Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Na Papierze - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
3 czerwca 2025
39,90
3990 pkt
punktów Virtualo

Na Papierze - ebook

Janka ogarnia wszystko, co tylko może się posypać w wydawnictwie. Kiedy trzeba, jest psychologiem dla zestresowanych redaktorów, pogromczynią deadline’ów i budżetową cudotwórczynią. Do tej pory były prezes, doceniał jej wysiłki i… nie wtrącał się w to, jak Janka rządzi zza kulis. Ale potem przyszedł Jakub Nowakowski. Starszy brat. Nowy prezes. Człowiek od planów, struktur i bezdusznych cięć budżetowych. Na szczęście nadchodzi wyczekiwany urlop i wyjazd do Londynu na ślub siostry. Plan jest prosty: przylecieć, świetnie wyglądać i udawać, że jej życie jest w pełni pod kontrolą. Zamiast Artura, który miał Jance towarzyszyć, na lotnisku pojawia się Jakub. I tak zaczyna się gra w udawanie. Miłosny teatrzyk, w którym Janka i Jakub mają do odegrania główne role. Problem w tym, że chemia między nimi jest bardziej wybuchowa niż londyński pokaz sztucznych ogni, a udawanie może szybko przerodzić się w coś… znacznie trudniejszego do wyjaśnienia.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397440838
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Wpa­try­wa­łam się upar­cie w for­mu­łę Exce­la, usi­łu­jąc zro­zu­mieć, gdzie w skom­pli­ko­wa­nym za­pi­sie funk­cji in­deks, po­daj.po­zy­cję, po­daj.po­zy­cję znaj­du­je się błąd, któ­ry zwra­cał mi war­to­ść #N/A za­miast po­szu­ki­wa­nej od­po­wie­dzi.

_Do dia­bła! Może to ob­szar wy­szu­ki­wa­nia? A może ko­lum­na ar­gu­men­tu? Kur­de! A może są źle za­blo­ko­wa­ne?_

Z pra­wej stro­ny do­ta­rło do mnie gło­śne chrząk­ni­ęcie.

– Daj spo­kój, Aga. Nie będę ci po­pra­wiać for­muł w nie­sko­ńczo­no­ść. Po­ka­zy­wa­łam ci to już sto razy i z ty­si­ąc razy po­wta­rza­łam, że­byś ni­g­dy nie ka­so­wa­ła za­kła­dek, a ty da­lej swo­je. – Mój ton stał się po­ucza­jący i pe­łen wy­rzu­tu. – Ty się ciesz, że ja ci ro­bię ko­pie za­pa­so­we w chmu­rze na ko­niec dnia, bo ina­czej byś tu sie­dzia­ła do usra­nej śmier­ci i za­wi­ja­ła jak świ­stak w te sre­ber­ka.

– Jan­ka…

Coś w jej gło­sie mnie za­alar­mo­wa­ło. Pod­nio­słam gło­wę i zro­zu­mia­łam. Przed biur­kiem re­cep­cyj­nym sta­ła oso­ba, któ­rej nie mia­łam ocho­ty oglądać. Gbu­rek! A dla osób nie­zwi­ąza­nych z fir­mą – czło­nek za­rządu Wy­daw­nic­twa No­wa­kow­ski, nie­ja­ki Ja­kub No­wa­kow­ski. Wsta­łam ze swo­je­go miej­sca, przy­kle­ja­jąc na usta nie­zwy­kle sztucz­ny uśmiech.

– Dzień do­bry, pa­nie No­wa­kow­ski – przy­wi­ta­łam go uprzej­mie z na­dzie­ją, że nie sły­szał, jak zgrzy­ta­ły mi zęby przy wy­po­wia­da­niu jego na­zwi­ska. – Pana brat…

Po­ło­żył na moim biur­ku tecz­kę no­ta­rial­ną i puk­nął w nią pal­cem. Pew­nie zer­k­nęłam do środ­ka i wy­jęłam plik do­ku­men­tów.

– Mój brat zo­stał usu­ni­ęty uchwa­łą za­rządu ze sta­no­wi­ska – oznaj­mił su­cho. – Z dniem dzi­siej­szym roz­po­czy­na się moja dwu­let­nia ka­den­cja.

_Cze­mu mnie nie dzi­wi, że zde­tro­ni­zo­wa­li Ar­tu­ra?! Ostrze­ga­łam go tyle razy… A on tyl­ko kpił, że wszyst­ko jest w na­le­ży­tym po­rząd­ku. Szko­da, ale uma­rł król, niech żyje król._

Spoj­rza­łam w chmur­ne oczy swo­je­go no­we­go sze­fa. Na wi­dok jego miny mia­łam ocho­tę rzu­cić pa­pie­ry i za­sa­lu­to­wać jak w woj­sku, mel­du­jąc go­to­wo­ść do wy­ko­ny­wa­nia wszel­kich czyn­no­ści… _W gra­ni­cach, kur­wa, kor­po­ra­cyj­ne­go zdro­we­go roz­sąd­ku!_

– W czym mogę panu po­móc?

– Mo­gła­by pani na po­czątek wska­zać mi ga­bi­net.

_Czy­żby na­gle, w nocy, ma­gicz­nie zmie­nił się roz­kład po­miesz­czeń w fir­mie, w efek­cie cze­go nie znaj­do­wał się już na ko­ńcu ko­ry­ta­rza?_ Spoj­rza­ła­bym osten­ta­cyj­nie w tam­tym kie­run­ku, ale le­piej nie dra­żnić sze­fa w pierw­szym dniu nad­zo­ro­wa­nia ko­łcho­zu. _Jesz­cze mu przyj­dzie do gło­wy pu­blicz­ne roz­strze­li­wa­nie nie­wier­nych…_

– Oczy­wi­ście, za­pra­szam.

Stu­ka­jąc ob­ca­sa­mi, za­pro­wa­dzi­łam go do ga­bi­ne­tu, w któ­rym jesz­cze w ubie­gły pi­ątek re­zy­do­wał jego brat. Teo­re­tycz­nie, bo nikt go tu nie wi­dział od ty­go­dni, i nie było to nic no­we­go ani nie­zwy­kłe­go. Otwo­rzy­łam drzwi i za­pro­si­łam No­wa­kow­skie­go do środ­ka.

– Ży­czy pan so­bie kawę, her­ba­tę? Wodę?

_Może świ­ęco­ną? Albo od razu eg­zor­cy­stę, po co się roz­drab­niać?_

– Kawa, czar­na.

_Jak two­je ser­ce, o ile je masz! W co wąt­pię! Jesz­cze do­daj, że kawę lu­bisz sy­pa­ną. Cho­ciaż by mnie nie zdzi­wi­ło, że lu­bisz gry­źć ten piach w zębach!_

– Oczy­wi­ście, pa­nie dy­rek­to­rze… eee… pa­nie pre­ze­sie, robi się! – Od­wró­cił się do mnie z bły­skiem w oku, ale uda­jąc na­iw­ną i otwie­ra­jąc sze­ro­ko oczy w wy­ra­zie nie­win­no­ści, za­py­ta­łam: – Czy w czy­mś jesz­cze mo­gła­bym panu słu­żyć?

_Po­dać zupę dnia – łzy na­szych wro­gów?! Zor­ga­ni­zo­wać miej­sce pu­blicz­nych eg­ze­ku­cji? Czy gi­lo­ty­na będzie wy­star­cza­jąco wy­ra­fi­no­wa­na? A może le­piej jed­nak szu­bie­ni­ca?_

– Nie, dzi­ęku­ję! Przy­nieś tyl­ko tecz­kę do­ku­men­tów do pod­pi­su i li­stę bie­żących spraw, któ­ry­mi trze­ba się za­jąć.

Ski­nęłam gło­wą i bez­gło­śnie za­mknęłam za sobą drzwi. Uśmiech­nęłam się pod no­sem. Se­kre­ta­riat kon­tra pre­zes No­wa­kow­ski je­den do zera. Wró­ci­łam do Agi. Sie­dzia­ła, stu­diu­jąc do­ku­ment, któ­ry nam do­star­czył.

– Źle to wy­gląda – oznaj­mi­ła i po­da­ła mi go z gry­ma­sem.

– Ale mamy wszyst­ko na pa­pie­rze, więc za­dzwoń do praw­ni­ków, naj­le­piej do Piotr­ka – po­ra­dzi­łam, idąc w stro­nę na­sze­go so­cjal­ne­go za­ułka kry­jące­go eks­pres z kawą. – I za­py­taj, czy to jest już zło­żo­ne do sądu, do re­je­stra­cji. – Za­my­śli­łam się na chwi­lę. – Cho­ciaż w su­mie to nie ma zna­cze­nia, bo uchwa­ła za­rządu to uchwa­ła, o ile była od­po­wied­nia licz­ba gło­sów. Dziw­ne tyl­ko, że nikt nas nie po­wia­do­mił.

– Bio­rąc pod uwa­gę, że jest w su­mie pi­ęciu udzia­łow­ców i wszy­scy to ku­zy­ni, a za­rządza dzia­dek, mo­gli to uchwa­lić na nie­dziel­nym obie­dzie…

Wes­tchnęłam z nie­za­do­wo­le­niem. _A już za­czy­na­łam lu­bić tę ro­bo­tę!_

– Zwo­ła­li kon­went se­nio­rów? – za­żar­to­wa­łam.

– On nie wy­gląda jak brat Ar­tu­ra.

– Może go ad­op­to­wa­li – za­su­ge­ro­wa­łam, si­ęga­jąc po fi­li­żan­kę.

_A może po­win­nam dać mu ku­bek? Od­po­wied­ni i wy­mow­ny by­łby ten z na­pi­sem na dnie: „Zo­sta­łeś otru­ty?”. Ech… Nie­ee, zo­sta­wię go so­bie na inny dzień. Tak samo jak ten z ha­waj­skim zna­kiem po­ko­ju na spo­dzie. Mój ulu­bio­ny._

Na­wet nie za­py­ta­łam, czy lubi zwy­kłą, roz­pusz­czal­ną, czy może roz­pusz­czal­ną, ale roz­pusz­czo­ną na zim­no dla lep­sze­go sma­ku? Ja­kie mle­ko? Z pian­ką? Cie­płe, zim­ne? Pi­ęcio­pro­cen­to­we, dwu­pro­cen­to­we, a może od­tłusz­czo­ne?! Mig­da­ło­we, z płat­ków owsia­nych? _Od kro­wy z czar­ną sie­rścią do­jo­nej o pó­łno­cy?_

– Masz go­to­wą tecz­kę? – spy­ta­łam, sta­wia­jąc fi­li­żan­kę na bla­cie re­cep­cji. Chwy­ci­łam swój ka­len­darz z przy­pi­ętym dłu­go­pi­sem i ta­blet. – Po­mo­żesz?

– Pew­nie!

Aga chcia­ła się wy­co­fać z ga­bi­ne­tu jak za­wsze, ale za­trzy­mał ją zim­ny głos Ja­ku­ba.

– Pro­szę zo­stać! Sia­daj­cie. – Za­jęły­śmy dwa fo­te­le. – Gdy­by­ście mo­gły się przed­sta­wić i w paru zda­niach po­wie­dzieć, czym się zaj­mu­je­cie…

– Agniesz­ka Ja­rosz. Je­stem se­kre­tar­ką za­rządu. Ca­łe­go za­rządu oraz pi­ęciu dy­rek­to­rów – do­pre­cy­zo­wa­ła. – Zaj­mu­ję się ka­len­da­rza­mi, or­ga­ni­zu­ję spo­tka­nia, do­star­czam do­ku­men­ty i pre­zen­ta­cje. Ro­bię tłu­ma­cze­nia.

Jego chłod­ne spoj­rze­nie, z któ­re­go nie dało się wy­czy­tać żad­nych emo­cji, prze­nio­sło się na mnie.

– Ja­ni­na Ka­nia. Asy­stent­ka za­rządu, w szcze­gól­no­ści dy­rek­to­ra za­rządza­jące­go, któ­ry pe­łni rolę pre­ze­sa za­rządu. Moje sta­no­wi­sko to of­fi­ce ma­na­ger – wy­rzu­ci­łam z sie­bie nie­mal na jed­nym wy­de­chu. – Zaj­mu­ję się HR, umo­wa­mi zle­ce­nia i o dzie­ło na po­trze­by re­dak­to­rów. Przy­go­to­wu­ję do­ku­men­ty do kwar­tal­nych roz­li­czeń. Ak­cep­tu­ję wy­pła­ty pra­cow­ni­ków.

– To dużo obo­wi­ąz­ków dla jed­nej oso­by.

Nie wie­dzia­łam, czy to po­chwa­ła, czy kpi­na. Mi­mo­wol­nie od­no­to­wa­łam, że na­wet nie tknął kawy. _Może się bał, że za­tru­ta?_ Po chwi­li ci­szy spoj­rzał na nas uwa­żnie i wy­pa­lił or­dy­nar­nie:

– Obie sy­pia­cie z moim bra­tem?

_Ale ma tu­pet. Wal się, ku­ta­sie! Go­rzej już za­cząć swo­je­go pa­no­wa­nia nie mo­głeś!_

Sta­ra­łam się za­cho­wać ka­mien­ną twarz, ale mia­łam ocho­tę strze­lić go w ryj tecz­ką z do­ku­men­ta­mi do pod­pi­su. Albo le­piej: wy­lać mu kawę na spodnie w kro­ku. Nie­ste­ty ra­chun­ki i rata kre­dy­tu nie za­pła­cą się same. Ow­szem, prze­trwa­ła­bym z pół roku bez­ro­bo­cia, ale to mała bra­nża i nie wiem, czy nie mu­sia­ła­bym zmie­nić kra­ju, żeby mnie ktoś za­trud­nił.

Poza tym szko­da ta­kiej do­brej kawy…

– Dy­rek­tor No­wa­kow­ski – spe­cjal­nie po­ło­ży­łam na­cisk na jego ty­tuł – za­trud­nia wy­kwa­li­fi­ko­wa­ne i do­świad­czo­ne oso­by, któ­re wie­dzą, jak za­rządzać biu­rem. Kwe­stia oso­bi­ste­go za­an­ga­żo­wa­nia mi­ędzy pra­cow­ni­ka­mi jest ja­sno opi­sa­na w po­li­ty­ce fir­my.

– I nie woła do cie­bie „skar­bie”? – spy­tał z pe­łną po­wa­gą.

Pod­nio­sło mi się ci­śnie­nie. Unio­słam gło­wę i zmie­rzy­łam go wy­nios­łym spoj­rze­niem.

– Może pan się do mnie zwra­cać „pani Ka­nia”!

– Gra­my trud­ną do zdo­by­cia czy pod pu­blicz­kę? – za­py­tał z em­fa­zą.

– Nie wiem, co pan in­sy­nu­uje – uda­wa­łam de­bil­kę – ale mnie tu za­trud­nio­no jako of­fi­ce ma­na­ge­ra z sze­ro­kim za­kre­sem obo­wi­ąz­ków…

– Wła­śnie o tym sze­ro­kim za­kre­sie obo­wi­ąz­ków mó­wię – prze­rwał mi. Jak ostat­ni cham wy­jął te­le­fon z kie­sze­ni, zer­k­nął na nie­go i po­ło­żył na bla­cie. – Nie baw­my się w żad­ne gier­ki – za­pro­po­no­wał. – Mój brat to ko­bie­ciarz, któ­ry nie po­tra­fi utrzy­mać sprzętu w spodniach.

_No co ty nie po­wiesz?!_

Cho­ciaż bar­dzo zga­dza­łam się z tą oce­ną, Ar­tur ni­g­dy nie pró­bo­wał mnie po­de­rwać. W ko­ńcu to ja kie­ro­wa­łam tym ca­łym bur­de­lem, a on tyl­ko pod­pi­sy­wał pa­pier­ki. Do­sko­na­le wie­dział, że je­śli będzie się do mnie do­bie­rał, odej­dę, a na jego bar­ki spad­nie cała masa ro­bo­ty. Choć na pa­pie­rze by­łam „tyl­ko” jego asy­stent­ką i of­fi­ce ma­na­ge­rem, w mo­ich rękach był wła­ści­wie cały HR i ad­mi­ni­stra­cja wy­daw­nic­twa. Z bło­go­sła­wie­ństwem Ar­tu­ra i ku chwa­le zy­sków, któ­rych nie mie­li­śmy, bo się ko­muś za­chcia­ło ksi­ęga­rń!

_Nie­ste­ty nie mo­głam wpa­ko­wać Ar­tu­ra w głęb­sze ba­gno niż to, w któ­rym tkwił!_

– My­ślę, że ma pan kom­plet­nie błęd­ne wy­obra­że­nie o tym, co się tu dzie­je.

– To świet­nie, że pani my­śli! – po­chwa­lił. – Na­praw­dę god­ne po­dzi­wu!

Jesz­cze tyl­ko bra­ko­wa­ło, żeby mi w na­gro­dę rzu­cił cu­kier­ka, któ­re­go ob­ra­cał w pal­cach. Otwo­rzy­łam usta, żeby wy­gło­sić ci­ętą ri­po­stę, ale na wi­dok bły­sku w jego oczach zro­zu­mia­łam, że dra­żni mnie spe­cjal­nie, chcąc spro­wo­ko­wać kłót­nię.

_Czas zmie­nić tak­ty­kę._

– Żeby na­sza wspó­łpra­ca do­brze się ukła­da­ła, wo­la­ła­bym, że­by­śmy uni­ka­li wy­cie­czek oso­bi­stych – za­pro­po­no­wa­łam uprzej­mie, choć w gło­wie dźga­łam szpil­ką jego la­lecz­kę vo­odoo w nerw pod ko­la­nem.

Po­chy­lił się nie­co w na­szą stro­nę.

– A skąd za­ło­że­nie, że za­mie­rzam was za­trzy­mać?

_Ja pier­do­lę! Te­raz jesz­cze stra­cę ro­bo­tę! A we­se­le Mag­dy już za czte­ry ty­go­dnie!_

Krew od­pły­nęła mi z twa­rzy. Aga kon­wul­syj­nie zła­pa­ła mnie za dłoń. _Opa­nuj się, Ja­śka! Nie da­waj mu sa­tys­fak­cji!_ – musz­tro­wa­łam się w du­chu. W skro­niach mi dud­ni­ło, a krew za­czy­na­ła gwa­łtow­nie pul­so­wać ze stra­chu o przy­szło­ść. Prze­łk­nęłam i wzi­ęłam nie­wiel­ki od­dech, zdu­sza­jąc wszyst­kie ne­ga­tyw­ne emo­cje.

W tym cza­sie cham i pro­stak pod­nió­sł do ust kawę. Zdzi­wie­nie na jego twa­rzy było wy­mow­ne. _Do­bre, co?! A nie za­sta­na­wiasz się, pa­ta­ła­chu, czy nie do­da­łam tam trut­ki na szczu­ry albo ar­sze­ni­ku? Dzi­siaj pew­nie nie, ale kto wie, co przy­nie­sie ju­tro!_

– Kie­dy mo­że­my się spo­dzie­wać pana asy­stent­ki, któ­ra przej­mie na­sze obo­wi­ąz­ki? – za­py­ta­łam neu­tral­nym to­nem, cho­ciaż naj­chęt­niej bym go spo­licz­ko­wa­ła i chlu­snęła mu tą cho­ler­ną kawą w twarz!

_Trud­no! Roz­sta­ńmy się z god­no­ścią! Któ­rej aku­rat nie masz, pa­lan­cie!_

Jed­nak coś w jego po­sta­wie i oczach było nie tak. Ble­fo­wał? Chciał wie­dzieć, jak się za­cho­wa­my? _No to, mi­siu, uwa­ga! Spraw­dzam!_

– Czy trzy­mie­si­ęcz­ny okres wy­po­wie­dze­nia za­gwa­ran­to­wa­ny w umo­wie o pra­cę na­dal obo­wi­ązu­je, czy woli pan nas zwol­nić z obo­wi­ąz­ku świad­cze­nia pra­cy? Mogę przy­go­to­wać do­ku­men­ty w pół go­dzi­ny. Go­dzin­ka i już nas tu nie ma – za­pro­po­no­wa­łam po­god­nie.

Dłoń Agi za­ci­snęła się na podło­kiet­ni­ku. Sie­dzia­ła na­pi­ęta jak stru­na, a w jej oczach zbie­ra­ły się łzy. Za chwi­lę wal­nie nam je­den ze swo­ich ata­ków hi­ste­rii i będzie po­za­mia­ta­ne.

– Nie wy­bie­gaj­my tak da­le­ko w przy­szło­ść, skup­my się na tu i te­raz. Na wszyst­ko przyj­dzie czas. – Spoj­rzał na Agę. – Może nas pani zo­sta­wić, pan­no Ja­rosz.

Dziew­czy­na sie­dzia­ła jak za­cza­ro­wa­na.

– Aga? – Klep­nęłam ją w dłoń. Spoj­rza­ła na mnie, mru­ga­jąc wściek­le. Mia­łam ocho­tę do­dać „Wy­jazd!”, ale ja­koś nie wy­pa­da­ło.

– Tak, oczy­wi­ście. – Pod­nio­sła się nie­zgrab­nie i wy­szła z ga­bi­ne­tu.

Po­cze­ka­łam, aż za­mkną się za nią drzwi.

– Stra­sze­nie Agniesz­ki utra­tą po­sa­dy na pew­no nie spra­wi, że będzie pra­co­wać efek­tyw­nie – oznaj­mi­łam z ura­zą, wy­pa­da­jąc z roli pro­fe­sjo­na­list­ki i po­zwa­la­jąc so­bie na oso­bi­sty ko­men­tarz.

– Cie­bie to ja­koś nie ru­szy­ło. – Rzu­cił dłu­go­pis na blat.

– Na­sze sy­tu­acje fi­nan­so­we się ró­żnią.

– Na­praw­dę? Mój brat tak hoj­nie ob­da­ro­wu­je ko­chan­ki pre­zen­ta­mi, że da­ła­byś so­bie radę bez pra­cy? Jak cię dzi­siaj zwol­nię dys­cy­pli­nar­nie, to jesz­cze mi po­dzi­ęku­jesz?

Do­brze, że mia­łam pal­ce sple­cio­ne na ko­la­nach, bo nie wi­dział, jak się za­ci­snęły, a kost­ki po­bie­la­ły.

– Mu­sia­łby pan mieć moc­ne pod­sta­wy do ta­kie­go kro­ku.

– Fa­łszo­wa­nie pod­pi­sów mo­je­go bra­ta to za mało?

_Mu­sia­łbyś to udo­wod­nić, fra­je­rze! Po­wo­dze­nia._

Wy­ra­źnie szu­kał za­czep­ki, ale nie za­mie­rza­łam dać się zła­pać.

– Pan dy­rek­tor sa­mo­dziel­nie pod­pi­sy­wał wszyst­kie do­ku­men­ty – wy­ja­śni­łam twar­do. – Je­śli ist­nia­ło­by ja­kie­kol­wiek upo­wa­żnie­nie do wy­stępo­wa­nia w jego imie­niu, mia­ła­bym taką wie­dzę. Ni­g­dy nie udzie­lił mi ta­kie­go pe­łno­moc­nic­twa.

Bądźmy szcze­rzy, nie by­łam świ­ęta. Cza­sem zda­rza­ło mi się pod­su­wać Ar­tu­ro­wi do pod­pi­su coś, z czym nie do ko­ńca się zga­dzał, albo po­mi­jać za­pi­sy w umo­wach czy prze­mil­czać fak­ty. Ale ni­g­dy, prze­nig­dy nie pod­ro­bi­łam jego pod­pi­su. Ufał mi, więc nie było ta­kiej po­trze­by.

– Spraw­dzi­my to.

– Je­śli za­rząd ma wąt­pli­wo­ści co do au­ten­tycz­no­ści pod­pi­sów… – za­częłam, chcąc za­pro­po­no­wać roz­wi­ąza­nie.

Na twa­rzy Ja­ku­ba po­ja­wił się nie­smak.

– Sęk w tym, że za­rząd szcze­gó­ło­wo wy­py­tał by­łe­go już pre­ze­sa na oko­licz­no­ść pro­wa­dzo­nej dzia­łal­no­ści i oka­za­ło się, że te­nże były już pre­zes nie ma bla­de­go po­jęcia, co tu się dzie­je!

Nie mia­łam na to do­brej od­po­wie­dzi.

– Je­stem prze­ko­na­na, że je­śli pan so­bie za­ży­czy eks­per­ty­zy gra­fo­lo­gicz­nej, wy­ka­że ona, że ża­den z do­ku­men­tów, któ­re prze­szły przez moje biur­ko, nie jest sfa­łszo­wa­ny.

By­łam w stu pro­cen­tach pew­na tego, co po­wie­dzia­łam. W ży­ciu nie do­pu­ści­ła­bym się cze­goś ta­kie­go. Mie­rzy­li­śmy się spoj­rze­nia­mi, usi­łu­jąc zła­mać się wza­jem­nie.

Czy to dla­te­go Ar­tur dzwo­nił do mnie kil­ka­na­ście razy w nie­dzie­lę, a po­tem nie ode­brał, jak od­dzwa­nia­łam? Było już za pó­źno? Ileż razy ostrze­ga­łam go, żeby cho­ciaż po­słu­chał, co do nie­go mó­wię, i prze­stał sur­fo­wać po In­ter­ne­cie na spo­tka­niach re­dak­to­rów. Uśmie­chał się tyl­ko ra­do­śnie w od­po­wie­dzi, skła­dał za­ma­szy­ste pod­pi­sy i zni­kał z biu­ra. Albo ja zni­ka­łam z jego domu, po­nie­waż cza­sem przy­je­cha­nie do nie­go z do­ku­men­ta­mi oka­zy­wa­ło się je­dy­nym spo­so­bem, żeby za­pew­nić tej fir­mie płyn­ne funk­cjo­no­wa­nie. O dyk­to­wa­niu od­po­wie­dzi na ma­ile już nie wspom­nę, po­nie­waż to było na­gmin­ne. _No i pro­szę! Nie­zły klops!_

– Może przej­rzy­my do­ku­men­ty do pod­pi­su? – za­pro­po­no­wa­łam, prze­ry­wa­jąc nie­zręcz­ną ci­szę.

– Te wszyst­kie umo­wy i tak mu­szą zo­stać po­pra­wio­ne ze względu na zmia­nę pre­ze­sa – roz­ka­zał.

– Oczy­wi­ście, ale one sta­no­wią tyl­ko część do­ku­men­tów.

Wy­bra­łam z od­po­wied­niej za­kład­ki fak­tu­ry, któ­re ze względu na wy­so­ką kwo­tę wy­ma­ga­ły au­to­ry­za­cji człon­ka za­rządu przed ich za­pła­tą. Wy­ja­śni­łam, co za­wie­ra ka­żdy do­ku­ment, po­da­jąc wi­ęcej szcze­gó­łów, niż było za­war­te w opi­sie na re­wer­sach. Nie za­wa­ha­łam się przy żad­nym.

Za­da­wał tyle py­tań, że mia­łam ocho­tę co naj­mniej kil­ku­krot­nie pod­nie­ść się, zła­pać za poły jego ma­ry­nar­ki i po­trząsnąć nim, wrzesz­cząc wnie­bo­gło­sy: „Co jest z tobą nie tak!?!”.

– Mo­że­my prze­jść do spo­tkań? – za­pro­po­no­wa­łam. – Je­śli udo­stęp­ni mi pan swój ka­len­darz, prze­nio­sę wszyst­kie ter­mi­ny z ka­len­da­rza po­przed­nie­go pre­ze­sa do pa­ńskie­go.

Ze­bra­łam wszyst­kie omó­wio­ne pa­pie­ry i wło­ży­łam z po­wro­tem do tecz­ki. Si­ęgnęłam po ta­blet.

– Niech pani zwo­ła ze­bra­nie wszyst­kich pra­cow­ni­ków na – zer­k­nął na ze­ga­rek – dzie­si­ątą trzy­dzie­ści. Obec­no­ść obo­wi­ąz­ko­wa.

– Czy mam po­dać ja­kiś po­wód?

– A mu­szę się tłu­ma­czyć?

– Oczy­wi­ście, że nie, pa­nie pre­ze­sie. Czy to wszyst­ko? – spy­ta­łam z na­dzie­ją, że ten kosz­mar­ny po­ra­nek się sko­ńczy.

– Dam pani znać, kie­dy będzie mi pani po­trzeb­na.

_Oby ni­g­dy, cha­mie!_

Wy­ma­sze­ro­wa­łam z do­ku­men­ta­mi w dło­ni i bez­gło­śnie za­mknęłam za sobą drzwi. Przy­ci­snąw­szy tecz­kę do pier­si, opa­rłam się o ścia­nę i wzi­ęłam kil­ka uspo­ka­ja­jących od­de­chów. Do­pie­ro te­raz ude­rzy­ła we mnie fala ad­re­na­li­ny i za­częły mi drżeć dło­nie. Ode­pchnęłam się od ścia­ny i po­ma­sze­ro­wa­łam do dzie­lo­ne­go z Agniesz­ką biur­ka.

– Wci­ąż tu pra­cu­je­my? – wy­szep­ta­ła z na­dzie­ją.

– Jesz­cze tak. – Po­da­łam jej do­ku­men­ty. – Zrób ska­ny, wy­ślij i za­pisz na dys­ku. Biz­nes kręci się jak za­wsze.

Po­chy­li­łam się do lap­to­pa i na­pi­sa­łam krót­ką wia­do­mo­ść do wszyst­kich pra­cow­ni­ków, że za­pra­szam na ze­bra­nie na dzie­si­ątą trzy­dzie­ści w dzia­le te­le­ob­słu­gi. Zwrot­nie otrzy­ma­łam kil­ka­na­ście ma­ili o po­dob­nej tre­ści, któ­re w skró­cie mo­żna pod­su­mo­wać jed­nym zda­niem: „Czy mamy się cze­go bać?”.

– Tyl­ko cze­kać, jak Be­at­ka wpad­nie tu­taj sztur­mem „po kawę” – wy­mam­ro­ta­łam.

– A za nią Ba­śka „tyl­ko się przy­wi­tać” – do­da­ła Aga, wy­dy­ma­jąc war­gi. – Pró­bo­wa­łaś się skon­tak­to­wać z Ar­tu­rem?

– Wczo­raj dzwo­nił do mnie kil­ka­na­ście razy, ale czy­ta­łam tę nową po­zy­cję od Al­do­ny i tak mnie po­chło­nęła, że nie usły­sza­łam ko­mór­ki. – Pod­nio­słam się z krze­sła i si­ęgnęłam po umo­wy. – Trze­ba po­pra­wić pierw­sze stro­ny. Zej­dę z nimi na dół, że­by­śmy nie mia­ły tu­taj na­lo­tu i nie­po­trzeb­ne­go za­mie­sza­nia.

– Ale jak pój­dziesz te­raz, to będziesz mu­sia­ła im po­wie­dzieć, dla­cze­go zmie­niasz i na kogo – za­uwa­ży­ła Aga przy­tom­nie.

Opa­dłam z po­wro­tem na krze­sło.

– Dzi­ęki za głos roz­sąd­ku.

– Co ro­bi­my? – Ewi­dent­nie była za­nie­po­ko­jo­na.

– To co za­wsze, Pin­ky. – Po­chy­li­łam się w jej stro­nę z kpi­ącym uśmiesz­kiem. – Będzie­my pod­bi­jać świat.

– A jak nas wy­wa­li?

– To, gdzie­kol­wiek pój­dę, za­bio­rę cię ze sobą! – za­pew­ni­łam sta­now­czo. W głębi du­szy by­łam rów­nie ner­wo­wo roz­stro­jo­na jak Aga, ale nie chcia­łam stra­szyć jej jesz­cze bar­dziej.

* * *

W czwar­tek Aga za­da­ła mi fun­da­men­tal­ne py­ta­nie, któ­re­go sta­ra­łam się uni­kać jak ognia od po­nie­dzia­łku.

– Po­wie­dzia­łaś mu o im­pre­zie za ty­dzień?

Zja­dłam dwie cze­re­śnie, za­nim rzu­ci­łam krót­ko i lek­ce­wa­żąco:

– Nie.

– Py­tam, po­nie­waż or­ga­ni­za­tor­ka chce po­twier­dzić roz­mia­ry ko­szu­lek i li­stę ze­spo­łów.

– Wszyst­ko zo­sta­je tak, jak było – mruk­nęłam.

– Ale ko­szul­ka dla Ar­tu­ra chy­ba będzie nie­zwy­kle opi­ęta na no­wym pre­ze­sie – za­uwa­ży­ła re­zo­lut­nie.

Za­trze­po­ta­łam rzęsa­mi w swo­istym „no to będzie” i do­da­łam uśmiech, któ­ry po­win­na so­bie tłu­ma­czyć jako „nie mogę się do­cze­kać, żeby to zo­ba­czyć”.

– Jan­ka… – za­częła bła­gal­nym to­nem.

Wes­tchnęłam z roz­cza­ro­wa­niem, bo po zmia­nie pre­ze­sa Adze włączył się nie­zwy­kle sil­ny in­stynkt prze­trwa­nia. A kie­dyś była z niej roz­ryw­ko­wa ko­bie­ta, sko­ra do żar­tów. I pro­szę, co pie­ni­ądze ro­bią z lu­dźmi!

– Do­bra, zmień mu na wi­ęk­szą. Ale na­pis zo­sta­je – za­strze­głam.

Za­chi­cho­ta­ła pod no­sem.

– Ale ty je­steś zło­śli­wa – stwier­dzi­ła niby z wy­rzu­tem, ale oczy jej się śmia­ły.

– Przy­kład idzie z góry! – Roz­ło­ży­łam ręce. – Ja tu tyl­ko pra­cu­ję – za­szcze­bio­ta­łam, pod­no­sząc słu­chaw­kę dzwo­ni­ące­go te­le­fo­nu. – Biu­ro pre­ze­sa za­rządu, w czym mogę po­móc?

– Pani Jan­ko, Sła­wek z ob­słu­gi się kła­nia. Mamy tu z ko­le­gą taki mały pro­blem z tą kli­ma­ty­za­cją.

_Cu­dow­nie, tyl­ko tego mi bra­ko­wa­ło!_

– A czy nie na­pra­wi­li­śmy tego wczo­raj?

Spoj­rza­łam za okno na drze­wa.

– Niby tak. – W jego gło­sie usły­sza­łam skru­chę, od któ­rej moje brwi po­wędro­wa­ły do góry.

– A niby nie? – skon­tro­wa­łam ze śmie­chem.

– Się spsu­ło znów.

– Pan za­cze­ka, pa­nie Sław­ku. – Zer­k­nęłam na Agę. – Kli­ma znów nie dzia­ła?

– Ale gdzie? – Zmarsz­czy­ła brwi, sta­wia­jąc stem­pel na fak­tu­rze.

– W call cen­ter – pod­po­wie­dzia­łam.

– Ma­łgo­śka nic nie mó­wi­ła. – Skrzy­wi­ła się.

– A bo ta pani psiap­siu­ła z dołu za­dzwo­ni­ła, że się woda leje po ścia­nie – wci­ął się pan Sła­wek.

Dru­ga li­nia po­ka­za­ła po­łącze­nie przy­cho­dzące z re­cep­cji na dole.

– Szko­da, że mnie nic nie wspo­mnia­ła…

Aga ode­bra­ła, rzu­ci­ła tyl­ko „Za pó­źno” i się roz­łączy­ła.

– No bo ja wła­śnie w tej spra­wie – kon­ty­nu­ował. – Mu­si­my kli­ma­ty­za­tor wy­łączyć, bo nie mam po­psu­tej części. Albo mogę dać inne od­pro­wa­dza­nie wody, ale trza będzie wia­dro pod­sta­wić i opró­żniać.

Skrzy­wi­łam się men­tal­nie na to „trza”, ale pan Sła­wek sko­ńczył za­wo­dów­kę ze czter­dzie­ści lat temu i nie wy­pa­da­ło mi, gów­nia­rze, po­pra­wiać fa­ce­ta, któ­ry mó­głby być moim oj­cem.

– To co pani woli?

– Zej­dę na dół ro­ze­znać się w sy­tu­acji. Na kie­dy będzie ta część? Ju­tro?

Pan Sła­wek cmok­nął w słu­chaw­kę, aż ją od­su­nęłam od ucha.

– A co pani taka w go­rącej wo­dzie kąpa­na, ko­cha­nie­ńka?

– Z pie­kła się wy­grze­ba­łam, to i w go­rącej wo­dzie lu­bię się kąpać – od­pa­rłam od­ru­cho­wo, po czym ugry­złam się w język, po­nie­waż to mo­gło tyl­ko za­chęcić go do dal­szych wy­nu­rzeń.

– Żeby się tyl­ko zna­la­zł taki, co ten ogień da radę bar­dziej roz­pa­lić. – Za­re­cho­tał.

– No wi­dzi pan, już nie pro­du­ku­ją ta­kich mężczyzn jak pan! – za­świer­go­ta­łam, a Aga się ko­micz­nie skrzy­wi­ła, kręcąc gło­wą z dez­apro­ba­tą.

_A co! Mo­głam mu po­sło­dzić, je­śli to będzie ozna­cza­ło, że na­pra­wi nam kli­ma­ty­za­cję szyb­ciej._

– Się wie! – od­pa­rł. – Ser­dusz­ko, ja ci to dzi­siaj na­pra­wię awa­ryj­nie z części tego urządze­nia na po­wierzch­ni wol­nej. Ser­wi­san­ci na urlo­pach, to do­pie­ro w przy­szłym ty­go­dniu pod­ja­dą.

Aga ode­bra­ła ko­lej­ny te­le­fon. _Ja­kiś dzień otwar­ty czy coś?_

– Se­zon urlo­po­wy, pa­nie Sta­siu.

– Le­szek – wy­mam­ro­ta­ła pod no­sem.

– Ale zro­bi­my, ser­de­ńko, zro­bi­my.

– Ja w pana wie­rzę jak w to, że ju­tro wzej­dzie sło­ńce, ale mu­szę ucie­kać. Zaj­rzę na dół nie­dłu­go – obie­ca­łam. – Do zo­ba­cze­nia. – Odło­ży­łam te­le­fon na wi­de­łki i przy­ło­ży­łam do ucha prze­no­śną słu­chaw­kę od Agi. – No co tam, Le­siu?

– Cze­ść, ślicz­no­ści! Je­stem nie­da­le­ko u klien­ta, to wpa­dłbym na kawę i po­ga­dać.

– Le­siu, a co my zro­bi­my, jak wpad­nie­my ra­zem? – za­żar­to­wa­łam. – Two­ja żona mnie uka­tru­pi.

– Zo­sta­wi­my jej dzie­cia­ka i uciek­nie­my w siną dal! – za­pew­nił ze śmie­chem.

– Da­jesz! – za­chęci­łam żar­to­bli­wie. – Aga już na­sta­wia kawę, więc ra­dzi­ła­bym się po­śpie­szyć, za­nim zle­cą się zwa­bio­ne za­pa­chem sępy.

Parę mi­nut pó­źniej wy­so­ki blon­dyn z fry­zu­rą w nie­ła­dzie sta­nął w drzwiach pro­wa­dzących do części bu­dyn­ku prze­zna­czo­nej dla za­rządu.

– Dzień do­bry pi­ęk­nym pa­niom. – Skło­nił się szar­manc­ko nie­mal w pas.

– Dzień do­bry! – przy­wi­ta­łam się z sze­ro­kim uśmie­chem. – Co cię do nas spro­wa­dza?

– A ty tak od razu do in­te­re­sów! – zga­nił mnie żar­to­bli­wie. – Wy­lu­zuj, kró­lo­wo, i po­ga­daj z pod­wład­ny­mi u two­ich stóp.

– Chcia­ła­bym – przy­zna­łam z ża­lem. – Ale mamy no­we­go sze­fa. Trze­ba się pil­no­wać i spra­wiać do­bre wra­że­nie.

Unió­sł brew do góry.

– To co nie mó­wi­łaś, że mie­li­ście prze­wrót wła­dzy?!

– Po­nie­waż się obe­szło bez roz­le­wu krwi i ma­so­wych eg­ze­ku­cji.

– O, pro­szę, coś no­we­go.

– Kawa? – za­py­ta­ła Aga, uno­sząc wzrok znad opi­sy­wa­nej fak­tu­ry.

– Ja zro­bię – za­pro­po­no­wa­łam, żeby nie od­ry­wa­ła się od wpro­wa­dza­nia do­ku­men­tów.

– Nie, nie – za­pro­te­sto­wa­ła. – Chęt­nie się pod­nio­sę z tego krze­sła, bo chy­ba już do nie­go przy­ro­słam.

– Ale to co? Sprze­da­li was? – do­py­ty­wał za­cie­ka­wio­ny Le­szek.

– Nie, wy­mie­ni­li pre­ze­sa na now­szy mo­del.

Opa­rłam się o ladę re­cep­cyj­ną obok nie­go, ob­ser­wu­jąc krząta­jącą się po kuch­ni Agniesz­kę.

– Weź, nie rób mi kawy w tym gów­nie – za­pro­te­sto­wał, kie­dy sięg­nęła po fi­li­żan­kę. – Daj w kub­ku.

– Jak drwa­lo­wi? – obu­rzy­ła się.

– Cze­kaj, pój­dę do auta po sie­kie­rę – za­pro­po­no­wał ze śmie­chem. – A po dro­dze zmo­czę ko­szu­lę w ła­zien­ce, że­bym wy­glądał na spo­co­ne­go drwa­la bru­ta­la.

– Tyl­ko jesz­cze za­rost za­pu­ść do kom­ple­tu. – Za­chi­cho­ta­łam.

– Nie mogę, bo mi żona mówi, że dra­pię.

Zmarsz­czy­łam brwi i skrzy­wi­łam się, usi­łu­jąc po­wstrzy­mać śmiech.

– To ty nie go­le­nia po­trze­bu­jesz, tyl­ko na­uki, jak do­brze dra­pać bro­dą, żeby klient­ka była za­do­wo­lo­na.

– Mó­wisz?

Po­chy­lił się w moją stro­nę i opa­rł o blat biur­ka re­cep­cji, wi­ężąc mnie po­mi­ędzy wy­pro­sto­wa­ny­mi ręka­mi. Na­wet nie drgnęłam, wie­dząc, że świa­ta nie wi­dzi poza żoną, ale lubi się wy­głu­piać. Prze­su­nął po­licz­kiem po moim. Par­sk­nęłam, kła­dąc dło­nie na pier­si Lesz­ka, żeby go od­su­nąć. Do­kład­nie w tej sa­mej chwi­li kątem oka za­uwa­ży­łam ruch po pra­wej i usły­sza­łam osten­ta­cyj­ne chrząk­ni­ęcie.

– Pa­nie pre­ze­sie – rzu­ci­ła Aga nie­co spło­szo­na.

Le­szek od­su­nął się le­ni­wie i jak dla mnie nie­co zbyt wol­no.

– Na pew­no jest ja­kieś lo­gicz­ne wy­tłu­ma­cze­nie tego, co tu się dzie­je – rzu­cił neu­tral­nie Ja­kub.

– Oczy­wi­ście – za­pew­ni­łam, na­dal opie­ra­jąc się non­sza­lanc­ko o blat, ale nie roz­wi­nęłam te­ma­tu, tyl­ko przed­sta­wi­łam ich so­bie: – Ja­kub No­wa­kow­ski, nasz nowy pre­zes za­rządu. Le­szek Czar­kow­ski, któ­ry do­star­cza nam ar­ty­ku­ły biu­ro­we i nie raz, nie dwa ura­to­wał nas od pew­nej ka­ta­stro­fy, gdy się ko­muś za­chcia­ło dru­ko­wać pre­zen­ta­cje w dzie­si­ąt­kach eg­zem­pla­rzy albo ulot­ki w ty­si­ącach!

Pa­no­wie po­da­li so­bie uprzej­mie dło­nie. Byli na szczęście na tyle cy­wi­li­zo­wa­ni, że nie sko­czy­li so­bie do gar­deł, tyl­ko rzu­ci­li zdaw­ko­we „miło mi”. Uro­czo. Szko­da, że za cho­le­rę nie ro­zu­mia­łam, cze­mu wy­mie­nia­li przy tym spoj­rze­nia śmier­ci. Prze­cież ża­den z nich nic do mnie nie miał.

– Po­trze­bu­ję zmie­nić ter­mi­ny spo­tkań – po­in­for­mo­wał Ja­kub.

– Oczy­wi­ście! – Zer­k­nęłam przez ra­mię. – Aga, po­móż, pro­szę, sze­fo­wi. A my zro­bi­my to za­mó­wie­nie? – Uśmiech­nęłam się do Lesz­ka.

– Chcia­łbym też omó­wić wy­na­jem, o któ­rym wspo­mnia­łaś rano – do­dał Ja­kub.

– Nic się za­sad­ni­czo nie zmie­ni­ło od na­szej roz­mo­wy – za­sto­po­wa­łam go z nie­mi­łym prze­czu­ciem, że usi­łu­je mnie po­wstrzy­mać przed zo­sta­niem z Lesz­kiem, bo uznał na­sze re­la­cje za zbyt przy­ja­ciel­skie. – Po­trze­bu­ję tyl­ko two­jej de­cy­zji i daty spo­tka­nia.

– Cze­mu sama się tym nie zaj­miesz? – spy­tał, pa­trząc mi pro­sto w oczy.

– Fir­ma, któ­ra sta­nęła do ne­go­cja­cji, nie chce ze mną roz­ma­wiać – przy­zna­łam, choć z tru­dem prze­szło mi to przez gar­dło. – Jej pre­zes za­su­ge­ro­wał, że sto­ję zbyt… ni­sko w hie­rar­chii.

Brew Ja­ku­ba po­wędro­wa­ła do góry.

– Tak po­wie­dział? Je­steś sze­fo­wą biu­ra za­rządu.

Zdu­si­łam od­ruch prze­wró­ce­nia ocza­mi.

– Nie jest prze­ko­na­ny, czy mam „od­po­wied­nie do­świad­cze­nie w tej kwe­stii” – za­cy­to­wa­łam sło­wa buca, z któ­rym roz­ma­wia­łam rano.

Jego dru­ga brew do­łączy­ła do pierw­szej.

– To strasz­nie mi przy­kro, ale będziesz je­dy­ną oso­bą, któ­ra będzie z nim roz­ma­wiać. – Za­miast ta­ńca sa­tys­fak­cji po­zwo­li­łam so­bie na prze­stąpie­nie z nogi na nogę.

– A jak się nie zde­cy­du­ją?

Aga wy­szła z ta­ble­tem zza biur­ka i sta­nęła obok sze­fa go­to­wa, żeby mu po­móc z ka­len­da­rzem.

– Nie mu­sisz ni­cze­go kon­sul­to­wać ze mną – do­dał, jak­by w ogó­le nie sły­szał, co za­su­ge­ro­wa­łam. – Wiesz, co ro­bisz. Jak sko­ńczysz swo­je spo­tka­nie, zaj­rzyj do mnie.

Od­pro­wa­dzi­łam ich obo­je nie­co skon­fun­do­wa­nym wzro­kiem.

– Aga! – za­wo­ła­łam za nimi. – We­zmę te­le­fon i prze­kie­ru­ję roz­mo­wy na prze­no­śny.

Unio­sła kciuk w górę w po­dzi­ęko­wa­niu.

– Jak­by się nie mógł zde­cy­do­wać, czy daje ci swo­bo­dę, czy pod­ci­na skrzy­de­łka – mruk­nął Le­szek.

– Do­kład­nie tak jest – od­pa­rłam, da­jąc mu kuk­sa­ńca. – Cho­dź, zro­bi­my to za­mó­wie­nie i będziesz mógł iść ba­je­ro­wać inne klient­ki.

– Coś ty! – za­prze­czył z en­tu­zja­zmem god­nym czte­ro­lat­ka. – Je­steś je­dy­na w swo­im ro­dza­ju!

Prych­nęłam kpiar­sko.

– Czy to eu­fe­mizm sło­wa „po­je­ba­na”?

– W ży­ciu, kró­lo­wo! – Otwo­rzył mi drzwi i przy­trzy­mał kur­tu­azyj­nie. – Nie ma na świe­cie dru­giej ta­kiej jak ty!

– Na szczęście.

Po za­ła­twie­niu spra­wy za­mó­wie­nia po­że­gna­łam Lesz­ka i ze­szłam na dół zo­ba­czyć, jak idą pra­ce nad na­pra­wą kli­ma­ty­za­cji. Po­sta­łam chwi­lę, roz­ma­wia­jąc o far­ma­zo­nach, i zro­bi­ła się nie­mal czwar­ta po po­łud­niu. Wró­ci­łam na górę, wzi­ęłam z biur­ka bu­tel­kę wody i po­ma­sze­ro­wa­łam do ła­ska­wie nam pa­nu­jące­go. Wy­pi­łam parę ły­ków, nim za­pu­ka­łam uprzej­mie i, usły­szaw­szy roz­ka­zu­jące „pro­szę”, wśli­zgnęłam się do środ­ka.

– Co mogę dla pana zro­bić, pa­nie pre­ze­sie?

Pod­nió­sł wzrok znad lap­to­pa i opa­rł się wy­god­nie.

– Sto­sun­ki z pod­wy­ko­naw­ca­mi pro­si­łbym utrzy­my­wać na sto­pie słu­żbo­wej – wy­pa­lił bez wstępu.

– Zna­my się z Lesz­kiem od lat. – To oświad­cze­nie spra­wi­ło, że unió­sł w wy­zwa­niu brew. – Jest żo­na­ty – do­da­łam to­nem, któ­rym po­ucza­ła upar­te ba­cho­ry ku­zy­nów. – Znam jego żonę.

Na­dal nie wy­glądał na prze­ko­na­ne­go.

– Wi­dzę, że dy­plo­ma­cja nie dzia­ła, więc po­wiem wprost: prze­stań się umi­zgi­wać do Czar­kow­skie­go.

– Tak to wy­gląda­ło? – Za­trze­po­ta­łam rzęsa­mi, uda­jąc nie­win­no­ść. – Nie ma nic złe­go w by­ciu mi­łym dla in­nych. Cza­sem w przy­ja­ciel­skiej at­mos­fe­rze mo­żna osi­ągnąć wi­ęcej niż roz­ka­zem – stwier­dzi­łam dy­plo­ma­tycz­nie, choć mia­łam ocho­tę do­dać, że sam mó­głby spró­bo­wać prze­stać być ta­kim pa­lan­tem. Od­po­wie­dział mi nie­ustępli­wym spoj­rze­niem sze­fa. Do­brze, że nie sły­szał mo­jej roz­mo­wy z pa­nem Sław­kiem… – Oczy­wi­ście, pa­nie pre­ze­sie, za­sto­su­ję się i prze­ka­żę po­zo­sta­łym.

– Co ro­bisz poza go­dzi­na­mi pra­cy, to nie moja spra­wa. Ale nie ży­czę so­bie ro­man­sów w biu­rze.

– Tak, wspo­mniał pan już o tym w po­nie­dzia­łek – przy­po­mnia­łam uprzej­mie, cho­ciaż aż się go­to­wa­łam w środ­ku. – Su­ge­ru­jąc, że mamy ro­mans z pa­ńskim bra­tem. Obie.

Mil­czał przez dłu­ższą chwi­lę.

– Przy­zna­ję, że się my­li­łem – po­wie­dział w ko­ńcu ci­cho.

Nie mo­głam so­bie da­ro­wać odro­bi­ny zło­śli­wo­ści.

– A do­sta­nę to na pa­pie­rze?

– Nie! – wy­ce­dził.

– Tak z czy­stej cie­ka­wo­ści… Zmie­nił pan zda­nie, po­nie­waż te­raz uwa­ża pan, że mam ro­mans z Lesz­kiem?

– Nie – za­prze­czył.

– Więc dla­cze­go? – ci­ągnęłam go za język.

– Roz­ma­wia­łem z Ar­tu­rem.

– I na­gle pana… hmm… – szu­ka­łam przez chwi­lę w gło­wie sy­no­ni­mu sło­wa „dziw­kar­ski” – roz­wi­ązły brat oczy­ścił moje imię? Aż nie wiem, czy się ob­ra­zić, że mnie nie chciał, bo je­stem dla nie­go asek­su­al­na, czy po­dzi­ęko­wać, że nie ze­psuł mi re­pu­ta­cji.

Za­ci­snął usta w wąską kre­skę.

– Po­wie­dzia­łem, że się po­my­li­łem. Cze­go jesz­cze chcesz?

_Se­kre­ta­riat kon­tra pre­zes dwa do zera._

– Sło­wa „prze­pra­szam”. – Już otwie­rał usta, gdy do­da­łam. – Szcze­re­go!

Mie­rzy­li­śmy się wzro­kiem przez dłu­gą chwi­lę i żad­ne nie chcia­ło ustąpić. Po­sta­no­wi­łam, że nie dam sobą po­mia­tać. Prze­su­nęłam się na skraj fo­te­la, go­to­wa wstać i wy­jść.

– Czy jesz­cze w czy­mś mogę po­móc, pa­nie pre­ze­sie?

– Tak, Agniesz­ka wspo­mnia­ła o im­pre­zie in­te­gra­cyj­nej.

Usia­dłam.

– Od­by­wa się za ty­dzień. Au­to­ka­ry od­bio­rą nas o ósmej rano.

– Bar­dzo wcze­śnie – za­uwa­żył.

– Spe­cjal­nie wy­zna­czy­łam taką go­dzi­nę, bo wiem, że nie ma siły, żeby wszy­scy się ze­bra­li przed dzie­wi­ątą. – Uśmiech­nął się lek­ko, a ja przy­jęłam to jako wy­raz apro­ba­ty dla swo­jej prze­bie­gło­ści. – Wszy­scy zo­sta­li już po­dzie­le­ni na ze­spo­ły. Za­sa­dą jest, że naj­bli­żsi wspó­łpra­cow­ni­cy nie mogą być w tej sa­mej dru­ży­nie. Cho­dzi nam o to, by się le­piej po­zna­li, a nie two­rzy­li mi­ni­to­wa­rzy­stwa wza­jem­nej ad­o­ra­cji.

– Ja­kie roz­ryw­ki pla­nu­jesz?

– A, a, a! – za­strze­głam, gro­żąc mu żar­to­bli­wie pal­cem. – Tego nie wie na­wet Aga. Tyl­ko ja.

Za­czął prze­bie­rać pal­ca­mi po podło­kiet­ni­ku. Wy­ra­źny sy­gnał, że nie lubi, gdy od­bie­ra mu się kon­tro­lę nad wy­da­rze­nia­mi.

– To jak mam się ubrać?

– Swo­bod­nie.

– To zna­czy?

– Dżin­sy, o ile ta­ko­we masz – prze­szłam od­ru­cho­wo na „ty” i od razu sklęłam się w du­chu za wy­pad­ni­ęcie z roli, ale było już za pó­źno, żeby się po­pra­wiać. Zresz­tą na tym eta­pie roz­mo­wa zro­bi­ła się na tyle przy­ja­zna, że wo­la­łam nie psuć at­mos­fe­ry. – Wy­god­ne buty, mogą być adi­da­sy, i ko­szul­ka, któ­rej nie będzie ci szko­da ubru­dzić. Ka­żdy z ze­spo­łów ma inny ko­lor T-shir­tów. Otrzy­ma­cie je w dniu im­pre­zy.

Spoj­rzał na mnie po­dejrz­li­wie.

– Pla­nu­jesz ta­pla­nie się w bło­cie i wy­ści­gi w wor­kach?

Uśmiech­nęłam się ta­jem­ni­czo.

– Do­świad­cze­nie z dzie­ćmi po­ka­zu­je, że im brud­niej­sze bu­zie i ubra­nie, tym szer­szy uśmiech na twa­rzy.

Wpa­try­wał się we mnie in­ten­syw­nie przez dłu­gą chwi­lę, naj­wy­ra­źniej pró­bu­jąc mnie onie­śmie­lić spoj­rze­niem. Uśmiech­nęłam się lek­ko, nie da­jąc się zdo­mi­no­wać.

– W któ­rej dru­ży­nie je­stem?

_Czy po­wie­dzieć mu, że jego dru­ży­na na­zy­wa się Wy­słan­ni­cy Mor­do­ru? Ra­czej nie. Po praw­dzie po­win­ni się na­zy­wać Dre­am Team._

– Tego też nie mogę zdra­dzić, ale cho­dzi o to, by po­znać in­nych. W przy­szły czwar­tek ka­żdy z ma­na­ge­rów na chwi­lę sta­nie się ta­kim sa­mym pra­cow­ni­kiem jak inni, na tych sa­mych pra­wach i za­sa­dach. Ko­niec nie­rów­no­ści spo­łecz­nej – za­żar­to­wa­łam.

– Upodlić ka­żde­go?

_BIN­GO!!! Czas ze­msty!_

– Do­brze się ba­wić – skon­tro­wa­łam na­tych­miast. – Je­śli masz ja­kieś pre­fe­ren­cje je­dze­nio­we albo aler­gie po­kar­mo­we, to daj nam znać, zmo­dy­fi­ku­je­my menu.

– Nie mam.

– Świet­nie. Czy w czy­mś jesz­cze mogę ci po­móc?

– Nie.

Pod­nio­słam się z fo­te­la.

– Do ju­tra za­tem.

Mia­łam już dłoń na klam­ce, gdy za­trzy­mał mnie jego spo­koj­ny głos.

– Jesz­cze jed­no.

– Tak?

Wzi­ął głębo­ki od­dech, nim się ode­zwał.

– Prze­pra­szam, że wy­ci­ągnąłem błęd­ne wnio­ski w po­nie­dzia­łek – po­wie­dział mi­ęk­ko. – Nie po­wi­nie­nem tego ro­bić. Moje za­cho­wa­nie po­zo­sta­wia­ło wie­le do ży­cze­nia i było nie­pro­fe­sjo­nal­ne. Nie mam wątp­li­wo­ści, że ty i Agniesz­ka sta­wia­cie na pierw­szym miej­scu pra­cę i obo­wi­ąz­ki.

_Za­tka­ło ka­kao!_

Do­brze, że mia­łam za­mkni­ętą bu­zię, kie­dy to mó­wił, bo ina­czej szczęka opa­dła­by mi do podło­gi jak ko­jo­to­wi z kre­skó­wek.

– Dzi­ęku­ję – od­pa­rłam dość nie­pew­nie.

– To nie ozna­cza ta­ry­fy ulgo­wej – do­dał ostrzej, jak­by mu­siał po­psuć mo­ment mo­je­go trium­fu i za­zna­czyć, kto tu jest sze­fem.

– Oczy­wi­ście, pa­nie pre­ze­sie.

Za­brzmia­ło pro­tek­cjo­nal­nie. I tak mia­ło za­brzmieć.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij