Na końcu świata - ebook
Na końcu świata - ebook
Doktor Ellie Thompson przyjeżdża do Laosu, by otrząsnąć się po zdradzie męża i zastanowić nad przyszłością. Nie spodziewa się, że w tym odległym kraju spotka przyjaciela z dawnych lat, doktora Lucę Chirsky’ego. Luca ma za sobą rozwód i też próbuje ułożyć sobie życie. Oboje nie chcą się na razie z nikim wiązać, ale sytuacja sprawia, że patrzą na siebie innym wzrokiem. Ellie widzi w Luce nadzwyczaj atrakcyjnego mężczyznę, on w niej seksowną kobietę. I czują, że jeden pocałunek podczas świąt to za mało...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2484-0 |
Rozmiar pliku: | 888 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Pha That Luang – rzucił przez ramię kierowca, wskazując imponującą białą świątynię.
Dwóch wartowników strzegło wiodącej do niej wysokiej bramy. W słońcu lśniły obłożone złotem strzeliste kolumny.
– Stupa.
– Piękna! – z zachwytem szepnęła Ellie.
Nawet się nie spostrzegła, że już dojechali do centrum Wientianu. Tak bardzo brakowało jej snu, że mózg pracował na pół gwizdka. Obudź się i poczuj zapach róż, upomniała się w duchu. Jesteś w Laosie. Zaczynasz nowe życie. Choć w Laosie chyba nie ma róż. A z pewnością nie ma tu jej byłego.
Musi się otrząsnąć, zapomnieć o zmęczeniu. Zapomnieć o upokorzeniu, z jakim codziennie musiała się mierzyć, bo w szpitalu wszyscy doskonale wiedzieli, że mąż zostawił ją dla jej własnej siostry. Zapomnieć o bólu i gniewie. Zacząć życie na nowo, cieszyć się tym, co przyniesie kolejny dzień.
Przez te cztery tygodnie w Laosie nie spotka jej żadna przykra niespodzianka. Może odetchnąć.
Pstrykała zdjęcie za zdjęciem, póki świątynia nie zniknęła w oddali. Znów opadła na twardą ławkę, tęsknie wspominając klimatyzowane taksówki czekające na klientów przy stacji. Czuła na plecach strużki potu, upał dobijał. W powietrzu unosił się kurz. Chyba było z nią coś nie tak, skoro zdecydowała się jechać jumbo, otwartym pojazdem na trzech kołach, zamiast wziąć taksówkę.
Wtedy ujął ją lokalny koloryt, lecz teraz coraz bardziej marzyła o prysznicu i łóżku, a oglądanie widoków zeszło na dalszy plan.
Pochyliła się w stronę kierowcy.
– Daleko jeszcze?
– Niedaleko.
To mogło znaczyć pięć minut, a równie dobrze i godzinę. Poruszyła się, szukając wygodniejszej pozycji. Przesuwała wzrokiem po mijanych ulicach. Jakież tu wszystko jest inne niż w Nowej Zelandii!
Wientian jest niedużym miastem, ale wszędzie widać tłumy mieszkańców. Co zaskakuje, to ich spokój. Sprawiają wrażenie, że nigdzie się nie spieszą, na wszystko mają czas. Tylko turyści tłoczą się i fotografują jak szaleni co popadnie.
Miała za sobą dwunastogodzinny lot z Wellington do Bangkoku, a potem podróż pociągiem do Laosu, która zamiast trzynastu godzin trwała szesnaście. Nic dziwnego, że ekscytacja, z jaką szykowała się do wyjazdu, nieco zmalała. Po skończeniu pracy w szpitalu zostało jej kilka wolnych dni. Już nie musiała oglądać się za siebie i nasłuchiwać, kto znów gada na jej temat.
Mogła skoncentrować się na przygotowaniach do podróży. Nadal była ciekawa tego obcego kraju, musi tylko znów nabrać sił.
Pierwszy raz znalazła się w tej części świata. Do grudnia będzie pracować w tutejszym szpitalu, stanowiącym jednocześnie centrum amputacyjne. Uszczypnęła się. To się dzieje naprawdę. Zrobiła ważny krok, by wydobyć się z bagna, jakim niespodziewanie stało się jej życie, naładować akumulatory i podjąć konieczne decyzje. Tylko co dalej?
To pytanie od miesięcy nie dawało jej spokoju. Laos to tylko tymczasowy przystanek, ale przecież od czegoś trzeba zacząć. Potem miała zaklepany półroczny kontrakt w Auckland. Najgorsze, że między jedną a drugą pracą zostaną cztery tygodnie. I Boże Narodzenie. Na samą myśl o tym poczuła ucisk w żołądku. Nie ma mowy, żeby spędziła święta u rodziców, udając szczęśliwą rodzinę, kiedy siostra też tam będzie.
Pojazd podskakiwał na wyboistej drodze. Ellie z trudem hamowała ziewanie. Boże, jak tu koszmarnie gorąco! Z makijażu pewnie niewiele pozostało, tusz się rozmazał i wygląda fatalnie. Nie tak chciała zaprezentować się nowym kolegom, ale cóż? Bawełniane spodnie i koszulka bez rękawów po długiej podróży też nie były w najlepszym stanie. Pocieszała się myślą, że w tych okolicznościach to nie jest istotne, najważniejsze są jej kwalifikacje. To jest tutaj najpotrzebniejsze.
Pomysł przyjazdu z Bangkoku pociągiem okazał się mało trafiony, choć wcześniej była absolutnie do niego przekonana. Agent w biurze podróży pokazał tyle pięknych zdjęć, że nie miała wątpliwości. Teraz widziała, że te fotki były mocno podkolorowane. Cóż, wtedy była w takim stanie, że nawet jazda na słoniu była lepsza niż życie w cieniu byłego męża i kobiety, z którą teraz mieszkał. Caitlin. Jej siostra. Była siostra. Tak kiedyś bliska i kochająca. Wezbrał w niej ból. Najgorsze, że wciąż za nią tęskni, brakuje jej Caitlin, ich bliskości i rozmów… tylko w tych rozmowach nigdy nie padło, że kochają tego samego mężczyznę. Jej męża.
Jesteś zgorzkniała, upomniała się w duchu. Do diabła, co w tym dziwnego? Freddy poszedł do łóżka z Caitlin, zdradził ją. Potrząsnęła głową. Przestań się nad sobą użalać, zapomnij o upokorzeniu.
Wszyscy doskonale wiedzieli, co ją spotkało. Wszyscy niby głęboko współczuli, ale za jej plecami aż huczało od plotek. Na szczęście to się skończyło. Jej kontrakt wygasł i żadne namowy przełożonych nie były w stanie jej zatrzymać. Ellie Thompson zaczyna nowy rozdział życia.
Powrót do panieńskiego nazwiska był pierwszym krokiem. Z przyjemnością oglądała swój nowy paszport i pierwsze pieczątki. Ruszyła w samotną podróż, do miejsca, gdzie nikt nie zna ani jej, ani jej historii. To zapowiedź tego, co ją czeka.
Poklepała się dłonią po brzuchu. Żadnych nerwów.
Gdy skręcili, na końcu ulicy ujrzała błotnistą rzekę. Pochyliła się ku kierowcy.
– To Mekong? – Kierowca nie odpowiedział, więc powtórzyła głośniej: – Rzeka? Mekong?
Odwrócił się, skinął głową i błysnął bezzębnym uśmiechem.
– Tak. Mekong.
Potężny Mekong. Zawsze chciała zobaczyć tę słynną rzekę, a teraz miała ją przed sobą. Niesamowita. Już wiedziała, dokąd wybierze się na pierwszy spacer. Oczywiście dopiero wtedy, gdy się wyśpi.
– Pokażę pani. – Kierowca ostro skręcił i jechali teraz w kierunku rzeki. Gwałtownie zahamował.
– Tutaj, tutaj. – Laotańczyk uśmiechał się szeroko. – Zobacz Mekong.
Tryskał takim entuzjazmem, że nie miała serca odmówić, choć chciała jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Zresztą czy nie powinna korzystać z każdej sposobności przeżycia nowego doświadczenia? Wysiadła, podeszła do stojącego przy brzegu rzeki kierowcy. Rzeka błota, zupełnie inna niż krystalicznie czyste rzeki w Nowej Zelandii. Ale to Mekong.
– Naprawdę tu jestem. Nad rzeką, o której tata tyle opowiadał. – Widział ją w Wietnamie. – Aż trudno sobie wyobrazić te wszystkie kraje, przez które przepływa.
Kierowca wlepił w nią pytające spojrzenie. Chyba za słabo znał angielski, by zrozumieć jej słowa. A może mówiła za szybko? Spróbowała jeszcze raz, wolniej. Na dźwięk słowa „Wietnam” kierowca zmierzył ją gniewnym spojrzeniem.
– Jedziemy.
Dostała nauczkę. Lepiej nie wspominać sąsiadów. Pstryknęła kilka szybkich zdjęć i wsiadła do jumbo, modląc się w duchu, by jazda nie potrwała długo.
Ocknęła się, gdy pojazd zahamował. Omal nie spadła z ławki.
– To tutaj – rzekł kierowca. Musiał naprawdę mocno nacisnąć na hamulec.
Zasnęła? Mimo tych niesamowitych widoków? Bez sensu. Rozejrzała się, popatrzyła na zakurzoną drogę i długi niski budynek z betonowych płyt pomalowany na ponury szary kolor. Na wyliniałym trawniku rosło kilka drzew. Widok całkowicie odmienny od tych, do jakich przywykła. I bardzo dobrze, bo przecież tego najbardziej jej trzeba.
Wysiadła, wyprostowała się i potarła dłonią obolały kark. Gorące powietrze uderzyło ją w twarz, wzbity kurz opadł jej na stopy. Nie przejęła się tym; bez problemu go zmyje. Tak jak przyjazd do Laosu zmyje z niej wspomnienie ostatniego roku. Z tego miejsca wcześniejsze życie wydaje się bardzo odległe.
– Chodźmy. – Kierowca wyjął jej bagaż i ruszył w stronę betonowych schodów wiodących do szerokich drzwi. To pewnie główne wejście. Kilka osób siedziało przed nim, rozmawiając bez pośpiechu.
Ellie podążyła za kierowcą. Zatrzymała się i skinęła głową do siedzących, którzy na chwilę umilkli. Uśmiechnęła się i pozdrowiła ich uprzejmie. Powitali ją uśmiechami i od razu poczuła się dobrze.
W środku nie było chłodniej niż na zewnątrz. Zapłaciła kierowcy, dodając hojny napiwek.
W jej stronę szła sympatycznie wyglądająca kobieta, na oko ze dwadzieścia lat starsza od Ellie. Podeszła i uścisnęła ją serdecznie.
– Sandra Winter? Witamy w naszym centrum.
Gdy Ellie próbowała uwolnić się z uścisku, kobieta nie przestawała mówić.
– Od tygodnia pani wypatrujemy. Lekarz, którego pani będzie zastępowała, musiał wyjechać wcześniej. Och, przepraszam, jestem Louise Warner, pracuję tu na stałe. Jestem anestezjologiem, a mój mąż, Aaron, jest naczelnym lekarzem. Pojechał na targ. Zobaczy go pani później, podobnie jak resztę personelu.
Ellie uśmiechnęła się, starając się przezwyciężyć zmęczenie.
– Nie jestem Sandrą Winter. Jestem…
– Nie? – Louise popatrzyła ponad ramieniem Ellie. – To wyjaśnia, dlaczego przyjechała pani jumbo. – Popatrzyła na nią pytająco. – Bardzo przepraszam. Rzecz w tym, że czekamy na kogoś. Kiedy panią ujrzałam, byłam pewna, że to ta osoba.
Ellie postawiła torbę na podłodze i wyciągnęła rękę.
– Jestem Ellie Thompson, przyjechałam na zastępstwo. Nie dostaliście informacji, że zaszła zmiana? Sandra nie mogła przyjechać z powodów rodzinnych.
Louise powoli ujęła jej dłoń, lecz nie potrząsnęła nią, tylko mocno objęła palcami.
– Nie było żadnego mejla, żadnej wiadomości. Nic.
No tak, wszystko jasne.
– Zdecydowałam się błyskawicznie, pod wpływem chwili. Pracowałam z Sandrą i kiedy usłyszałam, że nie może jechać, od razu się zgłosiłam. Właśnie kończył się mój kontrakt w szpitalu w Wellington. Te kilka dni to było czyste szaleństwo.
Trudno uwierzyć, że zdołała ze wszystkim się sprawić. Wyrobienie paszportu, zdobycie wiz, zarezerwowanie lotów, zakup ciuchów odpowiednich do klimatu i pracy, kolacja z Renee i dwiema koleżankami… Nic dziwnego, że jeszcze się nie otrząsnęła.
Louise nie wypuszczała jej dłoni.
– Przepraszam, że nic nie wiedziałam i wzięłam panią za kogoś innego. Jestem ogromnie wdzięczna, że przyjechała pani tak szybko. To nie było łatwe.
Miała rację. Niełatwo się zebrać w takim tempie, lecz już się cieszyła. Przyjazd tu był jak balsam na jej zbolałą duszę.
– To ja jestem wdzięczna, że mogłam się tu znaleźć.
– Wrócimy do tego później. Zaraz wyślę esemesa Noi. Pojechał na lotnisko po Sandrę. – Jeszcze raz serdecznie uścisnęła Ellie.
Kiedy ostatni raz ktoś tak gorąco ją ściskał? Przypomniała sobie chłodny pożegnalny uścisk w wykonaniu szefa oddziału ratunkowego. Zimny jak ryba. A ta Louise powitała ją tak miło i ciepło.
– Bardzo się cieszę, że tu jestem. – Marzyła o prysznicu i łóżku. Nieoczekiwanie ogarnęło ją zmęczenie. Powieki ciążyły, oczy piekły, z trudem zbierała myśli. Ledwie trzymała się na nogach.
– Dzieci nie mogą się pani doczekać, tak jak i reszta personelu. – Louise dokończyła esemesa i ruszyła do drzwi. Ellie nie pozostało nic innego, jak podążyć za nią.
Oczywiście, że chciała poznać dzieci, z którymi przyjdzie jej pracować, ale akurat w tym momencie?
– Ile dzieci obecnie tu przebywa?
– Czternaścioro. Ich liczba codziennie się zmienia. Niektóre rodziny nie mogą zostawić dzieci, niektóre nie są w stanie ich odwiedzać, więc to my do nich jedziemy. Mówię o dzieciach po amputacjach. W szpitalu leczymy wszystkie inne dolegliwości. – Louise westchnęła. – Jest ciężko. Dla pacjentów i ich rodzin. I dla nas.
Weszły do sali przypominającej szkolną klasę. Ellie musiała zrobić zdziwioną minę, bo Louise wyjaśniła:
– Mamy nauczycieli, którzy zajmują się uczniami po operacjach. Niektóre dzieci zostają u nas nawet kilka miesięcy, więc staramy się, żeby nie przerywały nauki.
Zazgrzytały odsuwane krzesła, dzieci podniosły się z miejsc. Niektóre z dużym trudem. No tak, troje nie miało stopy czy nogi. Przyjrzawszy się bliżej, spostrzegła, że pozostałych los też nie oszczędził.
Serce się jej ścisnęło. Co tam zmęczenie w porównaniu z cierpieniem, jakie dotknęło tych malców? Uśmiechnęła się i uważnie przyjrzała każdemu dziecku.
– Cześć, jestem Ellie. – Podeszła do najbliżej stojącego chłopca. – Jak masz na imię?
– Ng. – Malec wyciągnął do niej lewą rękę. Prawej nie miał.
Ujęła drobną dłoń dziecka i uścisnęła ją delikatnie.
– Cześć, Ng. Ile masz lat? – I omal nie uderzyła się ręką w czoło. Przecież te dzieci chyba nie rozumieją angielskiego?
– Sześć.
Ma sześć lat i jest bez ręki. Rozumie jej język. Łzy zapiekły ją pod powiekami. Jakże nieprofesjonalna reakcja. Tylko tak dalej, a Louise odeśle ją z powrotem. Z trudem się opanowała, podeszła do następnego dziecka. Naprawdę nie powinna mieć żalu do losu.
Przez pół godziny siedziała otoczona dzieciakami, z każdym zamieniając przynajmniej parę słów. Nie wszystkie ją rozumiały, ale chyba wyczuwały jej oddanie i serdeczność, bo pierwsze lody zostały szybko przełamane. Dzieci tłoczyły się wokół niej, dotykały, wskazywały na siebie i śmiały się beztrosko.
Za kilka dni pozna je lepiej, ale to pierwsze spotkanie naprawdę było niesamowite. Starała się zapamiętać każde imię i przypisać je do konkretnej buzi, by drugi raz o to nie pytać. Te dzieciaki zasługują na najgłębszy szacunek.
– Ellie? Ellie Baldwin? – dobiegł ją męski głos. Brzmiało w nim przyjemne zaskoczenie.
Gwałtownie odwróciła głowę. Tuż przed sobą ujrzała znajome szare oczy. Ostatni raz widziała je cztery lata temu. Były wtedy gniewne jak wzburzony ocean.
– Luca? – Słyszała w uszach dudnienie serca. – Luca, nie, nie wierzę.
– To ja, El. – Tylko on tak się do niej zwracał. Nikt inny się nie ważył.
Postąpił krok w jej stronę. Louise zaczęła wyjaśniać sprawę jej przybycia, lecz Ellie tylko machnęła ręką. Nie odrywała oczu od dawnego kumpla i współlokatora. Chyba nie ma halucynacji? Czy to na pewno Luca Chirsky, przyjaciel sprzed lat? Wiedziała, że wzrok jej nie myli. Byli na jednym roku, wymieniali się notatkami i dyżurami, razem chodzili na piwo, mieszkali pod jednym dachem z Renee i drugą stażystką.
Nadal wyglądał świetnie. Był bardziej muskularny, niż zapamiętała, ale to tylko dodatkowy plus. Kobiety z pewnością wciąż się za nim uganiają. Kiedyś nawet zażartował, że niektóre plagi bardzo mu odpowiadają.
Nie od razu się odezwała.
– Nie widzieliśmy się całą wieczność. – Co za wspaniały zbieg okoliczności. Niespodzianka. Wzdrygnęła się. Dobra niespodzianka, poprawiła się w duchu. – Kto by pomyślał, że spotkamy się w takim miejscu?
Porwał ją w ramiona i okręcił w powietrzu.
– Trochę czasu minęło, co? – Oczy mu się skrzyły jak kiedyś. Do czasu, gdy poznała Freddy’ego i zdecydowała się na ślub. Wtedy powiedział, co myśli o jej narzeczonym, a nie miał o nim dobrego zdania. Jej entuzjazm osłabł. Jak ukryć przed nim rozpad jej małżeństwa?
– Czy mi się wydaje, że usłyszałam nazwisko Thompson? – spytała Louise.
Luca raptownie opuścił Ellie na podłogę. Ujął ją za brodę, by spojrzała mu w oczy.
– Wróciłaś do dawnego nazwiska? – Ostentacyjnie popatrzył na jej dłoń bez obrączki. – Czyli znów jesteś singielką. – Nie musiał mówić, że ją ostrzegał, widziała to w jego oczach. Wcześniejsza radość z nieoczekiwanego spotkania zmieniła się w czujność.
Ogarnęło ją rozczarowanie. A tak się ucieszyła na jego widok. Chyba miała zaćmienie umysłu. Kolejne dzisiaj. Przez tyle lat nie mieli z sobą kontaktu, a on od razu uderzył w jej najczulsze miejsce. Czyli ich przyjaźń to już przeszłość, choć trudno pojąć dlaczego.
Byli z sobą zżyci, wydawało się, że nic nie jest w stanie zniszczyć ich przyjaźni. W życiu by się nie spodziewała, że go tu spotka. Luca wie o niej tyle, że zapowiada się dla niej trudny czas. Nie ma ochoty opowiadać mu, co wydarzyło się przez te cztery lata ani patrzeć na jego minę przy wypowiadaniu jej nazwiska. Zaburzy jej spokój, przywoła wspomnienia czasów, gdy oboje zastanawiali się nad tym, co przyniesie przyszłość, snuli marzenia. Wieczorami dyskutowali o tym bez końca, póki nie zaczęła spotykać się z Freddym.
Luca pokręcił głową.
– Racja po twojej stronie, Louise. To Ellie Thompson.
Zmęczenie, zdenerwowanie i poczucie zawodu przerodziły się w złość.
– Pani Chirsky i twoje dzieci są tutaj? Czy czekają na ciebie w Nowej Zelandii?
Twarz mu się zmieniła; teraz już niczego nie dało się z niej wyczytać. Cofnął się.
– Nie idź tą drogą, Ellie – ostrzegł.
Czyli on może jej dopiec, a ona powinna być miła i słodka? Nic z tego. Już taka nie jest. Tamten koszmarny dzień, gdy rano nakryła w łóżku Freddy’ego z siostrą, zmienił jej podejście.
– Bo co? – prychnęła.
Kiedy rozmawiali po raz ostatni, Luca szykował się do ślubu. Dziecko było w drodze. Nie rwał się do tego, wyraźnie nie był szczęśliwy. Niewiele mówił, zresztą nigdy się nie zwierzał. Wtedy jeszcze bardziej zamknął się w sobie.
Louise klepnęła ją po ramieniu.
– Chodźmy, pokażę przygotowany dla pani pokój. Będzie mogła się pani rozpakować i wziąć prysznic.
Dostrzegła niespokojne spojrzenia, jakie Louise wymieniła z Lucą, i jej wzburzenie opadło.
– Przepraszam, poniosło mnie. Bardzo chętnie zobaczę pokój. – Nie chciała, by Louise obawiała się o jej współpracę z Lucą. Są profesjonalistami, a przeszłość jest zamknięta.
Luca uprzedził ją i sięgnął po jej torbę.
– Ja zaniosę.
Louise skrzywiła się lekko.
– Daj jej się wyspać, na wspominki przyjdzie czas.
Ellie roześmiała się z przymusem, chciała rozluźnić atmosferę.
– Przez następne dwadzieścia cztery godziny nie będzie żadnych rozmów o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Jestem nieprzytomna, jak w śpiączce. Im szybciej się położę, tym lepiej. W pociągu nie zmrużyłam oka. Było ciasno i głośno.
Luca otoczył ją ramieniem.
– El, po to są samoloty. Wygodne i szybkie, w dodatku stewardesy podają jedzenie.
Zmienił podejście, stał się bardziej przyjazny. Dlatego to „El”.
– Przypomnij mi to, kiedy znów wpadnę na jakiś głupi pomysł. – Nie zarezerwowała powrotu, bo nie miała pojęcia, na co będzie mieć chęć po tych czterech tygodniach. Następny kontrakt rozpocznie z początkiem stycznia, czyli zostanie trochę czasu.
Szła za Louise, czując na sobie ramię Luca. Ciężkie i znajome. Może to nawet dobrze, że ma przy sobie kogoś, kogo zna. Może stary przyjaciel pomoże jej się podnieść, przepracować błędy, które popełniła. Myślała, że kocha Freddy’ego bardziej niż siebie i swoją przyszłość, chce spędzić przy nim resztę życia. Przyszedł czas, by wszystko przewartościować, zacząć od nowa. Może rozmowa z Lucą okaże się lekiem, pomoże jej wytyczyć kierunek? Jeśli Luca nie będzie wypominać jej tego, co się wydarzyło, ich przyjaźń się odrodzi. Przecież tyle ich kiedyś łączyło, co chyba się liczy?
Zrobiło się jej gorąco. Musi jak najszybciej wejść pod prysznic, odświeżyć się. Choć ta fala gorąca była jakaś inna niż upalne powietrze.
Oswobodziła się z uścisku Luki.
– Chętnie się oddam wspominkom. – Uśmiechnęła się. Gdy Luca odpowiedział tym samym, zrobiło się jej jeszcze bardziej gorąco. Niebywałe. Czy to ekscytacja, że znowu się spotkali, mimo marnego początku? – Ale nie dzisiaj.
Może nadal będą przyjaciółmi. W końcu przez tyle czasu im się udawało. Kiedy mieszkali pod jednym dachem, wiedzieli o sobie niemal wszystko. Był moment, tuż przed zakończeniem pierwszego roku stażu, kiedy zastanawiała się, czy między nimi mogłoby coś zaistnieć. Wtedy oboje byli sobą zauroczeni. Jednak poznała Freddy’ego i wszystko się zmieniło.
Przeprowadziła się do Wellington i straciła kontakt z Lucą i resztą współlokatorów. Dopiero z początkiem tego roku odnowiła znajomość z Renee i teraz dzieliła z nią mieszkanie. Była święcie przekonana, że Luca się ożenił i został ojcem. Wygląda na to, że się myliła.
Na szczęście dziś mogła powiedzieć, że z dawnego zauroczenia nic nie zostało. Ta fala gorąca wzięła się nie wiadomo skąd. Dziś wręcz się zastanawiała, czy przyjaźń między nimi w ogóle jest możliwa. Ta jego mina „a nie mówiłem”. Ledwie się powstrzymała, by nie kopnąć go w piszczel. Gdy byli na stażu, Luca stawiał świetne diagnozy. Miał oko, był z tego znany. I zwykle częściej miał rację, niż się mylił.
Podobnie jak ze zdaniem na temat jej byłego. Choć nawet Luca nie przewidział, jakim dramatem i upokorzeniem zakończy się ich małżeństwo.