- W empik go
Mroki II - ebook
Mroki II - ebook
Ognistowłosa Lilian posiada niezwykłe moce. Niestety jej magiczny talent stanowi zagrożenie dla otoczenia i dla niej samej. Na myśl przychodzi jej tylko jedno: ucieczka. Opuszcza Szkołę Magów, by dowiedzieć się, co stało się z jej matką. Gdy odkrywa prawdę, jest zdruzgotana. Nie wie, gdzie się podziać i co zrobić.
Tymczasem chłód zimy coraz mocniej daje się we znaki. By przetrwać, dziewczyna przyjmuje pracę w oberży. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że jej tropem podąża szpieg Baronowej w towarzystwie Alchemika. Lilian grozi niebezpieczeństwo. Czy stali bywalcy knajpki udzielą jej pomocy?
Porwała Cię historia Leto - elfa, który pracuje jako skrytobójca? Czas poznać drugi tom trylogii Mroki, a w nim historię Lilian...
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-3424-6 |
Rozmiar pliku: | 786 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oddaję Wam kolejny tom. Ofiaruję tym razem skrawek świata zgoła odmienny od tego, w jakim dotąd poruszał się główny bohater. Teraz przed oczami jawić się będzie miasto. Brudne i cuchnące, wyciągające obmierzłe łapska tylko po to, by w nie pochwycić. Ale nie bójcie się. Rozświetlę Wam drogę dzięki drugiej czołowej protagonistce, którą jest Lilian. Ta wesoła i zadziorna mag, posiada dar zjednywania sobie ludzi w tak niezwykły sposób, że nawet najtwardszy zabójca ulega blaskowi jej oczu. Pozwolę nasiąknąć lepką i ciężką atmosferą Szkół Magów. Nauczycie się magicznej etykiety, a ci co lubią słodkości, zejdą wraz z Królem Aaronem do pałacowej kuchni, smakując pyszne owocowe placki. Dowiecie się, jak na imię ma Alchemik Baronowej i uszczkniecie choć odrobinę jego ponurego nastroju. Usłyszycie brzęk tłuczonego szkła, wesołe podśpiewywanie przy kieliszku. Dostajecie książkę nieco grubszą od poprzedniej, w której zawarłam pełny rok. Akcja toczy się dokładnie w tym samym czasie, w którym Leto trafia na wioskę. Archal maluje się na tle nieba, majestatycznie i dumnie. Ściąga w swe strony kupców i drobnych opryszków. A pośród motłochu czają się ci, których nazywają Cieniami. Pokusiłam się nawet o wątek miłosny. Damska część czytających powinna być usatysfakcjonowana po tym, jak zafundowałam niedosyt w historii elfa skrytobójcy. Na prośbę jednej z autorek, zamieszczam Leto na samym końcu tekstu. Tym sposobem zamykając ją, tak naprawdę otwieram drzwi do trzeciej części. Rozwijam postaci, takie jak Baronowa Alvena czy król Aaron.
Pisanie sprawiło mi frajdę. Zdążyłam nasiąknąć i rozsmakować w atmosferze kreowanego przeze mnie świata. Szczerze powiedziawszy, polubiłam tych ludzi i choć nie każdy dotrwa do końca, odegrają oni ogromna rolę w życiu głównej bohaterki. Cały czas się uczę i rozwijam. To dzięki Wam - czytającym, mam na to szanse, za co serdecznie dziękuję. Piszę, bo lubię, bo sprawia mi radość, w tej naszej szarej, polskiej rzeczywistości. Jeśli uda mi się choć na chwilę ją pokolorować, będę najszczęśliwszą autorką na świecie. W końcu to dla Ciebie, czytelniku. Chciałabym dostarczyć rozrywki na kilka wieczorów, może popołudni. I pamiętajcie. Otrzymujecie literaturę lekką, łatwą i przyjemną. Moim celem jest wywołanie pozytywnych lub negatywnych emocji. Jestem wobec Was uczciwa. Więc jeśli szukacie czegoś naprawdę wysokich lotów, moje „Mroki” takie nie są. Pozdrawiam i życzę miłych wrażeń podczas czytania drugiego tomu z trylogii „Mroki”.
Katarzyna Szewioła-NagelROZDZIAŁ I
Darius się nie spieszył. Zszedł po schodkach do kuchni. Baronowa swoim niespodziewanym najściem znów wyprowadziła go z równowagi. Powinien już dawno przywyknąć, jednak za każdym razem, kiedy wzburzona i pełna gniewu wzywała go, coś w nim pękało, zaczynał przeto denerwować się jak uczniak.
W kuchni panował rejwach. Podkuchenne krzątały się to tu, to tam, ponaglane donośnym barytonem starej kucharki. Na jej widok zawsze się uśmiechał. Może i była przerażająca, krzykliwa, o wyglądzie starej pomarszczonej ropuchy, ale za każdym, kiedy pojawiał się w progach jej królestwa, chętnie obdarowywała go gąsiorkiem wina lub miodu pitnego, napitków sprowadzanych aż z nizin.
– Mój słodziutki. – Usłyszał gruby głos, gdy tylko go zauważyła.
Usta wykrzywiły mu się w zalotnym uśmieszku, którym tak lubił czarować wiejskie dziewki oraz karczmarki.
– Moja ulubiona gospodyni! – Wyciągnął ręce po to, by serdecznie ją uściskać.
Kobieta przyjęła gest, przymknąwszy z zadowolenia oczy. Przypominał syna, którego straciła wiosny temu w bezsensownej, wiejskiej przepychance.
– Czego mój paniczyk sobie życzy? Zaraz któraś z dziewcząt mu przyniesie.
– Nie, moja droga, nie potrzeba mi jadła, zamarzyłem o porządnym kufelku czegoś mocniejszego. Nasza ulubiona pani znów piekli się i dąsa, psując tym nastroje. Pomyślałem więc, że napitek rozjaśni mi umysł, a i jakieś towarzystwo by się nadało. Potem się pomyśli, co dalej.
Poklepała go po ramieniu dużą, szorstką dłonią.
– Tak, słodziutki, mam świetne winko wprost z królewskich winnic, młodziutkie i lekkie. Szybciutko postawi cię na nogi. Już ja zadbam o to, aby nasza rozzłoszczona dama doszła do siebie po pysznym i porządnym posiłku. Dostanie na deser ciasto z malinami. To zawsze działa. Kochaniutki, bierz butelczynę i zmykaj, bo mi pannice rozpraszasz tym zgrabniutkim ciałkiem.
Darius się uśmiechnął. Z wdzięcznością przyjął alkohol.
Kobieta ucałowała go w policzek mięsistymi, ciepłymi wargami.
Stukając obcasami trzewików po polerowanej posadzce, szybko znalazł się w komnatach. Z trzaskiem zamknął drzwi. Po chwili już mościł się wygodnie w starym fotelu. Obok, na drewnianym stole, stała misa wypełniona owocami. Kiedy wychodził, była niemalże pusta. Na dnie zostało jedno pomarszczone jabłko, na które zbytnio nie miał ochoty. Teraz pyszniła się, wypełniona po brzegi soczystymi gronami. Zerknął z ukosa. Żołądek zasyczał i zabulgotał na widok świeżych kąsków. Skubnął kilka owoców i przyjrzał się im uważnie. Nic nie wskazywało na to, by ktoś maczał paluchy w jedzeniu. Jedyne, co dostrzegał, to krople wody. Po prawdzie ufał służbie, ale po ostatniej rotacji nie zdążył jeszcze dostatecznie rozpracować nowych pracowników, a to mogło zasiać niepokój w sercu zabójcy. Na szczęście, na większość trucizn zdołał się uodpornić, zażywając ich po trosze w małych dawkach, zatem standardowe metody niedoświadczonych trucicieli mogły jeno wywołać kociokwik, torsję lub ból bebechów. Ułożył się wygodniej i rozkoszował słodyczą. Butelka kusiła. Wstał, odkorkował kościanym korkociągiem. Nie zawracał głowy wyjmowaniem kielicha z szafki, pociągnął solidny łyk prosto z flaszki. Nieco cierpkawy płyn zalał trzewia przyjemnym ciepłem. Teraz dobra kurwa i mogę pracować – pomyślał i odstawił trunek na stolik.
Myśl o mag pojawiła się nagle. Zaczął krążyć po pokoju. Intensywnie obmyślał opracowanie strategii pojmania. Polowanie na apostatów należało do ulubionych rozrywek, nazywał je „łowami”. Jeszcze nigdy nie zawiódł Alveny, dlatego szanowała go i w wielkoduszności pozwalała mieszkać na zamku. Wszak urodził się jako szlachcic – syn jednego z lordów, i choć status ojca zmalał po nieudanych interesach z krasnoludami, to Baronowa najwyraźniej uznała, że nie ma to nic wspólnego z ambitnym synalkiem, którego przyjęła pod swój dach. Młodzik nosił w sobie aspiracje, przerastał rodzica i dzięki uporowi szybko dostał się do straży zamkowej. Zapewne pomogły w tym koneksje, lecz wierzył, że to dzięki talentowi oraz wrodzonemu urokowi jest w stanie osiągnąć cele, o których inni mogą jedynie marzyć. Zdobycie jej wiary okazało się pestką. Błahostką, która napawała dumą. Zawsze sumienny i punktualny, na dokładkę z uwodzicielskim błyskiem w oku zaskarbił zaufanie wśród świty tej chłodnej i nieprzystępnej kobiety. Reszta przyszła sama. Po pewnym czasie sława zaczęła go wyprzedzać. Baronowa zmęczona nieudolnymi łowcami oraz wiecznymi porażkami przybocznej straży w końcu zwróciła na niego uwagę, kiedy po raz kolejny przyprowadzał zbiega ze Szkoły Magów. Później obserwowała z okien, jak z lubością oddaje się torturowaniu więźniów. Zadawanie bólu go podniecało, czerpał z tego przyjemność. Ciosy wypływały tylko i wyłącznie z pasji. Wiedział, że jej to schlebiało.
Wyjrzał przez okno na plac. Słoneczny dzień rozgrzewał skulone postacie niespiesznie po nim spacerujące. Dwórki przechadzały się krużgankami odziane w barwne suknie. Niedaleko znajdował się ogród pełen kwiatów i ukrytych altanek, które nadawały się w sam raz na schadzki wieczorową porą. Upił jeszcze łyk i opuścił komnatę, by znów zawitać w bibliotece Alveny. Zależało mu na portrecie niejakiej Lilian.
Zastał ją odwróconą plecami do drzwi. Przełożona wpatrywała się w zazieleniony ogród. Stała z założonymi rękami, wyprostowana jak struna, nieobecna. Nie usłyszała, gdy wchodził, musiał odchrząknąć.
Powróciła myślami do biblioteki, obracając lekko głowę na znak, że wie, iż jest tuż za nią.
– Pani – zaczął spokojnie. – Chciałbym zobaczyć portret poszukiwanej. Czy…
– Tak. – Machnęła ręką. – Leży na katedrze.
Odwróciła się, ignorując go zupełnie.
Darius przekopał stos notatek. Nie lubił tego robić. Zawsze odnosił wrażenie, że ruszy coś, czego mu nie wolno, a Baronowa się zorientuje i rozjuszona wpadnie nocą w bieliźnie do jego komnat, rozkrzyczana i wściekła. Porywczość zwierzchniczki zawsze go niepokoiła. Czasem chciał dać jej w twarz na odlew.
Znalazł portret narysowany sprawną ręką rysownika Evansa. Potrafił odwzorować każde oblicze, nie pomijał najdrobniejszych, charakterystycznych szczegółów. Przed oczami trzymał podobiznę kobiety o burzy włosów okalających drobną piegowatą twarz. Artysta mocno zarysował wyraz oczu, jakby energia, którą wkładał w tę pracę, skupiła się właśnie na nich. Z kartki wyzierało przenikliwe spojrzenie poszukiwanej. Przyglądał się wygiętym w łuki brwiom, przypominającym skrzydła mew. Wydała się niegroźną dziewką, którą można omotać i uwieść. Tak bardzo lubił niszczyć niewinność.
Tym razem to Baronowa wyrwała go z zadumy, poruszywszy się za jego plecami. Nie zauważył, kiedy odeszła od okna. Miękkie trzewiki tłumiły kroki.
– Znalazłeś, czego szukałeś?
– Tak, pani – odrzekł, pokazał przy tym trzymany w dłoni portret.
Serce w klatce piersiowej załomotało przestraszone. Nie ukrywał, że się zląkł.
Spojrzała na podobiznę i przekrzywiła głowę. Kosmyk włosów opadł na jej twarz, czyniąc tym samym ponure oblicze bardziej delikatnym i kobiecym.
– Dobrego mają rysownika, wygląda jak żywa. – Zabrała kartkę.
Znów podeszła do okna i stanęła doń bokiem.
Mężczyzna mógł się jej teraz przyglądać w ciszy. Nie zaprzeczył.
Analizowała rysunek jeszcze przez oddech.
Darius nie ruszał się z miejsca. Przywykł do tego, że zawsze go odsyłała, gdy sobie tego życzyła. Czekał cierpliwie na odpowiedź. Wpatrywała się w portret poszukiwanej z ogromną uwagą, jakby chciała zapamiętać każdy szczegół szkicu. Żywił dziwne odczucie, że kogoś na nim rozpoznaje. Wodziła wzrokiem, co rusz zatrzymywała i badała uważnie. Jej zastygła twarz nie wyrażała niczego, jednak drobny mięsień na czole, odpowiadający drganiom brwi, zdradzał jej stan. W końcu odwróciła się i podeszła. Wetknęła mu w palce narysowaną podobiznę:
– Masz, nie spartol tego – bąknęła. – Jest ważna, ważniejsza od tego cholernego Evansa i przeklętych magów pozamykanych za murami Szkół. Chcę ją żywą, spętaną. Masz ją wytropić wraz z Alchemikami, po czym przywieść tutaj. Chcę spojrzeć w te oczka, a potem patrzeć, jak zdycha. Zrozumiałeś?!
– Tak, pani. Jak sobie życzysz. – Ukłonił się nisko.
– Cudownie. Zabieraj się za robotę, czekam na efekty.
Pożegnany zamaszystym gestem białej dłoni opuścił gabinet.
Praca z Alchemikami nie należała do jego ulubionych, wolał działać sam – w ukryciu. Pracował dyskretnie, zdobywał zaufanie. Potem uderzał w najczulszy punkt. I niekoniecznie było to zadawanie ran. Przypuszczał, że Baronowa przydzieli mu najgorszego ze sługusów: Lonana, bezwzględnego i nieznającego litości osobnika. Szczerze nie trawił typa. Wszak to poważne zlecenie, wymagające radykalnych kroków, więc wiedział, że to musi być ON.
***
Baronowa przechadzała się po komnatach, sprawdzała ład i porządek. Pokojówki czmychały na jej widok niczym spłoszone łanie. Przywołane, ustawiały się równo i w skupieniu czekały na ocenę wykonanej pracy. Tego wschodu Alvena była łaskawsza niż zazwyczaj. Nie krzyknęła ni razu, tylko kościstym palcem pokazała, co jej się nie podobało. Dziewczęta szybko wykonały milczące polecenia. Kiedy uzyskiwały akceptację, skłaniały się i znikały w szarości korytarza.
Nastała godzina posiłku. Kobieta zeszła do sali jadalnej udekorowanej portretami najznamienitszych postaci w dziejach królestwa, umieszczonych w pysznych, złotych ramach, rzeźbionych wprawnymi dłońmi miejscowych artystów. Były to miniaturowe płaskorzeźby ukazujące na krawędziach polowania lub lwy pośród bujnej roślinności. Na innych widniały pnącza i pąki róż, z których kraina słynęła od dziesięcioleci.
W pomieszczeniu panował półmrok. Okna przysłonięto ciężkimi, aksamitnymi kotarami, które nie przepuszczały zbyt wiele promieni. Baronowa wolała blask świec od słońca. Jego ciepło ją drażniło. Kiedyś lubiła przesiadywać w ogrodzie z dawną przyjaciółką, Katlyn. Sprawy jednak potoczyły się nie tak, jak sobie wymarzyła i dotknięta magią żona namiestnika została wygnana za granice królestwa wraz z rodziną. Tak przynajmniej przypuszczała. Do dziś mdliło ją na samą myśl o tym. Nie potrafiła sobie wybaczyć, że nie dostrzegła magicznego opętania, jak zwykła mówić o ludziach dzierżących dar. Nie miała litości. O sprawie doniosła kuzynowi. Pamiętała, jakby to wydarzyło się tego popołudnia, kiedy to pogrążony w rozpaczy Aaron pisał list z nakazem wypędzenia. Wszak mąż jej przyjaciółki, Anders, należał do jego najlepszych doradców i piastował urząd prawej ręki króla. Wtedy kipiała z dumy. Brakowało jej jedynie róż. Katlyn posiadała piękny ogród pełen tych kwiatów. Tylko u niej rosły bujnie i pięły wysoko po murach posiadłości, okalając okiennice pnączami. Przyjaciółka tworzyła kwieciste altany, zaś wewnątrz posiadłości pachniało nimi zawsze, niezależnie od pory roku. Potrafiła bowiem uzyskiwać esencje z najdelikatniejszych płatków.
Z rozmyślań wyrwała ją gospodyni, która niosła tacę z półmiskiem.
– Witaj, pani. – Uśmiechnęła się promiennie.
Odpowiedziała spojrzeniem pełnym chłodu.
– Witaj – rzuciła lakonicznie.
– Dziś mam dla pani ciasto z malinami na podwieczorek – rzekła, umieściwszy tacę na stole.
– Dziękuję – odparła.
Kobieta przygotowała obiadanie. Odsunęła stołek, położyła nań poduszkę. Stanęła za nim. Czekała, aż arystokratka usiądzie, żeby mogła pomóc jej przysunąć go bliżej.
Baronowa hołdowała rytuałom. Między innymi należał do nich samotny posiłek.
– Życzysz sobie, pani, deser teraz czy przynieść go później do gabinetu?
Alvena ujęła sztućce w dłonie.
– Możesz dostarczyć do biblioteki, muszę popracować. – Myślała o pilnej wiadomość do przedstawicieli Gildii Alchemików, ale nie chciała tego przekazywać kucharce. Po co prowokować plotki?
– Oczywiście, zlecę to jednej z dziewczyn. – Ukłoniła się i opuściła pomieszczenie.
Baronowa dokładnie przeżuwała każdy kęs z nieskrywaną celebracją, jakby zapominając o świecie, jaki ją otaczał. Kucharka gotowała doskonale, co rusz podsuwała jej pod nos nowe dania, stworzone w oparciu o oryginalne receptury, nęcąc nozdrza niespotykanym aromatem. Sprawiało to, że czasem kuchnia stawała się niebezpiecznie egzotyczna, a zarazem kusząco wonna, pełna ziół i przypraw niecodziennych w królestwie. Arystokratka szanowała jej pracę, gospodyni stanowiła jedyną kobietę w zamku, na którą nie podnosiła głosu.
Po posiłku przepłukała usta winem i wyszła. W bibliotece panowała przyjemna, aksamitna atmosfera, w powietrzu unosił się zapach pergaminu i kurzu, który w świetle zachodzącego słońca lśnił, tworząc miłe dla oka smugi. Zerknęła na biurko zawalone papierami tak samo jak w trakcie wizyty Dariusa. Posegregowała papierzyska według dat i adresatów, a następnie pochowała w szufladach znajdujących się po obu stronach katedry. Usiadła wygodnie i zabrała się za pisanie wiadomości do Gildii Alchemików, której była założycielką. Stanowiła odrębną Szkołą Magów, wiążącą z nią uczniów wybranych drogą surowej selekcji, którzy po otrzymaniu odpowiedniej edukacji dołączali w szeregi właściwej gildii, zrzeszającej najtwardszych i najbieglejszych w sztuce zabójców, a wszystko pod czujnym okiem Baronowej. Do nich należało bowiem pętanie magów lub wykonywanie egzekucji na rozkaz miłościwie im patronującej. Organizacja dysponowała także spisem katów. Ci jednak pozostawali anonimowi. Pojawiali się na wezwanie, jak cienie wynurzające się z nicości. Pogłoski głosiły, że można było ich rozpoznać po tatuażu na dłoni, nikt jednak nie miał pojęcia, jak takowy wygląda.
Pochyliła się nad biurkiem i zaczęła kreślić wiadomość dla Lonana.
_Szanowny Lonanie,_
Dostałam list od Evansa ze stołecznej Szkoły Magów z wieścią, że kolejny mag zbiegł. Tym razem jednak mam dla Ciebie coś lepszego, aniżeli zwykłe uganianie się za byle akolitą. Gra jest warta wysiłku. Odszukaj niejaką Lilian Vaal, a dostaniesz dożywotnio stanowisko Arcykapłana Gildii. Warunek jest jeden: dziewczyna ma być spętana i przyprowadzona do mnie ŻYWA! Do listu dołączam podpisany przeze mnie najnowszy dekret oraz kopię portretu. Przyjrzyj mu się dokładnie, bo kobieta na nim stanie się przepustką do najwyższego stanowiska. Rankiem wyślę szpiegów. Ty podążysz ich tropem z wybranymi przez Ciebie sługusami z Gildii. Darius wyruszy jutro. Czekaj na wieści od niego.
Z poważaniem,
Baronowa Alvena
Oparła się w fotelu i wetknęła koniuszek pióra w usta. Zastanawiała się, czy jeszcze coś dopisać. Jednak po dwukrotnym przeczytaniu doszła do wniosku, że to wystarczy. Odłożyła przybór piśmienniczy do kałamarza. Wtem rozległo się pukanie do drzwi.
– Wejść! – rozkazała.
Do pomieszczenia wkroczyła elfia służka z tacą, na której leżało ciasto malinowe i imbryczek z gorącą herbatą.
– Wspaniale – odezwała się Alvena. – Właśnie miałam po kogoś posłać. – Uśmiechnęła się.
Dziewczynę zaskoczyło zachowanie pani. Odwzajemniła grymas.
– Czy mogę jeszcze w czymś służyć?
– Tak, postaw to tu. – Wskazała palcem biurko. – A to zabierz to i zanieś do bramy, niech posłaniec dostarczy do Gildii. – Podała jej zalakowany list.
– Tak, pani. – Elfka ukłoniła się, odebrała przesyłkę i szybko zniknęła za drzwiami.
Alvena zatopiła zęby w puszystym cieście i rozkoszowała się słodko-kwaśną esencją malin. Ulubiony smakołyk lekko rozpływał się w ustach, wybornie drażniąc kubki smakowe. Za oknem szarzało. Rzuciła okiem na pierwsze gwiazdy. Upiła kilka łyczków miętowej herbaty i zeszła do pokoju Dariusa.
Szpieg siedział przy oknie z butelczyną w ręku, w drugiej zaś trzymał portret uciekinierki, intensywnie się w niego wpatrując. Ze skupienia wyrwała go zwierzchniczka, która wtargnęła do alkierza bez pukania. Zamki w jego drzwiach od jakiegoś czasu wymagały oliwienia, więc przy mocniejszym pchnięciu wydawały jęk.
Na twarzy Baronowej pojawiło się zniesmaczenie:
– Każ, na Odkupicieli, naoliwić to cholerstwo! – fuknęła rozzłoszczona.
– Tak, pani. – Zerwał się z fotela i oblał winem.
– Dobrze. Jutro wyruszasz do Archal. Czekam na raporty, przynajmniej jeden na księżyc. – Założyła ręce na piersi.
– Pani, tak szybko? – próbował protestować, zdziwiony niespodziewanym obrotem sprawy.
– Tak, Darius. O świcie wyjeżdżasz. Po czasie dołączy do ciebie Lonan. Znajdź tam przytulne miejsce, bo najprawdopodobniej przezimujesz. Poinformuję o poczynaniach także miejscową Straż Miejską.
Skrzywił się na samo słowo „przezimowanie”. Nie lubił wyruszać na tak długi okres. Bądź co bądź, pałacowe życie zrobiło z niego wygodnego psa. Lubował się w wysmakowanej kuchni i dobrych trunkach.
– Jak pani każe. – Wykonał ukłon.
Po jego minie wnosiła, że niechętnie wykona rozkaz.
– Świetnie, czekam na wieści. – Wyszła, nie zamknąwszy drzwi.
Zatrzasnął je. Plama z wina zdążyła już wsiąknąć w koszulę. Zerwał z siebie poplamione ubranie i rzucił nim w róg lokum. Miotał się jeszcze kilka chwil, jednak gniew i tak nic mu nie dawał. Poszukał skórzanych worków i spakował najpotrzebniejsze rzeczy. Bogato zdobiony łuk stał w rogu, popatrzył nań z czułością. Jedyny prezent od ojca, który na coś się zdał – pomyślał. Zarzucił sakwy na plecy, wziął broń z dumnie wystającymi z kołczanu strzałami i zszedł do stajni.
Stajenny przywitał go ukłonem nazbyt niskim.
Darius przez chwilę pokręcił się po boksach, po czym wybrał wierzchowca. Na furcie do kojca zawiesił wór oraz resztę ekwipunku.
– Z porania ma być gotowy – rozkazał.
– Tak, proszę pana – odrzekł mężczyzna.
Opuścił stajnie równie szybko, jak się w nich pojawił. Po drodze zahaczył o kuchnię, poczęstował się solidną porcją malinowego placka i przepadł w ciemnościach chłodnych, zamkowych korytarzy. Tej nocy miał ochotę zabawić się po raz ostatni i wiedział, do których drzwi zapukać.
***
Lonan obracał zapieczętowany list w chudych, poszarzałych palcach. Pieczęć jak zawsze starannie odbito. Można było dostrzec każdy, nawet najdrobniejszy symbol. Lubił tę dokładność i dbałość o najmniejszy szczegół. Włożył w dłoń posłańca drobną, srebrną monetę i przegonił chrząknięciem. Drobny doręczycie opuścił pokoik raczej przerażony niż zadowolony z wizyty. Nikt nie lubił Alchemików, a szczególnie tych wysoko postawionych. Pospólstwo gadało, że lepiej na nich krzywo nie patrzeć, bo gotowi poderżnąć ci gardło za samo uniesienie brwi.
Mag złamał pieczęcie, oparł się o półkę z książkami i zagłębił w słowach nakreślonych przez Alvenę. Miała piękne, lekko pochyłe pismo, a każde zdanie zaczynała ozdobną literą. Przeczytał wiadomość kilka razy, po czym rzucił pergaminem o podłogę. Portret ściganej zostawił na koniec. Przyjrzał się uważnie.
– Dobrze – powiedział. – Zapolujmy.