- W empik go
Muszę coś wyznać. Żeglarze przyznają się do swoich błędów - ebook
Muszę coś wyznać. Żeglarze przyznają się do swoich błędów - ebook
Żeglarstwo przed każdym stawia te same wyzwania. W obliczu wlokącej się kotwicy, wpadnięcia na mieliznę lub tonięcia jachtu, czy też niebezpiecznych sytuacji związanych z pracą na maszcie, kwalifikacje każdego żeglarza, zarówno doświadczonego Yachtmastera, jak i skromnego szuwarowca bywają wystawione na ciężką próbę.
W 1983 roku magazyn żeglarski Yachting Monthly stworzył rubrykę "Konfesjonał", w której czytelnicy mogli zamieszczać opisy swoich wstydliwych morskich wypadków. Od 40 lat ten dział cieszy się niesłabnącą popularnością, publikując setki najdziwniejszych "zwierzeń" - większość osób od niego właśnie zaczyna lekturę pisma. Czytaliśmy tu już o wszystkim: o tratwach ratunkowych, które stawały się tratwami śmierci, o wypadających za burtę silnikach przyczepnych, o znikających światłach nabieżników, o bukszprytach używanych do pojedynków rycerskich „na kopie” - prawdziwe wypadki bywają dziwniejsze niż jakakolwiek fikcja...
W MUSZĘ COŚ WYZNAĆ zamieszczamy wybór ponad 100 takich historii. Ku rozbawieniu i ku przestrodze.
Kategoria: | Sport i zabawa |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66846-44-9 |
Rozmiar pliku: | 7,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Żeglarstwo przed każdym stawia te same wyzwania. W sytuacji wlokącej się kotwicy, wpadnięcia na mieliznę, tonięcia jachtu czy też niebezpiecznych zdarzeń związanych z pracą na maszcie kwalifikacje każdego żeglarza – zarówno doświadczonego Yachtmastera, jak i skromnego szuwarowca – bywają wystawione na ciężką próbę. Poczucie humoru nierzadko jest równie przydatne jak certyfikat RYA.
To redaktor Des Sleightholme wymyślił w 1983 roku, na rok przed odejściem na emeryturę, aby w „Yachting Monthly” stworzyć kolumnę zatytułowaną „Konfesjonał”.
„Każdy żeglarz, który kiedykolwiek wypłynął na morze” – rozmyślał Des – „ma jakiegoś trupa w szafie, incydent, o którym wolałby zapomnieć, ale który wciąż dręczy jego sumienie”.
Jakże był przewidujący. Czytelnicy chętnie przyznawali się do swoich najbardziej wstydliwych sekretów. Od ponad 20 lat „Konfesjonał” cieszy się popularnością, jest jedną z tych stron, na które ludzie zaglądają co miesiąc w pierwszej kolejności.
Czytaliśmy tu już o wszystkim: o tratwach ratunkowych, które stawały się tratwami śmierci, o wypadających za burtę silnikach przyczepnych, o znikających światłach nabieżników, o bukszprytach używanych do pojedynków rycerskich na kopie... Prawdziwe wpadki bywają dziwniejsze niż jakakolwiek fikcja, a lekturze opisów towarzyszyła powtarzana w duchu myśl: „Dzięki Bogu, że to nie mnie przytrafiło się coś takiego”.
Zawarty w tej książce zestaw morskich wpadek wymaga rezygnacji z zadufania. „Doświadczenie to nazwa, jaką nadajemy popełnionym przez nas błędom” – powiedział Oscar Wilde. Ale dlaczego nie uczyć się na cudzych błędach? Po co być grzesznikiem, skoro można być świętym? Czyż nie byłoby czymś obraźliwym ignorowanie przestróg wygłaszanych przez żeglarzy tak bezinteresownie otwierających przed nami swoje serca i dusze? Czytajcie więc i niech opisy tych niekompetentnych zachowań przydadzą wam się na wodzie.
Paul Gelder
Zastępca redaktora naczelnego
miesięcznika „Yachting Monthly”Mike Peyton
Przez wiele lat cieszącą się wielkim powodzeniem nagrodą dla tych, którzy mieli odwagę publicznie wyznać swój żeglarski grzech, był oryginalny rysunek Peytona. Będący zarówno pisarzem, jak i rysownikiem Mike Peyton jest czasem nazywany Gilesem sceny żeglarskiej. Jego niezwykłe poczucie humoru zaowocowało siedemnastoma komiksami i około dwoma tysiącami ilustracji do „Konfesjonału”.
Mike był armatorem trzynastu jachtów od Folkboata do Dutch Bottera oraz trzech siatkobetonowych: „Brimstone”, „Lodestone” i (ostatniego) „Touchstone”, kecza o długości 38 stóp. Nie ma prawdy w plotce, że jego następna łódź będzie się nazywać „Tombstone”.
Rysunki Mike’a były publikowane w magazynach żeglarskich od Jokohamy po Yarmouth. Mieszka na Wschodnim Wybrzeżu, w Fambridge nad rzeką Crouch, i nadal tworzy dla „Yachting Monthly” rysunki do najlepszego wyznania każdego miesiąca.
Paul Gelder
Zastępca redaktora naczelnego
.
Nocne spotkanie
W 1979 roku podczas regat na Azory i z powrotem, po ośmiu nocach od wyjścia z Falmouth, zmierzaliśmy razem z ojcem w kierunku San Miguel. Byliśmy rozczarowani dryfowaniem z prędkością poniżej węzła i bardzo chcieliśmy się upewnić, że nie jesteśmy ostatnią załogą w wyścigu ani nie płyniemy jedynym jachtem na świecie. Cóż to była za noc: bezksiężycowa, ale na niebie świeciło mnóstwo gwiazd; gdybyśmy tylko płynęli szybciej, byłoby wspaniale.
– Spójrz na to! – powiedział ojciec, wskazując jasne światło widoczne bardzo nisko nad horyzontem.
Było tak wyraźne, że miało się wrażenie, jakby można było sięgnąć ręką i go dotknąć.
– To musi być białe światło nawigacyjne na innym jachcie – stwierdziłem. – Muszą być bardzo blisko.
Byliśmy tak podbudowani myślą o innej łodzi w pobliżu, że zaczęliśmy dmuchać w róg mgłowy i hałasować tak bardzo, jak tylko byliśmy w stanie, aby zwrócić na siebie uwagę załogi.
Patrząc na światło, po kilku minutach krzyczenia i dmuchania w róg orzekliśmy, że musi to być światło topowe. Jednak, co dziwne, nie widzieliśmy ani kawałka samego jachtu, a uznaliśmy, że dzieli nas od niego mniej niż 100 metrów. Sądząc po wysokości, na której widzieliśmy światło, wydawało się nam, że cały czas się do niego zbliżamy, ciągle jednak nie możemy go dogonić.
Wszyscy znacie opowieści o ludziach mających podczas długich podróży problemy psychiczne, prawdopodobnie słyszeliście o psach, które szczekają do księżyca... Przyznaję się więc tutaj po raz pierwszy, że spędziłem drobną część swojego życia na krzyczeniu i dmuchaniu w róg mgłowy, aby zwrócić na siebie uwagę Wenus.
Bernard KerrisonProsta obsługa żagli
Będąc żoną zapalonego, choć niedoświadczonego entuzjasty żeglarstwa, przez cały ubiegły rok starałam się przezwyciężyć strach i w końcu wyruszyłam na wodę naszym 8-metrowym jachtem typu Westerly Tiger.
Przyznaję, że spędziłam wiele wspaniałych dni na bujaniu się po zatoce Solent, ciesząc się widokami, słońcem i słabymi wiatrami. Jeśli na tym ma polegać żeglarstwo, to się do niego przekonałam!
Pewnego szczególnie pięknego dnia przejęłam ster, podczas gdy mój mąż robił różne dziwne – jak mi się wydawało – rzeczy z żaglami: wybierał szoty, a potem je luzował, coś dokręcał, coś innego luzował, patrzył w niebo, a potem w dół na morze. Dlaczego nie pójdzie i nie zrobi czegoś pożytecznego, pomyślałam, mógłby na przykład wstawić czajnik na gaz.
Nagle zobaczyłam na jego twarzy wyraz konsternacji, bo za rufą systematycznie podkradał się do nas inny Westerly Tiger, prezentując w całej okazałości swój wspaniały spinaker. W krótkim czasie dogonił nas, a następnie – ku zgrozie mojego męża – wyprzedził. Wiedziałam, że mąż zasugeruje, abyśmy postawili podobny żagiel.
– Czy kiedykolwiek wcześniej stawiałeś taki żagiel? – zapytałam dosyć nerwowo; zauważyłam, jak patrzył na drugą łódkę i coś notował w myślach.
Po chwili żagiel poszedł w górę, a gdy wiatr go wypełnił, byłam pod wrażeniem!
– Wybieraj go, wybieraj, wy-bie-raj! – krzyknął mąż. – SZYBKO!
Za późno, żagiel zaczynał się już owijać wokół forsztagu, wyglądał jak klepsydra.
– O mój Boże – usłyszałam. – Szybko, ster prawo na burtę.
Zrobiłam to, ale wyglądało na to, że wyostrzenie do wiatru tylko pogorszyło sytuację, bo żagiel zaczął się coraz szybciej okręcać wokół sztagu, aż w końcu ciasno go oplótł.
– Ster lewo na burtę! – krzyknął mąż.
Szarpnęłam rumplem; nagle zrobiliśmy zwrot przez rufę, bom przeleciał na drugą burtę, omijając moją głowę o centymetry i posyłając naszego psa do kokpitu na greting. Potem nastąpiło to, co w porównaniu z niekontrolowaną rufą wydawało się trwać wieczność: powrót na poprzedni hals, ciągnięcie za szoty i okrężne ruchy ramionami, podczas gdy mój mąż stopniowo rozwijał żagiel.
Gdy żagiel w końcu został rozplątany, mąż znowu krzyknął:
– Wybieraj!
O nie! Tylko nie to! Puściły mi nerwy i czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Oczy zaszły mi łzami i wiedziałam, że dłużej tego nie zniosę.
– Czy nie moglibyśmy zrzucić tego żagla? – zapytałam nieśmiało.
– A co ty, ****, myślisz, że niby co próbowałem zrobić przez ostatnie pół godziny! – ryknął czerwony na twarzy, pieniący się z wściekłości POTWÓR!
Czy jest tu może ktoś, kto chciałby kupić spinakera?
Andrea Harmer
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------