- W empik go
Mrok we krwi. Kroniki Dwuświata - ebook
Mrok we krwi. Kroniki Dwuświata - ebook
Powieść „Mrok we krwi” to pierwsza część serii KRONIKI DWUŚWIATA. Ukazuje dwie różne historie bohaterów, którzy w wykreowanym uniwersum magii i miecza mierzą się z przeznaczeniem. Losy młodej szamanki i skażonego mrokiem zabójcy są tylko wątkiem na tle zmagań potężnych sił żądnych władzy absolutnej. Przygoda wprowadza Czytelnika w szerszy kontekst nakładających się knowań, intryg i pułapek. Królewskie rody, mocarni wojownicy, mityczne stworzenia, potężni magowie, manipulujące ludźmi bóstwa.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8189-089-2 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Era Lwa, rok 397, ostatni
Padało wyjątkowo mocno. Przyczajony za grubym drzewem mężczyzna przetarł wilgotną, zimną twarz wierzchem dłoni. Był przemoknięty mimo peleryny z kapturem. Krople wody kapały mu z grubych, gęstych brwi i z czubka zniekształconego złamaniami nosa, łaskotały, spływając po lekko zarośniętej, poznaczonej bliznami brodzie.
„Mroczni nadali taką ulewę” — przeklął w duchu.
Las, przez który się do tej pory przemieszczał, dawał niestety niewielką osłonę przed szalejącą nawałnicą. Błyskawice przecinały nocne niebo raz za razem, sprawiając, że polana, na której skraj właśnie dotarł, rozświetlała się zaledwie na mgnienie oka i znów pogrążała w ciemności. Skupiony bandyta próbował ocenić sytuację wokół sporego, osłoniętego specjalnymi płótnami szałasu. Usiłował dojrzeć, ilu i jakich wędrowców skrywało się wewnątrz. Prowizoryczne schronienie wyglądało na typowe dla tych, którzy często podróżują po leśnych traktach. Przez targane wiatrem gałęzie dostrzegał w środku migotliwe światło małego ogniska i kilka niewyraźnych sylwetek. Co do jednego wątpliwości nie miał. To byli Darzanie.
Huk wyładowań momentami prawie zlewał się w jeden łoskot. Nie mogło być więc mowy o tym, by obecność intruza została odkryta na czas przez wartownika — jeśli w ogóle jakiś tu był. Podobne sytuacje zwykle oceniał jako sprzyjające. Ale dziś było inaczej. Jakoś dziwnie. Nie czuł dobrze mu znanych emocji zazwyczaj towarzyszących takim okazjom. Z reguły była to swoista mieszanina podekscytowania, rozpalonej wyobraźnią chciwości i chłodnego wyrachowania. Teraz doświadczał jedynie nieprzyjemnego niepokoju pełzającego mu z żołądka do gardła i z powrotem. Nie wiedział dlaczego, ale miał silne przeczucie, że dzieje się coś szczególnego, ważnego i obcego mu, coś, co budziło w nim niezrozumiały strach. Idiotyczne wrażenie znalezienia się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie mocno irytowało. Najbardziej zaskakujące jednak było to, że mimo wielu lat życia na marginesie społeczeństwa, podczas których wyrobił w sobie żelazny mechanizm samokontroli, teraz nic nie mógł na to poradzić. „Może to jednak nie jest dobry dzień na szybkie wzbogacenie się?” — w jego umyśle znowu pojawiła się męcząca wątpliwość.
Oblizał nerwowo mokre od deszczu wargi i zmusił się do rozsądnego myślenia.
„Na wielki łup nie mam co liczyć, to pewne, ale długi po ostatniej wizycie w melinie Karczocha trzeba szybko oddać” — rozważał. Zbyt dobrze znał tych, którym zalegał należne, i wiedział, że przeciąganie struny oznacza pewną śmierć i to zupełnie inną od tej, którą mógłby sobie wymarzyć.
„Na dodatek czasy mi sprzyjają, Wielki Król od miesięcy ugania się z całą armią za jakimiś tam durnymi najeźdźcami, więc miejscowy lord służący pod królewskimi sztandarami musiał zostawić zamek pod opieką synalka gołowąsa. Wojna to w ogóle korzystny czas dla takiego jak ja… rzemieślnika” — pomyślał, mimowolnie się uśmiechając.
— No, stary, kto nie ryzykuje, temu w pas się nie kłaniają — mruknął do siebie jak zawsze. Sprawdził jeszcze raz umocowanie noży rozmieszczonych tak, by były pod ręką niezależnie od sytuacji, i ruszył w stronę łatwej zdobyczy. Łatwej, bo w taką pogodę zaskoczenie było pewne, a pokonanie grupki bab i gamoni z podgórskich osad — oczywiste. Cóż mogłoby przeszkodzić w ograbieniu nieszkodliwych Darzan słynnemu Czernemu ze Stróbieży, jednemu z najgroźniejszych bandziorów w tej okolicy?
Grzmoty i ulewa bębniąca falami w materiałowe ściany szałasu zagłuszały krzyki rodzącej kobiety. Długie miesiące walczyła o utrzymanie się przy życiu, choć ból i cierpienie dawno już przeniosły ją w świat obłędu. Uczepiona jednej myśli, jednego pragnienia, brnęła przez męczarnie trawiące jej ciało i umysł. Za wszelką cenę starała się dotrwać do momentu rozwiązania i tylko to się liczyło.
— Tatko, czy ta pani… czy jak ona urodzi, to już będzie jej dobrze? — Jasnowłosa dziewczynka kurczowo trzymała się poły ojcowskiej kurtki, stojąc przytulona do jego boku.
— Nie wiem tego, moja ptaszyno. — Wysoki, szpakowaty Darzanin pogładził delikatnie małą po głowie i uśmiechnął się ciepło. Zazwyczaj wolał mówić prawdę, nawet jeśli była trudna, ale patrząc na smutek i współczucie malujące się na delikatnej twarzyczce córki, pomyślał, że powinien w jakiś sposób wlać otuchę w jej serce. — Ale za to wiem, że nasza Mge to najlepsza opiekunka rodzących, jaką znam, zatem bądźmy dobrej myśli.
„Właśnie, bądźmy” — złapał się sam na braku optymizmu. Może to jednak płód był przyczyną choroby, choćby pośrednio. Przecież znaki podczas rytuału oczyszczania i aura wokół obłąkanej nie wskazywały jednoznacznie, że to właśnie ta majacząca od tygodni kobieta jest naznaczona mrokiem, a nie akurat to, co miało wyjść z jej łona. Tego nie dałoby się wiarygodnie ocenić przed porodem. Na moment powróciło wspomnienie parzącej umysł mocy, której uderzenia doznał, gdy próbował z uzdrowicielką dotknąć ducha ciężarnej. „Gdyby tylko ta moc nie była nasączona aż tak odrażającą skazą” — westchnął w myślach. Na samo wspomnienie tamtej chwili przypływ optymizmu natychmiast wyparował.
Burza niespodziewanie przybrała na sile. Serce rodzącej uderzyło ostatni raz i zamarło. Gdy stara Darzanka zgodnie ze zwyczajem zaczęła nucić pieśń pożegnania, by wskazać uwolnionej duszy ścieżkę światła, potężny piorun trafił niedaleko leśnego schronienia. Wielki konar odłupany nagle od pobliskiego drzewa zmiażdżył skradającego się za nim człowieka.
Starszy mężczyzna przewodzący grupie wędrujących Darzan nagle zesztywniał z zaskoczenia. Całym sobą czuł teraz powstałe niespodziewanie wiry mocy kłębiące się w otoczeniu ich szałasu. Punktem centralnym kumulującej się niesamowitej ilości energii wydawało się potomstwo nieznajomej kobiety, troskliwie owijane w chusty. Podszedł bliżej posłania zmarłej i pochylił się, by zamknąć jej powieki. Zmarszczył brwi i przyjrzał się uważnie twarzy. Do tej pory widział w niej jedynie odstraszającą maskę szaleństwa, nienaturalnie pomarszczoną i wykrzywioną z obłąkanym spojrzeniem oczu stale będących w ruchu. Teraz wyglądała całkiem inaczej, zupełnie jak inna osoba. Rysy wygładziły się, zastygłe spojrzenie wypełniały spokój, ulga i… tak, musiał przyznać, że widział w nim głębokie szczęście. Coś w tym obliczu zaczęło wydawać się znajome, przywoływało wspomnienia, zapamiętane sytuacje. Powoli docierało do jego świadomości, że kojarzy je doskonale. Znał tę osobę, jej imię i historię.
— Na Najświętszy Ród i Błogosławioną Krew Ogromirów… — wyszeptał do siebie z nagle ściśniętym gardłem. Poczuł, jak cały jego świat tonie w narastającej rozpaczy i przerażeniu.