Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

My Most Terrible Dream - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
6 czerwca 2025
E-book: EPUB, MOBI
47,90 zł
Audiobook
49,90 zł
47,90
4790 pkt
punktów Virtualo

My Most Terrible Dream - ebook

Astrid zostawiła burzliwą przeszłość za sobą. Minęło ponad sześć lat, od kiedy poznała gorzki smak prawdy, i tyle samo czasu, odkąd ostatni raz poczuła dotyk ust Aresa na swoich.

Dziewczyna postanowiła skupić się na przygotowaniach do zaręczyn z synem wspólnika swojego ojca oraz na dalszym wzmacnianiu więzi z przyjaciółmi.

Wydaje się, że nic nie może już zburzyć tego spokoju, na który tak długo pracowała. Wystarczą jednak trzy krótkie chwile, żeby Astrid zrozumiała, jak bardzo się myli.

Pierwsza, sygnalizująca powrót nieskończonego mroku.

Druga, zapowiadająca ponowne wejście do świata niekończących się kłamstw.

I trzecia, zwiastująca najgorsze.

Ponowne spotkanie koszmaru.

Najpiękniejszego koszmaru, który zostawił największą pustkę w jej sercu.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Opis pochodzi od Wydawcy.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8418-186-7
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSTRZEŻENIE

Książka porusza trudne tematy, przez co jej lekturę zaleca się tylko osobom, które ukończyły osiemnasty rok życia. Nie pochwalam zachowań stworzonych przeze mnie bohaterów.

W historii pojawiają się: nawrót choroby, tj. zaburzeń odżywiania, toksyczna relacja z rodzicami, morderstwa, próba samobójcza oraz stalking. Znajdziesz w niej również wulgaryzmy, stosowanie używek, opis zwłok i napaści seksualnej, sceny pełne agresji, a także wspomnienia o uzależnieniach oraz przemocy domowej.

Jeśli nie czujesz się na siłach, by sięgnąć po tę pozycję, odłóż ją na inny czas, kiedy stwierdzisz, że jesteś gotowy. Dbaj o siebie i swoje zdrowie psychiczne. Jesteś ważny.

My most terrible dream kończy historię Aresa oraz Astrid, a zarazem dylogię God of Chaos.

Numery, pod którymi możesz szukać pomocy:

– 116 111 – telefon zaufania dla dzieci i młodzieży,

– 800 702 222 – całodobowa linia wsparcia,

– 800 120 002 – dla osób doświadczających przemocy w rodzinie.PROLOG

Jako dziecko miałem wiele marzeń.

Niejedno wydawało się nierealne, inne − zbyt błahe, a jeszcze kolejne ustanawiałem jako priorytetowe, sądząc, że dzięki niemu osiągnę sukces, o którym tak chętnie rozmawiali moi najbliżsi.

Gdy byłem chłopcem, wielokrotnie spędzałem czas na bujaniu w obłokach przy zgaszonym świetle, a przed moimi oczami stawało to, czego tak skrycie pragnąłem. Asystowały mi jedynie kolorowe maskotki, których towarzystwo kurczyło się wraz ze zwiększaniem liczby świeczek na torcie urodzinowym.

Żyłem, marzyłem i próbowałem spełniać swoje marzenia za wszelką cenę.

Nigdy jednak nie sądziłem, że jedno, tak skryte i upragnione, stanie przede mną w pięknej, błękitnej sukni. Nie przypuszczałem, że poznam ideał wykreowany we własnej głowie. Kogoś, kto w pełni zawładnie moim sercem, a już szczególnie umysłem.

Ona to zrobiła.

I mógłbym skłamać, ale ze wszystkich mych życzeń okazała się tym najokrutniejszym.ROZDZIAŁ PIERWSZY

ASTRID

– Myślę, że Elizabeth będzie następna – szepcze mi do ucha Lip swoim iście przekonanym tonem, gdy trumna opada na dno wykopanego dołu. – Niezła z niej suka, karma wraca.

Nie odpowiadam, zamiast tego przełykam ślinę, zniecierpliwiona. Spędziłam już za dużo czasu na pogrzebie byłej wykładowczyni swojego przyjaciela, a przez jego pozbawione szacunku odzywki zaczynam żałować, że wstałam tak wcześnie, by mu towarzyszyć. Naprawdę nie mam pojęcia, co takiego odwalił, skoro wizja przyjścia tutaj samemu niemal spowodowała jego zemdlenie. Z drugiej strony to Philip Vaughan i on po prostu jest z natury nieprzewidywalnym i stukniętym człowiekiem.

– Idiota – mruczę pod nosem, krzyżując ręce pod piersiami.

Chłodny wiatr lekko porusza drzewami wokół cmentarza. Ich czubki wyginają się raz w jedną, raz w drugą stronę, sprawiając wrażenie nieco połamanych. Chociaż chciałabym być w pełni skupiona na pogrzebie, nie potrafię. Z tyłu głowy ciągle drepta mi myśl, że do ceremonii zaręczynowej został tylko miesiąc.

Za miesiąc mam oficjalnie zostać narzeczoną Lewisa Chapmana. I nie ma od tego odwrotu, bo właśnie ten związek zafundował mi możliwość zamieszkania i ukończenia studiów w Nowym Jorku. Opieranie się przed tym małżeństwem kilka lat temu spowodowało, że ojciec postawił mi ultimatum: albo to, albo zablokowanie dostępu do wszystkich moich kont bankowych.

– Mogłoby zacząć padać, to może by przyspieszyli tę manifestację. – Lip przewraca oczami, co ledwo dostrzegam.

– Po co w ogóle tutaj przychodziłeś? Ponarzekać? – prycham, nieco zbulwersowana jego zachowaniem. Kto normalny tak robi?

– Ta kobieta była niezrównoważona, zawsze patrzyła na mnie z nienawiścią, więc niech patrzy i dzisiaj – odpowiada, przyjmując taką samą pozę jak ja.

– Zdajesz sobie sprawę, że ona już nie może cię zobaczyć?

– Wierz mi lub nie, ale ta wiedźma może wszystko.

Więcej nie komentuję zachowania Vaughana na pogrzebie jednej z lepszych wykładowczyń w całym stanie. Grzecznie i w milczeniu oczekuję na zakończenie ceremonii z naprawdę dużą liczbą zaproszonych gości. Śmiem jednak stwierdzić, że niewątpliwie była jędzą, bo gdzieś w tłumie dostrzegam czapki czarownic na głowach kilku osób z młodszych roczników. Niewychowane dupki.

Z cmentarza wychodzimy dopiero wtedy, gdy Lip składa kondolencje rodzinie zmarłej kobiety, po czym odchodzi od tych ludzi na pewną odległość i spluwa w bok, mrucząc pod nosem, że oni wszyscy są tak samo szurnięci jak biedna pani Graham.

Zdenerwowana wbiciem obcasa między ogromne płyty chodnikowe, a także wszystkim, do czego doszło przed kilkoma minutami, zajmuję miejsce kierowcy i zmieniam buty na wygodne trampki. Trzaśnięcie drzwiami z pewnością uświadamia Lipowi, że nie mam nastroju na żarty, a zwłaszcza te, które tak chętnie fundował mi na pogrzebie.

Przymykam powieki, zapinając pas, a charakterystyczne kliknięcie klamry jest jak wściekłe puszczenie pary z ust. Vaughan wierci się na skórzanym siedzeniu obok, prawdopodobnie nieco speszony. Wiem, że za chwilę rzuci czymś głupim, co kompletnie pozbawi mnie kontroli.

– Cóż za piękne kwiaty – stwierdza niezbyt głośno, otulając ramiona dłońmi.

Prycham, ściskając kierownicę nieco mocniej. Zerkam w lusterka, sprawdzając, czy nie zahaczę żadnego z aut zaparkowanych na uboczu. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam tyle samochodów na jakiejś uroczystości. Wykładowczyni zebrała wokół siebie pokaźne grono hien czekających na spadek.

– Uważaj, żebyś zaraz nie wąchał ich od spodu – rzucam szybko i dopiero po chwili dostrzegam, jak adekwatny do sytuacji był ten żart.

– Ta suka już to robi.

Kręcę z niedowierzaniem głową, w tym momencie żałując, że nie uwieczniłam tego na nagraniu. Może dzięki temu zdołałabym ostrzec wszystkich, że Philip Vaughan jest naprawdę niepoważnym człowiekiem.

A to, że parsknęłam śmiechem, zostawmy między sobą.

Do mieszkania Tessy i Vaughana, ze względu na ogromne korki, które objęły nowojorskie ulice, dojeżdżamy po nieco ponad godzinie. W oknie dostrzegam już malutką bladą twarzyczkę i stertę rudawych loczków, które przykrywają jasne, duże oczy. Zdecydowanie moje ulubione dziecko. Tylko z jego ust słowo „ciotka” nie sprawia, że czuję się faktycznie staro. Mniej więcej tak, jakbym robiła na drutach komplety czapek zimowych i szalików.

Zaraz po wejściu na klatkę wycieram podeszwy butów o ozdobną wycieraczkę, po czym podążam na drugie piętro kamienicy. Ceglane ściany, które zdobi odpowiednio wyważona ilość dekoracji, sprawiają, że można tutaj poczuć komfort niczym w rodzinnym domu. Nie jestem ani trochę zdziwiona, iż to właśnie Tess wybrała taką, a nie inną lokalizację.

Staję pośrodku korytarza i wypatruję właściwej liczby w srebrze. Odpowiednio pokierowana, stukam cztery razy w przedostatnie drzwi po lewej, dając tym samym znać, że to ja jestem osobą, która się dobija. Gdy słyszę stłumione „proszę”, naciskam klamkę i stawiam stopę w pierwszym pomieszczeniu niewielkiego mieszkanka.

Ściągam brązowe conversy, a także cienki płaszcz, podczas gdy Philip dopiero co wchodzi do środka. Jeśli mam być szczera, to wlókł się nieco po tych schodach i pozostał w tyle. Być może coś załatwiał, bo za każdym razem, gdy spojrzałam przez ramię, widziałam, że nie wystawia nosa poza ekran smartfona.

Wystarczy, że podłoga skrzypi pod naciskiem moich kroków, a już słyszę tuptanie niewielkich nóżek. Niedługo potem dostrzegam rude loczki biegnącego dziecka. Uśmiech, potrafiący rozpromienić nawet najbardziej pochmurny dzień, właśnie oślepia moje oczy.

– Ciocia! – krzyczy radośnie Enzo, wpadając mi w ramiona. Rączkami obejmuje kark, a ja ignoruję chwilowy ból spowodowany pociągnięciem krótkich włosów.

– Co tam, szkrabie? – pytam, zaczynając go podrzucać.

– Super! W końcu mam wakacje! – Radosne okrzyki sprawiają, że nawet mama malucha nie potrafi powstrzymać uśmiechu.

Poza tym doskonale go rozumiem. Choć już od dawna mam szkołę za sobą, to słowo „wakacje” wciąż wywołuje u mnie niesamowitą radość.

– Aż tak bardzo nie trawisz przedszkola? – Unoszę brwi, zajmując wolne miejsce na kanapie.

– Moja grupa to prawdziwe zoo.

Chichoczę, wpatrując się w Tessę. Siedzi z rękoma skrzyżowanymi pod biustem, a obok siebie ma magazyn poświęcony matkom. Już od dłuższego czasu czyta takie artykuły, jednak to pięć lat temu, po przezwyciężeniu depresji poporodowej, miała na tym punkcie obsesję. Potrafiła wydać ostatnie pieniądze na starsze wydania. Dawała, daje i będzie dawać z siebie wszystko, jeśli chodzi o dziecko.

– A ty pewnie jesteś w nim Królem Lwem? – Łaskoczę go po boku brzucha, przez co zrzucam z nóg.

Zaczynamy bitwę na gilgotki, ignorując Lipa, który właśnie wszedł do salonu, i Tess, siedzącą niezmiennie w tej samej pozycji. W skupieniu atakuję najczulsze punkty malucha, a wyrywa mnie z tego dopiero dotyk małej dłoni, a raczej wetknięcie palca między żebra. Podskakuję ze śmiechem, po czym udaję nieżywą, a Enzo mnie naśladuje.

– Wygrałem! – cieszy się chłopczyk, a ja, by go wystraszyć, szybko wstaję i układam ręce niczym zombie.

Jego śmiech staje się jeszcze głośniejszy, aż w końcu upadam, delikatnie zmęczona naszą krótką potyczką.

– Tylko wygłupy wam w głowie – komentuje Vaughan, kręcąc głową w niedowierzaniu.

Otwieram oczy, by spojrzeć na przystojną twarz swojego przyjaciela. Prycham, szturchając go stopą w odcinek lędźwiowy. Lip udaje, że go zabolało, by zaraz samemu upaść na poduszki za sobą.

– Słabiaki – podsumowuje mały Smith.

Równocześnie z Lipem rzucamy spojrzenie na chłopca o rudych lokach. Nie potrzebujemy wiele czasu, by zgodnie zaatakować. Po kilkudziesięciu sekundach pięciolatek ma już dosyć. Ledwie dyszy między spazmami uroczego, szczerego śmiechu.

– I kto tu jest słabiakiem, hm? – Marszczę nos, składając buziaka na gładkiej skórze jego policzka.

Najwidoczniej nie ma nawet siły na jakąkolwiek odpowiedź, bo godzi się ze swoim losem, leżąc w bezruchu. Ostatni raz posyłam mu uśmiech, po czym zajmuję miejsce tak, jak na dorosłą kobietę przystało. Poprawiam włosy, normuję oddech i patrzę w oczy swojej przyjaciółki. Brązowe, z kilkoma ognikami szczęścia wirującymi na tęczówkach. Jedne z moich ulubionych.

– Chcecie coś do picia?

– Nie… – zaczyna odpowiadać Lip, a ja szybko mu przerywam.

– Zimną wodę. Proszę.

Tess kręci głową, chichocząc pod nosem. Dobrze, może teraz zmęczyłam się tymi głupotami, ale to oni w biegu w maratonie dyszeliby po niespełna mili całego odcinka. O ile daliby radę tyle przebiec.

– Trzymaj – słyszę, czując, jak z moją dłonią styka się chłód.

Dziękuję rudej skinieniem głowy i zatapiam plecy w poduszkach. Nie wiedziałam, że aż tak bardzo chciało mi się pić.

Spoglądam na Enza, który wygląda, jakby za sekundę miał zasnąć. Nasza krótka zabawa ewidentnie dobiegła końca. Calutki dzień na słońcu, w oczekiwaniu na dyplomy podczas apelu, musiał go zmęczyć.

– Przepraszam was na sekundę – rzuca nagle Lip, w pośpiechu wstając z wygodnej kanapy.

Ze zmarszczonymi brwiami obserwuje to, co dzieje się na ekranie jego smartfona.

Posyłam Tessie niezrozumiałe spojrzenie, a ta jedynie wzrusza ramionami i odpowiada:

– Ostatnio ciągle wisi na telefonie. Mam wrażenie, że nie rozmawiałam z nim wieki, a mieszkamy pod jednym dachem – objaśnia, wprawiając mnie w jeszcze większą konsternację.

– Nolan? – pytam od razu, wiedząc, jak nasz kochany przyjaciel uwielbia wracać do swoich ex.

– Nie mają kontaktu od dwóch lat. To niemożliwe.

Okej. To jeszcze bardziej dziwne – myślę, zakładając nogę na nogę.

– Leilani? – kontynuuję zgadywanki, nawet nie wierząc w to, że pomyślałby o tej dziewczynie ponownie.

– Błagam cię, ona była sześć lat temu. Poza tym ze sobą nie chodzili. – Przewraca oczami, spoglądając na swojego synka.

Robię to samo, patrząc na spokojnie drzemiącego malucha. Jestem pełna podziwu dla Smith za to, że zdołała przyzwyczaić go do spania w hałasie.

– Z nim nigdy nie wiadomo – podsumowuję i upijam łyk wody.

– To prawda, ale wątpię, że zainteresowałby się kimś, kogo obraca jego była przyjaciółka.

Wypluwam ciecz z powrotem do naczynia. Okej, ale… co?

– Wciąż są razem? – Nie kryję szoku w głosie, na co dziewczyna reaguje wyrazistym prychnięciem.

– Zaręczyły się. Niedługo biorą ślub.

Wybałuszam oczy i odkładam szklankę na stół w obawie, że ją upuszczę. Poza tym straciłam ochotę na picie po wypluciu do niej wody.

– Wow – wyrywa mi się niespodziewanie.

– Co w tym takiego „wow”? – Grymas na jej uroczej twarzy wskazuje na to, że na pewno nie sądzi tak samo jak ja.

– Nic nie zapowiadało, że będą ze sobą tak długo. – Wzruszam ramionami, traktując swoją wypowiedź jako coś oczywistego. – Licealna miłość rzadko kiedy ma szansę przetrwać.

– Dobrze dla nich, prawda? – Zerka na telefon obok swojego uda, ekran właśnie się rozświetlił.

Lekki uśmiech zdobi pełne usta Tess, ale na razie to ignoruję. Już od kilku tygodni widzę drobne gesty, których nie potrafi przed nami ukryć, choć próbuje.

– Oczywiście, że tak. – Zaciskam wargi i odchodzę do kuchni, by umyć po sobie szklankę.

To aż nazbyt jasne, że Tess z szacunku dla mnie nie chce odpisywać komuś w trakcie rozmowy ze mną. Dlatego na chwilę po prostu zamilknę i w skupieniu wyszoruję naczynie.

Zimna woda opadająca na szczupłe dłonie powoduje, że ciarki przechodzą po plecach. Spoglądam przez okno naprzeciw zlewu i dostrzegam gromadkę rozweselonych dzieci oraz rodziców, wyraźnie cieszących się z ich frajdy. Za każdym razem, gdy widzę coś takiego, czuję ukłucie w sercu, ponieważ przypominam sobie dawne lata, gdy moja rodzina była anielsko szczęśliwa.

Opłukuję szkło, z zainteresowaniem obserwując pianę dekorującą odpływ zlewu. Ledwo słyszę, jak paznokcie stukają o ekran smartfona, ale właśnie to jest powodem moich powolnych ruchów. Niech Tess nacieszy się swoją tajemniczą relacją. Jeśli będzie chciała, powie nam o niej. Dopóki nie widzę wyraźnych znaków, że coś jest nie tak, dopóty nie zamierzam interweniować.

Leniwie wycieram krople wody, które musiały kapnąć na blat w czasie mycia szklanki. Od tej czynności odciąga mnie jednak zaświecenie się telefonu w pobliżu. Biorę go do rąk, a informacja o nadawcy wiadomości sprawia, że nie mogę powstrzymać uśmiechu.

Sil:

Kiedy będziesz? Zamówiłam chińszczyznę ;)

Unoszę brwi, niesamowicie zmotywowana do powrotu. Chętnie posiedziałabym dłużej z Lipem i Tess, ale chińszczyzna jest bardziej przekonująca.

Wycieram zmoczone dłonie, po czym odpisuję krótko: „Daj mi dwadzieścia minut”. Ze spojrzeniem wklejonym w urządzenie wpadam na swojego przyjaciela.

– Już idziesz? – Marszczy brwi.

Wygląda dziwnie inaczej, może trochę tak, jakby ta rozmowa go… zmęczyła? Nie podoba mi się to.

– Silver napisała. Czeka na mnie – oznajmiam obojętnie, na co chłopak potakuje głową.

Wymija mnie, przechodząc do kuchni. Słyszę, jak nalewa sobie wody z dzbanka filtrującego.

– Uważaj na siebie.

– Jasne, tatusiu. – Przewracam oczami, pozwalając, aby przytulił mnie na pożegnanie.

Podchodzę także do Tess, by poczochrać jej czuprynę, jak to mam w zwyczaju, oraz do Enza. Składam małego całusa na jego pulchnym i niezwykle gładkim policzku, próbując go nie obudzić. Kiedy mam pewność, że dalej smacznie drzemie, a ja nie jestem powodem głośnej, płaczliwej pobudki, wychodzę z kamienicy prosto na parking.

Przeszukuję torebkę, by znaleźć kluczyki do auta, i niemal upadam twarzą na asfalt. Wciąż jest wcześnie, więc nawet nie chcę sobie wyobrażać, jaki poczułabym wstyd, gdybym w środku dnia przypadkiem rozkraczyła się na jezdni. Boże.

W końcu odblokowuję samochód, o czym świadczy kilka mrugnięć tylnych lamp. Zajmuję siedzenie kierowcy i kładę torebkę na fotelu pasażera. Wkładam na nos okulary przeciwsłoneczne z Diora, które leżą zawsze w tym samym miejscu. Ostatni raz przeglądam tablicę powiadomień i dostrzegam, że Sil jedynie polubiła wysłany przeze mnie tekst.

Kładę komórkę na wmontowanej oryginalnie ładowarce indukcyjnej i uruchamiam pojazd. Przyjemne dla ucha mruknięcie silnika automatycznie rozbudza we mnie ostrożność. Wyjeżdżam z parkingu, pewna, że niczego nie zapomniałam i że wyjazd jest faktycznie bezpieczny.

Ze spokojem wymalowanym na twarzy błądzę myślami, a z zamyślenia wyrywa mnie dopiero dźwięk z głośników. Smartfon musiał automatycznie połączyć się z autem, dlatego na sporym tablecie widnieje zabawne zdjęcie Silver, które miałam zmienić już kilkakrotnie. Na sam jego widok kąciki moich ust unoszą się ku górze, zachęcając tym samym do odebrania połączenia.

– Co tam? – zaczynam, zdając sobie sprawę z tego, że jeśli do mnie dzwoni, to najpewniej potrzebuje czegoś ze sklepu.

– Podjedziesz do Walmartu i kupisz jakieś słodycze? – Brzmi, jakby wręcz o to błagała.

– Pewnie, nie ma sprawy – odpowiadam od razu, zatrzymując samochód na światłach.

– Chryste, kocham cię.

Wybucham śmiechem, pochylając się do przodu, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Czerwone, bez zmian. Że też stanęłam za blisko.

– Ja ciebie też, Sil.

Dziewczyna kończy połączenie, a cisza zaczyna dręczyć moje uszy. Podczas oczekiwania na zielone lub ewentualne otrąbienie przez stojące za mną auta szukam odpowiedniej piosenki. Chociaż muzyka zazwyczaj rozprasza mnie podczas jazdy, teraz mam niewyjaśnioną ochotę poddać się jej rytmom.

Wybór między kawałkami The Weeknd a Chase Atlantic jest niezwykle trudny. Marszczę brwi, przeskakując palcem w powietrzu na obu profilach wykonawców. W tej samej chwili słyszę długie trąbienie. Podskakuję i niczym oparzona chcę ruszyć, ale samochód, jak na złość, gaśnie.

Zestresowana do granic możliwości, próbuję ponownie odpalić auto. Kierowcy za mną ustawili się w pokaźnym szeregu i wyglądają na prawdziwie zdenerwowanych. A mnie pozostało zachować resztki opanowania oraz spróbować skupić się na tym, aby mój mercedes w końcu ruszył.

I może dałabym radę. Może rzeczywiście nie włączyłabym pieprzonych awaryjnych, ale zostałam kompletnie zbita z pantałyku.

Trzy powolne puknięcia w szybę. Wyjaśnieniem niezrozumianego uczucia w dole brzucha może być absolutnie wszystko. Analiza tego, co się właśnie stało, zostaje przerwana, gdy motor po mojej lewej rusza. Biorę kilka wdechów, ignorując zdarzenie sprzed chwili.

Po prostu wrócę do domu. To przecież nie było nic takiego… prawda?ROZDZIAŁ DRUGI

ARES

Przecieram zmęczone oczy, opierając głowę na zagłówku kanapy. Shawn obsesyjnie myje garnki, co utwierdza mnie w tym, że jest zupełnie zestresowany naszym lotem. Od kilku miesięcy, od kiedy wiem o podróży, nie zdradził mi nawet imienia wybranki, do której się wybiera. Twierdzi, że tak będzie lepiej. Stworzył jakiś swój własny, chory zabobon.

Podnoszę telefon, aby zerknąć na godzinę. Wystarczy dostrzeżenie jasnych oczu na tapecie, bym delikatnie uniósł kąciki ust. Kocham to zdjęcie całym sobą. Mimo tego, że poruszyłem ręką w trakcie jego robienia, jest najpiękniejsze na świecie. Myślę tak może dlatego, że uchwyciłem jej uśmiech. Może dlatego, że udało mi się ująć na tej fotce blady dołeczek, który trudno dostrzec gołym okiem. Może…

– Znowu? Przestaniesz ty kiedyś oglądać to zdjęcie? W ten sposób nie zapomnisz.

Nie chcę zapominać – myślę, wyłączając urządzenie.

– Mhm – mruczę pod nosem i odrzucam smartfon na siedzenie obok. – A ty przestaniesz kiedyś myć te garnki? Ta dziewczyna cię, do cholery, nie zje!

Zabawne.

– Mam prawo się, kurwa, stresować – burczy, niedbale rzucając ścierkę na zlew. – Gdybyś wiedział, jak wygląda sytuacja, uważałbyś inaczej.

– No to mi powiedz, jak wygląda, co? – Marszczę brwi, kompletnie rozbawiony.

– Nie.

– Idiota.

– Cep.

– To nie ja założyłem Discorda z nazwą „poskramiaczcipek69”.

– Zamknij pizdę. Miałem szesnaście lat. – Wyrzuca ręce w powietrze z wyraźnym oburzeniem.

– Właśnie to już świadczy o jakimś chorym stopniu niewyżycia – prycham, wstając z wygodnego miejsca.

– Za to twoje oglądanie jej zdjęć, a już w ogóle posiadanie jednego z nich na tapecie telefonu, jest oznaką niezdrowej obsesji.

– Jak dobrze, że to nie ja lecę kompletnie zesrany do laski, z którą przespałem się sześć lat temu.

– Nie lecisz, bo nie masz jaj, żeby popatrzeć jej prosto w twarz.

Przewracam oczami, decydując, by zakończyć tę prowadzącą do niczego wymianę zdań. Z Foxem lubimy na siebie naskakiwać. Zwłaszcza delikatnymi dla nas tematami, o których nie powiedzielibyśmy nikomu innemu niż sobie nawzajem. Takie docinki często pozwalają oczyścić głowę, a czasami nawet zrozumieć drugą osobę. Może to głupie, a może po prostu my jesteśmy skończonymi kretynami. Obie te rzeczy się nie wykluczają.

Przechodzę na balkon, a widok innych budynków sięgających chmur sprawia, że ziewam. Tęsknię za życiem, które nie tak dawno porzuciłem. Nie mówię tutaj o ciągłym pilnowaniu się, by nie zdradzić własnej tożsamości, czy bawieniu się życiem jak nigdy. Mam na myśli raczej podróże. Jeżdżenie z wioski do wioski, główkowanie nad tym, jak wygrać.

Pomyśleć, że gdybym poznał ją wcześniej, może też wcześniej dałbym radę to zrobić.

Nawet jeśli miałbym jeszcze raz upokorzyć samego siebie i ugiąć przed nią kolana, zrobiłbym to z przyjemnością.

I może, ale tylko może, gdybym poznał ją wcześniej, uspokoiłaby rozbudzonego ducha zemsty.

Chryste, przestań o niej myśleć – przymykam powieki i wkładam filtr papierosa między wargi. Odnoszę wrażenie, że zarówno Shawn, jak i ja jesteśmy nieco wkurzeni. Gdy tylko wylądujemy, trzeba pójść na piwo. O ile celem naszej podróży nie okaże się jakaś dziura zabita dechami.

Siadam na krzesełku, wpuszczając dym do płuc. Mrużę oczy, kiedy patrzę w dół, na małe łebki spacerujących po ulicach ludzi. Większość idzie albo z psem, albo z nosem w komórce. Mnóstwo samochodów na ulicach stanowi wystarczające zagrożenie dla dzieciaków, których rodzice nie są w stanie przypilnować.

Włączam telefon, zupełnie ignorując tapetę na ekranie blokady. Przechodzę w wiadomości, by dostrzec jedną, tak strasznie wyczekiwaną. Odpisał mi po dwóch tygodniach.

X:

Myślę, że jesteście wystarczająco dorośli, aby porozmawiać o tym, dlaczego wszystko poszło w tym kierunku, Aresie. Nie pytaj mnie więcej, co u niej, i nie proś, bym przekazywał twoje prezenty, podpisując się pod nimi swoim imieniem.

Prycham poirytowany, ciskając urządzeniem w podłogę. Chodziłem jak na szpilkach przez pieprzone czternaście dni, aby dostać taką odpowiedź. Nie wiem, co mu odbiło, skoro przez ponad sześć lat dostawałem podstawowe informacje bez jakiegokolwiek pytania. Jeśli coś jest nie tak, to muszę o tym wiedzieć.

Gaszę niedopałek o ramę balkonową, po czym wyrzucam daleko. Prawdopodobnie zwieje go gdzieś na inny dach lub coś w tym stylu. Nieważne.

Wchodzę do środka, nie widząc więcej Foxa i jego manii sprzątania. Najpewniej jest w pokoju i się pakuje. Powinienem zrobić to samo, ale nie mam ochoty. Kusi mnie wykonanie jednego telefonu, nawet jeśli wiem, że ta osoba nie odbierze. Chociaż dowiedziałbym się, czy wszystko u niej w porządku. Odchodzę od zmysłów przez niewiedzę. Chęć zaryzykowania rośnie z każdą sekundą. W końcu nie mam nic do stracenia.

Przechodzę do niewielkiej sypialni, w której właściwie stoi jedynie łóżko i jednokolumnowa szafa. Wyciągam spod materaca walizkę, po czym niedbale wrzucam do niej wszystkie ubrania. Z tyłu głowy wciąż kłębi się myśl o wykręceniu odpowiedniego numeru i rozpoczęciu rozmowy na interesujący mnie temat. O wydzwanianiu, ile wlezie, by w słuchawce usłyszeć głupie „spierdalaj”. Mógłby mnie nawet zwyzywać, ale dopóki nie podejmę tej próby, będę zły na samego siebie.

Upewniony, że cały dobytek wylądował we właściwym miejscu, zaciągam oba zamki i stawiam bagaż w przedpokoju. Shawn najwyraźniej naprawdę się wkurzył, bo muzyka zza drzwi drugiej sypialni nie pozwala mi słyszeć wokół niczego innego. Za bardzo się rozpędziłem i nie zmniejszyłem stresu wywołanego spotkaniem z tą nieznaną laską. Może i ma powody, by chodzić z aż takim kijem w dupie.

Staję między drzwiami balkonowymi a wyjściowymi. Mam dylemat, czy lepsza będzie rozmowa na krótkim spacerze w pobliskim parku, czy może po prostu na balkonie. Nie wiem w ogóle, czy do niej dojdzie, ale wolę dmuchać na zimne.

Gdy dociera do mnie, że agresywne nuty wydobywające się z pokoju Foxa są zbyt uciążliwe, wychodzę na zewnątrz. Chłodnawy wiatr psuje radość związaną z rozpoczęciem wakacji. Dzieciaki, które mijam, wyglądają na zmęczone i niezbyt przekonane do długiej przerwy od nauki. Prawdopodobnie jest to spowodowane także słońcem ukrytym za szarawymi chmurami. Będzie padać.

Staję przed pasami w oczekiwaniu na zmianę koloru światła. Wielu kierowców aut przeróżnych marek przejeżdża wymalowaną na jezdni zebrę, siedząc niewzruszenie za kierownicą. Dorosłe życie jest monotonne i dobrze rozumiem, jak się czują.

W końcu doczekałem się momentu, który sprawia, że ze zniecierpliwienia tupię nogą o chodnik. Przechodzę na drugą stronę ulicy i nasłuchuję klaksonów, które słychać z kilku przecznic dalej. Jeden gość z taksówki patrzy na mnie krzywo, więc przewracam na to oczami, dalej idąc w stronę parku. Jednak moja podróż do miejsca docelowego nie mogła przebiegać spokojnie. Wpadam na rudowłosą dziewczynę o drobnej budowie, która wydaje się speszona.

Być może dlatego, że wylała na mnie jakiś sok. Przypuszczalnie jabłkowy, wszak żółta plama ozdobiła moją jasną i jeszcze do niedawna czystą koszulkę.

– Jejku, przepraszam najmocniej! – Brzmi, jakby naprawdę była przejęta tym incydentem.

Niemalże w panice sięga po chusteczkę do niewielkiej torebki przepasanej przez ramię i delikatnie próbuje zetrzeć ze mnie ciecz. A to już raczej niemożliwe.

– Nie szkodzi – zapewniam spokojnie, zabierając jej dłonie ze swojego ciała.

Próbuję wyminąć kobietę, jednak ta blokuje mi drogę patrząc na mnie ze speszonym uśmieszkiem.

– Może mogłabym ci to jakoś wynagrodzić? Miałbyś ochotę na lemoniadę? – pyta niepewnie, a ja bez dłuższego namysłu odpowiadam:

– Mam dziewczynę. Właściwie to narzeczoną.

Pięć słów przecina niezręczną atmosferę, jednocześnie pogarszając sytuację. Burak na twarzy dziewczyny jest jeszcze bardziej widoczny niż dotychczas, a ja jedynie wzruszam ramionami i śląc jej ostatni pożegnalny uśmiech, idę dalej.

Dopiero po dziesięciu minutach spaceru trafiam na zapomnianą ławeczkę za wierzbą, z idealnym widokiem na pustą, zadbaną murawę − to zazwyczaj na niej biega zgraja dzieciaków i dzisiaj nie jest inaczej. Przyjemnie patrzy się na radość takich pociech. Miło widzieć, że mają dzieciństwo, na które najpewniej zasługują.

Zajmuję miejsce, zderzając się z chłodem desek i metalu podłokietników czy oparcia. Te wakacje naprawdę nie zapowiadają się dobrze, zważywszy na obecną pogodę.

Moje ręce oblewa pot, a ja jestem pewny, że dzieje się tak przez zamysł wykonania tego głupiego telefonu. Nie mogę stwierdzić, czym właściwie wywołany jest ten stres. Może chodzić o to, że nie odbierze, albo o to, że odbierze, ale niczego konkretnego się nie dowiem. Przez głowę przebiega mi wiele scenariuszy i żaden, ale to absolutnie żaden, nie jest takim z przyjemnym, a przede wszystkim satysfakcjonującym zakończeniem.

Obracam urządzenie w rękach, patrząc z niemocą w nieco szarawe niebo. Teraz, siedząc na tym miejscu, zaczynam główkować, czy zadzwonienie do osoby, która byłaby najbardziej skłonna mi powiedzieć, co u niej słychać, jest rzeczywiście dobrym pomysłem.

Jeśli to zrobię, a nie dowiem się niczego, wciąż będzie mnie to dręczyć.

Chciałbym, żeby chociaż na moment dała mi spokój. Myślenie o niej przy wykonywaniu każdej podstawowej czynności jest męczące, bo kiedy potrzebuję, aby była obok, ciąży mi cholerna świadomość, że nigdy do tego nie dojdzie. To, co było między nami sześć lat temu, to dla niej zamknięta księga.

Wzdycham, ześlizgując się nieco z ławki. Opieram dłonie na udach i czuję coś mokrego na odsłoniętej łydce. Ze zmarszczonymi brwiami sprawdzam sytuację, a widok małego golden retrievera sprawia, że ogarnia mnie niewyjaśnione uczucie ulgi.

Pochylam ciało nad szczeniakiem, pozwalając mu obwąchać dłoń.

– A ty co tu robisz, maluchu?

Decyduję, by rozejrzeć się wokół i poszukać jego ewentualnego właściciela. Być może nie życzy sobie, by ktokolwiek głaskał zwierzaka. Nie daję rady jednak rozpoznać w tłumie kogoś, kto by na niego wyglądał, a jedyne podejrzenie pada na staruszkę zmierzającą w naszym kierunku.

– Rufus! – nawołuje, kiedy jest bliżej. Ogon psiaka merda z radości. – Strasznie pana przepraszam.

– Nic nie szkodzi, pewnie trudno upilnować tak energicznego psa. – Przesuwam się kawałek, by udostępnić miejsce z lekka zdyszanej kobiecie.

– I to jak. Wnuczka mnie namówiła na niego, a ja uległam, wiedząc, jak bardzo chce mieć zwierzątko. – Uśmiecha się uroczo, głaszcząc Rufusa za uchem. – Jej mama za żadne skarby nie pozwoliłaby na tego urwisa w domu.

– Dobrze, że ma wspaniałą babcię – podsumowuję, podobnie jak ona unosząc kąciki ust.

Pomagam staruszce w zapięciu smyczy, a bardziej utrzymaniu łobuza w miejscu. Wierci się niesamowicie, prawdopodobnie zdając sobie sprawę z tego, że ta niepozornie wyglądająca linka ograniczy jego wolność. Nieudolnie szczeka, przez co sprawia wrażenie jeszcze większego słodziaka niż dotychczas.

– Swoją drogą, siadłam tak tutaj, a nie zapytałam, czy mogę. Pewnie czekasz na swoją ukochaną. – Chichocze, po czym poprawia niewielkie okulary korekcyjne na nosie. – Taki przystojny młodzieniec musi dostawać mnóstwo miłości. Dzięki niej kwitniemy.

Przygryzam dolną wargę, uciekając wzrokiem od kobiety. Spoglądam w bok i na własne nieszczęście dostrzegam samotną blondynkę czytającą książkę. Zupełnie wszystko mi o niej przypomina, z nieznanych przyczyn szczególnie dzisiaj.

– Moja sytuacja jest dość skomplikowana – wyjaśniam, posyłając jej dość niezręczny uśmieszek.

Opieram dłonie na zgiętych kolanach, aby wyrazić dziwny, niewyjaśniony stres.

– Och, a dlaczego?

Ciekawość niektórych, szczególnie ludzi w podeszłym wieku, nie zna granic. Niemyślenie o niej w życiu mi nie wyjdzie, jeśli nawet losowe osoby będą mnie zmuszały do rozmów na jej temat.

A ja naprawdę nienawidzę takich rozmów przeprowadzać.

– To ona? – Wskazuje palcem na telefon położony między nogami.

Ekran rozświetlił się przez powiadomienie, które teraz ignoruję.

– Tak – odpowiadam szybko, jakby to było najboleśniejsze słowo na świecie.

I może to głupie potwierdzenie faktycznie spowodowało znaczny ucisk na sercu. Albo coś sobie wmawiam.

– Idealnie do ciebie pasuje.

Kolejne ukłucie. Tym razem mocniejsze. Słowa kobiety są niczym zapalnik. Moje wnętrze zaczyna płonąć, powodując okrutne cierpienie, które próbuję w sobie ukryć. Łzy kręcące się po linii wodnej czekają na sygnał, by wypłynąć, a ja całym sobą usiłuję z nimi walczyć.

Wypowiadam ledwo słyszalne „być może”. Drobna dłoń staruszki masuje mój bark, próbując w ten sposób dodać mi trochę otuchy. Przymykam powieki i zaciskam usta, próbując potraktować jej gest jako coś pomocnego. Nawet jeśli w rzeczywistości nic mi on nie daje.

– Chciałbym móc się zgodzić. – Wzruszam ramionami, skupiając spojrzenie na biegających wkoło maluchach.

– A nie możesz, dziecko? – Staruszka poprawia się na ławce, o czym świadczy skrzypnięcie desek.

– Wstyd mi to przyznać, ale naprawdę ją zraniłem. – Prycham w reakcji na swój żałosny ton. Nie wierzę, że rozmawiam o niej z jakąś losową babcią w parku miejskim w Chicago. – Zraniłem w momencie, gdy była jedyną osobą z mojego otoczenia, która kompletnie na to nie zasługiwała.

– W jaki sposób ją zraniłeś, synku?

Czuję się jak ciamajda, kiedy słowa starszej kobiety roztapiają moje wnętrze. Ochota wzięcia nóg za pas i zrezygnowania z opowiedzenia jej ułamka tej historii niedługo weźmie nade mną górę. Nie chcę, by mnie znienawidziła, nawet jeśli dopiero co ją poznałem.

– Wyjechałem bez słowa.

Spoglądam na nią przez ramię. Rufus siedzi na jej nogach, dzielnie walcząc o przegryzienie ograniczającej go smyczy. Mimowolnie unoszę jeden kącik ust, po czym nawiązuję kontakt wzrokowy z moją rozmówczynią. Jasne oczy przepełnione troską i miłością wyglądają tak, jakby mi współczuły.

– Więc i bez słowa do niej pojedź.

Jej rozwiązanie jest naprawdę urocze. Przypuszczalnie nie wpadłbym na nie, nawet gdyby naszą relację dało się ratować.

– Minęło sześć lat.

Kobieta nie wygląda na zszokowaną. Jej uśmiech poszerza się, kiedy przechyla głowę i głaska szczeniaka za uchem. Zaczyna wstawać po upewnieniu się, że zwierzę jest tym razem dobrze podczepione.

– Ciocia Katarina powie ci jedno – zapowiada, po czym nachyla się nad moim uchem. – Zakochani czasu nie liczą, a miłość nie jest tak ulotna, jak myślisz.

Patrzę na nią z zainteresowaniem, czując, jak z tyłu głowy kiełkuje ziarenko nadziei. Staruszka pociąga mnie za policzek w typowo babciny sposób, po czym na odchodne rzuca:

– Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. I że poznam twoją ukochaną osobiście.

Zaciskam usta i odmachuję jej na pożegnanie. Obserwuję kobietę oraz merdającego ogonem pieska, aż znikają z zasięgu mojego wzroku. Zostałem zmuszony do dziwnych refleksji, które stoją od słowa „pozytywne” najdalej, jak tylko mogą. Jedna rozmowa z nieznaną osobą ożywiła we mnie nadzieję. Nie wiem, czy chcę rozbudzić ją jeszcze bardziej.

Astrid ma swoje życie. Układała je przez te wszystkie miesiące, nie uwzględniając mojej osoby w żadnych planach. Musiała udawać, że nigdy niczego między nami nie było. Walczyła, by zapomnieć każdą intymną chwilę, a przynajmniej zminimalizować mieszane odczucia w momencie jej przypomnienia.

Chociaż moja tęsknota obejmuje każdy cal ciała, oczy wypatrują jej wszędzie, gdzie się da, a uszy tęsknią za niepowtarzalnie uroczym chichotem, nie mogę zniszczyć tego, co zbudowała. Nie mogę pozwolić na to, by moja samolubność zwyciężyła nad wszystkim innym. Dlatego też nie zadzwonię i nie będę wypytywał.

Pierwszy z wielu kroków do postawienia, by ruszyć dalej. I nie przeszkadzać jej w tym samym.

Wzdycham, siadając wygodniej na wolnej już ławeczce. Spoglądam w niebo i obserwuję, z jaką prędkością chmury suną dalej. Wciąż jest szaro i ponuro. Słońce nie może się przebić, co oznacza, że nie poszerzy uśmiechów dzieciaków nieustannie biegających po idealnie zadbanej murawie. Właściwie z ich twarzy kompletnie wymazują go pierwsze krople deszczu. Czas wracać. Lot jest coraz bliżej.

Z rękoma w kieszeniach stąpam po alejkach parku, chcąc możliwie najbardziej wydłużyć drogę do domu. Shawn z kijem w dupie nie polepszy mojego samopoczucia, a wizja kłótni z nim o jakąkolwiek błahostkę również nie jest pociągająca. Wolę odświeżyć umysł, pożegnać Chicago na bliżej nieokreślony czas. Dziwne, że sądziłem, iż zostaniemy tutaj na stałe.

W tym miejscu odnalazłem spokój ducha. Może dlatego, że tylko z dala od Europy mam szansę na rozpoczęcie nowego, lepszego życia. Udział w cichych wyścigach przekreślił mnóstwo miejsc, które rozpatrywałem. Kiedyś idiotycznie marzyłem, że naprawdę zabiorę Astrid do Paryża.

Czuję, jakby moja egzystencja była od niej uzależniona. O czymkolwiek pomyślę, dam radę to z nią powiązać. Jaką mamy przed sobą przyszłość?

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułem tak duże zmieszanie. Nawet jeśli chciałbym się z nią zobaczyć, to nie wiem, gdzie teraz przebywa. Nie dostałem tak poufnych informacji, słysząc w ramach wyjaśnienia tylko: „Tak będzie lepiej”. Spotkanie jej graniczy z cudem. Potrzebowałbym jakiegoś znaku od losu, by wiedzieć, że w ogóle jest możliwe.

I właśnie wtedy go dostałem.

Wyciągam z kieszeni wibrujący telefon i spoglądam najpierw na nazwę kontaktu. Numer jest zastrzeżony, co, nie ukrywam, delikatnie mnie niepokoi. Walczę z samym sobą, próbując odrzucić połączenie, jednak ciekawość wygrywa, więc przykładam komórkę do ucha.

– Halo?

Słowo wypuszczone z ust brzmi szorstko i zupełnie nie zachęca do dalszej rozmowy. Ktoś, kto jest po drugiej stronie, może się rozłączyć, stwierdzić, że to pomyłka, lub pozostać na linii.

– Wciąż uważam cię za chuja, żeby to było jasne, ale… – zaczyna, lecz ja nie pozwalam mu dokończyć.

– Lip?!

– A słyszałeś kiedyś kogoś z bardziej anielskim głosem? No jasne. – Z łatwością przychodzi mi wyobrażenie sobie, jak przewraca oczami.

– Planowałem do ciebie dzwonić – rzucam, czując, jak zalewa mnie dziwne uczucie wstydu.

– Szczerze? Mam to gdzieś. Przejdźmy do sedna. – Szczery do bólu. – Potrzebuję pomocy. Doskonale wiesz, o co chodzi.

Staję, a po całym moim ciele przechodzi prąd przerażenia, dziwne uczucie od stóp do głów, które przejmuje także myśli.

On wrócił.

– Na pewno myślimy o tym samym? – pytam.

Liczę, że jego odpowiedź pozytywnie mnie zaskoczy.

– Nie dzwoniłbym w innej kwestii. Szczególnie do ciebie.

Przygryzam wargę, kontynuując przechadzkę alejkami. Rewelacje sprzed chwili wręcz zmuszają mnie do rozglądania się co kilka sekund. Organizacja, choć to ryzykowne, może pałętać się po uliczkach Chicago tak samo jak ja. Najbezpieczniej będzie wrócić do mieszkania.

– Czego chce?

– Pieniędzy. Ale obaj dobrze wiemy, że na tym się nie skończy.

Wzdycham, stając przed pasami. Tydzień po swoim wyjeździe zapewniłem Lipa, że pomogę mu w tym temacie, jak tylko mogę. Wycofanie się będzie oznaką tchórzostwa. I choć naprawdę nie chcę, byśmy wszyscy znów przechodzili to samo piekło, mam ochotę odmówić.

– Będziemy w kontakcie.

Rozmowa zostaje przerwana, a ja, z otaczającym mnie widmem niepokoju, wręcz biegnę, by zapowiedzieć Shawnowi, na co musi się przygotować. Budowany latami spokój może runąć w każdej chwili. Zwłaszcza gdy nie wiemy, co on dla nas szykuje.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij