Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Myśli o dawnej Polsce - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 listopada 2022
Ebook
44,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Myśli o dawnej Polsce - ebook

Czy dla nas – zwykłych czytelników, czytaczy historii – jest coś bardziej frapującego niż odpowiedź na pytanie – co by się stało, gdyby…

A jeszcze większą przyjemnością jest, gdy takie rozmyślania zostają podparte ogromną historyczną wiedzą, jaką prezentuje nam Paweł Jasienica w książce Myśli o dawnej Polsce. Dla każdego, kto choć odrobinę smakuje polską historię, zastanawia się, dlaczego losy potoczyły się tak, a nie inaczej – to doprawdy prawdziwa rozkosz zagłębić się w owe dywagacje światłego i mądrego autora, wybitnego znawcy Polski Piastów i Jagiellonów i popłynąć z nim w wartki nurt wydarzeń tamtych czasów oraz przyjrzeć się procesom, które doprowadziły Polskę do miejsca, gdzie dziś się znajduje.

Znakomita intelektualna przygoda dla tych, którzy lubią zastanawiać się nad przeszłością.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-866-9
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Bli­scy krew­ni po­tra­fią żyć z dala od sie­bie – adept hi­sto­rii może w ogó­le nie sty­kać się po­wa­żnie z ar­che­olo­gią. Tak przy­naj­mniej było w moim wy­pad­ku. Upły­nęło bi­tych sie­dem­na­ście lat od chwi­li za­ko­ńcze­nia stu­diów, za­nim z uwa­gą spoj­rza­łem na wy­ko­pa­li­ska.

Sta­ło się to ca­łkiem nie­spo­dzie­wa­nie, przy­pad­kiem.

W pa­ździer­ni­ku 1949 roku wy­bie­ra­łem się w małą pod­róż re­por­ta­żo­wą. Chcia­łem na­pi­sać kil­ka ar­ty­ku­łów o dzie­jach kul­tu­ry pol­skiej (w re­zul­ta­cie po­wsta­ły trzy: Gdzieś na Śląsku, Próg ty­si­ąc­le­cia i Pur­pu­ra fi­lo­zo­fów, do­ty­czący Lidz­bar­ka War­mi­ńskie­go). Okre­ślo­ne­go pla­nu wędrów­ki nie mia­łem. Wie­dzia­łem tyl­ko, że za­cznę od ba­ro­ko­we­go ko­ścio­ła w Krze­szo­wie na Dol­nym Śląsku.

Pra­co­wa­łem wte­dy w re­dak­cji „Ty­go­dni­ka Po­wszech­ne­go”. Częstym go­ściem by­wał tam be­ne­dyk­tyn z Ty­ńca, oj­ciec Jan Wie­rusz Ko­wal­ski, czło­wiek głębo­ko kul­tu­ral­ny i wy­po­sa­żo­ny przez na­tu­rę w nie­zwy­kły urok oso­bi­sty.

– Słu­chaj, od­wie­dź Gnie­zno – po­wie­dział mi na wy­jezd­nym. – Obej­rzyj so­bie wy­ko­pa­li­ska. Ar­ty­kuł w „Ty­go­dni­ku” może im po­móc, tym lu­dziom.

Upły­nęło dzie­si­ęć lat i bez ni­czy­jej ura­zy wol­no mó­wić o spra­wach – mam na­dzie­ję – już zwie­trza­łych. W Gnie­źnie ko­pa­ło się wte­dy na Gó­rze Le­cha, w po­bli­żu ka­te­dry. Oko­licz­no­ść ta po­wo­do­wa­ła za­tar­gi, w któ­rych ar­che­olo­go­wie nie byli stro­ną ata­ku­jącą. Nie wiem, czy im rze­czy­wi­ście do­po­mó­gł mój Próg ty­si­ąc­le­cia, ogło­szo­ny wkrót­ce w „Ty­go­dni­ku”. W ka­żdym ra­zie re­por­taż ten miał duże zna­cze­nie dla jego au­to­ra.

W Gnie­źnie sta­nąłem wcze­śnie, o mgli­stym po­ran­ku. Za gęstym par­ka­nem na Gó­rze Le­cha za­sta­łem paru ro­bot­ni­ków i za­stęp­czy­nię kie­row­ni­ka, pa­nią Ga­brie­lę Mi­ko­łaj­czy­ków­nę. Po­ka­za­ła mi wy­ko­py i do­ra­dzi­ła za­raz po­je­chać na Ostrów Led­nic­ki. Do­ta­rłem tam w po­łud­nie.

Pod­róż od­by­wa­ła się w spo­sób pry­mi­tyw­ny: z Gnie­zna lub Po­zna­nia po­ci­ągiem, do sta­cyj­ki Fa­łko­wo, a po­tem pie­szo, po­lnym trak­tem, w kie­run­ku wsi Dzie­ka­no­wi­ce, skąd już wi­dać je­zio­ro. Jed­na­kże nie za­mie­rzam na­ma­wiać do bu­do­wy schro­nisk tu­ry­stycz­nych na wy­brze­żu ani as­fal­to­wej szo­sy. Niech już le­piej Led­ni­ca zo­sta­nie tym, czym jest. Je­dy­nym w swo­im ro­dza­ju re­zer­wa­tem hi­sto­rii.

Ście­żyn­ką mi­ędzy gęsty­mi krza­ka­mi, u stóp wy­nio­słe­go wału, szło się do miej­sca, w któ­rym wy­kry­to rzecz za­gad­ko­wą. Zu­pe­łnie po­czer­nia­łe ze sta­ro­ści kło­dy wy­ście­la­ły mały od­ci­nek wy­brze­ża, scho­dząc w wodę. Nie­któ­re szcze­gó­ły, słyn­ne haki-za­cze­py z ob­rąb­ków gru­bych ga­łęzi, zdra­dza­ły X stu­le­cie. Na­prze­ciw­ko ciem­niał ma­syw dru­giej wy­spy – Led­nicz­ki lub Kuch­ni Kró­lew­skiej – gdzie rów­nież jest gro­dzi­sko.

Szcząt­ki przy­sta­ni za­sy­pa­no pó­źniej sta­ran­nie, chro­ni­ąc je przed osta­tecz­nym zbu­twie­niem. Wodę wo­kół prze­gro­dził pó­łko­li­ście wi­kli­no­wy płot-fa­lo­chron.

Nie! Ta wy­spa sta­now­czo nie na­da­je się na cel ma­so­wej tu­ry­sty­ki. Za dużo tu do zdep­ta­nia i znisz­cze­nia. Nie bar­dzo zresz­tą wy­pa­da bi­wa­ko­wać i za­ba­wiać się na roz­le­głym, pra­sta­rym żal­ni­ku.

Tam­te­go dnia w po­bli­żu zruj­no­wa­nych mu­rów pra­co­wa­ło kil­ka ko­biet. Przy­kuc­ni­ęte, gru­bo ubra­ne wo­bec je­sien­ne­go chło­du, wy­gląda­ły nie­zgrab­nie, jak małe kop­ki sia­na. Ru­chy mia­ły po­wol­ne, jed­no­staj­ne. Ry­żo­wy­mi mio­te­łka­mi de­li­kat­nie oczysz­cza­ły ja­kieś podłu­żne kszta­łty. Przed ka­żdą wid­niał wro­śni­ęty w zie­mię szkie­let.

Ru­iny były już daw­no ru­ina­mi, wy­spa opu­sto­sza­ła zu­pe­łnie, lecz aż do XV stu­le­cia oko­licz­na lud­no­ść grze­ba­ła tu swych nie­bosz­czy­ków. Ośro­dek za­po­mnia­ne­go kul­tu po­ga­ńskie­go od­dzia­ły­wał już tyl­ko w ten spo­sób. Ostrów stał się cmen­ta­rzy­skiem wie­rzeń i lu­dzi.

Po­mi­mo ty­si­ąca zim, po­mi­mo tego, że pod­czas za­bo­rów i ostat­niej woj­ny Niem­cy wy­ła­my­wa­li stąd ka­mień na szo­sy, spo­ro oca­la­ło z jed­ne­go z naj­star­szych w Pol­sce chrze­ści­ja­ńskich ko­ścio­łów. Znać cały ko­li­sty za­rys ścian i od­ziom­ki fi­la­rów, na­da­jących ongi wnętrzu krzy­żo­wy plan. Są reszt­ki ab­sy­dy, pi­ęk­nie ze­skle­pio­nych odrzwi oraz ka­mien­nych scho­dów, wio­dących na nie­ist­nie­jącą już kró­lew­ską em­po­rę. Ró­żo­wa­wej bar­wy za­pra­wa trzy­ma, tward­sza jest od ka­mie­ni, któ­re spa­ja.

Od mu­rów, bez­ce­re­mo­nial­nie prze­ci­na­jąc młod­sze od nich, do­sko­na­le za­cho­wa­ne wały, po­pro­wa­dzo­no wte­dy wprost ku je­zio­ru prze­pa­ści­sty prze­kop. W jego głębi, do­brze pod dzi­siej­szą po­wierzch­nią grun­tu, wy­dy­mał się garb jesz­cze jed­ne­go wału. Le­żał ni­żej od zam­ku i ko­ścio­ła, był więc od nich star­szy. I dziś jesz­cze im­po­nu­jący, od dnia swych na­ro­dzin osia­dł o ja­kieś trzy do pi­ęciu me­trów, bo do­szczęt­nie pra­wie spróch­nia­ło wcho­dzące weń drew­no, po­zo­sta­ła ze­ska­lo­na gli­na. Od jego pod­nó­ża pod kątem pro­stym wy­bie­ga­ły w kie­run­ku wody dłu­gie, po­zio­me od­no­gi z be­lek. Ongi prze­zna­cze­nie ich po­le­ga­ło na utrud­nia­niu do­stępu ma­chi­nom ob­lężni­czym i na dzie­le­niu szy­ku na­cie­ra­jące­go nie­przy­ja­cie­la.

Bu­dow­ni­czy naj­pierw­szej (zna­nej do­tąd) twier­dzy led­nic­kiej był czło­wie­kiem my­ślącym. Sztu­ki tej na pew­no jed­nak sam nie wy­na­la­zł. Star­si go na­uczy­li.

Chro­no­lo­gia wspo­mnia­nych zna­le­zisk jest wy­ra­zi­sta: wały wi­docz­ne dzi­siaj na po­wierzch­ni, ota­cza­jące ru­iny i znacz­ną część wy­spy, są naj­młod­sze, po­cho­dzą z XII wie­ku. Ko­ściół i za­mek pa­mi­ęta­ją Miesz­ka lub pierw­sze lata pa­no­wa­nia Chro­bre­go. Szcząt­ki w prze­ko­pie są gru­bo wcze­śniej­sze; stro­ni­ąc od prze­sa­dy, mo­żna je przy­pi­sać sa­mym po­cząt­kom X stu­le­cia.

W re­por­ta­żu dla „Ty­go­dni­ka Po­wszech­ne­go” opi­sa­łem to wszyst­ko skru­pu­lat­nie i za­ko­ńczy­łem, jak na­stępu­je:

...ar­chi­tek­to­nicz­ne for­my ro­tun­dy jak i zam­ku pry­mi­tyw­ne są ra­czej, nie­bo­ga­te... Ani po­rów­ny­wać ze wspa­nia­ło­ścią pó­źniej­szych po­mni­ków pol­skie­go bu­dow­nic­twa.

Ubó­stwo. A do­sto­je­ństwo wi­ęk­sze ni­źli w wa­wel­skiej ka­te­drze. Bo ten krąg su­ro­we­go ka­mie­nia – to prze­cie trze­ba oce­nić – jest za­rod­kiem, za­wi­ąz­kiem ca­łej pol­skiej kul­tu­ry. Do dziś w pier­wot­nej for­mie do­cho­wa­nym świa­dec­twem po­cząt­ku. To pierw­szy krąg na nie­ru­cho­mej przed­tem wo­dzie. A je­że­li na­wet nie pierw­szy – to je­den z pierw­szych (przy­pi­sek obec­ny: gło­sząc to, mia­łem na my­śli, że kra­kow­ska ro­tun­da Fe­lik­sa i Adauk­ta jest star­sza).

Z nie­go wy­ro­sło pó­źniej wszyst­ko – świet­no­ść wa­wel­skie­go zam­ku i ro­ma­ńsz­czy­zna, i go­tyk, re­ne­sans i ba­rok. Z tej pro­stej, nie­zdar­nej bu­dow­li.

Nikt mi wte­dy ani pó­źniej nie wy­tknął bra­ku lo­gi­ki, wo­bec cze­go ro­bię to sam.

Jaka nie­ru­cho­ma przed­tem woda, ja­kiż pierw­szy krąg, sko­ro ru­iny ko­ścio­ła sto­ją na szcząt­kach znacz­nie star­szej i kunsz­tow­nej twier­dzy, ni­czym na fun­da­men­cie? Dla­cze­go w dzie­dzic­twie na­szej kul­tu­ry ma się nie li­czyć umy­sło­wy do­ro­bek tam­tych, naj­star­szych? I naj­wa­żniej­szy pro­blem: ka­mien­ne ko­ścio­ły z X wie­ku są pi­ęk­nym świa­dec­twem roz­wo­ju, ale czy Pol­ska po­tra­fi­ła­by tak szyb­ko iść na­przód w do­bie chrze­ści­ja­ńskiej, gdy­by cza­sy po­ga­ńskie upły­nęły ja­ło­wo? Ter­min „kul­tu­ra” wy­wo­dzi się, jak wia­do­mo, od ła­ci­ńskie­go cza­sow­ni­ka co­le­re – upra­wiać.

Błąd, któ­re­go się do­pu­ści­łem na ła­mach „Ty­go­dni­ka”, po­zor­nie ła­two wy­ja­śnić ka­to­lic­kim cha­rak­te­rem pi­sma. To ma już swo­ją aż za­nad­to utar­tą na­zwę „po­trzeb ide­olo­gicz­ne­go od­dzia­ły­wa­nia Ko­ścio­ła”. W tak lo­gicz­nym, a na­wet je­dy­nie słusz­nym tłu­ma­cze­niu nie by­ło­by jed­nak ani cie­nia praw­dy. Błąd wy­nik­nął z pro­ste­go na­wy­ku my­ślo­we­go, z przy­zwy­cza­je­nia do dat 963 i 966. Nikt mi nie udzie­lał żad­nych in­struk­cji, więc i roz­wa­żań o „pierw­szym kręgu” rów­nie do­brze mo­gło w re­por­ta­żu w ogó­le nie być.

War­to przy­po­mnieć, że w pi­śmie, wy­da­wa­nym przez Kra­kow­ską Ku­rię Xi­ążęco-Me­tro­po­li­tal­ną, zna­la­zły się i ta­kie moje wła­sne uwa­gi:

Znaj­du­je­my się nie­mal w przeded­niu ob­cho­du ty­si­ąc­le­cia ist­nie­nia Pol­ski. Za lat dzie­si­ęć. W Roku Pa­ńskim 1960. Wy­bra­no tę datę, a nie rok 1966 i – moim oso­bi­stym zda­niem – uczy­nio­no słusz­nie. Mo­ment bo­wiem po­wsta­nia jed­no­li­te­go pa­ństwa pol­skie­go na pew­no znacz­nie wy­prze­dza datę chrztu, któ­rą ob­cho­dzić i świ­ęto­wać trze­ba jak naj­uro­czy­ściej, ale osob­no.

Prze­pra­szam za dy­gre­sję i rzew­ne wspo­mnie­nia. Do mil­le­nium było wte­dy jesz­cze dość da­le­ko, nikt do­stoj­ny o nim nie mó­wił, wo­bec cze­go nie było uwa­ża­ne za na­rzędzie pro­pa­gan­dy.

Wkrót­ce po woj­nie dano wiel­kie środ­ki na ba­da­nia ar­che­olo­gicz­ne, któ­re przy­bra­ły roz­mia­ry na­praw­dę nie­by­wa­łe. I nikt, ale to zu­pe­łnie nikt, nie ro­bił im re­kla­my, nie pod­no­sił szu­mu. Je­stem w tej spra­wie ko­ron­nym świad­kiem, jako au­tor dwóch ksi­ążek re­por­ta­żo­wych o wy­ko­pa­li­skach, Świ­tu sło­wia­ńskie­go ju­tra oraz Ar­che­olo­gii na wy­ryw­ki. Za­bra­łem się do nich z wła­snej wol­nej i nie­przy­mu­szo­nej woli, bo te­mat wy­dał mi się bar­dzo god­ny uwa­gi. A pierw­sze, czy­sto przy­pad­ko­we ze­tkni­ęcie się z tą spra­wą na­stąpi­ło wła­śnie na Led­ni­cy, na szczy­cie naj­młod­sze­go z tam­tej­szych wa­łów, gdzie dr Ka­zi­mierz Żu­row­ski opo­wie­dział mi o wdro­żo­nych ba­da­niach nad po­cząt­ka­mi pa­ństwa pol­skie­go. Mogę śmia­ło po­wie­dzieć, że pod­czas pod­ró­ży nie­ocze­ki­wa­nie na­tknąłem się na te­mat, któ­ry mnie wzi­ął.

Nie­za­le­żnie od ów­cze­snych oko­licz­no­ści, nie­za­le­żnie na­wet od do­ra­źnie na­rzu­ca­nych in­ter­pre­ta­cji oraz in­nych ser­wi­tu­tów, pol­scy ucze­ni pi­ęk­nie wy­zy­ska­li spo­sob­no­ść. Naj­wa­żniej­sza rzecz to zdo­być i roz­po­wszech­nić kon­kret­ne wia­do­mo­ści.

Jest ich już tyle, że naj­wy­ższy czas ze­rwać z na­wy­ka­mi. Trze­ba raz na za­wsze prze­kro­czyć ma­gicz­ną gra­ni­cę za­pi­sa­nych dat i na do­bre uwzględ­nić w ra­chun­ku okres wcze­śniej­szy.

Zda­ję so­bie spra­wę, że wcho­dzę na śli­skie te­re­ny. Ka­żdy wy­raz za­in­te­re­so­wa­nia Pol­ską przed­chrze­ści­ja­ńską, po­dob­nie jak bez­stron­ne spoj­rze­nie na fakt chrztu, mogą być ła­two uzna­ne za nie­cny za­mach na du­szę na­ro­du. I gdy­byż to praw­dzi­we emo­cje gra­ły! Nikt się ich nie lęka, bo spo­łe­cze­ństwo da­rzy głębo­kim sen­ty­men­tem rów­nież pa­mi­ąt­ki i dzie­je naj­star­sze. Praw­dzi­we nie­bez­pie­cze­ństwo wy­ni­ka z po­wzi­ętych na zim­no wy­ra­cho­wań po­li­tycz­nych. One do­pie­ro są śmier­tel­nym wro­giem wszel­kie­go obiek­ty­wi­zmu.

Do­świad­czy­łem tego na wio­snę 1958 roku. Ogło­si­łem wów­czas w „No­wej Kul­tu­rze” frag­men­ty Pol­ski Pia­stów, do­ty­czące chrztu. Pi­sa­łem tam o Gnie­źnie:

...w tej skrom­nej, bądź co bądź, cia­snej twier­dzy mie­ścił się nie tyl­ko ośro­dek siły, lecz i wspa­nia­łej do­praw­dy my­śli po­li­tycz­nej. Prze­cież tu wła­śnie po­wzi­ęty zo­stał i doj­rzał po­my­sł czy­nu, któ­ry trwa­le ukszta­łto­wał hi­sto­rię na­ro­du i jego kul­tu­ry. W drew­nia­nym gro­dzie na gnie­źnie­ńskiej Gó­rze Le­cha za­pa­dła de­cy­zja przy­jęcia chrze­ści­ja­ństwa.

I nie­co da­lej:

Rok 966 jest w na­szej hi­sto­rii datą ogrom­nie wa­żną, jed­ną z naj­wa­żniej­szych, ale nie może być uzna­ny za ża­den świt dzie­jów Pol­ski. Sta­no­wi klam­rę, moc­no spa­ja­jącą dwie epo­ki w jed­ną nie­po­dziel­ną ca­ło­ść.

War­szaw­skie cza­so­pi­smo „Kie­run­ki” na­tych­miast po­śpie­szy­ło z ko­men­ta­rzem, iż ro­bię, co w mo­jej mocy, by ob­ni­żyć po­wa­gę daty chrztu.

Zja­wi­sko god­ne chwi­li za­sta­no­wie­nia:

My dziś bar­dzo mało wie­my o po­ga­ńskiej prze­szło­ści daw­nych Po­la­ków. Za to nasi dzia­do­wie – że już nie wspom­nę o pra­dziad­kach – po­sia­da­li na ten te­mat in­for­ma­cje wręcz im­po­nu­jące. Już w XIII wie­ku za­czął je roz­po­wszech­niać mistrz Win­cen­ty Ka­dłu­bek, pierw­szy li­te­rat na­ro­do­wo­ści pol­skiej. Cze­góż on to nie wie­dział o stu­le­ciach nie tyl­ko przed­chrze­ści­ja­ńskich, ale na­wet przed­chry­stu­so­wych! Jego zda­niem już w do­bie Ary­sto­te­le­sa ze Sta­gi­ry Pol­ska była pa­ństwem świet­nym i zwra­ca­ła na sie­bie uwa­gę ca­łe­go kul­tu­ral­ne­go świa­ta.

Trze­ba było po­cze­kać na Bo­brzy­ńskie­go, Gro­dec­kie­go, a zwłasz­cza na Alek­san­dra Bruck­ne­ra, by roz­stać się z wie­dzą o na­der gęsto za­miesz­ka­nym pol­skim Olim­pie. Po­uczył o nim na­ród Jan Dłu­gosz, ży­jący w wie­ku XV. Uznał on, że sko­ro Gnie­zno jest ko­ściel­ną sto­li­cą kra­ju, to głów­ne cen­trum po­ga­ństwa mu­sia­ło ongi znaj­do­wać się ta­kże tam. Ja­koś się nie wzdra­gał przed opla­ta­niem nie­chrz­czo­ny­mi le­gen­da­mi wzgó­rza, na któ­rym stoi ar­chi­ka­te­dra.

Win­cen­ty Ka­dłu­bek to nie tyl­ko nasz pierw­szy li­te­rat, lecz rów­nież i pierw­szy bi­skup ob­ra­ny w spo­sób ka­no­nicz­ny, bez wtrąca­nia się wła­dzy świec­kiej. Jan Dłu­gosz pia­sto­wał god­no­ść ka­no­ni­ka ka­pi­tuł kra­kow­skiej i san­do­mier­skiej, był też ar­cy­bi­sku­pem no­mi­na­tem lwow­skim.

Oni nie bali się po­ka­la­nia, nie stro­ni­li od tego, co w naj­lep­szej wie­rze uwa­ża­li za wie­dzę o Pol­sce po­ga­ńskiej. Któż dzi­siaj gor­szy się byle wzmian­ką o niej? Emi­nen­cje z „Kie­run­ków”.

Czy­żby na­praw­dę w XIII i XV stu­le­ciu myśl ludz­ka mia­ła u nas wi­ęcej swo­bo­dy niż w XX? Przy­naj­mniej w nie­któ­rych śro­do­wi­skach...

Ist­nie­ją dzie­dzi­ny, w któ­rych nie po­win­no być miej­sca na sła­wet­ną za­sa­dę: „po­li­ti­que d’abord”. Hi­sto­rio­gra­fia i pu­bli­cy­sty­ka hi­sto­rycz­na nie mogą przyj­mo­wać po­ni­ża­jących funk­cji. Wol­no i trze­ba snuć ni­czym nie­skrępo­wa­ne roz­wa­ża­nia, przyj­mu­jąc za re­al­ną pod­sta­wę wszyst­ko, co wid­nie­je cho­cia­żby na Ostro­wie Led­nic­kim, może być do­tkni­ęte, spraw­dzo­ne.

Wy­spa opu­sto­sza­ła w wie­ku XII. Śla­dów młod­sze­go osad­nic­twa – brak zu­pe­łny. Wi­ęcej jesz­cze – za­po­mnie­niu ule­gło, co się na niej dzia­ło wcze­śniej. Nie ma wzmia­nek w kro­ni­kach. Jan Dłu­gosz ni­cze­go nie wie­dział o dzie­jach za­gła­dy ko­ścio­ła i zam­ku. Jed­na­kże na po­wierzch­ni zie­mi i pod nią do­cho­wa­ło się nie­ma­ło świa­dectw nie­mych wpraw­dzie, ale przez sam fakt ist­nie­nia do­sta­tecz­nie wy­mow­nych.

Od­kry­cie ich mu­sia­ło przede wszyst­kim zwró­cić uwa­gę na wy­so­ki po­ziom ów­cze­sne­go bu­dow­nic­twa i rze­mio­sł. Je­śli cho­dzi o za­pra­wę mu­rar­ską, któ­rej ró­żo­wy ko­lor po­cho­dzi od do­miesz­ki tlen­ku że­la­za, mo­żna mó­wić na­wet o do­sko­na­ło­ści (o ist­nie­niu ruin opi­nia pu­blicz­na do­wie­dzia­ła się, kie­dy wy­spę ku­pił od rządu zie­mia­nin Węsier­ski, któ­ry prze­rwał i unie­mo­żli­wił wspo­mnia­ną już prak­ty­kę wy­ła­my­wa­nia stąd ka­mie­nia na szo­sy). O tym już się pi­sa­ło w re­por­ta­żach ar­che­olo­gicz­nych. Te­raz pora na wnio­ski do­ty­czące umy­słów lu­dzi, któ­rzy to wszyst­ko zbu­do­wa­li i wła­da­li kra­jem.

Pierw­sze miej­sce wśród led­nic­kich za­byt­ków na­le­ży się oczy­wi­ście ko­ścio­ło­wi oraz przy­le­ga­jącej doń sie­dzi­bie mo­nar­szej. Trze­ba przy­jąć za pew­ne, że mury te w dniach swej świet­no­ści go­ści­ły oso­bę ce­sa­rza Ot­to­na III, zmie­rza­jące­go w 1000 roku do Gnie­zna. Nie wia­do­mo, czy ma słusz­no­ść le­gen­da, uzna­jąca Ostrów Led­nic­ki za miej­sce uro­dze­nia Chro­bre­go. Za to wi­zy­ta Ot­to­na jest nie­wąt­pli­wa. A je­śli tak, to te mury są je­dy­ną ma­te­rial­ną pa­mi­ąt­ką po naj­bar­dziej ge­nial­nej kon­cep­cji po­li­tycz­nej, jaką zna­ły na­sze dzie­je. Mam oczy­wi­ście na uwa­dze cały ów­cze­sny tok my­śli i czy­nów, któ­rych re­al­nym wy­ni­kiem było za­ło­że­nie ar­cy­bi­skup­stwa gnie­źnie­ńskie­go.

Te­zie tej mo­żna wie­le za­rzu­cić, wy­su­nąć prze­ciw­ko niej roz­ma­itych kontr­kan­dy­da­tów do pierw­sze­ństwa. Przede wszyst­kim samą de­cy­zję przy­jęcia chrztu.

Jed­na­kże chrzest był do­pie­ro wkro­cze­niem na nową dro­gę, na któ­rej mo­gły ocze­ki­wać naj­roz­ma­it­sze nie­spo­dzian­ki. Cze­si zna­le­źli się na niej znacz­nie wcze­śniej niż Pol­ska, co ich wca­le nie uchro­ni­ło od po­pad­ni­ęcia w za­wi­sło­ść od Nie­miec. Ró­żnie by­wa­ło i mo­gło się zda­rzać. W 966 roku Pol­ska wca­le nie otrzy­ma­ła gwa­ran­to­wa­ne­go we­ksla na świe­tla­ną przy­szło­ść. Po­glądy od­mien­ne oso­bi­ście uwa­żam albo za spły­ca­nie pro­ble­ma­ty­ki, albo za zwy­czaj­ne chwy­ty pro­pa­gan­do­we: kon­kret­ną datę mo­żna umie­ścić na afi­szu, wy­dru­ko­wać w slo­ga­nie.

Spra­wie­dli­wo­ść każe przy­po­mnieć po­wa­żnie wy­gląda­jący do­my­sł hi­sto­ry­ków, że już Miesz­ko I dążył do za­ło­że­nia ar­cy­bi­skup­stwa. W ta­kim ra­zie Chro­bry by­łby dzie­dzi­cem kon­cep­cji, któ­rej re­ali­za­cja roz­ci­ąga­ła się na dwa pa­no­wa­nia, na lata 966–1000. Naj­wa­żniej­sze de­cy­zje za­pa­da­ły jed­nak, po­czy­na­jąc od roku 997, czy­li od daty mi­sji św. Woj­cie­cha.

Po­szu­ku­jąc naj­wy­bit­niej­szej w na­szych dzie­jach kon­cep­cji po­li­tycz­nej, może ktoś w ogó­le od­wró­cić się od wie­ku X, wska­zać cza­sy pó­źniej­sze, kie­dy to pa­ństwa domu ja­giel­lo­ńskie­go si­ęga­ły od Ba­łty­ku po Ad­ria­tyk i w po­bli­że Mo­rza Czar­ne­go. Zja­wi­sko znacz­nie co praw­da prze­kra­cza­ło gra­ni­ce sa­mej Pol­ski, ale re­ży­se­rem wy­da­rzeń był nie­wąt­pli­wie mo­nar­cha z Wa­we­lu, Ka­zi­mierz Ja­giel­lo­ńczyk.

Dys­ku­to­wać mo­żna dłu­go, jed­na­kże chcąc do­jść do ja­kie­jś ro­zum­nej kon­klu­zji, trze­ba przed­tem usta­lić mier­nik. W dzie­jach po­li­tycz­nych o war­to­ści przy­czyn de­cy­du­ją skut­ki. Li­czy się zresz­tą nie tyl­ko ich ro­dzaj, ale i dłu­go­tr­wa­ło­ść. Lep­szy jest ten po­my­sł czy po­stępek, któ­ry ob­fi­ciej i przez dłu­ższy czas owo­cu­je w przy­szło­ści.

Dy­na­stycz­ne am­bi­cje ja­giel­lo­ńskie zna­la­zły kres w bi­twie z Tur­ka­mi pod Mo­ha­czem. Był to rok 1526. Od chwi­li śmier­ci Ka­zi­mie­rza Ja­giel­lo­ńczy­ka upły­nęły za­le­d­wie trzy­dzie­ści czte­ry lata. Zresz­tą już w roku 1515 Habs­bur­go­wie za­pew­ni­li so­bie spa­dek po na­szej dy­na­stii.

Bul­la pa­pie­ża Syl­we­stra II usta­na­wia­jąca me­tro­po­lię gnie­źnie­ńską po­cho­dzi z roku 999. Ko­rzy­ści ze­bra­ła Pol­ska na­tych­miast. Zbie­ra­ła je po­tem przez stu­le­cia, w szcze­gól­no­ści u schy­łku XIII wie­ku i w XIV, kie­dy przy­szło jed­no­czyć pa­ństwo, roz­bi­te po­przed­nio na dziel­ni­ce, oraz strzec ty­tu­łów praw­nych do tych pro­win­cji, któ­rych na ra­zie nie uda­ło się od­zy­skać. Do­bro­dziejstw pły­nących z fak­tu po­sia­da­nia od­ręb­ne­go ar­cy­bi­skup­stwa czuj­nie pil­no­wał Ka­zi­mierz Wiel­ki, któ­ry ni­g­dy nie po­zwo­lił na ich uszczu­ple­nie.

18 lip­ca 1821 roku, bul­lą De sa­lu­te ani­ma­rum, pa­pież Pius VII ode­rwał bi­skup­stwo wro­cław­skie od me­tro­po­lii gnie­źnie­ńskiej. Aż do tego więc cza­su trwa­ła jed­no­ść pol­skiej pro­win­cji ko­ściel­nej, za­ło­żo­nej w roku 999 i 1000.

Prze­szło osiem­set lat pły­nęły ko­rzy­ści, trwał stan rze­czy na­da­jący się do dy­plo­ma­tycz­ne­go wy­zy­ska­nia. Oto dla­cze­go po­su­ni­ęciu Chro­bre­go przy­zna­ję pierw­sze miej­sce w dzie­jach na­szej my­śli po­li­tycz­nej. Opie­ram się na fak­tach, da­tach i licz­bach.

Mo­żna mi za­rzu­cać prze­sa­dę w oce­nie zna­cze­nia or­ga­ni­za­cji ko­ściel­nej. Kto tak twier­dzi, ten niech so­bie przy­po­mni na­sze po­wo­jen­ne spo­ry i kło­po­ty wo­kół spra­wy ob­sa­dze­nia pol­ski­mi hie­rar­cha­mi Wro­cła­wia, Go­rzo­wa, Gda­ńska i wszyst­kich Ziem Od­zy­ska­nych. Ileż uwa­gi po­świ­ęci­ła pra­sa ko­mu­ni­stycz­na temu, co dru­ku­je wy­da­wa­ny w Wa­ty­ka­nie „An­nu­ario Pon­ti­fi­co”. War­to o tym pa­mi­ętać, je­śli chce się oce­nić zna­cze­nie od­ręb­nej pro­win­cji ko­ściel­nej w cza­sach, kie­dy Eu­ro­pą rządzi­li mo­nar­cho­wie „z Bo­żej ła­ski”.

Pa­dły imio­na Ot­to­na III i Syl­we­stra II, Niem­ca i Fran­cu­za. Obaj czyn­nie uczest­ni­czy­li w wy­pad­kach. Może więc to oni są wła­ści­wy­mi twór­ca­mi aktu, któ­ry nie znaj­du­je rów­ne­go w ca­łej na­szej hi­sto­rii?

Py­ta­nie było czy­sto re­to­rycz­ne. Wszyst­ko wska­zu­je na zu­pe­łną ory­gi­nal­no­ść pol­skie­go za­mia­ru. Do­pie­ro po dro­dze do re­ali­za­cji gnie­źnie­ńskie kon­cep­cje na­po­tka­ły sprzy­ja­jącą ko­niunk­tu­rę, ucie­le­śnio­ną w tam­tych po­sta­ciach. Naj­lep­szy do­wód mamy w tym, że zwy­ci­ęsko prze­trwa­ły ka­ta­stro­fę, któ­ra ry­chło spo­tka­ła pro­gram Ot­to­na.

Przy­po­mnij­my naj­pierw, że już Miesz­ko I praw­do­po­dob­nie zmie­rzał do za­ło­że­nia ar­cy­bi­skup­stwa, a przy­naj­mniej my­ślał o tym. A te­raz pó­źniej­sze fak­ty: Ot­ton III oso­bi­ście obej­mu­je rządy w roku 996, ma­jąc szes­na­ście lat (Chro­bry prze­kra­cza wte­dy trzy­dzie­stą wio­snę). Ar­cy­bi­skup Ger­bert zo­sta­je Syl­we­strem II w roku 997. W kwiet­niu te­goż roku gi­nie w Pru­sach św. Woj­ciech, przy­by­ły do Pol­ski po­przed­niej je­sie­ni. Jego mi­sja, cały spo­sób za­cho­wa­nia się Chro­bre­go, któ­ry na­tych­miast po­li­tycz­nie wy­zy­sku­je zgon męczen­ni­ka, to wszyst­ko prze­ja­wy za­my­słów zro­dzo­nych w Pol­sce ca­łkiem nie­za­le­żnie od Rzy­mu i Akwi­zgra­nu. Krót­ka sprzy­ja­jąca ko­niunk­tu­ra, jaka tam na­sta­ła, uła­twi­ła osi­ągni­ęcie celu na­kre­ślo­ne­go w drew­nia­nym Gnie­źnie. Ża­den jed­nak, zwłasz­cza rów­nie chwi­lo­wy, po­wiew po­my­śl­nych wia­trów nie może po­móc ta­kim, któ­rzy nie są przy­go­to­wa­ni, nie wie­dzą, cze­go chcą i do­kąd dążą.

W roku 1000 Ot­ton III wła­sną oso­bą sta­je w Gnie­źnie. Uzna­je Bo­le­sła­wa za wład­cę nie­za­le­żne­go od Nie­miec, a więc i od wszyst­kich in­nych pa­ństw ta­kże. Czy­ni go pa­try­cju­szem ce­sar­stwa, a może i czy­mś wi­ęcej – swo­im na­miest­ni­kiem na Wscho­dzie, na­wet spad­ko­bier­cą tro­nu czy wspó­łim­pe­ra­to­rem. Wi­dzi Pol­skę jako rów­no­upraw­nio­ny człon zrze­sze­nia chrze­ści­ja­ńskich lu­dów, jed­na­ko­wo pod­le­głych na­czel­ne­mu kie­row­nic­twu ce­sa­rza i pa­pie­ża.

Wy­da­je się, że Bo­le­sław ule­gł uro­ko­wi wiel­kich za­my­słów i przy­łączył do nich swój in­dy­wi­du­al­ny pro­gram. Mógł to uczy­nić tym ła­twiej, że cele, wy­tkni­ęte przez ojca lub ob­my­ślo­ne przez sie­bie, osi­ągnął. Miał za­rów­no ar­cy­bi­skup­stwo, jak i stwier­dze­nie ca­łko­wi­tej nie­za­wi­sło­ści od kró­la Nie­miec.

Ot­ton III zma­rł dwa lata pó­źniej i wiel­kie cele do­szczęt­nie zni­kły. Bo­le­sław dłu­go i zwy­ci­ęsko wal­czy te­raz z Hen­ry­kiem II. U schy­łku ży­cia raz jesz­cze chwy­ta po­my­śl­ną ko­niunk­tu­rę, ale po­le­ga­jącą już tyl­ko na bez­kró­le­wiach w Rzy­mie i w Niem­czech oraz na ich do­ra­źnych na­stęp­stwach. Ko­ro­nu­je się na kró­la. Może tego do­ko­nać, po­nie­waż kraj jego sta­no­wi od­ręb­ną pro­win­cję ko­ściel­ną, ma wła­sne­go ar­cy­bi­sku­pa. Osi­ągni­ęcie z roku 1000, ma­jące wpro­wa­dzić Pol­skę do struk­tu­ry szer­sze­go, mi­ędzy­na­ro­do­we­go typu, w sy­tu­acji zu­pe­łnie zmie­nio­nej z po­wo­dze­niem po­słu­ży­ło do ce­lów wręcz prze­ciw­nych. Ko­ro­na­cja z roku 1025 ozna­cza­ła su­we­ren­no­ść i od­ręb­no­ść zu­pe­łną. Po śmier­ci Ot­to­na Chro­bry po­wró­cił więc do daw­nych za­mie­rzeń, ma­jących na oku tyl­ko Pol­skę.

Oto jest praw­dzi­we mi­strzo­stwo po­li­tycz­ne: do­ko­nać czy­nu, któ­ry mo­żna po­tem in­ter­pre­to­wać tak czy ina­czej, ale za­wsze na ko­rzy­ść. Stwo­rzyć dla sie­bie mo­żli­wo­ść prze­kręce­nia ste­ru o sto osiem­dzie­si­ąt stop­ni, a dla spad­ko­bier­ców – punkt opar­cia na stu­le­cia.

I oto za­ra­zem do­wód, jak do­dat­nio i szyb­ko od­dzia­ła­ło chrze­ści­ja­ństwo na roz­wój kul­tu­ry po­li­tycz­nej w Pol­sce. Prze­cież pla­ny ta­kie, jak omó­wio­ne przed chwi­lą, po­trze­bo­wa­ły are­ny bar­dzo sze­ro­kiej. Wa­run­ki ist­nie­jące przed chrztem jej nie stwa­rza­ły.

Z przy­jem­no­ścią i nie bez sym­pa­tii czy­tam, co Thiet­mar na­pi­sał o pi­ęk­nej świ­ąty­ni po­ga­ńskiej w Ra­do­gosz­czy. I wzmian­ki hi­sto­ry­ków o szcze­ci­ńskim Trzy­gła­wie, wiesz­czych ru­ma­kach po­mor­skich, o obrzędo­wej włócz­ni na ryn­ku w Wo­li­nie. Prze­ży­łem nie­za­po­mnia­ny mo­ment, kie­dy bo­ta­nik, pro­fe­sor Kon­stan­ty Mol­den­ha­wer, zwie­rzył mi się ze swych za­gad­ko­wych spo­strze­żeń do­ty­czących Szcze­ci­na. Przy­sy­ła­no mu stam­tąd do zba­da­nia wszel­kie szcząt­ki ro­ślin­ne z wy­ko­pa­lisk. Oka­za­ło się, że sko­ru­py orze­chów la­sko­wych w wi­ęk­szo­ści nie były zgnie­cio­ne – otwie­ra­no je de­li­kat­nie, no­żem. Na­za­jutrz, pod­czas ob­rad ar­che­olo­gów, dr Ry­szard Kier­snow­ski po­łączył od­kry­cie pro­fe­so­ra z twier­dze­niem śre­dnio­wiecz­ne­go kro­ni­ka­rza, że w Szcze­ci­nie czczo­no świ­ęty krzak lesz­czy­ny.

Ża­ło­śnie mało mamy po­dob­nych pa­mi­ątek po cza­sach na pew­no barw­nych i cie­ka­wych. Nie wie­my, jak w po­wsze­dniej prak­ty­ce od­by­wa­ła się stop­nio­wa de­gra­da­cja Wo­li­na i przej­mo­wa­nie pierw­sze­ństwa na Po­mo­rzu przez Szcze­cin. Ten pro­ces oraz inne bez wąt­pie­nia wy­ma­ga­ły od swych uczest­ni­ków ob­rot­no­ści, ro­zu­mu i cha­rak­te­ru. Ale ska­la wy­da­rzeń była mi­zer­na.

Nie spo­sób lek­ce­wa­żyć daw­nych Wo­li­nian, któ­rzy ubez­pie­czy­li swą wy­spę ła­ńcu­chem stra­żnic, od­kry­tych i ba­da­nych ostat­nio przez Wła­dy­sła­wa Fi­li­po­wia­ka. Gro­dy te da­wa­ły mo­żno­ść nie­ustan­nej ob­ser­wa­cji Dziw­ny oraz ujścia Świ­ny, po­zwa­la­ły wi­dzieć, co się dzie­je na ca­łym Za­le­wie.

Chrze­ści­ja­ński wład­ca Gnie­zna mu­siał nie tyl­ko ubez­pie­czyć gra­ni­ce roz­le­głe­go pa­ństwa, lecz po­nad­to jesz­cze wy­su­nąć in­te­lek­tu­al­ne pla­ców­ki da­le­ko za wła­sne ru­bie­że, do Nie­miec oraz Ita­lii. Bez tego za­bie­gu sta­łby się bez­bron­ny.

Wie­my na pew­no, że syn Chro­bre­go, Miesz­ko II, umiał po ła­ci­nie i po grec­ku. Na­le­ży wąt­pić, czy tyl­ko dla przy­jem­no­ści stu­dio­wał ten ostat­ni język. Wi­docz­nie gre­czy­zna ucho­dzi­ła za po­trzeb­ną kró­lo­wi Pol­ski, któ­ra po roku 966 sta­ła się skła­do­wą częścią sys­te­mu rów­nie roz­le­głe­go, jak i po­wi­kła­ne­go.

Z ogrom­nym awan­sem my­śli po­li­tycz­nej w Pol­sce chrze­ści­ja­ńskiej rzecz ma się do­kład­nie tak, jak z wy­ko­pa­li­ska­mi na Led­ni­cy. Ka­mien­ne­mu ko­ścio­ło­wi na­le­ży się po­dziw. Ale lek­ce­wa­żyć ru­iny le­żące pod jego fun­da­men­ta­mi – to ab­surd. Są one pa­mi­ąt­ką po fa­zie roz­wo­ju, któ­rej nie mo­żna było omi­nąć, je­śli mia­ło się do­jść do suk­ce­sów roku 966 i 1000. Jed­no wy­ra­sta z dru­gie­go. Zda­rza­ją się ksi­ążki po­zba­wio­ne ostat­nie­go roz­dzia­łu. Trud­no jed­nak wy­obra­zić so­bie taką, któ­rej bra­ku­je pierw­sze­go.

Ni­g­dy pew­nie się nie do­wie­my, dla­cze­go wła­śnie w po­ga­ńskim Gnie­źnie, a nie gdzie in­dziej, wy­two­rzył się ośro­dek szko­lący lu­dzi o sze­ro­kich ho­ry­zon­tach my­śli. Nie­po­dob­na jed­nak wąt­pić o jego ist­nie­niu.

Dzie­jo­pi­sa­rzom, a zwłasz­cza li­te­ra­tom, wol­no nie po­prze­sta­wać na skąpych źró­dłach rocz­ni­kar­skich czy kro­ni­kach. Ma się pra­wo przy­wo­łać na po­moc całe do­świad­cze­nie po­li­tycz­ne, ja­kim roz­po­rządza chwi­la obec­na. Po­ucza ono po­nad wszel­ką wąt­pli­wo­ść, że nie mo­żna po­wzi­ąć do­brej de­cy­zji, nie po­sia­da­jąc przed­tem do­sta­tecz­ne­go za­so­bu praw­dzi­wych wia­do­mo­ści. Chcąc wnio­sko­wać i prze­wi­dy­wać, trze­ba naj­pierw wie­dzieć.

Mała wy­ciecz­ka z dzie­dzi­ny hi­sto­rii naj­now­szej: w 1939 roku pe­wien pol­ski ary­sto­kra­ta do­kład­nie od­ga­dł, jak An­gli­cy po­trak­tu­ją pakt z Pol­ską. Nie był ge­niu­szem ani pro­ro­kiem. Sko­ńczył tyl­ko szko­ły w An­glii, znał Bry­tyj­czy­ków oraz ich spo­sób po­stępo­wa­nia w po­li­ty­ce.

W X wie­ku trze­ba było roz­wi­ązy­wać pro­blem nie­sko­ńcze­nie bar­dziej zło­żo­ny. Za­da­nie tym trud­niej­sze, że sta­nęli przed nim lu­dzie, któ­rzy nie ko­ńczy­li za­gra­nicz­nych uni­wer­sy­te­tów. A jed­nak de­cy­zję po­wzi­ęli i od razu po­szli po naj­lep­szej li­nii, jaką w ogó­le mo­żna było wy­brać.

Zna­ko­mi­ty Ta­de­usz Woj­cie­chow­ski pi­sze w Szki­cach hi­sto­rycz­nych XI wie­ku:

...du­cho­wie­ństwo było za­wsze po­wa­żnym, a cza­sem i prze­wa­żnym ele­men­tem po­tęgi pa­ństwo­wej, więc ła­two zro­zu­mieć, że tam, gdzie ten ele­ment nie był zwi­ąza­ny wy­łącz­nie tyl­ko z wła­snym kra­jem i ksi­ęciem, lecz pod­le­gał ob­cej zwierzch­no­ści, tam też nie mo­gło być mowy o pe­łnej nie­za­wi­sło­ści pa­ństwo­wej. Przy­kła­dów za­le­żno­ści pa­ństwo­wej wy­ni­kłej z pod­le­gło­ści ko­ściel­nej jest w dzie­jach śred­nich wie­ków pod do­stat­kiem. Szko­cja, że nie była osob­ną pro­win­cją, lecz tyl­ko die­ce­zją an­giel­skiej me­tro­po­lii Yor­ku, prze­szła też z cza­sem, w znacz­nej części z tego po­wo­du, pod wła­dzę kró­lów an­giel­skich. Da­nia, jak dłu­go pod­le­ga­ła nie­miec­kiej me­tro­po­lii ham­bur­sko-bre­me­ńskiej, tak dłu­go nie mo­gła też wy­wi­nąć się od tego, aby nie spa­dła do rzędu le­ństw ko­ro­ny nie­miec­kiej, po­mi­mo że ku­nin­go­wie du­ńscy uży­wa­li na­wet ty­tu­łu kró­lew­skie­go. I nie zmie­ni­ło się to pier­wej, aż do­pie­ro w dwu­na­stym wie­ku, kie­dy w Lun­dzie sta­nęła wła­sna me­tro­po­lia du­ńska. Ale naj­wy­bit­niej­szy przy­kład za­le­żno­ści ra­zem ko­ściel­nej i pa­ństwo­wej był w Cze­chach. Die­ce­zja pra­ska, czy­li całe ksi­ęstwo cze­skie, pod­le­ga­ła me­tro­po­lii mo­gunc­kiej. .

Uczo­ny nie po­prze­stał na ogól­nym wy­wo­dzie. Do­bit­nie, w spo­sób czy­sto ży­cio­wy, wy­ja­śnił sub­tel­no­ści.

W śre­dnio­wie­czu pe­łna sa­mo­dziel­no­ść przy­słu­gi­wa­ła je­dy­nie kró­le­stwom. Tyl­ko ar­cy­bi­skup miał pra­wo do­pe­łnia­nia naj­istot­niej­szej części obrzędu ko­ro­na­cji, po­ma­za­nia ole­ja­mi świ­ęty­mi. Gdy­by więc nie sto­li­ca ko­ściel­na w Gnie­źnie, Chro­bry mu­sia­łby je­chać na wła­sną ko­ro­na­cję do Mag­de­bur­ga. Ale tam­tej­szy ar­cy­bi­skup ni­g­dy by nie śmiał spe­łnić pol­skiej pro­śby bez zgo­dy swe­go zwierzch­ni­ka, kró­la Nie­miec i ce­sa­rza (je­śli na­wet przyj­mie­my, że sam by się go­dził). W re­zul­ta­cie wy­pa­da zwy­czaj­na nie­mo­żli­wo­ść.

Trze­ba roz­stać się z po­wab­nym po­da­niem, że Miesz­ko do­wia­dy­wał się o chrze­ści­ja­ństwie do­pie­ro od Do­bra­wy. Nie mo­żna zresz­tą wąt­pić o jej sta­ra­niach w tej mie­rze, ale jed­no z dwoj­ga – albo Miesz­ko usil­nie i od daw­na zbie­rał wia­do­mo­ści, albo – jak chce le­gen­da – uro­dził się śle­py i cu­dow­nym spo­so­bem wzrok uzy­skał. I to w do­dat­ku wzrok nad­zwy­czaj­ny, jaki nie zda­rza się u nor­mal­nych lu­dzi, wręcz nad­przy­ro­dzo­ny.

Nie­daw­no zma­rły pro­fe­sor Zyg­munt Woj­cie­chow­ski do­my­ślał się, że Miesz­ko mu­siał znać sys­tem Ka­ro­la Wiel­kie­go i Ot­to­na I, któ­rzy pod­po­rząd­ko­wy­wa­li so­bie hie­rar­chię ko­ściel­ną, uwa­ża­li ją za na­rzędzie po­li­tycz­ne. Przy­jąw­szy chrzest, Pol­ska za­częła ro­bić to samo. Chro­bry ko­ro­no­wał się bez zgo­dy pa­pie­ża. Miał wła­sne­go ar­cy­bi­sku­pa i ka­zał mu do­pe­łnić ce­re­mo­nii.

Niem­cy od­nio­sły się do tego fak­tu w spo­sób zro­zu­mia­ły:

Tru­ci­zna py­chy za­la­ła du­szę Bo­le­sła­wa, tak iż po zgo­nie ce­sa­rza Hen­ry­ka ośmie­lił się po­chwy­cić ko­ro­nę kró­lew­ską na ha­ńbę kró­la Kon­ra­da. Ry­chła śmie­rć uka­ra­ła tę zu­chwa­ło­ść.

Jak za­re­ago­wa­li pod­da­ni Bo­le­sła­wa, sami Po­la­cy? Kil­ka­na­ście lat pó­źniej Bez­prym, na znak nie­na­wi­ści i po­gar­dy dla no­wych oby­cza­jów, ode­słał in­sy­gnia ko­ro­na­cyj­ne ce­sa­rzo­wi. To mówi coś nie­coś o sen­ty­men­tach utrzy­mu­jących się – może na­wet roz­po­wszech­nio­nych – w nie­któ­rych kręgach. Jesz­cze wy­mow­niej­sze są wy­ko­pa­li­ska.

W dru­giej po­ło­wie X wie­ku pol­skie gro­dy ksi­ążęce sta­ły się po­tężniej­sze niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Za­sto­so­wa­no znacz­ne udo­sko­na­le­nia w bu­do­wie wa­łów. Szcze­gól­nie Po­znań – roz­ko­pa­ny przed woj­ną i zno­wu ba­da­ny po jej za­ko­ńcze­niu – im­po­nu­je pod tym względem. Hen­ryk II, któ­ry do­sze­dł w po­bli­że, ale nie ry­zy­ko­wał i wo­lał za­wrzeć po­kój, mógł się li­czyć z prze­wi­dy­wa­ny­mi kosz­ta­mi sztur­mu.

Mó­wi­łem o ko­ro­na­cji i cof­nąłem się do twierdz, wznie­sio­nych po roku 966. Nie ma w tym sprzecz­no­ści. Cho­dzi o ca­ło­kszta­łt prze­mian we­wnętrz­nych i ustro­jo­wych, ja­kie na­stąpi­ły w ci­ągu kil­ku­dzie­si­ęciu lat po chrzcie. Od­sy­ła­jąc ko­ro­nę, dzia­łał Bez­prym w obro­nie sta­re­go pra­wa ro­do­we­go, któ­re nie­wzru­sze­nie obo­wi­ązy­wa­ło od cza­sów po­ga­ńskich.

Po­ci­ąga­jąco wy­gląda do­my­sł, że sil­ne for­te­ce po­trzeb­ne były ze względu na zmia­nę wia­ry. Gło­si­łem kie­dyś ten po­gląd w re­por­ta­żach ar­che­olo­gicz­nych. Od­wo­ły­wać go nie za­mie­rzam, za to po­wa­żnie uzu­pe­łnić.

Po­ga­ństwo nie było pew­nie w Pol­sce aż tak po­tężne, by prze­ra­żać mo­nar­chów. Jego głów­ne ośrod­ki znaj­do­wa­ły się na za­chód od Odry, w kra­jach Wie­le­tów. Nie­bez­pie­cze­ństwo z ich stro­ny było po­wa­żne, zwłasz­cza że mi­ło­ść do sta­rej re­li­gii nie była je­dy­ną siłą, z któ­rą Pia­sto­wie mu­sie­li się bo­ry­kać. Jed­no­li­ta pro­win­cja ko­ściel­na oraz god­no­ść kró­lew­ska, tak po­trzeb­ne dla do­bra po­li­ty­ki za­gra­nicz­nej, były im rów­nie nie­zbęd­ne w sto­sun­kach we­wnętrz­nych. Słu­ży­ły do stop­nio­we­go i nad­zwy­czaj mo­zol­ne­go prze­ra­bia­nia sa­mej isto­ty ów­cze­sne­go pa­ństwa.

Ostat­nie echa po­ga­ństwa, wy­ra­źne jesz­cze w stu­le­ciu XIII, wkrót­ce po­tem uci­chły. Do bar­dzo pó­źnych cza­sów prze­trwa­ły pew­ne ce­chy struk­tu­ry we­wnętrz­nej kra­ju, ufor­mo­wa­ne w do­bie gru­bo przed­pia­stow­skiej.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------Ilia­da, czy­li Pie­śń o Troi (Ilio­nie) – opo­wie­ść o woj­nie tro­ja­ńskiej.

Ho­mer, któ­re­mu tra­dy­cja przy­pi­su­je au­tor­stwo Ilia­dy, jest po­sta­cią oto­czo­ną le­gen­da­mi. Już Gre­cy okre­su kla­sycz­ne­go i hel­le­ni­stycz­ne­go nie mie­li o nim pew­nych wia­do­mo­ści – ist­nia­ło wie­le po­glądów co do miej­sca jego na­ro­dzin i ży­cia, przy czym naj­częściej wy­mie­nia­no – Ita­kę, Smyr­nę, Py­los, Ar­gos, Ko­lo­fon, Ate­ny i Chios.

Ilia­da jako naj­star­szy i za­ra­zem bar­dzo ob­szer­ny grec­ki do­ku­ment pi­sa­ny jest jed­nym z naj­wa­żniej­szych źró­deł w dzie­jach sta­ro­żyt­nej Gre­cji. Za­war­te w niej mity za­wie­ra­ją wspo­mnie­nia wy­da­rzeń hi­sto­rycz­nych, a przed­sta­wio­ne przez nią szcze­gó­ło­we opi­sy ży­cia Acha­jów i Tro­ja­ńczy­ków sta­no­wią prze­bo­ga­ty ma­te­riał.

Epos obej­mu­je okres oko­ło 49 dni z dzie­si­ąte­go – ostat­nie­go roku woj­ny tro­ja­ńskiej.

Gniew Achil­la, bo­gi­ni, głoś, ob­fi­ty w szko­dy... – tak roz­po­czy­na się Ilia­da, któ­rej głów­nym mo­ty­wem jest opo­wie­ść o tym, jak naj­wi­ęk­szy grec­ki wo­jow­nik Achil­les w gnie­wie po­rzu­ca wal­kę z Tro­ja­ńczy­ka­mi.

Achil­les pro­si swo­ją mat­kę Te­ty­dę, by ubła­ga­ła Zeu­sa, by ten po­mó­gł Tro­ja­ńczy­kom, a tym sa­mym za­szko­dził Acha­jom. Zeus zsy­ła Aga­mem­no­no­wi sen ma­jący go skło­nić do sztur­mu na Tro­ję. Jed­nak wódz chce to zro­bić pod­stępem, uda­jąc wy­co­fa­nie swo­ich wojsk. Do­cho­dzi do bi­twy...

.

Epos grec­ki, opar­ty na an­tycz­nej ust­nej tra­dy­cji epic­kiej i śpie­wa­ny przez Ho­me­ra wier­szem (tzw. hek­sa­me­trem). Skła­da się z 24 pie­śni. Pierw­sze po­świ­ęco­ne są wędrów­ce Te­le­ma­cha, syna Ody­se­usza, któ­re­mu z ko­lei po­świ­ęco­ne są po­zo­sta­łe ksi­ęgi.

Ody­se­ja za­czy­na się po za­ko­ńcze­niu dzie­si­ęcio­let­niej woj­ny tro­ja­ńskiej. Ody­se­usz ci­ągle nie wra­ca z woj­ny do domu. Jego syn Te­le­mach ma 20 lat
i dzie­li dom z mat­ką Pe­ne­lo­pą. W ich sie­dzi­bie prze­by­wa też 108 na­tar­czy­wych za­lot­ni­ków, ubie­ga­jących się o rękę Pe­ne­lo­py (i zwi­ąza­ne z tym na­dzie­je na tron).

Opie­kun­ka Ody­se­usza, Ate­na, roz­ma­wia o jego prze­zna­cze­niu z naj­wa­żniej­szym z bo­gów Zeu­sem, w mo­men­cie gdy Po­sej­do­na (boga nie­chęt­ne­go Ody­se­uszo­wi) nie ma na Olim­pie. Po tym Ate­na prze­ko­nu­je Te­le­ma­cha, aby po­szu­kał wie­ści o swym ojcu.

Pó­źniej opo­wie­dzia­na jest hi­sto­ria Ody­se­usza. W swo­jej po­wrot­nej wędrów­ce tra­fia on ko­lej­no na wy­spę cy­klo­pa Po­li­fe­ma, wy­spę sy­ren, wy­spę za­miesz­ka­ną przez nim­fę Ka­lip­so.

Przez cały ten czas Pe­ne­lo­pa trzy­ma za­lot­ni­ków z dala od sie­bie. Obie­ca­ła, że wy­bie­rze jed­ne­go z nich, gdy sko­ńczy tkać suk­no po­grze­bo­we dla te­ścia. Jed­na­kże ka­żdej nocy roz­pru­wa pra­cę z po­przed­nie­go dnia.

W po­ło­wie III w. p.n.e. po­emat zo­stał prze­tłu­ma­czo­ny na ła­ci­nę przez Lu­cju­sza Li­wiu­sza An­dro­ni­ka. Był to pierw­szy prze­kład w li­te­ra­tu­rze eu­ro­pej­skiej.

.

Ge­nial­ne dzie­ło Du­ma­sa to wci­ąż nie­do­ści­gnio­ny pier­wo­wzór opo­wie­ści o wiel­kiej in­try­dze, sile ze­msty, po­tędze przy­ja­źni i trium­fie czło­wie­ka
w wal­ce o ho­nor.

Dzie­je nie­zwy­kłych lo­sów ofi­ce­ra ma­ry­nar­ki, Ed­mun­da Dan­te­sa, po­zna­je­my w mo­men­cie wpły­ni­ęcia do Mar­sy­lii trój­masz­tow­ca „Fa­ra­on”, na któ­rym ob­jął on, po śmier­ci do­wód­cy, sta­no­wi­sko ka­pi­ta­na. Wy­da­je się, że przed mło­dym czło­wie­kiem roz­po­ście­ra się te­raz pa­smo suk­ce­sów, szcze­gól­nie że cze­ka też na nie­go uko­cha­na Mer­ce­des, z któ­rą wkrót­ce ma wzi­ąć ślub. Nie­ste­ty, tuż przed swo­ją śmier­cią do­wód­ca po­pro­sił Ed­mun­da, by ten do­star­czył do Pa­ry­ża pew­ne do­ku­men­ty, któ­re pod­czas rej­su zo­sta­ły za­bra­ne z Elby, gdzie uwi­ęzio­ny był Na­po­le­on. Ten fakt po­ma­ga za­zdro­snym o jego suk­ce­sy lu­dziom na­pi­sać do­nos, w któ­re­go wy­ni­ku Ed­mund tra­fia na lata do wi­ęzie­nia
w twier­dzy If. Okru­cie­ństwo wy­rządzo­ne Dan­te­so­wi przez tych, któ­rych miał za przy­ja­ciół, ode­bra­ło mu mi­ło­ść, wol­no­ść i na­iw­ną ra­do­ść ży­cia. Mrocz­ne lo­chy twier­dzy If za­bi­ły ła­two­wier­ne­go mło­dzie­ńca, ale jed­no­cze­śnie ufor­mo­wa­ły czło­wie­ka świa­do­me­go i uwol­ni­ły wiel­kie­go kon­struk­to­ra mi­ster­ne­go pla­nu wy­mie­rze­nia spra­wie­dli­wo­ści tak wo­bec wro­gów, jak i przy­ja­ciół, we­dle ich za­sług i prze­wi­nień.

Hra­bia Mon­te Chri­sto wy­ru­sza za­tem szla­kiem ze­msty z por­tu Mar­sy­lia...

.

Anna z Tysz­kie­wi­czów Po­toc­ka-Wąso­wi­czo­wa (1779-1867), cio­tecz­na wnucz­ka Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta, cór­ka het­ma­na Lu­dwi­ka Tysz­kie­wi­cza, żona Alek­san­dra Po­toc­kie­go, była – jako je­dy­nacz­ka – spad­ko­bier­czy­nią wiel­kiej for­tu­ny. Dzi­ęki ko­li­ga­cjom ro­dzin­nym i to­wa­rzy­skim sta­ła się na­ocz­nym świad­kiem spraw po­li­tycz­nych nie­ma­łej wagi.

Jej wspo­mnie­nia obej­mu­ją okres od Po­wsta­nia Ko­ściusz­kow­skie­go do pierw­szych lat Kró­le­stwa Pol­skie­go. Pi­sa­ne z we­rwą i ta­len­tem, do­sko­na­le od­da­ją ko­lo­ryt tej burz­li­wej i in­te­re­su­jącej epo­ki.

Pa­mi­ęt­nik ten nie jest su­chą kro­ni­ką fak­tów. Su­biek­tyw­ne spoj­rze­nie au­tor­ki na lu­dzi i wy­da­rze­nia uroz­ma­ica­ne są dow­cip­nym, a często zło­śli­wym ko­men­ta­rzem.

.

Wil­liam Crom­sworth od­rzu­ca swe ary­sto­kra­tycz­ne dzie­dzic­two i wy­ru­sza do Bruk­se­li, by tam zna­le­źć szczęście. Zo­sta­je na­uczy­cie­lem języ­ka an­giel­skie­go w szko­le z in­ter­na­tem dla mło­dych pa­nien, gdzie musi sta­wić czo­ło ma­ni­pu­la­cjom ze stro­ny dy­rek­tor­ki, Zo­ra­ïde Reu­ter, któ­ra, po­wo­do­wa­na za­zdro­ścią, usi­łu­je znisz­czyć mi­ło­ść ro­dzącą się mi­ędzy nim a uczen­ni­cą, Fran­ces Hen­ri, rów­nie jak Wil­liam am­bit­ną i ener­gicz­ną mło­dą ko­bie­tą. Nie­zwy­kła opo­wie­ść o mi­ło­ści, a za­ra­zem kry­ty­ka re­la­cji dam­sko-męskich, któ­re w epo­ce wik­to­ria­ńskiej nie­jed­no­krot­nie spro­wa­dza­ły się do wal­ki o do­mi­na­cję. W ksi­ążce tej znaj­dzie­my wąt­ki au­to­bio­gra­ficz­ne. Char­lot­te Bron­të, po­dob­nie jak jej bo­ha­ter Wil­liam, uczy­ła an­giel­skie­go w szko­le w Bruk­se­li. I po­dob­nie jak on do­świad­cza­ła mi­ło­ści. Jed­nak jej obiek­tem był żo­na­ty wła­ści­ciel szko­ły, co nie mo­gło za­ko­ńczyć się hap­py en­dem.

.

Kla­sy­ka bry­tyj­skiej po­wie­ści z po­cząt­ku XIX wie­ku, w któ­rej obok lo­sów bo­ha­te­rek uka­zu­ją nam się nie­zwy­kle traf­ne ob­ser­wa­cje ów­cze­snej oby­cza­jo­wo­ści i fa­scy­nu­jące por­tre­ty psy­cho­lo­gicz­ne, a to wszyst­ko we wspa­nia­łej sce­ne­rii par­ków i dwo­rów spo­koj­nej an­giel­skiej wsi.

Po śmier­ci męża, któ­ry nie­ste­ty nie za­bez­pie­czył do­sta­tecz­nie swo­jej ro­dzi­ny, pani Da­sh­wo­od i jej trzy cór­ki mu­szą szu­kać no­we­go domu. Mimo że znacz­nie mniej­szy i skrom­niej­szy, szyb­ko sta­je się on jed­nak miej­scem, gdzie ży­cie to­czy się cie­pło, a wo­kół zbie­ra się licz­ne gro­no przy­ja­ciół. Dwie naj­star­sze cór­ki pani Da­sh­wo­od, emo­cjo­nal­na i ro­man­tycz­na Ma­rian­na oraz roz­wa­żna i po­wa­żna Ele­ono­ra, wśród licz­ne­go to­wa­rzy­stwa, w któ­rym się ob­ra­ca­ją, spo­ty­ka­ją ka­wa­le­rów, na któ­rych za­czy­na im wi­ęcej niż zwy­kle za­le­żeć. Nie­ste­ty w świe­cie, w któ­rym przy­szło im żyć – gdzie po­zy­cja spo­łecz­na i pie­ni­ądze są głów­ny­mi gra­cza­mi – przyj­dzie im się bo­le­śnie roz­cza­ro­wać
i za swą na­iw­no­ść i uf­no­ść wy­lać wie­le łez...

Do prze­czy­ta­nia ko­niecz­nie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: