Myśli zebrane - ebook
Po kilku miesiącach spędzonych w Turcji, gdzie próbowała zagłuszyć żałobę, Zoya Staszewska wraca do Wrocławia. Zmęczona, ale mocniejsza. Kiedy brat prosi ją o wsparcie przy rozkręcaniu start-upu, nie przypuszcza, że właśnie tam — wśród tabel, planów i przypadkowych rozmów — wydarzy się coś, czego nie przewidziała. Poruszająca, surowa, ale pełna światła powieść o miłości, która nie zbawia, i o wolności, która zaczyna się tam, gdzie kończy się strach przed sobą samą. Książka dla czytelników 18+
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8414-649-1 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie przyszłam tu, żebyś się czegokolwiek nauczył.
Nie jestem przystankiem w twojej historii.
Nie jestem nagrodą, wyzwaniem, terapią ani cichą dziewczyną, którą złamiesz, a potem się wzruszysz.
Piszę, bo inaczej rozpadłabym się na części. Słowa trzymają mnie w pionie. Nie po to, by były ładne. Po to, żeby bolały — jeśli trzeba. Najpierw mnie. Potem świat.
Mam dwubiegunówkę.
Tak, to znaczy, że potrafię być ogniem i popiołem w tym samym zdaniu. Ale przestań to romantyzować. To nie jest poezja. To jest biologia i ból. To są godziny, o których nikt nie chce słuchać. To są myśli, które nie proszą o pozwolenie.
Lubię sukienki w kwiatki, bo dobrze się w nich kłamie.
Ludzie myślą, że wyglądam na spokojną.
Nie pytają, co się dzieje pod spodem. I dobrze.
Nie jestem od wyjaśnień.
Nie jestem trudna.
Po prostu przestałam się zginać, żeby komuś było wygodnie. A to boli tylko tych, którzy chcieli mnie zmierzyć swoją miarą.
Nie chcę ci się podobać.
Nie chcę, żebyś mówił, że jestem silna.
Nie chcę być ikoną, wzorem ani przestrogą.
Chcę być sobą. I to cię ma albo nieść, albo odstraszyć.
Bo jestem Zoya. I to nie jest prolog do czyjejś historii.
To jest całość.Prolog
maj 2025
Zoya
Kapadocja nie jest twoim lekiem
Poprzedniej wiosny
coś we mnie umarło
(o ile nie stało się to
lata temu)
Długo szukałam ukojenia
pośród balonów w Kapadocji,
czując, iż powinnam zmierzyć się
z rzeczywistością
Moje wątpliwości
nie były ulotne, niczym hel
Uciekałam przed nimi, skręcając sobie kostki,
ale nawet mimo bólu,
nie zatrzymywałam się na moment
Nikt nie powiedział mi,
że ścieżka, którą kroczyłam
kiedyś się skończy
A ja będę musiała przestać biec
Świeże powietrze wpadało do mieszkania przez szeroko otwarte okno balkonowe. Lekki wiatr tańczył z zasłonkami, słońce grzało niemiłosiernie, a ja właśnie skończyłam podlewać swoje roślinki.
Od tygodnia byłam w Polsce. Miesiące spędzone w Turcji, w towarzystwie Emre, otworzyły moją głowę i dały mi upragnione wytchnienie. I choć będę tęskniła za długimi wieczorami w jego towarzystwie, przy herbacie — nie mogę dalej uciekać.
Nie mogę uciekać od tego, że śmierć Cypriana mnie zraniła i choć spychałam to gdzieś w otchłań — to tęskniłam za nim.
Nie mogę uciekać od tego, że czuję się pusta, jak wydmuszka.
Nie mogę uciekać od tego, że moje życie toczy się we Wrocławiu.
Nie mogę uciekać… od Wiktora.
Westchnęłam głośno.
Wiktor.
Nie widziałam go od momentu, w którym czekał na mnie z kwiatami. Minął tydzień, a ja poświęciłam mu wtedy zdecydowanie za mało czasu. Czego się bałam? Co ja w ogóle odwalałam?
Szczerze mówiąc, wszyscy doskonale wiemy, iż między mną, a nim nic poważnego nigdy nie będzie. To była kumpelska relacja i może początkowo, przez krótki moment, oboje mieliśmy nadzieję na coś więcej, ale życie szybko to zweryfikowało. Zostawiłam to w spokoju. Najwidoczniej los miał inne plany na naszą znajomość.
Poza tym odkąd tylko Cyprian postanowił zostawić mnie w tym padole łez i rozpaczy samą, zarzekałam się, iż minie sporo czasu, zanim z kimkolwiek się zwiążę. O ile w ogóle, bo nie sądziłam, by jakikolwiek facet był w stanie mną tak wstrząsnąć, bym go pokochała. Przestały bawić mnie związki na chwilę, oparte na seksie i pojedynczych wyjściach. Nie chciałam iluzji w moim życiu, historia z Rashmim nauczyła mnie wystarczająco dużo, by wiedzieć, że to nie jest dla mnie. Ja byłam popierdoleńcem i albo ktoś za tym nadążał i chciał tego, albo mógł co najwyżej dać mi spokój. A w ostatnim czasie ceniłam sobie ten spokój o wiele bardziej, niż kiedykolwiek. W jakiś sposób tęskniłam za wszelkiego rodzaju uniesieniami, ale nie na tyle, by dawać się ponosić. Tak więc, po miesiącach spędzonych w Turcji, wzięłam sobie do serca moją ulubioną zasadę „Jebać miłość” i z takim przekonaniem wróciłam do Wrocławia, by trzymać się z daleka od wszelkich relacji, które zafundują mi łzy, złamane serce i tygodnie w łóżku, spędzone na opłakiwaniu niedoszłego wybranka.
Nadszedł maj — jeden z moich ulubionych miesięcy. Chociaż za dwa tygodnie miałam zaczynać ostatni rok swojego dwudziestolecia i zupełnie nie miałam pojęcia, kiedy i jak minęło mi ostatnie dziesięć lat. Nie byłam na to gotowa, a nieubłaganie mijający czas wprawiał mnie w melancholijny nastrój. Dużo rozmyślałam o swojej młodości, błądząc po najdalszych zakamarkach Tumblra. Czy ja kiedykolwiek miałam jakąś wartość, czy może byłam tylko pełna pustych słów, stwarzających pozory wyjątkowości?
Czy moje istnienie miało jakiekolwiek znaczenie?
I co z nadchodzącą przyszłością? Nadal nie zrobiłam wiele w tej kwestii, choć tak się zarzekałam, iż popchnę swoją karierę w zupełnie innym kierunku, niż Centrum. To były palące dylematy, które nie mogły dłużej czekać, a ja nie mogłam dalej tkwić w stanie zawieszenia. Musiałam iść naprzód. Ale nie chciałam iść gdziekolwiek. Musiałam to dobrze przemyśleć, aczkolwiek moja wewnętrzna oszustka wciąż miała się dobrze. Wciąż słyszałam w mojej głowie głos, który mówił mi, iż nie nadaję się do pracy z innymi ludźmi, za mało wiem i nie zasługuję ani na dobrą karierę, ani na miłość, ani nawet na dostatnie życie.
Pogrążanie w rozmyślaniach przerwał mi dzwonek do drzwi.
A to ciekawe, raczej nikogo się nie spodziewałam.
Zanim zdążyłam otworzyć, usłyszałam szczęk zamka. Może to Krycha? Co byłoby dziwne, bo dochodziła zaledwie jedenasta, a ona już walczyła dzielnie w galerii.
Do środka wszedł Joachim. Ach tak, przecież miał swój komplet kluczy. Nie był sam, a w towarzystwie Cartera i jeszcze jakiegoś faceta.
— Zooooo! — wziął mnie w ramiona.
Skrzywiłam się.
— Ciebie też dobrze widzieć — burknęłam. — Czemu zawdzięczam tę jakże przyjemną wizytę?
— Moment, najpierw kawa. — poszedł do kuchni, jakby nic się nie działo.
Nie żeby zakłócił mój spokój, co nie?
— Cieszę się, że czujesz się tutaj, jak u siebie — mruknęłam, nadal skrzywiona. — Cześć Carter, całe wieki cię nie widziałam.
— Za rzadko bywasz w rodzinnym mieście — zaśmiał się. — Gdzie nasze maniery? Poznaj Michaela, naszego kumpla. — wskazał na wysokiego gościa przed czterdziestką, który przyglądał mi się ze zmarszczką na czole.
— No widzę, że założyliście gang emerytów — wychrypiałam. — Zoya. Zoya przez y. — przedstawiłam się.
— I dołączysz do tego gangu za moment — powiedział Jo z kuchni. — Mam dla ciebie propozycję biznesową.
Wywróciłam oczami.
— No pewnie. Biznes — prychnęłam. — Akurat, jak miałam zamiar robić inne, dużo ciekawsze rzeczy w swoim życiu. — dodałam sceptycznie.
Jakie rzeczy, Zoya? Gnicie w czterech ścianach i krytykowanie samej siebie?
Zamknij się, do cholery.
Kilka minut później Carter ze zlęknioną miną siedział na mojej kanapie, Michael szybko do niego dołączył. Mój brat dla odmiany zawisł nad niskim stolikiem z odpalonym laptopem.
Oparłam się o regał na książki, który stał niemal pod oknem i czekałam na tę jego „propozycję biznesową”.
— Po pierwsze — westchnął Jo. — Miałaś rację co do Stacha. Tak, wiem, wiem. Nie wierzyłem ci od początku i przez wiele lat mu ufałem, ale najwidoczniej musiałem przejechać się na własnej głupocie. Nie wiem, Zoya, skąd ty masz ten zmysł do ludzi, ale jak zwykle byłaś niezawodna.
Zaśmiałam się głośno.
— Cóż… Z grzeczności nie zaprzeczę. Podążasz czasami jedną, wyznaczoną ścieżką, nie chcąc dostrzec czegoś innego. Dosyć ryzykowne podejście, jak na takiego geniusza. — skomentowałam.
— Robisz to samo. — burknął.
— Owszem. Ale ja wiem, że ścieżka, którą wybrałam, jest odpowiednia. Nie bez powodu spędzam godziny na myśleniu. Ta głowa czasami do czegoś się przydaje. — odbiłam piłeczkę, pukając się w skroń.
— Przepraszam — wtrącił Carter. — Skąd wiesz, że wybrana przez ciebie ścieżka jest odpowiednia? — popatrzył na mnie, ale widziałam w jego oczach, jak bardzo próbuje przetworzyć ten proces.
Westchnęłam.
— Po prostu to wiem. Głos w mojej głowie mi to podpowiada — mruknęłam. — Żeby była jasność, jestem bipolarem, więc nie uznawajcie gadania do siebie za coś dziwnego.
Bardziej ciekawił mnie ten drugi. Michael. Nie odezwał się ani słowem. Nie powiedział nawet „cześć”. Kompletne zero. Po prostu siedział na kanapie w moim mieszkaniu i obserwował mnie uważnie.
— Każdy nosi swoje brzemię. — oznajmił. Zachrypnięty i niski głos.
Intrygujące.
— Niemowa jednak przemówiła. — burknął Carter.
Cóż, ludzie generalnie nie mówią za dużo, jeśli nie widzą w tym sensu. Mądre podejście, po co kłapać dziobem, skoro nie ma się nic do powiedzenia?
— Daj mu trochę czasu — warknął Joachim. — Mike po prostu czasami musi zaznajomić się z sytuacją, zanim coś chlapnie. — dodał w moim kierunku.
Wzruszyłam ramionami.
— Co to za biznes? — zapytałam, sięgając po swój kubek z kawą.
— Moment — poprosił. — W każdym razie po tej wpadce ze Stachem zrezygnowałem z zabawy w nieruchomości i postanowiłem pobawić się w finanse. Potrzebowałem do tego mądrych głów, dlatego z Carterem i Michaelem założyliśmy start-up — oznajmił. — Poza tym jestem w trakcie sprzedaży naszego rodzinnego domu. Znaczy się, jeszcze nic z tym nie zrobiłem, ale chcę go sprzedać.
— Poczekaj — wtrąciłam brutalnie. — Jak to sprzedać? — spiorunowałam go wzrokiem. — Co na to matka? Poza tym… Że jak? Nie możesz tego tak o zrobić! — warknęłam.
Miałam przed oczami swój pokój, swoją bezpieczną oazę z wielkim łóżkiem, niebieskimi światełkami i całym tym dziadostwem, które tam zostawiłam. Nie mogłam oddać jedynego, tak ważnego miejsca w moim życiu w obce ręce.
— Zoya, spokojnie. Wiem, że to dla ciebie ważne… Ale chciałbym zacząć od nowa we Wrocławiu — powiedział. — Jestem tutaj od stycznia. Wyjechałaś do Turcji, nie wiedziałem nawet, czy wrócisz. Mamy wynajętą małą przestrzeń biurową i zaangażowaliśmy kilka osób. Same mądre głowy, spodoba ci się to.
Okay, może przesadzałam, ale prawda była taka, że jeśli Joachim sprzeda ten dom, zniknie moja bezpieczna oaza. Zniknie jedyne miejsce, które przypominało mi o tym, jaka byłam. Zniknie pokój, który przypominał mi, że kiedyś byłam pełna barw, emocji i całego tego gówna. Zniknie jedyny łącznik ze starą Zoyą, którego nie chciałam tracić, bo byłoby to jak strata samej siebie i fundamentów, na których wyrosłam. A może właśnie o to chodziło? O zerwanie tej grubej nici, o znalezienie nowej siebie, chociaż bałam się, jak diabli. Bo to pomieszczenie z niebieskimi światełkami było jedynym potwierdzeniem na to, że istnieję, że jestem żywa. Uderzyło mnie to tak mocno, iż na moment zamilkłam.
Jak widać, usilnie trzymałam się starej mnie, bo to tam szukałam potwierdzenia na to, że nie jestem małym pyłkiem, błąkającym się po świecie. Wciąż wracałam do przeszłości, tracąc teraźniejszość i przyszłość, bo łatwiej było mi grzebać w tym, co było, a nie w tym, co jest teraz. Bo tam były moje emocje i przygody, których nie chciałam zapomnieć.
Tylko że to nigdzie mnie nie prowadziło.
Musiałam w końcu zrozumieć, że starej Zoi już nie ma. Ona umarła, dawno temu. Trochę jej w tym pomogłam, a trochę sama z siebie wykopała sobie grób.
Od co najmniej trzech lat próbowałam to zrozumieć i chciałam skonstruować nową Zoyę, ale wychodziło mi to chyba marnie. Wciąż czułam się jak nic nieznacząca istota i zupełnie nie wiedziałam, jak mam pozbyć się takiego toku myślenia. Moje życie naprawdę nie było spektakularne. Czy ja naprawdę chciałam, żeby miało jakiekolwiek znaczenie?
Cóż… Za dwa tygodnie miałam mieć dwudzieste dziewiąte urodziny, a wciąż babrałam się w starych dylematach. Chyba czas z tym skończyć.
— No dobra, ale jaka będzie moja rola w tym waszym biznesie? — zapytałam nagle.
Jo się uśmiechnął.
— No jak to jaka? Jesteś mistrzem marketingu. Masz chłodne spojrzenie na decyzje, jesteś szczera i konsekwentna. Dlatego widzę cię jako naszego managera od spraw marketingu. — oznajmił mój brat.
Westchnęłam. Here we go again.
— Chciałam pracować na własny rachunek i niekoniecznie w marketingu. — burknęłam.
— Wiem, że masz swoje własne, literackie plany — powiedział. — Ale nadal uważam, iż nadajesz się do tego, jak mało kto.
No dobra, uratował mi dupę, gdy miałam całe Centrum na głowie. Chyba powinnam mu się jakoś odpłacić.
— Okay — mruknęłam. — Wchodzę w to. Wyślij mi jakiegoś e-maila z raportem i podsumowaniem, bo wciąż nie wiem, co to za biznes. Rzucę na to okiem.
— Jakim raportem? — wtrącił Carter.
— No chyba nie sądzicie, że poświęcę swój czas na jakieś niedopowiedzenia. Chcę jasnego pliku z informacjami o tym start-upie. Jaka branża, kto jest odpowiedzialny za co, obowiązki, cele, biznesplan ogólny i szczegółowy, założenia finansowe, wydatki, prognoza na najbliższe trzy miesiące, pół roku. — wymieniłam.
Patrzyli na mnie w ciszy.
— Kurwa mać, Joachim, nie mów mi tylko, że czegoś takiego nie masz — warknęłam. — Właśnie na tym poległeś, robiąc interesy ze Stachem. Zbudowałeś firmę na chaosie, a to nigdy nie kończy się dobrze. — dodałam jadowicie.
— Mówiłem, że się nadasz — uśmiechnął się pod nosem. — Wyślę ci wszystko do jutra.
— A teraz won mi stąd, bo zakłócacie mój spokój — burknęłam. — Tylko najpierw pozmywaj po sobie!
— Tak jest, szefowo! — mój brat się roześmiał.
Niestety ta wizyta rzuciła, po raz kolejny, cień na moje obawy i dylematy. Musiałam się z tym rozprawić i choć nie wiedziałam jak… To musiał być jakiś sposób. Pożegnałam się z nimi, a potem usiadłam przed ekranem swojego laptopa, próbując pozbierać to wszystko jakoś do kupy.1. Dlaczego nikt nam nie powiedział?
VIA @ZOYASPOETRY ON TUMBLR (28.01.2025)
Dlaczego nikt nam nie powiedział, że dorosłość będzie tak brutalna?
Nikt nie wspomniał o tym, z czym będziemy musieli się zmierzyć.
Dla dzisiejszych nastolatków jestem zapewne dinozaurem, bo przecież 30 już niemal puka do moich drzwi. Zawsze w okresie urodzinowym robię się przesadnie sentymentalna. Patrzę na ostatnie dziesięć lat mojego życia i nie mogę uwierzyć w to, że kurwa, nikt nam nie powiedział… Nie mruknął nawet słowa o tym, jak będzie bolało nas serce, jak wiele razy się zawiedziemy, jak mamy czuć. Czym właściwie były dla nas uczucia? Czemu nie umiemy radzić sobie z relacjami międzyludzkimi? Dlaczego wypełnia nas pustka, z którą nie umiemy walczyć, bo każda próba walki kończy się fiaskiem? Dlaczego nikt nie powiedział nam o nadziei — podstępnej łajzie — która usypia naszą czujność?
Dlaczego nikt nam nie powiedział — jak być człowiekiem?
Równo dziesięć lat temu tkwiłam w ostatniej klasie liceum. Tkwiłam to dobre określenie, bo dosadnie rzecz ujmując, w dupie miałam zbliżającą się maturę, naukę i cały ten szkolny chaos. Moje myśli były skoncentrowane na skurwiałej miłości, która zawładnęła moim ciałem i umysłem do tego stopnia, że nic innego się dla mnie nie liczyło. To był czas, w którym należałam bardziej do innych osób, niż do samej siebie. Och, jakież wielkie były moje nadzieje. Na świetlaną przyszłość, na studia, na wspaniałe przyjaźnie, naukę nowego języka i tę… Tę skurwiałą miłość.
Porzuciłeś mnie.
Wtedy tego nie rozumiałam, no bo przecież jak ktokolwiek mógł porzucić kogoś takiego, jak ja. Najwidoczniej jeszcze wiele musiałam się nauczyć.
To były czasy mojej raczkującej depresji. To były czasy, w których kitrałam jagodowe Winstony pod łóżkiem, robiłam wysokiego koka na głowie ze swoich długich, blond włosów, podkradałam bratu jego flanelowe, o wiele za duże koszule. To były czasy glanów, skórzanych kurtek i złamanych serc. To były czasy tequili chowanej za podręcznikami od matmy, której tak nienawidziłam. Melanży w ogródku Maka, biegów na ostatni, nocny autobus, który dowoził mnie pod dom rodziców. Rodziców, którzy byli zawiedzeni, bo ich zbuntowana córka znowu zionie fajkami, alkoholem i pocałunkami z obcymi facetami. To były czasy wieczorów spędzonych na Tumblr, w towarzystwie smutnych cytatów, ale to właśnie te cytaty nas wychowały. Bo jesteśmy trochę takimi dziećmi Tumblra, który nauczył nas więcej, niż nie jeden nauczyciel w szkole.
Oni skupiali się na sinusie i cosinusie, na pisaniu CV, ale żadne z nich nie powiedziało nam, co to znaczy czuć. Nikt nie przygotował nas na ciężkie momenty, w których brakowało nam tchu. Nie powiedzieli nam, że życie to nie jest bajka, a jedyne, co nas czeka to pasmo rozczarowań. Nikt nie powiedział nam, iż miłość wcale nie polega na rzyganiu tęczą, a na tym, by zaufać. Zaufać temu, że druga osoba wcale nie chce dobić naszych ledwo bijących serc. Nie wspomnieli ani słowa o tym, jacy są inni ludzie. Głupi, zagubieni, błądzący we mgle. Wszyscy mierzymy się z tymi samymi dylematami. I nosimy w duszy wielki żal o to, że nikt nam nie powiedział…
Każdej reakcji uczyłam się sama.
Każda sytuacja była dla mnie nowa. Wiele wieczorów spędziłam ze słuchawkami na uszach, w towarzystwie Halsey, The Neighbourhood, Arctic Monkeys, BMTH i Comy. Wiele papierosów musiałam wypalić, by zrozumieć, że życie jest grą, której część z nas nie wygra. Ciągniemy tę maskaradę na single playerze, zapominając o tym, że nasze problemy wcale nie są jak zombie. Naprawdę podziwiam ludzi, którzy sądzą, iż jest inaczej.
Na końcu i tak zawsze zostajemy sami, nieważne, ile musieliśmy komuś poświęcić. Nieważne, ile oni nam odebrali, zostawiając nas z pustą duszą. Oni zawsze odchodzą, bez względu na to, co obiecali, jak się zachowywali i co czuli.
Im szybciej to zrozumiecie, tym lepiej dla was.
Trochę śmieszą mnie moje własne wyobrażenia o życiu z czasów, gdy miałam te 19 lat. Kurwa, czego ja nie chciałam od życia? Gdzie te twoje wyobrażenia o byciu dziennikarką śledczą albo wielką pisarką? Gdzie te twoje wyobrażenia o byciu opoką dla wykolejonych ludzi? Chciałaś być zbawcą świata, chciałaś uleczać innych, podczas gdy sama potrzebowałaś uleczenia. Gdzie te wyobrażenia o podróżach, dwójce dzieci, mieszkaniu w apartamentowcu, mężu i wielkiej miłości? Śmiechu warte.
Pamiętam tamten jesienny wieczór. Był wrzesień, a ja od kilku dni wiodłam zupełnie nowe życie w nowym mieście. Zegarek pokazywał niemal dwudziestą trzecią, a ja w towarzystwie spadających liści szłam pustą ulicą. Światło latarni raziło mnie w oczy. Czekałeś na mnie w progu swojego mieszkania z tym swoim pięknym, cwanym uśmieszkiem. Chwilę później siedziałam na blacie w twojej kuchni, a ty parzyłeś dla nas malinową herbatę. Śmiałeś się, bo nie używam cukru.
— Zoya… Czego ty właściwie chcesz od życia? — zapytałeś, podpalając mi papierosa.
Nie umiałam ci odpowiedzieć. Chyba po prostu chciałam, żeby przestało mnie boleć.
A bolało przeokrutnie.
Pchałam się w ramiona destrukcji. Myślałam, że fizyczny ból wynagrodzi mi ten psychiczny. Myślałam, iż dzięki temu w końcu poczuję, że jestem żywa i prawdziwa. Wymierzałam samej sobie karę za popełnione błędy, robiąc absurdalne rzeczy. Upijanie się, ciąg imprez i ten cholerny Tumblr.
I to wszystko, psia mać, na nic. Nie da się. Nie da się wskrzesić życia z popiołu, który był pozostałością po nas samych sprzed lat. Strawił nas ogień. Zeżarł nas do cna.
Ciężko jest porzucić wrażenie o tym, że coś nas ominęło.
Czas przeleciał nam przez palce. Nasze dawne wyobrażenia się nie spełniły, a zastąpił je gorzki żal. Bo nie byliśmy wystarczający, bo nie zadbaliśmy o siebie odpowiednio, bo nie walczyliśmy o swoje, gdy była taka potrzeba. Jebane dzieci neo, które szukały ukojenia na Tumblrze, dorosły.
Gdzieś tam, głęboko, te wspomnienia są wciąż żywe. Próbowałam odnaleźć siebie w innych ludziach, ale przecież to nie oni mnie definiowali. Szkoda, że zrozumiałam to o wiele za późno.
Dzisiaj nie ma ich.
Zostałam ja.
Utkana z gorzkiej ironii, waszych kłamstw, moich strachów, złamanych obietnic, zawodów miłosnych i straconych przyjaźni.
I tak ciągnę tę maskaradę na single playerze, bo nikt nigdy mi nie powiedział, czym są uczucia i nikt mi nie powiedział o tym, że życie to pasmo rozczarowań.5. Ale ja tylko jestem sobą i aż sobą
maj 2025
Zoya
W czwartkowy poranek wstawało mi się o wiele łatwiej. Nie tylko dlatego, że się wyspałam, ale wiedziałam, iż czeka mnie kolejny dzień w biurze, a po sali będzie kręcił się Nikodem, więc dla samego widoku jego buźki warto było tam pójść.
Skąd takie myśli u mnie? Do chuja.
Założyłam jedną ze swoich sukienek. Miałam ich niemal czterdzieści, większość była mojego projektu i to w nich czułam się najlepiej. Jasny błękit w połączeniu z moimi ukochanymi, ciemniejszymi niezapominajkami, ramoneska i vansy. Cała ja w starym wydaniu. Założyłam swój ulubiony, złoty naszyjnik, a zawieszki były dwie — dwie części skrzydeł. Kiedyś Cyprian miał jedną, ale po jego śmierci nosiłam obie. To był amulet, który oboje mieliśmy przy sobie, odkąd tylko się poznaliśmy. Złote kolczyki, make up i mogłam wychodzić na tramwaj.
Komunikacja miejska była lepszym wyborem, przynajmniej nie stałam w korkach.
Tuż przed ósmą byłam w biurze.
— Kawa gotowa! — zawołał Carter z uśmiechem na twarzy, gdy tylko weszłam do środka.
Zostawiłam torbę na biurku i poszłam do socjalnego. Dzisiaj nie będę się frajerzyć. I tak muszę zacząć gadać do Nikodema, więc lepiej tego nie odkładać. Spotkałam go tam, akurat chował białego Monstera do lodówki.
— Cześć — odezwałam się pierwsza. — Zoya.
Tym razem to on się odwrócił.
— Nikodem — odpowiedział. — Dla przyjaciół po prostu Niko. — uśmiechnął się.
Ja pierdolę, nie rób mi tego, człowieku.
— Śmiałe założenie — mruknęłam, sięgając po swój kubek. — No wiesz, raczej nikt nie sądzi, że będzie czyimś przyjacielem przy pierwszej rozmowie.
Czułam jego wzrok na sobie. Oparł się ramieniem o lodówkę i z rękoma w kieszeniach spodni skrócił dystans między nami. Stałam przy blacie.
— Jeśli chodzi o ciebie, to sądzę, że będziesz dla mnie kimś więcej, niż przyjaciółką. — powiedział cicho.
Poczułam, jak cierpnie mi skóra. Zamarłam. Ale tylko dlatego, iż dokładnie tego od niego oczekiwałam, tylko nie umiałam sama przed sobą tego przyznać.
Nie umiałam na niego spojrzeć, więc po prostu gapiłam się w blat. Kurwa mać, co we mnie wstąpiło?
Miałam się nie frajerzyć, ale to wcale nie było takie proste przy tym człowieku.
— Uważaj na to, o czym marzysz. — wyszeptałam w jego stronę, a potem wyszłam z socjalu.
Nie patrząc na nic, pognałam do swojego stanowiska, założyłam słuchawki i zajęłam się pracą.
Co oczywiście było nie lada wyzwaniem, bo mój zakuty łeb dryfował po innych tematach.
No dobra, nawet jeśli coś z tym zrobię, to przecież byłam chora. ChAD pukał do moich drzwi z wielkim transparentem „Halo, nie zapominaj o mnie!” — a wątpiłam w to, czy jakikolwiek facet sam z siebie chciałby to znosić.
Okay, byłam stabilna, nadal brałam leki, co prawda ze zmniejszoną dawką i czułam się po nich lepiej, ale licho nigdy nie śpi. A jak coś odpierdolę za kilka tygodni? Nie wiedziałam tego. A na pewno nie chciałam nikogo ranić, bo wiele osób w życiu zraniłam i jeszcze jeden taki przypał to moje sumienie mnie zeżre. Tak, nadal miałam resztki godności i nie chciałam nikomu łamać serca. Poza tym nie zapominajmy o tym, że miałam swoje wymagania — byle co mnie nie interesowało. Wystarczyła jedna, mała rzecz, która mi się nie spodoba i mogłam wyrzucić całą relację do kosza. Nawet jeśli była to błahostka. Nikt tego nie rozumiał, ale ja kierowałam się raczej jasnymi założeniami w życiu i żadne szarości mnie nie interesowały, w przeciwieństwie do mojego brata. Tylko czerń i biel i owszem, może było to raniące dla wielu osób, ale miałam to gdzieś.
To mnie miało być dobrze.
To znaczy, oczywiście, że zależało mi na drugiej osobie, umiałam wiele zrobić dla kogoś, kogo kocham, ale najpierw muszę wiedzieć, że sama będę przy tej osobie bezpieczna i przede wszystkim chciana.
A czy przypadkiem Nikodem nie powiedział ci dzisiaj, że chce od ciebie czegoś więcej, niż przyjaźni?
Zamknij się. Po prostu się zamknij.
Tym razem zrobię to tak, jak należy.
Zerkałam na jego twarz, skupioną na pracy. Przynajmniej do momentu, w którym przyłapałam go na tym samym. Też na mnie zerkał i widziałam to przez lukę w regale. Uśmiechnął się szeroko i z ruchu jego warg wyczytałam — „Wygrałem!” — co sprawiło, że moje policzki zapłonęły żywym ogniem.
I co, dalej chcesz się opierać? Powodzenia, idiotko.
Lęk
Wydawałeś się być człowiekiem,
którego skrzywdzenie bolałoby mnie bardziej,
niż krzywdzenie samej siebie
Odwracałam głowę,
gdy patrzyłeś na mnie,
dotykałeś mojego czoła
i już nie wiedziałam,
czy to wstyd,
czy lęk
Bałam się samej siebie,
bo nie wiedziałam
na ile mnie stać
i Ty też wolałbyś
nie wiedzieć
— Mam umowy do korekty — Joachim wyrósł przed moim biurkiem. — Podesłałem ci na mejlem. — dodał.
— Zerknę na to. — odpowiedziałam.
— Wszystko okay? — skrzywił się, patrząc na mnie.
— Tak. — mruknęłam.
Chwilowo byłam zajęta rozmyślaniem o pełnych wargach Nikodema i za cholerę nie chciałam skupiać się na czymś innym.
— Ach te baby… — jęknął Jo i z uniesioną ręką sobie poszedł.
Zerknęłam na swoją skrzynkę pocztową, ale w międzyczasie dostrzegłam, że Nikodem wysłał mi zaproszenie na Discordzie.
DO NIKODEM: To jest skandal. Prywatę zostaw na później, zanim nasza święta trójca się zorientuje.
Na jego twarzy wciąż widziałam uśmiech.
DO ZOYA: Chciałem tylko przypomnieć, że nasza święta trójca przez 3 miesiące nie wiedziała, co chce stworzyć, więc nie mają prawa mieć jakichkolwiek zarzutów, bo to nie przez PRYWATĘ ta robota stała w miejscu. ; -)
Uśmiechnęłam się. No proszę, na dodatek jest bystry, a intelekt jara mnie, jak mało co.
DO NIKODEM: Brawo, Sherlocku. Mam nadzieję, że będziesz taki wygadany, jak do poniedziałku będziesz musiał dostarczyć mi założenia planu marketingowego. ; -)
DO ZOYA: Kochaniutka, możemy to ogarnąć nawet dzisiaj. ; -)
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
A potem zrobiłam korekty umów i odesłałam Joachimowi. Wyszłam zapalić.
— A czy pani byłaby tak uprzejma i dałaby mi ognia? — zapytał Nikodem, wychodząc zaraz za mną.
— Cóż, jeśli to jest ogień, na jaki pan liczy. — podałam mu zapalniczkę.
Prychnął pod nosem.
— Tamten ogień mam już zagwarantowany. — powiedział.
— Bylebyś się nie poparzył. — burknęłam.
— Bylebyś nie zamieniła się później w popiół. — podrapał się po skroni.
Byłam tak zaskoczona, że spojrzałam mu w oczy. Pierwszy raz przez tak długi moment patrzyłam w oczy komukolwiek.
— A co, jeśli… Jeśli chcę stać się popiołem? — wychrypiałam niespodziewanie.
— Wtedy — zaczął. — Wtedy musisz pozwolić na to, by płomień cię ogarnął. Od czubka głowy — musnął moje czoło, tuż pod linią włosów. — Po krańce twoich dłoni. — dotknął mojego palca u prawej dłoni.
Kurwa jebana mać. Naprawdę, myślałam, że padnę tam trupem. Miał takie duże dłonie. Stanowczy dotyk. Żadnych podchodów. Chryste, dosłownie musnął dwa, małe cale na moim ciele, a ja poczułam wręcz palący ból. Chciałam, by mnie dotykał. Chciałam, by dotykał mojej szyi i całował moje obojczyki.
Kurwa mać.
Znam go dwadzieścia cztery godziny, a już chcę z nim spędzić całą wieczność. Tu już nie ma odwrotu. Mam przejebane.
— Może ten płomień już został tutaj rozpalony. — wychrypiałam.
Uśmiechnął się.
— Nie martw się — mruknął. — Na pewno nie zgaśnie. W przeciwieństwie do twojego papierosa. — zaśmiał się krótko.
Westchnęłam i wyrzuciłam niedopałek do kosza. Chciałam po prostu wrócić do swojego biurka i ochłonąć.
— Pamiętaj, że ogień zawsze cię dogoni. Nieważne, jak szybko będziesz uciekała. — zawołał, gdy byłam przy drzwiach.
Ty cholerny, podstępny człowieku. Żebyś wiedział, że masz rację!
Przez resztę dnia starałam skupić się na pomocy Hance w doborze kolorów, jakie będą dominowały w aplikacji. Wiele razy wybierałam barwy naszych ubrań w Centrum, więc znałam się na tym. Hanka siedziała obok biurka Nikodema i jego obecność wcale mi tego nie ułatwiała. Nie mówił nic, po prostu patrzył na mnie z tym swoim cwanym uśmieszkiem.
Potem zjadłam lunch z Joachimem.
— Co w ciebie wstąpiło, do cholery jasnej? — warczał znad talerza. — Dziwna jakaś jesteś.
— Odpierdol się, dobra? — burczałam.
Właśnie na takim poziomie utrzymywała się większość naszych rozmów.
Ktoś z zewnątrz pomyślałby, że to chore, ale dla nas było to normalne.
Po lunchu wróciłam do obowiązków. Zaczęłam planować wstępny zarys kampanii marketingowej, ale było to bardzo ogólne. Jednak z takim planem wiedziałam, gdzie mam iść z resztą roboty. Nie wiem, kiedy zegarek wybił szesnastą i zorientowałam się, że wszyscy, oprócz Jo, Cartera i Nikodema już wyszli.
— Idźcie do domu — powiedział Jo. — Zwłaszcza ty, pracoholiczko. — spiorunował mnie wzrokiem.
Pokazałam mu środkowy palec, ale zaczęłam się zbierać.
— Jutro będę o dziesiątej — oznajmiłam. — Mam notariusza, idę sfinalizować umowę na mieszkanie.
— Spoko. — mruknął mój brat.
— A i jak ogarniemy konkrety, chcę mieć dwa dni zdalne. — dodałam.
— Ta i prywatny odrzutowiec. — przedrzeźniał mnie Jo.
— O to zadbam niedługo — odburknęłam. — Nie będziesz potrzebował mnie codziennie. Nie takie kampanie ogarniałam zdalnie.
— Ja może nie — uśmiechnął się. — Ale wiem, że znajdą się inni, co by cię chcieli widzieć tutaj każdego dnia. — zerknął na Nikodema.
— A weź się pierdol. — warknęłam.
Założyłam ramoneskę i wyszłam z biura.
Tramwaj miałam mieć i tak za dziesięć minut, więc zapaliłam papierosa.
— Gdzie zaparkowałaś? — zapytał Nikodem, który też już wyszedł.
— Mój rydwan został pod mieszkaniem. Powiedziałam, że nigdy więcej nie przyjadę tutaj autem. Nie mam cierpliwości do stania w korkach. — oznajmiłam.
Zaśmiał się.
— Czyli MPK? Aj, dziewczyno — pokręcił głową. — Chodź ze mną. Mam auto z tyłu.
— Nie ufam obcym ludziom. Na pewno zaraz skończę wywieziona na wały. — burknęłam.
— O nie. Z tobą to, co najwyżej, mogę w taki sposób wyrzucać zwłoki kogoś innego. — powiedział rozbawiony i wyciągnął do mnie rękę.
Niech cię szlag, Nikodem.
Westchnęłam i poszłam.
— Ach, czyli Grunwald — oznajmił, gdy tak, jak zakładałam, staliśmy w korku. — Mieszkam na Kasprowicza. Załóżmy, że to po drodze. — zaśmiał się.
— Mogłam przejechać się tramwajem — mruknęłam. — Albo jechać z Jo. Wstyd się przyznać, ale ja nawet nie wiem, gdzie on teraz mieszka. Nie spodziewałam się, że rzuci wszystko i przeniesie się do Wro.
Była to dla mnie niezrozumiała i desperacka decyzja.
— Nie ogarniam życia, jeszcze dwa tygodnie temu siedziałam w Turcji. Wróciłam i zostałam wciągnięta w jakieś podejrzane biznesy. — dodałam, wzdychając.
— Może tak miało być — powiedział, zerkając na mnie. — Czasami szukamy szczęścia bardzo daleko, a potem okazuje się, że mieliśmy je pod nosem. Nikt nie spodziewa się najlepszych rzeczy i osób tuż obok siebie.
— Będziesz się śmiał, ale… Zodiakalna Waga, co nie? — zapytałam.
— Skąd wiesz? — odpowiedział pytaniem, szczerze zaciekawiony.
Bo Cyprian też był Wagą. Było kilka cech, które ich łączyły, zwłaszcza w zachowaniu.
— Zgadywałam. — mruknęłam.
Dlatego tak dobrze mi się z nim rozmawia.
— No więc Joachim to twój brat. Podziwiam waszą więź. — oznajmił.
— Tak, to może wydawać się niespotykane. Nie zawsze tak było. Po prostu z czasem udało nam się porozumieć. Jo, jak to starszy brat, martwi się o mnie. — wyjaśniłam.
— Nie wydaje mi się, by było o co. — uśmiechnął się.
— Zdziwiłbyś się. — odpowiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
— W sensie, no wiesz, masz głowę na karku, a to w dzisiejszych czasach nie zdarza się często. Słyszałem, że miałaś jakiś biznes, ale nie znam szczegółów. To całkiem rozsądne. — ciągnął.
— Przez lata prowadziłam dom mody. — oznajmiłam.
— To tłumaczyłoby twój wyszukany styl — powiedział. — I zrezygnowałaś?
Do diabła, nie drąż tego tematu. Przynajmniej nie teraz.
Co to za różnica? Wpisze twoje dane w Google i będzie wszystko wiedział.
— Prowadziłam to miejsce z moim mężem — oznajmiłam cicho. — Ale mój mąż zmarł.
— Och, kurwa — szepnął. — Wybacz. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi.
— Raczej nikt się nie spodziewa, że mogę być wdową w wieku dwudziestu ośmiu lat — żachnęłam się. — Zamknęłam firmę. Sprzedałam wszystko, wyniosłam się do Turcji, no ale wróciłam. Joachim bardzo mi pomógł, nie wiem, gdyby nie on… — urwałam.
Złapał mnie za rękę. Wiem, że to był dla niego naturalny odruch. Patrzyłam na nasze splecione dłonie i zastanawiałam się, gdzie to wszystko zmierza. Chociaż jego ciepła skóra, w połączeniu z mocnym uściskiem była jedyną rzeczą, jakiej chciałam w tamtym momencie.
— Opowiesz mi o tym — oznajmił. — Ale nie tutaj. Nie, gdy stoimy w korku. A i o tatuażu też mi opowiesz. — wskazał na mój nadgarstek.
Uśmiechnęłam się.
Prosty napis, który zrobiłam, będąc w Turcji.
„People create art — I create chaos”
Właściwie było to tłumaczenie jednego z moich wierszy, ale nie musiał o tym wiedzieć.
— Najwidoczniej wiele mam ci do powiedzenia. — zauważyłam.
— Najwidoczniej wiele mam do usłyszenia. — uśmiechnął się.
— Dlaczego akurat start-up mojego brata? — zapytałam nagle.
— Skończyłem studia i kisnąłem trzy lata w korpo. Serio, zapuściłem tam korzenie i z tej nudy przeglądałem ogłoszenia. Chciałem się wyrwać, więc postawiłem wszystko na jedną kartę i złożyłem papiery do Joachima. Najwidoczniej coś go urzekło. Ale cieszę się z tej decyzji. Czasami trzeba zaryzykować. Nawet jeśli wymaga to od nas wysiłku i odrzucenia starych schematów. — stwierdził.
— Mam z tym problem. Gdyby nie śmierć mojego męża, nadal tkwiłabym w domu mody, chociaż chciałam robić coś innego. — oznajmiłam.
— Czasami musisz pójść za głosem serca. Tak po prostu jest w życiu. — ciągnął.
— Piszę książki — wypaliłam. — Właśnie opublikowałam trzecią część.
Mogłam zostawić to dla siebie.
Spojrzał na mnie.
— I poświęcasz czas na tworzenie jakiejś bzdurnej apki? Chryste, dziewczyno. — wywrócił oczami.
Wzruszyłam ramionami.
— Czasem potrzebuję czegoś, co potwierdzi, że jestem wciąż żywa i prawdziwa, a literatura… Jest idealna, by spełnić tę rolę. — mruknęłam.
— Wierz mi, że chyba prawdziwszej osoby od ciebie jeszcze nie spotkałem. — szepnął.
— Znasz mnie jeden dzień — zaśmiałam się. — Skąd możesz to wiedzieć?
— To się po prostu czuje. — zamknął mi usta tym stwierdzeniem.
Byłam nowa w tej robocie. Hamowałam się. Nie chciałam od razu pokazywać swojej prawdziwej twarzy, a on chyba to wyczuwał.
— No cóż — westchnął. — Chyba jesteśmy na miejscu.
— Dzięki — powiedziałam. — Miło się gawędziło.
— Służę towarzystwem zawsze i wszędzie, Zoya. — uśmiechnął się.
Pożegnałam się z nim i poszłam na górę. Wiem, że czekał, aż wejdę do klatki, a dopiero potem odjechał.
— Widziałam wszystko z okna, akurat paliłam fajkę. — krzyknęła Krycha z kuchni.
Wywróciłam oczami. Nie skomentowałam tego. Po prostu zajęłam się robieniem kolacji.
Czarne pióro
Poezja była jedynym
namacalnym dowodem na to,
iż wciąż jestem żywa
i prawdziwa
Cała reszta czyniła mnie
małym, nieznaczącym pyłkiem
a ja tylko chciałam, by moja
historia nie była banalna
Nikodem
Nieważne, jak bardzo będę walczył — nie umiem trzymać się od niej z daleka.
Miałem do tego wiele powodów.
Ona naprawdę była mądrą osobą. Łapała w lot moje prowokacje słowne. Odpowiadała mi w tak szczery, wręcz bezczelny sposób, że mnie zatykało. Podejmowała wyzwanie, rzucała kostkami naturalnie, jakby nie była zaskoczona. Ja byłem zaskoczony. Dla niej to zapewne było nic, przecież tak funkcjonowała między innymi ludźmi, a ja czułem się jak odkrywca. Chciałem, by mówiła do mnie, ale ona trzymała się na dystans, chociaż to też sprawiało jej wiele trudu. Nie zdradzałem, że znam jej książki. To byłoby za proste, a ja nie chciałem, by spaliła się ze wstydu, chociaż nie miała do tego powodu. Obserwowałem jej zachowanie i czułem, iż wycofałaby się, gdybym tylko napomknął o znajomości jej utworów.
Mieszkała w starej kamienicy. Nienawidziła korków, a ja cieszyłem się, bo zyskałem więcej czasu w jej obecności. Wydawała się zamknięta, jak skrzynia. Widziałem jej niechęć. Ale szybko zrozumiałem, że nie chce się w nic angażować, bo… Boi się zranienia. Jakby myślała, że nie zniesie kolejnego rozczarowania. Taki mechanizm obronny. Brak inicjatywy, chociaż podtrzymywała rozmowę, brak oczekiwań, bo zderzenie z rzeczywistością może być bolesne.
Tylko że ja daleki byłem od ranienia jej. Wystarczająco dużo musiała znosić w życiu, nie chciałem jej dokładać. Chciałem, by wreszcie odetchnęła i uwierzyła w to, iż nie każdy człowiek na świecie jest źródłem poparzeń.
A poparzeń miała wiele. Niektóre zostawiły po sobie paskudne blizny, które będą towarzyszyły jej do końca życia, niektóre udało się jej zniwelować. Niektóre wciąż były świeże.
Dziewczyno, gdybyś tylko mi pozwoliła, ja bym wszystkiego się pozbył. Tylko mi zaufaj.
Czułem zapach jej włosów. Gorzki grejpfrut, niczym jej życie.
Kurwa, co ona miała w sobie takiego? Mógłbym patrzeć na nią godzinami. Tak bardzo chciałem dotknąć jej twarzy, czułem ból w klatce piersiowej. Cierpła mi skóra na samą myśl o jej bliskości.
Przecież umawiałem się z innymi dziewczynami. Ale one były… Nie umiałem tego określić. Powierzchowne i płytkie. Nie chciałem ich obrażać. Może nie były źródłem spełnienia moich wyobrażeń, ale mogły być nim dla kogoś innego, więc nie chciałem ich oceniać. Czasami czułem, że może za dużo wymagam, ale przecież… Tak po prostu było. Nie chciałem zniżać się do ich poziomu. Nie umiałem przymknąć oka. Nie umiałem zaakceptować ich niskiego poziomu intelektualnego, robienia z siebie słodkich idiotek, ich zjebanych wartości. Więc nie pakowałem się w nic poważnego, ucinałem kontakty tak szybko, jak je nawiązywałem. I w tym wszystkim pojawiła się Zoya. Nie chciała się przyznawać do ciężaru, jaki nosi. Nie chciała przyznawać, że gdzieś, tam głęboko, jest pełna uczuć, które zapadły w sen zimowy, który trwa od długiego czasu. Zasługiwała na to, by je obudzić. Musiała tylko pozwolić mi działać.
Nie będę się spieszył. Niech sama przekona się, iż nie mam złych zamiarów. Dam jej czas, nawet całą wieczność.
Nawet jeśli sam będę musiał przechodzić katusze, musząc patrzeć na jej usta, których nie mogę pocałować.6. Wiele przeszłaś, koleżanko
maj 2025
Zoya
Zapowiadał się szalony dzień. Wpadłam do biura przed jedenastą, w biegu lecąc po kawę.
— No i jak? Podpisałaś umowę? — zapytał Joachim.
— Owszem. Wprowadzam się w ostatni weekend maja. — oznajmiłam.
— Gratuluję. Zoya Staszewska i jej drugie mieszkanie. — zaklaskał i zaczął się śmiać.
— Boże, Jo, to nic takiego. — też się zaśmiałam.
— Jestem z ciebie dumny. — przytulił mnie.
— Mam twardą dupę. Nauczono mnie tego w naszej rodzinie. — burknęłam.
— Niech twoja twarda dupa zniesie humorki Cartera. — powiedział cicho.
— Z przyjemnością. — z kubkiem kawy usiadłam przy biurku, włączając laptopa.
Miałam zamiar wrócić do wstępnego planu marketingowego, ale moje skupienie przerwał głos Cartera.
— Staszewska — zagrzmiał. — Czterdzieści minut spóźnienia.
Skrzywiłam się.
— Faktycznie ktoś tu dzisiaj ma okres. — odwarknęłam.
Widziałam, że Julka tłumi śmiech.
— A wiesz o tym, że spóźnienia w pracy nie są tolerowane? — ciągnął.
— A wiesz o tym, że mogę sobie przyjść nawet o trzynastej i nic z tym nie zrobisz? — uśmiechnęłam się jadowicie.
— Jesteś tutaj szeregowym pracownikiem. Uważałbym. — oznajmił poważnie, świdrując mnie wzrokiem, opierając się o kontuar recepcji.
Boże, on naprawdę chciał mnie sprowokować.
— Ej stary, weź się hamuj, dobra? — warknął Joachim.
— Spóźnienia wprowadzają niepotrzebny luz i chaos. — ciągnął Carter.
— Podobnie jak wasze próby sklejenia apki, które podejmowaliście od stycznia — syknęłam. — Nie wkurwiaj mnie, Carter. Zajmij się czymś pożytecznym i daj mi pracować. — dodałam ze zrezygnowaną miną.
— A może pokażesz mi, jakie są efekty twojej pracy? — przeciągał linę.
Kurwa, no nie potrzebowałam kawy, podniósł mi ciśnienie skutecznie.
— Cóż, jak na razie zrobiłam więcej w ciągu dwóch dni, niż ty przez pięć miesięcy — powiedziałam. — Do kłapania dziobem jesteś pierwszy, prawda? To nie mi ma na tym zależeć, człowieku.
— Najwidoczniej nie jest to pierwsza firma, na jakiej ci nie zależało — rzucił zimno. — Z Centrum też zrezygnowałaś.
Joachim spojrzał na niego wściekły. Potem spojrzał na mnie.
To tylko prowokacja, Zoya, wstał lewą nogą.
— Zapędzasz się, Carter. — wtrącił Mike.
— Po prostu wkurza mnie to, że osoba, od której naprawdę spodziewałem się o wiele więcej, tak ignorancko podchodzi do swoich obowiązków — wyjaśnił Carter. — Jak widać, nie pierwszy raz, skoro jedną firmę już zamknęła.
Prychnęłam pod nosem, a potem wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do niego.
— Powtórz — poprosiłam. — No śmiało. Powiedz to jeszcze raz, patrząc mi w oczy, a nie w parkiet.
Nie odezwał się.
— Tak właśnie myślałam, Carter — burknęłam. — Jaja jak u szczeniaczka, mózg jak orzeszek, co? Dla twojej informacji zamknęłam Centrum, bo taka była wola mojego zmarłego męża. Zapisał to w testamencie. Chorował na białaczkę i uwierz mi, kurwa, że nie chciałbyś widzieć tak bliskiej ci osoby, jak umiera ci na rękach — wychrypiałam. — Ale będziesz mi pierdolił o braku dyscypliny i spóźnianiu się. Może najpierw sam pokaż, na co cię stać. Ja już byłam współwłaścicielką firmy, która miała swoje oddziały w całej Europie. Ktoś taki, jak ty — przerwałam. — Były żołnierz, co nie? Widzę to w twoich oczach. Chyba syndrom wjechał za mocno, stąd te twoje humorki. To da się leczyć, wiesz? Irak czy Afganistan? — przyjrzałam mu się. — Afganistan. Aj, chłopie — pokręciłam głową. — Jedna rada. Zanim zaczniesz skakać do kogoś z pyskiem, upewnij się, że będziesz w stanie to wygrać. I weź się w końcu za robotę, bo doskonale wiesz, że blokujesz całą ekipę.
— Ty naprawdę jesteś postrzelona. — szepnął.
— Wiesz dlaczego? Bo ludzie twojego pokroju mnie taką uczynili. A to nawet nie jest dwadzieścia procent moich możliwości, więc przestań stąpać po kruchym lodzie, Carter. — powiedziałam gorzko.
Joachim zaczął z powrotem oddychać dopiero gdy wróciłam na swoje miejsce. Założyłam słuchawki na uszy.
— Popierdoliło cię? — zagrzmiał Mike. — Kurwa, ty zawsze musisz się na kimś wyżyć, głąbie — pociągnął go za fraki. — Na zewnątrz, bo ci przywalę. Do kogo, jak do kogo, ale do Zoi nie waż się fikać, debilu skończony. — oboje wyszli z biura.
Widziałam tylko przez szybę, jak Mike go opierdala.
— Mam nadzieję, że nie wzięłaś sobie jego słów do serca. — Joachim pojawił się tuż obok mnie.
— Daj spokój — machnęłam ręką. — Nie on pierwszy i nie ostatni. Nie zrobili mnie ze szkła.
Szczerze mówiąc, tak tylko gadałam, ale trochę mnie to zabolało. Wolałam skupić się na pracy, niż na mazaniu się i to jeszcze przed całym open space.
— Dam ci te zdalne dni — powiedział Jo. — Przepraszam. Nie sądziłem, że ten dupek dzisiaj się odpali i padnie na ciebie.
— Przestań się tym przejmować. — poprosiłam.
Przez większość czasu pracowałam z zadumaną miną. Nikodem patrzył na mnie uważnie. Uważniej, niż w ekran swojego komputera.
DO ZOYA: Chodź zapalić.
Taką wiadomość wysłał mi w porze lunchu. Tamtego dnia nie chciałam zostawać z nim sam na sam, bo wiedziałam, iż jestem zbyt zraniona i zła. Mogłabym zrobić coś, czego sama bym żałowała. W takich momentach lepiej zostawić mnie samą, dopóki się nie uspokoję.
Ale niechętnie wyszłam z nim na fajkę. Jednak chęć usłyszenia jego głosu była silniejsza.
— Chyba atmosfera dzisiaj siadła. — stwierdził, odpalając mojego papierosa.
— Jebać to. — wzruszyłam ramionami.
— Wcale nie — zaprotestował. — Obserwowałem cię uważnie. Akurat mnie ciężko jest oszukać, więc doskonale wiem, że ten złamas cię zranił. Tylko udajesz, że cię to nie rusza. Zakładasz maskę, bo wokół ciebie znajdują się obcy ludzie.
Nie chciałam z nim walczyć. Naprawdę, przysięgam, że nie miałam na to siły.
Zamknęłam oczy.
Poczułam się jak idiotka.
— Całkowicie rozumiem to podejście — oznajmił. — Chcesz się chronić. Wytrzymasz te trzy godziny do końca dnia?
Pokiwałam głową twierdząco.
— A potem pogadamy. — dodał.
Wszystko jedno, bylebym mogła ukryć się pod kołdrą i zapomnieć o tym ataku ze strony Cartera.
— Dzięki, Nikodem. — szepnęłam.
Przejrzał mnie i byłam na siebie za to zła, ale z drugiej strony… Może właśnie tego chciałam. By ktoś w końcu dostrzegł moją prawdziwą twarz, zanim sama ją ujawnię. To było takie nowe i zaskakujące. Takie inne. Co dziwne, patrzyłam na niego, chcąc go pocałować bardziej, niż kiedykolwiek.
Skończyłam fajkę i w ciszy wróciłam do środka.
Jakoś przetrwałam do szesnastej. Był piątek, więc dobrnęłam do weekendu i nie musiałam przez dwa dni myśleć o tym wszystkim.
Zabawne, i tak będziesz myślała o Carterze i jego ostrych słowach.
Westchnęłam. Opuściłam biuro w towarzystwie Nikodema.
— Możemy po prostu pojechać do mnie, ugotuję coś dobrego. — zaproponowałam bez namysłu.