Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Na obcej ziemi. Nowe życie - ebook

Data wydania:
12 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na obcej ziemi. Nowe życie - ebook

Poruszająca historia ludzi, którzy muszą zacząć budować swoje życie od nowa, w zupełnie nowym, nieznanym im miejscu. Po opuszczeniu Wołynia, Wissarion, Nadia, Marcel i Marta z bratem przyjeżdżają do Wrocławia, by rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Na miejscu czują się rozczarowani, ponieważ wszystko wygląda zupełnie inaczej niż przedstawiała to radziecka prasa. Dla Lemańskiego i jego przyjaciół powojenny rozgardiasz to dobry moment na zarobienie dużych pieniędzy, dla Andrzeja i jego rodziny to ciężka próba zmiany swojego życia a nawet wartości, którymi się dotychczas kierowali. Obraz Ziem Odzyskanych, ponura epoka stalinizmu w której bohaterowie powieści muszą się odnaleźć, by przetrwać. Joanna Jax kolejny raz udowadnia, że jest mistrzynią w osadzaniu opowieści w historycznych realiach.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-83291-33-8
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Wro­cław, 1947

Przed mo­nu­men­tal­nym bu­dyn­kiem z czer­wo­nej ce­gły w neo­go­tyc­kim stylu przy ulicy Sta­lina kłę­biły się tłumy lu­dzi, które nad­cią­gały z Dworca Odra. Po­rząd­kowi pró­bo­wali usta­wić coś w ro­dzaju ko­lejki, udzie­lali in­for­ma­cji i zda­wali się wy­ka­zy­wać aniel­ską cier­pli­wość.

Młoda ko­bieta z opa­ską Pań­stwo­wego Urzędu Re­pa­tria­cyj­nego na rę­ka­wie wy­szła z tłumu, oparła się o ścianę bu­dynku i pod­pa­liła pa­pie­rosa. Wy­pu­ściła kłąb dymu i po­pa­trzyła w niebo, jakby spraw­dzała, czy za chwilę lu­nie deszcz, czy może ciemne chmury się roz­pro­szą i oszczę­dzą cze­ka­ją­cych przed sie­dzibą PUR-u lu­dzi.

Wis­sa­rion nie miał po­ję­cia, gdzie po­wi­nien się udać, aby wy­łusz­czyć swoją prośbę i do­stać zgodę na prze­nie­sie­nie do Wro­cła­wia, mimo że otrzy­mał już nada­nie ziemi i go­spo­dar­stwa, a jego karta prze­sie­dleń­cza ja­sno wska­zy­wała, iż po­wi­nien za­miesz­kać we wsi Szczo­dre, kie­dyś zna­nej jako Si­byl­le­nort. W końcu pod­szedł do dziew­czyny. Nadia i Ju­lianna za­wsze mu po­wta­rzały, że jest przy­stoj­nym męż­czy­zną i gdy się uśmie­cha, jest w sta­nie ocza­ro­wać każdą pannę.

– Straszny ścisk – za­gad­nął.

Uśmiech­nęła się do niego, nieco z przy­musu. Wy­glą­dała na zmę­czoną i może lekko znu­żoną.

– Te­raz nie jest tak strasz­nie, ale za­raz po woj­nie, gdy prze­nie­siono nas już do Wro­cła­wia, działy się tu dan­tej­skie sceny. Po­dob­nie zresztą jak w na­szych punk­tach eta­po­wych na Psim Polu i przy Pau­liń­skiej. A te­raz zno­wuż nas mają stąd wy­ko­pać, bo w tym bu­dynku po­wsta­nie szkoła. A wy skąd przy­je­cha­li­ście? – po­wie­działa mo­no­ton­nym gło­sem. Naj­wy­raź­niej urok Wis­sa­riona na nią nie za­dzia­łał.

– Przy­by­łem spod Le­ska. Już ja­kiś czas temu.

– I do­piero te­raz się do nas zgła­sza­cie? – zdzi­wiła się.

– Nie. – Uśmiech­nął się słabo i wy­cią­gnął z kie­szeni akt nada­nia ziemi i bu­dyn­ków, wy­sta­wiony przez Mi­ni­ster­stwo Ziem Od­zy­ska­nych, oraz kartę prze­sie­dleń­czą.

– Coś się nie zga­dza? – za­dała ko­lejne py­ta­nie i mach­nęła ręką. – Pro­szę się nie przej­mo­wać błę­dami w do­ku­men­tach. Mamy urzęd­ni­ków wła­ści­wie z ła­panki. Kiedy się skoń­czy re­pa­tria­cja i sy­tu­acja się uspo­koi, po­pra­wią panu te kwity.

– Nie w tym rzecz... Chciał­bym się prze­nieść do mia­sta, a na go­spo­darce po­zo­stałby mój brat. Nie wiem, jak to za­ła­twić, żeby i przy­dział do­stać we Wro­cła­wiu, i ro­botę – wy­du­kał.

Nie chciał miesz­kać ze Stie­pa­nem. Da­ro­wał mu ży­cie i po­mógł w trud­nej sy­tu­acji, ale nie za­mie­rzał się nim opie­ko­wać jak nie­gdyś. No­sił w so­bie zbyt wiele żalu do brata, by mógł uda­wać, że nic strasz­nego się nie wy­da­rzyło. Poza tym był prze­ko­nany, że gdy tylko Stie­pan nieco okrzep­nie i po­czuje się w swo­jej no­wej skó­rze bez­piecz­nie, znowu za­cznie coś kom­bi­no­wać. W końcu na te te­reny przy­było wielu Ukra­iń­ców i kto wie, ilu spo­śród nich to dzia­ła­cze OUN-u albo żoł­nie­rze UPA. On zaś nie za­mie­rzał się w to ba­wić. Przede wszyst­kim dla­tego, że nade wszystko pra­gnął znik­nąć z oczu mi­li­cji i funk­cjo­na­riu­szom Urzędu Bez­pie­czeń­stwa Pu­blicz­nego. A ci pil­no­wali Ukra­iń­ców jak oka w gło­wie, za­pewne prze­ra­żeni my­ślą, że Ukra­iń­ska Po­wstań­cza Ar­mia mo­głaby się od­ro­dzić i sze­rzyć dy­wer­sję.

W tak du­żym mie­ście jak Wro­cław ła­twiej było wto­pić się w tłum. W ich wsi wszy­scy pa­trzyli na nowo przy­by­łych Ukra­iń­ców jak na dia­bły. Po­cząw­szy od wła­dzy lo­kal­nej, a na zwy­kłych miesz­kań­cach skoń­czyw­szy. A on wo­lał po­zo­stać ano­ni­mowy. Miał plan i nie ży­czył so­bie, aby głu­pie wy­bryki brata go zni­we­czyły.

– Jak cała wio­cha zje­dzie do Wro­cła­wia, to nie da się tu żyć – burk­nęła.

– A co wam prze­szka­dza wiej­ska lud­ność? Nowa wła­dza po­noć ho­łubi ro­bot­ni­ków i chło­pów, a pani tak po­gar­dli­wie się o nich wy­raża. – Wis­sa­rion po­sta­no­wił uda­wać ura­żo­nego.

– Pa­nie to były za sa­na­cji – od­parła wy­nio­śle. – Mam na imię Irena. A dla­czego się mar­twimy re­pa­trian­tami ze wsi? To pro­ste, oni nie po­tra­fią żyć w mie­ście. W ła­zien­kach trzy­mają kury, na po­dwó­rzach bu­dują szopy i ho­dują w nich kozy i świ­nie, a na skwe­rach sa­dzą ziem­niaki. Wy­le­gują się w par­kach, jakby byli na łące, i wy­sta­wiają krze­sła na chod­niki, gdzie bie­sia­dują jak we wła­snym obej­ściu. Tak nie może być...

– Za­pew­niam Irenkę, że nie za­mie­rzam ho­do­wać świń i sa­dzić na zie­leń­cach bu­ra­ków. Po pro­stu nie chcę miesz­kać na wsi, tylko w mie­ście.

– Do­brze mó­wi­cie po pol­sku – stwier­dziła i przy­gry­zła wargi. – Tak so­bie my­ślę... Wiem! Wy­ślę was do ta­kiej jed­nej kie­row­niczki Re­fe­ratu Pracy. Na­rzeka, że nie ro­zu­mie Ukra­iń­ców, i rwie so­bie włosy z głowy, gdy ci za­rzu­cają ją py­ta­niami. Może się jej przy­da­cie. Na­zywa się Ge­no­wefa Ku­rzepa.

– My­śla­łem ra­czej o za­trud­nie­niu przy od­bu­do­wie mia­sta. Za­wsze pra­co­wa­łem fi­zycz­nie... – za­czął du­kać.

– Tak się wam śpie­szy do cięż­kiej ro­boty? To te­raz nie­bez­pieczne za­ję­cie. Można ja­kiś nie­wy­buch zna­leźć albo trupa... I tak się wy­star­cza­jąco na­ty­ra­cie w czy­nie spo­łecz­nym – od­parła, wni­kli­wie przy­glą­da­jąc się Wis­sa­rio­nowi. – Przy­stojni je­ste­ście. Jak wam na imię?

Zi­now­jew nieco się za­wsty­dził, bo dziew­czyna po­dała swoje imię, a on się nie przed­sta­wił.

– W... Wik­tor – po­wie­dział i prze­łknął ślinę. O mały włos nie po­dał swo­jego praw­dzi­wego imie­nia.

– Spodo­ba­cie się Gieni. – Za­chi­cho­tała.

– To może jed­nak na tę bu­dowę... – wy­mam­ro­tał.

– A co wy do mnie ga­da­cie? Ja tu tylko po­rządku pil­nuję. Stań­cie w ko­lejce jak wszy­scy i po­wiedz­cie, że wy do kie­row­niczki Ku­rzepy. Ona zde­cy­duje, co z wami zro­bić. Uprze­dzam jed­nak, iż naj­pierw trzeba się za­jąć tymi, co do­piero przy­je­chali i nie mają gdzie spać. A wy, Wik­to­rze, i dom do­sta­li­ście, i hek­tar grun­tów, a na­wet za­po­mogę, bo wia­domo, że zie­mia od razu nie ob­ro­dzi – od­parła dziew­czyna i ru­szyła w stronę bramy, gdzie pa­no­wał naj­więk­szy roz­gar­diasz.

Stwier­dził, że musi po­cza­ro­wać tę pa­nią Ku­rzepę, aby ta nie ode­słała go do dia­bła. Wła­ści­wie nie miał po­ję­cia, czy w ogóle po­wi­nien się zgło­sić do urzędu dla re­pa­trian­tów, czy gdzie in­dziej, ale od cze­goś mu­siał za­cząć, a tę in­sty­tu­cję już znał. Nowa pol­ska wła­dza zdą­żyła się za­in­sta­lo­wać, wy­pie­ra­jąc ra­dziec­kich urzęd­ni­ków oraz po­zby­wa­jąc się „czer­wo­nej sza­rań­czy” z tro­fiej­nych ko­mand, ale on był na tych zie­miach od nie­dawna i nie wie­dział do­kład­nie, kto i czym się zaj­mo­wał. No może oprócz funk­cjo­na­riu­szy Urzędu Bez­pie­czeń­stwa Pu­blicz­nego i żoł­nie­rzy Kor­pusu Bez­pie­czeń­stwa We­wnętrz­nego. Z nimi jed­nak wo­lał nie mieć do czy­nie­nia.

We­wnątrz bu­dynku Wis­sa­rion po­czuł się nie­mal jak w ko­ściele. Łu­kowe skle­pie­nia, wi­tra­żowe okna i bo­gato zdo­bione kute ba­lu­strady przy­wo­dziły na myśl wła­śnie taki przy­by­tek. Może i sama in­sty­tu­cja miała w so­bie coś ze świą­tyni, bo­wiem każdy, kto tu przy­by­wał, mo­dlił się, by tra­fić do mu­ro­wa­nego domu, nie­znisz­czo­nego miesz­ka­nia czy otrzy­mać zie­mię, na któ­rej co­kol­wiek wy­ro­śnie.

Ge­no­wefa Ku­rzepa była szcze­rze zdzi­wiona wi­zytą Wis­sa­riona Zi­now­jewa, a może ra­czej Wik­tora Kraw­czenki.

– Prze­cież do­sta­li­ście i hek­tar ziemi, i dom ładny, a na­wet za­po­mogę trzy­sta zło­tych – po­wie­działa. – Zresztą nie wiem, czego szu­ka­cie w na­szym urzę­dzie, to sprawa wy­działu do spraw lo­ka­lo­wych. O ile otrzy­ma­cie we Wro­cła­wiu ro­botę, cho­ciaż ta też nie gwa­ran­tuje kwa­te­runku. Tylko po co wam się pchać do tego zruj­no­wa­nego mia­sta?

– Z bra­tem nie naj­le­piej żyję, wolę więc miesz­kać i pra­co­wać we Wro­cła­wiu.

Ge­no­wefa Ku­rzepa była ko­bietą około pięć­dzie­siątki, dość wy­soką i – jak to się ma­wiało – „przy ko­ści”. Jej twarz miała jed­nak ła­godne rysy i można było pa­nią Ge­no­wefę uznać za dość atrak­cyjną, cho­ciaż kom­plet­nie nie była w ty­pie Wis­sa­riona. Przy­glą­dała mu się bacz­nie, po­dob­nie jak młoda Irenka, pil­nu­jąca po­rządku przed bu­dyn­kiem. Miął w dło­niach be­ret, nie bar­dzo wie­dząc, czy wyjść z po­koju kie­row­niczki i skie­ro­wać się do znaj­du­ją­cego się nie­da­leko Za­rządu Miej­skiego, bo tam po­wi­nien do­stać ja­kieś wska­zówki, czy jed­nak po­pro­sić kor­pu­lentną urzęd­niczkę o po­moc. Sprawę roz­strzy­gnęła sama Ku­rzepa – we­zwała do sie­bie jedną z pra­cow­nic, na­ka­zała od­na­leźć do­ku­menty Wik­tora Kraw­czenki, a jego po­pro­siła, żeby usiadł i po­cze­kał.

– Spró­buję wam po­móc. Je­stem jed­nak kie­row­ni­kiem Re­fe­ratu Pracy i nie zaj­muję się kwa­te­run­kiem – po­wie­działa z ża­lem w gło­sie.

– Może od­najdę przy­ja­ciela z mo­jej wsi, na pewno da mi miej­sce do spa­nia, by­le­bym ro­botę pod­ła­pał – wy­du­kał.

– A jak się na­zywa wasz zna­jomy? Może i jego do­ku­men­tów po­szu­kamy i po­wiemy wam, gdzie za­miesz­kał? – za­pro­po­no­wała Ge­no­wefa.

Za­klął w du­chu. Nie miał po­ję­cia, który z jego zna­jo­mych mógłby prze­by­wać we Wro­cła­wiu. Prze­cież nie poda zmy­ślo­nych da­nych, bo tylko na­robi ba­ła­ganu. Może zna­la­złby się ja­kiś Zi­now­jew, ale tego na­zwi­ska wo­lał nie wy­mie­niać, choć być może ta uczynna ko­bieta nie miała po­ję­cia, kim byli człon­ko­wie jego ro­dziny.

– Pro­szę się nie tru­dzić. I tak ma­cie ze mną pro­blemy, nie chcę wam do­kła­dać na­stęp­nych. – Mach­nął ręką.

Nie od­po­wie­działa, po­nie­waż do po­koju we­szła młoda, wy­chu­dzona dziew­czyna w za du­żej su­kience i po­ło­żyła na biurku szarą teczkę. Ku­rzepa za­raz ją otwo­rzyła, od­na­la­zła do­ku­menty do­ty­czące Wik­tora Kraw­czenki i po­wie­działa:

– Wi­dzę, że przy­słu­ży­li­ście się NKWD w tro­pie­niu ukra­iń­skich ban­dy­tów. Może uda­cie się z moją re­ko­men­da­cją do Wo­je­wódz­kiego Urzędu Bez­pie­czeń­stwa Pu­blicz­nego? Tacy lu­dzie są nam po­trzebni, bo nie po­zby­li­śmy się jesz­cze wszyst­kich mor­der­ców z UPA. Za­pewne wielu z nich prze­śli­zgnęło się do Wro­cła­wia i kto wie, czy nie ze­chcą przy­go­to­wać ko­lej­nych ak­tów sa­bo­tażu. Mo­gli­by­ście i te­raz po­móc w ich od­na­le­zie­niu.

„Jesz­cze mi tylko tego bra­ko­wało” – po­my­ślał z prze­ką­sem, ale nie chciał zbyt gwał­tow­nie re­ago­wać na po­dobną pro­po­zy­cję. Ge­no­wefa Ku­rzepa mo­głaby po­my­śleć, że jest wro­giem no­wego ustroju, co zresztą nie mi­ja­łoby się z prawdą. Mil­czał więc, jakby roz­wa­żał ofertę.

– Znam jed­nego wy­soko po­sta­wio­nego ofi­cera NKWD... – cią­gnęła nie­zra­żona mil­cze­niem Wis­sa­riona.

– Prze­cież we Wro­cła­wiu już się za­in­sta­lo­wała pol­ska wła­dza...

Po­pa­trzyła na niego jak na idiotę. Ta­jem­nicą po­li­szy­nela było, że w każ­dym waż­niej­szym re­sor­cie wła­dzę nad­rzędną sta­no­wili ra­dzieccy ofi­cjele, na­zy­wani so­wiet­ni­kami, na­wet je­śli cho­dzili w pol­skich mun­du­rach. I to oni za­wsze mieli ostat­nie słowo. Jesz­cze bar­dziej niż przed chwilą pra­gnął, by ko­bieta po­rzu­ciła ten po­mysł.

– Sły­szy­cie prze­cież, że do­brze ga­dam w wa­szym ję­zyku, cho­ciaż je­stem Ukra­iń­cem. A tu­taj przy­jeż­dża wielu ta­kich, co po pol­sku ani be, ani me, ani ku­ku­ryku. – Wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu, by za­chę­cić Ku­rzepę do za­trud­nie­nia go w cha­rak­te­rze tłu­ma­cza. Na po­czą­tek mógłby ro­bić i to.

Ge­no­wefa po­stu­kała ołów­kiem w blat biurka i stwier­dziła:

– Moim tłu­ma­czem nie mo­że­cie zo­stać, bo już mi ja­kie­goś przy­dzie­lili, ale bę­dzie­cie jeź­dzili w te­ren i spraw­dzali, czy prze­sie­dlo­nym Ukra­iń­com ni­czego nie bra­kuje. Co­dzien­nie bę­dzie­cie spo­rzą­dzać ra­porty. Pi­sać umie­cie?

– Po pol­sku dość kiep­sko – przy­znał się od razu, bo jakże miałby two­rzyć ja­kieś pi­sma bez zna­jo­mo­ści al­fa­betu ła­ciń­skiego.

– I co ja mam z wami zro­bić? – jęk­nęła, ale na szczę­ście nie na­ka­zała, żeby so­bie już po­szedł, bo mar­no­wał jej cenny czas. – Może wróć­cie na go­spo­darkę, po­jed­naj­cie się z bra­tem...

– Ni­gdy w ży­ciu – wy­ce­dził.

– W ta­kim ra­zie bę­dzie­cie roz­wo­zić do po­wia­to­wych ko­mi­te­tów apro­wi­za­cyj­nych przy­działy z na­szego od­działu Cen­tral­nego Ko­mi­tetu Po­mocy Spo­łecz­nej przy punk­cie eta­po­wym przy Pau­liń­skiej. Żyw­ność, ubra­nia, środki czy­sto­ści... A tym­cza­sem za­miesz­ka­cie na Bi­sku­pi­nie. Do­kwa­te­ruję was do willi, w któ­rej miesz­kam. Mam je­den po­kój i małą służ­bówkę. Mo­że­cie się w niej za­de­ko­wać, do­póki nie znaj­dziemy wam cze­goś in­nego. Pro­wa­dzić auto po­tra­fi­cie?

Po­krę­cił głową. Miał wra­że­nie, że ko­bieta za chwilę straci cier­pli­wość.

– W ta­kim ra­zie bę­dzie­cie po­moc­ni­kiem kie­rowcy – od­parła z gło­śnym wes­tchnie­niem.

Wis­sa­rion chwy­cił dłoń Ku­rzepy i za­czął ją ob­ca­ło­wy­wać.

– Jakże ja się wam od­wdzię­czę? – za­py­tał.

Ko­bieta po­czer­wie­niała jak bu­rak i wy­mam­ro­tała, re­zy­gnu­jąc ze sto­so­wa­nia per wy:

– W pie­cach na­pa­lisz, drewna na­rą­biesz i przy­pil­nu­jesz, żeby inni lo­ka­to­rzy za bar­dzo nie bru­dzili. Im się wy­daje, że za­raz ich gdzieś prze­niosą, to o nic nie dbają. Gdy taki wielki chłop jak ty zwróci im uwagę, pew­nie po­słu­chają. A ja je­stem tylko słabą ko­bietką. – Chyba go pod­ry­wała, co tro­chę go prze­ra­ziło.

– Prze­cież mógł­bym pójść na bu­dowę, żeby wam pro­ble­mów nie ro­bić...

– Cie­bie szkoda. – Spu­ściła wzrok jak panna na wy­da­niu.

– W ta­kim ra­zie już nikt nie bę­dzie u was bru­dził. – Uśmiech­nął się nie­na­tu­ral­nie.

Za­po­mniał, jak zjed­ny­wać so­bie ko­biety i te­raz ro­bił to bar­dzo nie­udol­nie. Na­wet nie pa­mię­tał, kiedy ostat­nio się uśmie­chał w spo­sób nie­wy­mu­szony. Od­kąd stra­cił córkę, a drogi jego i Nadii się ro­ze­szły, nic go nie cie­szyło.

– W ta­kim ra­zie po­dam ci ad­res tej willi. Przyjdź po czwar­tej, wtedy po­win­nam już być w domu. Dziel­nica ładna, spo­kojna i mało znisz­czona, bę­dzie ci się tam po­do­bało – od­parła, lekko du­ka­jąc.

Do nie­dawna kon­kretna i dość chłodna Ge­no­wefa na­gle za­mie­niła się w za­lęk­nioną, a może bar­dziej za­wsty­dzoną ko­bietę. Za­pewne uznała, że ma u Wis­sa­riona ja­kieś szanse. Na ra­zie nie za­mie­rzał wy­pro­wa­dzać jej z błędu, po­nie­waż pani kie­row­nik Re­fe­ratu Pracy przez ja­kiś czas bę­dzie mu bar­dzo po­trzebna.

– Do­brze, będę. Tylko... ja ni­czego nie mam. Wszystko zo­sta­wi­łem bratu. Ot, kilka sta­rych szmat – od­parł i wska­zał na nie­wielki to­bo­łek, który za­brał z domu.

– Zaj­miemy się rów­nież tym. Je­śli za­czniesz pracę w ko­mi­te­cie, bę­dziesz mógł so­bie coś wy­brać do ubra­nia. I za­sta­nów się nad współ­pracą z Urzę­dem Bez­pie­czeń­stwa. Puł­kow­nik Fio­do­row może zro­bić z cie­bie praw­dziwą szy­chę, je­śli dzięki to­bie zła­pie kilku ban­dy­tów z UPA. – Uśmiech­nęła się, nie­świa­doma, że Wis­sa­rion Zi­now­jew w tym mo­men­cie stra­cił od­dech.

– Kto taki? – wy­mam­ro­tał po chwili mil­cze­nia.

– Mak­sim Fio­do­row. Pra­cuje w tym pięk­nym, ogrom­nym bu­dynku przy Pod­walu. I uwierz­cie, to on trzę­sie tym urzę­dem. Może wszystko...

„Tak, może wszystko – po­my­ślał z prze­ką­sem Wis­sa­rion. – Na­wet żyć z moją córką i z moją uko­chaną”.

– Nie... Wolę po­zo­stać zwy­kłym, pro­stym czło­wie­kiem – wy­du­kał.

– Te­raz wszystko się zmie­niło i za ja­kiś czas nie bę­dziesz mu­siał już być pro­stym czło­wie­kiem, bo każdy, kto ze­chce się wy­kształ­cić, do­sta­nie taką moż­li­wość.

Nie od­po­wie­dział, je­dy­nie ski­nął głową. Za­pa­mię­tał ad­res willi na Bi­sku­pi­nie, przy Spół­dziel­czej, a po­tem wy­szedł na mięk­kich no­gach z po­koju Ku­rzepy. Do­tarło bo­wiem do niego, że je­śli Mak­sim Fio­do­row zo­stał tu­taj od­de­le­go­wany, Nadia i jego có­reczka praw­do­po­dob­nie przy­je­chały ra­zem z nim.

Plan na jego przy­szłe ży­cie, który wy­kluł się pod­czas po­dróży do Wro­cła­wia, wła­śnie legł w gru­zach.2.

Wro­cław, 1947

Czarny che­vro­let za­trzy­mał się przed jedną z ka­mie­nic przy daw­nej Mat­thias­strasse. Obec­nie ulica otrzy­mała miano Jó­zefa Sta­lina i Nadia po­my­ślała, że za­pewne miesz­kańcy bu­dynku wo­le­liby nie­miecką na­zwę, na­wią­zu­jącą do świę­tego, ani­żeli do ty­rana i mor­dercy mi­lio­nów lu­dzi. Wie­rzyła, że okres kultu przy­wódcy ra­dziec­kiego mi­nie tak samo jak nie­gdyś Adolfa Hi­tlera. Na ra­zie jed­nak nic na to nie wska­zy­wało.

– Pro­szę nie cze­kać, spę­dzę tu kilka go­dzin – po­wie­działa do kie­rowcy che­vro­leta.

– Puł­kow­nik po­wie­dział, że mam was także za­wieźć z po­wro­tem do domu – oznaj­mił młody męż­czy­zna, który nie­dawno zo­stał kie­rowcą waż­nej oso­bi­sto­ści i czuł się z tego po­wodu bar­dzo dumny.

– W ta­kim ra­zie pro­szę po mnie przy­je­chać o szó­stej. Być może mój mąż bę­dzie was po­trze­bo­wał, a wy bę­dzie­cie mar­no­wali czas, sto­jąc bez­czyn­nie przed ja­kąś ka­mie­nicą – oznaj­miła su­cho.

– W ta­kim ra­zie będę o szó­stej – od­parł ta­kim to­nem, jakby Nadia wła­śnie ode­brała mu szansę na kilka go­dzin od­po­czynku.

Wła­ści­wie było jej wszystko jedno, co w tym cza­sie bę­dzie ro­bił ów czło­wiek. Mógł so­bie po­je­chać nad rzekę albo wró­cić na Pod­wale, przed bu­dy­nek Wo­je­wódz­kiego Urzędu Bez­pie­czeń­stwa Pu­blicz­nego, w któ­rym re­zy­do­wał Fio­do­row. Nie chciała jed­nak bu­dzić sen­sa­cji wśród miesz­kań­ców ka­mie­nicy przy Sta­lina. I tak sie­dzący na krze­słach przed bu­dyn­kiem dwaj męż­czyźni przy­glą­dali się jej z lekką grozą, po­dob­nie jak za­mia­ta­jąca obej­ście ko­bieta.

Gdy tylko Nadia zbli­żyła się do bramy, otyła nie­wia­sta w kwie­ci­stej chu­stce na gło­wie za­częła ostrym to­nem ru­gać męż­czyzn:

– To nie wa­sza wio­cha! Nie przy­stoi w wiel­kim mie­ście sie­dzieć na ulicy!

Na Nadię prze­stała zer­kać, za­pewne ze stra­chu. Każde dziecko wie­działo bo­wiem, że po­nie­miec­kie zdo­by­cze, ja­kimi były mię­dzy in­nymi luk­su­sowe li­mu­zyny, na­le­żały do in­sty­tu­cji, któ­rych na­le­żało się wy­strze­gać.

– Prze­pra­szam... – prze­rwała ty­radę ko­biety Nadia. – Szu­kam ro­dziny Le­mań­skich.

Nadia się do­my­śliła, że ko­bie­cina jest do­zor­czy­nią i zna wszyst­kich miesz­kań­ców ka­mie­nicy.

– Pod piątką miesz­kają – wy­mam­ro­tała.

– Dzię­kuję – od­parła i uśmiech­nęła się do wga­pia­ją­cego się w nią to­wa­rzy­stwa. Nie chciała, żeby czuli przed nią lęk czy na­wet re­spekt.

Bu­dy­nek, w któ­rym za­miesz­kali Le­mań­scy i Osad­kow­scy, nie ucier­piał zbyt­nio pod­czas ob­lę­że­nia Bre­slau. Na fa­sa­dzie można było do­strzec je­dy­nie dziury po ku­lach, ale kon­struk­cja naj­pew­niej nie zo­stała uszko­dzona. Nie usta­wiono żad­nych wspor­ni­ków czy rusz­to­wań, co było dość rzad­kim wi­do­kiem we Wro­cła­wiu.

Na klatce scho­do­wej cuch­nęło nie­mi­ło­sier­nie. Za­pach go­to­wa­nej ka­pu­sty mie­szał się z wo­nią ku­rzych od­cho­dów. Nadia nie bar­dzo wie­działa, dla­czego śmier­dzi tam jak w wiej­skim obej­ściu, ale nie za­mie­rzała się zbyt­nio nad tym za­sta­na­wiać. Za chwilę miała zo­ba­czyć swo­ich dawno nie­wi­dzia­nych przy­ja­ciół. W ta­kich chwi­lach do­ce­niała sta­tus, który po­sia­dała dzięki Mak­si­mowi. Jedno zda­nie wy­star­czyło, by jego pod­władni ru­szyli do roz­ma­itych urzę­dów, żeby do­wie­dzieć się, co się stało z Le­mań­skimi i An­drze­jem Osad­kow­skim, a po­tem usta­lić ich ak­tu­alny ad­res.

Na­ci­snęła dzwo­nek przy dwu­skrzy­dło­wych zie­lo­nych drzwiach z lekko od­pry­sku­jącą farbą. Po chwili usły­szała zgrzyt prze­krę­ca­nego zamka, a po­tem uj­rzała na progu swoją byłą te­ściową, Ka­ta­rzynę Osad­kow­ską. Matka Marty i An­drzeja bar­dzo się po­sta­rzała od czasu, gdy wi­działy się ostatni raz, ale wciąż miała duże, prze­ni­kli­wie spo­glą­da­jące oczy. Nadii ugięły się nogi, po­nie­waż nie miała po­ję­cia, że ro­dzice An­drzeja po­wró­cili z Ka­zach­stanu. A te­raz sta­nęła oko w oko z pa­nią Ka­ta­rzyną, która za­pewne już wie­działa za­równo o roz­wo­dzie swo­jego syna, jak i o tym, że Nadia zwią­zała się z ra­dziec­kim ofi­ce­rem NKWD.

– Dzień do­bry – wy­du­kała.

– Nadia? – za­py­tała pani Osad­kow­ska. – A co ty tu ro­bisz?

W gło­sie te­ścio­wej nie po­brzmie­wała ra­dość ze spo­tka­nia po la­tach, ale ra­czej po­garda po­mie­szana ze zdzi­wie­niem.

– Chcia­łam od­wie­dzić swo­ich przy­ja­ciół. – Z tru­dem wy­po­wia­dała słowa, bo nie­chęć pani Ka­ta­rzyny do niej nieco wy­trą­ciła ją z rów­no­wagi. – I cie­szę się, że mama... że pani prze­żyła.

– Oboje z mę­żem prze­ży­li­śmy. A je­śli przy­szłaś od­wie­dzić swo­ich przy­ja­ciół, to w tym domu na pewno ich nie znaj­dziesz – burk­nęła stara Osad­kow­ska.

– A czy Ma­rianna i Bo­guś... Na pewno pani ich po­znała... Czy zna pani może ich ak­tu­alny ad­res? – Nadia wciąż się ją­kała, jakby stała przed ob­li­czem ja­kiejś waż­nej oso­bi­sto­ści.

– Miesz­kają pod sió­demką – burk­nęła pani Ka­ta­rzyna i za­trza­snęła Nadii drzwi przed no­sem.

Mo­gła za­dzwo­nić jesz­cze raz i po­pro­sić, by Osad­kow­ska za­wo­łała Mar­cela albo Martę, ale się nie ośmie­liła. Pa­lił ją wstyd, bo była prze­ko­nana, że te­ściowa wie­działa nie tylko o jej ma­riażu z Fio­do­ro­wem, ale także o tym, iż Wis­sa­rion Zi­now­jew wcale nie był jej ku­zy­nem. Była pewna, że za­równo Marta, jak i An­drzej bro­nili jej do­brego imie­nia, ale kto wie, co mo­gło strze­lić do głowy Fe­li­cji czy Jadźce Kacz­kan?

We­szła na na­stępną kon­dy­gna­cję i za­pu­kała pod nu­mer siódmy, po­nie­waż ni­g­dzie nie zna­la­zła dzwonka. Na skrzy­dle drzwi przy­twier­dzono dwie pa­pie­rowe wi­zy­tówki. Wy­ni­kało z nich, że oprócz Ma­rianki i Bo­gu­sia w miesz­ka­niu miej­sce do ży­cia zna­la­zła także ro­dzina o na­zwi­sku Dzię­giel.

Drzwi otwo­rzył jej brzu­chaty męż­czy­zna w pod­ko­szulku, o prze­rze­dzo­nej fry­zu­rze i z pa­pie­ro­sem w zę­bach. Przez wą­ską szparę wy­do­był się odór, któ­rego na­miastkę czuć było na klatce scho­do­wej. Po­pa­trzył na ele­gancko ubraną Nadię, przy­gła­dził zmierz­wione włosy, mla­snął obrzy­dli­wie, jakby ssał lan­drynkę, i za­py­tał uwo­dzi­ciel­skim gło­sem:

– A pani ładna to do kogo?

– Szu­kam panny Ma­rianny i jej brata, Bo­gu­sia. Do­brze tra­fi­łam?

– To pani sio­stra? A ni­po­dobna żadną miarą. – Uśmiech­nął się.

– Ku­zynka – od­parła z wes­tchnie­niem.

– Wcho­dzi pani.

Męż­czy­zna otwo­rzył sze­rzej drzwi, ale wciąż w nich stał i Nadia mu­siała otrzeć się o jego wy­sta­jący brzuch, żeby do­stać się do środka. Mimo pa­nu­ją­cej biedy i re­gla­men­to­wa­nej żyw­no­ści temu czło­wie­kowi mu­siało się do­brze po­wo­dzić, je­śli nie stra­cił, jak to ma­wiał Mar­cel, swo­jego „bań­tu­cha”.

Prze­ci­snęła się przez wą­ski ko­ry­tarz, za­gra­cony nie­moż­li­wie, i w końcu zna­la­zła się w po­koju Ma­rianny i Bo­gu­sia. Ze­zo­wata ko­bieta aż się po­pła­kała z ra­do­ści, wi­dząc Nadię. Nikt z jej przy­ja­ciół nie miał po­ję­cia, że i ona w końcu tra­fiła do Wro­cła­wia. Nie była jed­nak przy­mu­so­wym prze­sie­dleń­cem, ale żoną so­wiet­nika, bez któ­rego wła­dze Urzędu Bez­pie­czeń­stwa nie mo­gły pod­jąć żad­nej zna­czą­cej de­cy­zji.

– Osad­kow­scy wró­cili z Ka­zach­stanu... Ale pani Ka­ta­rzyna na­wet nie chciała mnie wpu­ścić do miesz­ka­nia – za­częła się ża­lić Nadia, kiedy już przy­wi­tała się z Ma­rianną i jej bra­tem, a po­tem ob­ja­śniła, dla­czego zna­la­zła się we Wro­cła­wiu.

– Ni cał­kim z Ka­zach­stanu. Po­dob­nież z ar­mią An­dersa wy­szli i miesz­kali po­tem u In­dian – za­ko­mu­ni­ko­wała Ma­rianka.

– W Ame­ryce? – zdzi­wiła się Nadia. Chyba bar­dziej tym, że zde­cy­do­wali się opu­ścić bez­pieczny i bo­gaty kraj i przy­je­chali do ko­mu­ni­stycz­nej i zruj­no­wa­nej Pol­ski.

– Ni, nu w ja­kij Ame­ryce? W In­diach, ga­dam prze­cież. – Ma­rianna mach­nęła ręką, bo naj­wy­raź­niej nie miała po­ję­cia, że In­dia­nie wcale nie miesz­kają w In­diach, ale w Ame­ryce.

– Mu­sieli się bar­dzo zdzi­wić, gdy się do­wie­dzieli, jak wiel­kie zmiany za­szły w ich ro­dzi­nie. Marta w końcu wy­szła za Mar­cela, a ich syn roz­wiódł się ze mną.

– I An­drzej si oże­nił z Emilką Lam­par­ską – po­wie­działa Ma­rianka.

– Wiem o tym, Mak­sim mi po­wie­dział. Ale nie po­brali się w ko­ściele, tylko w urzę­dzie. To mu­siał być dla sta­rych Osad­kow­skich cios... – wes­tchnęła.

– Więk­szy był, jak zmiar­ko­wali, żeś ty te­raz so­wiecka dy­gni­ta­rzowa – za­śmiał się Bo­guś. – Dla nich to jak zdrada oj­czy­zny.

– Oj, ni ga­daj już głu­pot! Tylko ją w nerwy wpę­dzisz! – za­pro­te­sto­wała gwał­to­wa­nie Ma­rianna i do­dała: – A ni przej­muj si, za­raz nadam Mar­cie i Mar­ce­lowi, żeś si cu­dem od­na­la­zła. A tyn twój? Wis­sa­rion? Wisz, gdzie on si te­raz po­dziewa?

– Po­dobno nie żyje, ale ja w to nie wie­rzę – od­parła Nadia, a po­tem skrzy­wiła się i za­py­tała: – Na Boga, dla­czego u was tak śmier­dzi?

Bo­guś mach­nął ręką.

– A zje­chała tu wio­cha i kury w ła­zience trzyma. Jak awan­turę zro­bi­łem, to ko­bita chciała oknem sko­czyć z roz­pa­czy, że si jej ku­ra­ków po­zbędę. Do­zor­czyni udaje, ży o ni­czym nie wi, a do­no­sić na mi­li­cję... no ni bar­dzo wy­pada. Ni zo­stanę ka­pu­siem na stare lata.

– Niby chłop wielki jak piec, a miętki jak sien­nik na moim wy­rku – burk­nęła Ma­rianna i zwró­ciła się do brata: – Le­pij idź pod piątkę i na­daj Mar­cie albo An­drze­jowi, że Nadia u nas jest. A ja ja­kiej her­baty za­pa­rzę.

– Nie fa­ty­guj się, Ma­rianko – po­wie­działa Nadia. Oba­wiała się, że i her­bata bę­dzie za­la­ty­wać ku­rzymi od­cho­dami.

An­drzej przy­szedł kilka mi­nut póź­niej i oznaj­mił sta­now­czo:

– Moja matka za­cho­wała się bar­dzo nie­grzecz­nie. Jed­nak nie może się wtrą­cać, kogo przyj­miemy z Emi­lią w swoim po­koju, a kogo nie.

– Ro­dzinka w kom­ple­cie – wes­tchnęła Nadia.

– Niby po­wi­nie­nem się cie­szyć, że udało się nam za­kwa­te­ro­wać w jed­nym miesz­ka­niu i nie mu­simy dzie­lić go z ob­cymi, ale uwierz, można z nimi wszyst­kimi zwa­rio­wać. A do tego Mi­chaś z Igna­siem co­dzien­nie ro­bią taki rej­wach, że uszy puchną. Mała Ma­ry­sia też do­ka­zuje aż miło... Cza­sami mam ochotę wy­sko­czyć oknem.

– Co oni mają z tym wy­ki­da­niem si przez okno? – mruk­nął pod no­sem Bo­guś.

– Chyba nie po­win­nam do was przy­cho­dzić. Prze­cież mo­żemy się spo­ty­kać u Bo­gu­sia i Ma­rianny – po­wie­działa nie­pew­nie Nadia. Nie chciała, by z jej po­wodu An­drzej po­róż­nił się ze swoją matką.

– Nie mo­żemy, bo po pię­ciu mi­nu­tach w tym miesz­ka­niu mam ochotę rzu­cić wik­tem, jak to ma­wia Mar­cel. – An­drzej się uśmiech­nął.

– Jak ni z okna, to wik­tem, ładna ro­bota. – Bo­guś za­re­cho­tał gło­śno.

Nie pro­te­sto­wała dłu­żej, tylko po­zwo­liła się za­cią­gnąć do miesz­ka­nia pię­tro ni­żej. Było ono ob­szerne i skła­dało się z czte­rech du­żych i wid­nych po­koi. Za­pewne przed wojną miesz­kali w nim ja­cyś za­możni lu­dzie, te­raz jed­nak za­kwa­te­ro­wano w nim kilka ro­dzin, co we Wro­cła­wiu nie sta­no­wiło spe­cjal­nego dzi­wo­wi­ska. Mia­sto było zruj­no­wane, bar­dzo po­woli pod­no­siło się ze zgliszcz po Fe­stung Bre­slau i za­pewne mi­nie kilka ład­nych lat, za­nim za­gęsz­cze­nie w lo­ka­lach miesz­kal­nych nieco się zmniej­szy, zwłasz­cza że dla władz pol­skich naj­waż­niej­sza była od­bu­dowa sto­licy, a Zie­mie Od­zy­skane sta­no­wiły źró­dło po­zy­ski­wa­nia ce­gieł, sto­larki i in­nych dóbr, które ma­sowo wy­wo­żono do War­szawy. Może dla­tego co­raz czę­ściej mó­wiono o tych stro­nach „Dojny” Śląsk, za­miast Dolny.

Emi­lia Osad­kow­ska pa­trzyła na nią z rów­nie wielką po­gardą, jak pół go­dziny wcze­śniej pani Ka­ta­rzyna. Nadia nie miała jed­nak po­ję­cia, czy tę pełną wy­rzutu minę wy­wo­łał fakt, że Nadia była nie­gdyś żoną An­drzeja, czy obec­nie Mak­sima. Na szczę­ście za chwilę do po­koju we­szli Marta z Mar­ce­lem i Nadia prze­stała zwra­cać uwagę na Emilkę.

– Do­brze, żeś si ze Lwowa prze­flan­co­wała na te Zie­mie Wy­zy­skane – po­wie­dział Mar­cel. – Prze­cież te­raz Lem­berg to ra­dziecki, no a Bre­slau pol­ski.

– A jaka to dla niej róż­nica, jak za ka­capa po­szła? – nie wy­trzy­mała Emi­lia.

– Emi­lio... Pro­szę... – po­wie­dział ci­cho An­drzej i zgro­mił wzro­kiem swoją mał­żonkę.

– A czy wiesz, dla­czego za niego wy­szłam? – za­py­tała z iro­nią Nadia.

– To nie ma zna­cze­nia, ale fakt, że je­steś żoną oprawcy z NKWD – z ust Osad­kow­skiej ska­py­wał jad.

– Nie po­my­śla­łaś, że gdyby nie po­szła za Mak­sima, ty zo­sta­ła­byś wdową? Co ja mó­wię, na­wet byś nie zdą­żyła za An­drzejka za mąż wyjść – fuk­nęła Marta. – Mo­gła­byś do­ce­nić jej po­świę­ce­nie.

– Na­prawdę? Wozi się pew­nie li­mu­zy­nami, mieszka bez lo­ka­to­rów i nosi się jak da­mulka. Straszne mi wy­rze­cze­nie – prych­nęła Emi­lia, a po chwili opu­ściła po­kój, chyba zda­jąc so­bie sprawę, że jej słowa nie znajdą w tym to­wa­rzy­stwie po­kla­sku.

– Nie zwra­caj na nią uwagi – po­wie­dział An­drzej, uśmie­cha­jąc się sztucz­nie.

Naj­pew­niej wstyd mu było za żonę. Nadia była czę­ścią ich ro­dziny i osobą na tyle bli­ską, że w końcu An­drzej po­go­dził się z jej wy­bo­rem. A na­wet, po­dob­nie jak Marta, był jej bar­dzo wdzięczny za to, co dla niego zro­biła.

– Nie będę – od­parła i po­kle­pała by­łego męża po ra­mie­niu.

Pew­nie, że było jej przy­kro, po­nie­waż nie są­dziła, iż to wła­śnie Emilka bę­dzie miała do niej naj­więk­sze pre­ten­sje, ale w tej chwili chciała się je­dy­nie cie­szyć obec­no­ścią przy­ja­ciół.

– Jak ta czorna li­mu­zyna pod­je­chała, to żym si spo­cił z nerw. Już my­śla­łem, że po ko­goś z na­szych przy­je­chali... Ale zir­kam, a tam ja­kaś ko­bita wy­siada, i lżyj mi si ja­koś zro­biło. Ni po­zna­łem, ży to ty.

– Nie chcia­łam wzbu­dzać ani lęku, ani sen­sa­cji, ale Mak­sim wciąż o mnie drży. Wy­daje mu się, że wszy­scy czy­hają na na­sze ży­cie. A to Ukra­ińcy z UPA, któ­rym udało się prze­żyć i do­stać do Wro­cła­wia, a to zno­wuż pol­scy ban­dyci z AK albo Niemcy, któ­rzy tu po­zo­stali. Że o sza­brow­ni­kach nie wspo­mnę. Jak mam wra­cać wie­czo­rem, to je­śli tylko jest taka moż­li­wość, daje mi auto z kie­rowcą.

– E tam. – Marta mach­nęła ręką. – Pew­nie się boi, żeby cię jaki przy­stoj­niak nie za­uro­czył.

– Może i tak, ale Mak­sim za nic w świe­cie się do tego nie przy­zna. – Uśmiech­nęła się.

Oczy­wi­ście za­py­tali ją także o losy Wis­sa­riona Zi­now­jewa.

– Przy­kro mi z po­wodu Wi­szy – po­wie­dział ci­cho An­drzej, gdy Nadia po­wie­działa mu o usta­le­niach Fio­do­rowa.

– Ja wiem, że on żyje. Gdyby coś mu się stało, na pewno bym to po­czuła. Tu, w środku – od­parła ka­te­go­rycz­nie i po­ło­żyła dłoń na piersi.

An­drzej zer­k­nął ukrad­kiem na Martę, a po­tem na Mar­cela. Za­pewne do­szli do wnio­sku, że zwa­rio­wała z żalu po uko­cha­nym i wma­wiała so­bie, iż jesz­cze kie­dyś się spo­tkają. Nie wy­pro­wa­dzali jej jed­nak z błędu, być może uzna­jąc, że ta­kie oszu­ki­wa­nie sie­bie w czymś Nadii po­może. Mieli słusz­ność. Gdyby cho­ciaż raz zwąt­piła we wła­sne prze­czu­cia i uznała, że Wis­sa­rion Zi­now­jew nie żyje, pę­kłoby jej serce. Tylko cza­sami ja­kiś ci­chy gło­sik z niej drwił, że jest kom­pletną idiotką, która co­dzien­nie się okła­muje.

– Fio­do­row nie miał ci za złe, że od­wie­dzasz by­łego mał­żonka? Nie jest za­zdro­sny? – za­py­tał An­drzej, zmie­nia­jąc te­mat, by nie roz­dra­py­wać ran Nadii.

– On wie, że nic mu z two­jej strony nie grozi – od­parła, nie do końca zgod­nie z prawdą.

Dość czę­sto do­cho­dziło w jej domu do sprze­czek, od­kąd po­pro­siła męża, by ten po­mógł jej od­na­leźć nie tylko Martę i Mar­cela, ale także An­drzeja. Uspo­koił się do­piero wów­czas, gdy do­wie­dział się o ślu­bie Osad­kow­skiego z Emi­lią Lam­par­ską. Mak­sim nie miał po­ję­cia, że w jej sercu było miej­sce na mi­łość tylko do jed­nego męż­czy­zny, i nie był to An­drzej, ale Wis­sa­rion Zi­now­jew.

– To do­brze, za nic w świe­cie nie chciał­bym ko­lejny raz wy­lą­do­wać w wię­zie­niu – od­parł Osad­kow­ski, uda­jąc za­trwo­żo­nego.

– Mak­sim wiele ry­zy­ko­wał, wy­cią­ga­jąc cię z niego. – Ko­lejny raz uśmiech­nęła się nie­szcze­rze. Miała na­dzieję, że nikt tego nie za­uważy, a An­drzej nie za­cznie na nowo drą­żyć te­matu. Li­czyła także, że umowa, którą nie­gdyś za­warła z Mak­si­mem, na­dal bę­dzie obo­wią­zy­wała i An­drze­jowi nie spad­nie włos z głowy.

– A Emi­lia za­miast ca­ło­wać cię po rę­kach, stroi fo­chy. Po­dob­nie jak nasi ro­dzice – burk­nęła Marta i do­dała: – Jak­bym nie dość miała słu­cha­nia sta­rej Kacz­ka­no­wej i jej głu­piej wnuczki. Wa­syl ura­to­wał mi ży­cie, An­drzej­kowi rów­nież, a ta me­giera, Fela, nic tylko glę­dzi o tym, że chło­paka trzeba od­na­leźć i do­nieść na niego do UB. Co gor­sza, moi ro­dzice po­dzie­lają jej po­glądy. I cią­gle cho­dzą na­bur­mu­szeni. Jak nie z two­jego po­wodu, Nadio, to z po­wodu Wa­syla.

– Oni to ni­za­do­wo­leni, żeś za mnie po­szła – wark­nął Le­mań­ski. – A te­raz mamy prze­cież de­mo­kra­cję i każdy może si że­nić, z kim chcy. Wszy­scy je­ste­śmy te­raz ta­kimi sa­mymi bie­do­ła­chami.

– A ty, Mar­cel, do­sta­łeś jaką ro­botę? – za­py­tała Nadia.

– Na ślu­sarce si znam, ale z tą sztywną grabą ni­g­dzie mnie ni chcą. Stró­żuję tro­chę, tro­chę kom­bi­nuję i ja­koś na­sta­jemy. – Mach­nął ręką.

– No a ty, An­drzejku? – za­py­tała ci­cho.

– Kiedy pi­szę w po­da­niu, że by­łem żoł­nie­rzem AK i ob­jęła mnie amne­stia, to naj­pierw ga­pią się na mnie jak na du­cha, a po­tem od­sy­łają do naj­po­dlej­szych ro­bót. Jak­bym się nie przy­znał, a sami by do tego do­szli, zro­bi­łaby się chryja. Mógł­bym do par­tii ko­mu­ni­stycz­nej się za­pi­sać, wy­rzec się swo­jego daw­nego ży­cia i wmó­wić im, że się na bol­sze­wizm na­wró­ci­łem, ale Emi­lia na­wet nie chce o tym sły­szeć. Po­dob­nie jak moi ro­dzice. A prze­cież sta­ramy się z Emilką o po­więk­sze­nie ro­dziny. Co bę­dzie, gdy uro­dzą się dzieci? – po­wie­dział z ża­lem w gło­sie An­drzej.

– Jak tak co­dzien­nie bę­dzie­cie się kłó­cić, to ra­czej się nie do­ro­bi­cie po­tomka – stwier­dziła Marta i za­chi­cho­tała.

– Dla­czego się kłó­ci­cie? Prze­cież była z was taka ide­alna para. No i twoi ro­dzice po­winni być za­do­wo­leni z no­wej sy­no­wej – zdzi­wiła się Nadia.

– Moja żona nie ro­zu­mie, że te­raz wszystko się zmie­niło i nie może uda­wać, iż wciąż jest pa­nią ofi­ce­rową. Nie chcę się zaj­mo­wać żad­nymi nie­bez­piecz­nymi spra­wami, już się w ży­ciu na­wo­jo­wa­łem i wy­cier­pia­łem. Gdy ogło­szono amne­stię, sta­wi­łem się przed Pań­stwową Ko­mi­sją Amne­styjną, cho­ciaż już od dawna nie dzia­ła­łem w pod­zie­miu i nie za­mie­rza­łem tego ro­bić. Jed­nak zda­łem broń i wy­spo­wia­da­łem się, gdzie słu­ży­łem w AK i co tam ro­bi­łem. Je­den pi­sto­let so­bie zo­sta­wi­łem, bo tu­taj bez gwera ani rusz. Może gdy­bym do­strzegł ja­ką­kol­wiek szansę w ta­kiej walce... Masz słusz­ność, twój mąż wiele ry­zy­ko­wał i dał mi drugą szansę. Chcę ją wy­ko­rzy­stać, gdy tym­cza­sem Emi­lia uważa, że da­łem się zła­mać. Od bo­ha­tera do szmaty – wes­tchnął.

– Za­pewne chce, że­by­ście do jej ta­tuśka, do An­glii, po­je­chali – prych­nęła Marta.

– Po­roz­ma­wiam z Mak­si­mem, może za­ła­twi ci ja­kąś do­brą pracę – po­wie­działa po­cie­sza­jąco Nadia.

Są­dziła, że An­drzej za­pro­te­stuje, ale nie zro­bił tego. Marta szep­nęła jej do ucha, że je­dyne za­ję­cie, ja­kie mu przy­dzie­lono, to w eki­pie od­gru­zo­wy­wa­nia mia­sta. Nie­kiedy na­ty­kał się w niej na roz­kła­da­jące się trupy albo nie­wy­bu­chy, więc to i podła, i nie­bez­pieczna ro­bota.

Około szó­stej Nadia wyj­rzała przez okno. Kie­rowca Mak­sima już na nią cze­kał. Po­że­gnała się po­śpiesz­nie ze wszyst­kimi, obie­cała, że bę­dzie ich czę­sto od­wie­dzać, a po­tem wy­szła przed ka­mie­nicę. Była pewna, iż wszy­scy jej miesz­kańcy dys­kret­nie pa­trzyli na czar­nego che­vro­leta i na nią. Być może za­sta­na­wiali się te­raz, ja­kie kon­szachty z pro­mi­nen­tami mieli ich są­sie­dzi spod piątki.

Lu­dzie byli nie­ufni i po­dejrz­liwi, ale trudno było się im dzi­wić. Ni­gdy nie było wia­domo, czy pod­jeż­dża­jący przed dom sa­mo­chód nie ozna­cza aresz­to­wa­nia któ­re­goś z miesz­kań­ców. Je­śli ktoś w cza­sie wojny dzia­łał w pod­zie­miu albo w UPA, nie chwa­lił się tym. Po­dob­nie jak fak­tem, że za sa­na­cji po­sia­dał ma­ją­tek i na­le­żał do za­moż­nej elity. Kie­dyś przy­na­leż­ność do wyż­szego stanu była po­wo­dem do dumy, te­raz już nie. Na­le­żało ra­czej ukry­wać swoje po­cho­dze­nie, za­miast się nim cheł­pić.

Do­sko­nale pa­mię­tała, jak Osad­kow­scy trak­to­wali ją z góry i w jaki spo­sób wy­po­wia­dali się o Mar­celu. Nie tylko z uwagi na jego kry­mi­nalną przy­godę, ale na­zy­wali go także pro­sta­kiem i bie­do­ła­chem. Te­raz nie dość, że stali z Le­mań­skim w jed­nym sze­regu, to jesz­cze mu­sieli za­miesz­kać z nim pod jed­nym da­chem.

***

Po po­wro­cie do domu Nadia za­sia­dła z mę­żem do ko­la­cji. Nie mu­siała jej przy­go­to­wy­wać, bo Fio­do­row za­trud­nił go­spo­dy­nię – ste­raną ży­ciem Niemkę, która jesz­cze nie opu­ściła Wro­cła­wia.

Niem­ców po­zo­stała w tym mie­ście garstka. Pol­skie wła­dze jed­nak nie chciały po­zby­wać się wszyst­kich, cho­ciażby tych, któ­rzy znali za­równo ję­zyk nie­miecki, jak i pol­ski czy ro­syj­ski. Mar­tha Gros­sler na­le­żała do tej grupy, bo­wiem za cara słu­żyła w Sankt Pe­ters­burgu, do­brze wła­dała ję­zy­kiem Toł­stoja i za­raz po wej­ściu Ro­sjan stała się bar­dzo przy­datna. Po­tem prze­stali się nią in­te­re­so­wać i za­pro­po­no­wali jej wy­jazd do Nie­miec. Nie zro­biła tego, twier­dząc, że Bre­slau to jej mała oj­czy­zna. Przy­były do Wro­cła­wia Fio­do­row od razu ją za­trud­nił i dzięki temu Mar­tha mo­gła wieść ta­kie ży­cie jak do­tych­czas, tylko słu­żyła in­nym pa­nom. Re­guły obo­wią­zu­jące w so­cja­li­stycz­nym świe­cie rów­no­ści naj­wy­raź­niej nie do­ty­czyły ta­kich lu­dzi jak puł­kow­nik NKWD.

W prze­ci­wień­stwie do wielu in­nych osób, na­pły­wa­ją­cych wciąż do Wro­cła­wia, Nadia nie czuła nie­chęci do Mar­thy, po­nie­waż ni­gdy nie uzna­wała zbio­ro­wej od­po­wie­dzial­no­ści. Ow­szem, wiele wy­cier­piała z po­wodu ge­stapo, ale jaki zwią­zek mógł mieć zwy­rod­nia­lec z żeń­skiego wię­zie­nia we Lwo­wie z Bogu du­cha winną ko­bie­ciną, która przez więk­szość swo­jego ży­cia peł­niła służbę w bo­ga­tych do­mach.

– Udało się spo­tka­nie? – za­py­tał Mak­sim bez cie­nia zło­śli­wo­ści.

– Tak... Bar­dzo ci dzię­kuję, że po­mo­głeś mi ich od­na­leźć. Czuję się tu obco, a z uwagi na to, kim je­steś, nikt nie chce się do mnie zbli­żać. A oni... Oni mnie ak­cep­tują bez względu na wszystko – po­wie­działa cie­pło, bo nie chciała, by owa wy­po­wiedź za­brzmiała jak wy­rzut.

– Nadio, we Wro­cła­wiu jest wielu ra­dziec­kich ofi­ce­rów, któ­rzy przy­byli tu z ro­dzi­nami. Z cza­sem za­przy­jaź­nisz się z nimi i uwierz, żadna z tych ko­biet nie bę­dzie się cie­bie oba­wiała. Oczy­wi­ście nie ozna­cza to, że mam coś prze­ciwko temu, że­byś od­wie­dzała swo­ich przy­ja­ciół. Wie­rzę, że żadne z nich nie robi po­dej­rza­nych rze­czy. Je­śli tak by było, mam na­dzieję, iż pierw­szy się o tym do­wiem. Od cie­bie, a nie z kar­to­tek – od­parł spo­koj­nie.

– Mak­si­mie, dla­czego uwa­żasz, że każdy coś kom­bi­nuje i bruź­dzi wła­dzy lu­do­wej? Lu­dzie są zmę­czeni i przy­zwy­cza­jają się do no­wego miej­sca, które miało być ra­jem na ziemi, a oka­zało się kupą gruzu. A mu­szą gdzieś spać, pra­co­wać, jeść... Za­pew­niam cię, że nie w gło­wie im te­raz ak­cje sa­bo­tażu – wes­tchnęła.

– Ko­cha­nie, po pro­stu dmu­cham na zimne. Na­wet nie wiesz, jak wielu żoł­nie­rzy UPA zdo­łało się prze­do­stać na Zie­mie Od­zy­skane. Nie tylko tu­taj, ale też na War­mię czy Po­mo­rze. To za­ja­dłe psy, które są go­towe od­gryźć rękę, która ich karmi. Po­dob­nie zresztą jak ban­dyci z Ar­mii Kra­jo­wej, któ­rym się wy­da­wało, że mogą się sta­wiać wiel­kim tego świata. Gdy ogło­szono amne­stię, biura nie na­dą­żały z ich re­je­stra­cją. Kil­ka­dzie­siąt ty­sięcy szczu­rów wy­szło na po­wierzch­nię.

Nadia chciała coś po­wie­dzieć, ale Mar­tha przy­pro­wa­dziła do po­koju Oleńkę. Dziew­czynka była prze­śliczna i po­dobna do Wi­szy jak dwie kro­ple wody. Miała ciemne oczy i włosy, tak jak Wis­sa­rion i Nadia, dla­tego nikt na­wet nie po­dej­rze­wał, że Alek­san­drę uro­dziła zu­peł­nie inna ko­bieta.

– Moja mała księż­niczka – po­wi­tał ją z uśmie­chem Fio­do­row i po­sa­dził dziew­czynkę na swo­ich ko­la­nach.

– A ta­tuś po­czyta mi dzi­siaj ro­syj­ską bajkę? – za­py­tała i cmok­nęła Mak­sima w po­li­czek.

Już od ja­kie­goś czasu nie wspo­mi­nała o praw­dzi­wym ojcu. Za­pewne i jego ob­raz za­tarł się w jej pa­mięci. Dla niej Wis­sa­rion Zi­now­jew był mar­twy, mimo że na po­czątku Nadia usi­ło­wała jej wma­wiać, iż jest ina­czej. Te­raz jed­nak Oleńka zy­skała no­wego ojca, któ­rego po­ko­chała ca­łym ser­cem.

– Nie­długo moja kró­lewna sama bę­dzie mo­gła so­bie czy­tać książki. Naj­pierw pol­skie, a po­tem ro­syj­skie – po­wie­dział.

Od wrze­śnia Alek­san­dra miała pójść do szkoły i bar­dzo to prze­ży­wała, cho­ciaż na ra­zie chyba nie wy­obra­żała so­bie sa­mo­dziel­nego czy­ta­nia ba­jek.

– Ale ja wolę, jak ty mi czy­tasz. Za­wsze mi bę­dziesz czy­tał, na­wet jak już będę umiała sama – oznaj­miła.

– Pew­nie, na­wet gdy za mąż wyj­dziesz. – Mak­sim się ro­ze­śmiał.

– A to ty nie bę­dziesz moim mę­żem? – za­py­tała roz­kosz­nie.

– Nie, ja już mam żonę, twoją ma­mu­się, i jej też mu­szę czy­tać bajki na do­bra­noc. – Mak­sim po­gła­skał Oleńkę po ciem­nej czu­pry­nie.

– Nie przy­po­mi­nam so­bie... – Nadia uśmiech­nęła się kpiar­sko.

Po­kle­pał ją de­li­kat­nie po dłoni i szep­nął:

– Nie chcę mó­wić na­szej córce, co ozna­cza u nas czy­ta­nie ba­jek.

– Wa­riat! – Po­pa­trzyła z czu­ło­ścią na męża, pia­stu­ją­cego córkę Wis­sa­riona ni­czym wła­sną dzie­cinę.

Fio­do­row je ko­chał i trak­to­wał jak księż­niczki. Nie od­czu­wały zbyt­nio tru­dów po­wo­jen­nego ży­cia, bo Mak­sim za­pew­niał im wszystko, czego po­trze­bo­wały. Za­równo w wy­mia­rze ma­te­rial­nym, jak i uczu­cio­wym. Na­prawdę po­winna być szczę­śliwa i cie­szyć się z tego, co ma. Nie­stety, Nadia Fio­do­rowa nie była szczę­śliwa ani tro­chę.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: