Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Na mojej warcie - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 października 2025
6111 pkt
punktów Virtualo

Na mojej warcie - ebook

Szczera relacja z burzliwej dekady u steru NATO.

Gdy w 2014 roku Jens Stoltenberg objął stanowisko sekretarza generalnego NATO, świat stał u progu wielkich przemian. Przed nim rozciągała się dekada wojen, kryzysów dyplomatycznych i decyzji, które zaważyły na bezpieczeństwie całego świata.

W tej książce Stoltenberg otwiera przed czytelnikami drzwi do najbardziej niedostępnych gabinetów Sojuszu i dzieli się kulisami funkcjonowania najpotężniejszej organizacji militarnej świata. Opowiada o wysiłkach na rzecz zachowania jedności NATO i analizuje przełomowe wydarzenia: wojnę w Ukrainie, wycofanie wojsk z Afganistanu, napięte relacje z Rosją i Chinami, a także współpracę z przywódcami, takimi jak Angela Merkel, Donald Trump czy Wołodymyr Zełenski.

To nie opowieść o podziałach, lecz o jedności i przyjaźni – i o tym, dlaczego NATO wciąż ma kluczowe znaczenie. Przez pryzmat trudnych decyzji i różnic zdań Stoltenberg pokazuje, że otwartość i dialog są fundamentami, na których opiera się spójność Sojuszu oraz zdolność do reagowania na zagrożenia przyszłości.

Na mojej warcie to wyjątkowe spojrzenie na sztukę dyplomacji i dylematy, przed jakimi stają liderzy, gdy stawką jest globalny pokój.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68380-39-2
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Środa, dwudziestego trzeciego lutego 2022 roku, tuż przed godziną osiemnastą.

Z ołowianego nieba nad Brukselą padał lekki deszcz. Wracałem samochodem do domu z kwatery głównej NATO i przygotowywałem się do kolacji roboczej, która miała się odbyć późnym wieczorem.

Zadzwonił telefon. David Cattler, odpowiadający w NATO za wywiad i bezpieczeństwo, poprosił o poufną rozmowę. Nie mogłem z nim rozmawiać w aucie. Musiał zaczekać, aż wrócę do domu, gdzie mogłem skorzystać z bezpiecznej linii.

W tamtym czasie niewielu współpracowników widywałem częściej niż Cattlera. Był kompetentnym i elokwentnym analitykiem, potrafił w zrozumiały sposób przekazywać skomplikowane informacje. W ostatnich miesiącach bardzo mi się to przydało.

Zwykle otrzymywałem regularne, cotygodniowe raporty wywiadowcze. Teraz aktualizacje przychodziły kilka razy dziennie. Sytuacja w Rosji zmieniała się z godziny na godzinę.

Jedną z ostatnich rzeczy, o których się dowiedziałem, było to, że w ciągu zaledwie jednej nocy zbudowano nowy most w odległości kilku kilometrów od granicy z północno-wschodnią częścią Ukrainy. Ponad sto taktycznych grup batalionowych liczących około stu pięćdziesięciu tysięcy rosyjskich żołnierzy stacjonowało w pobliżu granicy na północy, wschodzie i południu. Myśliwce, śmigłowce, jednostki specjalne, okręty desantowe, spadochroniarze, artyleria, obrona przeciwlotnicza, szpitale polowe – wszystko, co potrzebne do przeprowadzenia zmasowanej, ofensywnej operacji wojskowej. Wielkie ćwiczenia wojskowe na Białorusi wydłużyły front i skróciły czas ostrzegania. Pokazano mi mapy i zdjęcia, które potwierdzały słowa Cattlera.

Podczas wypraw narciarskich w Norwegii lub przejażdżek rowerowych po belgijskich wiejskich drogach często wyciszałem telefon i chowałem go do plecaka. Wiedziałem, że jeśli ktoś będzie musiał się ze mną skontaktować, moi ochroniarze zostaną powiadomieni i przekażą mi wiadomość bez względu na porę dnia i miejsce, w którym się znajdowałem. Teraz mój telefon komórkowy był włączony przez cały czas, nawet wieczorem, kiedy kładłem się spać, a drzwi prowadzące na korytarz i do mojego gabinetu były otwarte, dzięki czemu mogłem usłyszeć telefony z bezpośrednimi liniami łączącymi mnie z siedzibą NATO i Białym Domem. Kiedy budziłem się w nocy, co w ostatnich tygodniach często mi się zdarzało, wchodziłem na zaszyfrowaną pocztę sojuszu i sprawdzałem, czy pojawiły się najnowsze aktualizacje. Jeśli ich nie było, z coraz większym niepokojem przeglądałem internetowe wydania gazet i sprawdzałem serwisy informacyjne, zanim znów próbowałem zasnąć.

Teraz siedziałem w samochodzie i myślałem o tym, co Cattler powiedział mi poprzedniego dnia. Wielu rosyjskich żołnierzy opuściło koszary. Mieszkali, spali i jedli w czołgach i innych pojazdach wojskowych, które przemieszczały się coraz bliżej granicy.

Żołnierze mogą mieszkać w czołgach tylko przez kilka dni, potem muszą wrócić do obozu, żeby się przespać i odpocząć. Chyba że planują atak.

Wcześniej tego dnia dowiedziałem się, że rosyjskie samoloty zostały wyposażone w bomby i pociski. Okręty wojenne zajęły pozycje u wybrzeży Odessy.

Następnie przyszła wiadomość, że rosyjskie szpitale polowe otrzymały duże zapasy krwi. To nie jest standardowa procedura, żeby podczas ćwiczeń zabezpieczać odpowiednią ilość krwi, ponieważ ta szybko się psuje.

Nie było najmniejszych wątpliwości, że Władimir Putin od dawna planował inwazję. Przez wiele miesięcy otrzymywaliśmy precyzyjne informacje wywiadowcze, które pozwoliły nam ostrzec Ukrainę przed atakiem. Gdyby rosyjska machina wojenna została uwolniona, w Europie wybuchłby konflikt zbrojny, jakiego nie widzieliśmy od czasów drugiej wojny światowej. Rozpadłby się porządek bezpieczeństwa obowiązujący przez ostatnie dziesięciolecia. Zawsze jednak można zmienić plan lub chociaż odłożyć w czasie jego realizację. Byłem trochę rozczarowany tym, że Amerykanie podali datę planowanego ataku. Wojna wybucha wtedy, kiedy zostaje wydany ostateczny rozkaz i kiedy rzeczywiście dochodzi do ataku. Dopóki więc żołnierze nie maszerowali, a czołgi nie przekroczyły granicy, istniała – przynajmniej teoretycznie – szansa, że prezydent Putin zmieni swoje plany i nie dokona inwazji.

Była godzina osiemnasta dziesięć, gdy samochód podjechał przed rezydencję przy Alei Luizy. Ochroniarz otworzył drzwi samochodu. Przywitałem strażników, którzy czekali na mnie na chodniku, szybko wszedłem do środka i po schodach udałem się na pierwsze piętro, a następnie skręciłem korytarzem w prawo. Na ścianach wisiały rodzinne fotografie przedstawiające nasze dzieci, Ingrid i mnie, moich rodziców Karin i Thorvalda, gdy byli młodzi, moją starszą siostrę Camillę jako dziecko oraz uśmiechniętą młodszą siostrę Nini, która tańczy z Bruce’em Springsteenem, ponieważ została wciągnięta na scenę w środku koncertu. Wszedłem do swojego gabinetu, którego jedna ze ścian od podłogi do sufitu jest zasłonięta regałami pełnymi książek. Torbę – jak zwykle wypchaną dokumentami – rzuciłem na krzesło obok szerokiego biurka.

Podniosłem słuchawkę. Po kilku sekundach oczekiwania David Cattler był na linii. Powiedział: „Panie sekretarzu, chciałbym, żeby pan wiedział, że decyzja została podjęta. Wydano rozkaz ataku”.ROZDZIAŁ 1

NIEOCZEKIWANA PROPOZYCJA

W pokoju panował półmrok. Mężczyzna siedzący naprzeciwko mnie miał włosy lekko przyprószone siwizną. Barack Obama właśnie skończył pięćdziesiąt dwa lata. Był pogodny i uśmiechnięty i jak zawsze wciągał do rozmowy osoby znajdujące się wokół niego. Ale tego wieczoru czuliśmy powagę sytuacji. Zaledwie pół roku po rozpoczęciu drugiej kadencji prezydent Obama znalazł się w samym środku międzynarodowego kryzysu.

Była środa, czwarty września 2013 roku. Przebywałem w Sztokholmie. Premier Fredrik Reinfeldt zaprosił swoich nordyckich kolegów na kolację z prezydentem Obamą, który następnie miał się udać prosto do Petersburga na spotkanie z Władimirem Putinem. Zebraliśmy się w Pałacu Sagera, oficjalnej rezydencji premiera Szwecji w samym sercu Sztokholmu, w bliskim sąsiedztwie Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Riksdagu. W tym okazałym, pięknym miejscu Reinfeldt zaserwował nam golca zwyczajnego i dziczyznę, czyli szwedzkie przysmaki. Siedzieliśmy blisko siebie.

Zwykle wokół Obamy kręciło się mnóstwo osób, ale tego wieczoru było nas niewielu. My, przedstawiciele krajów nordyckich, znaliśmy się już wcześniej. Helle Thorning-Schmidt z Danii, Sauli Niinistö z Finlandii, Sigmundur Gunnlaugsson z Islandii, nasz gospodarz Fredrik Reinfeldt i ja.

Przed kolacją Obama powiedział mi, że widział numer z norweskiej kampanii wyborczej, kiedy przebrany za taksówkarza jeździłem ulicami Oslo, żeby posłuchać, co naprawdę myślą ludzie siedzący na tylnej kanapie auta. Nagranie obiegło cały świat. Prezydent przyznał, że bardzo go to rozbawiło, zwłaszcza gdy nacisnąłem hamulec, myśląc, że to sprzęgło. Od wielu lat nie prowadziłem samochodu, a na automatycznej skrzyni biegów w ogóle się nie znałem. Przez pół godziny rozmowa toczyła się w przyjaznej, luźnej atmosferze.

Pogawędka dobiegła końca, kiedy usiedliśmy do stołu.

Trwał trzeci rok wojny domowej w Syrii. Dwa tygodnie wcześniej prezydent Baszszar al-Asad zaatakował bronią chemiczną przedmieścia Damaszku. Przez ekrany telewizorów na całym świecie przetoczyły się obrazy dorosłych ludzi w śmiertelnych konwulsjach i dzieci walczących rozpaczliwie o oddech. Zginęło tysiąc czterysta osób, w tym czterysta dzieci. Obama, który ostrzegł Asada, że atak bronią chemiczną spowoduje „potężne konsekwencje”, uznał, że reżim syryjski właśnie przekroczył czerwoną linię.

Podczas kolacji Obama z dużym zaangażowaniem i z równie wielką rozwagą argumentował, że podjęcie działań militarnych jest konieczne. To nie była łatwa decyzja. Obama sprzeciwiał się inwazji na Irak, która opierała się, jak się później okazało, na błędnych danych wywiadowczych. Prezydent przekonywał, że teraz sytuacja jest inna. Istniały twarde dowody na to, że za atakiem chemicznym stał reżim Asada.

„To nie ja, lecz społeczność międzynarodowa wyznaczyła czerwoną linię”, powiedział. Zdecydowana większość państw podpisała traktat zakazujący stosowania broni chemicznej. Gdyby świat nie podjął żadnych działań, wysłałby sygnał wszystkim dyktatorom, że naruszenie traktatów międzynarodowych nie powoduje żadnych konsekwencji.

„Jeśli na to pozwolimy, pozwolimy również, by świat stał się bardziej niebezpieczny. Otwierają się drzwi do gabinetu strachu, tego, który świat ujrzał podczas pierwszej wojny światowej”, ostrzegł.

Ale tego wieczoru w Sztokholmie Obama zaprosił też do wyrażania głosów sprzeciwu. Nie ma poważniejszej decyzji niż wydanie rozkazu przeprowadzenia akcji zbrojnej przeciwko innemu państwu.

Helle Thorning-Schmidt poparła Obamę i opowiedziała się za zbombardowaniem obiektów wojskowych Asada. Ja natomiast byłem przeciwny.

Podkreśliłem, że Norwegia potępia stosowanie broni chemicznej równie stanowczo jak Stany Zjednoczone. Ale bombardowanie nie rozwiąże problemu. Syria nadal będzie w posiadaniu broni chemicznej, ale stanie się jeszcze groźniejszym i jeszcze mniej przewidywalnym wrogiem. Poza tym dla nas kluczowe było to, że brakowało rezolucji ONZ. Na tym polegała różnica między Libią a Syrią. Przed bombardowaniem Libii w 2011 roku Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję upoważniającą do podjęcia działań militarnych, by zapobiec masakrze ludności przeprowadzonej przez Mu’ammara al-Kaddafiego. O zasadności ataku na Libię Kaddafiego można by dyskutować, ale przynajmniej w świetle prawa międzynarodowego było to legalne działanie. Co więcej, wydaje się, że niewdrożenie rezolucji w sprawie Libii byłoby błędem, ponieważ podważyłoby skuteczność postanowień Rady Bezpieczeństwa.

Obama stwierdził, że nie możemy czekać na decyzję ONZ w sprawie Syrii, ponieważ Rosja z całą pewnością zawetuje ją w Radzie Bezpieczeństwa, ale ja nadal argumentowałem tak samo jak przed wojną w Iraku w 2003 roku: „Musimy przestrzegać prawa międzynarodowego. Wojna jest zakazana, chyba że jest prowadzona w obronie własnej lub na podstawie mandatu Rady Bezpieczeństwa ONZ. Ataki militarne bez umocowania ONZ tworzą niebezpieczny precedens i podważają właściwy porządek świata”.

Wszyscy słuchali mnie uprzejmie i nikt nie był zaskoczony tym, co powiedziałem. Norwegia niechętnie wspierała działania wojskowe, zwłaszcza bez odpowiedniej rezolucji ONZ. Tradycja ta była jeszcze silniejsza w Szwecji i dlatego – jak można się było spodziewać – Reinfeldt również sprzeciwił się bombardowaniu.

Po chwili Obama ponownie zabrał głos. Rozważył argumenty za i przeciw i jego ocena zrobiła na mnie wrażenie. Nie było wcale oczywiste, czy jedynym właściwym rozwiązaniem jest powołanie się na zakaz zawarty w prawie międzynarodowym. Wtedy przypomniało mi się przemówienie, które Obama wygłosił w ratuszu w Oslo, gdy odbierał Pokojową Nagrodę Nobla. Oddał hołd pokojowi. Jednocześnie w swojej mowie prezydent precyzyjnie uzasadnił, że dla zapewnienia pokoju czasem trzeba użyć sił zbrojnych. Istniały solidne argumenty przemawiające za tym, że odpowiedź militarna na atak chemiczny Asada była konieczna. I chociaż nie miałem całkowitej pewności co do tego, czy moje stanowisko w tej sprawie jest słuszne, odniosłem wrażenie, że Obama nie odrzucał zupełnie argumentów przeciwko bombardowaniu.

Minął czas na dyskusję i przyszedł czas na wnioski. A wniosek Obamy był jasny: argumenty za odpowiedzią militarną przeważyły. Asad musiał zostać zbombardowany.

Można mieć zbieżne poglądy. Mimo to w trudnych, pojedynczych przypadkach można mieć też odmienny punkt widzenia.

Z perspektywy czasu myślę, że Obama i jego doradcy prawdopodobnie uważali mnie za gołębia polityki bezpieczeństwa, a podawane przeze mnie argumenty – za typowe dla pełnego dobrych chęci, naiwnego Norwega. Dlatego nie przyszło mi do głowy, że to, co powiedziałem w Sztokholmie tamtego wrześniowego wieczoru, było jednocześnie moją aplikacją na stanowisko sekretarza generalnego NATO. W najśmielszych snach nie wyobrażałem sobie, że nim zostanę. Później pracownicy Obamy zdradzili mi, że prawdopodobnie właśnie podczas tamtej kolacji w rezydencji premiera Szwecji dostałem to stanowisko. Obama podobno dostrzegł we mnie polityka. Osobę, która zawsze rozważy wszystkie za i przeciw, która wie, że musi wziąć pełną odpowiedzialność za decyzje podejmowane w demokratycznym procesie, i która w głębi duszy jest pragmatykiem. W NATO funkcję sekretarza generalnego pełnili zarówno eksperci, dyplomaci, jak i politycy. Zaletą polityka jest to, że zdążył przywyknąć do podejmowania inicjatywy i forsowania decyzji, nawet jeśli wywołują one sprzeciw. W kolejnych latach miałem się przekonać, że nie wszystkie państwa członkowskie chcą, żeby stanowisko to piastował polityczny rzemieślnik, ktoś, kto ma jasno sprecyzowane plany wobec sojuszu i tego, w jaki sposób organizacja powinna się rozwijać. Ale jestem pewien, że tego właśnie chciał Obama.

Pochodzę z rodziny o tradycjach politycznych. Rozmowy przy naszym rodzinnym stole dotyczyły zarówno dużych, jak i małych problemów społecznych. Moi rodzice byli zaangażowanymi socjaldemokratami oraz członkami Partii Pracy i bardzo wcześnie zaczęli dzielić się z nami – dziećmi – swoimi opiniami i poglądami.

Kiedy moja starsza siostra Camilla, młodsza siostra Nini i ja byliśmy nastolatkami, często dyskutowaliśmy z naszymi rodzicami. Wojna w Wietnamie, aborcja, równouprawnienie, polityka rodzinna, zbrojenia, ochrona środowiska. W naszym domu było czasem jak na seminarium i wielu naszych przyjaciół uważało to za ekscytujące. Camilla i ja zwracaliśmy się do naszych rodziców po imieniu, Karin i Thorvald, a Nini nazywała ich mamą i tatą. Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego tak się utarło. Jedna z teorii głosi, że posługiwaliśmy się kilkoma językami, gdy jako dzieci mieszkaliśmy w Belgradzie, więc najłatwiej było używać imion, ponieważ we wszystkich językach brzmiały tak samo.

W domu Karin i Thorvalda drzwi były zawsze otwarte zarówno dla członków rodziny, jak i dla ich i naszych przyjaciół. Niektórzy zostawali na dłużej, więc rzeczywista wielkość naszego gospodarstwa domowego bywała różna. Thorvald z zachwytem opowiadał, że rano, w weekendy, chodził po domu, liczył duże paluchy u stóp wystające spod koców i kołder, dzielił wynik przez dwa i gotował odpowiednią liczbę jajek. Potem Karin i on podawali śniadanie, za które Thorvald zbierał mnóstwo – jego zdaniem w pełni zasłużonych – pochwał. Dom mojego dzieciństwa nie zawsze lśnił czystością, lodówka nie zawsze była dobrze zaopatrzona, a plany na kolację bywały mgliste. Ale był to dom, w którym tętniło życie i ciągle coś się działo.

Moi rodzice zrobili karierę polityczną. Thorvald był ministrem obrony, ministrem spraw zagranicznych i mediatorem ONZ podczas wojny na Bałkanach w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku, gdy nastąpił rozpad Jugosławii. Karin pełniła funkcję sekretarza stanu w Ministerstwie Handlu i Ministerstwie Przemysłu, a jako szefowa biura w ówczesnym Ministerstwie Spraw Konsumenckich na początku lat siedemdziesiątych odegrała kluczową rolę w kształtowaniu nowoczesnej polityki rodzinnej i równości płci. Moi rodzice różnili się od siebie pod względem osobowości. Thorvald był otwarty i towarzyski, uwielbiał rozmawiać z ludźmi, zarówno ze znajomymi, jak i z nieznajomymi. Karin była bardziej skryta i nie lubiła zwracać na siebie uwagi opinii publicznej. Ale oboje żywo interesowali się sprawami społecznymi oraz polityką i to scementowało ich związek.

Thorvald opowiadał nam, swoim dzieciom, jak zerwał z mieszczańskim pochodzeniem, z rodzicami, którzy głosowali na konserwatywną Prawicę, i o tym, co przywiodło go do socjaldemokratów i Partii Pracy. Lata pięćdziesiąte dwudziestego wieku, czas powojennej odbudowy, były kluczowe, ponieważ chodziło o dalszy rozwój społeczeństwa jako wspólnoty. Na spotkaniach jednej z grup Partii Pracy, na które zabierali go przyjaciele, poczuł jedność, jakiej nie doświadczył w innych środowiskach.

Duże wrażenie zrobiło na nim kilka lat spędzonych w Stanach Zjednoczonych około 1960 roku. Różnice klasowe były ogromne, państwo słabe, a siła kapitału znacząca. Thorvald zauważył, że zarówno Norwegia, jak i świat zmierzają w kierunku nierówności i niesprawiedliwości. Coraz powszechniej obowiązywało prawo silniejszego, a zdaniem Thorvalda główną przeciwwagę stanowił ruch robotniczy. Jego dobrzy przyjaciele ze studiów byli związani z Partią Pracy, ale największy wpływ miała na niego Karin, wyrażająca poglądy jeszcze radykalniejsze od jego własnych. Gdy Thorvald w końcu wstąpił do partii w 1963 roku, masowy napływ nowych członków trwał już tak długo, że wszyscy wokół niego myśleli, że Thorvald od wielu lat do niej należy.

Kiedy byłem dzieckiem, Karin i Thorvald często wyjeżdżali, by uczestniczyć w spotkaniach i konferencjach. Wracali do domu pełni nowych wrażeń i z energią do działania, więc dla nas, dzieci, stało się naturalne, że mieliśmy własne zdanie na każdy temat, począwszy od broni jądrowej, a skończywszy na współpracy europejskiej. Jako trzynastolatek podróżowałem z ojcem, gdy ten prowadził kampanię na rzecz członkostwa Norwegii w Unii Europejskiej, a raczej Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej, bo tak brzmiała jej ówczesna nazwa. Wydaje mi się, że norweskie „nie” w referendum w 1972 roku było dla mnie takim samym ciosem jak dla Karin i Thorvalda. Rok później wstąpiłem do młodzieżowej organizacji Partii Pracy AUF¹. Mój lokalny oddział, AUF Centrum, liczył sześćdziesięcioro członków, ale nikt nie chciał zostać liderem, więc razem z kartą członkowską dostałem w prezencie stanowisko przewodniczącego. Dopiero po kilku miesiącach zdałem sobie sprawę z tego, że AUF przeżywała najgłębszy kryzys w swojej historii. W następstwie referendum w sprawie przystąpienia do WE Partia Pracy i AUF straciły poparcie młodych ludzi. Aktywność spadła, prawie nikt nie przychodził na zebrania.

Początki były ciężkie, ale właśnie tak rozpoczął się mój romans z Partią Pracy i socjaldemokratycznymi wartościami. Romans, który trwa przez całe moje życie.

Po wyborach dziewiątego września 2013 roku przestałem pełnić funkcję premiera. Stanowisko przejęła Erna Solberg.

Wcześniej trzy razy odchodziłem z rządu, by wejść do Stortingu, a potem znów do niego wracałem. Teraz jednak miałem przeczucie, że to się już nie powtórzy. Przez dziesięć lat byłem premierem, przez ponad dwadzieścia piastowałem najważniejsze funkcje w norweskiej polityce, a przez ponad trzydzieści należałem do Zarządu Krajowego Partii Pracy – i miałem pewność, że ten rozdział wkrótce się zakończy.

Z Ingrid i kilkoma innymi zaufanymi osobami dyskutowałem o swojej przyszłości. Dość szybko podjąłem decyzję, że za cztery lata nie będę ponownie kandydował, ale zależało mi na tym, aby ustąpić ze stanowiska przewodniczącego partii z klasą i bez dramatyzmu. Miało do tego dojść na zjeździe krajowym w 2015 roku. Co będę robił potem, nie wiedziałem.

Ale najwyraźniej należałem do grona byłych szefów rządów, o których zachodni przywódcy dyskutowali z myślą o obsadzeniu międzynarodowych stanowisk. Dotarły do mnie sygnały, że jestem brany pod uwagę jako nowy sekretarz generalny ONZ. Następca Ban Ki-moona miał zostać wybrany w 2016 roku, a ja podobno cieszyłem się poparciem wielu krajów. Rosja również mogłaby mnie zaakceptować. Nie było jednak pewności co do opinii Chin, ponieważ mój rząd odmówił przeprosin za przyznanie przez Norweski Komitet Noblowski Pokojowej Nagrody Nobla chińskiemu obrońcy praw człowieka Liu Xiaobo w 2010 roku.

Podczas miłej rozmowy telefonicznej, jaką odbyłem z kanclerz Angelą Merkel, wspomniała ona niemal mimochodem, że niedługo zwolni się stanowisko sekretarza generalnego NATO. Duńczyk Anders Fogh Rasmussen miał odejść jesienią 2014 roku. Nie skomentowałem tego, a Merkel dodała, że prawdopodobnie trudno będzie przeforsować kandydaturę kolejnego Skandynawa. Na moją niekorzyść przemawiał również fakt, że Norwegia nie należy do Unii Europejskiej. To nieaktualne, pomyślałem.

W pozdrowieniach od Obamy, w których prezydent życzył mi dalszych sukcesów, na końcu listu dopisał odręcznie: „Współpraca z Panem była dla mnie wielką przyjemnością . Mam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze okazję współpracować”. Miły gest, ale w tamtym momencie nie przywiązywałem do niego większej wagi. Byłem kompletnie nieświadomy tego, że bliscy doradcy Obamy rozmawiali z kanclerz Niemiec o NATO i o mnie. I że tych dwoje zaczęło opracowywać plan.

Pierwszego stycznia 2014 roku minister obrony Ine Eriksen Søreide otrzymała zapytanie z Waszyngtonu. Amerykanie chcieli przedstawić mnie jako kandydata Stanów Zjednoczonych na szefa NATO. Niemcy i Polacy również byli nastawieni do mojej kandydatury pozytywnie. Czy to w ogóle było możliwe? Teraz nie chodziło już o żadne kurtuazyjne sondaże. Musiałem porządnie zastanowić się nad odpowiedzią.

Początkowo rozmawiałem tylko z najbliższymi, przede wszystkim z Ingrid. Była zaskoczona i zasadniczo sceptyczna. Uważała, że wystarczająco długo byliśmy na świeczniku, i cieszyła się na myśl o spokojniejszym życiu, z dala od blasku fleszy. Potem dyskutowałem o tym z moim ojcem Thorvaldem, ze starszą siostrą Camillą i z jej mężem Atlem oraz moimi dziećmi. Wiele z tych rozmów odbyło się w kuchni w domu Thorvalda przy Mogens Thorsens gate, gdzie w czasach młodości Camilla, Nini i ja do późnej nocy dyskutowaliśmy z naszymi przyjaciółmi o polityce.

To tutaj jako dziecko słuchałem opowieści Karin i Thorvalda o tym, co oznaczało dorastanie w czasie wojny. Najbardziej ekscytowały mnie opowieści dziadka, Emila Stoltenberga, fantastycznego gawędziarza. Z dziadkiem łączyła mnie szczególna więź – poczucie wspólnoty opartej na jego przeżyciach z czasów, gdy do Norwegii wtargnęła wojna. Przywoływał obrazy kwietniowych dni 1940 roku, gdy jako czterdziestoletni kapitan dowodził kompanią dziewiętnasto- i dwudziestoletnich poborowych, którzy otrzymali zadanie podjęcia próby zatrzymania niemieckiego natarcia przez Valdres na moście Høljarast. Stoczyli tam ciężkie walki i ostatecznie zostali zmuszeni do odwrotu. Dziadek sprawiał, że czułem atmosferę chaosu, ich strach i zagubienie, kiedy nic nie szło zgodnie z planem. Bo taka jest wojna.

Thorvald nie pochwalał mojej ewentualnej pracy w NATO. Dobrze znał tę organizację, ponieważ przez kilkadziesiąt lat pełnił funkcję sekretarza stanu i ministra w Ministerstwie Obrony i Ministerstwie Spraw Zagranicznych i prawdopodobnie był tym Norwegiem, który uczestniczył w największej liczbie spotkań ministerialnych w NATO. Uważał, że w Brukseli będzie mi za spokojnie. „Co ostatnio słychać w NATO?”, spytał. Cóż, w Afganistanie trwała duża operacja, ale tam siły sojuszu były już na wylocie. Poza tym niewiele się działo. W dodatku Thorvald znał mnie i nie wierzył, że będę się dobrze czuł w towarzystwie generałów i dyplomatów w Brukseli.

„Nie nadajesz się do tej pracy”, skwitował. Znał NATO od kuchni. Niekończące się spotkania, żmudne negocjacje, przepychanki słowne, czepianie się słów. Ingrid go popierała, w końcu znała mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Wiedziała, że mam niespokojną naturę.

Thorvald uważał, że zamiast angażować się w NATO, powinienem zostawić sobie otwarte drzwi z myślą o powrocie na stanowisko premiera w 2017 roku. Zdaniem ojca pozostanie w Norwegii miało jeszcze jedną wielką zaletę, a mianowicie dawało mi szansę na objęcie stanowiska sekretarza generalnego ONZ. Ten pomysł bardzo mu się spodobał. Thorvald należał do pokolenia, które darzyło ONZ wyjątkowym zaufaniem. Miał trzynaście lat, gdy zakończyła się wojna, a więc był już na tyle duży, by okupacja i działania wojenne wywarły na nim niezatarte wrażenie. W ONZ wszystkie kraje świata mogły się zjednoczyć i darząc się zaufaniem – współpracować tak, aby nie doprowadzić do wybuchu kolejnej wielkiej wojny. W jego oczach sekretarz generalny ONZ pełnił najważniejsze na świecie stanowisko zaufania publicznego.

Sam miałem wątpliwości. Oczywiście czułem się zaszczycony i schlebiało mi to, ale szczerze mówiąc, nigdy szczególnie nie pragnąłem międzynarodowej kariery. Ingrid była dyplomatką, Thorvald przez całe życie zajmował się polityką zagraniczną, więc to była ich działka, nie moja. Nie miałem również pewności, jaką władzę i jakie pole manewru naprawdę mają przywódcy różnych międzynarodowych organizacji.

Poza tym jestem ekonomistą. Lubię wszystko, co da się zmierzyć, co można opisać liczbami, tabelami i wykresami. Konkretne problemy, jasne odpowiedzi. Lubię uczestniczyć w budowie różnych rzeczy, zarówno platform wiertniczych, jak i oczyszczalni. Sygnały, refleksje i procesy, czyli to, czym często zajmuje się Ministerstwo Spraw Zagranicznych – już na samą myśl staję się niecierpliwy. Nie ma w tym nic złego, to po prostu nie jestem ja.

I co równie ważne: uwielbiam mieszkać w Norwegii. Dużo myślałem o tym, że mieszkałbym z dala od reszty rodziny. Co prawda, dzieci były już dorosłe i żyły własnym życiem, ale mimo wszystko chciałem być jak najbliżej nich. Gdybyśmy przeprowadzili się za granicę, brakowałoby mi naszych kolacji i spotkań, kiedy dzieci nagle wpadały, żeby coś pożyczyć lub pogadać, często w towarzystwie przyjaciół, których Ingrid i ja również dobrze znaliśmy. Thorvald był już w podeszłym wieku, miał prawie osiemdziesiąt trzy lata, chociaż wciąż był samodzielny, w dobrej formie, sam robił zakupy na Frognerveien. Poza tym miał Anję. Reżyserka Anja Breien pojawiła się w życiu Thorvalda po śmierci mojej matki Karin i była jak jasny promień słońca. Żywiliśmy nadzieję, że przed Thorvaldem jeszcze wiele dobrych dni. Jego ojciec dożył dziewięćdziesięciu ośmiu lat.

Potem pomyślałem o Nini, mojej młodszej siostrze, która przez wiele lat zmagała się z uzależnieniem od narkotyków. Jej partner Karl John zmarł rok wcześniej, co było dla Nini ogromnym wstrząsem. Przeżywała ciężkie chwile. Thorvald, Camilla i ja czuliśmy, że musimy ją wspierać i podtrzymywać na duchu. Nini i ja spotykaliśmy się dość regularnie, ale najczęściej rozmawialiśmy przez telefon. W tym sensie nie miało większego znaczenia, gdzie mieszkałem, w Brukseli czy w Oslo. Przyjeżdżałbym do domu na weekendy i święta, a poza tym spędziłbym w Brukseli tylko cztery lata, może pięć. Chociaż z drugiej strony nie byłbym już na tyle blisko, by w razie potrzeby przyjść jej szybko z pomocą.

Poszerzyłem krąg osób, które poprosiłem o radę. Opinie przyjaciół i znajomych, zarówno należących do Partii Pracy, jak i bezpartyjnych, były różne: od braku entuzjazmu do zdecydowanego sprzeciwu.

Myślałem, że mam dużo czasu i mogę poczekać z ostateczną decyzją do wiosny, ale już na początku lutego dowiedziałem się nagle, że muszę podjąć ją jak najszybciej. Stany Zjednoczone chciały uniknąć sytuacji, w której stanowisko sekretarza generalnego NATO mogłoby zostać powiązane z targowaniem się o podział najwyższych stanowisk w Unii Europejskiej po wyborach zaplanowanych na wiosnę. Obama miał się spotkać z prezydentem Francji, François Hollande’em, i ogłosić, że jestem kandydatem Ameryki. Ale najpierw musiał się dowiedzieć, czy chcę podjąć się tego zadania.

Chciałem.

Powoli nabrałem pewności, że chcę zostać nowym sekretarzem generalnym NATO.

Przyzwyczaiłem się do mówienia „tak”, kiedy partia mnie o coś prosiła. Tak było przez całe lata: zajmowałem te stanowiska, które mi proponowano. Tym razem najpotężniejsi przywódcy Zachodu zwrócili się do mnie z prośbą. Niełatwo odmówić, gdy ludzie tacy jak Obama i Merkel proszą cię o wykonanie zadania. Odrzucenie tej propozycji, ponieważ wolę mieszkać w Oslo i jeździć na nartach po Nordmarka, byłoby małostkowe.

Ale takiej pracy nie mówi się „tak” wyłącznie z poczucia obowiązku. W ciągu tych kilku tygodni, które poświęciłem na rozmyślania, moja wewnętrzna motywacja, by zostać szefem NATO, wyraźnie się pogłębiła.

Miałem zaledwie pięćdziesiąt pięć lat. Myśl, by podjąć się nowego, wymagającego zadania, bardzo do mnie przemawiała. Zapewnienie pokoju jest czymś absolutnie najważniejszym w pracy międzynarodowej. Kiedy wybucha wojna, nie ma szans na ratowanie klimatu, walkę z ubóstwem czy rozwój gospodarczy. Pokój jest podstawą postępu społecznego. A NATO jest najważniejszą organizacją działającą na rzecz pokoju i bezpieczeństwa prawie miliarda ludzi.

Minęło ponad sześćdziesiąt lat od powstania sojuszu. Organizacja została założona w celu zapewnienia obrony przed komunistycznym Związkiem Radzieckim oraz ochrony wolności i demokracji w krajach członkowskich. Współpraca w ramach NATO miała charakter zarówno polityczny, jak i wojskowy. Stany Zjednoczone, Kanada i dziesięć państw Europy Zachodniej były w sojuszu od samego początku, a wiele innych państw dołączyło później.

Według mnie istnieje polityczne pokrewieństwo między jednością państw członkowskich NATO a ideami socjaldemokratycznymi mówiącymi o tym, że razem możemy osiągnąć więcej niż każde z nas osobno. Paradoks polega na tym, że panuje przekonanie, i to nawet wśród socjaldemokratów, iż obronność i bezpieczeństwo są domeną przede wszystkim prawicy. Prawda jest taka, że sojusz cieszył się szerokim poparciem całej sceny politycznej, a partie socjaldemokratyczne historycznie były siłą napędową NATO. W większości krajów europejskich, które stworzyły sojusz, albo rządzili socjaldemokraci, albo udział socjaldemokratów w rządzach był niebagatelny. Szczególnie ważną rolę odegrał rząd brytyjskiej Partii Pracy z Clementem Attlee na czele, ale również inni socjaldemokratyczni premierzy, tacy jak Willem Drees w Holandii, Hans Hedtoft w Danii i Einar Gerhardsen w Norwegii, wnieśli istotny wkład w powstanie NATO. W Stanach Zjednoczonych prezydentem był demokrata Harry Truman, a Louis St. Laurent z Partii Liberalnej był premierem Kanady. Obaj należeli do centrolewicy.

Zajmowałem się głównie zagadnieniami polityki wewnętrznej, takimi jak emerytury, zarządzanie dochodami z ropy naftowej i reforma sektora publicznego. Moje zaangażowanie na płaszczyźnie międzynarodowej dotyczyło głównie kwestii klimatu i zdrowia dzieci. Mimo to polityka obronna i polityka bezpieczeństwa towarzyszyły mi przez całe moje polityczne życie. Od dyskusji o NATO i broni jądrowej w AUF w latach osiemdziesiątych do poważnych inwestycji obronnych w czasie, kiedy byłem premierem. Poświęciłem również dużo czasu udziałowi Norwegii w międzynarodowych operacjach wojskowych, między innymi w Afganistanie, Libii i Kosowie.

Wierzę w silne instytucje. We wspólnotę, w ramach której i duzi, i mali mają zapewnione miejsce przy stole, gdzie wszyscy są wysłuchani i ustanawiają wspólne zasady ograniczające prawo silniejszego. Ogólnie rzecz biorąc, właśnie to nazywamy cywilizacją. Tak jest w lokalnej społeczności, na szczeblu krajowym, a zwłaszcza na arenie międzynarodowej. Aby zapobiegać wojnom i niesprawiedliwości, potrzebne są organizacje działające w oparciu o prawo międzynarodowe i demokratyczne wartości. Właśnie w zorganizowanych wspólnotach najlepiej chronione są interesy poszczególnych państw, przede wszystkim małych. Wiążąca współpraca między Stanami Zjednoczonymi a Europą stanowi podstawę wspólnoty, jakiej potrzebujemy w polityce obronnej i polityce bezpieczeństwa.

Tego samego wieczoru, gdy dowiedziałem się, że do rana Amerykanie muszą poznać moją odpowiedź, usiadłem w pokoju z Ingrid. To była długa rozmowa. Jej sceptycyzm nie zniknął, ale moja żona wierzy we współpracę międzynarodową tak samo mocno jak ja. Wspólnie podjęliśmy decyzję. Zgodziłem się zostać kandydatem Obamy i Merkel na stanowisko sekretarza generalnego.

Dowiedziałem się, że popiera mnie wiele państw członkowskich NATO, i zostałem poinstruowany, że mam nie podejmować żadnych działań we własnym zakresie. Wyjaśniono mi, że pracuje dla mnie najlepszy szef kampanii na świecie: Barack Obama. A więc zaczął się czas oczekiwania.

------------------------------------------------------------------------

ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij