Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

My, reakcja – historia emocji antykomunistów w latach 1944-1956 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 grudnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
48,00

My, reakcja – historia emocji antykomunistów w latach 1944-1956 - ebook

Opowieść o świecie ludzi, którzy odrzucili powojenny komunizm.

To książka skierowana do czytelnika, który chciałby zrozumieć, przed jakimi dylematami stali Polacy wierni idei niepodległości, utożsamiający się z Kościołem katolickim i przeciwstawiający się dominacji przywiezionego z Moskwy marksizmu. To książka dla tych, którzy podjęli kult „żołnierzy wyklętych”. Piotr Semka prezentuje jednak znacznie szerszą panoramę społecznego oporu niż tylko oddziały zbrojne. Oprócz konspiratorów z AK, WiN, NSZ i NSW ukazuje działaczy PSL, ludzi wiernych Kościołowi, przedstawicieli przedwojennych elit, ziemian, ludzi prywatnej inicjatywy i konserwatywnych pozytywistów. Podejmuje polemikę z książkami „rewizjonistów”, odrzucających tradycje powstania warszawskiego i negujących wybory Polaków w czasie II wojny światowej.

Autor przyjął wizję inną niż ukazywanie lat stalinowskich poprzez kolejne etapy

działań PZPR, zetempowskich pochodów, a potem rozliczeń pomiędzy byłymi marksistami. W książce głos mają nie tylko dokumenty i wydobyte z archiwów wspomnienia, lecz przede wszystkim żywi ludzie. Do niektórych Piotr Semka dotarł w ostatniej chwili.

Pierwsza tak szeroka panorama losów Polaków zmagających się z komunizmem w latach 1944-1956

To opis dramatu niepodległościowej elity – ich marzenia o wolnej Polsce pozostają dla nas zobowiązaniem do dziś.

Prof. Jan Żaryn

Znakomita, bo utkana z faktów i relacji epopeja „reakcjonistów” – ludzi wymazywanych z kart historii wspólnym wysiłkiem komunistów i „salonu”.

Rafał Ziemkiewicz

Tylko Piotr Semka umie tak sprawnie łączyć opowieść historyczną i analizę socjologiczną z obserwacją psychologii społecznej.

Jacek Karnowski

Obok tomików Herberta, analiz prof. Pawełczyńskiej można teraz postawić książkę Semki: wielki hołd złożony ludziom prawym, którzy musieli żyć „prawem wilka”. Historia o nich już głucho nie milczy.

Prof. Andrzej Nowak

Dzięki takim książkom zaczynamy wreszcie odzyskiwać zbiorową pamięć.

Bronisław Wildstein

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7785-864-6
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

To będzie opowieść o świecie ludzi odrzucających marksizm, którym przyszło żyć po wojnie w Polsce pod władzą komunistów. Kieruję tę książkę do młodej generacji, która podjęła pamięć o żołnierzach wyklętych. W ciągu ostatniej dekady polscy historycy wykonali ogromną pracę, aby wydobyć prawdę o zbrojnym podziemiu niepodległościowym z lat 1944–1963.

Ja chcę pójść dalej. Grupa „ludzi wyklętych” w nowym ustroju była znacznie szersza. Pragnę zarysować panoramę społecznego oporu z okresu pierwszej dekady komunistycznego zniewolenia. Ukazać losy niedobitków przedwojennych elit, niepodległościowej inteligencji i pokolenia AK-owskiego. Chcę opowiedzieć o realiach ich życia codziennego w szarzyźnie PRL-u.

Jak dotąd nie było zbyt wiele syntetycznych prób spojrzenia na ten okres z „prawej strony”. W wielu książkach o dziejach PRL-u na pierwszym planie przedstawia się działania komunistów, a ci, których nowe władze uznawały za wrogów, są zazwyczaj tłem dla psychodramy ludzi, których uwiódł komunizm. Widać to bardzo dobrze w rozliczeniowych opowieściach byłych marksistów. Tylko mimochodem, często ogólnikowo i zdawkowo, wspomina się o tych, którzy byli wtedy przez system miażdżeni lub marginalizowani. Ofiary ZMP-owskich nagonek, prześladowani AK-owcy, chłopi, którzy padali ofiarą „szturmowych” wypraw na wieś, zarysowani są jako godne współczucia, ale jednak drugoplanowe postaci wydarzeń lat 40. i 50. minionego stulecia. Dlatego zdecydowałem się napisać opowieść, w której to właśnie „reakcja” będzie na pierwszym planie, to jej wspomnienia będą najważniejsze, jej problemy i dylematy najistotniejsze. Określenie „reakcja” nie oznacza wyłącznie osób z wyższych sfer. Interesuje mnie zarówno polityk z II RP wegetujący po wojnie jako rozbitek życiowy, jak i chłop z wołyńskiej wsi czekający tygodniami pod namiotami ze słomy na pociąg, który wywiezie go raz na zawsze z ojczystej, kresowej ziemi. Jest w tym głębszy sens, bo zarówno były dygnitarz sanacji, jak i wieśniak spod Łucka czy Równego mieli w sobie poczucie polskości, przywiązanie do religii czy niechęć do eksperymentów społecznych — które czyniły z nich przedmiot reedukacji marksistowskiej. Dziś „nowa lewica” zżyma się, dlaczego w Polsce „doły społeczne” nie wytworzyły własnych bohaterów buntu ludowego przeciwko wyższym klasom. Sarka się, że polscy robotnicy i chłopi przyjęli siatkę świadomości historycznej, którą określa się z rozdrażnieniem jako szlachecką. Ale formułujący te pretensje zapominają, że w ciągu ostatnich 200 lat dziejów dystynkcja Polak versus nie-Polak wielokrotnie bywała ważniejsza niż konflikty klasowe czy ekonomiczne. I było jasne, że w określeniu „Polak” nie chodzi o kwestie etniczne. Politycznie Polakiem był w latach II wojny światowej prof. Szmul Zygielbojm, który był lojalny w stosunku do rządu londyńskiego i popełnił samobójstwo, aby wstrząsnąć zachodnimi mocarstwami wobec ich obojętności w sprawie zagłady Żydów. Nie był natomiast w sensie politycznym Polakiem Bolesław Bierut, który realizował plan ubezwłasnowolnienia Polski wobec Stalina. „Ludzie wyklęci” — uznani przez nową, komunistyczną władzę za obywateli drugiej kategorii — musieli dokonywać setek najróżniejszych wyborów. Zostać w kraju, czy przedzierać się na emigrację? Cierpieć nędzę za cenę zachowania godności i nie schylać karku, czy robić karierę, ale zdradzać kolegów? Chodzić na pochody 1-majowe, czy też ich unikać? Po wojnie bezpieka i propaganda nazywała ich „reakcją”, „wrogami ludu”, „kontrrewolucją”, a na wsi „kułakami”. Bardziej oględne było określenie w miastach: „ludzie przedwojenni”, a na prowincji: „ludzie ze złym życiorysem”. Tuż po wojnie pod te stygmatyzujące określenia mógł podpaść każdy, potem już na celowniku władz były tylko pewne grupy, a na koniec zarezerwowano je jedynie dla czynnych antykomunistów z opozycji niepodległościowej.

Będzie to opis z perspektywy kraju. O emigracji wspomnę tylko w kontekście jej wpływu na to, co myśleli i jak występowali przeciw komunizmowi Polacy żyjący między Odrą a Bugiem. Wspomnę też o komunikacji kurierskiej z ośrodkami oporu w kraju.

Trudno mi jednak opisać to pokolenie bez odniesienia się do oceny wysiłku wojennego i konspiracyjnego Polaków w czasie wojny. Wysiłku, który negowany jest dziś poprzez pytania typu: „Dlaczego Polacy walczyli o swoje zniewolenie?”. Muszę się odnieść do tej dyskusji, bo bez zrozumienia dylematów wolnych Polaków z lat wojny trudno opisać pierwszą powojenną dekadę.

Chcę opowiedzieć, skąd brały się emocje i jaki był stan wiedzy naszych przodków o sytuacji politycznej w poszczególnych momentach historii. Jakie były ich ograniczenia. Próbować zrozumieć, dlaczego w taki, a nie inny sposób rozwiązywali swoje dylematy. Budzi mój sprzeciw także inna maniera: opisywanie Polski po 1945 roku jako kraju ludzi zdemoralizowanych wojną, w którym każdy był ofiarą i katem jednocześnie. Nie zamykam oczu na zło, które zasiała wojna, ale odrzucam wizję Polaków jako wizję społeczności zacofanej, nietolerancyjnej, w której dominowały złe instynkty. Narodu wymagającego przyspieszonej reedukacji, nawet jeśli edukatorami byli brutalni komuniści. Usprawiedliwienie epoki PRL-u jako niezbędnej modernizacji budzi mój szczególny sprzeciw. Chcę przypomnieć zapomnianych bohaterów, których odwagę uwieczniły jedynie ubeckie raporty. Ogromną wolę oporu wobec narzucanej ideologii, niebywały wysiłek w odbudowywaniu choćby kościołów czy organizowaniu życia Polaków na ziemiach zachodnich. Bez cichej akcji domowego oporu niemożliwe byłoby udane przekazanie kolejnym pokoleniom pamięci patriotycznej, historycznej, a czasami nawyków zwykłej kultury życia codziennego. Z takich drobnych cegiełek godności i kultury osobistej budowany był mur, który ochronił Polaków przed skomunizowaniem.

Już po paru tygodniach pracy nad książką zorientowałem się, że zabrałem się do tego tematu przynajmniej o 20 lat za późno. Osoby z pokolenia 1920 to dziś niezwykle sędziwi starcy. W naturalny sposób ich świadectwa są najrzadsze. Siłą rzeczy o klimacie pierwszych powojennych lat opowiadają dziś ci, którzy mieli wówczas 18, 19 lub jeszcze mniej lat. Wiedząc, że wziąłem się do tej pracy za późno, na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że „lepiej późno niż wcale”. Że trzeba uwiecznić zapamiętane gesty, powiedzenia, żarty, zachowania, bez których Polacy nie byliby dzisiaj sobą. Przeglądałem też pod tym kątem filmy z epoki PRL-u, literaturę, wspomnienia. Wiem, że większość z tych dzieł miało cel propagandowy, ale szukałem w nich mimowolnych (i przemyconych) śladów autentycznych odczuć i emocji. Ten okres pozostawił niewiele wspomnień pisanych na bieżąco. Ludzie w kraju bali się notować swoje przeżycia — w razie rewizji UB zapiski mogły być groźnym obciążeniem. Za każdym razem od nowa zadawałem sobie pytanie, gdzie znajdowały się granice uczciwej i godnej pracy dla dobra wspólnego, zgodne z polską racją stanu — np. przy odbudowie ziem zachodnich, a gdzie zaczynało się naganne uczestnictwo w nowym systemie.

Często ci, którzy byli bohaterami w czasie okupacji, w przygnębiający sposób zawodzili po wojnie. I ci, którzy w czasie wojny byli za młodzi, by walczyć, podejmowali trud konspiracji w samym zenicie stalinowskiego terroru. Ci, którzy przeszli przez łagry czy więzienia stalinowskie, szukali jedynie spokoju i stabilizacji. Inaczej czytamy relację kogoś, kto mimo wyrywania paznokci nie zdradził, a inaczej kogoś, kto zrobił na tragedii innych karierę. Byli i tacy, którzy skupili się na „tranzycie wartości”. Rezygnowali z bezpośredniej walki, ale swój wysiłek wkładali w wychowanie dzieci na dobrych Polaków znających bez zakłamań narodową historię. To ci, którzy wzięli sobie do serca zdanie z rozkazu o rozwiązaniu Armii Krajowej, 19 stycznia 1945 roku: „Starajcie się być przewodnikami narodu i realizatorami niepodległego państwa polskiego. W tym działaniu każdy z was musi być dla siebie dowódcą”.

Pragnę opowiedzieć, jak Polacy chronili swoją godność, jak uczyli swoje dzieci niezależnego myślenia, jak podtrzymywali symbole i przekazywali prawdę zakłamywaną przez szkołę i propagandę lejącą się z łamów gazet, głośników radia i ekranów pierwszych telewizorów.

To pokolenie moich dziadków i rodziców. Ta książka jest hołdem dla nich. Będę się odnosił do losów mojej rodziny i opowiadał, jak ich przykład i tradycja ukształtowały także mnie. Jestem ich dłużnikiem.

Jeden z rosyjskich dysydentów Edward Kuzniecow powiedział: „Socjalizm niewiele wymaga od człowieka — wymaga tylko, by pokochał to, czego normalny człowiek nienawidzi, a znienawidził to, co normalny człowiek kocha”¹.

1. Janusz Korwin-Mikke, Adam, Ewa i genetyka, „Najwyższy czas”, 3.01.2008, www.nczas.com, 10.11.2014.1. Wolności oddać nie umiem

Niepodległość. Marzenie śnione przez 123 lata obcych zaborów. Skończyła się nagle we wrześniu 1939 roku.

W ciągu dekad niewoli moc tej dominującej emocji Polaków przygasała tylko na krótko. Zazwyczaj po gigantycznych klęskach — takich jak upadek powstania kościuszkowskiego, zmiażdżenie powstania 1831 roku czy zrywu 1863 roku. Ale wystarczało zwykłe dojście do pełnoletniości nowego pokolenia, niezłamanego klęską, by „sen o szpadzie” powracał. W listopadzie 1918 roku marzenie się ziściło. Powstało państwo niedoskonałe, ale własne. Zdolne do wykorzystania dwóch dekad swobody, aby wychować młode pokolenie, które chciało bronić wolności i ryzykować w jej imię własne życie.

We wrześniu 1939 roku ten krótki, wyśniony złoty sen znów zamienił się w koszmar. Najbardziej bolało odkrycie, jak słabe było państwo. Jak zawiódł wódz naczelny, prezydent i siła armii. Jak zachowali się sojusznicy. Ale zwycięscy okupanci nie dali czasu Polakom na wybuch publicznego krytycyzmu. Z całą brutalnością, na jaką było ich stać, zaczęli niszczyć symbole kraju. Znów nie wolno było wywieszać biało-czerwonej flagi. Znaki orła białego zwalano kolbami na bruk. Na jednym ze zdjęć z września 1939 roku esesmani pokazywali Hitlerowi zdobyczny proporczyk pułkowy z wyhaftowanym srebrną nicią orłem. W drugiej części kraju — pod władzą Sowietów — orły były skuwane z gmachów jako symbol pańskiej Polski. Gazetowe karykatury pokazują symbol Polaków jako białą gęś, której szyję przebija sowiecki bagnet.

Może gdyby z demonstracyjnym lekceważeniem orłom pozwolono wisieć na urzędach, a portretom marszałka Rydza-Śmigłego na ścianach — pojawiłby się znacznie bardziej niebezpieczny dla Polaków nastrój oswojenia z rozpadem państwa, zachęcający do modus vivendi z okupantami. Wystarczy przypomnieć, ile złej krwi między Polakami wywołało wtedy postawienie przez Niemców honorowej warty przed grobem Piłsudskiego na Wawelu. Ale w nienawiści najeźdźców sowieckiego i hitlerowskiego wobec symboli II RP — było pośrednie uznanie, że rozbite państwo było coś warte. Komuś przeszkadzało. Stawało na drodze czyichś dążeń. Nie było tylko operetką z legionowymi oficerami ustrojonymi orderami jak choinka. Że istnienie tego państwa było dla Berlina i Moskwy groźnym precedensem, który miał być zapomniany.

Zaczął się terror.

W Poznaniu i Toruniu starsze pokolenie przypomina sobie czasy zaborów, gdy obcy policjant mógł aresztować za publiczne mówienie po polsku. W Wilnie ludzie urodzeni pod władzą carów odkrywali, że nagle znów aktualne są słowa zsyłka i Sybir, tylko zamiast kibitek po mieście krążą czorne worony. Tak nazywane były pomalowane ciemną farbą więźniarki NKWD.

Zmianę nastrojów jak zwykle wywoływał czyn. Pamięć o chaosie i złym dowodzeniu polskim wojskiem szybko równoważyła duma z ofiary Westerplatte, ofiarności obrońców stolicy z ulicy Opaczewskiej. Samo życie kreowało nowych bohaterów. Prezydent Warszawy Stefan Starzyński aresztowany przez Niemców, marszałek Sejmu Maciej Rataj rozstrzelany w Palmirach czy major Henryk Dobrzański „Hubal”, którego Niemcy miesiącami nie byli w stanie dopaść. Potem w tej roli wystąpili generał Władysław Sikorski, lotnicy z Dywizjonu 303 i obrońcy Tobruku. Obrażany i upokarzany każdego dnia naród idealizował władze emigracyjne Rzeczpospolitej. Nikt nie oburzał się, że rząd Sikorskiego został tak naprawdę narzucony przez Paryż i Londyn ze złamaniem zasad legalizmu konstytucyjnego II RP. Ludzie chcieli nadziei, a nie informacji o swarach wśród emigracyjnych polityków i o mściwości Sikorskiego wobec przedstawicieli sanacji. Najważniejszy dla przebywających w kraju był fakt, że nazistowski i komunistyczny zaborca wspólnie rozpoczęli proces odbierania Polakom tego, co najbardziej cenią — wolności. Polacy mają dziesiątki wad, ale od innych narodów odróżniało ich zawsze traktowanie braku wolności jako czegoś nieznośnego.

Ostrość tej najsilniejszej, wolnościowej emocji była temperowana jedynie poziomem strachu przed niemieckim i sowieckim terrorem. Sprzeciw wobec ponownej niewoli obejmował zdecydowaną większość narodu. Owszem był i margines społeczny, który szukał niemieckich przodków, aby zapisać się na volkslistę, zgłaszał się do sowieckiej czerwonej milicji pomocnicznej, widział w czasie wojny okazję do wzbogacenia się drogą spekulacji lub szmalcownictwa. Ale mimo tych zdemoralizowanych jednostek rozmiary solidarności i samoorganizacji społeczeństwa zadziwiały. Zbyt silna była duma z samodzielnie zdobytej niepodległości w latach 1918–1920, by zadowolić się formą niemieckiego protektoratu. Zbyt mocne były wspomnienia z ostatnich lat I wojny światowej, aby nie wierzyć, że w końcu zachodni alianci pokonają nowe wcielenie pruskiego militaryzmu. W poprzedniej wojnie Francja, Wielka Brytania i Ameryka skutecznie pokonały Niemcy. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? Polacy najzwyczajniej w świecie nie mieli innego wyjścia, jak ufać nadziei na powtórkę wydarzeń z lat 1914–1918. Aby nie zwariować z bólu i rozpaczy, musieli uczepić się myśli o pozytywnej roli zachodnich aliantów. Przede wszystkim byli dumni z tego, że przeciwstawili się hitleryzmowi, choć przegrali. Tylko nieliczni „realiści” po klęsce wrześniowej głosili, że trzeba było oddać Gdańsk i korytarz. Dominowała wola oporu, choć przerażała skala terroru.

Był to dowód żywotności narodu, a nie — jak chcą dziś historyczni rewizjoniści — objaw samobójczych skłonności Polaków. Na tle bezruchu i lojalności Czechów wobec niemieckiej władzy, na tle skali kolaboracji Francuzów czy „aksamitnej” okupacji w Danii czy Belgii — Polska była wzorem wolnościowej samoorganizacji społecznej. Jej siła i powszechność wynikała z faktu, że we wrześniu 1939 roku stawiła opór Hitlerowi nie dlatego, że uległa intrygom Anglii czy Francji, lecz dlatego, że zrobiła to z własnej woli.

Ci, którzy przedstawiają postawę Czechów jako wzór dla Polaków — niech przeczytają eseje Václava Havla z goryczą opisujące, jak ówczesna kapitulacja prezydenta Edvarda Beneša złamała na dekady narodową psychikę naszych południowych sąsiadów.

Polacy byli inni i wynikało to z niezmożonej chęci pozostania sobą, ze stawiania wolności w centrum narodowej emocji jako wartości nadrzędnej. Z tymi uczuciami Polacy wkroczyli w czwarty rok okupacyjnej niewoli.

W nocy z 3 na 4 stycznia 1944 roku wojska rosyjskie przekroczyły granice II RP w okolicy miejscowości Sarny. Wielu historyków dziejów Polaków pod rządami komunistów właśnie tę datę uznaje za początek nowej epoki, choć na dobre Armia Czerwona zaczęła zajmować ziemie wschodnie II RP dopiero od marca 1944 roku. W lipcu tego roku Sowieci zdobyli Wilno i Lwów, a następnie do sierpnia zajęli tereny centralnej Polski do linii Wisły i stworzyli pierwsze marionetkowe państwo, tzw. Polskę Lubelską. Próba samodzielnego wyzwolenia się, powstanie warszawskie, zakończyło się klęską. W styczniu 1945 roku sowiecki walec ruszył dalej. To pół roku było dramatycznym okresem zmagania się ze sobą polskich nadziei na wolność, niemieckiej furii niszczenia i sowieckiej potęgi. Jak zmieniały się nastroje i emocje Polaków w ciągu półrocza politycznej gorączki między majem a październikiem 1944 roku, gdy skapitulowało powstanie? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba najpierw dokonać próby rekonstrukcji świata wojennych doświadczeń, wyobrażeń i nadziei Polaków.

Jakże często zapominamy, że były to przynajmniej trzy typy okupacji.

Obraz niemieckiej okupacji utrwalił się w wyobraźni zbiorowej Polaków głównie poprzez filmy, których akcja toczyła się w Generalnej Guberni, najczęściej z Warszawą w roli głównej. Tak było w wypadku najnowszych projekcji, takich jak Kamienie na szaniec, czy serialu Czas honoru, ale i wcześniejszych produkcji — seriali Kolumbowie czy Polskie drogi z lat 70. Trudno się dziwić — AK-owska konspiracja w stolicy była efektowna, barwna i zawadiacka.

A jednak tereny GG to była tylko połowa okupowanych ziem. Na zachodzie Niemcy wcielili do Rzeszy całe polskie Pomorze, Górny Śląsk, Wielkopolskę wraz z ziemią łódzką i wreszcie północne Mazowsze. Tam okupacja była brutalna, AK-owska konspiracja działała z najwyższym trudem.

Nie zapisała się też wystarczająco mocno w pamięci Polaków specyficzna sytuacja na kresach. Wpierw w latach 1939–1941 sowiecki terror, a potem wydarzenia przypominały kipiący kocioł — na wierzchu ciężka pokrywka hitlerowskiej władzy, a pod spodem kipisz polsko-litewsko-białorusko-ukraińskich aspiracji i animozji. Do tego doszła sowiecka partyzantka — złowieszcza zapowiedź powrotu armii Stalina na kresy. Gdyby nie Józef Mackiewicz i jego książki, wiedza o dramacie wschodnich ziem RP z lat 1939–1944 byłaby zupełnie zapomniana.

Podkreślmy, że wojenne historie bywały bardzo różne. Pierwszy typ doświadczenia okupacyjnego to los Polaków żyjących na terenach przyłączonych do Rzeszy. Dużą ich część wygnano do Generalnej Guberni, a resztę zepchnięto do roli tolerowanej siły roboczej lub fachowej jako tzw. Gute arbeitete Polen, „dobrze pracujących Polaków”. Poddani byli brutalnemu terrorowi (ruch oporu był niezwykle słaby). Specyficznym problemem tych terenów było przyjęcie przez część ludności III i IV grupy volkslisty, czyli kategorii przeznaczanych dla Ślązaków i Kaszubów uznawanych przez władze Rzeszy za nadających się do germanizacji. Nieprzyjęcie takiej grupy volkslisty oznaczać mogło represje. Władze emigracyjne i organy Polskiego Państwa Podziemnego przyjmowały takie decyzje ze zrozumieniem, choć oczywiście wachlarz motywacji i postaw przyjmowanych przez osoby, które przyjęły tę formę uznania niemieckiej władzy, były niekiedy bardzo różne. Jedni Ślązacy przyjmowali volkslistę, aby uniknąć represji, inni przyjmowali ją z obojętnością jako kolejną zmianę przynależności państwowej, a byli też tacy, którzy przyklejali się do niemieckości, widząc w niej szansę na awans. Dla naszych rozważań najważniejsze są dwie obserwacje. Polacy z terenów przedwojennej Polski przyłączonych po 1939 roku do Rzeszy byli poddani tak brutalnym represjom i upokorzeniom, że w ich emocjach dominowała niechęć wobec Niemców. Siłą rzeczy np. Polacy w czasie wyzwolenia Poznania w styczniu 1945 roku postrzegali Armię Czerwoną jako wybawcę od wyjątkowo okrutnej władzy hitlerowców.

Na drugim krańcu Rzeczypospolitej mieszkańcy kresów mieli za sobą bardziej skomplikowane doświadczenia. Zaznali okrutnej okupacji sowieckiej, która miała cechy eksterminacji. Masowe wywózki, brutalny terror NKWD i szok degradacji cywilizacyjnej związany z wejściem w skład państwa sowieckiego wywoływał emocje, które różniły mieszkańców kresów od ziem zachodnich i centralnych. Po pierwsze, Polacy we Lwowie czy Wilnie zetknęli się ze zdumiewającą sprawnością sowieckich służb specjalnych. Powodowało to sytuację, w której konspiracja była bardzo słaba i niepokojąco nieodporna na inwigilację. Po drugie, na ziemiach kresowych okres lat 1939–1941 to przykre odkrycie, jak w praktyce może wyglądać współpraca sowieckiej władzy okupacyjnej z przedstawicielami żywiołu białoruskiego, ukraińskiego i żydowskiego, którzy łączyli w sobie niechęć do Polaków jako niegdysiejszego narodu państwowego z najprymitywniejszymi instynktami nienawiści klasowej, podsycanymi przez Sowietów. W tej optyce przybycie Niemców po 22 czerwca 1941 roku było traktowane z pewnymi nadziejami na analogicznej zasadzie, jak Polacy z Warthegau czy włączonej do Rzeszy części Mazowsza przyjmowali w 1945 roku wejście Sowietów. I jeszcze jeden rys, który był charakterystyczny dla wschodnich województw Rzeczypospolitej w latach 1939–1941, to tzw. eksperyment lwowski, czyli udana z punktu widzenia Sowietów operacja wciągnięcia części elit intelektualnych i uniwersyteckich do sowieckiego życia. To kazus takich postaci jak pisarz Tadeusz Boy-Żeleński czy reżyser teatralny Aleksander Węgierko, którzy zdumiewająco łatwo zaakceptowali kolaborację z Sowietami. Takie imprezy jak propagandowy rok mickiewiczowski we Lwowie w 1940 roku pokazywały, że można stworzyć kulturę „narodową w formie, socjalistyczną w treści”. A wydawałoby się reprezentujący zachodnią wyrafinowaną kulturę Tadeusz Boy-Żeleński, gdy się nad nim odpowiednio popracuje, może zgodzić się na udział w propagandowej wycieczce do Moskwy, po której opowiada jawne kłamstwa na temat wspaniałości życia w Kraju Rad. Było to groźne memento pokazujące, że Sowieci potrafią sprawnie operować narodowym sztafażem i w odpowiednim czasie będą w stanie do tej taktyki powrócić. Kolejne lata okupacji niemieckiej to doświadczenie barbarzyństwa porównywalnego z okupacją sowiecką, połączonego z represjami wobec tamtejszych Polaków ze strony czy to nacjonalistów ukraińskich, czy to kolaborantów białoruskich na służbie hitlerowców, czy to wreszcie sowieckiej partyzantki.

I wreszcie teren Generalnej Guberni. Tutaj doszło do paradoksu, terror niemiecki był niezwykle brutalny i ostry, ale konspiracja antyniemiecka rozkwitała w stopniu, który był absolutnie nieporównywalny w stosunku do terenów włączonych do Rzeszy, była także znacznie aktywniejsza i sprawniejsza niż na terenach kresów. To fenomen polskiego państwa podziemnego, który wszedł do legendy i jest źródłem dumy Polaków aż do dzisiaj. Była to najpowszechniejsza działalność spiskowa w Europie. Stała się ona udziałem ok. 300 tys. osób, a przy przyjęciu szerokiej formuły oporu cywilnego, takiego jak tajne nauczanie, różne formy współpracy z AK czy NSZ, może być szacowana na ponad 800 tys. ludzi. Dotyczyło to przede wszystkim Generalnej Guberni, choć w latach 1941–1944 obejmujący w pewnym stopniu tereny kresowe przyłączone czy to do GG, czy do tzw. Komisariatu Rzeszy, „Wschód” obejmował tereny Wileńszczyzny i Polesia. Jedną z przyczyn tego fenomenu było istnienie polskiej prywatnej inicjatywy, która pośrednio była oparciem dla ruchu oporu. Tego nie było ani na terenie zajętym przez Sowietów, ani na terenie włączonym do III Rzeszy. Ta skala sprzeciwu mogła być i może być nadal powodem do dumy. W innych krajach, w których występował silny ruch oporu, albo był mniej rozwinięty, jak we Francji, albo państwa te miały znacznie lepsze warunki naturalne, jak np. spore obszary górskie w byłej Jugosławii i Grecji. Jeszcze innym przypadkiem były tereny sowieckiej Białorusi i Ukrainy, na których partyzantka podporządkowana Moskwie korzystała ze stałego zasilania ze strony sztabów partyzanckich i dostaw lotniczych zza linii frontu. Żeby walczyć, trzeba mieć broń.

Jan Nowak-Jeziorański wspominał:

Mniej więcej od połowy września 1943 roku nastąpiło drastyczne ograniczenie lotów do Polski ze zrzutami ludzi, broni, amunicji i sprzętu. Od połowy października (1943 roku) zostały wstrzymane całkowicie zrzuty skoczków, którzy zabierali ze sobą prócz poczty także pasy z pieniędzmi dla AK i dla Delegatury Rządu. W listopadzie Polska nie otrzymała ani jednego zrzutu broni. W grudniu 1943 roku i styczniu 1944 Anglicy dopuścili tylko do kilku lotów. Wielki plan zaopatrzenia AK w broń specjalistów przy pomocy około 300 lotów i przygotowanie w ten sposób polskiego podziemia do akcji na wielką skalę utknął na samym wstępie. Strona angielska tłumaczyła to trudnościami technicznymi. (…) Po stronie polskiej panowało przekonanie, że wstrzymanie zrzutów ludzi i broni jest podyktowane motywami politycznymi i stanowi rezultat sowieckich oskarżeń, że AK nie walczy z Niemcami, lecz dostarczaną broń używa przeciwko sowieckim partyzantom¹.

Francuskiej Résistance, partyzantce Josipa Broza-Tito i walecznym Grekom broń sypała się z nieba, a w Polsce trzeba było ją zdobywać na Niemcach. Ci jednak nie oddawali łatwo uzbrojenia.

Historyczni rewizjoniści poddający krytyce politykę polskich władz podziemnych bardzo często ex post stawiają tej konspiracji zarzuty albo o zbyt nieodpowiedzialne narażanie się na niemieckie represje, albo o zbytnie bagatelizowanie czy to walki z podziemiem komunistycznym, czy to w bardziej generalnym planie o brak założenia, że głównym przeciwnikiem przynajmniej od bitwy stalingradzkiej na przełomie lat 1942 i 1943 powinien być Związek Radziecki. Te krytyki nie uwzględniają paru istotnych elementów sytuacji w okupowanej Polsce. Po pierwsze, centrum konspiracji była Generalna Gubernia, w której podstawowym problemem był terror niemiecki. Wiązała się z tym kolejna cecha podziemnego państwa polskiego: było ono konfederacją narodu przeciwko okupantowi niemieckiemu, obrażającemu jego godność, ale i niekryjącemu planów eksterminacyjnych.

Józef Mackiewicz tak opisywał ten fenomen przy okazji sceny, gdy Rosjanin Anton Panisienko, uciekinier spod władzy sowieckiej, przybywa do okupowanej Warszawy:

Nie było przesiąkania, lecz niemal idealna linia rozgraniczająca walczący naród od okupanta. Dla niego, człowieka wzrosłego w ustroju sowieckim, stanowiło to prawdziwą rewelację. Po prostu każdy Polak na bruku ulicznym był „swój”, każdy Niemiec był „wróg”, jak coś w naturze rzeczy oczywistego. Naturalnie, zdawał sobie sprawę, i słyszał zresztą, że zdarzają się jakieś wtyczki, agenci niemieccy, że muszą być i szpicle, i zdrajcy, jak bywa w każdym zbiorowisku ludzkim. Ale nie oni reprezentowali „czujność” i postrach panujących władz, lecz wręcz odwrotnie: sami wystawieni byli na czujność i kontrterror walczących z władzą mas. Było coś imponującego w tej solidarności, w tym spontanicznym, zdyscyplinowanym kolektywie oddolnym, z którym zetknął się po raz pierwszy, on, który znał dotychczas jedynie kolektyw narzucony odgórnie².

Niemiecka propaganda w najmniejszym nawet stopniu nie siliła się na tak sprytny i chytry sztafaż polski, jaki po raz pierwszy można było zobaczyć w czasie sowieckiego eksperymentu lwowskiego z lat 1939–1940. Hitlerowska brutalność sprawiała wrażenie jakiejś osobistej pasji i namiętności Niemców w dziele zniszczenia Polaków. Stąd postulaty, by Polacy przyjęli, że przynajmniej od 1943 roku trzeba skupić się na walce z Rosjanami, były teorią. Mieszkaniec Warszawy czy Krakowa, który w każdej chwili mógł dostać od dowolnego patrolu niemieckiego w twarz lub zostać rozstrzelany, cieszył się z niemieckiej klęski pod Stalingradem i zauważał, że Niemcy zaczęli się bać. Wyrafinowane myślenie, że jeśli Niemcy przegrają, to może w końcu dotoczyć się do Polski sowiecki walec, było czymś abstrakcyjnym. Współcześni rewizjoniści dziwią się, że dowództwo Armii Krajowej nie przesunęło ciężaru walki na Sowietów, a na pytania o możliwość takiej zmiany akcentów odpowiadają, że była to przecież armia, a tam wypełnia się rozkazy. Nie jest to do końca prawda. Siła polskiego oporu wynikała z dobrowolności i ofiarności ludzi zaangażowanych w kolejne poziomy pracy konspiracyjnej. To właśnie tego ducha sprzysiężenia narodowego tak pięknie ukazują filmy opisujące tamte lata — seriale Akcja V1-V2 (1973), Polskie drogi (1976–1977), czy Akcja pod Arsenałem (1977). Tej konspiracji można było rozkazywać, ale na siłę nic nie można było jej kazać. Bez otuliny poparcia społecznego AK mogłoby działać w nieporównanie słabszym stopniu. Miało to swoje konsekwencje. Powtarzam, konspiracja AK-owska była przede wszystkim antyniemiecka, bo jej głównym terenem była Generalna Gubernia, w której Niemcy byli głównym i najstraszniejszym problemem. Józef Mackiewicz, najlepszy kronikarz nastrojów Polaków na kresach, trafnie opisuje, jak ciężko było emisariuszom z Wilna czy Lwowa wytłumaczyć liderom podziemia w Warszawie, że na kresach oprócz Niemców problemem są Sowieci oraz nacjonalizmy: przede wszystkim ukraiński i litewski, ale i białoruski. Konspiracja Generalnej Guberni funkcjonowała najlepiej w zderzeniu z okupantem niemieckim. Kodeksy zachowań cywilnych tworzone na potrzeby środowiska intelektualnego, aktorskiego, wiejskiego, robotniczego były powszechnie akceptowane.

W filmie Akcja pod Arsenałem jest znamienna scena. Młodzi ludzie uczestniczący w ulicznej akcji przeciwko Niemcom, uciekając, wpadają do tramwaju i nieudolnie próbują ukryć swoje pistolety maszynowe pod prochowcami. Gdy wyciągają drobniaki, aby zapłacić za bilet, uśmiechnięty od ucha do ucha konduktor mówi: „Wojskowi nie płacą”. Była to aluzja do praktyki z okresu przedwojennego, w której żołnierze i oficerowie Wojska Polskiego byli zwolnieni od płatności za środki komunikacji publicznej. Ta scena, w której konduktor i, jak można się domyślać, większość pasażerów tramwaju demonstrują swoje poparcie dla przedstawicieli podziemnego państwa to dobra metafora dla sytuacji z lat wojny. Ale skuteczność polskiego oporu wobec Niemców miała jedną wadę. Utwierdzała w przekonaniu, że tak samo skuteczny będzie w wypadku pojawienia się Sowietów. Lekcja eksperymentu lwowskiego nie została odrobiona przez władze państwa podziemnego.

Pokolenie tworzące władze konspiracyjne należało do ludzi, którzy przeżyli cud niepodległości w 1918 roku, a potem dana im była satysfakcja zwycięstwa nad Związkiem Sowieckim w wojnie 1920 roku. Tę wspaniałą, ale i dodajmy chłodno, zdarzającą się raz na sto lat, koniunkturę uznano za coś oczywistego. Splot wydarzeń z lat 1918–1920 wynikał z jednoczesnego osłabienia kajzerowskich Niemiec i Rosji rozdartej rewolucją i wojną domową. Powtarzam: było to wspaniałe doświadczenie ludzi żyjących w okresie międzywojennym, jak byśmy to dziś powiedzieli, konstytuujące myślenie zbiorowości. Dla tego pokolenia i kolejnej generacji, która wychowała się w szkołach II RP, istnienie Polski stało się faktem niepodlegającym cofnięciu i unieważnieniu. To dlatego prostackie próby Niemców zamienienia Polaków w Generalgouvernement BevÖlkerung, czyli ludność GG, musiały zakończyć się niepowodzeniem. Ale ten opór mógł być tak masowy tylko wskutek cech dziś krytykowanych przez rewizjonistów — antyniemieckości, silnego oparcia na micie powstańczym i na pamięci o oporze społecznym wobec zaborców w XIX wieku. W filmie Krzysztofa Zanussiego Drogi pośród nocy polska arystokratka, która musi znosić zajęcie jej dworku przez oficerów Wehrmachtu, dumnie reaguje na próby niemieckiego oficera, chcącego nawiązać z nią znajomość, z taką samą pogardą i wyniosłością, z jaką szlachcianki po powstaniu styczniowym traktowały rosyjskich oficerów, których nie wpuszczało się za próg polskiego domu.

Bez wzorców XIX-wiecznego oporu wobec zaborcy, szczególnie rosyjskiego — tak dziś wyszydzanych np. przez Rafała Ziemkiewicza, który wykpiwa zasadę „niewpuszczania Moskala za próg” — skala kolaboracji byłaby znacznie większa. Nie byłoby ani tak masowego napływu młodych ludzi do konspiracji, ani tak silnej presji społecznej, która powstrzymywała przynajmniej część oportunistów przed wysługiwaniem się nowej władzy. Powtarzam — Polskie Państwo Podziemne było oddolną konfederacją Polaków przeciwko Niemcom. Karmiło się — i tu mają rację rewizjoniści — wyidealizowanym wizerunkiem zachodnich aliantów i ich domniemanym szacunkiem dla skali polskiego oporu i faktu, że Polska pierwsza stanęła na drodze Adolfa Hitlera, dążącego od końca lat 30. XX wieku do dominacji nad Europą. Bez tej — jak się okazało złudnej — nadziei Polacy nie byliby lepsi jako zbiorowość w czasie okupacji, a skala kolaboracji i proniemieckiego serwilizmu byłaby o wiele większa. Pokusa antysowietyzmu w sojuszu z Hitlerem była złudną alternatywą. Naziści szybko i skutecznie zaczęliby ogrywać ekipę, która poszłaby na sojusz z III Rzeszą, a społeczeństwo tejże ekipy by nie szanowało. Trudno nie porównać tego z postawą Janusza Radziwiłła, bohatera Potopu. Decydując się na kolaborację ze Szwedami, nie przewidział skali oporu szlachty Rzeczpospolitej przeciwko swojemu wyborowi. A im bardziej odrzucano go za zdradę, tym bardziej był lekceważony przez Szwedów. Można wyobrazić sobie podobną sytuację w wypadku hipotetycznego sojuszu ekipy Rydza-Śmigłego i Becka z Hitlerem. Mnożyłyby się z jednej strony przypadki brutalnego nacisku Hitlera na władze w Warszawie, a z drugiej strony jego autorytet podmywałyby antypaństwowe wystąpienia. Jak można podejrzewać, z tradycyjnie antyniemiecką endecją na czele.

Ale idźmy dalej w rozważaniach. Załóżmy, że Polska nie stawiłaby oporu, Hitler usunąłby po pewnym czasie zestrachanych liderów państwa polskiego, którzy zawarliby z nim rozejm. Jest bardzo prawdopodobne, że społeczeństwo zamieniłoby się w rozlazłą masę, w której coraz silniejszą pozycję zdobywaliby kolaboranci, ludzie kierujący się egoizmem, antysemici, szmalcownicy. Taki proces miał miejsce na Słowacji, w Protektoracie Czech i Moraw, na terenie zajętej przez Niemców Litwy czy części polskich kresów zamieszkanych przez Ukraińców. Popatrzmy na ten ostatni przykład. Jeśli dziś poczucie narodowe na Ukrainie jest tak słabe, to jest to wynik braku zbiorowego przeżycia niepodległościowego. Czasami atrapą takich uczuć są nawiązania do skrajnego nacjonalizmu w stylu banderowskim, co z kolei odpycha sąsiadów Ukrainy i faktycznie wspiera politykę Rosji. Polska, która straciłaby swoją „duszę”, unikając zderzenia z Hitlerem w 1939 roku, stałaby się narodem z przetrąconym kręgosłupem. A wolność i tak prędzej czy później straciłaby — tyle że jako naznaczony hańbą sojusznik Hitlera.

Polskie Państwo Podziemne było największą strukturą zbrojnego, cywilnego i obywatelskiego oporu spośród wszystkich państw okupowanych przez Niemców. Jeśli już szukać jakichś porównań, to podobna skala oporu była w Grecji i Jugosławii, ale tam chodziło bardziej o walkę partyzancką niż o strukturę konspiracyjną obejmującą wszystkie warstwy społeczeństwa. Pewne analogie można dostrzec w strukturach Résistance we Francji, ale i tam skala tego zjawiska była mniejsza. A już zupełnie nie można porównać Polskiego Państwa Podziemnego do struktur ruchu oporu w Norwegii, Czechosłowacji czy Danii, gdzie obejmował on niewielki procent ludności. W przypadku Polski ważna była nie tylko masowość protestu, ale także jego zróżnicowanie.

Gdy w 2001 roku odwiedziłem Nowy Jork, parę tygodni po ataku na World Trade Center, jeszcze wyczuwalna była atmosfera obywatelskiej mobilizacji w obliczu zagrożenia Ameryki. Pytani o źródła tej imponującej samoorganizacji Amerykanie wskazali mi znaczenie mitu Pearl Harbor. Opowieść o zdolności Amerykanów do zjednoczenia się wówczas wokół swego prezydenta i Kongresu przekazywana jest tam w szkołach. Dla społeczeństwa polskiego, które po przegranej kampanii wrześniowej znalazło się pod okupacją niemiecką i sowiecką, źródłem inspiracji była konspiracja z okresu zaborów. Jedni pamiętali ją z zaboru rosyjskiego. W Warszawie znany był fenomen tajnego nauczania z czasów strajku szkolnego z początku XX wieku. Drudzy wspominali konspirację narodową z terenów zaboru pruskiego. Młode pokolenie wychowane już w szkołach II Rzeczypospolitej chłonęło niezgodę na niewolę z tradycji romantycznej i legendy legionowej.

Wszystko to spowodowało, że w Polsce zawiązki podziemnych grup, tajnych kompletów czy dalszej nielegalnej już działalności partii politycznych zaczęły się z chwilą rozpoczęcia niemieckiej okupacji.

Polskie Państwo Podziemne było zarówno odgórną, jak i oddolną inicjatywą. To powodowało, że dla niemieckiego okupanta próby zatrzymania tej groźnej dla nich konspiracji były od początku skazane na porażkę. To, co było ważne w ruchu oporu, to jego szybkość i fakt, że mało kto odrzucał propozycję udziału w buncie przeciwko okupantowi.

Sięgnijmy po przykład z serialu Polskie drogi. Oto w pierwszych tygodniach okupacji polska urzędniczka sortująca listy zostaje wezwana przez dyrektora placówki pocztowej, który zwrócił jej uwagę na to, że powstało nowe zjawisko załatwiania zadawnionych porachunków za pomocą pisania listownych donosów do Gestapo. Zwierzchnik zaproponował swojej podwładnej, aby takie listy były wyłapywane i niszczone. Urzędniczka natychmiast się zgodziła, choć musiała przecież wiedzieć, jakie mogły być tego konsekwencje.

Gigantyczna liczba takich drobnych działań na najprzeróżniejszych szczeblach osłabiała Niemców. Oto inny przykład z serialu o zdobyciu przez AK egzemplarza broni V2. Niemcy wskutek alianckiego bombardowania Peenemünde byli zmuszeni do przeprowadzenia prób daleko na wschodzie — w miejscowości Blizne nad Bugiem, poza zasięgiem brytyjskich bombowców. W trakcie prób jedna z rakiet wpadła do rzeki. Mimo że Niemcy gorączkowo szukali zagubionego pocisku, nikt z miejscowych nie ujawnił, że znajduje się on na dnie rzeki. Potem dzięki wzajemnemu zaufaniu wielu osób wiadomość o tym wydarzeniu została przekazana miejscowemu szefowi komórki wywiadu AK, trafiła do Warszawy, skąd po pewnym czasie wyruszyła skomplikowana wyprawa, aby pocisk wyłowić i przewieźć do stolicy. Rakietę po badaniach wyekspediowano do Londynu, skąd przybył specjalny samolot. Operacja ta dziś może śmieszyć narażaniem się dziesiątków ludzi po to tylko, aby przekazać rakietę V2 Anglikom, którzy i tak sprzedali nas w Jałcie. Jednak łańcuch ludzi ryzykujących życie w tej operacji robił to, żeby zaszkodzić Niemcom. Chcieli poczuć godność kogoś, kto chce mieć wpływ na losy wojny, i kogoś, kto chce zachować się wobec Anglików w porządku. Nawet jeśli potem postępowanie Londynu było rozczarowujące.

Jedną z osób w tym łańcuchu był mój dziadek, komandor marynarki z grupy „Alfa” Armii Krajowej, Józef Woźnicki, który w jednym z warszawskich mieszkań jako specjalista od żyrokompasów badał instalacje sterownicze pocisku V2. Czy dziś mam nazywać swojego dziadka idiotą, który nie zauważał perfidii Albionu? Czy mój dziadek nie miał prawa bać się, że V2 może przeważyć losy wojny na rzecz III Rzeszy i że sztandar ze swastyką już na zawsze będzie powiewać nad Warszawą? Czy miał prawo bać się wygranej Hitlera, nie odgadując zdrady Churchilla?

Dzisiaj stawiane jest pytanie, dlaczego konspiracja miała głównie antyniemieckie ostrze. Wynikało to z faktu, że najlepiej rozkwitała na terenach zamieszkanych w sposób zwarty przez Polaków, czyli w centralnej Polsce, z której Niemcy stworzyli Generalną Gubernię. Dominacja ludności polskiej i żydowskiej na tym terenie zmniejszała groźbę wspomagania niemieckich władz przez donosy ludności niepolskiej. Już na terenach województw wschodnich w latach 1939–1941 najlepsze warunki do konspiracji antysowieckiej były albo na obszarach zamieszkanych w przeważającej większości przez Polaków, takich jak Łomżyńskie czy ziemia augustowska, albo w dużych ośrodkach miejskich — w Wilnie i we Lwowie. Dla Polaków żyjących na terenach z większością ukraińską czy białoruską — co wykazały potem działania na Wołyniu — znacznie groźniejsi od Niemców byli nacjonaliści z mniejszości niepolskich lub członkowie kolaboracyjnych milicji lokalnych, np. białoruskiej czy litewskiej.

Wracając do sytuacji w Generalnej Guberni, pytanie o wybór głównego wroga w przypadku okupacji niemieckiej było bezsensowne. Niemieckie represje zaczęły się od samego początku niemieckich rządów i każdy dzień przynosił dziesiątki przykładów wyzywającego antypolonizmu Niemców. Każdy patrol mógł ciężko pobić Polaka, który w jego opinii „krzywo nań spojrzał”, każdy Niemiec, jeśli miał ochotę, mógł obrabować polskie mieszkanie z cennych przedmiotów i liczyć na pobłażliwość swoich zwierzchników wobec takiego zachowania. Nie znaczy to oczywiście, że nie było obszarów w miarę normalnego życia, jednak akty niemieckiego terroru, nawet wybiórcze, wprowadzały poczucie tak głębokiego upokorzenia, że obsesyjna walka z Niemcami całkowicie zdominowała wyobraźnię większości „obywateli” GG.

1. Jan Nowak-Jeziorański, Kurier z Warszawy, Warszawa-Kraków 1989, s. 217.

2. Józef Mackiewicz, Nie trzeba głośno mówić, Londyn 2011, s. 442.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: