Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Na dworze królowej Anny: powieść na tle historycznem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na dworze królowej Anny: powieść na tle historycznem - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 269 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. PRZY­GO­DA W DRO­DZE.

W dżdży­sty wie­czór li­sto­pa­do­wy, dro­gą z War­sza­wy do Ujaz­do­wa zdą­ża­ła w czte­ry ko­nie za­przę­żo­na ko­leb­ka. Na ko­niach lej­co­wych sie­dzia­ło dwóch haj­du­ków, oświe­tla­jąc po­chod­nia­mi pa­nu­ją­cą ciem­ność, któ­rą jesz­cze po­więk­sza­ła mgła, czy drob­ny deszcz sie­ką­cy bez prze­stan­ku.

Po­chod­nie oświe­tla­ły wpraw­dzie nie­co dro­gę, nie wy­su­szy­ły wszak­że bło­ta, w któ­rem grzę­zła cięż­ka ko­la­sa, chy­ląc się to na jed­ną, to na dru­gą stro­nę.

Po­jazd to był sta­ry; na pu­dle żół­tem, na bu­dzie, ząb cza­su wy­rył swo­je śla­dy, a i koła snać daw­no już słu­ży­ły. O ca­łość ich drżał naj­wi­docz­niej woź­ni­ca, któ­ry za każ­dem ich za­grzęź­nię­ciem wy­chy­lał się i za­raz udzie­lał swo­ich spo­strze­żeń sie­dzą­ce­mu obok haj­du­ko­wi.

Jed­no­cze­śnie za każ­dem po­chy­le­niem się po­jaz­du wy­glą­da­ła twarz śred­nich lat nie­wia­sty, bia­łą chu­s­tą otu­lo­na i dźwięcz­nym, me­lo­dyj­nym gło­sem py­ta­ła:

– Może wy­siąść?

Za­nim Woj­ciech woź­ni­ca zdą­żył od­po­wie­dzieć, już i z dru­giej stro­ny ko­la­sy wy­chy­la­ją się mło­dziut­ka głów­ka i to samo, jeno cień­szym gło­sem po­wta­rza­ła py­ta­nie:

– Może wy­siąść?

Wkrót­ce woź­ni­cę w od­po­wie­dzi wy­rę­czy­ło koło, któ­re ugrzą­zł­szy w bło­cie, wy­po­wie­dzia­ło po­słu­szeń­stwo, przy­czem ko­leb­ka pra­wie do sa­mej zie­mi się po­chy­li­ła.

Na ten wca­le nie­ocze­ki­wa­ny wy­pa­dek nie ozwa­ło się żad­ne "och!" "ach!" jak to zwy­kle bywa, tyl­ko za­brzmiał głos star­szej bia­ło­gło­wy:

– Wy­sia­daj Kor­nel­ko!

– Bło­to – za­uwa­ży­ła Kor­nel­ka, wca­le ja­koś nie prze­ra­żo­na tym wy­pad­kiem.

– Po­szu­ka­ni ja­kiej de­ski i do ka­re­ty przy­sta­wię – ode­zwał się lo­kaj, brnąc z po­ko­jów­ką po roz­mię­kłem bło­cie.

Nie­wia­sty, nic nie mó­wiąc, cof­nę­ły się w głąb ka­re­ty.

– Skąd tu wziąć de­ski! – mruk­nął woź­ni­ca.

I sta­nąw­szy na koź­le, zdjął z sie­dze­nia wy­ście­ła­ną po­dusz­kę, ode­rwał wie­ko od kiel­ni, znaj­du­ją­cej się pod ko­złem i po­da­jąc je, rzekł:

– Za­wszeć to lep­sze niż bło­to.

– Go­dzi­ło­by się ta­kich do sa­me­go zam­ku! – mruk­nął po­ko­jo­wiec, opie­ra­jąc de­skę o naj­niż­szy sto­pień i spo­glą­da­jąc po roz­la­nych po dro­dze ka­łu­żach, któ­re się lśni­ły przy mie­nią­cem świe­tle po­chod­ni.

Po­czem otwo­rzył drzwicz­ki i rzekł schy­la­jąc z ukło­nem gło­wę.

– Przy stop­niu jest już de­ska, ale da­lej strasz­ne bło­to.

– Cóż więc zro­bi­my? – spy­ta­ła star­sza nie­wia­sta.

I nie cze­ka­jąc od­po­wie­dzi, rze­kła:

– Mo­że­by jacy do­brzy lu­dzie po­ra­to­wa­li, wy­dźwi­gnę­li ka­re­tę i koła uży­czy­li.

– Gdy­by naj­mi­ło­ściw­sza pani po­sie­dzieć w ka­re­cie ra­czy­ła, pa­cho­łek mógł­by do zam­ku po­sko­czyć po dru­gą ka­re­tę – od­rzekł lo­kaj.

– Mo­że­by to i do­brze… – od­rze­kła, na­my­śla­jąc się nie­wia­sta. – Ale gdy tak bę­dzie­my sta­li na dro­dze, zro­bi­my ja­dą­cym mi­trę­gę.

Lo­kaj się uśmiech­nął nie­znacz­nie, w du­szy zaś po­my­ślał:

– Do­bro­tli­wa pani, jeno na jej do­bro­ci nikt się bo­daj nie po­zna­je.

Wtem jak­by na po­twier­dze­nie jej słów, z prze­ciw­nej stro­ny dał się sły­szeć za­ma­szy­sty trzask z bata i dwóch pa­choł­ków sie­dzą­cych z po­chod­nia­mi na lej­co­wych ko­niach, oznaj­mi­ło:

– Ka­ro­ca na dro­dze! – wo­łał je­den.

– Za­grzęź­nię­ta! – do­dał dru­gi.

Woź­ni­ca wstrzy­mał ko­nie, za nim wstrzy­mał się wóz i kil­ku­na­stu jezd­nych, ota­cza­ją­cych wiel­ką, w sześć koni za­przę­gnię­tą ko­leb­kę. Je­den z jezd­nych przy­sko­czył do drzwi­czek, z ko­leb­ki zaś dał się sły­szeć głos nie­cier­pli­wy:

– Jag­munt, co to?

– Mo­ści ksią­żę, ja­ko­waś ko­leb­ka na sa­mej dro­dze – tło­ma­czył dwo­rza­nin, sto­jąc z ko­niem przy drzwicz­kach.

– Któż to śmie Al­gi­mun­to­wi, księ­ciu na Hol­sza­nach sta­wać na dro­dze? – wrza­snął ten­że sam głos nie­cier­pli­wie. – Fora z nimi!

I nie ogra­ni­cza­jąc się na tym roz­ka­zie, za­wo­łał do sto­ją­ce­go przy ka­re­cie dwo­rza­ni­na:

– Każ pa­choł­kom tę za­wa­dę usu­nąć! Dwo­rza­nin kop­nął się z roz­ka­zem, tym­cza­sem pa­choł­cy księ­cia po­czę­li przed­rwi­wać z haj­du­ków prze­ciw­nej stro­ny.

– Ple­wą ży­wi­cie ko­nie, kie­dy was wy­cią­gnąć nie mogą!

– I ple­wy pew­ni­kiem nie wi­dzą, jeno wodę z ka­łu­ży! – do­dał dru­gi.

Pa­choł­cy za­grzęź­nię­tej zby­li te żar­ty po­gar­dli­wem mil­cze­niem.

– Śmie­cie wio­zą, to boją się prze­mó­wić, żeby ich nie roz­dmu­chać – mruk­nął woź­ni­ca.

– Ci­cho!

– Wa­ruj! – za­wo­ła­li przy­ci­szo­nym gło­sem haj­du­cy – i ja­kieś gło­sy ozwa­ły się do but­nej służ­by.

Nie­wie­le to wszak­że po­mo­gło, bo za­raz wrza­snął ksią­żę­cy woź­ni­ca:

– Z dro­gi tam! Od­po­wie­dzia­no mu znów mil­cze­niem.

– Hej! czy ty nie wiesz kto je­dzie? – wrza­snął po­wtór­nie.

– Wiem, kogo wio­zę! – od­krzyk­nię­to mu z za­grzęź­nię­tej ka­re­ty.

Tym­cza­sem haj­du­cy, zszedł­szy z koni, oglą­da­li le­żą­ce koło, chcąc je ja­kim bądź spo­so­bem na oś na­su­nąć.

– Wiedz o tem, że nam każ­dy ustę­pu­je z dro­gi! – wrzesz­cze­li ksią­żę­cy słu­dzy.

– I nam też – od­rzekł spo­koj­nym gło­sem jego prze­ciw­nik.

– Mój pan jest knia­ziem na Hol­sza­nach!

– My wy­żsi – od­po­wie­dzia­no mu z wiel­kim spo­ko­jem.

Star­sza z nie­wiast sie­dzą­cych w ko­la­sie pod­da­ła się swe­mu lo­so­wi. Zda­wa­ło się, że ta przy­go­da zgo­ła ją nie ob­cho­dzi, usta tyl­ko po­ru­sza­ły się cza­sa­mi, za­pew­ne szep­cąc mo­dli­twę.

Mło­dziut­ka zaś jej to­wa­rzysz­ka co chwi­la wy­chy­la­ła głów­kę, a że to na jej stro­nę po­chy­li­ła się ka­re­ta, wy­chy­la­ła się więc pra­wie do po­ło­wy.

Z nie­cier­pli­wych jej ru­chów znać było, iż chęt­nie by­ła­by wy­sko­czy­ła choć­by na­wet w bło­to, byle nie sie­dzieć na miej­scu. Usza­no­wa­nie wszak­że dla damy, z któ­rą je­cha­ła, nie po­zwa­la­ło jej na tę sa­mo­wo­lę.

Tym­cza­sem gwar kłó­cą­cych się do­cho­dził do wnę­trza, nie roz­róż­nia­no słów, lecz głos do­wo­dził, że tam idzie na ostre.

– Za­miast kłó­cić się, le­piej­by nam po­mo­gli – ode­zwa­ła się ze zwy­kłym so­bie spo­ko­jem star­sza nie­wia­sta.

To mó­wiąc, wy­chy­li­ła się, by spoj­rzeć, co się tam dzie­je.

Jed­no­cze­śnie przy ka­re­cie sta­nął Jag­munt. Spoj­rzał i na­gle po­czął ją­kać:

– Naj­mi­ło­ściw­sza pani… praw­dzi­wie szcze­gól­niej­szy wy­pa­dek, w tej chwi­li wszyst­kie­mu się za­ra­dzi.

Gdy tak mó­wił moc­no za­kło­po­ta­ny, z pod ra­mie­nia damy wy­chy­li­ła się głów­ka ja­dą­cej z nią dzie­wecz­ki i z cie­ka­wo­ścią przy­pa­try­wa­ła się mło­dzień­co­wi.

Ten, ukło­niw­szy się raz jesz­cze, jak mógł naj­ni­żej, zwró­cił szyb­ko ko­nia, aż roz­mię­kłe bło­to bry­zgnę­ło, da­jąc znak służ­bie, żeby się uci­szy­ła i znak ten po­parł ozwa­niem się:

– W tej chwi­li za­mknąć gęby!

Roz­kaz w mig po­skut­ko­wał, w jed­nej chwi­li zro­bi­ła się ci­sza, sły­chać było tyl­ko od­dech wzbu­rzo­nych gnie­wem ludz­kich pier­si i sa­pa­nie za­do­wo­lo­nych z chwi­lo­we­go wy­po­czyn­ku koni.

Tym­cza­sem Jag­munt zbli­żył się do ko­leb­ki księ­cia, z któ­rej okna po­wi­tał go głos gniew­ny.

– Cze­mu nie usu­wa­ją prze­szko­dy?

Jag­munt szep­nął coś swe­mu panu, a ten sze­ro­ko otwo­rzyw­szy oczy, spoj­rzał na nie­go ze zdzi­wie­niem i rzekł:

– Ależ to ja wła­sną per­so­ną słu­żyć mu­szę!

Tu mó­wiąc, wy­do­sta­wał się z ko­la­sy.

Nie­ła­twa to była spra­wa, bo jak­kol­wiek drzwicz­ki były sze­ro­kie i na roz­cież otwar­te, ale per­so­na Alek­san­dra Al­gi­mun­ta księ­cia na Hol­sza­nach, była tak po­kaź­na, iż z wiel­ką trud­no­ścią się wy­do­by­wał.

– Je­go­mość, ser­deń­ko, na taką ciem­ność i w ka­łu­żę! – ozwał się z głę­bi ko­la­sy prze­cią­gły głos nie­wie­ści.

I da­lej­że przy­trzy­my­wać za pas wy­sia­da­ją­ce­go, co jesz­cze utrud­nia­ło wy­do­sta­nie się z ko­la­sy.

– Niech cię Znicz spa­li, sło­wo daję, każę po­rą­bać to pu­dło, jeno mi­trę­ga – wo­łał kniaź, sa­piąc, wszak­że miar­ku­jąc głos swój. – Mu­sia­łem się chy­ba za an­ta­bę za­cze­pić, od­czep tam jej­mość, du­szo!

Lecz "du­sza" nie­tyl­ko nie my­śla­ła od­cze­pić, ale owszem, wło­żyw­szy drob­ną swą rękę za pas mał­żon­ka, z ca­łej siły przy­trzy­my­wa­ła go, da­jąc znak cór­ce, sie­dzą­cej na­prze­ciw, aby to samo czy­ni­ła.

– Od­wią­zać do stu Per­ku­nów pas, albo i prze­ciąć go, a niech się jak­naj­prę­dzej wy­do­bę­dę! – krzyk­nął kniaź, za­po­mniaw­szy o miar­ko­wa­niu gwał­tow­nych po­ry­wów.

Wi­dząc roz­sro­że­nie się pana, a i wiel­ką ko­niecz­ność wy­do­by­cia jego per­so­ny, Jag­munt ze­sko­czył z ko­nia i rzu­ciw­szy go sto­ją­ce­mu pa­choł­ko­wi, tak zręcz­nie się ja­koś koło od­plą­ta­nia pasa za­wi­nął, że kniaź nie spo­dzie­wa­jąc się tak szyb­kie­go uwol­nie­nia, o mało ca­łym ogro­mem swej po­sta­ci w ka­łu­żę nie ru­nął.

Przy­trzy­mał go zręcz­ny dwo­rza­nin i kniaź klap­nąw­szy nogą w bło­to, sta­nął ja­koś o swo­jej sile.

– Je­go­mość, ser­deń­ko, w taką ka­łu­żę! – ozwał się znów tro­skli­wy głos żony.

Lecz ser­deń­ko nie zwra­cał uwa­gi na to wo­ła­nie, jeno zwró­ciw­szy się do swych dwo­rzan, za­wo­łał:

– Wy­słać dro­gę skó­ra­mi do po­szwan­ko­wa­nej ko­la­sy!

Sam zaś brnął po bło­cie, a za nim w przy­zwo­itej od­le­gło­ści Jag­munt.

Sta­nąw­szy na­resz­cie przy drzwicz­kach sil­nie po­chy­lo­nej ka­ro­cy, skło­nił gło­wę z wiel­kiem usza­no­wa­niem i rzekł:

– Naj­mi­ło­ściw­sza i umi­ło­wa­na pani, ca­sus jaką jej Kró­lew­ską Mość spo­tkał, jest praw­dzi­wie szczę­śli­wym dla słu­gi jej ewe­ne­men­tem. Bę­dzie­my mo­gli dać do­wód, jak oso­ba jej nam jest dro­ga, na wła­snych rę­kach prze­nie­sie­my ją w bez­piecz­ne i su­che miej­sce.

– A ko­muż mamy za­wdzię­czać po­moc? – spy­ta­ła dama, któ­rą ten wy­pa­dek spo­tkał.

– Alek­san­der Al­gi­munt, kniaź na Hol­sza­nach Hol­szań­ski, naj­wier­niej­szy słu­ga domu Ja­giel­lo­nów.

– Hol­szań­ski… Al­gi­munt… – po­wtó­rzy­ła, jak­by so­bie coś przy­po­mi­na­jąc.

– Bra­ta­nek Paw­ła Al­gi­mun­ta Hol­szań­skie­go, bi­sku­pa wi­leń­skie­go – do­po­mógł kniaź.

– Wiem, już wiem i rada je­stem, że Wasz­mość wi­dzę – od­po­wie­dzia­ła dama z wiel­ką uprzej­mo­ścią.

– Ale te­raz po­zwo­li Jej Kró­lew­ska Mość, że ją po po­ło­żo­nych skó­rach do mo­jej ko­leb­ki prze­pro­wa­dzę – rzekł Hol­szań­ski. – Pod­je­chać bo­wiem nie moż­na, z po­wo­du wąz­kiej dro­gi – tło­ma­czył, po­da­jąc z dwor­skim ukło­nem rękę wy­sia­da­ją­cej.

Jag­munt przy­bli­żył się, chcąc do­po­módz to­wa­rzysz­ce, lecz dziew­czę nie do­tknąw­szy po­da­nej dło­ni, zręcz­nie wy­sko­czy­ło na ro­ze­sła­ne u stóp ko­la­sy niedź­wie­dzie fu­tro.

Za­le­d­wie jed­nak stą­pi­ła, po­tknę­ła się i o mało nie upa­dła, na­tra­fiw­szy na ja­kiś wy­bój, któ­ry się pod skó­rą znaj­do­wał.

Jag­munt pod­trzy­mał ją, mó­wiąc:

– Wasz­mość pan­na nie po­zwo­li­ła so­bie słu­żyć, te­raz po­nie­wo­li moje usłu­gi przyj­mu­je.

– Och­mi­strzy­ni na­ucza, iż nie go­dzi się usłu­gi od nie­zna­jo­mych mło­dzień­ców przyj­mo­wać – od­rze­kło dziew­czę re­zo­lut­nie.

– Piotr Jag­munt, krew­ny i dwo­rza­nin księ­cia na Hol­sza­nach.

– Kor­nel­ja Tar­łów­na, dwór­ka Jej Kró­lew­skiej Mo­ści, Anny Ja­giel­lon­ki – od­par­ło dziew­czę.

I uwa­ża­jąc snać, że ani och­mi­strzy­ni, ani nikt nie bę­dzie miał nic prze­ciw temu, opar­ta się swo­bod­nie na po­da­nem so­bie ra­mie­niu.

Czy­ni­ła zaś to z po­wa­gą i miną do­ro­słej oso­by, cho­ciaż z po­sta­ci wy­glą­da­ła nad lat trzy­na­ście.

Tym­cza­sem Anna Ja­giel­lon­ka do swe­go to­wa­rzy­sza mó­wi­ła:

– A do­ką­dże Wasz­mość dą­ży­cie, że­ście się na na­szej dro­dze zna­leź­li.

– Do­ką­dże, je­że­li nie do stóp Naj­mi­ło­ściw­szej nam Kró­lew­ny, dla po­le­ce­nia jej wzglę­dom cór­ki na­szej, Zof­ki – rzekł dwor­nie kniaź.

– Miłe nam wa­sze od­wie­dzi­ny, ale chy­ba was do Ujaz­do­wa za­pro­szę. Na zam­ku bo­wiem bur­gra­bia na­ka­zał po­rząd­ki we­dle ko­mi­nów na zimę – mó­wi­ła Anna z pew­nem za­kło­po­ta­niem.

– Od­wie­zie­my Naj­mi­ło­ściw­szą Pa­nią do Ujaz­do­wa, a sami wró­ci­my do War­sza­wy, gdzie mamy za­mó­wio­ną go­spo­dę. Ko­rzy­sta­jąc zaś z ła­ski Naj­mi­ło­ściw­szej Pani, sta­wi­my się w Ujaz­do­wie na każ­de jej we­zwa­nie – od­rzekł pan Hol­szań­ski. I jak­by so­bie coś przy­po­mniał, do­dał: – Po­zwo­li Naj­mi­ło­ściw­sza Pani, że dam zle­ce­nie, żeby żona moja Ze­no­bia z Wo­ło­wi­czów i cór­ka ustą­pi­ły z ko­la­sy.

– Po­mie­ści­my się chy­ba, bo wi­dzę ko­la­sa ob­szer­na, od­wie­zie­cie mnie więc, a ju­tro, da Bóg, przy­bę­dzie­cie w go­ści­nę – od­rze­kła ze zna­ną so­bie do­bro­cią kró­lew­na.

Hol­szań­ski mimo to szep­nął coś jed­ne­mu ze swo­ich dwo­rzan, a gdy kró­lew­na do­szła do ka­re­ty, pani Ze­no­bia i Zof­ka sta­ły już u drzwi­czek, skła­da­jąc, o ile się dało, ukłon przy­by­łej.

– Do­rod­ną ma­cie już cór­kę – rze­kła przy­jaź­nie kró­lew­na, spoj­rzaw­szy na smu­kłą po­stać dziew­czę­cia.

– Do­rod­niej­sze i ła­skaw­sze sło­wo Jej Kró­lew­skiej Mo­ści – od­rze­kła pani Ze­no­bia, po­wta­rza­jąc ukłon.

– Już jej na czter­na­sty bez mała trzy mie­sią­ce – do­rzu­cił kniaź, wpro­wa­dza­jąc kró­lew­nę do ko­la­sy.

Na ten raz prze­ko­nał się, że drzwicz­ki były bar­dzo ob­szer­ne.

Anna Ja­gie­lon­ka bo­wiem była wy­so­kie­go wzro­stu i bar­dzo roz­ro­słej sta­tu­ry, ob­ję­tość jej zaś po­więk­sza­ła weł­nia­na, suto fał­do­wa­na suk­nia i to­łu­bek ak­sa­mit­ny, ku­na­mi pod­bi­ty; mimo to, ła­two się po kil­ku stop­niach do wnę­trza ko­la­sy do­sta­ła, a siadł­szy, po­chwa­li­ła:

– Wy­god­ne wej­ście do wa­szej ko­la­sy. Po­mie­ści­my się też wszyst­kie, pro­szę, bar­dzo pro­szę – do­da­ła, wska­zu­jąc miej­sce koło sie­bie żo­nie i cór­ce knia­zia.

Po­łech­ta­ło to jego am­bi­cję, raz, że swo­ją ko­la­są mógł się przy­słu­żyć kró­lew­nie, po­wtó­re, że obok kró­lew­ny je­cha­ła jego żona i cór­ka.

Na to uprzej­me za­pro­sze­nie wsia­dła pani Ze­no­bia i Zof­ka, przed drzwicz­ka­mi tyl­ko, jak­by za­po­mnia­na, po­zo­sta­ła Kor­nel­ka, sto­ją­ca obok Jag­mun­ta.

Lecz nie za­po­mnia­ła o niej kró­lew­na i zwra­ca­jąc się do knia­zia, rze­kła:

– Po­zwól­cież i mo­jej wy­cho­wan­ce, pan­nie Tar­łów­nie, wsiąść do swo­jej ko­la­sy.

– Naj­mi­ło­ściw­sza Pani w niej rzą­dzi – rzekł uprzej­mie kniaź.

I ru­chem ręki za­pra­szał dzie­wecz­kę.

Kor­nel­ka pod­trzy­my­wa­na przez Jag­mun­ta, wsko­czy­ła raź­no i umie­ści­ła się na przed­niem sie­dze­niu obok knia­ziów­ny.

Ta usu­nę­ła, się w sam kąt, nie wie­dzieć, przez uprzej­mość czy nie­chęć. Miej­sca bo­wiem było do­syć i jesz­cze ze czte­ry ta­kie dzie­wecz­ki mo­gły się były na przed­niem sie­dze­niu po­mie­ścić.

Pro­wa­dzą­cy or­szak księ­cia pod­puł­kow­nik Wir­da, tak umie­jęt­nie za­ko­men­de­ro­wał, że wiel­ką, cięż­ką ko­la­sę zwró­co­no i kró­lew­nę Annę do Ujaz­do­wa bez prze­szko­dy do­wie­zio­no.II. NA ZAM­KU W UJAZ­DO­WIE.

W przed­sion­ku do skrom­ne­go za­mecz­ku w Ujaz­do­wie (1) kró­lew­nę spo­tka­ły dzie­cię­ce gło­sy:

– Wi­ta­my na­szą Naj­mi­ło­ściw­szą Pa­nią, umi­ło­wa­ną na­szą opie­kun­kę!

Uśmiech­nął się na to Jag­munt, któ­ry wraz z dru­gim dwo­rza­ni­nem od­pro­wa­dzał in­fant­kę.

– Cóż to za krzy­ki? – spy­ta­ła księż­nicz­ka, wcho­dząc za mat­ką do ko­la­sy, z któ­rej wy­sia­dły dla czy­nie­nia ho­no­rów kró­lew­nie.

– Ja­kieś dzie­ci jak­by chó­rem wi­ta­ją naj­mi­ło­ściw­szą pa­nią – od­rzekł Jag­munt.

– Tak­że chór! – rze­kła dość nie­chęt­nie Zof­ka.

– Naj­mi­ło­ściw­sza pani po­dob­no sie­rot dużo wy­cho­wu­je – rze­kła mat­ka.

– Pięk­ny mi dwór, zu­peł­nie inne so­bie czy­ni­łam o nim wy­obra­że­nie – mó­wi­ła księż­nicz­ka, za­sia­da­jąc wy­god­nie obok mat­ki.

–- (1) Praw­do­po­dob­nie mie­ścił się w tem miej­scu, gdzie dziś szpi­tal woj­sko­wy.

Tym­cza­sem Anna Ja­gie­lon­ka z roz­pro­mie­nio­ną twa­rzą spo­glą­da­ła na wi­ta­ją­ce ją róż­ne­go wie­ku dziew­cząt­ka.

Sta­nę­ły one sze­re­giem z och­mi­strzy­nią, pan­ną Bo­gu­mi­łą Lidz­ką na cze­le i spo­glą­da­ły z dzie­cię­cą cie­ka­wo­ścią na przy­by­łą.

– Bo­daj­że cię, za­po­mnia­łam wy­jąć z ka­re­ty to­reb­ki z pier­ni­ka­mi, któ­re dla nich mia­łam – rze­kła kró­lew­na z pew­nem za­kło­po­ta­niem.

– Oto jest – wtrą­ci­ła Kor­nel­ka, po­da­jąc spo­ry, dzia­ny na dru­tach z nici, moc­no pę­ka­ty wo­re­czek, co świad­czy­ło, że dużo za­wie­ra przy­sma­ków.

– Po­czci­wa Kor­nel­ka, mimo ca­łe­go am­ba­ra­su, ja­ki­śmy mia­ły, nie za­po­mnia­ła dla was o pier­nicz­kach – mó­wi­ła kró­lew­na, się­ga­jąc do wnę­trza to­reb­ki.

A wy­jąw­szy spo­rą garść drob­nych pier­nicz­ków, po­czę­ła je roz­da­wać mię­dzy dzia­twę. I za­raz do­da­ła:

– Nie mnie, lecz imć pan­nie Kor­ne­lii Tar­łów­nie po­dzię­ko­wa­nie się na­le­ży.

– Gdy­by tak przy­szło do praw­dy, to chy­ba imć panu Pio­tro­wi Jag­mun­to­wi – od­rze­kła Kor­nel­ka.

– Co za Jag­munt? – spy­ta­ła, pa­trząc cie­ka­wie kró­lew­na.

– Dwo­rza­nin księ­cia Hol­szań­skie­go, któ­ry mi w dro­dze do­po­mógł do przej­ścia za Wa­szą Mi­ło­ścią.

– Hm, hm, grzecz­nych snać ka­wa­le­rów ksią­żę Hol­szań­ski ma na swo­im dwo­rze, kie­dy ów nie­tyl­ko pan­nie do­po­mógł do przej­ścia, ale i o pier­nicz­kach nie za­po­mniał – rze­kła kró­lew­na. – Ale jak­że to było, opo­wiedz Kor­nel­ko.

– A to tak, pro­szę Naj­mi­ło­ściw­szej Pani: gdy Jej Mi­łość już wy­sia­dła i szła po owych ro­ze­sła­nych fu­trach, ja też za­raz skik, a to­reb­ka z pier­ni­ka­mi bęc, i ta­kem się po­tknę­ła, że gdy­by mi pan Jag­munt ręki nie po­dał, by­ła­bym upa­dła jak dłu­ga – opo­wia­da­ła z wiel­kiem oży­wie­niem Kor­nel­ka, na­śla­du­jąc ru­chy, o któ­rych mó­wi­ła. Pod­ska­ki­wa­ła więc, uda­wa­ła, że pada na zie­mię, a przy tem krę­ci­ła się jak fry­ga.

– Skąd­że wiesz na­zwi­sko owe­go dwo­rza­ni­na? – spy­ta­ła Anna Ja­giel­lon­ka, pa­trząc z upodo­ba­niem na zręcz­ne ru­chy dziew­czę­cia.

– Bo ten grzecz­ny mło­dzie­niec chciał mi za­raz przy wy­sia­da­niu rękę po­dać, ale ja nie przy­ję­łam, jeno sama sko­czy­łam, a kie­dy się po­tknę­łam i on mnie pod­trzy­mał, rzekł:

– Imć pan­na nie chcia­ła mo­jej po­mo­cy i o mało szwan­ku nie do­zna­ła.

– A ja mu na to: Och­mi­strzy­ni nas uczy, iż nie wy­pa­da przyj­mo­wać grzecz­no­ści od nie­zna­jo­mych ka­wa­le­rów. Wte­dy on:

– Piotr Jag­munt, dwo­rza­nin księ­cia Hol­szań­skie­go.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: