- promocja
Na jego łasce - ebook
Na jego łasce - ebook
Kincaid nie wygląda na grzecznego chłopca; niedawno wyszedł z więzienia, jest wytatuowanym wielbicielem szybkiej jazdy, a jego dzika natura wciąż pakuje go w kłopoty. Savannah Malloy jest jego przeciwieństwem. Pochodzi z dobrej rodziny, wiedzie spokojne życie, ale wraz z pojawieniem się Bradleya wszystko się zmienia. Wydaje jej się dziwnie znajomy, choć jest przekonana, że nigdy wcześniej się nie spotkali. W dodatku Savannah zaczynają dręczyć senne koszmary. Wraz z rozwojem znajomości, koszmary stają się coraz bardziej makabryczne. Co może być tego przyczyną? Kim naprawdę jest mężczyzna, który budzi w niej mieszankę pożądania i lęku? Bohaterem… czy może oprawcą?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2512-6 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wcześniej.
Poznałam go w jednym z najgorszych dni mojego życia. Wtedy, kiedy miałam zginąć. Kiedy byłam zdana wyłącznie na łaskę psychopaty. Tego samego, który kilka tygodni wcześniej próbował mnie zgwałcić. Tego, który dziś przyszedł, by mnie zamordować.
Ethan Brown od lat był zaprzyjaźniony z moją rodziną. Elegancki, dostojny. Mężczyzna, który doskonale wie, jak pod maską dżentelmena ukryć szaleństwo. Wtargnął do mojego domu, związał mnie i zamierzał nafaszerować śmiertelną dawką narkotyku – pozorując w ten sposób samobójstwo.
I właśnie wtedy pojawił się on, aby mnie ocalić.
Okazał się przyjacielem mojego brata. Mężczyzną roztaczającym wokół dziwną ciemność, w której aż chciało się pogrążyć. Skrywał dziką naturę i od razu wiedziałam, że jest równie niebezpieczny jak mój oprawca.
Bradley Kincaid. Były skazaniec, dopiero niedawno opuścił więzienie. Ktoś, od kogo powinnam trzymać się z daleka.
Kiedy mnie tam zobaczył – związaną i bezbronną – już nie odwrócił ode mnie wzroku. Ani wtedy, ani później.
Już nigdy.
A ogień, który zapłonął w jego oczach, wydawał mi się dziwnie znajomy. Byłam pewna, że już kiedyś patrzyłam w te szare tęczówki, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy to było. Gdzie i w jakich okolicznościach.
– Savannah – wypowiedział moje imię.
I poczułam, że powinnam przygotować się na coś bardzo złego.
Bo gdy wreszcie przypomniałam sobie, jak go poznałam, powróciłam do piekła.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Teraz.
Znowu tu jestem.
Leżę w pokoju pogrążonym w półcieniu. Zakrwawiona, bezradna, oszołomiona.
On coś mi zaaplikował, coś, co sprawiło, że ledwie mogę pełzać i tylko gapię się zamglonym wzrokiem na ten szpetny obraz na ścianie. Nawet on napawa mnie grozą.
Skóra mnie piecze, z otwartych rozcięć sączą się szkarłatne strużki.
Nie mam szans. Nie mogę się wydostać. Próbowałam tak wiele razy, ale on zawsze wraca i mnie karze.
Zostanę tu na wieki. Dopóki ten potwór nie zniszczy mnie do cna. Dopóki już nic ze mnie nie zostanie.
Słyszę kroki. Sześć kroków. Dostrzegam błysk scyzoryka obracanego w palcach. I to nucenie.
Nadchodzi.
A ja znowu umieram. Ale nigdy do końca.
Śmierć byłaby dobra.
Chcę w końcu umrzeć.
– Nie! – Budzę się z krzykiem na ustach. Podrywam się do siadu na łóżku i zaciskam dłonie na kołdrze.
Ciemność.
Instynktownie się rozglądam, szukając w niej zagrożenia. Krople potu spływają mi po skroniach.
To tylko koszmar. Tylko koszmar. A jednak czuję, że czyhające w nim zło chce owinąć wokół mnie swoje macki.
Powoli zmuszam omdlałe nogi do zsunięcia się z materaca i wstaję. Otwieram przeszklone drzwi i wychodzę na balkon.
Błogi spokój dookoła zakłóca jedynie cykanie świerszczy i pohukiwanie sowy, która pyszni się na gałęzi wielkiej lipy zasadzonej w centrum ogrodu.
Mimo to nie udaje mi się uciec przed wizjami z koszmaru, które wciąż przemykają mi pod powiekami. Mam wrażenie, że coś bardzo złego wsiąka pod moją skórę i się tam rozprzestrzenia. Zostawia we mnie okrutne szramy.
Te oczy ze snu wydają się takie realne, że naprawdę spodziewam się je ujrzeć. Obserwują mnie. Czekają.
A ten dotyk…
Zbiegam z balkonu po schodach i opadam na kolana. Wilgotna trawa moczy mój szlafrok, a ja zaczynam drżeć.
– Proszę, przestań. Po prostu przestań… – mamroczę do siebie. – Jesteś wariatką, Savannah. Jesteś wariatką. – Z trudem zasysam powietrze i wyrównuję oddech.
– Nie wydaje mi się. Miałem do czynienia z niezłymi świruskami i na ich tle wypadasz całkiem normalnie. – Niespodziewanie słyszę chropowaty głos.
Podskakuję przestraszona i już mam zamiar czołgać się po miękkiej ziemi, by uciec przed niebezpieczeństwem. Gardło wysycha mi na wiór i dlatego nie mogę krzyczeć. Serce obija się o żebra.
Nie, proszę. Nie.
I wtedy z mroku wychodzi on. Mężczyzna, który mógłby mieć ciemność na swoje rozkazy. Ubrany jest cały na czarno, motocyklową kurtkę nonszalancko narzucił na ramiona.
Bradley Kincaid.
– Co…? Co ty tu robisz? Jak wszedłeś do mojego ogrodu? – jąkam się.
Część mnie wciąż chce się w popłochu ukryć, bo przebywanie w pobliżu tego faceta może skończyć się gorzej niż próba pogłaskania wściekłego, wygłodniałego lwa.
– Mam wiele talentów, jednym z nich jest umiejętność zakradania się w dowolne miejsce – odpowiada z zawadiackim uśmieszkiem.
Niemal fizycznie widzę groźną aurę, która zdaje się wirować wokół niego niczym obłoki chłodnej pary. Niemal mogę jej dotknąć.
Co najdziwniejsze, pragnę tego, a to kolejny dowód, że moje zdrowie psychiczne jest solidnie zachwiane.
– Spec od włamań i psychopatek, bomba – mamroczę, podnosząc się.
Bradley zbliża się o krok i sięga dłonią do węzła mojego szlafroka.
– Ładna piżamka, ale wydaje mi się, że wiosna nie jest jeszcze na tyle ciepła, by hasać w czymś równie skąpym po ogrodzie – oznajmia, przechylając lekko głowę. – I bardzo przezroczystym. – Szare oczy przesuwają się po mojej sylwetce z taką intensywnością, że aż wszystko zaczyna mnie swędzieć.
– Nie powiedziałeś, co tu robisz – dodaję.
– Lubię spacerować nocą. W ciemności jest coś kojącego.
Chyba tylko według gościa, który sam wygląda jak posąg wykuty z najczarniejszego onyksu…
Wyszarpuję pasek szlafroka z jego palców i otulam się szczelniej puchowym materiałem.
– Mnie ciemność przeraża – szepczę.
Kolejny krok Bradleya już zdecydowanie narusza moją przestrzeń osobistą, więc się cofam, aż w końcu moje plecy przylegają do pnia drzewa.
– Dlaczego? – pyta równie cicho.
Bo mam wrażenie, że w mroku coś się czai, by mnie dopaść i rozpruć swoimi szponami.
Jednak nie mogę tego przyznać, bo nie chcę zostać zaplątana w kaftan dla obłąkanych.
– Czemu spacerowałeś akurat przed moim domem? – zmieniam temat.
Sowa gapi się na nas ze swojej gałęzi wielkimi ślepiami. Rozpościera potężne skrzydła. Jest tu każdej nocy i teraz żałuję, że nie zaczęłam jej tresować. Mogłaby na moją komendę raz czy dwa dziobnąć tego seksownego intruza.
Dłoń pokryta zygzakowatym tatuażem przypominającym węża sięga do kosmyka włosów opadającego mi na czoło.
– Po prostu tędy przechodziłem i… usłyszałem, jak krzyczysz. – Milknie, a jego kciuk muska mój policzek. – Miałaś koszmar?
Dotyk trwający ułamek sekundy poraża wszystkie moje zakończenia nerwowe. Przyjemność jest tak wielka, że tłumi nawet strach.
A na ten rodzaj strachu do tej pory nic nie działało. Przynajmniej dopóki kilka tygodni temu w miasteczku nie pojawił się Bradley wraz ze zgrają, którą mój brat uważa za przyjaciół.
– Nie twoja sprawa. Idź sobie – żądam i odtrącam jego rękę.
– Wolisz wygadać się sowie? – Spogląda na ptaka, który kiwa łbem, jakby składał mu pokłon.
Świetnie. Wprost fenomenalnie.
– Czego ty ode mnie chcesz?
Cisza. Tylko wzruszenie szerokich ramion.
– Powiedzmy, że wyręczam Marcusa w pilnowaniu cię – stwierdza z przekorą.
Napieram mocniej na szorstką korę, która wrzyna mi się w kręgosłup, i próbuję wmówić sobie, że to ona, a nie piekielne stworzenie stojące naprzeciwko mnie jest powodem mego dyskomfortu.
– On raczej nie przydzielił ci tego zadania – mruczę. – Marcus zabiłby cię, gdyby wiedział, że zakradasz się do mnie nocą.
Bradley robi rozbawioną minę.
– Lubię ekstremalnie niebezpieczne sytuacje.
To nie jest zaskakujące. Wcale. Obserwowałam, co wyczyniał na tym swoim przeklętym motocyklu. Igranie ze śmiercią? To mało powiedziane.
– Nawet cię nie znam, widziałam cię dwa razy, bo przyjaźnisz się z moim bratem – mówię, kierując spojrzenie w dal, na lampiony oświetlające ogród.
Wolałabym wręcz udawać, że ganiam po ogrodzie nieistniejące świetliki, niż teraz patrzeć na jego wargi. Wargi, które drżą w uśmiechu.
– Często mi się przyglądałaś – rzuca i pochyla się jeszcze odrobinę.
To wyzwanie.
Usta znajdują się milimetry od moich. Są kuszące i drwią z mojej bezradności.
– Słucham?
Wytatuowane dłonie uderzają o pień lipy i zamykają mnie w pułapce. Tkwię między drzewem a męskim ciałem.
– Przyglądałaś mi się – mówi Brad cicho tuż przy moim uchu. – Dlaczego? – Gorący oddech pieści wrażliwą skórę na szyi, a chwilę później kciuk Bradleya naciska miejsce, gdzie wściekle trzepocze mój puls.
Zupełnie jakby się tym rozkoszował. Tym, jak na niego reaguję.
– Na pewno nie z powodów, o których myślisz – udaje mi się wykrztusić.
Tak, przyglądałam się mu. Więcej razy niż powinnam, bo coś mnie do niego ciągnęło. Kiedy tamtego dnia – był to chyba jeden z najgorszych dni w całym moim życiu – Ethan próbował mnie zabić, Bradley wszedł do mojego domu…
W tym momencie nawet mimo trawiącej mnie paniki nie potrafiłam nie zauważyć otaczającej go siły. Czystej, samczej potęgi, ale było w tym coś jeszcze.
Miałam poczucie, jak gdybym go znała. Od bardzo dawna.
Jak gdybym kiedyś dawno temu wręczyła mu klucz do pudełka z moimi koszmarami.
To niedorzeczna, głupia myśl, ale… Te sny pojawiły się wraz z nim. To on je do mnie przyniósł.
– A co myślę? – pyta, wyrywając mnie z natłoku myśli.
– Że chcę iść z tobą do łóżka – informuję, zanim zdążę ugryźć się w język.
Cholera.
Bradley wyszczerza się niczym kocur przed polowaniem.
– A chcesz? Bo jeśli tak…
– Nie bądź bezczelny. – Prostuję się dumnie, choć mam ochotę skulić się w sobie.
Szare oczy błyszczą żarłocznie. Przeszywają mnie na wskroś.
Sprawiają, że czuję się tak, jakbym została przyłapana na gorącym uczynku.
– Więc dlaczego mi się przypatrywałaś? – drąży.
Zaciskam dłonie w pięści. Nie wiem, czy bardziej chcę prześledzić kontur tych zmysłowych ust, czy raczej znokautować mężczyznę.
– Bo… wydajesz mi się znajomy – wyznaję niepewnym tonem. – Bardziej znajomy, niż jesteś w rzeczywistości.
Na moje słowa przez oblicze Bradleya przemyka jakiś cień. Jego mięśnie sztywnieją.
– Jesteś o tym przekonana?
Przełykam ciężko ślinę.
– Co… Co to ma znaczyć?
– Co ci się śniło? – docieka.
Coś jest nie tak. Coś w brzmieniu jego głosu. W oczach, które nagle pokrywa tafla lodu.
To znaki, że coś mi umyka. Nie mogę, chociaż bardzo się staram, poukładać tego w całość z rozsypanych fragmentów. Bo czegoś tam brakuje.
Czegoś złego.
Czasami intuicja podpowiada mi, że lepiej nie szukać. Że istnieje ważny powód, dla którego powstała dziwna wyrwa głęboko w moim wnętrzu. Tylko że kiedy się zatrzymuję albo próbuję wycofać, czuję się jeszcze bardziej… szalona. Moje myśli i emocje stanowią bałagan, a sama mam wrażenie, jak gdybym błądziła po omacku w labiryncie bez wyjścia.
Zdarza się nawet, że słyszę własne krzyki dochodzące z niektórych korytarzy.
– Stoisz za blisko – odzywam się. Dyszę. Szpony trwogi na nowo się we mnie wbijają.
Boję się. Boję się tego, że jestem obłąkana. Że to, co zrobił mi Ethan w tamtej uliczce, a potem tamtego wieczoru w domu, bezpowrotnie mnie złamało.
– Powiedz mi – nalega Bradley.
Próbuję go odepchnąć, na oślep napierając na jego klatkę piersiową.
– Odsuń się – powtarzam.
– Wiem, że te koszmary się powtarzają. Wracają, nie dają za wygraną. Co w nich widzisz, Savannah?
Płuca mi płoną, gdy próbuję spazmatycznie łapać powietrze.
Mam atak paniki. Znowu.
– Odsuń się ode mnie… – łkam. – Proszę. – Drapię paznokciami tors mężczyzny. Coś każe mi krzyczeć tak głośno, aż zedrę sobie gardło. I nie przestawać.
– Boisz się mnie. – Słyszę jakby z oddali.
Mrugam i przez chwilę znajduję się gdzie indziej. Nie w ogrodzie, nie w otoczeniu kwiatów i światełek rozpraszających noc.
Nie. Nie. Nie. Potrząsam głową i wracam do rzeczywistości.
– Jest ciemno, jesteś prawie obcy i jesteśmy tu całkiem sami, a ty nie jesteś… – przerywam.
– Nie jestem…?
– Nie jesteś mężczyzną, przy którym można czuć się bezpiecznie. Potrafisz krzywdzić, jeśli tego chcesz.
Z Bradleya żaden bohater. To kolejny czarny charakter. Otacza go niczym niezmącona groza. Wręcz przesiąka powietrze, nadaje mu niepokojąco silny zapach.
– Więc… nie odczuwasz żadnego pragnienia, kiedy jestem w pobliżu? – pyta.
– Nie.
Jedna brew się podnosi. Typowo arogancki odruch.
– A gdybym cię dotknął?
– Nie wolno ci.
Jego kciuk zawadza o ramiączko koszulki nocnej, która się ukazała, gdy szlafrok nieco opadł. Pociąga za nie. Szarpie w dół i znowu w górę.
– Może faktycznie się myliłem. Może życzyłem sobie, żebyś mnie pragnęła – odzywa się.
– Dlaczego?
– Bo ja… – Jego opuszka przemyka w stronę obnażonego dekoltu. – Muszę walczyć z pożądaniem za każdym razem, gdy cię widzę. Chciałbym cię dotykać. Bez przerwy. – Zanurza nos w zagłębieniu mojej szyi, a ja, o Boże, naprawdę chcę wpleść mu palce we włosy i przycisnąć usta do jego skóry.
Coś w moim podbrzuszu zaciska się z niecierpliwością.
– Bradley…
Jesteś pokręcona, Savannah. Dwie minuty temu drżałaś z obawy przed nim.
– I całować. Tysiące razy – dodaje ochryple. – I zrobię to wszystko, ale dopiero gdy będziesz gotowa. – Po tych słowach odsuwa się z łatwością, która mnie naprawdę wkurza. Zaciąga zamek swojej motocyklowej kurtki i poprawia jej kołnierz.
– Ty chyba oszalałeś. Nie myśl sobie…
– Jeszcze sekundę temu pozwoliłabyś mi się pocałować – wtrąca i ma czelność złapać to durne ramiączko i zaraz je opuścić. – Nie okłamuj mnie. Nigdy – ostrzega, gdy już chcę zaprzeczyć. Twardy rozkaz wybrzmiewający w jego głosie sprawia, że milknę.
– Powinieneś już iść – odpowiadam.
– To nie mnie się boisz, Savannah – stwierdza niespodziewanie. – I gdzieś w środku doskonale to wiesz, ale przeraża cię odnalezienie prawdziwego źródła własnego lęku.
Odwraca się i znika w ciemnościach równie szybko, jak się pojawił.
A jego ostatnie słowa prześladują mnie, gdy wracam do sypialni.
Ponieważ ma rację. To, co wciąga mnie w nicość, nie ma teraz żadnego kształtu, żadnej twarzy.
Jeszcze nie.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji