- promocja
- W empik go
My Dark Desire - ebook
My Dark Desire - ebook
Ona jest jego najsłodszym pragnieniem… i najmroczniejszym sekretem.
Gorący, zakazany romans pomiędzy skrzywdzonym księciem z bajki a zhańbionym Kopciuszkiem.
Zadanie było proste.
Wkraść się do najlepiej strzeżonej posiadłości w mieście.
Zabrać wisiorek. Uciec.
Problem numer jeden?
Złapał mnie najbardziej nieosiągalny kawaler Ameryki.
Problem numer dwa?
Postanowił mnie zatrzymać. Jako pomoc domową.
To najzimniejszy człowiek, jakiego kiedykolwiek poznałam,
ale przy nim moja skóra płonie.
Jest powściągliwy, wyrachowany i brutalnie okrutny,
czerpie satysfakcję ze słabości innych.
Jeszcze tego nie wie, ale właśnie spotkał godną siebie
przeciwniczkę.
Może Zachary Sun należy do amerykańskiej elity.
Ale to prostaczka zostanie królową.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68226-78-2 |
Rozmiar pliku: | 7,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ja (Parker) nigdy nie sądziłam, że będę w stanie podzielić się moją kulturą ze światem, zwłaszcza poprzez historię miłosną. Jestem po części Wietnamką, a po części Chinką, wychowaną zarówno w Orange County, jak i DMV przez moją zwariowaną, niesamowitą, zgraną rodzinę. Wiele elementów, które znajdziecie w My Dark Desire, opiera się na moich osobistych doświadczeniach. Są niepokorni, niemal niewiarygodni i uzależniający. Nie mogę się doczekać, aby pokazać Wam część mojego życia. A Leigh, cieszę się, że zgodziłaś się napisać ze mną tę książkę i słuchać, jak opowiadam o swoim dzieciństwie.
A skoro już mnie wywołano... Ja (Leigh) cieszyłam się każdą sekundą pisania tej książki z moją najlepszą przyjaciółką. Wyszła niesamowita, pełna gorących żartów i odzwierciedlająca moją przyjaźń z Parker. (Jeden procent naszych rozmów dotyczy pracy. Pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć procent przeznaczamy na jedzenie i rodzinę). Parker jest moją prackową żoną, a biorąc pod uwagę, że wskaźnik rozwodów wśród Amerykanów azjatyckiego pochodzenia wynosi 12,4%, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zostaniemy ze sobą na całe życie.
Wiele z tego, co kocham w Zachu i Fae, pochodzi z naszych codziennych rozmów. Na tym zakończę, abyście mogli zagłębić się w historię. Miłego czytania!
Buziaki
(PS Ciotka jest prawdziwa. Tak samo jak incydent ze skradzionym samochodem. Nie mogłam w to uwierzyć, ale Parker pokazała mi rachunki. POTRZEBUJĘ CELESTE W MOIM ŻYCIU! – Leigh)Zach
Mój ojciec zawsze powtarzał, że ludzie są jak czysta kartka, a wspomnienia to atrament.
Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że księga mojego życia zostanie pokryta smołą i podarta na kawałeczki.
Zostałem wychowany przez hojnego człowieka. Pieniądze. Tożsamość. Miłość. Piękny zestaw zasad moralnych – i jeszcze piękniejsze uzębienie. Przekazał mi to wszystko.
Jednak otrzymałem od niego znacznie cenniejszy podarunek. Jego życie.
Dwanaście lat
Tak jak wszystkie nieszczęścia, najgorszy dzień mojego życia rozpoczął się niewinnie.
Siedzieliśmy z tatą na tylnym siedzeniu jego bentleya, a nasz kierowca usilnie prześlizgiwał się pomiędzy pasami jezdni, próbując pokonać duży ruch. Niekończące się trąbienie wypełniało moją głowę. Nad nami przetaczała się ulewa, która nie odpuszczała, odkąd opuściliśmy dom aukcyjny. Radio zagłuszało moje własne myśli i słyszałem jedynie, jak Simon i Garfunkel wykonują swój kawałek Bookends.
Z tyłu głowy czułem na sobie wzrok ojca, który obserwował, jak chucham na okno samochodu i wyrysowuję miecz na zaparowanej szybie.
– Przydałoby ci się hobby – westchnął.
– Hobby nie jest do niczego przydatne. To dlatego nosi nazwę „hobby”. – Narysowałem palce ściskające miecz i krew kapiącą z jego czubka. – Poza tym mam wiele zainteresowań.
Nasz kierowca parsknął, włączając lewy kierunkowskaz.
– Masz wiele talentów – poprawił mnie tata. – To, że jesteś w czymś dobry, nie oznacza, że czerpiesz z tego satysfakcję. Siedzenie na tyłku przez całe wakacje i czekanie na powrót najlepszego przyjaciela to nie hobby.
Głupi Romeo Costa. Pewnego dnia po prostu wyjechał bez pożegnania. Najpierw, kiedy byliśmy w podstawówce, poleciał do Włoch. W tym roku jego ojciec zmusił go do wyjazdu na jakiś głupi obóz letni. Wrócił z Europy jeszcze głupszy niż wcześniej. Możliwe, że tym razem też zostawi gdzieś fragment swojego mózgu.
Spojrzałem na tatę i zamrugałem.
– Dlaczego muszę czerpać przyjemność z tego, co robię?
Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Mój ojciec był ogromny. A może wydawał mi się ogromny, bo jeszcze nie przeszedłem mutacji. W tamtym momencie wypełniał swoim ciałem całe tylne siedzenie. Swoją obecnością. Swoimi włosami w kolorze onyksu i zmarszczkami w kącikach oczu powstałymi od uśmiechu. I koszmarną blizną, której się dorobił, kiedy opiekował się drużyną zuchów. Orzeł próbował mnie porwać, a on rzucił się ślizgiem, żeby w ostatniej chwili mnie uratować, wpadł na leżak i rozciął sobie czoło.
Tata postukał kciukiem w moją skroń.
– Ponieważ jeśli nie czerpiesz przyjemności z podróży, jak miałbyś docenić jej cel?
– Czy celem naszej życiowej podróży nie jest śmierć? – Wpatrywałem się w niego, żeby nie widzieć, jak moja sztuka znika z szyby w wyniku kondensacji pary wodnej.
– Napytasz sobie biedy tą inteligencją – roześmiał się.
– Nie zaprzeczyłeś – wyszeptałem, walcząc z pokusą zatkania uszu, żeby odciąć się od dźwięków klaksonów i deszczu uderzającego o dach auta.
– Celem jest rodzina. Miłość. Własne miejsce na ziemi.
Oderwałem małą gałązkę od podeszwy swojego buta.
– Ty masz wiele miejsc.
– Tak, ale tylko jedno z nich nazywam domem. Właśnie tam jesteście ty i twoja matka.
Przyjrzałem mu się ze zmarszczonym czołem.
– Co takiego zrobiliśmy, że cię to uszczęśliwia?
– Wystarczy, że istniejecie, głuptasie.
Znudzony do granic możliwości rozciągnąłem się na siedzeniu i zacząłem stukać w kolano.
– Skoro tak cię uszczęśliwiamy, dlaczego zawsze kupujesz rzeczy, żeby poczuć się dobrze?
– Sztuka to nie „rzeczy”. – Położył swoją dłoń na mojej, żeby powstrzymać mnie od stukania w kolano. – Sztuka to czyjaś dusza przelana w materiał. Zach, dusze są bezcenne. Staraj się chronić swoją najlepiej, jak potrafisz.
Przysunąłem się bliżej niego, by zajrzeć do aksamitnego pudełka leżącego pomiędzy nami.
– Mogę spojrzeć na tę?
– Dopiero w swoje urodziny.
– To dla mnie?
– To nie zabawka. Może być niebezpieczne.
– Nawet lepiej. – Zacierałem ręce, przenosząc wzrok na ręcznie rzeźbioną szkatułkę, którą trzymał w dłoniach. – A to?
Właśnie odebraliśmy łupy taty z trudem zdobyte przez nas podczas licytacji na aukcji antyków. To znaczy, zdobyte przez ojca. Ja czekałem w samochodzie, układając kostkę Rubika, nawet na nią nie patrząc, kiedy on przechodził przez proces weryfikacji tożsamości. Sztuka nigdy mnie nie interesowała. Ojciec spędził ostatnie dwanaście lat na wciskaniu mi do głowy swoich mądrości, mając nadzieję, że niektóre z jego obsesji przebiją się w końcu przez moją czaszkę. Nic z tego. Mógłbym debatować na temat przewagi techniki gongbi nad malowaniem za pomocą tuszu i lawowania, ale nie mógłbym się zmusić do przyznania, że kilka kresek na papierze w ogóle mnie obchodzi. Czasami potajemnie marzyłem, by mieć takiego ojca, jakiego ma Romeo. Jego ojciec pozwala mu na zabawę bronią i granatami ręcznymi. Rom wie nawet, jak prowadzić czołg. To się nazywa hobby!
Tata odsunął ciężkie wieko i przechylił pudełko w moją stronę.
– To prezent rocznicowy dla twojej matki.
Pomiędzy ściankami z satyny leżał okrągły wisiorek z jadeitu wyrzeźbionego na kształt lwa. Czerwony sznurek owijał się wokół zakrzywionej krawędzi, prowadząc do rzędu koralików, dużego węzła typu pan chang i dwóch frędzli. Jedyne dwa miliony dolarów, i za co? Mama nawet nie założy czegoś takiego. Dorośli podejmowali czasem najgłupsze decyzje. Ojciec nazywał je impulsami i mówił, że to ludzkie odruchy. Może nie byłem zbyt ludzki, ponieważ takie rzeczy nie wywoływały u mnie ekscytacji. Wszystkie kwestie musiałem dobrze przemyśleć i niczego nie pragnąłem. Nawet słodyczy.
Opadłem na fotel.
– Wygląda jak warstwa pleśni rosnąca na serze w pojemniku śniadaniowym, który Oliver zostawił w szkolnej szafce.
Mój drugi najlepszy przyjaciel przejawiał dbałość o higienę na poziomie dzika. Nie obrażając dzika, który niecodziennie ma możliwość wzięcia prysznica.
– Shă háizi. – Głupi chłopiec. Chichocząc, ojciec pstryknął mnie w tył głowy. – Pewnego dnia nauczysz się doceniać piękne przedmioty.
Deszcz się wzmógł, uderzał w szyby, jakby błagał o wpuszczenie go do samochodu. Zniekształcone czerwone i żółte światła przebijały się przez przednie szyby. Trąbienie stało się głośniejsze.
Prawie dotarliśmy na miejsce.
– Jesteś pewien, że mamie się to spodoba? – Potarłem nos rękawem koszulki. – Wygląda jak ten naszyjnik, który kilka lat temu dostała od Ayi Celeste. – Byłem pewien, że ciotka kupiła go w lotniskowym sklepiku z pamiątkami, kiedy wracała z Szanghaju.
– Będzie zachwycona. – Palec ojca przesunął się nad wisiorkiem, nie dotykając go. – Żałuję, że musiałem lecieć do Xi’an w styczniu. Zanim się dowiedziałem, że drugi wisiorek trafił na aukcję w Waszyngtonie, ktoś już go kupił.
– Jest taki drugi? – Tym razem narysowałem na szybie ośmiornicę, tylko w połowie skupiając swoją uwagę na rozmowie, kiedy przesuwaliśmy się wzdłuż wzburzonej rzeki Potomac. Jeszcze kilka kilometrów i skręcimy w Dark Prince Road. – Czy to nie obniża jego wartości?
– Czasami tak. Jednak w tym wypadku wisiorki zostały wykonane jako para, po jednym dla mężczyzny i kobiety. Należały do kochanków z dynastii Song, których połączyły gwiazdy.
Ożywiłem się. Nareszcie rozmowa stała się ciekawa.
– Jaka była ich historia? Czy zostali straceni na gilotynie?
– Zach...
– Och, no tak! – krzyknąłem, po czym przejechałem palcem w poprzek gardła. – W tamtych czasach zabijano ludzi poprzez wykonanie tysiąca nacięć na ich ciele. Na pewno ich rozczłonkowano.
Tata rozmasował skronie, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.
– Skończyłeś?
– Nie. Jak myślisz, czy po odcięciu człowiekowi nosa bez znieczulenia umiera on od razu, czy powoli się wykrwawia? – Korek się rozluźnił, a samochód nabrał prędkości. W końcu.
– Zachary Sun, jak to możliwe, że jesteś moim...
Nieznośny dźwięk klaksonu zagłuszył jego głos. Zagłuszył deszcz. Cały świat. Tata urwał, a jego oczy się rozszerzyły. Samochód gwałtownie skręcił w lewo, jakby chciał uniknąć zderzenia. Tata odepchnął na bok pudełko i rzucił się w moją stronę, obejmując mnie ramionami w pasie i boleśnie przytrzymując. Przycisnął mnie płasko do siedzenia, a oślepiające światło reflektorów padło na jego twarz.
Bentley przewrócił się na bok, a potem dachował. Wylądowaliśmy do góry nogami. Ojciec nadal leżał na mnie. Nadal mnie osłaniał. Wszystko zdarzyło się błyskawicznie. Głośne, przenikliwe dzwonienie. Potem ból. Wszechogarniający, bezdenny ból. Wszędzie i nigdzie jednocześnie. W tym samym czasie nie czułem nic i cierpiałem katusze. Zamrugałem szybko, jakby miało mi to przywrócić wzrok albo słuch.
– Zachary, nic ci nie jest. Jesteś cały. – Jego usta wypowiadały słowa, jego twarz znajdowała się centymetr od mojej. Cały się trząsł. Spojrzał w dół, między nas, i przymknął powieki. – Wo cao.
Moje oczy się zaszkliły. Ojciec przeklął. A on nigdy nie przeklina.
Coś lepkiego i ciemnego spadło z niego na moją prawą nogę. Strzepnąłem to.
Krew.
To była krew.
Krew ojca.
Wtedy to zobaczyłem. Grabie przebiły mu wnętrzności. Przyszpiliły go do drzwi. Postrzępiona krawędź kłuła mnie w brzuch, muskała skórę. Wciągnąłem brzuch, jednocześnie walcząc o oddech.
Zamrugałem, mając nadzieję, że ten koszmar się skończy. Mój wzrok skupił się na zakrwawionej twarzy ojca, pokrytej odłamkami szkła jak jeż kolcami. Wszędzie była krew. Spływała po jego skroni, od blizny na czole aż do podbródka. Jego krew – ciepła, metaliczna, śmierdząca, kleista – wsiąkała w moje ubranie, moją skórę, moje włosy. Chciałem go z siebie zrzucić. Chciałem krzyczeć. Jego usta znowu się poruszyły, ale tym razem nie słyszałem nic poza dzwonieniem w uszach.
– Nie słyszę cię – powiedziałem bezgłośnie. – Powtórz.
Próbowałem się poruszyć, dotknąć jego czoła, powstrzymać krwawienie, ale był zbyt ciężki, a ja musiałem wciągać brzuch, żeby grabie nie przecięły mnie na pół.
Czerwona torba.
Sięgnąłem po nią, wyciągając rękę tak daleko, jak tylko mogłem. Grabie wycięły maleńką dziurkę w mojej skórze, ale udało mi się złapać pakunek, odwracając go do góry nogami. Nóż. Chwyciłem w dłoń jego rączkę i spróbowałem odciąć pasy bezpieczeństwa. Rozpruły się nieznacznie, ale to nic nie dało. Nadal nie mogłem się ruszyć.
– Henry! – próbowałem wykrzyczeć imię kierowcy.
Nie otrzymałem odpowiedzi.
Spojrzałem przez prawe ramię i zobaczyłem czoło Henry’ego przyciśnięte do wypompowanej poduszki powietrznej, powodujące nieustanne, świdrujące trąbienie. Nie musiałem widzieć krwi, żeby wiedzieć, że nie żyje. Wyglądał jak kukiełka, jego źrenice były czarne i bez wyrazu.
Tata ponownie poruszył ustami. Jego oczy błagały, żebym go wysłuchał. Naprawdę chciałem usłyszeć, co ma mi do powiedzenia, ale wszystko zagłuszał klakson.
Łza spłynęła z jego policzka na mój. Z mojego gardła wyrwał się syk, jakby kropla mnie oparzyła. Tata nigdy nie płakał. Jego usta poruszały się coraz wolniej, jego ciało nadal mnie okrywało. Ochraniało mnie przed tym, co miało się wydarzyć albo co już się wydarzyło. Stalowa klatka nas unieruchomiła. Nie mogłem się wydostać, mimo że próbowałem.
Udało mi się zacisnąć pięść na jego koszuli, zanim osunął się na mnie całym ciężarem. Moje ręce zadrżały pod naporem jego ciała, druga dłoń nadal ściskała nóż. Jego oczy pozostały otwarte, ale wiedziałem, że nie żyje. Dusza mojego taty już odeszła. Wtedy w końcu zrozumiałem, co miał na myśli, mówiąc, że dusze są bezcenne.
Zmysły powróciły do mnie po kolei, powolnym strumieniem, niczym deszcz.
Najpierw słuch.
– Czy ktoś jeszcze jest w środku?
– Dziecko.
– Żyje?
– Cholera... wątpię. Ta ciężarówka wjechała prosto w nich, nawet nie zwalniając. Nie mieli szans.
Potem – receptory skóry.
Ojciec był zimny. Bardzo zimny. Zbyt zimny. Wiedziałem, co to oznacza. Kawałek jego twarzy oddzielił się od ciała i spadł na moją pierś. Jeśli było gorąco, to tego nie czułem. Zadrżałem i zaciskając oczy, walczyłem z żółcią wzbierającą w gardle i zaciśniętym żołądkiem.
Złaź ze mnie. Nie chcę czuć twojej śmierci. Nie chcę czuć niczego, kropka.
Wreszcie, moja umiejętność mówienia.
– Żyję – wychrypiałem, słysząc jęki, stękania i krzyki osób, które próbowały przewrócić samochód. – Przeżyłem.
Jednak nie czułem się żywy.
– Trzymaj się, mały! – usłyszałem wołanie. – Wyciągniemy cię stamtąd. Zajmie nam to trochę czasu, okej?
– Okej.
Nie okej. Nic nie było okej.
Zacisnąłem usta i słuchałem ich rozmowy.
– Tak, Bo Sun. Ten Bo Sun. – Cisza. – O Boże.
– Czy on...?
– Będą musieli go odciąć, żeby dostać się do chłopca. Został nabity na grabie przez stopiony metal.
– Cholera. Biedne dziecko.Farrow
Słyszałam, że jej fryzjer ma mniej obserwujących na Instagramie niż ona. – Tabby strzeliła gumą do żucia z tylnego fotelu swojego mercedesa GLE. – A ją obserwuje... coś koło czterech tysięcy? Rzeźnik z Balducci’s zrobiłby lepszą fryzurę.
– Obnosi się z tą grzywką, jakby to były lata dziewięćdziesiąte. Nikt nie ma odwagi powiedzieć jej, że grzywki wyglądają tragicznie na kręconych włosach – parsknęła Reggie. – Jej balejaż jest dosłownie pomarańczowy.
Panie i panowie, oto Tabitha i Regina Ballantine. Moje przybrane siostry. Razem zdolne wyprodukować tyle jadu, że zdołałby zabić wszystkich mieszkańców sporej wyspy.
Moja macocha Vera, siedząca za kierownicą, cmoknęła z dezaprobatą.
– Wystarczy, dziewczynki. To było nieuprzejme. – Jej słowa nie pasowały do złowieszczego chichotu. – Sylvia to miła osoba. Trochę bez wyrazu, ale to nie jej wina. Widziałyście jej matkę?
– Niestety tak – zadrwiła Tabby.
Mocno przygryzłam wargę, starając się zdusić pragnienie przypomnienia im, że Sylvia Hall zdała egzamin na zakończenie studiów z wyróżnieniem. Jej głowa miała do zaoferowania znacznie więcej niż tylko zbyt drogą fryzurę.
Niestety nie mogłam nic powiedzieć. Po pierwsze dlatego, że kobiety z rodu Ballantine nienawidziły mojej odwagi i wszystko, co bym powiedziała, zostałoby wykorzystane przeciwko mnie. Po drugie ponieważ dosłownie nie mogłam się odezwać – leżałam w pozycji embrionalnej, wciśnięta w róg bagażnika auta, starając się oddychać tak płytko, jak to możliwe, żeby nie zdradzić swojej obecności.
SUV toczył się wzdłuż wypielęgnowanego trawnika otaczającego rzekę Potomac. Powietrze na zewnątrz zdawało się gęste od zapachu kwitnących kwiatów. Ja czułam jedynie woń butów do jazdy konnej Tabby. Otaczała mnie mieszanka zapachów nawozu, siana i jednego ze stajennych, przed którym w tym tygodniu rozłożyła nogi.
– Daleko jeszcze? – Reggie oblizała usta, zamykając jakiś pojemnik. – Jestem nawet podjarana, wiecie? Nigdy nie byłam w domu Zacha Suna.
– Zrób zdjęcie, bo to będzie twój pierwszy i ostatni raz – prychnęła Tabby. – Mamo, nawet nie wiem, dlaczego zmuszasz nas, żebyśmy tam poszły. Wszyscy wiedzą, że Constance Sun wycięłaby swoją własną nerkę, gdyby mogło jej to zagwarantować, że jej syn poślubi kogoś, kogo ona wybierze.
– Zachary Sun ma swój własny rozum. Jeśli zdecyduje, że chce poślubić jedną z was, nikt go nie powstrzyma.
Podziwiałam wieczny optymizm Very Ballantine. Tabby i Reggie były tak pociągające jak przewlekła, wyniszczająca choroba. Śmiertelne połączenie wysokich standardów i niskiego IQ.
– Poza tym... – Vera zmieniła stację radiową na taką, która puszcza muzykę klasyczną, mimo że nie znała nawet piosenki Yo-Yo Ma, śpiewanej przez Yo Gabba Gabba. – Będą tam jeszcze inni zamożni i wpływowi mężczyźni, gotowi na zaobrączkowanie. Tak jak ten książę... Oliver, jak mu tam?
– Von Bismarck – zażartowała Tabby. – Ten facet to dyplomowany zdobywca krótkich spódniczek. Złapię od niego chorobę weneryczną, jeśli tylko spojrzy w moją stronę.
Reggie zachichotała.
– To słodkie, kiedy udajesz, że nie jesteś zainteresowana.
– Mogłabym powiedzieć o tobie to samo, siostrzyczko.
– Dla twojej informacji, zaprosił mnie raz do swojej rezydencji na wybrzeżu Amalfi.
– Tylko ciebie i każdą żywą kobietę, która znalazła się w pobliżu. – Tabby cmoknęła. – Wow. Gdybym była tobą, od razu zamówiłabym zaproszenia na wesele.
Zacisnęłam ramiona wokół kolan, przeszukując w umyśle informacje, które zbierałam przez kilka miesięcy. Mój plan nie mógł się nie udać. Dostać się do środka. Odebrać to, co moje. Wymknąć się niezauważona, pod osłoną nocy i w designerskiej sukni, którą zarekwirowałam Reggie. To nie był mój pierwszy przekręt i na pewno nie będzie ostatni. Od urodzenia walczę o przetrwanie. Od momentu, kiedy moja rodzicielka porzuciła mnie w kartonowym pudle zwiniętym z Costco na progu domu ojca, z liścikiem o treści:
Cała twoja. Trzeba było odbierać moje telefony, dupku.
Aborcja kosztuje mniej niż utrzymanie dzieciaka.
– Tammy
W tamtym okresie mój ojciec rozpoczął burzliwy romans z Verą, którą finalnie poślubił. Według Tabby Vera namawiała ojca, żeby „pozbył się tego czegoś”.
„Skąd możesz wiedzieć, że to naprawdę twoje dziecko?”, podszeptywała mu przez całe moje dzieciństwo, dobrze wiedząc, że ją słyszę. Ale ja nie potrzebowałam testu DNA. Matka natura za mnie poświadczyła.
Mamy z ojcem takie same jasnoniebieskie oczy. Złote włosy, zwijające się w bujne fale, okalające nasze twarze i oczy. Mamy tak samo delikatną strukturę kości, ciało o długich członkach, a nawet pieprzyki pod prawym okiem.
– Szkoda, że Romeo Costa jest już zajęty – westchnęła Vera.
– Jakbyśmy miały jakiekolwiek szanse.
– Jakbyśmy chciały mieć jakiekolwiek szanse. Słyszałam, że to socjopata.
Reggie ziewnęła.
– Naprawdę? – Włosy Tabby opadły na podłokietnik. – Słyszałam, że ufundował nowy oddział położniczy w szpitalu Johna Hopkinsa, kiedy tylko jego żona zaszła w ciążę.
– Pewnie dlatego, że musieli poszerzyć wejście, żeby mogli ją przez nie przepchnąć w dniu porodu. Moja kosmetyczka powiedziała mi, że podczas wczorajszego obiadu w Białym Domu Dallas Costa pożarła połowę dolnej warstwy trzypiętrowego tortu, a reszta deseru zawaliła się na jakiegoś barona naftowego.
Obiekty 1 i 2 dostały ataku śmiechu.
– Też czujecie wybielacz? – Reggie pociągnęła nosem. – Mogłabym przysiąc, że zapach Farrow ostatnio ciągle za mną podąża. Mamo, musisz ją wyrzucić. Zasmradza cały dom.
– I dokąd dokładnie miałabym ją wysłać? – Vera podkręciła klimatyzację do maksimum. – Potrzebujemy pieniędzy na wynajem tych wstrętnych nor, które wasz ojciec po sobie zostawił. Ludzie już zaczynają gadać. Kiedy podpisywałam umowę leasingu na samochód, nawet nie zdecydowałam się na mercedesa AMG. – Zamilkła. – Mogłybyśmy ją upchnąć w domku przy basenie...
– Tylko nie tam. – Tabby pochyliła się między przednimi siedzeniami, aż całe auto się zatrzęsło. – Przerabiam ten domek na drugą garderobę.
Nie mogłam uwierzyć, że przez następną godzinę miałam przebywać w towarzystwie setek osób tak samo sztucznych i zapatrzonych w siebie jak moje przybrane siostry. Jednak nie miałam wyboru. Zachary Sun miał coś, co należało do mnie.
Wisiorek z jadeitu nigdy nie powinien był znaleźć się w tym rozległym pałacu. Naturalnie Vera maczała w tym swoje chciwe paluchy. Po śmierci ojca wystawiła na aukcji jego rzeczy, a dzięki ich sprzedaży uzyskała środki, zanim dostała pieniądze z jego polisy ubezpieczeniowej. Okazało się, że Zachary Sun wylicytował trzy razy większą stawkę niż najwyższa oferta. Teraz ten rozpieszczony miliarder miał jedyną pamiątkę, która została mi po ojcu.
Nie na długo.
Vera włączyła kierunkowskaz, wjeżdżając na ścieżkę wysypaną drobnymi kamykami.
– Jesteśmy na miejscu. Mój Boże, spójrzcie na tę kolejkę!
Nareszcie!
Gdy czekałyśmy, uciszyła moje kłócące się przybrane siostry.
– Nie mieli więcej ochroniarzy, których można by postawić przy wejściu? To chyba lekka przesada!
Przysunęłam się bliżej tylnych siedzeń i owinęłam ciaśniej ciemnym materiałem. Suknia, którą uszyłam, tak dobrze zlewała się z obiciem siedzeń, że byłam pewna, iż nie zechcą dokładniej przeszukiwać bagażnika.
– Proszę otworzyć. – Ochroniarz stuknął w klapę bagażnika. Drzwi otwierały się w zastraszająco wolnym tempie. Intensywny promień latarki przebił się przez osłaniający mnie materiał, na chwilę zanim drzwi z powrotem się zatrzasnęły. – Czysto, następny.
Vera zatrzymała się z piskiem opon. Moje przybrane potwory wypadły z auta, zamieniając się miejscami z parkingowym. Tak jak przewidywałam, mężczyzna zaparkował auto na podjeździe, w miejscu najbardziej oddalonym od szerokiego na kilometr wjazdu do posiadłości od strony Dark Prince Road. Wsiadł do wózka golfowego wraz z innymi pracownikami i odjechał w stronę głównej drogi.
Kiedy tylko światła zniknęły, przeczołgałam się z bagażnika na siedzenie kierowcy i uchyliłam drzwi. Z góry obserwowało mnie terrarium rodziny Sun, rozświetlone od jednego końca do drugiego oślepiającymi reflektorami, jakby podpuszczało mnie do wtargnięcia na swój teren. Nawet z odległości kilkudziesięciu metrów rzucało groźny cień na przycięty trawnik.
Kucając pomiędzy rzędami luksusowych samochodów, podkradłam się ścieżką rozświetloną słupkami, kiedy minął mnie parkingowy w lotusie evija. Reggie zabiłaby mnie, gdyby zobaczyła, w jakim stanie jest jej suknia. Zimny pot sprawił, że satyna przykleiła się do mojego ciała. Rozprułam też rozcięcie w spódnicy kilka centymetrów wyżej, kiedy kucałam w bagażniku.
A to kolejna rzecz, którą odkryłam podczas mojego researchu: ta impreza była oficjalną inauguracją polowania Zachary’ego Suna na pannę młodą. Dosłownie. Nie miałam wątpliwości, że potencjalne panny młode zamierzały urządzić sobie nawzajem Igrzyska śmierci, dopóki nie zostanie tylko jedna zwyciężczyni. Jeśli wierzyć okolicznym plotkom, Zachary Sun – aby udobruchać swoją wkurzoną, pragnącą wnucząt matkę – miał wbrew swojej woli wybrać jedną kandydatkę do północy.
Wszystkie były piękne na różne sposoby. Wysokie i niskie. Krągłe i szczupłe. Z jedwabnymi sukniami i jeszcze bardziej jedwabistymi manierami. Córki singapurskich miliarderów i byłych salwadorskich oligarchów. Koreańskich czeboli i hollywoodzkich producentów. Ale łączyło je jedno – wszystkie chciały zostać następną panią Sun.
Schyliłam głowę, mając nadzieję, że wtopię się w tłum, i zaczęłam wymijać suknie balowe i smokingi. Niewidzialność to moja umiejętność, którą doskonaliłam już w przedszkolu. Głównie po to, by oszczędzić sobie wyzwisk, jakimi obrzucały mnie Vera i Obiekty 1 i 2, gdy tylko miały zły dzień.
Pałac górował nade mną w imponującym przepychu – połacie bladego francuskiego wapienia, cesarskie kolumny i zadbane ogrody, które dorównywały Wersalowi. Przełknęłam ściskającą mi gardło gulę i weszłam do środka, niesiona przez tłum. Foyer otaczały ogromne zakrzywione schody. Moje oczy prześlizgnęły się do tych prowadzących do mojego celu. Do biura Zachary’ego Suna. Na dole stali ubrani w garnitury strażnicy, z rękami splecionymi z przodu i słuchawkami w uszach.
W kącie moja rodzina zastępcza śmiała się zbyt głośno z tego, co mówili mężczyźni w markowych garniturach. Vera przyciskała do piersi przystawkę, próbując zmarszczyć brwi pomimo botoksu. Postarzała się jak mleko w saunie, a jej osobowość była równie zepsuta. Musiałam unikać zauważenia, ale nie martwiłam się tym zbytnio. Nikt inny mnie tu nie znał.
Tata zbyt twardo stąpał po ziemi, by zadawać się z tym tłumem. Jeśli chodzi o mnie, zawsze unikałam wszelkich wydarzeń, które wiązały się z podlizywaniem się największym bogaczom Potomacu. Małżeństwo wydawało mi się całkowitą stratą czasu. W życiu powinno się mieć tylko jedną miłość. Siebie. I, być może, psa.
Poczekałam, aż jeden z pracowników wejdzie po schodach, by za nim podążyć. Symfonia głosów na dole ciągnęła się za nami na górę. Poruszałam ustami bezgłośnie, udając rozmowę, by zgasić podejrzenia ochroniarzy. Gdy znaleźliśmy się za rogiem, skierowałam się do biblioteki, w której mieściło się biuro.
Nauczyłam się planu piętra rezydencji na pamięć. Dziękuję, Zillow.
Kiedy Zach kupił posiadłość od szwajcarskiej rodziny królewskiej, która zajmowała ją wcześniej, nie wprowadził tu prawie żadnych zmian poza przekształceniem podziemnego garażu w zaawansowaną technologicznie galerię sztuki. Początkowo myślałam, że będę musiała jakoś się tam włamać. Ale potem natknęłam się na okładkę „Wired” z zeszłego miesiąca. Artykuł o ostatnim wrogim przejęciu Zacha. I tam go zobaczyłam. Uwieczniony na błyszczącej stronie magazynu, prawie niezauważalny pod mocą jego bezdusznego spojrzenia.
Wisiorek. Wystawiony na półce. Zabezpieczony szkłem.
Lo siento, frajerze. Niedługo zostaniesz pozbawiony jednego z dzieł sztuki.
Przeszłam korytarzem, mijając obrazy, które prawdopodobnie kosztowały więcej niż posiadłość Ballantine’ów. Zwłaszcza teraz, gdy Vera i jej córki pogrążyły firmę taty do poziomu, którego nie osiągnął nawet Titanic. Nie miałam pojęcia, co sobie myślał, dzieląc własność firmy sprzątającej na cztery części. Troje ze spadkobierców nigdy w życiu nie przepracowało ani jednego dnia.
Przede mną ukazały się drzwi biblioteki. Ścisnęłam klamkę, spodziewając się, że ani drgnie. Spędziłam dwa miesiące, bez przerwy ucząc się otwierania zamków zestawem schowanym w staniku. Ale drzwi otworzyły się bez wysiłku i bez dźwięku.
Owiało mnie rześkie powietrze, wywołując gęsią skórkę. Weszłam do środka, zamknęłam drzwi i oparłam się plecami o drewno, pozwalając sobie na krótki odpoczynek, by uspokoić bicie serca. To nie byłby pierwszy raz, kiedy zrobiłam coś, za co mogłabym wylądować w więzieniu.
Ale po raz pierwszy miałam okraść jednego z najpotężniejszych ludzi na świecie.
Nie zawracałam sobie głowy podziwianiem biura Zacha Suna, mimo że nigdy wcześniej nie postawiłam stopy w tak ekstrawaganckim miejscu. A to dlatego, że wisiorek świecił jak latarnia morska. W tej samej szklanej gablotce, co na stronie magazynu „Wired”, tuż obok jego identycznej kopii. Jeden dla niego i jeden dla niej.
Cóż, to by pasowało. Jeden z nich jest jego, a drugi mój.
Wisiorki były nie do pomylenia. Ten taty miał jedną niedoskonałość, która czyniła go wyjątkowym i naszym. Jako dziecko przycięłam frędzle „dla zabawy”. Pasma były o około dwa centymetry krótsze, niż powinny.
Przeleciałam obok biurka, ignorując dokumenty, które wraz z podmuchem wiatru spadły na dywan. W końcu opuszki moich palców dotknęły grubego szkła. Tuż nad wisiorkiem taty.
– Przepraszam, że zajęło mi to tyle czasu – wyszeptałam, a łzy stanęły mi w oczach. – Zamknął cię w złotej klatce. Nie martw się. Wydostanę cię stąd.
Od śmierci taty trzymałam jego ulubiony wisiorek w szafce nocnej, by przytulać się do niego, gdy stęskniona za nim budziłam się w środku nocy. Zanim Vera go sprzedała, na misternych węzłach wciąż unosił się jego zapach. Założę się, że teraz ten zapach został stłamszony nijaką egzystencją Zacha.
Odzyskam go, tatku. Obiecuję.
Podnosząc podarty rąbek mojej bladoniebieskiej sukienki, odpięłam od paska bielizny przenośny nóż do szkła. Ostrze kliknęło, gdy je wyciągnęłam, i przebiłam szybę. Gwałtowne uderzenia rozbrzmiewały w moich uszach, gdy wycinałam okrąg wokół małego zamka.
Wtedy to usłyszałam. Wystarczająco głośne, by zagłuszyć moje serce.
– Co ty wyprawiasz?
Kurwa.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------