Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

My przed, my po - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
29 sierpnia 2025
39,90
3990 pkt
punktów Virtualo

My przed, my po - ebook

Wyciskająca łzy i łamiąca serce powieść wielokrotnie nagradzanej autorki. Idealna dla fanów Adama Silvery, Kathleen Glasgow i Laury Nowlin.

Jest jedna strona tamtej chwili. I druga.

Przed. I po.

U progu długiego, gorącego lata najlepsze przyjaciółki, Elk i Mab, muszą zmierzyć się z nagłą śmiercią, która zmieni wszystko.

Jedno tragiczne zdarzenie pociąga za sobą konsekwencje, od których nie da się uciec.

Pełna emocji historia, która rodzi pytania o miłość, duchy i niezachwiane więzi przyjaźni.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368592146
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.
BIEDRONKA

Siedzę na cmentarzu razem z moją najlepszą przyjaciółką Mab, żartujemy na temat kręgielni i tego, jak blisko grobów się znajduje. Ja piję ciepły cydr z puszki, a Mab pali skręta za skrętem. Znalazła je na imprezie, malutkie jak paluszki lalki. Przed powrotem do domu wypchała nimi kieszenie po brzegi. Pamiętam jej twarz płonącą wściekłością, kiedy to robiła.

_Nawet ich nie lubię_, narzeka. _Ale przynajmniej teraz mam co robić._

Przestałam już debatować nad tym, czy to wszystko jest najlepszą, czy najgorszą rzeczą, jaka mogła nam się przytrafić latem. Możliwe, że odpowiedź nie należy do tych z gatunku „albo-albo”. Mab mówi, że może być i tak, i tak. Wiem, że nie mamy zbyt wielu opcji. Ale chciałabym wrócić do czasów, gdy czarna dziura, obecnie pochłaniająca mnie od środka, była tylko punkcikiem. Tylko subatomową cząstką straty. Gdybym mogła, cofnęłabym się jeszcze bardziej. Do czasu PRZED. Przed imprezą i tym, co stało się później. Wiem, że każdy by tego chciał.

_Wciąż przynudzasz o tych atomach?_, pyta Mab, jakby słyszała moje myśli.

– Nic się nie zmieniło – odpowiadam.

Kiwa głową.

_Nawet wtedy, gdy wszystko inne się zmienia._

Mab, przeźroczysta jak firanka, jest zaledwie cieniem samej siebie. Piegi jak początek deszczu na suchej ziemi, mała blizna nad brwią, błyszczące białe zęby. Kiedy mrugam, jej rysy skapują i spływają jak mokra farba. Wzdłuż jej prawego boku ciągną się ślady po spotkaniu z asfaltem. Rozdarcie na sukience, głębokie do kości. Siniak na skroni, czarny i zacieniony w miejscu, gdzie zapadł się fragment czaszki. Mab odwraca się i uśmiecha do mnie, z ustami pełnymi żółtawego dymu. Moja piękna przyjaciółka.

_Chcesz jednego?_, dopytuje i się zaciąga.

– Nie, dzięki.

_Serio są obrzydliwe._

– No tak. Nie powinnaś palić.

Kopie mnie w kostkę najmocniej jak potrafi, a ja tak bardzo chcę to poczuć.

_I tak nie żyję, pamiętasz?_, zauważa.

Jak mogłabym zapomnieć.

To czas pomiędzy. Po egzaminach, ale przed wynikami, kiedy praca została wykonana lub nie – nieważne, bo i tak jest już za późno. Tak długo czekałam na to uczucie – jakby skoczyło się w przepaść, ale jeszcze nie wylądowało. Nie pozostało nam nic innego, jak czekać.

_Czyściec_, tak nazywa to teraz Mab. _Limbo._

– Cóż, ty coś o tym wiesz – komentuję.

Unosi brew. Żwir odznacza się pod wierzchnią warstwą jej skóry.

_Na to wychodzi._

Ciągle macha ręką między nami, żeby mnie chronić, bo twierdzi, że te skręty śmierdzą. Odpowiadam, że ma się nie przejmować, bo nic nie czuję. Marszczy brwi, ściąga z języka drobinkę tytoniu. Jest koszmarnie blada. Koszmarnie zmęczona. Przez samo patrzenie na nią czuję się nieswojo. Mam wyrzuty sumienia z powodu krwi, która wciąż płynie w moich żyłach.

Obecna fala upałów pokonała wszystko. Ulice przypominają plan filmowy. Opuszczone. Ogołocone.

– Gdzie są wszyscy? – dociekam.

_Za cholerę nie mam pojęcia._

Nie mogę się powstrzymać przed zadaniem następnego pytania, rodzącego się w moich trzewiach, a jedynym sposobem na ulgę jest wypowiedzenie go na głos:

– Gdzie jest France?

Brat Mab. To skomplikowane.

Przyjaciółka obrzuca mnie spojrzeniem, a ja na nie odpowiadam. Udaje mi się je wytrzymać.

– Nadal jesteś o to zła? – dziwię się. – Naprawdę?

_Nie._ Odwraca wzrok. _Już mi przeszło._

Mówi tak tylko wtedy, gdy tak nie jest.

Wokół panuje cisza. Żadnego wiatru, ćwierkania ptaków czy odgłosów ruchu ulicznego. Tylko dźwięk moich myśli, jak zawsze wypełnionych nim, tak jak morze jest pełne ryb, a przejrzyste nocne niebo pełne gwiazd. Tam, gdzie kiedyś był, została ciemna materia. Czuję to. Ten niepokojący brak światła.

_Elk_, odzywa się Mab, teraz łagodniej.

– Tak?

_Jestem pewna, że on przyjdzie._

Staram się go nie pragnąć. Usiłuję nad tym zapanować.

Mój młodszy brat kręci się w suchej trawie pod nami, warczy, pluje i skacze, polując na owady jak wielki kot. Zbiera śmieci, jednocześnie udaje tygrysa. Jest mistrzem multitaskingu.

Mama syczy na niego szeptem:

– Knox. To nie jest odpowiednie miejsce.

_Biedny dzieciak_, wzdycha Mab.

– Nic mu nie jest – zapewniam ją. – Podoba mu się tutaj.

Mab przeciąga się jakby ziewała.

_Wygląda na to, że przychodzimy tu dość często._

Knox podnosi paczkę po chipsach i dodaje ją do swojej kolekcji.

_Ale woli plażę_, stwierdza Mab.

Patrzę, jak brat warczy. Przyglądam się jego różowym wargom i tym idealnym mlecznym ząbkom.

– To prawda – odpowiadam. – Masz rację.

Słońce praży nieubłaganie. W tej chwili dałabym sporo kasy za wietrzyk albo ulewę. Za jeden marny kawałek lodu.

– Ale upał – narzekam. – A tobie jest gorąco?

Potrząsa głową, wskazuje nieuszkodzoną ręką na dachy. Proste linie falują w powietrzu, jakby były pod wodą. Od samego patrzenia na nie chce mi się pić.

_Czy to mieszkania dla starszych ludzi?_

Wieże, wieżyczki i werandy. Windy, rampy i przyciski awaryjne w toaletach. Moja mama pracowała tam przez jakiś czas. Mówiła, że to przytłaczające miejsce. A stąd wygląda jak Disneyland.

Mab grzebie w piasku gołymi piętami. Przez chwilę się zastanawiam, gdzie są jej buty. Tylko przez sekundę. Potem przestaję.

_Przynajmniej tam nie skończę_, stwierdza.

– Gdzie, staruszko? – Wyobrażam sobie moją babcię Joanie. Skóra na jej dłoniach przypominająca korę drzewa, kostki chude jak patyki, mądrość, szminki i zaraźliwy, donośny śmiech. – Na pewno są gorsze miejsca.

_Toalety na festiwalach_, podsuwa Mab.

– Podłogi w pubach pokryte dywanami.

_Klub książkowy twojej mamy._

– Karaoke na statku wycieczkowym.

Wybucha śmiechem, a potem cichnie.

_Tutaj._

Mama mija nas z naręczem starych róż, a Knox posłusznie podąża za nią. Na trawie obok mnie leży kolejna puszka cydru. Nie pamiętam, żebym wypiła dwie, ale to możliwe. Chyba tak było.

– Nie zostawiaj ich tam – odzywa się mama; to pierwsza rzecz, jaką powiedziała do mnie przez cały dzień.

– Nie zostawię – zapewniam. – Nie miałam takiego zamiaru.

A Mab na to: _Co z wami? Co to za ton?_

Nieporozumienia. Patowa sytuacja. Wojenna ścieżka.

Knox podnosi puszkę za mnie. Pochyla się tak blisko, że czuję chłopięcy zapach włosów i południowego ciepła na skórze.

– Ujmę to w ten sposób – zwracam się do Mab. – Linie komunikacyjne zdecydowanie nie działają.

Od tygodni prawie nie rozmawiam z mamą. Według mnie to jej wina, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności, a ja jestem zbyt zmęczona, by to naprawić. I tak mam wystarczająco dużo na głowie.

Mój brat potyka się o kolczaste zarośla i rozdziera rękę o cierń. Jaskrawa kropla krwi na jego kciuku wygląda jak biedronka. Podnosi ją do słońca, uśmiecha się do mnie i ją zlizuje.

_Rdza_, szepcze Mab jak oczarowana. _Żelazo._

Myślę o tym, że ona już nigdy nie poczuje żadnego smaku.

Mab przygląda się swoim dłoniom, pozbawionym krwi, prawie przezroczystym, z pierścionkami wciąż błyszczącymi blado na palcach. Ma wszystkie oprócz jednego – sygnetu z uśmiechniętą buźką, znalezionego na plaży. Prawdziwe złoto z czarnymi oczkami. Pamiętam, jak współczuła temu, kto go zgubił, jak mówiła, że dobrze się nim zaopiekuje, by wynagrodzić pierścieniowi stratę. Teraz jest mój. Pożyczyłam go w dniu imprezy, więc zgaduję, że to właśnie dlatego. Mab odwraca wzrok, gdy widzi go u mnie, jakby nie pasował do mojej ręki.

_Znalazłaś już pracę?_, pyta.

– Brzmisz jak mój tata. I nie, nie znalazłam.

_Tęsknię za kawiarnią. Kochałam swoją pracę._

Co za bzdura.

– Wcale nie – zaprzeczam. – Ciągle narzekałaś na klientów i bolące stopy.

_Cóż_, odpowiada. _Teraz już nic mnie nie boli._

– Nie? – dziwię się. – Naprawdę?

Wygląda, jakby cały czas cierpiała.

Obserwuję ziemię, szukam śladów, które powinny zostawiać jej stopy. Znów czuję tę dziurę w żołądku. Tę przepaść. To nasza nowa rzeczywistość. Knox wie, jak wypełnić pustkę. Podchodzi i staje tuż obok mnie.

– Gdzie ona jest? – pyta. – Nie chcę na nią nadepnąć.

– Co masz na myśli? – pyta go mama, a ja mu odpowiadam:

– Tam.

Spogląda w stronę Mab i choć jej nie widzi, ona posyła mu buziaka.

– Wyluzuj, Knox – uspokajam. – Nie zrobisz jej krzywdy. Z łatwością usuwa się z drogi.

– Po prostu trzymaj się z dala od grobu – rozkazuje mu mama przez zaciśnięte wargi. – Nie chodź po nim.

Jakby to była jedyna wersja Mab warta rozmowy. Jakbym tyle razy nie próbowała powiedzieć jej o duchu mojej najlepszej przyjaciółki.

Mab śmieje się obok mnie, ponuro, cicho.

_Nie znoszę, gdy to robi. Po prostu zaprzecza mojemu istnieniu._

– Wiem – zgadzam się. – Mnie też się to nie podoba.

Cmentarz jest ogromny. Wszędzie same nagrobki. Wokół otacza nas miasto, a tutaj rozciąga się inne miasteczko, opisane i oznakowane, ułożone w pionie i poziomie jak wielopiętrowe ulice. Mama sprząta tak, jak robi to w domu – ze spuszczoną głową, szybko, zamyślona – z Knoxem u boku pozostawiającym po sobie więcej bałaganu.

– Czy są tu źli sąsiedzi? – pyta mój brat. – Istnieje coś takiego?

– Źli sąsiedzi? – Mama otrzepuje brud z kolan. – Doprawdy, co za pytanie.

_Tu nie masz niczego i nikogo_, komentuje Mab. _Źli sąsiedzi byliby plusem._

Mimo to cmentarz jest ładny. Zielony, spokojny i otwarty, z zacienionymi zakątkami i długimi alejami szeleszczących drzew. To miejsce pochówku wydaje się ładniejsze niż niejedna okolica, w której ludzie spędzają życie.

Niektóre groby mają pomniki i anioły, pozieleniałe figurki z brązu i wiązanki kwiatów marniejące w upale, ale ten jest mały, milczący i skromny. Jeszcze nie został ukończony. Zbyt świeży na własny nagrobek z kamienia. W ziemię wbito tylko znacznik. Jakby nie był wart zachodu. To najsmutniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam.

– Powinnaś mieć pomnik – odzywam się. – Mauzoleum. Wieżowiec.

_To za mało_, odpowiada Mab, jej ciało unosi się i opada niczym fale, jakby ktoś inny, może jakieś większe stworzenie, wdychało ją i wydychało. _Za mało, za mało, za mało._

Mama łapie za niemal zwiędnięte stokrotki. Wyrywa je. Pozbywa się chwastów. Knox kładzie się na ziemi. Próbuje rozdzielić źdźbła i gwizdać przez nie, ale są zbyt suche i po prostu zginają się i łamią. To wykracza poza jego umiejętności. Herkulesowa praca. Mab wpatruje się w malca uważnie, gdy ten ściska kciukami trawę z nadzieją i zacięciem.

– Powinnam zaraz iść – mówię.

Mab unosi głowę.

_Dokąd?_

– Jest wtorek – zauważam. – O piątej mam spotkanie ze Stevie.

Marszczy brwi.

_Już wracasz?_

Ma takie spojrzenie, jakby nie chciała, by świat kręcił się dalej bez niej. By zapełniano pamiętnik, umawiano spotkania.

– Nie było mnie dwa tygodnie – przypominam. – Poza tym to jej działka, nie? Poradnictwo w żałobie. Przydałaby mi się pomoc.

Mab przewraca oczami.

– Właściwie miałam nadzieję, że będziesz mi tam towarzyszyć – przyznaję, a ona udaje, że się wykańcza, nożem, pistoletem, liną.

– Przestań – upominam. – Chodź ze mną.

Uśmiecha się. Ze złamaną kością policzkową, brodą w kształcie serca.

_Zostańmy tu jeszcze trochę_, proponuje_. Posiedźmy tutaj. A potem obiecuję, że z tobą pójdę._2.
SZYNSZYLA

Poza Mab – a raczej tego, co z niej zostało – mam mamę i tatę, którzy wciąż się dosyć lubią, France’a, który gdzieś się szlaja, Stevie, moją terapeutkę, która jest w sumie okej, i Knoxa, który właśnie skończył pięć lat. Moje imię, Elk, to skrót od Eleny. Wiem, że to nie ma sensu, jak w przypadku Mab dla Mabel i France’a dla Francisa, ale właśnie od tegoż pochodzi to zdrobnienie. Jest jak jest.

Powinniśmy już wracać, ale Mab nie ma ochoty się ruszać. Patrzę, jak przygląda się horyzontowi, wszystkim jego szczegółom. Widzę, jak chłonie promienie słońca.

_Tęsknię za wszystkim_, wyznaje. _Nie byłam gotowa._

– Przykro mi – mówię, bo nie ma na to lepszych słów.

_Chciałabym mieć dobrą książkę_, wylicza na palcach rzeczy, których pragnie. _Świeże truskawki, Elk. Chcę truskawkę._

_Talię kart._

_Popielniczkę._

– To wszystko?

Nigdy nie była dobra w pakowaniu. Na szkolnych wycieczkach brakowało jej skarpetek. Wiele razy zapomniała inhalatora. Raz pojechaliśmy na kemping, a ona nie zabrała namiotu.

W szkole, kiedy byłam dużo młodsza, spisałyśmy listę rzeczy, które spakowałybyśmy, gdybyśmy musiały w pośpiechu opuścić dom. Gdyby nagle wybuchła wojna i miała nas zabić, albo głód, powódź czy pandemia. Same wesołe rzeczy. Nic dziwnego, że dzieci żyją w stresie. Pamiętam, jak nasz nauczyciel, pan Cressey, przedstawiał nam opcje.

– Albo gdyby rząd uchwalił prawo, zgodnie z którym wszyscy niebieskoocy musieliby opuścić kraj – powiedział, a każde dziecko z niebieskimi oczami jednocześnie zapytało:

– Co?

A uczniom, którzy już to pomyśleli, potwierdził:

– Tak, nawet wy. Wyobraźcie to sobie.

Wtedy jeszcze nie znałam Mab ani France’a. To wszystko było przede mną. Teraz przypominam sobie, że na nasze listy trafiały telefony, samochody, zwierzaki domowe i Nintendo.

Pan Cressey upomniał:

– Żadnych ładowarek, benzyny, karmy dla psów, nie ma czasu. Wszystkie te rzeczy tylko was spowolnią i staną się bezużyteczne.

Chyba chciał, abyśmy co najwyżej zabrali naszych bliskich, paszporty i dali nogę.

Próbował nam powiedzieć, co jest ważne, co tak naprawdę ma znaczenie, ale go nie słuchaliśmy.

Ale słucham teraz.

Pan Cressey zachorował i zaczął marnieć w oczach. Z czasem robiło się z nim coraz gorzej, aż w końcu zmarł.

Moja babcia odeszła powoli, najpierw jej głowa, o wszystkim zapominała. Oglądanie tego było koszmarnie trudne.

Mab zginęła w ciągu kilku sekund. Myślę, że dlatego spora jej część wciąż tu jest.

_No dobra_, prycha, gdy śmieję się z jej listy. _A co ty byś wzięła?_

Kiedyś pan Cressey przyniósł na lekcję szynszylę. Nie mam pojęcia, jak udało mu się ją zdobyć. Zamknęliśmy oczy i wyciągnęliśmy ręce, a kiedy pozwolono nam spojrzeć, już jej dotykaliśmy.

– Nawet jej nie czujecie – powiedział nauczyciel. – Bo jest tak miękka.

Przeglądam listę kandydatów. France i mój młodszy brat, rodzice i babcia, zanim umarła. Moje komiksy, dobre adidasy, wszystkie ulubione książki. Tak naprawdę to bezcelowe ćwiczenie. I tak znam odpowiedź. Znam ją, chociaż jeszcze się nie odezwałam.

Dotykam twarzy Mab. A raczej próbuję. Podobnie jak w przypadku szynszyli czekam, by ją poczuć, ale nie mogę.

– Ciebie – przyznaję, a jej oczy przypominają teraz szklane koraliki, krople rosy, wodę. – W stu procentach. Zabrałabym ciebie.O AUTORCE

Jenny Valentine jest wielokrotnie nagradzaną autorką książek dla młodzieży. Jej pierwsza powieść _Finding Violet Park_ zdobyła nagrodę Guardiana i od tego czasu Jenny napisała wiele książek, w tym _Broken Soup_ i A _Girl Called Joy_, a także serię dla młodzieży _Iggy and Me_. Jej powieści zostały opublikowane w dziewiętnastu krajach. W 2017 roku została stypendystką Hay Festival International Fellow, spędziła rok na spotkaniach i uczeniu się od nastolatków z całego świata. Mieszka wszędzie i ma dwie córki.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij