Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Na każdym rogu ta sama truskawka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na każdym rogu ta sama truskawka - ebook

Zupełnie nowe miasto. Jakaś inna Warszawa na starych śmieciach. Skąd się wzięła?

Zanim napisał "Pamiętnik z powstania warszawskiego", był dziennikarzem. "Na każdym rogu ta sama truskawka" to zbiór nigdy niepublikowanych w formie książki tekstów prasowych Mirona Białoszewskiego. Jego reportaże, impresje reporterskie i wywiady ukazywały się przez niemal pięć lat na łamach „Kuriera Codziennego”, „Wieczoru Warszawy” i „Świata Młodych”.

W czerwcu 1946 roku Białoszewski rozpoczął swoją dziennikarską przygodę artykułem napisanym z obozu studentów w Leśnym Zdroju: „Placówka uniwersytecka, położona o trzy kilometry od granicy polsko-czeskiej, pośród dość znacznej ilości repatriantów, ale jeszcze większej Niemców (zawsze pewnych siebie) (…)”. Prowadził czytelników powstańczymi szlakami Starego Miasta („Jeszcze jeden skok przez wyłom na śmietnik, na stołek i… Rybaki 5. Można wyjść na ulicę”). Wszedł na szczyt spalonego wieżowca Prudentialu – przedwojennego symbolu nowoczesności, i chodził po jego belkach konstrukcyjnych niczym linoskoczek, co uwiecznił na zdjęciu fotoreporter, a my przerobiliśmy zdjęcie na rysunek i umieściliśmy go na okładce książki. Narzekał na zaśmiecenie stolicy plakatami („»Uśmiech mody« uśmiecha się do nas co pięć metrów”), opisał warszawskich sprzedawców oszukujących na wadze dorszy („na kilogramie ryb brakuje bardzo często po dwadzieścia deka”) i zachwycał się Oresteją wystawioną przez Teatr Polski. „Chór dziewic w barchanach, bogowie we flaneli, ale Atena w jedwabiu” – pisał o kostiumach aktorów.

W cyklu wywiadów pytał mieszkańców stolicy o warunki pracy, pensje, mieszkanie. Osiemnastoletnia Hanna Pitrasiewicz, piaskarka w „płaszczyku wiatrem podszytym”, cieszy się, że kupiła ziemniaki na zimę. Danuta Plebanek, dziewiętnastolatka pracująca w księgarni, marzy o nauce zawodu, ale teraz „musi ze swoimi planami poczekać. Choć straciła tyle lat przez wojnę”.

Teksty Białoszewskiego przypadłyby do gustu futurystom: „Migają półnadzy robotnicy niosący narzędzia. W dużej hali działu mechanicznego stoi pośrodku na specjalnym rusztowaniu kadłub naprawionej barki. Obok w dziale kotlarsko-kowalskim miarowy łoskot. W fontannach iskier lśnią stalowe młoty. Wznoszone silnie oburącz mijają się z rozpaloną twarzą – do góry – zamach – w dół…”. I socrealistom: „Marszałkowska uniesie dalej jezdnię ponad nowym Dworcem Gdańskim (nr 6) i wpłynie szeroką rzeką asfaltu na Żoliborz, niosąc jakby w nurtach tej jezdni między nowoczesne, gładkie olbrzymy bloków mieszkalnych odbicia kolumnad i attyk starych, empirowych pałaców”.

"Na każdym rogu ta sama truskawka" to opowieści o mieście dźwigającym się z popowstańczej pożogi i o ludziach straumatyzowanych wojną, którzy próbują ułożyć sobie życie na nowo. To również dokument czasu o zmianach politycznych, które znalazły odbicie w prasie – od tekstów, w których poeta-reporter mógł bawić się językiem, po socrealistyczne produkcyjniaki.

Białoszewski pokazuje  w swoich reportażach miasto, które – jak pisał – „wywyższa [się], włazi pod górę, po skarpie, po wieżowcach, świeci, spada, topi się w wodzie, drży, całe od góry do dołu, gasi, zapala, zmąca, i od początku…”.

"Na każdym rogu ta sama truskawka" to Miron Białoszewski od początku.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-949160-2-2
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Grzegorz Piątek

Z MIRONEM ZA KULYSAMY ODBUDOWY STOLYCY

W połowie lat dziewięćdziesiątych Stanisław Lem martwił się, że ludzkość znalazła się pod „informacyjnym prysznicem”. Ten prysznic to telewizja satelitarna i „planowana z ogromnym rozmachem informacyjna sfera elektroniczna” – słowo „internet” najwyraźniej jeszcze się nie przyjęło. Metafora pasowała do zafiksowanych urządzeń, takich jak telewizor czy komputer stacjonarny, lecz dziś nie musimy już udawać się pod żaden prysznic. Prawie wszyscy nosimy przy sobie małą, przenośną strzykawkę, którą można bez przerwy szprycować się kontentem. Na podniesienie ciśnienia – bomby, bitwy, inby. Na poprawę humoru – memy, kotki, plotki. Na uśpienie – tldr.

Reakcja Lema, o rok starszego od Mirona Białoszewskiego, jest zrozumiała, jeśli wziąć pod uwagę to, że urodzeni na początku lat dwudziestych XX wieku pisarze wychowali się w świecie, w którym po informację chodziło się nie jak pod prysznic, ale jak po wodę do studni – do kiosku z gazetami. Za ich życia monopol prasy naruszyło wprawdzie radio, a potem telewizja, jednak nie przypadkiem główny program informacyjny nazwano Dziennikiem Telewizyjnym. W końcu, tak jak gazeta, ukazywał się raz dziennie.

Załapałem się jeszcze na końcówkę tego świata. W latach osiemdziesiątych widziałem, jak w piątkowe popołudnia do informacyjnych studni ustawiały się kolejki po „Kulisy”. Było to weekendowe, pełne plotek i sensacji wydanie „Expressu Wieczornego”. Do osób o wyższych aspiracjach kierowano partyjną, sieriozną „Trybunę Ludu” i bardziej poczciwe „Życie Warszawy”, natomiast „Kulisy” i „Express” adresowane były do ludu. Lud kochał je i po warszawsku nazywał Kulysami i Ekspresiakiem (jak stolyca i Poniatoszczak). Zaczytane numery Kulys krążyły między sąsiadami, a zamieszczone tam ciekawostki komentowano w kolejkach po inne upragnione dobra i na osiedlowych ławkach.

Białoszewski pracował w gazecie, która przez dwa i pół roku konkurowała z „Expressem”. „Wieczór” zaczął ukazywać się we wrześniu 1946 roku jako dodatek do „Życia Warszawy”, aby po kilkunastu dniach się usamodzielnić. Stolica znała formułę „Wieczoru” czy „Expressu” jeszcze sprzed wojny dzięki „prasie czerwonej”. To określenie pochodziło nie od socjalistycznych sztandarów, lecz od koloru winiet sensacyjnych dzienników, a później też nagłówków wiadomości. „Czerwoniaki” zrewolucjonizowały i zdemokratyzowały rynek prasy, serwując klasie ludowej lekkostrawną, choć pikantną mieszankę krótkich tekstów. Więcej śmiechu, więcej wzruszeń i tematów „z życia wziętych” (choć często zmyślonych), a w miarę rozwoju poligrafii – coraz więcej zdjęć. W „czerwoniakach” było miejsce na doniesienia polityczne, ale bez pogłębionej publicystyki. Gazety te zarówno przed wojną, jak i po wojnie służyły dyskretnemu zarządzaniu nastrojami społecznymi i urabianiu opinii.

Tabloid zalicza się do najbardziej pogardzanych dzieci Gutenberga. Ale to do „czerwoniaków” i „ekspresiaków” trzeba sięgać, by dowiedzieć się, czym żyła Warszawa w XX wieku. W drugiej połowie lat czterdziestych o codzienności sporo pisało „Życie Warszawy”, postępy odbudowy śledziła „Skarpa Warszawska”, a potem – w bardziej propagandowym tonie – „Stolica”, ale „Express Wieczorny” i „Wieczór” pozwalają zajrzeć głębiej za oficjalną fasadę. Po to, by trafić do „prostej” publiczności i zasłużyć na jej lojalność, poruszały bowiem tematy, które w innych redakcjach mogły uchodzić za zbyt niskie. Pisały więc o tłoku w komunikacji miejskiej, o restauracji oszukującej na gramaturach, o sezonie na grypę i o cenach „na każdym rogu tej samej truskawki”.

W swoich minireportażach i notatkach pisanych etatowo dla „Wieczoru” Miron wpuszcza nas za kulysy powojennej stolycy. Niniejszy wybór jego dziennikarskiego dorobku pozwala poznać realia i poczuć atmosferę odradzającego się miasta. Bezcennym źródłem są reporterskie spacery przez ruiny getta, Kruczej czy Starego Miasta, w których Białoszewski odmalował nie tylko obraz życia na gruzach, ale również utrwalił świeże jeszcze wspomnienia świata sprzed katastrofy. Nawet w krótkich notkach można odnaleźć wiele smakowitych detali, w których zawiera się cała epoka. „Od dawna wiadomo wszystkim warszawiakom, że Królewska jest ulicą wróżek” – pisze Białoszewski, a historyk dopowie, że podczas okupacji nastąpił rozkwit wróżbiarstwa. Ekonomię można ilustrować liczbami, ale jak w roczniku statystycznym odnotować fakt, że filharmonia wreszcie wzbogaciła się o dwie harfy, „które dostaliśmy z Francji w zamian za węgiel”? O skali i bezkarności szabru świadczy natomiast wzmianka o tym, że nawet pokiereszowanemu pomnikowi Kopernika „ukradziono kulę symbolizującą Wszechświat”.

Z tekstów Białoszewskiego wyłania się wielowymiarowy obraz miasta, które jest jednocześnie biedne i bogate, martwe i żywe, pełne delikatnej poezji i ponurej prozy, cuchnące gotowaną kapustą i pachnące francuskimi perfumami. Młody reporter „Wieczoru” obserwował ze szczytu zniszczonego Prudentialu „całe dzielnice pogrążone w rudej ruinie”, ale po kropce dodawał, że „zewsząd dochodziły dzwoniące odgłosy młotów i kielni. Słychać było klaksony aut. Warszawa – ruda od gruzu – żyła”. Podnosi się Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście, już w ruinach działają pierwsze knajpki, fryzjer, sklepy z częściami rowerowymi i dewocjonaliami, obok prosperują budki z mydłem i powidłem, a w tle nabiera tempa odbudowa kościołów i kamienic. Te zabytki ukażą się zdumionym warszawskim oczom inne, być może piękniejsze niż przed wojną, bo „Nowa Warszawa odbudowuje swoją zabytkową Magistralę Historii od Zamku do Belwederu z pietyzmem”, poprawiając architekturę gmachów zgodnie z wizją urbanistów i konserwatorów. To już niedługo. Na razie jedne dzieci bawią się w czystej piaskownicy, z której nie widać nawet „zamaskowanego zielenią śmietnika”, inne zaś muszą się zadowolić czaszką powstańca wygrzebaną z gruzów czy wspinaczką po „górach” – też gruzowych, albo czatować na wozy i wagony z węglem, żeby zwędzić „czarne brylanty” i zanieść do domu zachwyconym rodzicom.

„Zawsze po Twojej stronie” – reklamował się następca „Wieczoru” i „Expressu Wieczornego” – „Super Express”. Bo tabloid, nawet jeśli za kulisami służy interesowi jakiejś partii czy korporacji, wstawia się za zwykłym człowiekiem. A zwykły człowiek zawsze ma przecież pod górkę, zawsze jest mu za drogo, za mało. Miron też wszystkich pytał, ile zarabiają, i solidarnie narzekał na drożyznę. Podchodził do Warszawy jak do sprzedawczyni na straganie: pytał, po ile to, po ile tamto i czemu tak drogo. Stawał z nią jak z sąsiadką w bramie i cierpliwie słuchał, jak się pani ciężko żyje. Dowiadywał się, czy wszyscy w domu zdrowi i czy córa znalazła wreszcie jaką robotę. Jak pół wieku później Mariusz Szczygieł w Na każdy temat, zadawał pytania, które niekoniecznie zadałby dziennikarz „poważnej” gazety, ale które na pewno zadaliby czytelnicy i czytelniczki. Kobietę sortującą listy na poczcie podprowadzał: „Chyba trudno nauczyć się na pamięć tylu miejscowości?”, montera linii radiowej: „Czy pan się nie boi prądu?”, rikszarza: „Droga benzyna, co?”, sprzedawcę kwiatów: „A co teraz najwięcej idzie?”. Brał miasto na spytki, wyciągał na zwierzenia, a ono odwzajemniało mu się szczerością. On z kolei odpłacał się, „stając po jego stronie” i interweniując w przeróżnych prozaicznych sprawach: dlaczego nie buduje się ścieżek rowerowych, jak to możliwe, że zabrakło na wynagrodzenia dla chórzystów w filharmonii, do czego to podobne, że chleb coraz gorszy i „często trafiają się zakalce”, a fryzjerzy używają brudnych grzebieni i chrzczą płyn do dezynfekcji.

Podejrzewam jednak, że Białoszewskiemu nie chodziło o to, by wpisać się w tabloidową, żerującą na współczuciu konwencję. Nie była to też wyłącznie kwestia jego słynnego później oka do codzienności i ucha do ludzkiego gadania ani namiętności do „latania” po mieście. W tamtych latach Miron dzielił ten sam los, co jego czytelniczki i czytelnicy. Nie zstępował z redakcyjnej wieży z kości słoniowej, jak ci reporterzy, którzy udają się gdzieś indziej, by poznać innych ludzi. Nie uprawiał miejskiego safari. Był literatem, ale początkującym, anonimowym – w przeciwieństwie do głaskanych przez reżim luminarzy, takich jak Tuwim czy Kruczkowski, których od uwielbianego ludu często oddzielała szyba limuzyny. Może górował nad większością swoich rozmówców i rozmówczyń oczytaniem, różnił się wrażliwością, lecz jego doświadczenie miasta było identyczne. Wychował się w przedwojennej Warszawie, przetrwał w niej okupację i przeszedł przez gehennę powstania, a teraz zarabiał grosze i wił gniazdo na ruinach.

Jako, bądź co bądź, dziennikarz, Miron zaglądał tam, gdzie większość czytelników i czytelniczek nie miała dostępu, na przykład do pracowni, w której konserwatorzy naprawiali posągi z Łazienek i nagrobki z katedry, albo na szczyt zrujnowanego Prudentialu, ale większość zawartego w tym tomie materiału płynie właśnie z codziennego doświadczenia. Tak jak tysiące czytelniczek i czytelników „Wieczoru”, Białoszewski bytował w zatłoczonym mieszkaniu w ocalałej cudem kamienicy. Poznańska 37, drugie piętro, rozległy apartament, ale podzielony między obcych sobie lokatorów. Nawet pokój Mirona, ten ze słynnym piecem, po którym później została „szaranagajama”, nie był samodzielny. Za niezbyt szczelnym przepierzeniem z desek mieszkał jakiś pan Roman, który z upodobaniem gotował na piecyku kapustę. Mniam. Jadalnię zajmowała natomiast niejaka Żenia z głuchoniemą siostrą Lotką. W swoim lokum przyjmowała klientki na manikiur i handlowała przynoszonymi przez nie ciuchami. Ile się musiał Miron plotek i wieści z miasta nasłuchać! Roman sprowadził ze wsi siostrzeńca, za ścianą mieszkało „głosowo bliskie małżeństwo z fumami”, tymczasowo z Mironem pomieszkiwał też jego ojciec. A to pewnie nie wszyscy.

Aby pisać o warszawskiej codzienności, Białoszewski nie musiał daleko „latać”, bo mieszkał w najruchliwszym punkcie miasta, między skrzyżowaniem Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich a końcową stacją Elektrycznej Kolei Dojazdowej przy Nowogrodzkiej. Z wychodzącego na Poznańską wykusza mógł obserwować zatłoczony o każdej porze chodnik przed Polonią – jednym z nielicznych porządnych hoteli w mieście, wybieranym przez dyplomatów, dygnitarzy i zagranicznych korespondentów. Vis-à-vis Polonii działał prowizoryczny dworzec autobusowy, migały tramwaje, riksze i taksówki. Nawet kiedy Miron stał bez ruchu w oknie, to przelatywało mu przed oczami całe miasto. Może bójkę dwóch Chińczyków przed hotelem – o której pisze w jednym z reportaży – widział właśnie z okna, a może plotkowała o niej Żenia? Aby zdać raport z wahań cen warzyw i owoców, wystarczyło, by (mb) przeszedł się na Koszyki. Targowisko leżało na jednej z dwóch możliwych tras z domu do pracy. Aby dotrzeć do redakcji „Wieczoru”, mieszczącej się w przedwojennej siedzibie „czerwoniaków” przy Marszałkowskiej 3/5, zaraz przed placem Unii Lubelskiej, Miron mógł podążać albo Poznańską, Lwowską i Polną (wtedy pod drodze miał Koszyki), albo kipiącą od sklepów i knajp urządzonych w przyziemiach zrujnowanych kamienic „parterową Marszałkowską”.

Wielbiciele Białoszewskiego znajdą w jego dziennikarskich tekstach więcej biograficznych tropów i śladów prywatnego doświadczenia. Kiedy (mb) ubolewał, że „między godziną 17.50 a 21 z Warszawy do Kobyłki nie ma pociągu”, to nie dlatego, że specjalnie zbadał tę sprawę, ale dlatego, że w tym miasteczku odwiedzał przyjaciela Swena Czachorowskiego (którego później uwieczni na kartach Pamiętnika z powstania...) i na własnej skórze odczuwał te niedogodności. Inny przyjaciel, Stanisław Prószyński, twierdził potem, że reportaże ze zrujnowanych dzielnic były pokłosiem ich wspólnych spacerów. I Swen, i Prószyński pracowali w Teatrze Guliwer, więc kiedy (mb) donosił o pożarze, który wybuchł podczas próby, można się domyślić, że ten gorący news przynieśli mu koledzy.

Mimo że miasto wciąż dostarczało Mironowi tematów, nie można wykluczyć, że czasem bajał. W końcu tabloid musi utrzymywać atrakcyjny ton i dostarczać sensacji codziennie, nawet jeśli akurat nic się nie dzieje. Dziennikarz „Faktu” powiedział mi kiedyś, że w jego redakcji istniało pojęcie frilowania czy thrillowania, czyli podkręcania tekstu po to, by wywołał pożądany dreszcz. U Mirona nagłówek też często bywał bardziej sensacyjny niż treść. W innych miejscach widać, że spośród suchych faktów wybierał te, które choć trochę ocierały się o niesamowitość – że „90 osób pogryzły psy w sierpniu” albo że „sześćsettysiącznego nieboszczyka pochowano w tych dniach na cmentarzu Bródnowskim”. Dane o liczbie cudzoziemców w Warszawie ocieplił natomiast informacją (czy przypadkiem nie wyssaną z palca?), że jedyny Haitańczyk „grywa wieczorami na gitarze”, oraz domysłem, że trzech Egipcjan i trzynastu Greków musiało strasznie marznąć zimą.

W typowo miejskich tekstach (mb) polityka pojawiała się tylko przy okazji, jakby mimochodem. Tu zdanie o prezydencie Bierucie jako hojnym mecenasie konserwatorium muzycznego, tam wzmianka o jego córce Krystynie Bierutównie, która „w okularach, brązowej czapce akademickiej porusza się żwawo wśród lawin gruzu, niestrudzona jak inni”, podczas odgruzowywania Politechniki. Ale czy nie jest tak, że tabloidowa publiczność zawsze oczekuje wzmianek o dzieciach przywódców czy plotek o royalsach? Raz księżniczka Anna spada z konia, innym razem Kinga Duda jedzie do pracy w Londynie, a jeszcze innym – Krysia macha łopatą. Zmienia się kontekst, schemat pozostaje ten sam.

W pierwszych powojennych latach budowę systemu łatwo było przeoczyć czy zbagatelizować, bo ważniejsza była odbudowa – radość z odzyskanego gruzowiska, spektakularne plany na przyszłość i codzienna troska o byt. Miron pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że jako media worker, odpowiedzialny za dostarczanie smakowitych historii, wyświadcza władzy propagandową przysługę. Narzekania na drożyznę czy złą organizację mieściły się w ramach dopuszczalnej krytyki systemu i służyły przekierowaniu uwagi z błędów popełnianych przez władze centralne na złe funkcjonowanie konkretnych instytucji czy przywary konkretnych osób. Białoszewski nie wiedział też pewnie, że kiedy – „stojąc po naszej stronie” – donosił, że studenci na rogu Wspólnej i Marszałkowskiej sprzedają choinki „po cenach niższych niż sprzedawcy prywatni”, podawał amunicję w „bitwie o handel”, czyli rozprawie państwa z prywaciarzami.

Przy wszystkich podejrzeniach o frilowanie reportaże i notatki Białoszewskiego są świetnym dokumentem tużpowojennej rzeczywistości. Był to świat fascynująco przejściowy, który jeszcze nie nabrał stalinowskiej formy znanej z podręczników historii. Uderzające jest choćby to, jak wiele u (mb) wątków, które za chwilę znajdą się na cenzurowanym. W 1947 roku dziennikarz donosi na przykład, że po raz pierwszy od siedmiu lat można strzelać na rezurekcję. Przedtem zabraniali Niemcy, potem zabroni nowa władza, ale na razie można. Miron obszernie pisze o życiu codziennym w klasztorze bernardynów na Czerniakowie, o Caritasie, który „karmi i odziewa bez reklamy, lecz hojnie”, czy o procesji, która przecina teren budowy Trasy W-Z. Na wielkanocnym grobie w katedrze leżą powstańcze hełmy z biało-czerwonymi opaskami.

Historia w końcu jednak załomotała do drzwi redakcji „Wieczoru”. W sylwestra 1948 roku (mb) informuje o postępach odbudowy katedry i o aktualnej liczbie „poszukujących pracy” (czyli bezrobotnych), zapowiadając, że wiele kobiet wkrótce znajdzie zatrudnienie w wielkich zakładach odzieżowych przy Terespolskiej. Na tej samej stronie można znaleźć doniesienia z budowy nowego, gigantycznego kina – też pod nazwą Wieczór. Parę dni wcześniej zakończył się jednak założycielski zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W ciągu paru kolejnych miesięcy stalinizacja zmiecie całe instytucje albo przynajmniej zmieni im szyldy na zgodne z duchem nowych czasów. Warszawiacy pójdą do obiecanego kina, ale nie będzie się nazywało Wieczór, tylko Moskwa. Sylwestrowy numer „Wieczoru” okaże się natomiast ostatnim, a głównym tabloidem w stolicy pozostanie aż do końca Polski Ludowej „Express Wieczorny”.

Miron zamiast do „Expressu” przeszedł do „Świata Młodych”. Tak jak Polska Zjednoczona Partia Robotnicza powstała w wyniku przejęcia Polskiej Partii Socjalistycznej przez Polską Partię Robotniczą, tak owo wysokonakładowe pismo dla młodzieży było efektem fuzji dwóch starszych magazynów. Teksty Białoszewskiego przynoszą pewną wartość dokumentalną, ale uderza w nich zmiana tonu z poufałego na nieznośnie dydaktyczny. Inaczej niż w „Wieczorze”, Miron był zdecydowanie starszy od swoich odbiorców, a magazyn pełnił jawnie wychowawczą funkcję. W „Świecie Młodych” pojawiały się warszawskie tematy, ale była to na przykład „walka z dwójami” w szkole przy Zagórnej. Jeszcze peany na cześć Trasy W-Z da się czytać jako wyraz szczerego zachwytu nad odrodzeniem miasta: „Czy tempo budowy może być szybsze niż tempo niszczenia? – Tego cudu dokonało w ostatnich dniach na Trasie W-Z 5 i pół tysiąca pracowników”. Ale kiedy Białoszewski kończy jeden z tekstów: „»WSZYSCY LUDZIE WALCZĄCY O POKÓJ SĄ JEDNĄ RODZINĄ« – tak pisze jeden z Waszych kolegów w swoim wierszu, nadesłanym niedawno do redakcji. Chyba zgadzacie się z nim?” – posługuje się już gotowym, obowiązującym w całym bloku wschodnim schematem propagandowym, który dzielił świat na pragnących pokoju przyjaciół Związku Radzieckiego i dążących do rozpętania trzeciej wojny światowej sojuszników Ameryki. W stalinowskiej Polsce codzienność była jedną wielką kampanią, a raczej wieloma równoległymi kampaniami. Każdy musiał stanąć do jakiejś walki – o lepsze oceny, o wykonanie planu, o pokój. Nawet Białoszewski, który później napisze antybohaterski Pamiętnik z powstania..., musiał wejść w rolę oficera wychowawczo-propagandowego na zapleczu frontu.

Nie dziwi, że teksty ze „Świata Młodych” nie istniały do tej pory w dorobku Białoszewskiego. Nie pasują ani do wcześniejszego, ani do późniejszego Mirona. Do „Wieczoru” poeta też pisał dla zarobku, ale nasłuchiwanie warszawskiej codzienności z pewnością bardziej leżało w jego naturze niż gromkie pohukiwanie na młodzież. Białoszewski miał szczęście, że w przeciwieństwie do słynniejszych czy gorliwszych literatów, publikujących laurki pod imieniem i nazwiskiem, w „Świecie Młodych” pisał często pod pseudonimem lub zupełnie anonimowo. Tworzył też do spółki z poznaną w redakcji Wandą Chotomską, dzięki czemu jego autorstwo jeszcze bardziej się rozmyło, a wstydliwy później – choć powszechny wśród młodych twórców i wytłumaczalny koniecznością zarabiania – epizod pracy na usługach stalinowskiej machiny propagandowej do dziś łatwo przeoczyć.

Białoszewski przestał publikować w „Świecie Młodych” około 1953 roku. Trzy lata później polityczna i artystyczna odwilż pozwoli mu zostać tym Białoszewskim, którego znamy. Do wrogiej AAAmeryki trafi dopiero w 1982 roku. Będzie całymi dniami „latał” po Manhattanie, chodził do kina na byle co i jak zachłanny młodzian rzuci się na ananasy, porno i telewizję. W Polsce były wtedy dwa kanały, a on pierwszy raz w życiu dostał do ręki „czarodziejskie prztykadło”, czyli pilota, i rozsiadł się pod informacyjnym prysznicem. To, co Lema przepełniało lękiem, Białoszewskiego oszołomiło i oczarowało. Komercyjna telewizja to jeden wielki „czerwoniak”, tyle że ruchomy i wielokolorowy. Wciągnęło go oglądanie „całej Ameryki”, newsy i seriale, narracje poszatkowane reklamami, z których każda była osobną miniopowieścią. Teraz, gdy poznajemy młodego Białoszewskiego jako łowcę tabloidowych sensacji i ciekawostek, obraz podziwianego poety, inteligenta z Europy Wschodniej, który poddaje się hipnotyzującemu czarowi migotliwej ikonosfery, cielesnym i konsumpcyjnym rozkoszom Zachodu, wreszcie nabiera sensu.

Przypisy

S. Lem, Krótkie spięcie, w: Lube czasy, oprac. T. Fijałkowski, Kraków 1995, s. 45.

T. Chabowska-Brykalska, 34 lata znania się, w: Miron. Wspomnienia o poecie, oprac. H. Kirchner, Warszawa 1996, s. 95.

M. Białoszewski, Poznańska, w: Szumy, zlepy, ciągi, oprac. M. Sokołowska, Warszawa 2014, s. 104–125.

T. Chabowska-Brykalska, dz. cyt., s. 97.

S. Prószyński, Poezja, teatr, muzyka, w: Miron..., dz. cyt., s. 28–30.

(mb), Filary katedry zamurowane na beton, „Wieczór” 1948, nr 359, s. 3.

(mb), NOWI „ludzie pracy”, tamże.

Miron Białoszewski, AAAmeryka, w: Małe i większe prozy opublikowane po roku 1980, Warszawa 2017, oprac. M. Sokołowska, s. 238.

Tamże, s. 240.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: