-
nowość
Na granicy prawdy - ebook
Na granicy prawdy - ebook
Kiedy codzienność pęka w szwach, a z pozornie drobnych zdarzeń zaczyna wyłaniać się coś znacznie mroczniejszego - prawda staje się najgroźniejszym przeciwnikiem. Anna, lekarka i Natalia, prawniczka, zostają uwikłane w sieć sekretów, w której każdy krok może kosztować zbyt wiele. Zaginięcia, fundacja o niejasnych celach, zniszczone dokumenty i nazwiska, które nie powinny pojawić się razem - wszystko prowadzi je w jedno miejsce. Tam, gdzie kończy się prawo, a zaczyna instynkt przetrwania. Tam, gdzie prawda ma swoją cenę.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Horror i thriller |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 131 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w systemach wyszukiwania ani przekazywana w jakiejkolwiek formie bez uprzedniej pisemnej zgody autorki.
Wszelkie postacie, wydarzenia i miejsca występujące w książce są fikcyjne.
Podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest przypadkowe.
Pierwsze wydanie: 2025
Spis treści
Wstęp 5
Rozdział 1 - Powrót 7
Rozdział 2 - Początek na nowo 14
Rozdział 3 - Głębokie wody 25
Rozdział 4 - Cienie prawdy 36
Rozdział 5 - Ten, który nie powinien żyć 44
Rozdział 6 - Linia życia 52
Rozdział 7 - Cisza po burzy 61
Rozdział 8 - Rozłąka 70
Rozdział 9 - Wskazówka 78
Rozdział 10 - Chaos 87
Rozdział 11 - Spotkanie 96
Rozdział 12 - Zanim zapadnie cisza 105
Rozdział 13 - Puzzle 112
Rozdział 14 - Rozterka 122
Rozdział 15 - Pokój bez okien 130
Rozdział 16 – W ramionach cienia 136
Rozdział 17 – Gorzka prawda 149
Rozdział 18 – Cena prawdy 161
Zakończenie 172
Wstęp
Deszcz nie padał - on spadał jakby z wściekłością, rozbijając się o dach samochodu z siłą, która tłumiła wszystkie inne dźwięki. Ulica była pusta, z wyjątkiem dwóch zaparkowanych aut i jednej latarni, która migała co kilka sekund, jakby wahała się, czy jeszcze warto świecić. W środku ciemnego sedana siedział mężczyzna. Oparł dłonie na kierownicy, nie ruszając się przez dłuższą chwilę. Jego oddech był miarowy, zbyt spokojny jak na kogoś, kto właśnie czekał, by zrobić coś, czego później będzie żałował.
Na fotelu pasażera leżała koperta. Gruba, spięta czarną gumką, z drobnym napisem markerem: „oddział 3B”.
Mężczyzna sięgnął po nią, jakby ważyła więcej niż powinna, po czym otworzył i wyjął dokumenty. Wśród nich jedno zdjęcie.
Na zdjęciu kobieta w białym fartuchu, uśmiechnięta, z lekko przekrzywioną głową. Na
odwrocie ktoś napisał długopisem:
„Nie może wiedzieć.”
Zamknął oczy. Przez moment wydawało się, że się waha. Ale wtedy zadzwonił telefon. Cichy, wibrujący dźwięk przeciął ciszę wnętrza.
- Tak? - powiedział.
- Czas się kończy - odezwał się kobiecy głos po drugiej stronie. Spokojny, jakby recytował instrukcję. - Dokumenty muszą być tam przed północą.
Mężczyzna skinął głową, mimo że nikt nie mógł go zobaczyć.
- A ona?
- Nie ma na to czasu.
Połączenie się przerwało.
Zgasił silnik i wysiadł. Deszcz wdarł się pod kołnierz, lodowaty i nieubłagany. Spojrzał na budynek przed sobą - stary szpital miejski, który z zewnątrz wyglądał jak relikt innej epoki.
Światło neonowego szyldu odbijało się w kałużach: „Oddział Ratunkowy - wejście boczne”.
Podszedł do drzwi. Zamek ustąpił z cichym kliknięciem.
Wnętrze pachniało środkami dezynfekującymi i zmęczeniem.
Na końcu korytarza, w słabym świetle jarzeniówki, coś błysnęło – srebrny klucz, upuszczony na podłogę.
Mężczyzna schylił się, podniósł go i przez moment trzymał w dłoni, zanim zniknął w ciemności korytarza.
Za oknem ulewa nie ustawała.
A miasto spało, nieświadome, z nadzieją na lepsze jutro.
ROZDZIAŁ 1 - POWRÓT
Niebo wyglądało, jakby ktoś je zamalował brudną akwarelą. W powietrzu wisiała mgła i coś, co pachniało mokrą ziemią i początkiem nowego rozdziału, choć Anna nie była pewna, czy akurat tego chciała.
Zatrzymała samochód na wjeździe pod domem, w którym nie była od śmierci ojca. Dom był zbudowany z cegły i wspomnień, a jedno i drugie z biegiem czasu zaczęło się sypać.
- No to jestem z powrotem - mruknęła pod nosem, zaciągając rękaw swetra na dłoń.
Wysiadła z auta i szła w stronę drzwi z nadzieją na ciepłe przywitanie mamy. Pociągając za klamkę zobaczyła, że drzwi są zamknięte. Wygrzebała klucze z torebki, otworzyła drzwi i weszła do domu rzucając torbę na kanapę z lekkim opóźnieniem. Rozglądała się dookoła szukając wzrokiem mamy, zastanawiając się, gdzie ona jest.
Anna była średniego wzrostu, o lekko sportowej sylwetce, włosy ciemne, falowane, związane w niedbały kucyk, a oczy - zielone, przenikliwe - zdawały się analizować każdy szczegół wnętrza. Jej twarz była spokojna, choć mimika zdradzała bystrość i ironię, z lekkim uśmiechem, który pojawiał się tylko wtedy, gdy naprawdę chciała coś powiedzieć.
Ubierała się praktycznie, ale z klasą - proste kolory, eleganckie, nieprzesadzone dodatki. Nawet w tym starym domu wyglądała tak, jakby każdy ruch był przemyślany, a każdy gest miał swoje znaczenie.
Mimo pozornego spokoju widać było w niej determinację - kobietę, która wiele przeszła i wie, czego chce. Była niezależna, szybka w analizie sytuacji, z dystansem do świata, który uczyła się traktować z lekkim humorem. A jednak w oczach migała wrażliwość i empatia, zwłaszcza gdy patrzyła na ludzi potrzebujących pomocy.
Kiedy usiadła przy oknie, spoglądając na ulicę, czuło się w niej napięcie i ciekawość - mieszankę doświadczeń z przeszłości i nadziei, że ten powrót do domu może być początkiem czegoś nowego.
Od dawna wiedziała, że życie rzadko daje prostą drogę. Niektórym wystarczało iść tam, gdzie świeciło słońce - ona zawsze musiała przedzierać się przez cień. Zawsze chciała być lekarzem. Fascynowało ją to, że można przywracać ludziom nadzieję, że jednym gestem, decyzją, można zatrzymać śmierć choćby na chwilę.
Ojciec uważał to za fanaberię. Wspominała często:
„Lekarz? To nie zawód, to poświęcenie. A poświęcenie nie jest dla kobiet.” - powtarzał chłodnym tonem, nie odrywając wzroku od dokumentów na biurku.
Był człowiekiem sukcesu, dyrektorem w dużej firmie, przyzwyczajonym do władzy i kontroli. W jego świecie liczyły się wyniki, pieniądze i nazwisko. Emocje były słabością, a marzenia stratą czasu.
Anna, choć wtedy miała zaledwie kilkanaście lat, wiedziała, że nigdy nie odpuści.
Uciekała w książki, w naukę, w swoje plany. Gdy inni bawili się po lekcjach, ona siedziała z atlasem anatomii i marzyła o białym fartuchu.
Każda ich rozmowa o przyszłości kończyła się kłótnią - krótką, gwałtowną, a potem ciszą, która potrafiła trwać dniami.
Nie rozumiała, dlaczego tata tak bardzo nie chciał, aby została lekarzem. W pewnym momencie ich relacja pękła na dobre.
Nie wrócili już do dawnej bliskości. On wybrał dumę, ona - własną drogę.
Po studiach wyjechała z rodzinnego miasta, szukając pracy, niezależności i swojego miejsca w świecie. Przeprowadziła się do dużego miasta, gdzie zdobyła doświadczenie, ale też napotkała trudności, które zostawiły w niej ślad - złamane nadzieje, nieudane związki, decyzje, których wolałaby nie podejmować.
Rozwód, który dopiero co zakończyła, był bolesny i pozostawił w niej pewien dystans do miłości. Wiedziała, że musi najpierw poukładać swoje życie, zanim pozwoli sobie na nowe uczucia. Mimo tego, wciąż wierzyła, że prawdziwa miłość istnieje - gdzieś tam, poza schematami i rutyną codzienności.
Jej charakter kształtowały lata samodzielności i konieczność podejmowania szybkich decyzji. Nauczyła się obserwować, wyłapywać szczegóły, które inni przegapiali. Wiedziała, że życie nie pozwala na chwilę słabości, a każdy błąd może kosztować dużo. I chociaż często posługiwała się ironią i humorem, była też kobietą empatyczną, gotową pomóc tym, którzy tego potrzebowali.
Siedziała w salonie, pogrążona we wspomnieniach, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
Anna odwróciła głowę.
W progu stała jej matka - ale nie taka, jaką ją zapamiętała.
Nie w starym swetrze i z włosami spiętymi na szybko, lecz w eleganckim płaszczu, w butach na obcasie i z perfekcyjnie ułożoną fryzurą. Delikatny zapach perfum, drogich i ciężkich, wypełnił przestrzeń, mieszając się z chłodem domu.
Anna przez chwilę milczała, nie wiedząc, co powiedzieć.
Zawsze widziała w matce kobietę ciepłą, zmęczoną, przygaszoną latami podporządkowania ojcu. A teraz patrzyła na kogoś zupełnie innego - kogoś, kto zdawał się nieść w sobie ekstrawagancje i pewność, jakiej nigdy wcześniej nie miała.
- Anno? - odezwała się matka, zaskoczona widokiem córki. - Już jesteś!
- Właśnie przyjechałam - odpowiedziała cicho. - Nie poznałabym cię…
Kobieta uśmiechnęła się lekko, choć w jej oczach czaiło się coś więcej niż radość.
- W życiu trzeba się zmieniać, córeczko.
Słowa zabrzmiały pewnie, ale Anna poczuła, że w tej elegancji kryje się coś sztucznego - jak maska, za którą matka skrywała coś, o czym nie chciała mówić.
- Wyglądasz… inaczej - wymamrotała Anna.
- Tak. Inaczej - powtórzyła matka, zdejmując płaszcz i odkładając go starannie na wieszak. - Czasem trzeba pożegnać dawną wersję siebie, żeby przetrwać.
Zapadła krótka cisza. Anna czuła narastające napięcie. Dom, choć ten sam, zdawał się inny - zimniejszy, bardziej obcy. A matka, której obecność zawsze kojarzyła się z ciepłem, teraz wyglądała jak ktoś, kto przeszedł przez coś, o co lepiej było nie pytać.
Nagle krótki, ostry sygnał powiadomienia w telefonie Anny sprawił, że obie lekko drgnęły.
Sięgnęła po telefon leżący na stole. Na ekranie błyszczało imię: Natalia.
„Dojechałaś?” - brzmiała wiadomość.
„Nie uciekaj mi tym razem. Wieczorem wychodzimy.”
Anna mimowolnie się uśmiechnęła.
Typowe dla Natalii - żadnych pytań, tylko decyzje.
Zawsze taka była: pewna siebie, odważna, nieznosząca sprzeciwu.
Od najmłodszych lat jej najlepszą przyjaciółką była Natalia. Zawsze wiedziała, że niezależnie od miejsca, sytuacji czy czasu, Natalia będzie przy niej - gotowa na śmiech, szaleństwo, a czasem na wspólne rozwiązywanie problemów, które wydawały się niemożliwe do ogarnięcia.
Natalia była zupełnym przeciwieństwem Anny - bardziej ekspresyjna, pełna energii i spontaniczności. Jej ruchy były pewne i szybkie, zawsze wiedziała, czego chce, a jej spojrzenie przenikało sytuację, ludzi i emocje wokół niej. Włosy miała jasne, często rozpuszczone, lekko pofalowane, które poruszały się z rytmem jej jakże pewnej osobowości. Oczy - intensywnie niebieskie - były jak latarnia, która przyciągała uwagę i zdradzała inteligencję, dociekliwość i pewną nutę złośliwego humoru.
Od kilku lat Natalia przejęła kancelarię po swoim ojcu - mężczyźnie wymagającym i szanowanym w świecie prawa. To dziedzictwo nie było łatwe do utrzymania: biuro miało renomę, ale też wysokie oczekiwania klientów i presję, by nie zawieść tradycji. Natalia jednak potrafiła wyważyć doświadczenie ojca z własnym stylem pracy - zdecydowana, ambitna i skuteczna, ale też innowacyjna. Biuro tętniło życiem, wypełnione aktami, dokumentami i telefonami, a ona sama wydawała się panować nad wszystkim naraz.
Natalia nie bała się wyzwań ani ryzyka - zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym. To ona często wciągała Annę w sytuacje, które wymagały odwagi, sprytu i kreatywności. Była osobą, której decyzje były szybkie, a działania skuteczne. Jednocześnie potrafiła być lojalna i wrażliwa wobec przyjaciół, a jej determinacja i pewność siebie sprawiały, że dla Anny zawsze była inspiracją, czasem wyzwaniem, ale nigdy kimś, kto ją przytłaczał.
Już w szkole podstawowej Anna była tą spokojniejszą, bardziej zamkniętą w sobie, zafascynowaną książkami i drobnymi obserwacjami otoczenia. Natalia natomiast była jak tornado - szalona, śmiała, często w centrum wydarzeń. Czasem wciągała Annę w psoty lub niecodzienne przygody, a czasem stawała w jej obronie, gdy ktoś próbował ją zastraszyć. Razem tworzyły nierówny, ale idealnie dopasowany duet: równowaga między rozważnością a impulsywnością, planowaniem a śmiałym działaniem, ironią a ekspresją. Anna analizowała, planowała i przewidywała, a Natalia działała, rzucała się w wir sytuacji i ciągnęła przyjaciółkę za sobą. Natalia była dla Anny zarówno lustrem, jak i kompasem - osobą, dzięki której przeszłość i przyszłość mogły łączyć się w jeden spójny obraz.
Lata szkolne były dla nich mieszanką codziennych zabaw, drobnych kłótni i wielkich odkryć. Razem wspinały się po drzewach w parku, rywalizowały w konkursach matematycznych i literackich, ukrywały przed dorosłymi sekrety, które tylko one znały. To Natalia nauczyła Annę, że czasem warto zaryzykować, a Anna pokazała Natalii, że czasem warto się zatrzymać i spojrzeć uważniej na świat.
W okresie liceum ich drogi zaczęły nieco się różnić, bo zainteresowania kierowały je w inne strony: Anna marzyła o medycynie, studiowała intensywnie, planowała swoje życie krok po kroku, natomiast Natalia odkrywała świat prawa i sprawiedliwości, angażując się w projekty społeczne i konkursy prawnicze. Mimo to więź między nimi nie słabła - wręcz przeciwnie. Częste telefony, spotkania w weekendy utrzymywały przyjaźń w idealnej równowadze między bliskością a niezależnością.
Studia tylko wzmocniły ich różnorodność. Anna wyjechała do dużego miasta, zdobywała doświadczenie zawodowe, poznawała ludzi i realia życia dorosłego. Natalia pozostawała w rodzinnym mieście, przejmując powoli kancelarię ojca i ucząc się, jak radzić sobie z odpowiedzialnością, klientami i trudnymi decyzjami. Chociaż fizycznie dzieliło je kilka godzin drogi, emocjonalnie były zawsze blisko. Każda wiadomość, telefon czy wizyta była dla nich momentem przypomnienia, że przyjaźń nie zależy od odległości ani czasu.
Teraz, po latach, gdy Anna wracała do rodzinnego miasta, wiedziała, że spotkanie z Natalią nie będzie zwykłym przywitaniem. To spotkanie miało przypomnieć im, co naprawdę znaczy prawdziwa przyjaźń - lojalność, zaufanie i gotowość stawić czoła wspólnie wszystkiemu, co życie postawi na ich drodze.
Matka zauważyła uśmiech na twarzy córki.
- Kto to? - zapytała, udając obojętność, choć w jej głosie pobrzmiewał chłód.
- Natalia. - odpowiedziała Anna.
- Ach, ta prawniczka - mruknęła matka, jakby to słowo coś w niej uwierało. - Zawsze miała wpływ na ciebie.
Anna nie odpowiedziała.
Wpatrywała się w kolejną wiadomość, która właśnie się pojawiła:
„Nie próbuj wymówek. Załóż coś ładnego. Odbiorę cię o ósmej.”
Westchnęła, ale tym razem z lekkim rozbawieniem. Czuła, że po tych wszystkich latach nic się nie zmieniło. Natalia nadal miała w sobie tę energię, która potrafiła wciągnąć w każdą przygodę i wyrwać ją z marazmu.
Zgasiła ekran telefonu i spojrzała przez okno. Za szybą zapadał zmierzch, a światła ulic zaczynały rozmywać się w szkle jak wspomnienia, które nie chciały zniknąć.
- Wychodzisz? - zapytała matka chłodno.
- Tak. - Anna schowała telefon do kieszeni. - Spotkam się z Natalią.
- O tej porze? -
- Potrzebuję trochę powietrza - ucięła i wyszła z kuchni.
Kiedy zamknęła się w pokoju, oparła się plecami o drzwi.
Nie pamiętała już, kiedy ostatnio była na jakiejś imprezie.
Albo kiedy ostatni raz naprawdę się śmiała. Ale tego wieczoru… może warto spróbować.
Przyjechała Natalia, wysiadła z uśmiechem od ucha do ucha, torbę zarzuciła nonszalancko na ramię.
- Gotowa? - rzuciła, patrząc na Annę, która stała w drzwiach. - Dziś wieczorem pokazuję ci, że powrót do domu nie musi być nudny!
Anna zatrzymała się na moment, próbując nadążyć za entuzjazmem przyjaciółki.
- Co masz na myśli? - spytała, choć uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- Impreza! - odpowiedziała Natalia z błyskiem w oku. - Pamiętasz, jak zawsze mówiłyśmy, że życie trzeba czasem potraktować jak scenariusz filmu? No więc dziś zaczynamy scenę od początku.
I zanim Anna zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, Natalia złapała ją za rękę i poprowadziła w stronę samochodu, śmiejąc się i rzucając w jej stronę komentarze pełne ironii i nostalgii:
- Chodź, musimy nadrobić lata, a ja nie mogę czekać, aż sama wpadniesz w rutynę!
W powietrzu czuło się ekscytację, mieszankę przyjaźni, dawnej energii i obietnicy, że ten wieczór będzie początkiem czegoś nowego - przygód, zabawy i może… czegoś więcej, czego Anna jeszcze nie potrafiła przewidzieć.
Samochód Natalii skręcił w wąską uliczkę prowadzącą do centrum miasta. Anna patrzyła przez szybę, rozglądając się po znanych miejscach, które teraz wyglądały inaczej - trochę dojrzalej, bardziej uporządkowanie, a jednak z tym samym charakterem, który pamiętała z dzieciństwa. Rodzinne miasto witało ją zmienione, ale jednocześnie znajome. Ulice, domy, sklepiki - wszystko zdawało się mówić: „Tu zaczyna się coś nowego”. Anna czuła mieszankę nostalgii i niepewności. Była ciekawa ludzi, którzy zostali, miejsc, które znała i możliwości, które wciąż przed nią stały.
- No proszę, trochę się zmieniło, a trochę nie - mruknęła Anna, a Natalia zerknęła na nią z błyskiem w oku.
- Ty zawsze musisz komentować wszystko - zaśmiała się Natalia włączając starą piosenkę z lat 2000
- Serio? - Anna uniosła brwi. - Tylko ty mogłaś puścić muzykę sprzed dwudziestu lat, jadąc na imprezę.
- To klasyka - odparła Natalia z udawaną powagą. - Trzeba edukować ludzi, zanim ktoś z młodzieży uzna, że to zabytek kultury.
- Aha, czyli to twoja misja społeczna.
- Dokładnie. I misja ratowania cię przed byciem… no, tobą. - Natalia rzuciła jej spojrzenie z ukosa.
- Przepraszam bardzo, co to ma znaczyć?
- To, że wróciłaś do miasta jak duch przeszłości. Bez uśmiechu, z torbą smutku na ramieniu.
Anna parsknęła śmiechem. - Może jeszcze mam powiewać prześcieradłem po korytarzu?
- Zależy. Masz białe?
Obie roześmiały się jednocześnie. Przez chwilę samochód wypełnił tylko ich śmiech i muzyka.
- I tak się właśnie zaczyna koniec mojej reputacji - mruknęła Anna.
- Kochanie, żeby mieć reputację, trzeba mieć życie towarzyskie - odpowiedziała Natalia, puszczając jej oczko. - Mój plan terapeutyczny to tequila i dobre towarzystwo.
- Masz na myśli siebie?
- Dokładnie. Zaczynasz rozumieć, doktor Anna.
Anna westchnęła. - Naprawdę nie wiem, jak to się dzieje, że jeszcze nie wylądowałaś w jakimś reality show.
- Były propozycje, ale wiesz… - Natalia wzruszyła ramionami. - Nie chcieli scen, w których reżyser płacze.
- Mogłam zostać w domu i czytać ulotkę aspiryny.
Roześmiane i śpiewające stare przeboje dotarły do lokalu, który Natalia wybrała specjalnie na tę okazję. Wchodząc tam Anna nabrała trochę dystansu. Początkowo stała trochę z boku, obserwując. Było tu gwarno, ludzie śmiali się, tańczyli, muzyka pulsowała w rytmie serca miasta, a światło reflektorów malowało migające cienie na ścianach. Natalia nie traciła ani chwili, pociągając Annę w tłum.
- Zawsze mówiłam, że życie trzeba brać pełną garścią! - krzyknęła Natalia, wciągając przyjaciółkę na parkiet. - I dzisiaj nie ma wymówek!
Anna już po kilku minutach dała się wciągnąć, śmiejąc się razem z Natalią, czując, jak napięcie i codzienność znikają gdzieś w tłumie.
- Pamiętasz nasze szalone pomysły z liceum? - krzyknęła Natalia wprost do ucha Anny. - Może to powtórzymy?!
- Wariatka! Nie jesteś za stara na takie zabawy? - drwiła Anna czując przyjemne ciepło w środku. Wciąż była ostrożna, wciąż analizowała wszystko wokół, ale teraz wiedziała, że przy Natalii może pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa.
Impreza trwała, a rozmowy i śmiech wypełniały przestrzeń między nimi. Anna patrzyła na przyjaciółkę, widząc, że Natalia, mimo tony odpowiedzialności w pracy i presji życia, potrafiła wciąż cieszyć się chwilą i miała nadzieję, że pozwoli jej odnaleźć siebie na nowo, wśród ludzi i miejsc, które znów stają się częścią jej świata.
Wyszły z klubu dopiero nad ranem, z potarganymi włosami, zmęczone, ale szczęśliwe.
Weekend minął zaskakująco spokojnie. Anna wyszła na długi spacer po mieście, odwiedziła miejsca z dzieciństwa. A w niedzielne popołudnie, przy filiżance herbaty, nawet z mamą udało jej się chwilę porozmawiać - nie o przeszłości, nie o ojcu, ale o drobiazgach: pogodzie, kwiatach w ogrodzie, o tym, że świat mimo wszystko toczy się dalej.
ROZDZIAŁ 2 - POCZĄTEK NA NOWO
Kiedy Anna dostała e-maila z propozycją pracy, była właśnie w połowie rozpakowywania kartonu z książkami. Karton przewrócił się, a tomy medycyny spadły na podłogę z głuchym łoskotem - symbolicznie, jakby przypominały jej, że przed tym światem nie da się uciec.
„Szpital Miejski zaprasza na rozmowę kwalifikacyjną. Termin: jutro, godz. 9:00.”
- No proszę - mruknęła. - Nawet los ma poczucie humoru.
W lustrze zobaczyła swoje odbicie w wyprasowanym T-shircie, ale z włosami upiętymi byle jak. Lekarka po przejściach, z kubkiem zimnej kawy, z wielką niewiarą swoich możliwości.
- To nie może się udać - dodała, ale w jej głosie pobrzmiewała nuta ciekawości.
Wróciła do rozpakowywania kartonów. Każdy z nich był jak kapsuła z innego życia: książki medyczne z notatkami na marginesach, kilka starych zdjęć w ramkach.
Otwierała je powoli, niektóre z wahaniem - jakby każde pudełko mogło otworzyć drzwi, których nie chciała już przekraczać.
Matka siedziała przy stole w salonie, pochylona nad stertą dokumentów.
Nie była w pracy, ale wyglądała, jakby nigdy z niej nie wyszła. Wokół niej leżały akta, koperty, jakieś notatki i segregatory oznaczone datami. Okulary zsunęły jej się na czubek nosa, a w powietrzu unosił się zapach papieru i perfum, które wydawały się zbyt chłodne.
Nie rozmawiały prawie wcale.
Wymieniały tylko krótkie zdania, niezbędne do funkcjonowania w jednej przestrzeni.
- Zrobić ci herbaty? - zapytała Anna w południe, ostrożnie, jakby testowała grunt.
- Nie, dziękuję - odpowiedziała matka, nie podnosząc wzroku.
Czas płynął między nimi ciężko.
Za oknem słońce przesuwało się leniwie po niebie, a w domu panowała cisza, przerywana tylko odgłosem przewracanych kartek i stukaniem łyżeczki o filiżankę.
Anna chwilami przyglądała się matce z ukosa. Zauważyła, że wygląda inaczej - bardziej zadbana, elegancka, jakby ostatnie lata wcale jej nie dotknęły.
„Nagle perfekcyjna,” pomyślała z lekkim ukłuciem żalu. Tak bardzo inna od niej.
Po południu, gdy wreszcie skończyła rozpakowywać rzeczy w swoim pokoju, usiadła na łóżku.
Cisza była tak gęsta, że niemal dzwoniła w uszach.
Na biurku leżało zdjęcie - ona z ojcem, jeszcze z dzieciństwa. Uśmiechnięci, trzymający się za ręce.
Szybko odwróciła je tyłem. Z korytarza dobiegł dźwięk przesuwanego krzesła, potem szelest papierów. Matka nadal w tych samych dokumentach. Jakby życie, które miała, istniało tylko w tabelkach i podpisach.
Kiedy słońce zaczęło zachodzić, Anna wyszła na schody przed dom. Miasto było ciche, senne, a powietrze pachniało pierwszym chłodem jesieni.
Westchnęła głęboko, czując, jak coś w niej pęka - jakaś cienka warstwa napięcia, która trzymała ją od chwili powrotu. Wiedziała, że to będzie trudne.
Powrót do domu, do wspomnień, do matki, która już dawno przestała być kimś bliskim.
Ale tego dnia, tej cichej, po raz pierwszy od dawna poczuła też coś innego - dziwną gotowość, że może jednak da się to wszystko poskładać.
Albo chociaż spróbować.
Następnego ranka szpital przywitał ją chłodnym powiewem klimatyzacji i zapachem kawy. W holu kręciło się kilkanaście osób - personel, pacjenci, ktoś z ochrony.
Podeszła do rejestracji.
- W sprawie pracy - powiedziała cicho.
- Nazwisko?
- Dr Anna Lewicka.
Recepcjonistka uniosła wzrok, a potem uśmiechnęła się lekko.
- Dyrektor już czeka. I proszę uważać na drzwi, zawiasy skrzypią jak w horrorze.
Drzwi faktycznie skrzypnęły, a za biurkiem siedział mężczyzna z siwiejącymi włosami i spojrzeniem, które widziało już wszystko.
- Pani doktor Lewicka. Dobrze znów widzieć młodą krew - powiedział z lekkim uśmiechem. - Słyszałem, że ma pani doświadczenie z oddziałem ratunkowym.
- Tak, kilka lat w Warszawie.
- Idealnie. Bo tu od kilku tygodni dzieje się małe piekło.
Nie zapytała, co miał na myśli. Może nie chciała wiedzieć.
Tymczasem Natalia siedziała przy biurku w kancelarii i stukała długopisem o blat. Miała na sobie jasny garnitur i buty na obcasie, które od rana żałowały, że się urodziły.
- Pani Mecenas, Kruk dzwonił już cztery razy - oznajmiła sekretarka, wtykając głowę do gabinetu.
Powiedz Krukowi, że cztery razy to o trzy za dużo - odpowiedziała bez odrywania wzroku od monitora.
Na ekranie miała notatki do sprawy spadkowej, w której jedna rodzina próbowała odebrać drugiej dom nad jeziorem. Typowy dramat w polskim wydaniu: dużo łez, trochę kłamstw, zero przyzwoitości.
Wzięła łyk kawy i westchnęła.
- Czasami myślę, że powinnam była zostać kelnerką. Przynajmniej wtedy ludzie dawaliby napiwki z wdzięczności, a nie z poczucia winy.
Jej telefon zawibrował. Wiadomość od Anny:
„Przyjęli mnie. Oddział ratunkowy. Zaczynam jutro.”
Natalia uśmiechnęła się pod nosem.
„Wiedziałam, że nie usiedzisz długo. Tylko spróbuj się nie zakochać w ordynatorze, dobrze?”
„Za późno. Zakochałam się w ekspresie do kawy w pokoju socjalnym.”
Natalia roześmiała się głośno, aż sekretarka spojrzała na nią zaskoczona.
- Wszystko w porządku, pani mecenas?
- Jeszcze tak. Ale to dopiero początek dnia.
Tego wieczoru Anna stała na ganku swojego domu, z kubkiem herbaty w dłoni. Nad miastem unosiła się mgła, a światła z okien odbijały się w wodzie jak rozmazane wspomnienia.
Nie wiedziała, że w tym samym czasie Natalia siedzi w kancelarii, przeglądając dokumenty, wśród których leży teczka z logo szpitala miejskiego.
Na pierwszej stronie widniało nazwisko:
„RAFAŁ KRUK – UMOWA PRYWATNEGO LECZENIA.”
Szpital tętnił życiem, choć za oknami dopiero świtało. Anna przyjechała pół godziny przed dyżurem - stary nawyk. Włożyła biały fartuch, przypięła identyfikator i przez moment po prostu stała, wsłuchując się w rytm oddziału. Szybkie kroki, sygnały monitorów, krótkie, urwane rozmowy.
To było jak powrót do języka, który kiedyś znała biegle.
Ordynator, doktor Malec, podszedł do niej z notatnikiem.
- Dzień dobry, doktor Lewicka. Cieszę się, że pani do nas dołączyła. Tylko od razu uprzedzam - to nie Warszawa. Tu nie ma pięciu rezydentów na dyżurze i automatu z croissantami.
- Wiem. - Anna uśmiechnęła się lekko. - Ale jest pan. To już coś.
- Tego jeszcze pani pożałuje - mruknął, odchodząc z lekkim uśmiechem.
Zanim zdążyła zapoznać się z grafikiem, zadzwonił telefon alarmowy.
- Wypadek na obwodnicy! Trzy osoby, jedna nieprzytomna, prawdopodobne urazy wewnętrzne! - krzyknęła pielęgniarka z dyżurki.
Anna nie miała czasu się zastanawiać. W jednej chwili adrenalina zalała jej ciało jak fala.
Karetki przyjechały jedna po drugiej. Syreny zagłuszały wszystko.
- Nosze tutaj! - zawołała. - Saturacja? Ciśnienie?
- Spada! - odkrzyknął ratownik.
- Dobra, podajcie tlen, szykujcie dostęp!
Nie wiedziała, jak długo to trwało. Minuty, godziny - wszystko zlało się w jedno. W końcu pacjent ustabilizowany, a ona sama, spocona, z roztrzęsionymi rękami, oparła się o ścianę.
Z trudem złapała oddech.
- Witamy na oddziale, doktor Lewicka - rzucił ktoś z przekąsem.
W tym samym czasie Natalia siedziała przy biurku, otoczona plikiem dokumentów oznaczonych czerwonymi zakładkami.
Nowa, wielka sprawa, klient - Rafał Kruk, aktor z pierwszych stron gazet. Skandalista, który teraz próbował ratować swoją reputację po medialnym upadku.
- Pani mecenas, to naprawdę _on_? - zapytała sekretarka z wypiekami na twarzy.
- Tak. Niestety. - Natalia nie podniosła wzroku znad akt. - I wygląda na to, że ma więcej problemów niż talentu.
W aktach: sprawa o naruszenie umowy, niewypłacone zobowiązania, dziwne powiązania ze szpitalem miejskim…
Zatrzymała się na jednym nazwisku.
Lekarz prowadzący: DR ANNA LEWICKA.
Zmrużyła oczy.
- No nie… To chyba jakiś żart - mruknęła, stukając paznokciem w kartkę.
Wieczorem Anna siedziała na schodach przed izbą przyjęć. Ręce jej drżały, ale nie ze zmęczenia.
- Długo pani nie była w akcji, co? - zapytał sanitariusz, siadając obok.
- Za długo - odpowiedziała cicho. - Ale to jak z jazdą na rowerze. Nie zapomina się.
- Tylko tu nie ma kółek, pani doktor. Tylko ludzie.
Anna uśmiechnęła się słabo. Miała ochotę na sen, ale coś w środku kazało jej jeszcze zostać. Spojrzała w niebo - nad miastem zbierały się chmury, a powietrze pachniało deszczem.
Nie wiedziała jeszcze, że w tym samym czasie Natalia siedzi w ciemnym biurze, obracając w dłoni zdjęcie z akt.
Zdjęcie przedstawiało Kruka na szpitalnym łóżku, kilka miesięcy temu.
Obok niego - rozmazana sylwetka kobiety w białym fartuchu.
Następne dni mijały Annie w rytmie, którego jej ciało zdążyło już zapomnieć.
Pobudka przed świtem, kawa z automatu o smaku goryczy i żalu, szybka odprawa, a potem niekończący się szereg przypadków, decyzji i ludzi, którzy patrzyli na nią z nadzieją, że będzie wiedzieć co robić.
Z każdym dniem czuła, że wciąga ją ten świat - pulsujący, pełen adrenaliny, chaosu, emocji.
A jednocześnie coś w niej się prostowało, jakby wracała do rytmu własnego serca.
Oddział miał swój mikrokosmos: wiecznie zmęczoną pielęgniarkę Anitę, która znała każdą plotkę w promieniu pięciu kilometrów, rezydenta Krzyśka - błyskotliwego, ale zbyt pewnego siebie - i doktora Malca, który potrafił jednym spojrzeniem zamrozić powietrze.
To on pierwszego dnia rzucił jej kartę pacjenta z lakonicznym:
- Przeżył cudem. Chcę, żeby pani przejrzała jego dokumentację. Coś tu mi nie gra.
Nazwisko na karcie nic jej wtedy nie mówiło. Dopiero po kilku dniach, między jednym a drugim dyżurem, spojrzała na nie uważniej.
RAFAŁ KRUK.
Zatrzymała się na chwilę. Kojarzyła twarz - przystojny, medialny, zawsze w centrum skandali. Ale to, co przykuło jej uwagę, to data. Wypadek sprzed kilku miesięcy. I dziwne, niekompletne wpisy w dokumentacji.
Zamknęła kartę.
Nie teraz, pomyślała.
Jeszcze nie czas na pytania.
Tymczasem w kancelarii Natalia coraz bardziej zanurzała się w akta sprawy Kruka.
Każda strona wyglądała jak element układanki, w której brakuje połowy kawałków. Umowy z różnymi podpisami, przelewy z anonimowych kont, a w środku wszystkiego - hospitalizacja, o której nikt nie chciał mówić.
W ciągu dnia rozmawiała z ludźmi Kruka - menedżerami, byłymi wspólnikami, byłymi kobietami. Wszyscy mówili to samo: _nic nie wiem, nic nie pamiętam_.
Wieczorem siedziała przy biurku z lampką wina, przeglądając zdjęcia z tamtego okresu.
Na jednym z nich, w tle, rozpoznała korytarz szpitalny. A obok łóżka Kruka - sylwetkę kobiety w białym fartuchu, zwróconą bokiem do obiektywu.
Rysy twarzy były nieostre, ale coś w tym geście, w sposobie, w jaki poprawiała rękaw, było znajome.
Natalia odsunęła zdjęcie.
- Nie… to niemożliwe - szepnęła.
Zamknęła laptopa i sięgnęła po telefon.
Napisała wiadomość,
„MUSIMY POGADAĆ.”
ale po chwili ją skasowała.
W tym samym czasie Anna wychodziła ze szpitala po kolejnym, zbyt długim dyżurze. Deszcz spływał po chodniku cienkimi strużkami, a powietrze pachniało metalem i spalinami.
Zatrzymała się przy przystanku, patrząc, jak światła karetek odbijają się w kałużach.
W kieszeni zawibrował telefon - nieznany numer.
- Halo?
- Doktor Lewicka? - męski głos, niski, pewny. - z tej strony agent Rafała Kruka. Chciałbym z panią porozmawiać o tamtym wypadku.
Anna zamarła.
Przez chwilę słyszała tylko szum deszczu.
- Skąd pan ma mój numer? - zapytała chłodno.
- To długa historia. Ale jeśli pani nie porozmawia ze mną… ta historia może się powtórzyć.
- Co? - wyrwało jej się zaskoczone słowo. - To niemożliwe. Ja… nie mam z tym nic wspólnego.
- Chyba jednak tak - odpowiedział spokojnie. - Pani podpis widnieje w dokumentacji pacjenta.
Anna zamarła.
Przez moment nie wiedziała, co powiedzieć. Gdzieś w głowie zakiełkowała myśl, że to jakaś pomyłka - albo głupi żart.
- Ja dopiero niedawno wróciłam do miasta. Nie pracowałam tu wtedy. Nie mogłam niczego podpisać.
- W takim razie ktoś się panią posłużył - powiedział powoli, jakby ważył każde słowo. - A to oznacza, że ktoś bardzo chciał, żeby wyglądało, jakby była pani częścią tej sprawy.
Zapadła cisza.
W tle słychać było tylko jeżdżące auta.
- Chciałbym spotkać się z panią osobiście - dodał po chwili. - To może być poważniejsze, niż się Pani wydaje.
-Proszę mi powiedzieć, o co dokładnie chodzi.
- Lepiej, żebym zrobił to twarzą w twarz. Proszę się nie martwić. Chodzi tylko o kilka pytań. Spotkajmy się jutro o jedenastej w kawiarni „Pod Starym Dębem”. Tam wszystko wytłumaczę. - Agent wyraźnie nie chciał zdradzić nic więcej przez telefon.
- Dobrze… - odpowiedziała Anna, choć nadal nie miała pojęcia, czego się spodziewać.
Rozłączyła się i wpatrywała w ekran, nie mogąc uwierzyć, że jej życie, które dopiero co zaczynało się układać, już wciągnęło ją w coś nieznanego i niepokojącego.
W tym samym momencie Natalia stała przy oknie swojej kancelarii, patrząc w to samo niebo, pod którym stała Anna.
Nie wiedziała, że obie, choć tak różne, właśnie zostały wciągnięte w tę samą grę.
Anna przyszła do kawiarni „Pod Starym Dębem” kilka minut wcześniej, żeby mieć chwilę spokoju i przygotować się mentalnie.
Stolik w rogu wydawał się idealny - z dala od głównej sali, z widokiem na drzwi. Serce biło jej szybciej, a dłonie lekko drżały. Nie wiedziała, czego się spodziewać ani czy agent rzeczywiście przyjdzie.
Minuty mijały powoli, aż wreszcie wszedł mężczyzna w garniturze, około czterdziestki, z chłodnym spojrzeniem, które natychmiast zmierzyło każdy szczegół pokoju. Rozejrzał się i dostrzegł Annę.
- Doktor Lewicka? - zapytał, podchodząc i siadając naprzeciw niej.
- Tak… - odpowiedziała cicho, próbując brzmieć pewnie, choć czuła, że każdy jej oddech zdradza niepokój.
- Moje nazwisko Kruger. Dziękuję, że przyszła pani punktualnie - powiedział. - Chodzi o wypadek, który miał miejsce dwa miesiące temu. W dokumentacji medycznej pojawiło się pani nazwisko.
Anna poczuła, jak serce podskoczyło jej do gardła.
- To niemożliwe. Nie byłam wtedy w mieście. Nie miałam żadnego kontaktu z pacjentami ani z tym szpitalem… - wyrwało się jej.