Na Papierze - ebook
Janka ogarnia wszystko, co tylko może się posypać w wydawnictwie. Kiedy trzeba, jest psychologiem dla zestresowanych redaktorów, pogromczynią deadline’ów i budżetową cudotwórczynią. Do tej pory były prezes, doceniał jej wysiłki i… nie wtrącał się w to, jak Janka rządzi zza kulis. Ale potem przyszedł Jakub Nowakowski. Starszy brat. Nowy prezes. Człowiek od planów, struktur i bezdusznych cięć budżetowych. Na szczęście nadchodzi wyczekiwany urlop i wyjazd do Londynu na ślub siostry. Plan jest prosty: przylecieć, świetnie wyglądać i udawać, że jej życie jest w pełni pod kontrolą. Zamiast Artura, który miał Jance towarzyszyć, na lotnisku pojawia się Jakub. I tak zaczyna się gra w udawanie. Miłosny teatrzyk, w którym Janka i Jakub mają do odegrania główne role. Problem w tym, że chemia między nimi jest bardziej wybuchowa niż londyński pokaz sztucznych ogni, a udawanie może szybko przerodzić się w coś… znacznie trudniejszego do wyjaśnienia.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397440838 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wpatrywałam się uparcie w formułę Excela, usiłując zrozumieć, gdzie w skomplikowanym zapisie funkcji indeks, podaj.pozycję, podaj.pozycję znajduje się błąd, który zwracał mi wartość #N/A zamiast poszukiwanej odpowiedzi.
_Do diabła! Może to obszar wyszukiwania? A może kolumna argumentu? Kurde! A może są źle zablokowane?_
Z prawej strony dotarło do mnie głośne chrząknięcie.
– Daj spokój, Aga. Nie będę ci poprawiać formuł w nieskończoność. Pokazywałam ci to już sto razy i z tysiąc razy powtarzałam, żebyś nigdy nie kasowała zakładek, a ty dalej swoje. – Mój ton stał się pouczający i pełen wyrzutu. – Ty się ciesz, że ja ci robię kopie zapasowe w chmurze na koniec dnia, bo inaczej byś tu siedziała do usranej śmierci i zawijała jak świstak w te sreberka.
– Janka…
Coś w jej głosie mnie zaalarmowało. Podniosłam głowę i zrozumiałam. Przed biurkiem recepcyjnym stała osoba, której nie miałam ochoty oglądać. Gburek! A dla osób niezwiązanych z firmą – członek zarządu Wydawnictwa Nowakowski, niejaki Jakub Nowakowski. Wstałam ze swojego miejsca, przyklejając na usta niezwykle sztuczny uśmiech.
– Dzień dobry, panie Nowakowski – przywitałam go uprzejmie z nadzieją, że nie słyszał, jak zgrzytały mi zęby przy wypowiadaniu jego nazwiska. – Pana brat…
Położył na moim biurku teczkę notarialną i puknął w nią palcem. Pewnie zerknęłam do środka i wyjęłam plik dokumentów.
– Mój brat został usunięty uchwałą zarządu ze stanowiska – oznajmił sucho. – Z dniem dzisiejszym rozpoczyna się moja dwuletnia kadencja.
_Czemu mnie nie dziwi, że zdetronizowali Artura?! Ostrzegałam go tyle razy… A on tylko kpił, że wszystko jest w należytym porządku. Szkoda, ale umarł król, niech żyje król._
Spojrzałam w chmurne oczy swojego nowego szefa. Na widok jego miny miałam ochotę rzucić papiery i zasalutować jak w wojsku, meldując gotowość do wykonywania wszelkich czynności… _W granicach, kurwa, korporacyjnego zdrowego rozsądku!_
– W czym mogę panu pomóc?
– Mogłaby pani na początek wskazać mi gabinet.
_Czyżby nagle, w nocy, magicznie zmienił się rozkład pomieszczeń w firmie, w efekcie czego nie znajdował się już na końcu korytarza?_ Spojrzałabym ostentacyjnie w tamtym kierunku, ale lepiej nie drażnić szefa w pierwszym dniu nadzorowania kołchozu. _Jeszcze mu przyjdzie do głowy publiczne rozstrzeliwanie niewiernych…_
– Oczywiście, zapraszam.
Stukając obcasami, zaprowadziłam go do gabinetu, w którym jeszcze w ubiegły piątek rezydował jego brat. Teoretycznie, bo nikt go tu nie widział od tygodni, i nie było to nic nowego ani niezwykłego. Otworzyłam drzwi i zaprosiłam Nowakowskiego do środka.
– Życzy pan sobie kawę, herbatę? Wodę?
_Może święconą? Albo od razu egzorcystę, po co się rozdrabniać?_
– Kawa, czarna.
_Jak twoje serce, o ile je masz! W co wątpię! Jeszcze dodaj, że kawę lubisz sypaną. Chociaż by mnie nie zdziwiło, że lubisz gryźć ten piach w zębach!_
– Oczywiście, panie dyrektorze… eee… panie prezesie, robi się! – Odwrócił się do mnie z błyskiem w oku, ale udając naiwną i otwierając szeroko oczy w wyrazie niewinności, zapytałam: – Czy w czymś jeszcze mogłabym panu służyć?
_Podać zupę dnia – łzy naszych wrogów?! Zorganizować miejsce publicznych egzekucji? Czy gilotyna będzie wystarczająco wyrafinowana? A może lepiej jednak szubienica?_
– Nie, dziękuję! Przynieś tylko teczkę dokumentów do podpisu i listę bieżących spraw, którymi trzeba się zająć.
Skinęłam głową i bezgłośnie zamknęłam za sobą drzwi. Uśmiechnęłam się pod nosem. Sekretariat kontra prezes Nowakowski jeden do zera. Wróciłam do Agi. Siedziała, studiując dokument, który nam dostarczył.
– Źle to wygląda – oznajmiła i podała mi go z grymasem.
– Ale mamy wszystko na papierze, więc zadzwoń do prawników, najlepiej do Piotrka – poradziłam, idąc w stronę naszego socjalnego zaułka kryjącego ekspres z kawą. – I zapytaj, czy to jest już złożone do sądu, do rejestracji. – Zamyśliłam się na chwilę. – Chociaż w sumie to nie ma znaczenia, bo uchwała zarządu to uchwała, o ile była odpowiednia liczba głosów. Dziwne tylko, że nikt nas nie powiadomił.
– Biorąc pod uwagę, że jest w sumie pięciu udziałowców i wszyscy to kuzyni, a zarządza dziadek, mogli to uchwalić na niedzielnym obiedzie…
Westchnęłam z niezadowoleniem. _A już zaczynałam lubić tę robotę!_
– Zwołali konwent seniorów? – zażartowałam.
– On nie wygląda jak brat Artura.
– Może go adoptowali – zasugerowałam, sięgając po filiżankę.
_A może powinnam dać mu kubek? Odpowiedni i wymowny byłby ten z napisem na dnie: „Zostałeś otruty?”. Ech… Nieee, zostawię go sobie na inny dzień. Tak samo jak ten z hawajskim znakiem pokoju na spodzie. Mój ulubiony._
Nawet nie zapytałam, czy lubi zwykłą, rozpuszczalną, czy może rozpuszczalną, ale rozpuszczoną na zimno dla lepszego smaku? Jakie mleko? Z pianką? Ciepłe, zimne? Pięcioprocentowe, dwuprocentowe, a może odtłuszczone?! Migdałowe, z płatków owsianych? _Od krowy z czarną sierścią dojonej o północy?_
– Masz gotową teczkę? – spytałam, stawiając filiżankę na blacie recepcji. Chwyciłam swój kalendarz z przypiętym długopisem i tablet. – Pomożesz?
– Pewnie!
Aga chciała się wycofać z gabinetu jak zawsze, ale zatrzymał ją zimny głos Jakuba.
– Proszę zostać! Siadajcie. – Zajęłyśmy dwa fotele. – Gdybyście mogły się przedstawić i w paru zdaniach powiedzieć, czym się zajmujecie…
– Agnieszka Jarosz. Jestem sekretarką zarządu. Całego zarządu oraz pięciu dyrektorów – doprecyzowała. – Zajmuję się kalendarzami, organizuję spotkania, dostarczam dokumenty i prezentacje. Robię tłumaczenia.
Jego chłodne spojrzenie, z którego nie dało się wyczytać żadnych emocji, przeniosło się na mnie.
– Janina Kania. Asystentka zarządu, w szczególności dyrektora zarządzającego, który pełni rolę prezesa zarządu. Moje stanowisko to office manager – wyrzuciłam z siebie niemal na jednym wydechu. – Zajmuję się HR, umowami zlecenia i o dzieło na potrzeby redaktorów. Przygotowuję dokumenty do kwartalnych rozliczeń. Akceptuję wypłaty pracowników.
– To dużo obowiązków dla jednej osoby.
Nie wiedziałam, czy to pochwała, czy kpina. Mimowolnie odnotowałam, że nawet nie tknął kawy. _Może się bał, że zatruta?_ Po chwili ciszy spojrzał na nas uważnie i wypalił ordynarnie:
– Obie sypiacie z moim bratem?
_Ale ma tupet. Wal się, kutasie! Gorzej już zacząć swojego panowania nie mogłeś!_
Starałam się zachować kamienną twarz, ale miałam ochotę strzelić go w ryj teczką z dokumentami do podpisu. Albo lepiej: wylać mu kawę na spodnie w kroku. Niestety rachunki i rata kredytu nie zapłacą się same. Owszem, przetrwałabym z pół roku bezrobocia, ale to mała branża i nie wiem, czy nie musiałabym zmienić kraju, żeby mnie ktoś zatrudnił.
Poza tym szkoda takiej dobrej kawy…
– Dyrektor Nowakowski – specjalnie położyłam nacisk na jego tytuł – zatrudnia wykwalifikowane i doświadczone osoby, które wiedzą, jak zarządzać biurem. Kwestia osobistego zaangażowania między pracownikami jest jasno opisana w polityce firmy.
– I nie woła do ciebie „skarbie”? – spytał z pełną powagą.
Podniosło mi się ciśnienie. Uniosłam głowę i zmierzyłam go wyniosłym spojrzeniem.
– Może pan się do mnie zwracać „pani Kania”!
– Gramy trudną do zdobycia czy pod publiczkę? – zapytał z emfazą.
– Nie wiem, co pan insynuuje – udawałam debilkę – ale mnie tu zatrudniono jako office managera z szerokim zakresem obowiązków…
– Właśnie o tym szerokim zakresie obowiązków mówię – przerwał mi. Jak ostatni cham wyjął telefon z kieszeni, zerknął na niego i położył na blacie. – Nie bawmy się w żadne gierki – zaproponował. – Mój brat to kobieciarz, który nie potrafi utrzymać sprzętu w spodniach.
_No co ty nie powiesz?!_
Chociaż bardzo zgadzałam się z tą oceną, Artur nigdy nie próbował mnie poderwać. W końcu to ja kierowałam tym całym burdelem, a on tylko podpisywał papierki. Doskonale wiedział, że jeśli będzie się do mnie dobierał, odejdę, a na jego barki spadnie cała masa roboty. Choć na papierze byłam „tylko” jego asystentką i office managerem, w moich rękach był właściwie cały HR i administracja wydawnictwa. Z błogosławieństwem Artura i ku chwale zysków, których nie mieliśmy, bo się komuś zachciało księgarń!
_Niestety nie mogłam wpakować Artura w głębsze bagno niż to, w którym tkwił!_
– Myślę, że ma pan kompletnie błędne wyobrażenie o tym, co się tu dzieje.
– To świetnie, że pani myśli! – pochwalił. – Naprawdę godne podziwu!
Jeszcze tylko brakowało, żeby mi w nagrodę rzucił cukierka, którego obracał w palcach. Otworzyłam usta, żeby wygłosić ciętą ripostę, ale na widok błysku w jego oczach zrozumiałam, że drażni mnie specjalnie, chcąc sprowokować kłótnię.
_Czas zmienić taktykę._
– Żeby nasza współpraca dobrze się układała, wolałabym, żebyśmy unikali wycieczek osobistych – zaproponowałam uprzejmie, choć w głowie dźgałam szpilką jego laleczkę voodoo w nerw pod kolanem.
Pochylił się nieco w naszą stronę.
– A skąd założenie, że zamierzam was zatrzymać?
_Ja pierdolę! Teraz jeszcze stracę robotę! A wesele Magdy już za cztery tygodnie!_
Krew odpłynęła mi z twarzy. Aga konwulsyjnie złapała mnie za dłoń. _Opanuj się, Jaśka! Nie dawaj mu satysfakcji!_ – musztrowałam się w duchu. W skroniach mi dudniło, a krew zaczynała gwałtownie pulsować ze strachu o przyszłość. Przełknęłam i wzięłam niewielki oddech, zduszając wszystkie negatywne emocje.
W tym czasie cham i prostak podniósł do ust kawę. Zdziwienie na jego twarzy było wymowne. _Dobre, co?! A nie zastanawiasz się, patałachu, czy nie dodałam tam trutki na szczury albo arszeniku? Dzisiaj pewnie nie, ale kto wie, co przyniesie jutro!_
– Kiedy możemy się spodziewać pana asystentki, która przejmie nasze obowiązki? – zapytałam neutralnym tonem, chociaż najchętniej bym go spoliczkowała i chlusnęła mu tą cholerną kawą w twarz!
_Trudno! Rozstańmy się z godnością! Której akurat nie masz, palancie!_
Jednak coś w jego postawie i oczach było nie tak. Blefował? Chciał wiedzieć, jak się zachowamy? _No to, misiu, uwaga! Sprawdzam!_
– Czy trzymiesięczny okres wypowiedzenia zagwarantowany w umowie o pracę nadal obowiązuje, czy woli pan nas zwolnić z obowiązku świadczenia pracy? Mogę przygotować dokumenty w pół godziny. Godzinka i już nas tu nie ma – zaproponowałam pogodnie.
Dłoń Agi zacisnęła się na podłokietniku. Siedziała napięta jak struna, a w jej oczach zbierały się łzy. Za chwilę walnie nam jeden ze swoich ataków histerii i będzie pozamiatane.
– Nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość, skupmy się na tu i teraz. Na wszystko przyjdzie czas. – Spojrzał na Agę. – Może nas pani zostawić, panno Jarosz.
Dziewczyna siedziała jak zaczarowana.
– Aga? – Klepnęłam ją w dłoń. Spojrzała na mnie, mrugając wściekle. Miałam ochotę dodać „Wyjazd!”, ale jakoś nie wypadało.
– Tak, oczywiście. – Podniosła się niezgrabnie i wyszła z gabinetu.
Poczekałam, aż zamkną się za nią drzwi.
– Straszenie Agnieszki utratą posady na pewno nie sprawi, że będzie pracować efektywnie – oznajmiłam z urazą, wypadając z roli profesjonalistki i pozwalając sobie na osobisty komentarz.
– Ciebie to jakoś nie ruszyło. – Rzucił długopis na blat.
– Nasze sytuacje finansowe się różnią.
– Naprawdę? Mój brat tak hojnie obdarowuje kochanki prezentami, że dałabyś sobie radę bez pracy? Jak cię dzisiaj zwolnię dyscyplinarnie, to jeszcze mi podziękujesz?
Dobrze, że miałam palce splecione na kolanach, bo nie widział, jak się zacisnęły, a kostki pobielały.
– Musiałby pan mieć mocne podstawy do takiego kroku.
– Fałszowanie podpisów mojego brata to za mało?
_Musiałbyś to udowodnić, frajerze! Powodzenia._
Wyraźnie szukał zaczepki, ale nie zamierzałam dać się złapać.
– Pan dyrektor samodzielnie podpisywał wszystkie dokumenty – wyjaśniłam twardo. – Jeśli istniałoby jakiekolwiek upoważnienie do występowania w jego imieniu, miałabym taką wiedzę. Nigdy nie udzielił mi takiego pełnomocnictwa.
Bądźmy szczerzy, nie byłam święta. Czasem zdarzało mi się podsuwać Arturowi do podpisu coś, z czym nie do końca się zgadzał, albo pomijać zapisy w umowach czy przemilczać fakty. Ale nigdy, przenigdy nie podrobiłam jego podpisu. Ufał mi, więc nie było takiej potrzeby.
– Sprawdzimy to.
– Jeśli zarząd ma wątpliwości co do autentyczności podpisów… – zaczęłam, chcąc zaproponować rozwiązanie.
Na twarzy Jakuba pojawił się niesmak.
– Sęk w tym, że zarząd szczegółowo wypytał byłego już prezesa na okoliczność prowadzonej działalności i okazało się, że tenże były już prezes nie ma bladego pojęcia, co tu się dzieje!
Nie miałam na to dobrej odpowiedzi.
– Jestem przekonana, że jeśli pan sobie zażyczy ekspertyzy grafologicznej, wykaże ona, że żaden z dokumentów, które przeszły przez moje biurko, nie jest sfałszowany.
Byłam w stu procentach pewna tego, co powiedziałam. W życiu nie dopuściłabym się czegoś takiego. Mierzyliśmy się spojrzeniami, usiłując złamać się wzajemnie.
Czy to dlatego Artur dzwonił do mnie kilkanaście razy w niedzielę, a potem nie odebrał, jak oddzwaniałam? Było już za późno? Ileż razy ostrzegałam go, żeby chociaż posłuchał, co do niego mówię, i przestał surfować po Internecie na spotkaniach redaktorów. Uśmiechał się tylko radośnie w odpowiedzi, składał zamaszyste podpisy i znikał z biura. Albo ja znikałam z jego domu, ponieważ czasem przyjechanie do niego z dokumentami okazywało się jedynym sposobem, żeby zapewnić tej firmie płynne funkcjonowanie. O dyktowaniu odpowiedzi na maile już nie wspomnę, ponieważ to było nagminne. _No i proszę! Niezły klops!_
– Może przejrzymy dokumenty do podpisu? – zaproponowałam, przerywając niezręczną ciszę.
– Te wszystkie umowy i tak muszą zostać poprawione ze względu na zmianę prezesa – rozkazał.
– Oczywiście, ale one stanowią tylko część dokumentów.
Wybrałam z odpowiedniej zakładki faktury, które ze względu na wysoką kwotę wymagały autoryzacji członka zarządu przed ich zapłatą. Wyjaśniłam, co zawiera każdy dokument, podając więcej szczegółów, niż było zawarte w opisie na rewersach. Nie zawahałam się przy żadnym.
Zadawał tyle pytań, że miałam ochotę co najmniej kilkukrotnie podnieść się, złapać za poły jego marynarki i potrząsnąć nim, wrzeszcząc wniebogłosy: „Co jest z tobą nie tak!?!”.
– Możemy przejść do spotkań? – zaproponowałam. – Jeśli udostępni mi pan swój kalendarz, przeniosę wszystkie terminy z kalendarza poprzedniego prezesa do pańskiego.
Zebrałam wszystkie omówione papiery i włożyłam z powrotem do teczki. Sięgnęłam po tablet.
– Niech pani zwoła zebranie wszystkich pracowników na – zerknął na zegarek – dziesiątą trzydzieści. Obecność obowiązkowa.
– Czy mam podać jakiś powód?
– A muszę się tłumaczyć?
– Oczywiście, że nie, panie prezesie. Czy to wszystko? – spytałam z nadzieją, że ten koszmarny poranek się skończy.
– Dam pani znać, kiedy będzie mi pani potrzebna.
_Oby nigdy, chamie!_
Wymaszerowałam z dokumentami w dłoni i bezgłośnie zamknęłam za sobą drzwi. Przycisnąwszy teczkę do piersi, oparłam się o ścianę i wzięłam kilka uspokajających oddechów. Dopiero teraz uderzyła we mnie fala adrenaliny i zaczęły mi drżeć dłonie. Odepchnęłam się od ściany i pomaszerowałam do dzielonego z Agnieszką biurka.
– Wciąż tu pracujemy? – wyszeptała z nadzieją.
– Jeszcze tak. – Podałam jej dokumenty. – Zrób skany, wyślij i zapisz na dysku. Biznes kręci się jak zawsze.
Pochyliłam się do laptopa i napisałam krótką wiadomość do wszystkich pracowników, że zapraszam na zebranie na dziesiątą trzydzieści w dziale teleobsługi. Zwrotnie otrzymałam kilkanaście maili o podobnej treści, które w skrócie można podsumować jednym zdaniem: „Czy mamy się czego bać?”.
– Tylko czekać, jak Beatka wpadnie tutaj szturmem „po kawę” – wymamrotałam.
– A za nią Baśka „tylko się przywitać” – dodała Aga, wydymając wargi. – Próbowałaś się skontaktować z Arturem?
– Wczoraj dzwonił do mnie kilkanaście razy, ale czytałam tę nową pozycję od Aldony i tak mnie pochłonęła, że nie usłyszałam komórki. – Podniosłam się z krzesła i sięgnęłam po umowy. – Trzeba poprawić pierwsze strony. Zejdę z nimi na dół, żebyśmy nie miały tutaj nalotu i niepotrzebnego zamieszania.
– Ale jak pójdziesz teraz, to będziesz musiała im powiedzieć, dlaczego zmieniasz i na kogo – zauważyła Aga przytomnie.
Opadłam z powrotem na krzesło.
– Dzięki za głos rozsądku.
– Co robimy? – Ewidentnie była zaniepokojona.
– To co zawsze, Pinky. – Pochyliłam się w jej stronę z kpiącym uśmieszkiem. – Będziemy podbijać świat.
– A jak nas wywali?
– To, gdziekolwiek pójdę, zabiorę cię ze sobą! – zapewniłam stanowczo. W głębi duszy byłam równie nerwowo rozstrojona jak Aga, ale nie chciałam straszyć jej jeszcze bardziej.
* * *
W czwartek Aga zadała mi fundamentalne pytanie, którego starałam się unikać jak ognia od poniedziałku.
– Powiedziałaś mu o imprezie za tydzień?
Zjadłam dwie czereśnie, zanim rzuciłam krótko i lekceważąco:
– Nie.
– Pytam, ponieważ organizatorka chce potwierdzić rozmiary koszulek i listę zespołów.
– Wszystko zostaje tak, jak było – mruknęłam.
– Ale koszulka dla Artura chyba będzie niezwykle opięta na nowym prezesie – zauważyła rezolutnie.
Zatrzepotałam rzęsami w swoistym „no to będzie” i dodałam uśmiech, który powinna sobie tłumaczyć jako „nie mogę się doczekać, żeby to zobaczyć”.
– Janka… – zaczęła błagalnym tonem.
Westchnęłam z rozczarowaniem, bo po zmianie prezesa Adze włączył się niezwykle silny instynkt przetrwania. A kiedyś była z niej rozrywkowa kobieta, skora do żartów. I proszę, co pieniądze robią z ludźmi!
– Dobra, zmień mu na większą. Ale napis zostaje – zastrzegłam.
Zachichotała pod nosem.
– Ale ty jesteś złośliwa – stwierdziła niby z wyrzutem, ale oczy jej się śmiały.
– Przykład idzie z góry! – Rozłożyłam ręce. – Ja tu tylko pracuję – zaszczebiotałam, podnosząc słuchawkę dzwoniącego telefonu. – Biuro prezesa zarządu, w czym mogę pomóc?
– Pani Janko, Sławek z obsługi się kłania. Mamy tu z kolegą taki mały problem z tą klimatyzacją.
_Cudownie, tylko tego mi brakowało!_
– A czy nie naprawiliśmy tego wczoraj?
Spojrzałam za okno na drzewa.
– Niby tak. – W jego głosie usłyszałam skruchę, od której moje brwi powędrowały do góry.
– A niby nie? – skontrowałam ze śmiechem.
– Się spsuło znów.
– Pan zaczeka, panie Sławku. – Zerknęłam na Agę. – Klima znów nie działa?
– Ale gdzie? – Zmarszczyła brwi, stawiając stempel na fakturze.
– W call center – podpowiedziałam.
– Małgośka nic nie mówiła. – Skrzywiła się.
– A bo ta pani psiapsiuła z dołu zadzwoniła, że się woda leje po ścianie – wciął się pan Sławek.
Druga linia pokazała połączenie przychodzące z recepcji na dole.
– Szkoda, że mnie nic nie wspomniała…
Aga odebrała, rzuciła tylko „Za późno” i się rozłączyła.
– No bo ja właśnie w tej sprawie – kontynuował. – Musimy klimatyzator wyłączyć, bo nie mam popsutej części. Albo mogę dać inne odprowadzanie wody, ale trza będzie wiadro podstawić i opróżniać.
Skrzywiłam się mentalnie na to „trza”, ale pan Sławek skończył zawodówkę ze czterdzieści lat temu i nie wypadało mi, gówniarze, poprawiać faceta, który mógłby być moim ojcem.
– To co pani woli?
– Zejdę na dół rozeznać się w sytuacji. Na kiedy będzie ta część? Jutro?
Pan Sławek cmoknął w słuchawkę, aż ją odsunęłam od ucha.
– A co pani taka w gorącej wodzie kąpana, kochanieńka?
– Z piekła się wygrzebałam, to i w gorącej wodzie lubię się kąpać – odparłam odruchowo, po czym ugryzłam się w język, ponieważ to mogło tylko zachęcić go do dalszych wynurzeń.
– Żeby się tylko znalazł taki, co ten ogień da radę bardziej rozpalić. – Zarechotał.
– No widzi pan, już nie produkują takich mężczyzn jak pan! – zaświergotałam, a Aga się komicznie skrzywiła, kręcąc głową z dezaprobatą.
_A co! Mogłam mu posłodzić, jeśli to będzie oznaczało, że naprawi nam klimatyzację szybciej._
– Się wie! – odparł. – Serduszko, ja ci to dzisiaj naprawię awaryjnie z części tego urządzenia na powierzchni wolnej. Serwisanci na urlopach, to dopiero w przyszłym tygodniu podjadą.
Aga odebrała kolejny telefon. _Jakiś dzień otwarty czy coś?_
– Sezon urlopowy, panie Stasiu.
– Leszek – wymamrotała pod nosem.
– Ale zrobimy, serdeńko, zrobimy.
– Ja w pana wierzę jak w to, że jutro wzejdzie słońce, ale muszę uciekać. Zajrzę na dół niedługo – obiecałam. – Do zobaczenia. – Odłożyłam telefon na widełki i przyłożyłam do ucha przenośną słuchawkę od Agi. – No co tam, Lesiu?
– Cześć, śliczności! Jestem niedaleko u klienta, to wpadłbym na kawę i pogadać.
– Lesiu, a co my zrobimy, jak wpadniemy razem? – zażartowałam. – Twoja żona mnie ukatrupi.
– Zostawimy jej dzieciaka i uciekniemy w siną dal! – zapewnił ze śmiechem.
– Dajesz! – zachęciłam żartobliwie. – Aga już nastawia kawę, więc radziłabym się pośpieszyć, zanim zlecą się zwabione zapachem sępy.
Parę minut później wysoki blondyn z fryzurą w nieładzie stanął w drzwiach prowadzących do części budynku przeznaczonej dla zarządu.
– Dzień dobry pięknym paniom. – Skłonił się szarmancko niemal w pas.
– Dzień dobry! – przywitałam się z szerokim uśmiechem. – Co cię do nas sprowadza?
– A ty tak od razu do interesów! – zganił mnie żartobliwie. – Wyluzuj, królowo, i pogadaj z podwładnymi u twoich stóp.
– Chciałabym – przyznałam z żalem. – Ale mamy nowego szefa. Trzeba się pilnować i sprawiać dobre wrażenie.
Uniósł brew do góry.
– To co nie mówiłaś, że mieliście przewrót władzy?!
– Ponieważ się obeszło bez rozlewu krwi i masowych egzekucji.
– O, proszę, coś nowego.
– Kawa? – zapytała Aga, unosząc wzrok znad opisywanej faktury.
– Ja zrobię – zaproponowałam, żeby nie odrywała się od wprowadzania dokumentów.
– Nie, nie – zaprotestowała. – Chętnie się podniosę z tego krzesła, bo chyba już do niego przyrosłam.
– Ale to co? Sprzedali was? – dopytywał zaciekawiony Leszek.
– Nie, wymienili prezesa na nowszy model.
Oparłam się o ladę recepcyjną obok niego, obserwując krzątającą się po kuchni Agnieszkę.
– Weź, nie rób mi kawy w tym gównie – zaprotestował, kiedy sięgnęła po filiżankę. – Daj w kubku.
– Jak drwalowi? – oburzyła się.
– Czekaj, pójdę do auta po siekierę – zaproponował ze śmiechem. – A po drodze zmoczę koszulę w łazience, żebym wyglądał na spoconego drwala brutala.
– Tylko jeszcze zarost zapuść do kompletu. – Zachichotałam.
– Nie mogę, bo mi żona mówi, że drapię.
Zmarszczyłam brwi i skrzywiłam się, usiłując powstrzymać śmiech.
– To ty nie golenia potrzebujesz, tylko nauki, jak dobrze drapać brodą, żeby klientka była zadowolona.
– Mówisz?
Pochylił się w moją stronę i oparł o blat biurka recepcji, więżąc mnie pomiędzy wyprostowanymi rękami. Nawet nie drgnęłam, wiedząc, że świata nie widzi poza żoną, ale lubi się wygłupiać. Przesunął policzkiem po moim. Parsknęłam, kładąc dłonie na piersi Leszka, żeby go odsunąć. Dokładnie w tej samej chwili kątem oka zauważyłam ruch po prawej i usłyszałam ostentacyjne chrząknięcie.
– Panie prezesie – rzuciła Aga nieco spłoszona.
Leszek odsunął się leniwie i jak dla mnie nieco zbyt wolno.
– Na pewno jest jakieś logiczne wytłumaczenie tego, co tu się dzieje – rzucił neutralnie Jakub.
– Oczywiście – zapewniłam, nadal opierając się nonszalancko o blat, ale nie rozwinęłam tematu, tylko przedstawiłam ich sobie: – Jakub Nowakowski, nasz nowy prezes zarządu. Leszek Czarkowski, który dostarcza nam artykuły biurowe i nie raz, nie dwa uratował nas od pewnej katastrofy, gdy się komuś zachciało drukować prezentacje w dziesiątkach egzemplarzy albo ulotki w tysiącach!
Panowie podali sobie uprzejmie dłonie. Byli na szczęście na tyle cywilizowani, że nie skoczyli sobie do gardeł, tylko rzucili zdawkowe „miło mi”. Uroczo. Szkoda, że za cholerę nie rozumiałam, czemu wymieniali przy tym spojrzenia śmierci. Przecież żaden z nich nic do mnie nie miał.
– Potrzebuję zmienić terminy spotkań – poinformował Jakub.
– Oczywiście! – Zerknęłam przez ramię. – Aga, pomóż, proszę, szefowi. A my zrobimy to zamówienie? – Uśmiechnęłam się do Leszka.
– Chciałbym też omówić wynajem, o którym wspomniałaś rano – dodał Jakub.
– Nic się zasadniczo nie zmieniło od naszej rozmowy – zastopowałam go z niemiłym przeczuciem, że usiłuje mnie powstrzymać przed zostaniem z Leszkiem, bo uznał nasze relacje za zbyt przyjacielskie. – Potrzebuję tylko twojej decyzji i daty spotkania.
– Czemu sama się tym nie zajmiesz? – spytał, patrząc mi prosto w oczy.
– Firma, która stanęła do negocjacji, nie chce ze mną rozmawiać – przyznałam, choć z trudem przeszło mi to przez gardło. – Jej prezes zasugerował, że stoję zbyt… nisko w hierarchii.
Brew Jakuba powędrowała do góry.
– Tak powiedział? Jesteś szefową biura zarządu.
Zdusiłam odruch przewrócenia oczami.
– Nie jest przekonany, czy mam „odpowiednie doświadczenie w tej kwestii” – zacytowałam słowa buca, z którym rozmawiałam rano.
Jego druga brew dołączyła do pierwszej.
– To strasznie mi przykro, ale będziesz jedyną osobą, która będzie z nim rozmawiać. – Zamiast tańca satysfakcji pozwoliłam sobie na przestąpienie z nogi na nogę.
– A jak się nie zdecydują?
Aga wyszła z tabletem zza biurka i stanęła obok szefa gotowa, żeby mu pomóc z kalendarzem.
– Nie musisz niczego konsultować ze mną – dodał, jakby w ogóle nie słyszał, co zasugerowałam. – Wiesz, co robisz. Jak skończysz swoje spotkanie, zajrzyj do mnie.
Odprowadziłam ich oboje nieco skonfundowanym wzrokiem.
– Aga! – zawołałam za nimi. – Wezmę telefon i przekieruję rozmowy na przenośny.
Uniosła kciuk w górę w podziękowaniu.
– Jakby się nie mógł zdecydować, czy daje ci swobodę, czy podcina skrzydełka – mruknął Leszek.
– Dokładnie tak jest – odparłam, dając mu kuksańca. – Chodź, zrobimy to zamówienie i będziesz mógł iść bajerować inne klientki.
– Coś ty! – zaprzeczył z entuzjazmem godnym czterolatka. – Jesteś jedyna w swoim rodzaju!
Prychnęłam kpiarsko.
– Czy to eufemizm słowa „pojebana”?
– W życiu, królowo! – Otworzył mi drzwi i przytrzymał kurtuazyjnie. – Nie ma na świecie drugiej takiej jak ty!
– Na szczęście.
Po załatwieniu sprawy zamówienia pożegnałam Leszka i zeszłam na dół zobaczyć, jak idą prace nad naprawą klimatyzacji. Postałam chwilę, rozmawiając o farmazonach, i zrobiła się niemal czwarta po południu. Wróciłam na górę, wzięłam z biurka butelkę wody i pomaszerowałam do łaskawie nam panującego. Wypiłam parę łyków, nim zapukałam uprzejmie i, usłyszawszy rozkazujące „proszę”, wślizgnęłam się do środka.
– Co mogę dla pana zrobić, panie prezesie?
Podniósł wzrok znad laptopa i oparł się wygodnie.
– Stosunki z podwykonawcami prosiłbym utrzymywać na stopie służbowej – wypalił bez wstępu.
– Znamy się z Leszkiem od lat. – To oświadczenie sprawiło, że uniósł w wyzwaniu brew. – Jest żonaty – dodałam tonem, którym pouczała uparte bachory kuzynów. – Znam jego żonę.
Nadal nie wyglądał na przekonanego.
– Widzę, że dyplomacja nie działa, więc powiem wprost: przestań się umizgiwać do Czarkowskiego.
– Tak to wyglądało? – Zatrzepotałam rzęsami, udając niewinność. – Nie ma nic złego w byciu miłym dla innych. Czasem w przyjacielskiej atmosferze można osiągnąć więcej niż rozkazem – stwierdziłam dyplomatycznie, choć miałam ochotę dodać, że sam mógłby spróbować przestać być takim palantem. Odpowiedział mi nieustępliwym spojrzeniem szefa. Dobrze, że nie słyszał mojej rozmowy z panem Sławkiem… – Oczywiście, panie prezesie, zastosuję się i przekażę pozostałym.
– Co robisz poza godzinami pracy, to nie moja sprawa. Ale nie życzę sobie romansów w biurze.
– Tak, wspomniał pan już o tym w poniedziałek – przypomniałam uprzejmie, chociaż aż się gotowałam w środku. – Sugerując, że mamy romans z pańskim bratem. Obie.
Milczał przez dłuższą chwilę.
– Przyznaję, że się myliłem – powiedział w końcu cicho.
Nie mogłam sobie darować odrobiny złośliwości.
– A dostanę to na papierze?
– Nie! – wycedził.
– Tak z czystej ciekawości… Zmienił pan zdanie, ponieważ teraz uważa pan, że mam romans z Leszkiem?
– Nie – zaprzeczył.
– Więc dlaczego? – ciągnęłam go za język.
– Rozmawiałem z Arturem.
– I nagle pana… hmm… – szukałam przez chwilę w głowie synonimu słowa „dziwkarski” – rozwiązły brat oczyścił moje imię? Aż nie wiem, czy się obrazić, że mnie nie chciał, bo jestem dla niego aseksualna, czy podziękować, że nie zepsuł mi reputacji.
Zacisnął usta w wąską kreskę.
– Powiedziałem, że się pomyliłem. Czego jeszcze chcesz?
_Sekretariat kontra prezes dwa do zera._
– Słowa „przepraszam”. – Już otwierał usta, gdy dodałam. – Szczerego!
Mierzyliśmy się wzrokiem przez długą chwilę i żadne nie chciało ustąpić. Postanowiłam, że nie dam sobą pomiatać. Przesunęłam się na skraj fotela, gotowa wstać i wyjść.
– Czy jeszcze w czymś mogę pomóc, panie prezesie?
– Tak, Agnieszka wspomniała o imprezie integracyjnej.
Usiadłam.
– Odbywa się za tydzień. Autokary odbiorą nas o ósmej rano.
– Bardzo wcześnie – zauważył.
– Specjalnie wyznaczyłam taką godzinę, bo wiem, że nie ma siły, żeby wszyscy się zebrali przed dziewiątą. – Uśmiechnął się lekko, a ja przyjęłam to jako wyraz aprobaty dla swojej przebiegłości. – Wszyscy zostali już podzieleni na zespoły. Zasadą jest, że najbliżsi współpracownicy nie mogą być w tej samej drużynie. Chodzi nam o to, by się lepiej poznali, a nie tworzyli minitowarzystwa wzajemnej adoracji.
– Jakie rozrywki planujesz?
– A, a, a! – zastrzegłam, grożąc mu żartobliwie palcem. – Tego nie wie nawet Aga. Tylko ja.
Zaczął przebierać palcami po podłokietniku. Wyraźny sygnał, że nie lubi, gdy odbiera mu się kontrolę nad wydarzeniami.
– To jak mam się ubrać?
– Swobodnie.
– To znaczy?
– Dżinsy, o ile takowe masz – przeszłam odruchowo na „ty” i od razu sklęłam się w duchu za wypadnięcie z roli, ale było już za późno, żeby się poprawiać. Zresztą na tym etapie rozmowa zrobiła się na tyle przyjazna, że wolałam nie psuć atmosfery. – Wygodne buty, mogą być adidasy, i koszulka, której nie będzie ci szkoda ubrudzić. Każdy z zespołów ma inny kolor T-shirtów. Otrzymacie je w dniu imprezy.
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Planujesz taplanie się w błocie i wyścigi w workach?
Uśmiechnęłam się tajemniczo.
– Doświadczenie z dziećmi pokazuje, że im brudniejsze buzie i ubranie, tym szerszy uśmiech na twarzy.
Wpatrywał się we mnie intensywnie przez długą chwilę, najwyraźniej próbując mnie onieśmielić spojrzeniem. Uśmiechnęłam się lekko, nie dając się zdominować.
– W której drużynie jestem?
_Czy powiedzieć mu, że jego drużyna nazywa się Wysłannicy Mordoru? Raczej nie. Po prawdzie powinni się nazywać Dream Team._
– Tego też nie mogę zdradzić, ale chodzi o to, by poznać innych. W przyszły czwartek każdy z managerów na chwilę stanie się takim samym pracownikiem jak inni, na tych samych prawach i zasadach. Koniec nierówności społecznej – zażartowałam.
– Upodlić każdego?
_BINGO!!! Czas zemsty!_
– Dobrze się bawić – skontrowałam natychmiast. – Jeśli masz jakieś preferencje jedzeniowe albo alergie pokarmowe, to daj nam znać, zmodyfikujemy menu.
– Nie mam.
– Świetnie. Czy w czymś jeszcze mogę ci pomóc?
– Nie.
Podniosłam się z fotela.
– Do jutra zatem.
Miałam już dłoń na klamce, gdy zatrzymał mnie jego spokojny głos.
– Jeszcze jedno.
– Tak?
Wziął głęboki oddech, nim się odezwał.
– Przepraszam, że wyciągnąłem błędne wnioski w poniedziałek – powiedział miękko. – Nie powinienem tego robić. Moje zachowanie pozostawiało wiele do życzenia i było nieprofesjonalne. Nie mam wątpliwości, że ty i Agnieszka stawiacie na pierwszym miejscu pracę i obowiązki.
_Zatkało kakao!_
Dobrze, że miałam zamkniętą buzię, kiedy to mówił, bo inaczej szczęka opadłaby mi do podłogi jak kojotowi z kreskówek.
– Dziękuję – odparłam dość niepewnie.
– To nie oznacza taryfy ulgowej – dodał ostrzej, jakby musiał popsuć moment mojego triumfu i zaznaczyć, kto tu jest szefem.
– Oczywiście, panie prezesie.
Zabrzmiało protekcjonalnie. I tak miało zabrzmieć.
W empik go