- W empik go
Na giełdzie cnoty. Część 1: rysunek z pamięci - ebook
Na giełdzie cnoty. Część 1: rysunek z pamięci - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 246 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Półroczne zebranie dam protektorek, członkiń honorowych i rzeczywistych "Towarzystwa opieki nad niedoszłemi małżeństwami" naznaczono na czwartek, jako dzień stałych przyjęć u pani Eufemii z Pylskich Modestowej Potnickiej, inicyatorki i głównej patronki filantropijnego stowarzyszenia.
Ciocia Femcia, gdyż w gronie znajomych tak powszechnie Potnicką zwano, rozporządzając, prócz znacznych dochodów z osobistego majątku, emeryturą męża, pozbawiona rozkoszy macierzyństwa, wpisawszy się do wielkoświatowego bractwa, w krótkim względnie przeciągu czasu, uczestnicząc w kwestach, sprzedażach rabatowych, biorąc udział w organizacyi widowisk, zdobyła ostrogi rycerskie na arenie dobroczynności
Uznanie ogólne, jakiem darzono jej działalność, rozbudziło jeszcze bardziej szlachetną ambicyę. Postanowiwszy zostawić po sobie trwalszą pamiątkę, po naradzie z baronową Putwitz, z którą żyła w wielkiej przyjaźni, wystąpiła na jednym z "czwartków" z projektem stowarzyszenia, którego cele i przyszłą działalność określała jasno sama nazwa "Towarzystwa opieki nad niedoszłemi małżeństwami".
Projekt doznał gorącego poparcia. Zwłaszcza pan Ignacy Wyżerko, osobistość w kołach dobroczynnych zasłużona, w wymownych słowach podniósł znaczenie humanitarne takiej instytucyi, a ucałowawszy na znak wielkiego uwielbienia rączki wnioskodawczyni, przemowę swą zakończył pełnem głębokiej myśli zdaniem:
"Rodzina jest podwaliną społeczeństwa, a szanowna gospodyni jest podwaliną rodziny"…
Zdanie to wywołało jak najlepsze wrażenie.
Koniec końcem projekt uzyskał jednomyślną aprobatę.
Wybrano natychmiast tymczasowy komitet, do którego prócz radczyni Potnickiej, jako inicyatorki, pani Mustardblatt, baronowej Putwitz, pana Wyżerki, wszedł również z głosem doradczym literatpublicysta (tak się zwykle rekomendował), Anastazy
Mostkiewicz, referent "od spraw miejskich", współpracownik pism codziennych i tygodników, pisujący pod pseudonimem Orbitusa.
Wrodzona płci słabej dyplomacya, nakazała pani Eufemii skorzystać z obecności Orbitusa i zaprosić go na członka komitetu. Projekt zyskiwał w ten sposób poparcie szóstego mocarstwa – prasy.
I rzeczywiście już w piątkowych numerach gazet, a więc nazajutrz po zebraniu u pani Potnickiej, pojawił się "ciepły" artykuł w dziale "Wiadomości bieżących". Autor w gorących słowach przemawiał za uskutecznieniem tyle wzniosłej, ożywionej chrześcijańską ideą… miłości bliźniego myśli, wyrażając w końcowym ustępie nadzieję, że: "szlachetna iskra znajdzie w sercach szlachetnych ognisko i humanitarnym płomieniem, rozgrzewającym skrzepłe piersi niedoli, rozbłyśnie".
Tegoż dnia pani Potnicka odebrała pakiet gazet, a domyślając się od kogo przesyłka pochodzi, podziękowała Mostkiewiczowi serdecznym bilecikiem za "niespodziankę, której nie jest godną".
Ze swej strony inni członkowie tymczasowego komitetu nie zasypiali gruszek w popiele i już następnego czwartku przybyli na "nadzwyczajne" posiedzenie z gotową listą zjednanych dla przyszłej instytucyi kandydatek i kandydatów. Tak pomyślny
Z bijącem sercem, nie bez obawy, aby jeszcze jakich nowych poprawek nie zalecono, oczekiwał radca Modest owego półrocznego posiedzenia, na którem się losy statutu rozstrzygnąć miały. Dobroczynna działalność żony już oddawna stała mu kością w gardle.
Bo też, prawdę powiedziawszy, mąż pani Eufemii na wszystkich tych przyjęciach, zebraniach, naradach, odgrywał rolę nie do pozazdroszczenia!
Ciocia Femcia trzymała męża krótko, prawie od miodowych miesięcy małżeńskiego pożycia, a po obchodzie srebrnego wesela i dosłużeniu się przez radcę Modesta emerytury, wzięła go w takie ryzy, że biedaczysko nie miał zupełnie głosu w żadnej sprawie, a co gorsza, często grosza w kieszeni. Pani Eufemia, zagarnąwszy w swe ręce mężowskie fundusze emerytalne, wydzielała mu jedynie dziesięciorublową miesięczną pensyjkę… na różne – jak mawiała – "zachcianki". Tak ograniczony, radca Modest nawet przyzwoitego winta zagrać nie mógł i musiał poprzestawać na partyjce "dziesięć punktów za grosz", co go niezmiernie bolało.
Nie mniejszą przykrość sprawiał potulnemu mężowi częsty brak ulubionych kabanosów. Radca palił namiętnie, a rozporządzając, jak wiemy, skromnym fundusikiem, całą niemal pensyjkę na dobre cygara wyczerpywał.
A tu jeszcze trzeba było gości częstować!
Początkowo starał się pan Modest wyjednać u żony dodatkową zapomogę na cygara dla gości, ale pani Eufemia słuchać o tem nie chciała, utrzymując, "że to do pana domu należy".
Po tak stanowczej odprawie, radca wiedząc, że nic nie wskóra, przestał kołatać do nieczułego serca małżonki i… jak to zwykle bywa, bo potrzeba jest matką wynalazków, obmyślił inny sposób przysporzenia sobie dochodów. Mianowicie wszedł w układy – rozumie się w najwyższym sekrecie – z kupcem kolonialnych towarów, z którym pani Eufemia miewała miesięczne rachunki, i w razie gwałtownego braku, co się zresztą dość często przytrafiało, brał od niego cygara na kredyt. Dług włączano następnie w ogólny rachunek, dopisując do każdej pozycyi po kilka kopiejek. Udawało się totem łatwiej, że sprawdzaniem i regulowaniem wszelkich rachunków zajmował się, z polecenia pani Eufemii, Zygmunt Walicki, jej siostrzeniec, sierota, którego pani Potnicka po śmierci siostry, "tej biednej Walickiej", przygarnęła i w braku własnych dzieci, niemal za syna uważała.
Za życia "tej biednej Walickiej", pani Eufemja poróżniwszy się z siostrą, nie utrzymywała z nią żadnych stosunków z przyczyny szwagra, którego serdecznie nienawidziła. Utracyusz był, a siostrę żony nazywał starą kwoką. Dopiero, gdy ruina majątkowa wpędziła obydwoje Walickich do grobu, Potnicka zapłakawszy na pogrzebie pięć batystowych chusteczek, zaopiekowała się sierotą, kładąc tym uczynkiem tamę oszczerczym głosom, co ją o brak ciepła rodzinnego posądzały.
Zygmuś, któremu radca przez stosunki własne i protekcyę bankiera Mustardblatta, wyrobił dość korzystną posadę w banku handlowym, choć znalazł jaką niedokładność w kupieckim rachunku, domyślając się prawdy, milczał przez wzgląd na wuja, którego serdecznie polubił. Czasem nawet z własnej kieszeni pokrywał zbyt rażącą cyfrę rozchodu. Radca Modest ze swej strony, oceniając delikatność siostrzeńca, wywzajemniał się patrzeniem przez szpary na różne, nielicujące z powagą domu, wybryki młodego człowieka; tolerował nawet zbyt częste grywanie na "cztery ręce" z "dame de compagnie", panną Maryą Porzelską, choć mu się to nieco podejrzanem wydawało.
Mania Porzelska od roku już należała również do domowego inwentarza pani Potnickiej.
Córka ubogiego oboisty, z trudnością zarabiając lekcyami, kształciła wrodzony talent w konserwatoryum. Nauczyciele wróżyli jej nawet świetną przyszłość, ale śmierć ojca i konieczność zaopiekowania się matką staruszką, zmusiła dziewczynę do przerwania studyów. Potnicka poznała Manię przypadkowo na raucie u baronowej Putwitz, gdzie szukające zarobku dziewczę grało "do słuchu" dla uprzyjemnienia chwil zaproszonym gościom, a że właśnie dotychczasowej lektorce pani Eufemii, trafiło się za mąż, Potnicka zaproponowała Maryni miejsce u siebie.
Mania Porzelska przyjęła ofertę z niekłamaną wdzięcznością, a i pani Eufemia była bardzo zadowoloną z nowego "nabytku", gdyż Zygmuś, będący teraz u ciotki w prawdziwych łaskach, mógł obecnie egzercytować się na cztery ręce i rozwijać istotny talent muzyczny, który dotychczas zaniedbywał.
Czy przy rapsodyi Liszta, czy przy nokturnach Chopina zawiązał się zażylszy stosunek między młodymi, to już niewiadomo, dość, że od chwili sprowadzenia się panny Porzelskiej do radcostwa, młody urzędnik bankowy zmienił zupełnie tryb życia. Nie wymykał się wieczorami, jak dawniej, lecz przesiadywał w domu, z większą, niż poprzednio, ochotą zasiadał do fortepianu, a słuchałby godzinami, gdy
"panna Mania" grała. Jeśli radca Modest, choć nie ostrowidz, dostrzegł, że między siostrzeńcem a lektorką "coś jest" – musiała to zauważyć i pani Eufemia.
Zauważyła też istotnie, lecz wobec nierównej pozycyi towarzyskiej, nie widziała w takiem zbliżeniu się żadnego poważnego niebezpieczeństwa dla Zygmunta, dla którego, mówiąc nawiasem, już dobrą partyę upatrzyła. Przeciwnie, rada była nawet, że magnes, tkwiący w fiołkowych oczach "dame de compagnie", był siłą zatrzymującą młodego człowieka w domu.
– Lepsze to – rozmyślała nieraz, dostrzegłszy umizgi Zygmunta – niż żeby się włóczył wieczorami po restauracyach. Mogłaby się w nim odezwać natura ojca i byłby chłopak stracony! A tak… zajmie się chwilowo, zapomni potem… Młodość ma swoje prawa. Chłopiec potrzebuje rozrywki, lepiej więc, że ją znalazł w domu, niż za domem…
Przewidująca tolerancya!
Takim był skład i wzajemny stosunek domowego kółka radcostwa Potnickich w chwili, gdy wykończony statut miał być przedstawiony na zebraniu półrocznem do zatwierdzenia specyalnej komisyi, wybranej z grona członków założonego przez panią Eufemię z Pylskich Modestową Potnicką "towarzystwa".
Była godzina czwarta popołudniu. Radca Modest… usadowiony w wygodnym fotelu, drzemał z przygasłem cygarem w ręku w gabinecie. Miał oczywiście jakiś sen niemiły, bo machinalnie raz po raz wyciągał ręce przed siebie, jakby trapiącą go zmorę odpędzał, gdy z drugiego pokoju doleciał donośny głos dzwonka, widocznie nerwową poruszanego ręką.
Zerwał się rozbudzony ze snu radca, przetarł zaspane oczy… przygładził czuprynę i mruknąwszy niechętnie: "To Femcia! Femcia!" podreptał szybko ku drzwiom wiodącym do pokoju żony.
Zapukał nieśmiało, powtarzając ciągle pod nosem:
– Ani chybi! to Femcia! Femcia! będzie mydło!
– Proszę! – dało się słyszeć z drugiego pokoju. Radca wszedł, westchnąwszy głęboko. Spoczywająca na kozetce w wygodnej pozycyi pani Eufemia, obrzuciła męża zjadliwem wejrzeniem.
– Jużto przyznasz, mój Modziu, – rozpoczęła kwaśno – że twoje zachowanie się jest conajmniej dziwne!
– Ależ, moja Femciu! – wtrącił potulnie pan Modest.
– Niema żadnego "ale"… Ja się zapracowuję, wszystko na mojej głowie, a ty wylegasz się w najlepsze… Wiesz przecie, jak ważnym jest dzień dzisiejszy… Ale co tam ciebie obchodzi!
Pan radca schylił się z myślą przeprosin do rąk zagniewanej żony.
– Odejdź, proszę! – ofuknęła. – Bucha od ciebie, jak z komina. Albo palisz, albo śpisz. Całe życie prześpisz! Zgubisz się, Modusiu, zobaczysz!
– Istotnie, zdrzemnąłem się chwilkę…
– Ładna chwilka! godzina czwarta, a o szóstej posiedzenie… niedługo zaczną się schodzić. Idźże mi zaraz zawołaj Zygmunta, a po drodze powiedz pannie Maryi, że kolacya będzie w ogrodzie. Namyśliłam się. W salonie duszno, a czas piękny, przyjemniej będzie na świeżem powietrzu… Przytem, tyle osób, a w dodatku Wyżerko ma przyprowadzić tę parę… Wiesz? – Ona jest praczką, a on podobno wyrobnikiem kolejowym… Trzeba ich skojarzyć. Zaczniemy tak ważny dzień od dobrego uczynku. Jakże ci się zdaje? Na werendzie jest dość miejsca. Będzie wygodnie, co?
– A to się wie! a to się wie, moja Femciu! Już to, jak ty co obmyślisz, musi być dobrze. Paradny pomysł! powietrze świeże… tak… i ta para…
wybornie… – sadził się na pochlebstwa radca, kontent, że burza przeszła.
– Więc idź zaraz i dopilnuj, żeby wszystko było jak należy. Ja nie mam czasu, lada chwila nadejdzie Mostkiewicz, musimy jeszcze przed posiedzeniem sformułować listę członków honorowych i rzeczywistych. Idź! a zawołaj mi Zygmunta.
Pan Modest wysunął się pospiesznie. Za chwilę do apartamentów ciotki wszedł przywołany Zygmunt Walicki.
– Służę cioteczce – przemówił, podszedłszy, całując obie ręce pani Eufemii.
– Mam dla ciebie niespodziankę, moje dziecko!
– Cóż takiego, cioteczko?
– Zgadnij!
– Nie domyślam się, doprawdy…
– Oj, ty… nic dobrego… Za wszystkich moja biedna głowa musi myśleć. Siadajże… Na seryo nie domyślasz się niczego?
– Jak cioteczkę kocham…
– Patrzajże, niewdzięczniku, kogo udało mi się skaptować dla naszej instytucyi… – rozpowiadała zachwycona ciocia Femcia. – Patrzajże i czytaj…
Przy tych słowach wzięła z machoniowego stolika ozdobny notatnik i podała go siostrzeńcowi.
– Czytaj! ot tu… u góry… w sekcyi koncertowej… obok twego nazwiska…
– Pani Jadwiga del Pino… To ta młoda rozwódka?
– Ta sama! poczciwa Jadwinia! Migdalska będzie pękała ze złości, bo jej w mojej obecności odmówiła. Zapraszała ją gwałtem do "Towarzystwa cichej pracy", ale Jadzia nie! a mnie odrazu przyrzekła i zapisała się własnoręcznie. A wiesz dlaczego?
– Dlaczego? – spytał w miejsce odpowiedzi.
– Nie udawajno, chłopcze! nie udawaj! Wiesz, że cię kochani, jak własna matka… Nie róbże ze mną tajemnic…
– Kiedy doprawdy, cioteczko… – tłómaczył się Zygmunt, całując ręce ciotki.
Dalszą rozmowę przerwało donośne chrząkanie.
– To pewnie pan Mostkiewicz:..
– On sam, we własnej osobie, pani sędzino dobrodziejko! – dopowiedział, uchylając drzwi, Orbitus. – Jestem na rozkazy…
Miał wygląd zmęczonego tropieniem wyżła. Na rozlanej, pełnej twarzy świeciły krople potu; dużych rozmiarów zaczerwieniony nos drgał nerwowo; siwe, wypukłe oczy wodziły z pod okularów ciekawie. Sapał i dyszał ciężko.
– Powitać kochanego pana. Spóźniliśmy się troszkę… byłam już w obawie… – przemówiła tonem grzecznej wymówki Potnicka, wyciągając doń rękę na powitanie.
Mostkiewicz z atencyą ujął podaną dłoń i dwukrotnie pocałował.
– Niechże pan spocznie. Ot tu… przy mnie na kozetce – zapraszała gospodyni. – Gdzież się to bywało? Myślałam, że pan zaszczyci dziś swą obecnością nasz skromny obiadek… Tyle mamy do pomówienia.
Przybyły skłonił się na podziękowanie, westchnąwszy głęboko.
– Chciałem! Bóg świadkiem! chciałem… pani sędzino dobrodziejko! Ale przy tylu zajęciach niepodobieństwo. My publicyści nie rozporządzamy swobodnie czasem…
– Wiem… wiem!…… – potaknęła, wzdychając. – Nic tak nie absorbuje, jak obowiązek publiczny, jeśli się go chce spełnić należycie…
– Zapewne – wtrącił Zygmunt, uśmiechając się nieznacznie. – Mogę służyć cygarem? – dodał, podając Mostkiewiczowi porte cigare.
– Jeżeli pani sędzina dobrodziejka pozwoli? – spytał się grzecznie Orbitus.
Potnicka skinęła głowę.
– Bardzo proszę… bez ceremonii. Lubię nawet dym cygar. Ale d propos. Nie zgadniesz, kochany "redaktorku", kogo mi się udało wciągnąć do naszego "towarzystwa?"…
– Ciekawym? Któż bo się pani sędzinie dobrodziejce oprzeć zdoła! – zagadnął z przedziwnie udanem uwielbieniem.
– Panią… del… Pino! – wyrzekła tryumfująco.
Mostkiewicz ręce złożył z podziwu.
– Panią Jadwigę. Nie może być! Wiadomość nader pożądana! więcej powiem, to zwycięstwo, pani sędzino dobrodziejko!….
Mostkiewicz zapewne dla urozmaicenia stylu, tytułował panią Modestową sędziną, panu Modestowi zostawiając urzędową nazwę radcy.
– Przed chwilą właśnie opowiadałam Zygmuntowi – wyjaśniała w dalszym ciągu, unosząc się na kozetce pani Eufemia. – Wpisałam Jadzię do sekcyi "koncertowej".
– Wybornie! świetnie! Co też na to powie pani Migdalska? – wtrącił ze znaczącem spojrzeniem, gdyż znając stosunki, wiedział, że Potnicka żyje z Migdalska w zaciekłym antagonizmie.