Muzeum niewinności - ebook
Muzeum niewinności - ebook
Historia pierwszej miłości, najpiękniejszej, nieszczęśliwej. Poruszające, niezwykle osobiste dzieło Orhana Pamuka. Pierwsza powieść tego autora napisana po przyznaniu mu literackiej Nagrody Nobla.
W kamienicy Zmiłowanie potajemnie spotyka się para kochanków i w pełnych namiętności chwilach odkrywa smak miłości i grzechu. Füsun ma zaledwie osiemnaście lat i oczarowuje młodzieńczym wdziękiem i urodą. Trzydziestoletni Kemal, który nie potrafi oprzeć się pożądaniu oraz fascynacji niewinnością dziewczyny, szykuje się właśnie do zaręczyn z piękną Sibel…
Tłem wydarzeń i zarazem jednym z bohaterów tej kunsztownie opowiedzianej historii miłosnej staje się rodzinne miasto Orhana Pamuka, znane z olśniewającej autobiografii Stambuł. Wspomnienia i miasto. Przesiąknięty nostalgią, melancholijny, dramatycznie rozdarty między przeszłością a teraźniejszością Stambuł ponownie urzeka czytelników swym magicznym, niepokojącym pięknem.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05793-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Celâl Salik, Zapiski
Komuś śni się, że trafił do raju, i na dowód, że naprawdę tam był, otrzymał kwiat, a obudziwszy się, stwierdza, że w ręku rzeczywiście trzyma kwiat — i co wtedy?
Samuel Taylor Coleridge, Zapiski
Patrzyłem na leżące na stoliku przybory toaletowe, których używała, flakony, puzderka. Brałem je do ręki i oglądałem. Długo obracałem w dłoni malutki zegarek. Potem zajrzałem do szafy. Stroje, ozdoby… Wszystkie te przedmioty stanowiące dopełnienie kobiety wzbudziły we mnie uczucie głębokiego osamotnienia, współczucia, pragnienie stania się nią.
Ahmet Hamdi Tanpınar, Zapiski1. NAJSZCZĘŚLIWSZA CHWILA W MOIM ŻYCIU
To była najszczęśliwsza chwila w moim życiu, a ja nawet o tym nie wiedziałem. Czy gdybym wiedział, zdołałbym to szczęście zatrzymać? Czy wszystko potoczyłoby się inaczej? Tak. Gdybym się zorientował, że to najcudowniejszy moment w moim życiu, nie pozwoliłbym uciec szczęściu. Ta złota chwila napełniająca duszę i ciało głębokim spokojem trwała zaledwie kilka sekund, jednak mnie wydawało się, że upłynęły godziny, lata. 26 maja 1975 roku, w poniedziałek, za kwadrans piętnasta, przez moment świat zdawał się wolny od czasu i grawitacji, a my od winy, grzechu, kary i skruchy. Pocałowałem spocone od seksu i upału ramię Füsun¹, powolnym ruchem objąłem ją, wszedłem w nią i delikatnie ugryzłem płatek jej lewego ucha, a wtedy zawieszony w nim kolczyk przez długą chwilę jakby unosił się w powietrzu, aż w końcu wysunął się i spadł na pościel. Byliśmy tak szczęśliwi, że nie zauważyliśmy tego i całowaliśmy się dalej.
Niebo za oknem miało jaskrawy odcień błękitu, tak charakterystyczny dla wiosennych dni w Stambule. Mieszkańcy miasta, którzy nie wyzbyli się jeszcze zimowych przyzwyczajeń, na ulicach pocili się z gorąca, lecz w pomieszczeniach budynków, sklepów, pod lipami i platanami wciąż panował chłód. Bił też od zalatującego wilgocią materaca, na którym radośni jak dzieci kochaliśmy się, zapominając o całym świecie. Przez otwarte drzwi balkonowe wpadł do wnętrza nagły podmuch wiosennego wiatru, przesycony zapachem morza i drzew, uniósł firanki i zarzucił je nam na plecy, przyprawiając o dreszcz nasze nagie ciała. W ten ciepły majowy dzień, leżąc na łóżku w pokoju na drugim piętrze, mogliśmy widzieć chłopców grających w piłkę na podwórzu i przeklinających w ferworze zawodów; nagle zorientowaliśmy się, że ich nieprzyzwoite słowa oznaczają dokładnie to, co właśnie teraz robimy — znieruchomieliśmy na moment i z uśmiechem spojrzeliśmy sobie w oczy. Nasze szczęście było jednak tak wielkie i głębokie, że natychmiast zapomnieliśmy o tym żarcie rzuconym z podwórka, tak jak chwilę wcześniej zapomnieliśmy o kolczyku.
Gdy spotkaliśmy się następnego dnia, Füsun powiedziała, że zgubiła kolczyk. Rzeczywiście, znalazłem go, gdy wyszła. Miał kształt pierwszej litery jej imienia i leżał w błękitnej pościeli. Wiedziony dziwnym impulsem, wsunąłem kolczyk do kieszeni, by nie zginął.
— Jest tutaj, kochanie — powiedziałem i sięgnąłem do prawej kieszeni marynarki wiszącej na oparciu krzesła. — Ach, nie ma! — Przez moment czułem zbliżającą się katastrofę, zwiastun nieszczęścia, ale ciepły poranek przypomniał mi, że przecież dzisiaj mam na sobie inne ubranie. — Został w kieszeni drugiej marynarki.
— Proszę, przynieś go jutro, tylko nie zapomnij — powiedziała Füsun, szeroko otwierając oczy. — Wiele dla mnie znaczy.
— Dobrze.
Osiemnastoletnia Füsun była moją daleką ubogą krewną, o której istnieniu jeszcze miesiąc wcześniej zupełnie nie pamiętałem. Ja zaś miałem trzydzieści lat i szykowałem się do zaręczyn z Sibel, z którą — jak twierdzili wszyscy — tworzyliśmy piękną parę.2. BUTIK CHAMPS ÉLYSÉES
Zdarzenia i przypadki, które miały odmienić całe moje życie, zaczęły się niedługo przedtem, to znaczy 27 kwietnia 1975 roku, gdy na wystawie pewnego sklepu ja i Sibel zobaczyliśmy torebkę znanej marki Jenny Colon. Mieliśmy się wkrótce zaręczyć i owego wieczoru szliśmy aleją Valikonağı, rozkoszując się rześkim wiosennym powietrzem, lekko pijani i bardzo szczęśliwi. Podczas kolacji w Foyer, nowo otwartej eleganckiej restauracji w Nişantaşı, szczegółowo opowiadaliśmy moim rodzicom o przygotowaniach do zaręczyn, które zaplanowaliśmy na połowę czerwca, tak by Nurcihan, koleżanka Sibel z liceum Nôtre Dame de Sion i z lat spędzonych we Francji, mogła przyjechać z Paryża. Sibel już dawno zamówiła suknię w atelier İpek İsmet, najbardziej wziętej i najdroższej w owym czasie krawcowej w Stambule. Tamtego wieczoru po raz pierwszy pokłóciła się z moją matką z powodu pereł, które ta zamierzała jej podarować do ozdobienia sukni. Mój przyszły teść chciał wyprawić swej córce jedynaczce zaręczyny równie wystawne jak sam ślub, a to bardzo odpowiadało mojej matce. Ojciec też był zadowolony, że jego synową będzie Sibel, która studiowała na Sorbonie — w owych czasach w kręgach stambulskiej burżuazji o każdej dziewczynie, która uczyła się w Paryżu, mawiano, że „studiowała na Sorbonie”.
Po kolacji, obejmując Sibel czule ramieniem i tuląc do siebie, w radosnym nastroju odprowadzałem ją do domu; właśnie myślałem z dumą, jaki to ze mnie szczęściarz, gdy nagle wykrzyknęła:
— Och, jaka śliczna torebka!
Choć w głowie wciąż szumiało mi od wina, od razu zapamiętałem sklep i poszedłem tam następnego dnia w południe. Nie należałem do tych uprzejmych z natury mężczyzn, którzy stale kupują kobietom upominki i szukają pretekstu, by posłać im kwiaty… ale być może chciałem taki być. W tamtych czasach bogate panie domu, zeuropeizowane mieszkanki Stambułu, nudząc się w swych rezydencjach, w takich dzielnicach jak Şişli, Nişantaşı czy Bebek, otwierały nie „galerie sztuki”, lecz „butiki”, w których innym znudzonym bogatym paniom domu starały się sprzedać po kosmicznych cenach „modne” kreacje skopiowane z zagranicznych magazynów, takich jak „Elle”czy „Vogue”, stroje przywiezione w walizce z Paryża i Mediolanu, biżuterię pochodzącą z przemytu i najróżniejsze drobiazgi. Pani Şenay, właścicielka butiku Champs Élysées, gdy odwiedziłem ją wiele lat później, przypomniała mi, że podobnie jak Füsun, jest moją daleką krewną ze strony matki. Za sprawą tej kobiety — która nie pytając o powody mojego zainteresowania, przekazała mi wszystko, co miało związek z butikiem Champs Élysées i Füsun, w tym tabliczkę z nazwą sklepu — uświadomiłem sobie, że o niektórych dziwnych momentach mojej historii wiedziała nie tylko pani Şenay, lecz także dużo — więcej, niż mogłem przypuszczać — innych osób.
Gdy następnego dnia około wpół do pierwszej przekraczałem próg butiku Champs Élysées, rozległ się brzęk małego mosiężnego dzwonka — dźwięk, który wciąż przyprawia mnie o szybsze bicie serca. W gorące wiosenne południe wnętrze sklepu było przyjemnie chłodne. Na początku wydawało mi się, że nikogo w nim nie ma. Dopiero po chwili spostrzegłem Füsun. Oczy, oślepione blaskiem słońca, powoli przyzwyczajały się do panującego w sklepie mroku, serce zaś z niewiadomego powodu nagle podeszło mi do gardła, jak mająca uderzyć o brzeg olbrzymia fala.
— Chciałbym kupić torebkę z wystawy, tę wiszącą na manekinie — powiedziałem, myśląc jednocześnie: „Jaka ładna, jaka atrakcyjna dziewczyna”.
— Tę kremową, z kolekcji Jenny Colon?
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, od razu ją sobie przypomniałem.
— Tę na manekinie na wystawie — szepnąłem jakby we śnie.
— Już wiem — powiedziała. Jednym ruchem zdjęła z lewej nogi żółty pantofel, postawiła na wystawie bosą stopę o starannie pomalowanych czerwonym lakierem paznokciach i sięgnęła ręką do manekina. Spojrzałem na bucik, a potem na jej długie, niezwykle zgrabne nogi. Nie nadszedł jeszcze maj, a już były opalone.
Przy długich nogach dziewczyny obszyta koronką żółta spódniczka w kwiatki wydawała się jeszcze krótsza. Füsun wzięła torebkę, przeszła za ladę i gestem pełnym tajemniczości i nadmiernej powagi, jakby odkrywała przede mną jakiś zakazany sekret, zręcznymi długimi palcami otworzyła zapinaną na suwak kieszeń (w środku znajdowały się zwinięte w kule arkusze kremowej bibuły), rozchyliła dwie przegródki (były puste) i jeszcze jedną ukrytą kieszonkę, mieszczącą etykietkę z nazwą firmy Jenny Colon oraz instrukcję konserwacji. Nasze spojrzenia znów się spotkały.
— Cześć, Füsun. Aleś ty wyrosła! Chyba mnie nie poznałaś.
— Ależ tak, kuzynie Kemalu. Od razu pana poznałam, ale wyglądało na to, że pan mnie nie poznaje, dlatego nie chciałam się narzucać.
Zapadła cisza. Spojrzałem na torebkę. Uroda kuzynki, zbyt krótka spódniczka, a może jeszcze coś innego, nie dawały mi spokoju; nie byłem w stanie zachowywać się naturalnie.
— No i co porabiasz?
— Przygotowuję się do egzaminów wstępnych na uniwersytet. I pracuję tutaj. Dzięki temu mogę się przynajmniej spotykać z ludźmi.
— To wspaniale. Ile kosztuje ta torebka?
— Tysiąc pięćset lirów — marszcząc brwi, odczytała cenę, ręcznie napisaną na przyczepionej od spodu karteczce (suma ta odpowiadała w owych czasach sześciomiesięcznym zarobkom młodego urzędnika). — Ale jestem pewna, że pani Şenay obniży ją dla pana. Poszła do domu na obiad. Teraz pewno śpi, dlatego nie mogę do niej zadzwonić i zapytać. Ale jeśli wstąpi pan pod wieczór…
— Nieważne — powiedziałem i ruchem, który Füsun miała potem wielokrotnie przedrzeźniać podczas naszych sekretnych spotkań, wyjąłem z tylnej kieszeni portfel i odliczyłem wilgotne banknoty. Füsun starannie, acz po amatorsku zawinęła torebkę w papier i włożyła do reklamówki. Przez cały ten czas zdawała sobie sprawę, że w milczeniu obserwuję szybkie i delikatne ruchy jej smukłych dłoni w kolorze miodu. Podała mi pakunek, podziękowałem.
— Wyrazy szacunku dla cioci Nesibe i twojego ojca — przez chwilę nie mogłem sobie przypomnieć jego imienia (ach tak, pan Tarık).
Zawahałem się przez moment — mój duch opuścił ciało i w jakimś rajskim zakątku całował Füsun — i szybko ruszyłem w stronę drzwi. To była idiotyczna myśl, przecież dziewczyna wcale nie jest aż taka ładna. Dzwonek przy drzwiach zabrzęczał, usłyszałem dochodzący skądś tryl kanarka. Wyszedłem na ulicę i poczułem miłe ciepło. Byłem zadowolony z kupionego prezentu. Bardzo kochałem Sibel. Postanowiłem zapomnieć o sklepie i o Füsun.