Mursz - ebook
Mursz - ebook
Las, który odcisnął krwawe piętno na życiu okolicznych mieszkańców, przypieczętuje także jej los…
Pola z trudem usiłuje wrócić do nowego życia bez męża i syna. Po zakończeniu terapii regularnie koresponduje z Kasandrą, z którą zaprzyjaźniła się podczas pobytu w szpitalu. Wkrótce w ręce Poli trafia list, zupełnie inny niż poprzednie, będący zapowiedzią samobójstwa przyjaciółki.
Ujawniony w liście sekret prowadzi Polę do owianego złą sławą Murszu, wymarłej części kaszubskiego lasu. To tam rok wcześniej została zamordowana Lara, koleżanka Kasandry. Wyznania Kas rzucają jednak zupełnie nowe światło na makabryczne zdarzenia tamtej nocy.
Każda z leśnych dróg prowadzi Polę pod drzwi tajemniczej spalonej leśniczówki. Strawiona ogniem chata skrywa mroczne sekrety lasu i mieszkających w nim ludzi. Tych żyjących i tych, którzy na przestrzeni lat w tragicznych okolicznościach stracili tu życie.
"Diabelnie wciągająca! Czytając tę książkę, nie można być pewnym niczego poza kolejnym zaskoczeniem!"
Max Czornyj
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1681-0 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bartosz Soczówka @bliskiespotkania
Oto historia osnuta wokół tajemniczych morderstw, której oś stanowi mroczny, kaszubski las. A w lesie tym czai się ZŁO. Duszna, niezwykle klimatyczna i fascynująca powieść! Ewa Przydryga powraca w najlepszym stylu. Uzależnia, przyprawia o gęsią skórkę, przeraża do skraju wytrzymałości. Trzyma kurczowo za gardło i nie puszcza do samego końca. A finał? O nieświadomy niczego Czytelniku! – finał wgniata w wygodny fotel. Czapki z głów! Tak się pisze thrillery!
Małgorzata Tinc, ladymargot.pl
Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność. Ten mroczny spowity mgłą las kryje wiele tajemnic. Czy to, co widzisz, jest prawdą? A może koszmarnym snem? Daj się pochłonąć tej nieprzewidywalnej i pełnej emocji powieści. Nie będziesz żałować.
Natalia Miśkowiec @prostymislowami
Topieliska wciągnęły czytelnika prosto w swoje otchłanie, a Mursz trzyma go, pochłania i nie chce wypuścić ze swoich szponów. Ewa Przydryga po mistrzowsku meandruje po bagiennych odmętach ludzkiej psychiki, umiejętnie odwraca naszą uwagę, żongluje emocjami czytelnika. Co jest prawdą, a co wykwitem chorego umysłu? Komu możemy zaufać? Mursz to thriller psychologiczny najwyższej klasy – nie sposób się od niego oderwać.
Olga Kowalska, WielkiBuk.com
Mursz jest wyjątkowo tajemniczym i mrocznym thrillerem, w którym nie brakuje nawiązań do rzeczywistych miejsc i legend o nich opowiadanych. Ma niesamowity klimat, który nie pozwala nawet na moment odpocząć od tej historii. A Przydryga kolejny raz udowadnia, że jest prawdziwą wirtuozką gry na emocjach czytelników.
Paula Sieczko @ruderecenzuje
Niebezpiecznie wciągająca, zachwycająca zniewalającym klimatem i naznaczona mrocznymi tajemnicami z przeszłości. Jedna z najlepszych powieści jakie przeczytałam w tym roku. Pochłonie Was bez reszty!
Gabriela Setla, @gabriela_setla
Las, który Ewa Przydryga okryła tajemnicą, daje czytelnikowi pewność, że nigdy, ani na chwilę, nie chciałby się tam znaleźć. Śmierć młodej kobiety doprowadzi do tego, że tajemnice, jedna po drugiej, zaczną powoli wypływać na powierzchnię. A wtedy możemy spodziewać się najgorszego. Czy jesteście gotowi odkryć przerażającą prawdę? Niepokojący i duszny klimat sprawi, że z obawą będziecie wyczekiwać finału tej historii. Polecam!
Joanna Ćwiertka, @panda_zksiazka_
Ewa Przydryga to cesarzowa polskich thrillerów! Autorka w swojej nowej powieści stworzyła gęstą i duszną atmosferę, która osiada na czytelniku, powodując szybsze bicie serca! Wyraziści bohaterowie, mroczny klimat i Duchny Las, który skrywa przerażające tajemnice, są kwintesencją tego thrillera.
Mursz to kunszt literacki, który z dziką fascynacją będą odkrywać tej jesieni fani gatunku i nie tylko! Gorąco polecam!
Barbara Śniechota @_my_world_book_
Ciarki. Na skórze. Pod skórą. Dogłębnie przenikające nerwy. Przydryga przelała na karty papieru historię utkaną z ludzkich dramatów i demonów przeszłości, która od pierwszej strony pochłania swoją posępną aurą. A ja? Ja wciąż czuję przenikający zapach murszu. I długo go nie zapomnę.
Weronika Trzęsień @ver.reads
Pajęcza sieć powiązań, labirynt z niewiadomymi na każdym zakręcie i opadająca, klimatyczna mgła, która przyprawi o dreszcze! Kolejna historia spod pióra Ewy Przydrygi, ukazująca mrok w najczystszej postaci. Czy odważysz się przewrócić kolejną stronicę książki, by szukać odpowiedzi?
Aleksandra Sobolak @livremacabre
Genialny thriller! Ma wszystko na swoim miejscu – zaczynając od fabuły, która została nafaszerowana zagadkami, szalonymi zwrotami akcji, poprzez perfekcyjnie wykreowanych bohaterów, którzy są istnym skarbem tej powieści, na nieprzewidywalnym rozwiązaniu tajemnicy kończąc. Wszystko w niezwalniającym tempie, co tworzy idealną atmosferę mistrzowsko zbudowanego thrillera.
Aneta Marciniak @amatorka_ksiazekPROLOG
LIPIEC 2020
Odpowiednio dobrana terapia podobno potrafi zdziałać cuda, w Srebrzysku skutecznie leczone są nawet beznadziejne przypadki. Przynajmniej tak mówią statystyki. Ale ze mną było inaczej. Dedykowana terapia sukcesywnie oddalała mnie od życia, które toczyło się na zewnątrz. A może to ja niespecjalnie chciałam tam wracać? Nie miałam przecież do kogo, więc w ogóle się nie starałam. Jakkolwiek bym próbowała, rzucenie się w wir pracy nie wypełni pustki po stracie Kuby i Jasia. Strata dwojga moich najbliższych. Tu powinnam postawić kropkę. Ale poza moim mężem i synem była przecież jeszcze Ida. Ją także straciłam. W zasadzie powinnam akurat to rozstanie wziąć za dobrą monetę, za znak gojących się po latach ran, ale wciąż nie potrafię na to spojrzeć trzeźwo i krytycznie. A już na pewno nie potrafię udawać, że brak jej obecności w moim życiu jest oznaką powrotu do zdrowia.
Tygodniami przyzwyczajałam się do powtarzalnych dźwięków, do powracających zapachów i do gładkich faktur otaczających mnie przedmiotów. O tak, wszystko jest tu cholernie gładkie i lśniące, pozbawione kantów i chropowatości. Jakby wyłącznie to one miały decydować, czy chory znów runie w przepaść, czy jednak utrzyma się na powierzchni, by potem wyczołgać się na brzeg. Brzeg – to tutaj słowo klucz. Jeśli do niego nie dobijesz, nie wypuszczą cię na zewnątrz. Proste. I ja nauczyłam się więc tej wygodnej gładkości, przystosowałam do nieskomplikowanych bodźców, do kolejno odhaczanych zadań, do tej marnej imitacji życia. W moją codzienność wpisał się stukot butów pielęgniarek na korytarzu, gorzki posmak pigułek, twarze zmieniających się pacjentów. W gruncie rzeczy ci ostatni byli jedyną namiastką normalności, a także łącznikiem ze światem zewnętrznym, nośnikiem przynoszonych stamtąd historii. Pozwalałam, aby codzienna rutyna wypełniała upływające dni. Liczyłam je wszystkie razem i każdy z osobna, choć byłam bierna i uległa, aż do momentu, w którym i we mnie coś drgnęło. Nie wiem, czy to odpowiednio dobrane leki, czy terapia behawioralna, czy po prostu moja własna wewnętrzna wola przetrwania, która w końcu zaczęła wołać o uwagę. A może każde z nich po trochu? Jakkolwiek faktycznie było, Ida w końcu ucichła, a ja zapragnęłam wrócić do życia, choćby tego w odcieniach szarości. Miałam nadzieję zmienić kiedyś tę szarość na jaśniejsze kolory. Wiedziałam, że nigdy nie będzie tak jak wcześniej. Nikt nie rozpoczyna tak po prostu nowego rozdziału życia, udając, że poprzedniego nie było. Ale tak, wolałam to nieznane niż wegetację za kratami psychiatryka. I co najważniejsze, potrafiłam już odróżnić wegetację od woli walki. A wcześniej nawet i one zlewały mi się w jedno.
– Pani Szulc? – Zza moich pleców dobiega energiczny kobiecy głos. Podnoszę się z krzesła i obracam w stronę, z której dochodzi. W wyciągniętej dłoni młoda pielęgniarka trzyma niewielkie tekturowe pudełko i zadrukowaną oraz opieczętowaną kartkę. – Proszę tutaj podpisać – mówi, wręczając mi dokument.
Odbieram od niej obie rzeczy, kładę je na okrągłym stoliku. W pudełku pobrzękuje kilka przedmiotów. Nie muszę zaglądać do środka, by wiedzieć, co się tam znajduje. Sekretnik, obrączka, dowód osobisty, klucze, telefon. Wszystko to zarekwirowano mi podczas przyjęcia na oddział i umieszczono w depozycie. Składam podpis, tylko pobieżnie przeczytawszy dokument. Nie chcę przeciągać tej chwili ani o minutę dłużej. Niemal czuję na sobie wilgoć parnego powietrza, która wślizguje się przez uchylone okno. Chcę już je chłonąć. Chcę być po drugiej stronie krat.
– Czy ktoś panią odbierze? – pyta pielęgniarka. Jej głos jest przyjazny, ciepły.
Kiwam na potwierdzenie głową.
– Wuj mojego męża. Pewnie już czeka na zewnątrz – odpowiadam i zerkam z nadzieją przez okno. Ale z miejsca, w którym stoję, nie widać ulicy.
– Powodzenia! – mówi Joanna, bo tak pielęgniarka ma na imię, i nachyla się nade mną. Rzuca mi porozumiewawcze spojrzenie. Kładzie rękę na moim ramieniu. Biorę to za gest cichego przymierza. Za składaną jej w ten sposób w milczeniu obietnicę, że już tutaj nie wrócę. Wsuwam do torby pudełko i dokument. Kątem oka zerkam też na jej oddalającą się sylwetkę.
– Zrób tam, na mieście, hałas. Za nas obie. – Z przeciwnej strony korytarza dobiega inny głos. Odwracam się, ale oślepiona słońcem przesłaniam dłonią oczy. W tej padającej przez okno poświacie widzę tylko drobną postać nastolatki. Dobrze wiem, że to zmyłka; znam ten głos, więc wiem, że to młoda kobieta. Po chwili wyłania się zza szeregu plastikowych krzeseł i staje przede mną. Czerwony T-shirt z Betty Boop i różowe szorty z poszarpanymi kolorowymi naszywkami odejmują jej lat. Wygląda najwyżej na trzynaście, w rzeczywistości ma ich o dziesięć więcej. Mówiąc o namiastce normalności i o twarzach, które pozwalały mi tutaj przetrwać, miałam na myśli też ją. Kasandrę. W tych dziwnych okolicznościach zbudowałyśmy więź wzajemnego zrozumienia.
– Niedługo zrobisz to sama – odpowiadam. Kiedy stajemy naprzeciwko siebie, padamy sobie w ramiona, po raz drugi dzisiaj. Żegnałyśmy się już kilkadziesiąt minut temu.
Pod palcami na skórze Kas wciąż wyczuwam wgłębienia i chropowatości, tak niepożądane i piętnowane tutaj. Na szczęście jest ich już znacznie mniej. Są bledsze i płytsze niż kilka miesięcy temu.
– Obiecaj mi jedno – mówię, zaciskając dłonie na jej drobnych ramionach. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest bardzo krucha i delikatna. Mimo postępów w terapii i dobrych rokowań to jedno się w niej nie zmieniło. Zupełnie jakby zapadnięte ramiona wciąż dźwigały ciężar jej dotychczasowych przeżyć.
– Obiecywałyśmy sobie już setki rzeczy. – Kas wybucha śmiechem, ale przygląda mi się czujnie. – Jest coś jeszcze, co powinnam dorzucić do tej listy?
U nasady jej sięgających brody tlenionych blond włosów widać niewielki odrost. W oczach Kasandry jak zwykle dostrzegam coś, co kojarzy mi się z przestraszonym dzieckiem.
– Obiecaj mi, że nie będziesz potrzebowała żadnych zapewnień, ile jesteś warta. Od nikogo! – mówię i przesuwam palcem po delikatnej skórze jej ramion.
Kiedy Kasandra tu trafiła, pod jej bluzą, spodniami, nawet pod bielizną kryły się zdania naniesione permanentnym markerem. Kontur niektórych słów poprawiony był igłą albo żyletką. Może scyzorykiem. Nie wiem tego na pewno, do żadnego z tych narzędzi Kas nie chciała mi się przyznać. Sama też nie potrafiłam tego ocenić, bo wyryte w skórze słowa zdążyły pokryć się bliznami.
Jestem wystarczająca. Uda mi się. Szanuj mnie. Fighterka.
Przekreślone dwukrotnie Szmata.
Przekreślone dwukrotnie Wywłoka.
Przekreślone trzykrotnie Luzerka.
To tylko kilka słów z kilkudziesięciu innych im podobnych. Kasandra wydziarała je sobie sama. Nie tylko dziary, czyli potężne kompleksy i niska samoocena, przywiodły ją do Srebrzyska. Rok temu na zlocie zorganizowanym przez Larę Gaj, mistrzynię urbexu i youtuberkę, dla której Kas wtedy pracowała, doszło do tragedii. Lara została zamordowana. Bezpośrednią przyczyną śmierci dziewczyny było utonięcie poprzedzone brutalnym podduszaniem, najprawdopodobniej z użyciem cienkiej, ale ostrej żyłki lub struny. Jej porzucone w strumieniu zwłoki znalazła Kasandra. Do zdarzenia doszło w nocy podczas gry terenowej, czyli jednego z zadań wieńczących tamten zlot. Przez ostatni rok mnożyły się spekulacje, kto był zabójcą dziewczyny. Typowano kilkoro uczestników zlotu. Brano pod uwagę również to, że śmierć Lary mogła mieć związek z rytualnym mordem. Chodziło o to konkretne miejsce, o niechlubną historię Murszu, czyli o niewielki obszar na terenie Duchnego Lasu, gdzie odbył się zlot. W czasie drugiej wojny światowej ten las był świadkiem masowego mordu, więc teraz wielu okolicznych mieszkańców uważało go za miejsce złowrogie. A nawet potępione. Dla przyjezdnych był jednak tylko kuszącą atrakcją turystyczną.
Potencjalnego zabójcy szukano wśród młodych recydywistów, członków grupy satanistycznej. Podejrzenie padło też na mieszkającego na obrzeżach lasu pszczelarza, który miał podobno na pieńku z youtuberką. Na policyjnym celowniku była też Kas, to ona przecież znalazła Larę. Każdy z tych tropów okazał się fałszywy, a przynajmniej policja nie zebrała dotychczas wystarczających dowodów, by postawić komukolwiek zarzuty. Śledztwo wciąż było w toku, a zabójca pozostawał na wolności.
Mniej więcej tyle dowiedziałam się od Kasandry, która niechętnie dzieliła się ze mną szczegółami. Ale to było przecież zrozumiałe, z taką traumą trudno się oswoić, szczególnie dziewczynie, która już wcześniej zmagała się z wieloma problemami. Pamiętam też medialne wzmianki o krwawym finale tamtego zlotu. Trójmiasto żyło sprawą zamordowanej Lary przez miesiąc, najwyżej dwa, dopóki nie przyćmiły jej inne, bieżące zdarzenia.
– A co, jeśli nas do końca nie naprawili? – wypala niespodziewanie Kasandra. Wzrok zawiesza na oknie, na kosie trzymającym w dziobie jakąś zdobycz.
– Co masz na myśli? – pytam.
Kasandra, nie odrywając wzroku od ptaka, podchodzi do parapetu i na nim siada.
– Stawiają diagnozy tylko na podstawie tego, co my im z siebie dajemy. Owszem, to niby eksperci, wiedzą, jak interpretować nasze zachowania i słowa. To, co mówimy, albo nawet to, co próbujemy przemilczeć. Ale może się zdarzyć, że nie dotarli do źródła, bo ich do niego nie dopuściłyśmy. Nie znają przecież wszystkich haseł. Nie mają do nas wszystkich kluczy. To byłoby zbyt proste… – dodaje enigmatycznie.
Podchodzę do parapetu, siadam naprzeciwko Kas i w ten sposób wymuszam, by na mnie spojrzała. Ale ona wciąż wpatruje się w ptaka, który łapczywie połyka owada.
– Hej, coś cię dręczy? – pytam, trącając ją w ramię.
– Powiedzmy, że pytam czysto hipotetycznie. – Kasandra odrywa wzrok od kosa i spogląda na mnie. Ale jej spojrzenie jest inne niż dotychczas, jakieś odległe. Po chwili, kiedy oczy Kas zupełnie zachodzą mgłą, wydaje mi się, że całkowicie tracę z nią kontakt.
– Wychodzisz stąd za dwa tygodnie. Jeśli czujesz, że z czymś sobie nadal nie radzisz, to ostatni moment, by o tym opowiedzieć. Szczerze. Czy tak jest?
– Czy tak jest, ale co? – odburkuje wciąż zamyślona. Wydaje mi się, że nie zrozumiała sensu moich słów. Albo zwyczajnie gra na zwłokę.
– Duszenie w sobie tego syfu, który nas tu sprowadził, to nie jest dobry sposób na powrót do normalności. To droga do autodestrukcji. Sama wiem o tym najlepiej. Pytam serio. Czy faktycznie z czymś jeszcze sobie nie radzisz? Coś cię męczy? – dodaję łagodniej, bardziej zachęcająco.
Na usta Kas wpełza blady uśmiech.
– Tak jak mówisz, wychodzę stąd za dwa tygodnie. Tu było bezpiecznie, a tam, na zewnątrz, będę musiała wziąć sprawy we własne ręce. Będę zdana sama na siebie. Tylko to, nic więcej. Zwykły stres i lęk przed nieznanym. Tyle. – Wzrusza ramionami, a potem krzyżuje ręce na piersiach.
– Masz mnie – zapewniam ją.
Kas kiwa głową, ale bez przekonania.
– Pamiętasz, o czym rozmawiałyśmy? – pyta.
– Rozmawiałyśmy o wielu rzeczach…
– Zmierzyć się z nowym oznacza zabić stare. Ty i ja. Obie jesteśmy tego częścią, częścią tego starego. Może jeszcze nie teraz, ale to stanie się za moment. Ty zostawisz stare za sobą, jak tylko przekroczysz próg tej przeklętej budy. – Kas obrzuca wnętrze szpitalnego korytarza niechętnym spojrzeniem. – Ja też zrobię to już niedługo. A potem, dla każdej z nas z osobna, nastanie czas próby.
„Czas próby” i „zmierzenie się z nowym” to nie są autorskie myśli Kas. To formułki, którymi nasiąkałyśmy podczas terapii integralnej, a dokładniej naszych licznych sesji grupowych.
– Okej, ale umówiłyśmy się też, że nie zrywamy ze sobą kontaktu – przypominam.
– No tak, ale na naszych własnych staroświeckich zasadach. – Kas wybucha śmiechem. Nieobecna dziewczyna, która była w niej jeszcze przed chwilą, nagle gdzieś znikła.
– Czyli podsumujmy, tak dla jasności – mówię i odchrząkuję. – Jeśli poczujesz, że chcesz o czymś pogadać, wrzucisz list do mnie do skrzynki pocztowej. Ja zrobię to samo. Jak będzie kurewsko źle, pisz! Jeśli wydarzy się coś dobrego, pisz! Deal?
– Deal!
Zerkam na wiszący nad wejściem zegar. Obie wskazówki ustawiły się na dwunastce.
– Muszę już iść. Wuj Kuby pewnie na mnie czeka. – Zarzucam torbę na ramię.
W drodze do wyjścia odwracam się jeszcze dwukrotnie. Za pierwszym razem Kas siedzi w dokładnie tej samej pozycji, w jakiej ją zostawiłam – skulona, oparta o wnękę parapetu. Za drugim już jej nie ma.
Kiedy wychodzę przed bramę szpitala, powietrze pachnie wszystkim tym, co było dla mnie dotychczas zakazane. Wszystkim tym, co stało mi się już niemal obce, o czym prawie zapomniałam. Zaciągam się nim łapczywie. Wyczuwam woń ziół z pobliskiego przydomowego ogródka. Zza otwartych drzwi dostawczego vana wydobywa się aromat świeżo upieczonych drożdżówek. Smród spalin, cholera, nawet za tym się stęskniłam. Nagle wyrasta przede mną Paweł Sikora, wuj Kuby. Wygląda inaczej niż kilka miesięcy temu, bardziej elegancko. Ma na sobie uprasowaną białą koszulę i pachnie dobrą wodą kolońską. Jest lekko speszony, jakby nie wiedział, jak się zachować, co powiedzieć. I ja czuję się podobnie.
– Chodź, jedziemy do domu – mówi po chwili i odbiera ode mnie torbę. Jego głos jest kojący. – Już najwyższy czas – dodaje i bierze mnie pod ramię, a ja pozwalam mu się prowadzić do zaparkowanego opodal samochodu. Tak wygląda bliskość i troska, ta prawdziwa. Ta, która nie jest tylko służbowym obowiązkiem. Jej też byłam spragniona.
------------------------------------------------------------------------
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji