Muzyka… Daj się uwieść! - ebook
Muzyka… Daj się uwieść! - ebook
Książka Muzyka. Daj się uwieść! gruntownie rozprawia się z uprzedzeniem, że muzyka jest tylko dla profesjonalistów. Bo nikt nie jest niemuzykalny. Nawet ludzie, którzy się za takich uważają, dysponują zadziwiającymi umiejętnościami muzycznymi. Christoph Drösser przedstawia pasjonujące odkrycia naukowe dotyczące muzyki. Dlaczego niektórzy z nas ją lubią, inni zaś nie? W jaki sposób nasz słuch z papki brzmieniowej, w której prawie cały czas jesteśmy zanurzeni, jest w stanie odfiltrować pojedyncze dźwięki i odgłosy? Dlaczego muzyka w ogóle istnieje? Autor zachęca wszystkich, którzy jeszcze nie muzykują, żeby wreszcie zaczęli to robić!
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-01-21868-3 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Książka tak kompetentna, jak czarująca i_ _pełna humoru._
„NDR Kultur”
_Zajmujące wyznanie miłości do muzyki._
„Der Tagesspiegel”
CHRISTOPH DRÖSSER, urodzony w 1958 roku, jest redaktorem działu naukowego tygodnika „Die Zeit”. W latach 2004–2006 był redaktorem naczelnym magazynu popularnonaukowego „Zeit Wissen”. Christoph Drösser jest znany ze swojej kolumny „Zgadza się?” w tygodniku „Die Zeit”, z książek, które powstały na jej podstawie oraz z książki _Matematyka. Daj się uwieść!_ (2008), która tak jak jego poprzednie publikacje stała się bestselerem. W 2005 roku przez czasopismo fachowe dla dziennikarzy „Medium-Magazin” został wybrany „Dziennikarzem naukowym roku”.
W Wydawnictwie Naukowym PWN dotychczas ukazały się _Matematyka. Daj się uwieść!_ (2011) oraz _Fizyka. Daj się uwieść!_ (2011).PRZEDMOWA
Nie jest łatwo pisać o muzyce. To tak, jakby opowiadać w radiu o galerii obrazów. Zawsze podziwiałem krytyków muzycznych, którzy tak potrafią opisać koncert albo płytę, że czytelnik prawie wierzy, że tę muzykę słyszał na własne uszy. Jednak kupując płytę pod wpływem takiej recenzji, nietrudno też o zawód.
W niniejszej książce rzadko piszę o konkretnej muzyce, lecz przede wszystkim o tym, czego w ciągu ostatnich lat się o niej dowiedziano. Większość wyników badań, o których piszę, opublikowano po roku 2000, co wskazuje na fakt, że mamy do czynienia z eksplodującą wprost ilością badań, których rezultaty, szczególnie badań mózgu, podają w wątpliwość niektóre stare przekonania. Przede wszystkim stwierdzenie, że większość ludzi jest niemuzykalna. Muzykalność jest raczej cechą, którą ma praktycznie każdy z nas. Mimo to wprawdzie słuchamy coraz więcej muzyki, lecz muzykujemy coraz mniej. Choć trochę chciałbym się przyczynić do zmiany takiego stanu rzeczy.
W hamburskiej gazecie, dla której pracuję, co kilka tygodni ukazuje się strona nazywana „stroną muzyki”. Pozdrawia nas na tej stronie pewien starszy pan, a znajdziemy tam wyłącznie artykuły o muzyce poważnej. Oczywiście, gazeta informuje o muzyce również przy innych okazjach, nawet w codziennej kolorowej mieszance, ale ten pan zastrzega sobie najwyraźniej suwerenność interpretacji muzyki „prawdziwej”. Rzeczywiście, w wielu głowach nadal silnie zakorzenione jest rozróżnienie między muzyką rozrywkową a poważną. I jest tak też w praktyce rzecz jasna. Szkoły muzyczne nieodmiennie zdominowane są przez klasyków – po prostu dlatego, że większość muzyków klasycznych przygotowuje się do zawodu kształcąc się w szkole wyższej, gdy tymczasem jest to jeszcze wyjątek w przypadku muzyków rockowych czy jazzowych. Większość przykładów w niniejszej książce pochodzi natomiast z muzyki popularnej, dlatego, że w niej lepiej się orientuję. Ale nie jestem żadnym wrogiem muzyki klasycznej, po prostu inaczej potoczyły się kiedyś moje losy. W mojej książce muzyka oznacza zawsze całą muzykę!
Książki są nieme – a jeśli traktują o muzyce, to jest to ich wada. Szczególnie w wywodach teoretycznych o dźwiękach, gamach i akordach wydaje mi się ważne, żeby czytelnik miał możliwość usłyszenia przykładów. Dlatego przygotowałem stronę internetową, na której te przykłady można usłyszeć: www.hast-du-toene.net*. Zawsze, kiedy w tekście pojawia się symbol głośnika , można kliknąć na odpowiedni przykład w internecie. Na stronie internetowej zamieszczam ponadto linki prowadzące dalej i uzupełnienia do książki.
Długo się zastanawiałem, czy mam w książce używać zapisu nutowego, czy też nie, i w końcu postanowiłem, że nie będę tego robił. Myślę, że duża część moich czytelników nie jest szczególnie obeznana z notacją muzyczną, a nie chciałbym przywoływać niemiłych wspomnień z lat szkolnych. Zapis nutowy to rozwijany przez setki lat, nie zawsze logiczny kod, wymagający niejakiej wiedzy wstępnej. Zamiast tego wybrałem formę zapisu nawiązującą do nowoczesnych muzycznych programów komputerowych: dźwięki to małe beleczki, których długość odpowiada po prostu ich długości, a ich wysokość można odczytać bezpośrednio, nie troszcząc się o znak chromatyczny. Dla orientacji bardziej w muzyce doświadczonych, na lewej krawędzi zamieszczam obraz klawiatury fortepianowej.
Na koniec chciałbym złożyć serdeczne podziękowania: mojej agentce Heike Wilhelmi za zaaranżowanie umowy o książkę. Christofowi Blome i Uwe Naumanowi z wydawnictwa Rowohlt za opiekę w trakcie pisania oraz za wyrozumiałość, kiedy przeciągałem termin oddania. Stefanowi Koelschowi i Eckartowi Altenmüllerowi za fachowe dyskusje i cenne wskazówki. Mojemu zespołowi a capella No Strings Attached za cotygodniowy muzykalny dreszczyk emocji. Mojemu synowi Lukasowi Engelhardtowi za większą część grafik zamieszczonych w książce. Oraz mojej żonie Andrei Cross za decydujący impuls, aby nie tylko gadać o tej książce w nieskończoność, lecz rzeczywiście się za nią zabrać.
Hamburg, lipiec 2009 roku
Christoph Drösser1. THANK YOU FOR THE MUSIC
WPROWADZENIE
_Informacja nie jest wiedzą,
wiedza nie jest mądrością,
mądrość nie jest prawdą,
prawda nie jest pięknem,
piękno nie jest miłością,
miłość nie jest muzyką.
Muzyka jest najlepsza._
Frank Zappa
Kochasz muzykę? Niewielu ludzi odpowiada na to pytanie zdecydowanym „nie”. Czy ludzie, którzy nie bardzo wiedzą, co z muzyką począć, nie wydają się nam trochę podejrzani? Czyż nie uważamy ich za dziwaków zupełnie pozbawionych uczuć? Muzykę każdy na swój sposób lubi, ona należy do naszej codzienności. Dla jednych jest celem życia, dla innych przyjemnym zjawiskiem towarzyszącym. Albo stałym zagłuszaczem – wystarczy rozejrzeć się rankiem w metrze. Śmiem twierdzić, że co najmniej połowa pasażerów ze słuchawkami w uszach słucha ścieżki dźwiękowej do własnego życia. Świata bez muzyki nikt nie potrafi sobie nawet wyobrazić. Brakowałoby czegoś istotnego.
Jesteś muzykalny? Gdy to pytanie postawi się studentom (badania psychologiczne najczęściej przeprowadza się z udziałem studentów), to 60% odpowiada „nie”. Stefan Koelsch, badacz mózgu z uniwersytetu w Sussex, którego wypowiedzi jeszcze wielokrotnie pojawią się w tej książce, opowiadał mi o typowej reakcji osób testowanych, gdy dowiadują się, że w eksperymencie chodzi o umiejętności muzyczne: „Przepraszają, że nie odwołali wcześniej spotkania, bo przecież są zupełnie niemuzykalni i w ich mózgach na pewno nic nie będzie można zobaczyć”.
Nawet uczeni, którzy wiedzą, że w mózgu zawsze można coś zobaczyć, są zmieszani, gdy tylko chodzi o ich własną muzykalność. Zbierając materiały do tej książki, odwiedzałem konferencje poświęcone muzykologii, gdzie zdarzało się, że prelegent podczas naukowego wykładu opowiadał, jak on i jego zespół badali osoby testowane za pomocą prostych melodii – a potem czerwieniał jak burak, gdy proszono go, aby tę krótką melodyjkę zanucił. „Przepraszam, jestem złym śpiewakiem”, to wymówka również częsta wśród muzykologów.
Dlaczego śpiewanie – albo też w ogóle muzykowanie – rodzi tyle obaw? Dlaczego jest to dla nas tak zawstydzające, że dopiero pod prysznicem albo pod wpływem alkoholu pozbywamy się zahamowań w tym względzie? Wiąże się to z wielkim przesądem panującym w naszej kulturze: muzykalność to „talent”, którym obdarzeni są tylko nieliczni. Dlatego lepiej pozostawić go profesjonalistom. Dlatego wykształcenie muzyczne należy rozpocząć w dzieciństwie, bo dorosły już nie ma szans na nauczenie się gry na żadnym instrumencie. Dlatego, jeśli chodzi o muzykę, większość ludzi skazana jest tylko na słuchanie.
Twierdzę, że to wszystko jest nieprawdą. I nie jest to tylko moje osobiste zdanie. W tej książce przedstawię dowody, przede wszystkim nowe wyniki badań mózgu, które pokazują, że muzykalność jest podstawową ludzką umiejętnością – wszyscy nią dysponujemy. Rodzimy się z uniwersalną słabością do muzyki, w pierwszych latach życia przekształcaną w zdumiewająco wrażliwe wyczucie muzyki kultury, w której wzrastamy.
Również laik, który sam nie muzykuje, dysponuje zaskakującymi umiejętnościami, których najczęściej nie jest nawet świadom. Stacje radiowe chętnie przeprowadzają zgaduj zgadule, w których puszczają słuchaczom ultrakrótkie fragmenty znanych hitów. W takich strzępkach, długości zaledwie kilku dziesiątych sekundy, nie słychać żadnej melodii, żadnego tekstu, tylko brzmienie – mimo to potrafimy je zidentyfikować. Gdy zdamy sobie sprawę, jaką pracę wykonuje przy tym mózg, to nie pozostaje nam nic innego, jak tylko głęboki podziw. Muzykalność to nie tylko dobry zmysł słuchu albo zręczność podczas gry na instrumencie – muzyka gra w głowie. Właściwy organ muzyczny to nasz mózg, a ten przecież ma każdy.
Zanim przedstawię na to naukowe dowody, niech na początek wystarczy takie porównanie. Słusznie podziwiamy wspaniałych sportowców (a przynajmniej tych obywających się bez środków dopingujących), drużynę narodową piłki nożnej w jej dobrych czasach otaczamy czcią, jesteśmy zafascynowani szybkimi biegaczami, drobnymi gimnastyczkami i zwinnymi narciarzami. Nawet ciężko trenując, nigdy nie zbliżymy się do ich osiągnięć. Ale czy jest to powód, żeby w sporcie ograniczać się tylko do pasywnego gapienia się w telewizor?
Oczywiście, że nie – wręcz przeciwnie. Zwycięstwo siedemnastoletniego Borisa Beckera¹ w roku 1985 w Wimbledonie wywołało w Niemczech boom tenisowy. W klubach sportowych można uprawiać sport na wielu poziomach wyczynu, a żaden lekarz nigdy nie powie trochę tęższemu pacjentowi, że do tej czy innej dziedziny sportu to on się nie nadaje, bo nie jest w stanie zdobyć medalu olimpijskiego. Wręcz przeciwnie, właśnie dla „niewysportowanych” ruch fizyczny jest życiowo ważny. Już trochę biegania raz w tygodniu jest lepsze niż nic. Nikt z nas też, przekraczając progi sklepu sportowego, nie musi przezwyciężać lęków – przy kupowaniu pary szykownych snikersów nie trzeba przedstawiać żadnego dowodu sportowych osiągnięć.
W sporcie nikt przede wszystkim nie wątpi, że każdy trenując jest w stanie osiągnąć pewien indywidualny poziom sprawności. Mężczyźni czterdziestoletni zaczynający biegać w maratonie to już prawie stereotyp, ja też mam takich kilku w gronie znajomych (których zresztą bardzo podziwiam). Ale kto w tym wieku zaczyna grać na pianinie? Szybko sięgamy po sentencję, że Jan nigdy nie będzie umiał, czego Jaś się nie nauczył. A poza tym muzyka to przecież przede wszystkim sprawa talentu. Ma się go, albo się go nie ma, a mają go niestety nieliczni.
To pewnie nie przypadek, że właśnie badacze mózgu, zajmujący się muzykalnością człowieka, są zatwardziałymi przeciwnikami kultu talentu i geniuszu. Stefan Koelsch na ten temat napisał całą książkę: _Społeczne traktowanie umiejętności_, podtytuł: _Zamknięte społeczeństwo i jego przyjaciele_. Słowa „talent” używa tylko w cudzysłowie, to dla niego społeczna konstrukcja myślowa. W dyskusjach jako przykład geniusza, którego umiejętności można wyjaśnić tylko za pomocą zdolności dziedzicznych, ludzie podają mu najczęściej nazwisko Mozarta. „Na pytanie, czy muzyka Mozarta należy do ulubionego gatunku mojego rozmówcy, odpowiadano mi dotychczas wyłącznie «nie»”, pisze Koelsch. „Dlaczego ci ludzie za geniusza uważają Mozarta, a nie kompozytora swojej ulubionej muzyki? Ja nie uważam Mozarta za geniusza, ani nawet o odrobinę bardziej lub mniej uzdolnionego muzycznie niż każdy człowiek”. Mozart był „wybitnym rzemieślnikiem”, od najwcześniejszego dzieciństwa musztrowanym przez ojca.
Nie mam zamiaru zaprzeczać osiągnięciom wyjątkowych muzyków. Też dostaję gęsiej skórki, gdy w kościele czarnoskóra śpiewaczka gospel intonuje chorał, albo gdy wirtuoz grą na skrzypcach wyraża swoje uczucia. Uważam za ekonomicznie uzasadnione budowanie dla najlepszych z najlepszych muzycznych katedr za miliony, jak chociażby planowana w Hamburgu Filharmonia Łabska², na której scenie większości muzyków nigdy nie będzie dane stanąć. Lecz kult talentu to nie tylko wyraz czci dla osiągnięć niewielu – to jednocześnie zaprzeczenie, że pozostali z nas mogliby mieć „to coś”, co czyni ich artystami. I nie ogranicza się to tylko do tak zwanej muzyki poważnej, także uczestnicy programu _Deutschland sucht den Superstar_³ muszą podporządkować się werdyktowi jury zgromadzonego wokół Dietera Bohlena⁴, który kciukiem skierowanym w górę albo w dół decyduje, czy w kandydacie drzemie ten pełen tajemnic potencjał bycia gwiazdą, czy też nie.
Wybór kandydatów pokazywanych w programie jest przy tym tendencyjny. Widzimy wokalistów o pierwszorzędnych głosach, pojawiających się później w finale, oraz przegranych, dziwolągów, którzy nie trafiają w żaden ton, ale mają się za największych. Morał ma być mniej więcej taki: ty również, drogi telewidzu, należysz do jednej albo drugiej grupy, ale raczej do przegranych, więc pozostań z tyłkiem na kanapie i pooglądaj sobie nasze „supergwiazdy”. Gdybyśmy zobaczyli przypadkowy wybór kandydatów, to pewnie moglibyśmy stwierdzić, że większość całkiem znośnie, trafiając we właściwe tony, odtwarza popowe piosenki. Całkiem normalne głosy i tyle. Lecz to przeczyłoby dramaturgii programu – a poza tym przemysł fonograficzny musi podtrzymywać iluzję, że jego produkty artystyczne znalazły się w czołówkach list przebojów dzięki wyjątkowym zdolnościom, a nie przypadkiem, dzięki przebiegłemu marketingowi.
W niniejszej książce chcę kruszyć kopie o muzycznych laików i amatorów, śpiewających w chórach, grających w zespołach albo amatorskich orkiestrach. Występują oni z okazji świąt gminy albo ulicy, czasem brzmią troszkę fałszywie, ale często też bardzo wzruszająco. Nikt nigdy nie zaproponuje im umowy płytowej, nigdy nie zarobią też góry pieniędzy na swojej sztuce, ale za to doświadczają czegoś, czego za pieniądze kupić się nie da.
W minionych stuleciach ludzie mieli do muzyki inny stosunek. Nie było ciągłej megafonizacji w telewizji albo radiu, w markecie i windzie. A muzyków klasy światowej przeciętny śmiertelnik nie mógł usłyszeć praktycznie nigdy. Na święta występowali muzykanci, w kościele śpiewało się chorały. Prawdziwe koncerty, gdzie wszystko kręci się wokół muzyki, której ludzie z napięciem się przysłuchują, pojawiły się dopiero wraz z miejscami, przeznaczonymi wyłącznie dla tego celu (patrz strona 47). Muzyki słuchało się przede wszystkim, gdy uprawiali ją laicy: dziecko uspokajało się przy kołysance matki, a na specjalne okazje, jak święta Bożego Narodzenia, śpiewało się razem kolędy. Słuchanie i uprawnianie muzyki było o wiele silniej ze sobą związane niż jest to dzisiaj.
Dziś wszyscy są ekspertami w _słuchaniu_ muzyki. Każdy z nas słyszał w życiu więcej muzyki niż Mozart, Bach i Beethoven razem wzięci. Pod względem ilości, ale też jakości – nasze ucho jest mniej lub bardziej obeznane z muzycznym brzmieniem z pięciu stuleci i kontynentów. A w erze elektronicznej muzyka jest dostępna jak nigdy. Twardy dysk mojego komputera na przykład, zawiera w tej chwili ponad 21 000 piosenek, wszystkie dostępne za przyciśnięciem klawisza. Rozwinięty na wielką skalę przemysł muzyczny dba o udźwiękowienie każdego kącika naszego życia, nawet, gdy jego siła ostatnimi czasy lekko słabnie. A instytucje powiernicze, chroniące interesy twórców i wydawców, czuwają, aby nikt nie ważył się zaśpiewać _Happy Birthday_ bez uiszczenia twórcy odpowiedniej opłaty. Na pocieszenie – jest to konieczne tylko w przypadku publicznego wykonania piosenki.
Takie daleko idące doświadczanie muzyki pozostawia ślady w mózgu. Muzykowanie tak czy inaczej, lecz nawet wyłącznie słuchanie, nie jest w żadnym przypadku pasywnym procesem. Każde przeżycie muzyczne zmienia nasz umysł, przyswajamy sobie reguły, jak muzyka ma brzmieć, i oczekujemy nowych, nieznanych dźwięków. Nic innego nie robimy też ucząc się języków: małe dziecko te kombinacje dźwięków i słów uznaje za prawidłowe, które słyszy najczęściej – tak brzmi jego język ojczysty. I tak, jak mówiąc uczymy się pewnego zakresu słownictwa i reguł gramatycznych ze względu na statystyczną częstość ich występowania, w taki sam sposób przyswajamy sobie reguły rządzące muzyką. W rozdziale 7 dowiemy się, jakie są to reguły.
Wyniki badań dopuszczają właściwie tylko jeden wniosek. Tak, jak nasz umysł w określonym wieku jest naprawdę niepohamowany w uczeniu się języków, tak wydaje się być również żądny muzyki. Muzyka nie jest tworem czysto kulturowym, jak robienie na drutach czy zbieranie znaczków pocztowych – muzyka zdaje się tkwić w człowieku. Nie znamy żadnej ludzkiej kultury, w której nie ma lub nie było muzyki. Dlaczego tak jest? Czy z muzyki jest jakiś ewolucyjny pożytek? Może powoduje, że jesteśmy sprawniejsi w darwinowskiej walce o przeżycie?
W niniejszej książce chcę zająć się odpowiedziami nauki na te pytania. Niektórzy ludzie, przede wszystkim zaś muzycy, mają zastrzeżenia do takiego stawiania sprawy. Muzyka jest dla nich doświadczeniem całościowym, w znacznym stopniu „nierozsądnym”, którego nie da się ogarnąć za pomocą zimnego, racjonalnego instrumentarium nauki. Badacz muzyki Daniel Levitin, który w swoim laboratorium na uniwersytecie McGill w Montrealu sam prowadzi szczegółowe badania w zakresie nauk przyrodniczych, dostrzega to niebezpieczeństwo: „Być może szukamy wielkiej tajemnicy, której nigdy nie będzie można całkowicie wyjaśnić, dynamicznego, pięknego, potężnego stworzenia, które można zrozumieć, jak długo jest w ruchu, którego jednak nigdy nie uda się uchwycić”. Cytuje filozofa religii Alana Wattsa, który zarzucał naukom przyrodniczym, że chcą studiować rzekę wynosząc wiadrami wodę na brzeg. Ale wiadro wody nie czyni rzeki.
Levitin w rozmowie z Davidem Byrne, legendarnym założycielem grupy rockowej Talking Heads, opowiada też, jak raz w rozmowie z piosenkarką Cher mówił o swoich badaniach. „Cher była przerażona tym, że ktoś chce badać coś tak niezgłębionego i nieprzeniknionego”. Byrne odpowiedział: „Akurat ona!” – robiąc pewnie w ten sposób aluzję do wyrachowania, z jakim tworzy się muzykę popularną taką, jak muzyka sztucznego produktu – Cher.
Każdy muzyk intuicyjnie albo racjonalnie wie, jak ma przyciskać „emocjonalne guziczki”, wywołując u słuchacza głębokie przeżycia uczuciowe. Piosenkarka niekoniecznie sama musi przejść dramatyczne rozstanie, aby przekonująco interpretować piosenkę opowiadającą o stracie i rozstaniu. To jest wspólne dla wszystkich artystów. Lecz muzyka to sztuka, która ma prawdopodobnie bezpośredni wstęp do naszych uczuć.
W tej książce opowiem wiele o wynikach nowoczesnych badań mózgu. Nie należę do tych, którzy wierzą, że kolorowe obrazy ze skanerów mózgu odpowiedzą na wszystkie pytania o procesy zachodzące w naszym umyśle, tym bardziej, że chodzi o zjawisko tak wielowarstwowe i subtelne jak muzyka. Daleko nam do przypatrywania się procesom ludzkiego myślenia i odczuwania. Często powierzchowny wgląd pod czaszkę potwierdza jedynie rzeczy, które wcześniej już skądinąd wiedzieliśmy.
W ostatnich latach badacze mózgu dowiedzieli się o muzyce pasjonujących rzeczy – chociaż często, aby wyjaśnić zjawisko, jakim jest rzeka, badają jedynie wspomniane wiadro wody. Osoby poddawane testom siedzą na przykład w laboratorium i słuchają wyizolowanych melodii, granych mechanicznie i bez wyrazu przez syntezator. Jakie to melodie? Dokładnie: _Happy Birthday_, _Mary Had A Little Lamb_⁵, _Alle meine Entchen_⁶. Czy używając tak ubogich przykładów naprawdę można wyjaśnić, co dzieje się w naszych głowach podczas słuchania muzyki?
Odpowiedź jest zróżnicowana. Niektóre podstawowe procesy rzeczywiście można rozpoznać, na bardziej złożone pytania uzyskuje się odpowiedź jednak tylko wtedy, gdy bada się sytuacje bliskie życiu. Badania naszego muzykalnego mózgu są bowiem jeszcze w stadium początkowym, a może zresztą to, co dzieje się w nas przy słuchaniu lub uprawianiu muzyki, jest naprawdę zbyt złożone, aby można to było kiedykolwiek ogarnąć w całości. Lecz dotychczasowe wyniki są i tak bardzo ciekawe.
Moje przekonanie, że badacze z tym, czego uda im się dowiedzieć o muzykalności, są na dobrej drodze, powstało nie tylko na podstawie lektury publikacji i statystyk, lecz również na podstawie mojego osobistego doświadczania muzyki. Całe życie muzykowałem, nigdy na poziomie profesjonalnym, zawsze jako amator. Zacząłem od gry na fortepianie, aby rzucić ją po dwóch latach, potem nauczyłem się sam na gitarze całego repertuaru Beatlesów, parę lat grałem w zespole jazzowym. Od dziesięciu lat intensywnie śpiewam, obecnie w pięcioosobowym zespole a capella, z którym występuję mniej więcej raz w miesiącu. To po prostu wspaniałe przeżycie, móc co kilka tygodni wzbudzać zachwyt liczącej od 50 do 150 osób publiczności, doprowadzać ją do wiwatów albo do płaczu – a wszystko to tylko przy użyciu pięciu głosów i odrobiny techniki nagłaśniającej.
Cieszę się też, że los nie pchnął mnie na drogę kariery muzyka zawodowego – ci bowiem wykonują, wszystko jedno w jakim charakterze, ciężką pracę, o której uciążliwości zwykły bywalec koncertów nie ma pojęcia. Eckart Altenmüller, lekarz muzyków w Wyższej Szkole Muzyki i Teatru w Hanowerze, codziennie widzi zestresowanych artystów w swojej przychodni. „Strach to u profesjonalnego muzyka emocja dominująca”, powiedział mi Altenmüller. „Naprawdę się cieszę, że żadne z trójki moich dzieci nie chce zostać muzykiem zawodowym!”.
Pewnie, że występ pierwszorzędnej orkiestry, w doskonałym akustycznie otoczeniu, to przeżycie, tak samo wspaniałe jak zawody pierwszoligowe na wielkim stadionie, którego trawnik niemal przystrzyga się nożyczkami do paznokci. Ale też gra na poziomie rozgrywek powiatowych na wyboistej żużlowej nawierzchni ma swoje zalety, a przede wszystkim czołówka może istnieć tylko wtedy, gdy istnieją szerokie masy. Zastraszeni i zestresowani muzycy zawodowi z jednej strony, z drugiej udręczeni poczuciem niższej wartości laicy – a w środku jest jeszcze dużo miejsca. Dla mnie, dla Ciebie i dla wszystkich, którzy muzykę po prostu kochają.PRZYPISY
* Strona internetowa jest w jęz. niemieckim, lecz mimo to łatwo znaleźć na niej odpowiednie przykłady (przyp. tłum.).
1 Boris Becker – znany tenisista niemiecki (przyp. tłum.).
2 Niem. Elbphilharmonie (przyp. tłum.).
3 Niemiecka edycja programu znanego w Polsce jako _Idol_ (przyp. tłum.).
4 Dieter Bohlen – niemiecki muzyk, kompozytor i wokalista (przyp. tłum.).
5 Tradycyjna amerykańska piosenka dla dzieci z XIX wieku (przyp. tłum.).
6 Tradycyjna niemiecka piosenka dla dzieci z XVIII wieku (przyp. tłum.).
7 Śpiewy gibonów można usłyszeć na stronie www.gibbons.de (przyp. autora).
8 Steven Pinker, _Jak działa umysł_, Warszawa 2002 (przyp. tłum.).
9 W oryginale „dissen” od ang. _to diss_, slangowy skrót od _disrespect_, _discriminate_ lub _discredit_ (przyp. tłum.).