Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na końcu schodów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 maja 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
32,00

Na końcu schodów - ebook

Zapomniał, kim jest. Ona zrobi wszystko, aby mu przypomnieć.

Kiedy po wypadku, dwumiesięcznej śpiączce i przeszczepie Gabriel się budzi, jego żona Nell jest przekonana, że najgorsze już za nimi. Okazuje się jednak, że on nie pamięta przeszłości. Zmienia osobowość, upodobania i wygląd, a nawet imię. Ze szpitala wychodzi inny człowiek. Ben.

Nell stara się odzyskać męża. On reaguje wrogo na próby zbliżenia i ucieka w fotograficzną pasję, jedyne, co łączy go z Gabrielem i minionym życiem. Ojcu oznajmia, że odchodzi z pracy w rodzinnej kancelarii, znika z domu bez słowa, a żonie pocztą przysyła pozew rozwodowy.

Poszukiwanie prawdy to specjalność Nell, z zawodu dziennikarki. Podążając tropem dziwnych relacji męża z rodzicami i próbując dociec, co oznaczają dziwne schody donikąd, które Ben obsesyjnie fotografuje, odkrywa mroczną przeszłość tej rodziny.


Aleksandra Kowalska (ur. w 1976 roku w Płocku) z wykształcenia anglistka, autorka powieści "Mgła nad Bosforem", "Ucieczka" oraz "Na tropie Anny". Ukończyła uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu i studia doktoranckie na uniwersytecie Charles’a de Gaulle’a w Lille we Francji. Pracowała jako nauczycielka języka angielskiego i polskiego dla cudzoziemców w Polsce, Brazylii i Francji. Od 2005 roku jest urzędnikiem Komisji Europejskiej.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8234-736-4
Rozmiar pliku: 384 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

LONDYN, LIPIEC 2019 R.

Biały korytarz szpitalny ciągnie się bez końca. Dzieli nas tylko ten jeden korytarz i jadę nim na wózku inwalidzkim, popychana przez pielęgniarza, więc bez żadnego wysiłku, a i tak trwa to całą wieczność.

Pokój Gabriela jest na samym końcu. Mój pokój znajduje się dwa piętra niżej. Na operację zdecydowałam się bardzo szybko, a w szpitalu akurat nie mieli ani pokoju rodzinnego, ani dwóch pokoi bliżej siebie. Dwa piętra, jeden korytarz: nawet tak mała odległość stanowi problem. Nie mam jeszcze siły na spacer, stąd wózek. Kilka dni po operacji powinnam już czuć się lepiej, ale plecy nadal mnie bolą i mam trudności z chodzeniem. Zostawiam jednak wózek przy drzwiach Gabriela, bo to nasza pierwsza rozmowa od dwóch miesięcy. Pierwszy raz, kiedy on może wreszcie rozmawiać. Nie chcę zjawić się u niego, wyglądając jak inwalidka, żeby go nie przygnębiać. Przecież teraz wszystko zmierza ku lepszemu i oboje jesteśmy na drodze do wyzdrowienia.

Gabriel siedzi w fotelu pod oknem, ubrany w piżamę i szlafrok. Nie wiem, czego się spodziewać po tej rozmowie. Tydzień temu, po przebudzeniu, wydawał się zdezorientowany, odwracał wzrok, był obojętny na próby nawiązania rozmowy, uparcie patrzył w okno. Lekarz twierdził, że to jedna z wielu reakcji po wybudzeniu ze śpiączki i szybko minie. Wkrótce potem zabrano nas oboje na operację, a po niej lekarze dali mi do zrozumienia, że Gabriel jest nadal zagubiony, w złym stanie psychicznym, i zaproponowali, bym poczekała kilka dni z odwiedzinami. Dlatego perspektywa naszego pierwszego spotkania mnie niepokoi. Boję się, że zachowam się nieodpowiednio, nie będę umiała mu pomóc, nie znajdę właściwych słów. Sama jestem osłabiona i otępiona środkami przeciwbólowymi.

Gabriel bez słowa podnosi na mnie wzrok. W naszym stanie nie ma mowy o tym, by rzucać się sobie w ramiona. Zresztą, on najwyraźniej nie ma na to ochoty.

Mimo ostatnich dwóch potwornych miesięcy wygląda nieźle. Jest blady, schudł, policzki mu się zapadły i ma znacznie dłuższe włosy, zakrywające uszy, z czym bardzo mu do twarzy. Jest ogolony. Ktoś zapewne pomógł mu się umyć, bo musi mieć trudności z poruszaniem się po dwóch miesiącach w śpiączce, pomimo codziennej rehabilitacji. Odkąd się obudził, lekarze nastawiali mnie optymistycznie. Gabriel jest młody, silny, postawny i trzeba by więcej niż dwóch miesięcy w łóżku, by stał się inwalidą.

Patrzy na mnie uważnie. Być może jest pod wpływem silnych leków, bo ma zupełnie inny wyraz twarzy niż zwykle. Nie jestem pewna, co powiedzieć ani czy mogę go dotknąć. Zresztą trudno mi się jeszcze pochylać, a on nie robi żadnego gestu, by mi to ułatwić.

– Jak się czujesz?

– Lepiej.

To pierwsze słowo, jakie wypowiedział od dwóch miesięcy. Przynajmniej pierwsze słowo skierowane do mnie, bo z lekarzami chyba musiał rozmawiać. Nawet jego głos brzmi inaczej. Inny tembr, inny ton. Twardszy i chłodniejszy.

Nie daję za wygraną. Ostrożnie obejmuję dłońmi jego głowę i wsuwam palce we włosy. Przez to, że są dłuższe, wydają się gęstsze i bardziej miękkie. Wyraz twarzy Gabriela się nie zmienia. Odwraca wzrok i znosi mój dotyk w milczeniu.

– Wiem, że wolisz krótkie włosy – próbuję. – Ale moim zdaniem naprawdę dobrze ci z takimi.

Gabriel marszczy brwi.

– Przeciwnie, podobają mi się dłuższe.

Opuszczam ręce i przysuwam sobie krzesło, żeby usiąść naprzeciwko niego.

– Wiem, że to dla ciebie szok…

– Lekarz powiedział, że oddałaś mi nerkę – przerywa mi Gabriel.

– Tak. Wysoka zgodność tkankowa. Mieliśmy wyjątkowe szczęście.

– Nie musiałaś. Nie powinni byli cię o to prosić.

– Nikt mnie nie prosił. Sama zaproponowałam. Rozumiem, że wszystko wydaje ci się bardzo trudne. Ale jeszcze tydzień, dwa i będziemy mogli wrócić do domu.

– Do domu?

– Tak, do domu. Nie cieszysz się?

– Nie wiem – odpowiada. Powstrzymuję się, by nie wstać z krzesła i nie objąć go. Tęskniłam za nim, bałam się o jego życie, o to, czy kiedykolwiek się obudzi, a potem martwiłam się, czy przeszczep się przyjmie. Obawiałam się też o własne zdrowie, o to, jak zniosę operację, bo przecież to niełatwa decyzja, nawet jeśli się kogoś kocha. A teraz siedzimy wreszcie twarzą w twarz, po raz pierwszy od dwóch miesięcy, i rozmowa toczy się dziwnym torem.

– Gdzie jest dom? – pyta Gabriel.

W pokoju jest bardzo ciepło, ale przeszywa mnie zimny dreszcz. Ostry pulsujący ból narasta w dole pleców i rozpełza się po moim ciele, aż po końce palców u nóg. Oddychanie staje się trudne, jakby ktoś objął mnie wpół i ścisnął tak, że całe powietrze uciekło mi z płuc.

Mogłabym wstać i wyjść. Udać, że tego nie słyszałam.

– Jakie jest twoje ostatnie wspomnienie sprzed wypadku? – pytam.

– Nie pamiętam nic sprzed wypadku.

*

Dwa miesiące temu wracaliśmy z weekendu nad morzem, średnio udanego ze względu na kiepską pogodę. To ja nalegałam na ten wyjazd. Gabriel lubi morze spokojne i gładkie, wzburzona woda go niepokoi. Nie dla niego nurkowanie, skoki w odmęty i inne sporty wodne. W tamten weekend o pływaniu nie było mowy, zresztą maj to zbyt wczesna pora na morskie kąpiele. Woda jest za zimna.

W drodze powrotnej zaczął padać grad i rozpętała się burza. To ja prowadziłam samochód i w pewnym momencie stanęłam na poboczu, żeby przeczekać. Wtedy Gabriel zaproponował, że mnie zmieni. Wydawało się, że grad zelżał, a chcieliśmy wrócić do Londynu przed nocą. Robiło się już ciemno.

Gabriel jeździ ostrożnie, co jednak nam nie pomog­ło, gdyż przy słabej widoczności wjechał w nas z tyłu inny kierowca. Auto wpadło w poślizg, odbiliśmy się od drzewa, otworzyła się poduszka powietrzna z przodu, ale ta z boku już nie i Gabriel uderzył głową w drzwi. Jest bardzo wysoki; być może samochód był dla niego za mały. Zawinił tamten kierowca i nikt nawet nie próbował w tej kwestii dyskutować. Tyle że tamtemu nic się nie stało, mnie również, poza paroma siniakami, a Gabriel zapadł w śpiączkę i nie odzyskał świadomości przez następne dwa miesiące.

Tuż przed naszym nadmorskim weekendem Gabriel chorował. Miał lekką gorączkę, która po wypadku, w szpitalu, rozwinęła się w paskudną infekcję i zaatakowała nerki. Jedną wycięto mu już po dwóch tygodniach, drugą lekarze starali się uratować, ale gdy wreszcie zwalczyli stan zapalny, stała się niewydolna. Półtora miesiąca po wypadku Gabriela poddano dializie. Lekarze zaczęli wspominać o przeszczepie. Ja i jego rodzice poddaliśmy się testom i okazało się, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności jestem idealną dawczynią. Nie jestem pewna, czy w ogóle innego dawcę by znaleziono. Jaki lekarz zakwalifikowałby człowieka pogrążonego w śpiączce do przeszczepu, na który czeka tylu innych chorych?

Zaledwie kilka dni po wyniku testów na dawstwo Gabriel się obudził i przeszczep stał się pilny. Zgodziłam się natychmiast i oboje przeszliśmy operację. Dziś rozmawialiśmy po niej pierwszy raz.

*

Po tych słowach atmosfera między nami staje się napięta. Wymieniamy jeszcze kilka zdań i na szczęście wchodzi pielęgniarka, więc zostawiam go samego i wracam na wózku do swojego pokoju. Po drodze zatrzymuję się w dyżurce i proszę o rozmowę z lekarzem Gabriela. To nie takie proste: Gabriel ma wielu lekarzy, a jego neurologa akurat dziś nie ma. Udaje mi się znaleźć głównego lekarza prowadzącego, który nie jest specjalistą od amnezji. Ten mnie uspokaja.

– Takie rozkojarzenie jest normalne – zapewnia. – Amnezja zresztą nie jest całkowita, Gabriel jest tylko zdezorientowany. Pamięć powróci.

Rozumiem to. Rozumiem, że lekarz widział mnóstwo takich przypadków. Ale…

– Dlaczego nic mi nie powiedzieliście? – pytam. – Przecież musieliście coś zauważyć. Na pewno zadawaliście mu pytania po obudzeniu ze śpiączki czy po operacji.

– Zauważyliśmy. Na początku zachowywał się dość agresywnie i dlatego sugerowaliśmy odłożenie odwiedzin na później – odpowiada lekarz i patrzy na mnie z lekkim wyrzutem, jakbym to ja była przyczyną agresji Gabriela. – Stwierdziliśmy jednak, że wszystko jest w normie. Nie należy zamęczać pacjenta w pierwszych dniach po wybudzeniu się pytaniami, bo to tylko powoduje dalszą dezorientację i stres. Cierpliwości.

– Pytaliście go, czy wie, jak się nazywa i gdzie mieszka?

– Tak. Nie potrafił odpowiedzieć. Ludzie wychodzący ze śpiączki często nie pamiętają, co działo się z nimi przed zaśnięciem. Mogą również zapomnieć, co się wydarzy w pierwszych tygodniach po przebudzeniu. Pani mąż będzie pod stałą obserwacją. Wrócimy do tego tematu za jakiś czas.

– Za jakiś czas? – powtarzam z niedowierzaniem. – Mój mąż mnie nie poznaje i oświadcza, że nic nie pamięta sprzed wypadku, a wy twierdzicie, że wszystko jest w normie?

– Mąż się obudził, badania nie wykazują trwałych uszkodzeń mózgu. Nie doszło do zaniku mięśni. Przeszczep nerki się udał. Nie ma żadnych zaburzeń pamięci krótkotrwałej. Powinna pani się cieszyć – mówi lekarz z naciskiem i patrzy takim wzrokiem, jakby dawał mi do zrozumienia, że jestem niewdzięczna. Mog­łam nie mieć nic, mogłam mieć nieruchome i śliniące się warzywo, a tak przynajmniej mam go z powrotem, choć bez pamięci. Pamięć jest widocznie mniej ważna niż sprawna nerka. Powinnam mieć w oczach łzy radości, nie zadawać pytań na tematy, na których się nie znam, i ufnie czekać na poprawę sytuacji.

A ja lubię zadawać pytania, jak każdy dziennikarz. Poczynając od tego, jakie są przyczyny śpiączki Gabriela, skoro nie ma trwałych uszkodzeń mózgu.

– Jeszcze o tym porozmawiamy – informuję lekarza lodowatym tonem, prycham na pielęgniarza i samodzielnie odjeżdżam na wózku. Okazuje się cholernie ciężki, tak ciężki, że po powrocie do pokoju jestem wykończona i ledwo wdrapuję się na łóżko. Gdybym sama nie była pacjentką w piżamie i na wózku, inaczej by się do mnie zwracali. To jednak wkrótce się zmieni.

Szukam w internecie informacji o amnezji. Rozumiem różnicę między pamięcią długo- a krótkotrwałą; rzeczywiście, z dwojga złego wolę, żeby stracił tę pierwszą. Choć gdyby uszkodzona była krótkotrwała, mogłabym teraz wrócić do jego pokoju i odbyć z nim po raz kolejny tę rozmowę, udając, że to pierwszy raz. Być może potoczyłaby się ona lepiej.

Gabriel nie pamięta swojego życia sprzed wypadku. Jego wspomnienia zaczynają się teraz. Ale w takim razie skąd znał język, w jakim rozmawialiśmy? Dlaczego nie wykazał żadnego zdziwienia i specjalnego zaciekawienia otoczeniem, skoro nie pamięta nic, to znaczy poznaje świat na nowo, jak dziecko? Skąd wiedział, do czego służy szlafrok i jak go nałożyć?

Po godzinie gorączkowego klikania jestem tak zmęczona, że muszę przerwać. Ból w dole pleców przypomina mi o konieczności odpoczynku. Przecież wycięto mi nerkę. Zdrową nerkę. Oddałam ją komuś, kto mnie nie pamięta.

Powiedział, że nie pamięta nic, ale czy chodzi tylko o wydarzenia, czy również o ludzi? Jeśli nie pamięta mnie, czy pamięta kogokolwiek innego? Na przykład swoich rodziców? Nie pytał mnie jednak, kim jestem. W ogóle jak na kogoś, kto stracił pamięć, zadawał bardzo mało pytań.

Jakby nie chciał ujawnić skali swojej amnezji i zakresu niewiedzy.

Jakby udawał.

Jakby coś ukrywał?

Jakby jego głowę zaprzątało coś innego. Co może być w tej chwili ważniejsze niż amnezja?

Wykręcam numer jego pokoju w szpitalnym telefonie stojącym na szafce nocnej obok łóżka.

– To ja, Nell – odzywam się. Wita mnie milczenie, poza jakimś mizernym pomrukiem. Ma chyba oznaczać, że Gabriel zrozumiał, kto dzwoni.

– Mnie też nie pamiętasz? – pytam.

Cisza. Potem westchnienie, ale nie takie, jakiego bym się spodziewała. Nie smutne, przygnębione czy wypełnione niemą prośbą o pomoc. Raczej znużone.

– Kogoś pamiętam – odzywa się wreszcie. – Jakąś obecność. Urywki chwil, raczej wrażenia niż konkretne ciągi wydarzeń. Tak jak pamięta się sen. Kolory, impresje, dźwięki. Twarzy nie.

– Nie pamiętasz mojej twarzy? A skąd wiedziałeś, kim jestem, kiedy weszłam do twojego pokoju?

– Pielęgniarka powiedziała, że żona mnie odwiedzi. Przecież rozmawiali ze mną o przeszczepie, już wiedziałem, że jesteś w tym samym szpitalu.

Zastanawiam się nad tym przez chwilę.

– Powiedziałeś, że pamiętasz mnie jak ze snu – podejmuję.

– Ciebie lub kogoś. Nie jestem pewien.

– Skąd wiesz, jak pamięta się sen? Skąd w ogóle wiesz o snach?

– Śniłem przez dwa miesiące, zapomniałaś?

– Śniłeś, będąc w śpiączce? O czym?

– O rzeczach, których na razie nie rozumiem – odpowiada Gabriel po chwili wahania.

A myślałam, że ta rozmowa nie może stać się jeszcze dziwniejsza.

– Opowiesz mi o nich?

– Dlaczego miałbym ci o nich opowiadać? – pyta opryskliwym tonem. – Dopiero cię poznałem.

Tak jak godzinę wcześniej, wystarczyło zaledwie dziesięć minut rozmowy, żebyśmy się pokłócili. I tym razem, tak jak poprzednio, odpuszczam, co nie leży w mojej naturze. Żegnam się z nim pospiesznie i odkładam słuchawkę.

Dzwonię do jego ojca. Jest prawnikiem i nie zna się na amnezji, ale nie przychodzi mi do głowy nikt inny, z kim mogłabym porozmawiać. Oczywiście Gabriel ma przyjaciół, mamy też wspólnych znajomych. Nie jestem jednak pewna, czy ja chciałabym, żeby o mojej amnezji przyjaciele natychmiast się dowiedzieli. Przynajmniej na dyskrecję jego ojca mogę chyba liczyć. Dzwonię do ojca, a nie do matki, bo matka Gabriela do rozmowy się nie nadaje, i wcale nie z powodu rozpaczy po wypadku syna.

*

Następnego dnia czuję się już na tyle dobrze, że zamieniam piżamę na normalne ubranie i idę do pokoju Gabriela piechotą, bez niczyjej pomocy.

Nie uprzedzam go o swojej wizycie. W końcu to szpital i można oczekiwać, że przebywa w swoim pokoju albo przynajmniej łatwo będzie go znaleźć. Gdybym go uprzedziła, mógłby odmówić. To taka gra: mam nad nim władzę, kontroluję sytuację, bo jestem w stanie samodzielnie pokonać odległość między nami i wpaść do jego pokoju, kiedy tylko mi na to przyjdzie ochota, podczas gdy on nie jest w stanie tego zrobić.

Zaczynamy ze sobą grać. A to dopiero drugi dzień.

Gdy wchodzę, on siedzi w fotelu i czyta gazetę. A zatem wciąż potrafi czytać, czyli to również pamięta. Wyciągam wniosek, że jego amnezja dotyczy faktów i osób, lecz prawdopodobnie nie wpływa na umiejętności nabyte. Czy nadal potrafi prowadzić samochód? Robić zdjęcia swoim skomplikowanym aparatem? Korzystać z komputera, telefonu komórkowego? Temu wszystkiemu przyjrzę się w najbliższych tygodniach, na razie są ważniejsze sprawy.

Na powitanie głaszczę go po ramieniu, lekko i pospiesznie, by nie miał czasu się odsunąć ani zrobić żadnego grymasu, i siadam na krześle naprzeciwko.

– Musimy sobie coś wyjaśnić – oznajmiam.

Ułożyłam to sobie wcześniej. Gabriel patrzy na mnie wyczekująco.

– Przed wypadkiem bardzo się kochaliśmy – recytuję, pochylając się ku niemu. – Mam nadzieję, że kiedy wrócisz do domu, pamięć zacznie powracać. Dam ci czas, dam ci przestrzeń. Dla mnie nic się nie zmieniło. Ciągle jestem twoją żoną. Jeżeli nie przypomnisz sobie naszego życia sprzed wypadku, to stworzymy sobie nowe wspomnienia. Jeszcze kilka tygodni temu zastanawiałam się, czy w ogóle kiedykolwiek się obudzisz i w jakim stanie. Musimy teraz oboje wyzdrowieć i po prostu znowu zacząć żyć, od nowa. Nie tracić czasu na frustracje.

Gabriel słucha mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nawet jego oczy wydają się inne. Przedtem określałam je jako bursztynowe, choć są różne odcienie bursztynu, tak jak istnieje wiele odcieni miodu. Teraz jego oczy przypominają ciemny bursztyn, z głębszych i bardziej mrocznych warstw oceanu, nierozjaśniony siecią złotawych żyłek, nieskażony żadnym pęknięciem, surowy i zimny.

A potem on nagle pochyla się w moim kierunku tak gwałtownie, że mimowolnie się odsuwam, choć nie jestem strachliwa, a na pewno nigdy w życiu nie bałam się Gabriela.

– Owszem, musimy sobie coś wyjaśnić – mówi cicho. – Po pierwsze, Gabriel to imię twojego męża, a nie moje. To imię mi się nie podoba i nie będę go używał. Po drugie, nasz związek jest dla mnie tylko jednym, i bynajmniej nie najważniejszym, w tej chwili problemem, więc tworzenie sobie nowych wspomnień z tobą niczego nie rozwiąże. Po trzecie zaś, nie planuj mi z ojcem życia za moimi plecami. Moje życie i moje wybory od teraz to nie jego sprawa. Rozumiesz? Ani jego, ani twoja.

Wyprostowuje się na krześle i patrzymy na siebie w milczeniu.

Najprościej byłoby wyjść z pokoju – to samo, co przyszło mi do głowy wczoraj. Zrobić unik. Nie angażować się w to. A jednak nie ruszam się z miejsca, nie opuszczam ringu, bo zamierzam mu oddać cios. Zastanawiam się tylko, od czego zacząć.

– Jeżeli nie Gabriel, to jak? – pytam w końcu. Tym go zaskakuję; spodziewał się chyba bezwarunkowego sprzeciwu.

– Ben.

– Ben?

– Tak.

– Dlaczego Ben?

– Bo tak mam na imię – odpowiada Gabriel.

– Czyli w ogóle nie jesteś tym, za kogo wszyscy cię biorą, tak? – drążę. – Wszyscy udajemy, że jesteś Gabrielem Narbridge’em, a w rzeczywistości jesteś zupełnie kim innym. Tajnym szpiegiem?

– Nie. Ale mam na imię Ben. To imię do mnie pasuje. Gabriel – nie.

– Nawet osoby bez amnezji nie wybierają sobie imienia. Nikt nie ma takiego luksusu. Wszyscy żyjemy z imionami wybranymi dla nas przez kogoś innego.

– Ja właśnie mam ten luksus. Od teraz sam decyduję o sobie, we wszystkim. I zaczynam od imienia.

– Wszyscy i tak będą o tobie myśleć jako o Gabrielu.

– Niech myślą, co chcą. Nie interesuje mnie to.

Mierzę go wzrokiem. Najgorsze jest to, że w tym szaleństwie wydaje się kryć metoda. Bo to imię rzeczywiście dziwnie do niego pasuje, może ze względu na swoją prostotę. Jedna sylaba, bezpośrednio, bez ceremonii. Gabriel to nie byle jakie imię; jest w nim pewna finezja, przywodzi na myśl określony typ człowieka, kulturalnego, wrażliwego. Takiego, jakim był Gabriel. I takiego, jakim Ben – szczery do bólu, wybuchowy, chimeryczny – najwyraźniej nie jest.

Odsuwam tę myśl od siebie, bo im bardziej Ben osadza się w mojej świadomości, rozpycha się w niej łokciami, nabierając nie tylko własnych cech, ale również określając się własnym, odrębnym imieniem – tym bardziej Gabriel odchodzi w mrok, umiera, jakby nigdy się nie obudził.

W pewnym sensie tak właśnie się stało. Obudził się Ben. Jeśli zacznę o nim myśleć jako o innej osobie, a nowe imię to ułatwi, Gabriel naprawdę zniknie. Nie mogę do tego dopuścić, muszę Bena zwalczać, muszę odzyskać Gabriela. On przecież tkwi w środku, to on jest prawdziwy i za niego wyszłam. Tłumię więc w sobie mimowolną refleksję, że niektóre z rzeczy właśnie wypowiedzianych przez Bena chciałabym usłyszeć od Gabriela. Na przykład to, że jego życie to jego sprawa i nikomu, a zwłaszcza ojcu, nie będzie tłumaczył się ze swoich wyborów.

– Słuchaj, Ben. – Pochylam się ku niemu tak samo gwałtownie jak on przed chwilą. – Szkoda, że mnie nie pamiętasz, bo wiedziałbyś, że nie tak łatwo zamknąć mi usta. Bądź dla mnie milszy, w przeciwnym razie będziesz musiał za wiele rzeczy mnie przepraszać, kiedy wreszcie pamięć cudownie ci wróci. Nie wiesz nic o Gabrielu. Podobno nie pamiętasz jego życia. Skąd ta pewność, że tego życia nie chcesz?

– Podobno nie pamiętam? – powtarza on gniewnie. – Myślisz, że udaję?

– Dlaczego miałabym ci wierzyć? Dopiero cię poznałam – odbijam piłeczkę, cytując jego wczorajsze słowa. Trafiony. Ben musi nauczyć się, z kim ma do czynienia.

*

W ciągu następnych dni odwiedzam go jeszcze kilka razy i uparcie zagajam rozmowę. Żadna z nich nie jest łatwa, choć oboje unikamy bezpośredniej konfrontacji. Nadchodzi termin mojego wypisu ze szpitala. Rano idę się z nim pożegnać. On zostanie w szpitalu jeszcze tydzień, a potem będzie tam wracał codziennie na rehabilitację, by odzyskać pełną sprawność ruchową.

Wchodzę do jego pokoju akurat w momencie, gdy kończy się ubierać. Naciąga powoli i mozolnie koszulę przez głowę, stojąc twarzą do okna. Stoi o własnych siłach, choć opiera się o fotel. Zamienił piżamę na luźną koszulę i spodnie, jakie jego matka na moją prośbę przyniosła z naszego domu. Pomyślałam, że przyjemnie będzie mu włożyć normalne ubranie i poczuć się przez chwilę mniej chorym. Koszula ma zapięte guziki; podejrzewam, że sam nie jest w stanie jeszcze tego zrobić i poprosił pielęgniarkę. Dlaczego nie zwrócił się do mnie? To drobiazg w porównaniu z resztą naszych problemów, może zresztą ktoś mu te guziki pozapinał bez pytania, ale odbieram to jako kolejny dowód odrzucenia.

– Dużo o tym wszystkim myślałam – oznajmiam bez powitania, podchodząc do niego.

Gabriel odwraca się gwałtownie w moją stronę i wygląda na niezadowolonego, że przyłapałam go na chwili słabości. Udaję, że niczego nie zauważyłam. To raczej kiepski moment na okazywanie troski i czułości.

– O tym, że nie pamiętasz nic, choć potrafisz czytać, mówić i rozumiesz to, co mówią inni. Znasz nazwy rzeczy, które cię otaczają. Rozumiesz, czym jest szpital. Wiesz, do czego służy ubranie i jak je włożyć. To znaczy, że pozostały ci przynajmniej umiejętności, automatyzmy i jakaś część nabytej wiedzy o codzienności.

– Wiem, jak włożyć ubranie, ale gdybym wrócił do domu, nie wiedziałbym, gdzie swojego ubrania szukać. Nie mówiąc o tym, że nie wiem, gdzie jest dom i jak wygląda.

– A może wystarczy, że go zobaczysz i wtedy sobie przypomnisz? Tak jak wiedziałeś, co zrobić z ubraniem, gdy je zobaczyłeś.

– Może.

Milczy, a ja przypieram go do muru, choć nie robię tego z premedytacją. Po prostu nie udaje mi się znaleźć właściwych słów. Udaje mi go się natomiast zirytować. Czasem myślę, że to jego wina, bo denerwuje go wszystko, innym razem wydaje mi się, że to ja robię coś źle. Nie mam pojęcia, jak poprawić nasze relacje. Zmierzamy ku wojnie, a nie tego chcę.

– To tylko dowodzi, jak mało wiemy o amnezji – podejmuję. – A może to w ogóle nie jest amnezja, ale zupełnie inne zaburzenie, które minie z czasem? Może powinniśmy porozmawiać o tym ze specjalistą, zadać te wszystkie pytania? Bylibyśmy lepiej przygotowani…

– Nie obchodzi mnie, jak to się nazywa i jak działa! – wybucha Ben. – Nie jestem naukowcem. Nie wiem, jaki specjalista mógłby przygotować mnie lepiej do sytuacji, gdy nieznajoma mi osoba twierdzi, że jest moją żoną, a potem okazuje się, że oddała mi nerkę!

– Mógłbyś dobierać słowa nieco rozważniej – zwracam mu uwagę, usiłując zachować spokój, choć uraza musi dźwięczeć w moim głosie, bo on rzuca mi szybkie spojrzenie. – Jak tylko wyjdziesz ze szpitala, będziesz miał nie jeden, a tysiąc problemów związanych z utratą pamięci. Codzienność, praca, znajomi, rodzice. Będzie wiele trudnych chwil i nie sądzę, żebym to ja była twoim największym problemem. Przeciwnie, mogłabym pomóc. Jestem po twojej stronie. Nie zamierzam cię prześladować ani osaczać małżeńską miłością i jest mi przykro, że tak uważasz.

Ben milczy. Mogłabym zażartować, powiedzieć: „Chyba nie wyglądam tak źle? Mogłeś trafić na gorszą żonę”. Nie robię tego, bo kto wie, może właśnie o to chodzi? Może ja mu się po prostu nie podobam?

– Oddałam ci nerkę, dlatego, że jesteś moim mężem – mówię, a on na te słowa wyraźnie się wzdryga.

– Nie jestem nim. Już nie.

– To, że nie pamiętasz naszego wspólnego życia, nie znaczy, że nie jesteś moim mężem i człowiekiem, którym byłeś trzydzieści trzy lata.

– Owszem, to właśnie znaczy – upiera się Ben.

Milczę, bo w głębi duszy boję się, że ma rację. Rozumiem, jaki jest sfrustrowany, przerażony, zirytowany sytuacją, a przynajmniej staram się go zrozumieć. Tyle że nawet przerażony i sfrustrowany Gabriel nie zachowywałby się w ten sposób. Znam Gabriela. Jest łagodny, łatwy w pożyciu, ugodowy. Ten mężczyzna taki nie jest. Widzę w nim same ostre kanty i nierówności, jakby cały czas balansował na krawędzi. Silne uczucia, bez filtra, jakie stara się ukrywać pod kamienną maską, wybuchają niczym gejzer. Miota się, dręczony tymi potężnymi i głównie negatywnymi emocjami. Nie radzi sobie z nimi, szaleje w nim bunt przeciwko losowi. Nie widzę w nim pragnienia bliskości, nie widzę chęci podzielenia się czymkolwiek. Patrzy na świat spode łba, zły i obrażony, nie powie ani słowa, dopóki się go nie sprowokuje. Zadziwiająca mieszanka chłodu i dystansu z kipiącym w środku wulkanem. Wyraz twarzy zimny i bezbarwny, a wewnątrz szaleje burza.

Gabriel nie był taki. Nawet przeszczep nerki przyjąłby zupełnie inaczej. Na pewno nie z taką wściekłością.

Ben patrzy na mnie, jakby szykował się do zadania ostatecznego ciosu.

– Gdybyś wiedziała, że tak będzie – pyta – zdecydowałabyś się oddać mi tę nerkę?

Czuję się, jakby uderzył mnie pięścią w brzuch, choć nie daję nic po sobie poznać.

– Oddałam nerkę mężczyźnie, którego kocham. Jeśli tak bardzo tej miłości i tej nerki nie chcesz, to po prostu powiedz lekarzowi, żeby ci ją wyciął. Zawsze możesz spędzić resztę życia na dializach.

Po tych słowach zbieram się do wyjścia.

– Lubisz zawsze mieć ostatnie słowo, prawda? – rzuca, kiedy jestem przy drzwiach. – Tak wyglądało twoje życie z Gabrielem? Ty dyrygowałaś, a on się podporządkowywał?

– Moje życie z Gabrielem opierało się na miłości, a nie hierarchii i walce o władzę.

– Może te dwie rzeczy nie różnią się tak bardzo. W końcu nerkę oddałaś mu z miłości, ale daje ci ona nieograniczoną kontrolę nad nim, prawda?

– Nie twoja sprawa. Zajmij się rozwiązywaniem własnych problemów, a nie moją psychoanalizą.

Wychodzę pospiesznie, nie dając mu czasu na odpowiedź. Na korytarzu opieram się o ścianę, żeby złapać oddech. Mnie również trudno rozpoznać własne emocje: jestem przerażona, przygnębiona, lecz również wściekła. Wściekła na Bena. Zaczynam grać w jego grę: zwracam się do niego, jakby nie był Gabrielem. Jeśli chcę się odgryźć, a chcę, bo stale mnie prowokuje, nie mam wyboru. Tak więc nie ma w tym wszystkim opcji korzystnej dla mnie. Nasze rozmowy przypominają krótkie starcia, zakończone moją przegraną i ucieczką z podwiniętym ogonem lub, w najlepszym razie, triumfalnym wyjściem i trzaśnięciem drzwiami, jak dziś. Takie wyjście jednak oznacza również porażkę. Tak czy inaczej, on jest górą. Jak w szermierce, raz po raz udaje mu się mnie dosięgnąć. Zawzięcie odpieram ciosy, choć przez cały czas zadaję sobie pytanie, dlaczego w ogóle walczymy.

Po powrocie do domu rozpakowuję szpitalną torbę, robię sobie szybki obiad i oglądam wiadomości w telewizji. Jest ciepły lipcowy wieczór, wysokie okna wychodzące na ogród są szeroko otwarte. Kładę się na kanapie z książką i wdycham słodkie powietrze. Zgiełk miasta dociera tu mocno przytłumiony, słychać tylko śpiew ptaków. Po raz pierwszy od wypadku odczuwam z powodu panującej w domu ciszy ulgę, a nie smutek.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: