Muleum - ebook
Muleum - ebook
Czy pragnienie śmierci może być początkiem nowego życia?
Julie traci najbliższą rodzinę w katastrofie lotniczej. Jest młoda, piękna, zdolna i bardzo bogata. I dobrze wie, co powinna zrobić: zabić się w niebanalny sposób. Psychoterapeuta każe jej prowadzić pamiętnik, notuje więc rozmaite plany samobójcze, a przy okazji odreagowuje traumę, rozlicza się z rodzicami, własnym dzieciństwem i z najbliższym otoczeniem – przyjaciółką koniarą, niezrównoważonym terapeutą i zakochanym w niej kafelkarzem z Gdańska. Gdy w poszukiwaniu nowych możliwości autodestrukcji opuszcza rodzinne Oslo, zabiera czytelnika w szaloną podróż po najbardziej egzotycznych zakątkach świata.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7453-169-6 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pisanie pamiętnika nie jest w moim stylu, ale wszyscy mówią, że powinnam to robić, a poza tym znowu nie mogę zasnąć, leżę i czuję, że właśnie w tej chwili jestem wystarczająco zła albo wystarczająco smutna, albo sama nie wiem jaka, żeby robić coś tak dziwacznego jak pisanie pamiętnika. Facet z brodą z kliniki w centrum miasta, który prawie od pół roku marudzi, że muszę zmierzyć się z własnym cierpieniem i takie tam, na pewno będzie zadowolony.
Mam cholernie dość ludzi, którzy chcą mojego dobra. Tego, że wszyscy mi współczują. Ludzie nie znają granic. Wszyscy patrzą na mnie tak, jakby mówili „biedna mała”. Coraz bardziej tego nienawidzę. Mogę zgodzić się z tym, że jest im mnie żal, ale nawet jeśli, to nie powinni się wtrącać w moje prywatne sprawy. Całymi dniami robię za biedną małą i powoli dostaję od tego świra. Jakby inni nie przeżywali smutnych ani trudnych chwil. Jakbym była jedyną osobą na całym świecie, która straciła rodzinę.
Pani Meyer zawsze była suką, ale po tym jak zostałam sama, przez cały czas do mnie szczebiocze i w kółko powtarza, że to nic, że nie odrobiłam lekcji. Już chyba wolałabym, żeby nadal była suką, ale nie mogę powiedzieć tego na głos, a Constance, biedaczka, nie wie, jak mnie traktować. Dzisiaj doszło nawet do tego, że musiałam ją prosić, żeby wsadziła sobie te swoje konie w tyłek. Wracałyśmy metrem z KG¹ i kiedy zbliżałyśmy się do Besserud, wzięła mnie za ręce i prawie zaczęła błagać, żebym wybrała się z nią do Sørkedalen na konie. Od miesięcy męczy mnie, żebym pojechała z nią na konie, bo podobno jazda konna jest dobra na wszystko, tak twierdzi Constance. Wygląda na to, że jak tylko wsiądę na konia, to przestanie się liczyć, ilu członków rodziny straciłam w wypadku i jak do tego doszło, bo koń swoim ciepłym, silnym ciałem wyleczy mnie ze wszystkiego i przywróci do życia, więc zapytałam ją, czy zdarza się, że konie przechodzą po lodzie przez Bogstadvannet i idą na dno z jeźdźcem i całym ekwipunkiem, ale Constance odpowiedziała, że to się nigdy nie zdarza, więc stwierdziłam, że nie mam siły na konie, a wtedy ona spojrzała na mnie oczami rannej gazeli, jakby było jej mnie okropnie żal, więc ja też spojrzałam na nią oczami rannej gazeli i było nam siebie nawzajem okropnie żal, dopóki Constance nie zrozumiała, że się z niej nabijam, a kiedy wysiadała z kolejki, zawołałam za nią, że może wsadzić sobie te konie tam, gdzie słońce nie dochodzi. A ponieważ wczoraj nie miałam sił iść do szkoły, Constance na pewno myśli, że jesteśmy pokłócone i w ogóle, a ja czuję, że wcale mnie to nie martwi. Zgadzam się jednak, że to dość przykre. To, że wcale mnie to nie martwi.
17 grudnia
Znowu piszę. Nie wiem dlaczego, ale to przecież nie ma znaczenia. Zauważyłam, że nagle przestało mnie interesować, dlaczego coś się dzieje. Po prostu stwierdzam fakty. Samoloty spadają. Wszystko jedno dlaczego. Ale pisanie przynosi mi dziwną ulgę, chociaż trudno mi przyznać rację brodatemu psychogeirowi. Wydaje mu się, że jest cholernym szefem i wie wszystko na temat tego, jakie myśli przychodzą do głowy ludziom z depresją i jak można im pomóc wrócić do, jak mówi, w miarę normalnego życia. Dwa tygodnie temu zadałam mu pytanie, czy kiedykolwiek zdarzyło mu się stracić rodzinę w katastrofie lotniczej, a kiedy odpowiedział, że nie, spytałam go, skąd w takim razie może wiedzieć, jak się czuję, a on na to, że ma spore doświadczenie, a poza tym uczył się w różnych szkołach i uniwersytetach, i to nie tylko w Norwegii, ale i za granicą, i rozmawiał z dziesiątkami ludzi, którzy znaleźli się w takiej samej sytuacji jak ja. Poprosiłam go, żeby poszedł do diabła, a wtedy on uśmiechnął się z pobłażaniem i mimo wszystko wydał mi się sympatyczny, i to jest chyba właśnie najgorsze. On sam nigdy tego nie mówi, ale za każdym razem, kiedy tam jestem, daje mi do zrozumienia, że to on ma rację i że wszystkiemu winna jest moja postawa. Tego jeszcze brakowało! Jestem ciekawa, ilu ludzi umie czerpać radość z życia kilka miesięcy po tym, jak ich rodzina rozbiła się nad Afryką. Poza tym niedługo jest, kurwa, Boże Narodzenie. Moje pierwsze samotne Boże Narodzenie w tym przerażająco ogromnym, pustym domu. Dostałam co najmniej piętnaście zaproszeń na święta od ciotek, wujków i przyjaciół mamy i taty, i od rodziców moich koleżanek, ale okłamuję ich wszystkich, że postanowiłam spędzić święta z Constance i jej rodzicami. A im z kolei powiedziałam, że przyjęłam zaproszenie od Tronda i Bitten. To dobrze, mówią. Bo najważniejsze, żebym nie była sama. Jasne! Tysiące ludzi spędza święta w samotności. I po co mi to całe Boże Narodzenie? I tak nie zamierzam dożyć późnej starości. Nie mówię, że już coś postanowiłam. Jeszcze zobaczymy.
20 grudnia
Kiedy przed chwilą siedziałam przy oknie panoramicznym, przypomniałam sobie rozmowę taty z Tomem, którą podsłuchałam, leżąc na kanapie i udając, że śpię. W tym czasie Tom chodził z Ceramiczną Renate, grał w zespole i chciał zostać pisarzem albo artystą, albo jeszcze kimś innym. Chciał nawet rzucić szkołę. Wtedy tata przeprowadził z nim poważną rozmowę. Pamiętam, że leżałam i uśmiechałam się do siebie. I byłam w stu procentach po stronie taty. Cała ja. Tata był zupełnie spokojny. Powiedział tylko, że tacy jak my zajmują się ważniejszymi sprawami niż granie muzyki, wygłupy i udawanie, jak to niektórzy nazywają, kreatywnych. Większość z tych, którzy określają siebie jako osoby kreatywne, powiedział, nie ma z kreatywnością absolutnie nic wspólnego. Oni tylko używają takich samych atrybutów jak ci, którzy naprawdę są kreatywni, i wymyślają jakieś gówno, które nikogo nie interesuje. Nie ma nic prostszego od pozowania na osobę twórczą i oryginalną, powiedział. Tymczasem ci, którzy rzeczywiście mają nowatorskie pomysły, po prostu je realizują. Nie robią z tego sensacji. Potem powiedział, że jeśli Tom rzuci KG, to on zakręci kurek z pieniędzmi i Tom będzie musiał radzić sobie sam. Jeśli jednak skończy liceum i studia prawnicze i w dalszym ciągu będzie chciał pisać albo lepić figurki z gliny, albo cholera wie co jeszcze, to proszę bardzo, jego sprawa – wtedy tata nie będzie się sprzeciwiał. Pamiętam, że w ciągu kilku minut Tom zrobił się blady jak ściana. Tata wskazał na miasto i powiedział, żeby Tom zostawił pisanie i inne bzdety tym, którzy mieszkają tam na dole. My, którzy mieszkamy na górze, powiedział tata, nie bawimy się w pisarzy, my dbamy o to, żeby koła się kręciły, my tworzymy świat wartości, a poza tym uważam, że Renate do ciebie nie pasuje, ona jest zbyt dzika, zbyt szalona, czy wyrażam się jasno? Rozumiesz, co mam na myśli? Tom rozumiał.
Ukończył studia trzy miesiące przed wypadkiem. A teraz ja zabrałam się za pisanie, tato. Chociaż mówiłeś, że tacy jak my nie piszą. Pomyliłeś się. To, że piszę te słowa, dowodzi, że nie miałeś racji. I to twoja wina, że piszę. Twoja pieprzona wina.
21 grudnia
Constance wierzy, jakżeby inaczej, że dzisiaj słońce się obróci. Próbowałam jej wyjaśnić, że słońce wcale się nie obraca, tylko od dzisiaj, od godziny 19.35, będzie pojawiać się coraz wyżej na niebie. Słońce wcale tego nie zauważy, tłumaczyłam. Ale my to odczujemy. W sylwestra dzień w Oslo będzie dłuższy o sześć minut. Ale słońce niczego nie zauważy i nigdy, ani razu w całym swoim życiu słońce się nie obracało. Constance nie znosi, kiedy się ją poprawia, i dlatego zdenerwowała się i poleciała do Sørkedalen, żeby pojeździć konno. A ja nie pojawiłam się na imprezie na cześć słońca, którą urządzała dziś wieczorem. Prędzej piekło zamarznie, niż zacznę świętować to, że dni stają się dłuższe. Chciałabym, żeby dni były tak krótkie jak to tylko możliwe. Takie, że ledwo wstanę, a już muszę kłaść się z powrotem do łóżka. To byłoby idealne rozwiązanie. Constance rzeczywiście ma problemy. Ona nie ma o niczym pojęcia. Nigdy nie wie, w którą stronę przesunąć wskazówki zegara, gdy przechodzimy na czas letni. W dniu, w którym zrozumie, że nie zarobi na życie, opiekując się końmi, przeżyje załamanie nerwowe.
Próbowałam namówić Krzysztofa, żeby nie wracał na święta do Polski. Powiedziałam mu, że czułabym się nieswojo, gdybym została sama w domu. Ale on się uparł. Dobrze mu zapłaciłam, żeby mieć pewność, że wróci. Tata na pewno postąpiłby tak samo. Krzysztof odwalił kawał dobrej roboty. Drugi basen już niedługo będzie gotowy. Poleciłam Krzysztofowi, żeby go dokończył zgodnie z życzeniem taty. Małe ciemnoniebieskie kafelki w kształcie ośmiokąta, takie same jak w basenie należącym do pewnego hotelu w Berlinie, w którym mieszkaliśmy w czasie świąt wielkanocnych w zeszłym roku. Kafelki, które mamie raczej nie przypadłyby do gustu. Mama miała zawsze zdecydowane poglądy na te sprawy. Ale teraz liczy się moje zdanie. Krzysztof to skarb. Pracuje za psie pieniądze i mieszka w najmniejszym pokoju w całym domu. I wszystko, czego mu potrzeba, to koc i popielniczka. Nie rozumiem, dlaczego polska gospodarka nie radzi sobie lepiej na tle innych państw. Może dlatego, że Polacy cały czas się modlą? Krzysztof też to robi. Nie mam pojęcia, o co tak się modli. I wcale nie chcę wiedzieć. Kiedy umarł papież, Krzysztof nie położył ani jednego kafelka. Chociaż wcześniej i później ułożył ich całe mnóstwo. Tylko po co ja to właściwie piszę?
24 grudnia
Okropne zamieszanie. Nie ma nikogo, ani w rodzinie mamy, ani taty, kto nie przyszedłby z prezentem. Wszyscy chcą mnie pocieszyć. I nikt się nie dziwi, że w całym domu nie ma ani jednej ozdoby świątecznej. Strasznie mi współczują i są przygnębieni. I mają powód, nie przeczę. Bo co oni sobie myśleli?
Kiedy wyszła ostatnia osoba, wzięłam jaguara, tak, tato, dobrze słyszałeś, bo przecież on jest teraz mój, no nie? Teraz wszystko jest moje, chyba nie zaprzeczysz? No więc wzięłam jaguara, zapakowałam wszystkie prezenty, które dostałam, i pojechałam do Miejskiego Domu Kultury na Alternatywne Boże Narodzenie, bo w popołudniowym wydaniu „Aftenposten” przeczytałam, że potrzebne im są prezenty. Ściśle rzecz biorąc, nie mam jeszcze prawa jazdy, ale przemyślałam sprawę na chłodno i doszłam do wniosku, że żaden policjant nie wpadnie na to, by zatrzymać tak drogi samochód na godzinę lub dwie przed wzejściem pierwszej gwiazdki, jak to się ładnie mówi. Od razu mi ulżyło. Ale kiedy wróciłam do domu, znalazłam jeszcze jeden prezent. Od Krzysztofa. Musiał położyć go na półce nad kominkiem, zanim wyjechał na święta. Słodziak. To była płyta CD, na której mężczyzna o imieniu Antony śpiewa smutnym głosem, że chciałby być kobietą. Słuchałam tej płyty wiele razy i teraz też jej słucham, piszę i słucham, i ciarki przechodzą mi po plecach. Tęsknota do potęgi entej. I chociaż jego problemy nie są takie same jak moje, to i tak w pewnym sensie odczuwam ulgę. W jego głosie słychać ból i to mi wystarcza, każdy rodzaj bólu jest dobry. Krzysztof przez cały dzień układa kafelki i jest katolikiem, ale na pewno jest nie w ciemię bity.
Właśnie się dowiedziałam, że każdego dnia umiera około 155 000 ludzi. To daje 57 milionów w roku. 6458 w ciągu godziny. 108 osób na minutę. Pytam samą siebie, czy to jakaś pociecha. W pewnym sensie tak, w pewnym sensie nie.
25 grud.
Znowu jest noc i nie mogę zasnąć. Leżę i czuję, że jestem na ciebie cholernie wkurzona, tato. Na Afrykę przypada tylko 3 procent światowego lotnictwa cywilnego, ale prawie 40 procent wypadków śmiertelnych. Przyczyną są niestabilne społeczeństwa, stare samoloty i nieprawidłowa konserwacja. Doskonale o tym wiedziałeś, ale oczywiście musiałeś zabrać ze sobą Toma i mamę, musiałeś polecieć jakąś rozklekotaną maszyną obsługującą loty krajowe. Mnie nie chciałeś zabrać. Ja miałam zostać sama w domu i chodzić do szkoły, i za kilka lat, kiedy skończę prawo, mieliśmy polecieć tam we trójkę: mama, ty i ja. Tak właśnie powiedziałeś. A ten esemes, który wysłałeś, kiedy uświadomiłeś sobie, że się rozbijecie? O czym wtedy myślałeś? Sądziłeś, że dzięki niemu będzie mi się łatwiej żyło? Tak jest jeszcze gorzej, naprawdę tego nie rozumiesz? Tak jest gorzej, bo twój esemes jest dowodem na to, że wiedzieliście, co się dzieje, wiedzieliście, że nie macie żadnych szans i że mimo paniki byłeś na tyle opanowany, by pomyśleć o mnie, o tym, jak zareaguję i jak będzie wyglądało moje dalsze życie. Ta świadomość jest straszna, tato, niemal groteskowa. Nie chce mi się żyć. I ostatnio większość posiłków jadam w Holmenkollen Restaurant. Nie jestem w stanie robić zakupów ani przygotowywać jedzenia. Wiem, że tobie się tam nie podobało. W „Dagbladet” nazwali ją przereklamowaną pułapką na turystów. Śmiałeś się z tego. Nie lubiłeś kierownika restauracji, ale nigdy nie wyjaśniłeś dlaczego. Zresztą to bez znaczenia. Facet uśmiecha się do mnie, jak tylko przekroczę próg jego lokalu. I rozbiera mnie wzrokiem, kiedy wydaje mu się, że tego nie widzę. W zamian za to za każdym razem udziela mi rabatu. Jakby to miało jakieś znaczenie. Kiedy dostanę prawko, przejadę go i zwieję. To się nazywa hit and run. Do głowy przychodzą mi różne dziwne pomysły. Nie jestem pewna, czy powinnam je zapisywać.
26 grud.
Constance była dzisiaj u mnie. Zrozumiała, że ich oszukałam i że spędzam święta samotnie. Ale nic nie mówi. To miło z jej strony. Przyniosła świąteczne potrawy. Zaskoczyłam samą siebie, bo zjadłam i żeberka, i baraninę. Prawie się ucieszyłam z tego, że jedzenie było tłuste. Wcześniej nie włożyłabym czegoś takiego do ust, ale teraz zauważyłam, że przestałam przejmować się figurą. Co człowiekowi po figurze, kiedy nie żyje? Constance zapytała, czy chciałabym zagrać w sztuce teatralnej, którą KG ma wystawić w styczniu. Moja szkoła prawie na pewno jako jedyna w Oslo nie przygotowuje rewii. Widocznie dyrekcja jest zdania, że rewia oznacza gadkę o dupie Maryni, a coś takiego nie uchodzi w naszej szacownej uczelni. Teatr to co innego. Jeanette, która miała zagrać drobną rólkę, koniec końców nie dostała zgody od ojca, relacjonowała Constance, podobno długo się wahał, bo jest bardziej religijny niż większość Norwegów, no i dzięki temu otrzymałam propozycję debiutu na scenie. To jest podobno bardzo mała rola. Mam wygłosić tylko kilka zdań i wyjść przez jakieś drzwi, ale Constance uważa, że przebywanie z ludźmi i udział w jakimś projekcie dobrze mi zrobi, mam wrażenie, że jej zdaniem to bez znaczenia, jaki to projekt, to może być cokolwiek, bo wystarczy samo przebywanie wśród ludzi albo zwierząt, żebym od razu poczuła chęć do życia. Ale nie piszę tego, żeby się z niej nabijać, bo Constance chce oczywiście mojego dobra, jest miła i szlachetna do bólu. Odpowiedziałam, że się zastanowię. Uznałam, że taka odpowiedź jest lepsza od kategorycznego „nie, dziękuję”.
28 grudnia
Miałam dzisiaj jazdę. Siedziałam za kierownicą i myślałam tylko o tym, co by było, gdybym dała gaz do dechy i zderzyła się czołowo z autobusem nadjeżdżającym z naprzeciwka, albo gdybym skręciła w prawo, zamiast pojechać prosto na skrzyżowaniu z Karl Johan i Ring 1, a potem ruszyła w stronę pałacu, rozpędziła się do dwustu kilometrów na godzinę i walnęła w jego ścianę. To by było coś, pomyślałam, ale potem przyszło mi do głowy, że to egoizm z mojej strony i że biedny instruktor na pewno wolałby tego uniknąć, bo jest raczej mało prawdopodobne, że on również stracił niedawno rodzinę, w każdym razie nic na to nie wskazuje, poza tym ma pedały i mógłby wcisnąć hamulec, i w ogóle. Ale zauważyłam, że spodobała mi się ta myśl, chociaż trudno mi było się na niej skupić, bo instruktor gadał jak najęty. Opowiadał, jak był uczniem Państwowej Szkoły Instruktorów Nauki Jazdy w Stjørdal. Wygląda na to, że tęskni za tamtymi czasami. Opowiadał, że często jechali do Trondheim, żeby ćwiczyć na porządnych ulicach z porządnymi skrzyżowaniami, i wiele razy wymienił skrzyżowanie, które nazywa Skrzyżowaniem Księcia. Według niego to najwspanialsze skrzyżowanie w całej Norwegii. W każdym razie ono najlepiej nadaje się do nauki jazdy. Chociaż nie powiedział tego wprost, wydaje mi się, że kocha to skrzyżowanie. Słychać to w jego głosie. Potrafię wiele wyczytać z czyjegoś głosu. Constance tego nie potrafi. Ledwo odgaduje, czy jej koń jest zadowolony czy obrażony. Chyba byłabym dobrym psychologiem, to znaczy gdybym miała ochotę nim zostać. Ale raczej nie będzie mnie tutaj, kiedy nadejdą te czasy, więc cóż… jak to się mówi: pożyjemy, zobaczymy. A ten, kto nie pożyje, nie zobaczy. W gruncie rzeczy to trochę niesprawiedliwe. Jak sądzisz, tato? Żałuj, że cię tu nie ma. Właściwie to okropnie żałosne, że zwracam się do ciebie, pisząc ten pamiętnik. Jakbym grała małą dziewczynkę, która właśnie straciła matkę albo ojca i która mówi do nich, jakby wierzyła, że mogą ją usłyszeć, i chociaż wszyscy, którzy oglądają ten film, wiedzą, że wszystkie filmy o dzieciach są do siebie podobne, to i tak zgadzają się, by w kolejnym było to samo. Przypuszczam, że powodem jest nasz czołobitny stosunek do śmierci i to, że współczujemy tym, którzy kogoś stracili. Bo chodzi o śmierć. ŚMIERĆ. Jakby była czymś, kurwa, wyjątkowym. Wow! Tak czy inaczej, pisanie do zmarłych nie ma sensu. Przecież dobrze o tym wiem. Nie można pisać do zmarłych. A to oznacza, że piszę do samej siebie.
To takie oczywiste.
Przejrzałam psychogeira i wiem, o co chodzi z tym pamiętnikiem. Ale mimo wszystko nadal piszę i sprawia mi to nawet pewną radość. Jak ten pokój w Galerii Narodowej, do którego zaciągnęła mnie Constance, ten z różowymi piłkami plażowymi i lustrami na wszystkich ścianach. Przez cały czas mogłyśmy oglądać się z każdej strony. Albo jak to lustrzane pudełko w Muzeum Techniki, w którym byliśmy z tatą wiele razy. Człowiek patrzy w głąb siebie nieskończoną ilość razy i nie może przed tym uciec ani mieć żadnych tajemnic.
Nie wiem, czy to pora dnia sprawia, że robię się tak refleksyjna, czy chodzi wyłącznie o to, że nie mam doświadczenia w pisaniu pamiętnika, a może o to, że wkrótce umrę. Przypuszczam, że skłonność do refleksji nasila się, kiedy człowiek wie, że wkrótce umrze.
Lepiej zgaszę światło, zanim zupełnie mnie poniesie.
1 stycznia 2006
Wczoraj rano wrócił Krzysztof. Dziwna pora na powrót ze świąt. Wrócił i z miejsca zaczął układać kafelki. Zauważyłam, że coś jest nie tak, więc mu przerwałam i zwróciłam uwagę na to, że jest sylwester i że w sylwestra raczej nikt nie kładzie kafelków, na co on odpowiedział, że w Polsce to zupełnie normalne, ale ja mu nie uwierzyłam i postanowiłam zaprosić go na obiad do Holmenkollen Restaurant, i zamówiłam wino, i podziękowałam mu za prezent na Boże Narodzenie, i powiedziałam, że dawno nie słuchałam tak pięknej muzyki. Chwilę później Krzysztof się rozpłakał i wyjaśnił, że jego dziewczyna znalazła sobie innego, a wtedy spytałam, czego się spodziewał, skoro cały rok mieszka w Norwegii. Takie są kobiety, powiedziałam, a ty jesteś żałosny, jeśli myślisz, że możesz sobie latami kłaść kafelki i trzymać popielniczkę obok poduszki, i zakładać, że twoja dziewczyna będzie siedzieć w Polsce i czekać na ciebie jak ostatnia idiotka. Lubię, kiedy chłopacy płaczą i są zrozpaczeni.
Późnym wieczorem wdrapaliśmy się na Holmenkollen i usiedliśmy na krawędzi skoczni, i oglądaliśmy pokaz sztucznych ogni, i próbowaliśmy się kochać, ale Krzysztof był zbyt pijany, chociaż to i tak bez znaczenia, bo wieczór całkiem sie udał. Powoli przekonuję się, że pesymistyczne podejście do życia ma jeden plus: dużo łatwiej o pozytywne zaskoczenie.
Moim jedynym postanowieniem noworocznym jest to, żeby postarać się umrzeć. Nie wiem tylko, jak tego dokonać. Tradycyjne metody wydają mi się zbyt wulgarne. Żeby się wieszać albo strzelać do siebie i tym podobne. To po prostu nie jest w moim stylu. Najbardziej chciałabym, żeby również mój samolot runął na ziemię. Ale przecież samoloty bardzo rzadko się rozbijają. Chyba że polecę do Afryki. To rozwiązanie wydaje mi się jednak trochę za bardzo naciągane. Muszę to jeszcze przemyśleć.
2 stycznia
Wczoraj wieczorem przemówił do mnie premier. Nie wykluczam, że do innych osób również, ale miałam wrażenie, że mówi przede wszystkim do mnie. Powiedział, że mogę odnieść zwycięstwo nad samą sobą. Że na każdego z nas czeka wieniec laurowy. Powiedział, że o to właśnie w życiu chodzi: zrobić miejsce marzeniom i stworzyć takie warunki, by nasze marzenia mogły stać się rzeczywistością. To było straszne. Zupełnie tak, jakby wiedział, co mi chodzi po głowie, i był całym sercem po mojej stronie. Premier popiera moje pragnienie śmierci. A poza tym długo smęcił coś o Ibsenie.
3 stycznia
Krzysztof od wczoraj mnie unikał. Robił wszystko, żeby nie spotkać mojego wzroku. W końcu spytałam, o co chodzi, i wtedy zrozumiałam, że ma wyrzuty sumienia, bo w sylwestra o mało co się ze mną nie przespał. Boi się, że mogę pomyśleć, że chciał mnie wykorzystać czy coś w tym stylu, i że się na niego obrażę, i że nie będzie mógł dłużej u mnie pracować. Nie mogłam powstrzymać śmiechu. Ale z niego słodziak! Powiedziałam mu, żeby wyluzował. Nie wiem, jak to wygląda w Polsce, ale jesteśmy w Norwegii, dodałam. Jest rok 2006. To zupełnie normalne, że dziewczyny sypiają z chłopakami przed ślubem, można nawet śmiało powiedzieć, że przede wszystkim przed ślubem, a ja wolę iść do łóżka z tobą niż z chłopakami z zachodniej części miasta i z ich idiotycznymi przepaskami na włosy.
Wygląda na to, że mu ulżyło. Układał kafelki do późnego wieczora. Zastanawiam się (siedząc w swoim pokoju i pisząc pamiętnik), czy wciąż je układa, czy w końcu się położył. Trochę to dziwne, ale co ja tam wiem.
4 stycznia
Constance zaciągnęła mnie na pierwszą w tym roku próbę przedstawienia. Do premiery zostały tylko dwa tygodnie, a ja prawie zgodziłam się zagrać. Sprawa wydaje się prosta. Mam wyjść na scenę i powiedzieć kilka zdań przed pierwszym aktem, potem zrobić to samo przed drugim aktem, a trzeci i ostatni raz – na samym końcu przedstawienia. Reżyser powiedział chyba, że łączę te wszystkie części. Jestem narratorem, czy jakoś tak. Dla mnie to bez różnicy. Nawet nie pamiętam, jaki jest tytuł sztuki. To również nie ma żadnego znaczenia. W końcu najważniejsze jest to, że, jak mówi Constance, trochę się rozerwę i poznam nowych ludzi albo zwierzęta.
10 stycznia
Trudny tydzień.
Nie chodzę do szkoły.
Siedzę w domu i myślę o tym, co się stanie, kiedy mnie już nie będzie. I o tym, czy powinnam tutaj posprzątać. Spakować rzeczy do pudeł? Wszystko przejrzeć i posortować? Czy zostawić tę robotę innym? Ale ci inni trafią na całą masę osobistych drobiazgów, które dla nich nie będą nic znaczyć. Listy. Zdjęcia. Nie mogę znieść myśli, że mieliby to wszystko wyrzucić. Sama powinnam zająć się porządkami, ale nie mam na to siły, już sama myśl wydaje mi się przerażająca. Gdybym miała dłużej żyć, zostawiłabym wszystko tak, jak jest, i zajęłabym się tym za kilka lat, ale przecież tak się nie stanie. Innymi słowy, powinnam posprzątać, sprzedać dom i przekazać pieniądze na coś dobrego. Ale na to też nie mam siły. Niech już lepiej zostanie, tak jak jest. A jeśli tak, to wszystko odziedziczą ciotki i wujkowie. Na pewno się ucieszą. Chyba że mama lub tata mają dzieci, o których nikomu nie mówili. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Czytałam, że to się zdarza dość często. Mamy raczej bym nie obstawiała. Ale tata… W każdym razie niczego nie wykluczam. Zresztą co mi do tego? I tak mnie już tutaj nie będzie, a nieobecni nie mają prawa głosu. Ostatnio dużo o tym myślałam. Człowiek musi być obecny, żeby jego zdanie się liczyło. Umierając, ustawiamy się na linii bocznej, i to w dość kategoryczny sposób. Oczywiście przejrzałam kilka stron internetowych dotyczących samobójstw. Sądziłam, że znajdę tam ludzi podobnych do mnie, tymczasem wszystko razem wydało mi się odrażające. Jest tam wiele osób młodszych ode mnie, a powody, dla których chcą umrzeć, są absolutnie nie do przyjęcia. Te dzieciaki są zbyt niedojrzałe, żeby chcieć umrzeć na poważnie. Mają lekką chandrę, chociaż same nie wiedzą dlaczego, albo właśnie się z kimś rozstały, albo chcą się odegrać na rodzicach, którzy niczego nie rozumieją. Mają romantyczny stosunek do śmierci, jakby to było coś wspaniałego, jakby śmierć mogła być słodką zemstą albo początkiem czegoś wielkiego. Moim zdaniem oni nie mają pojęcia, z czym igrają.