-
W empik go
Na przekór przeszłości - ebook
Na przekór przeszłości - ebook
Malutkie miasteczko w Teksasie, gdzie stetson jest obowiązkowym elementem ubioru, a rodeo największą lokalną rozrywką, to dobre miejsce, żeby zacząć od nowa.
Isabella, ku zaskoczeniu wszystkich, postanawia zerwać zaręczyny, odejść z pracy i przeprowadzić się do Roaring Springs. Tam szybko wpada w kłopoty, które kończą się bójką dwóch kowbojów. Jeden z nich, David, już dawno zrezygnował z zawodowego ujeżdżania byków, lecz w tym sezonie został zmuszony do powrotu na arenę. Isabella nie ma pojęcia, że łączą ich pewne wydarzenia sprzed lat.
Roaring Springs skrywa rodzinne tajemnice. Kiedy wyjdą na jaw, pozostanie jedno pytanie: czy na przekór przeszłości można się zakochać i odnaleźć dom?
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-7995-838-2 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Już za moment w pojedynku z nieokiełznanym Mad Eyes stanie powracający w tym roku do gry nieustraszony David Turneeer! – Głos komentatora aż zadźwięczał mi w uszach.
Jeszcze nie zagłębiłam się w zasady ujeżdżania byków i nazwiska osób biorących udział w tych zawodach. Sądząc jednak po okrzykach, jakie się wzniosły, przyszła pora na gwiazdę wieczoru. A to z kolei oznaczało chwilę spokoju w budce, którą obsługiwałam. Nikt nie chciał przegapić najważniejszego starcia.
Podałam ostatniemu klientowi piwo i oparłam się o kontuar. W kieszeni moich spodni zawibrował telefon. Znałam treść kilku wiadomości, jeszcze zanim je odczytałam. Tata i moi znajomi z Florydy namawiali mnie do powrotu do domu. Ten pierwszy sądził, że popełniłam ogromny błąd, a drudzy – że oszalałam, bo zerwałam zaręczyny i przeprowadziłam się do Teksasu, gdzie rozpoczęłam dorywczą pracę na rodeo.
– Pewien przystojniak mnie o ciebie pytał. W dodatku zawodnik! – Emma pojawiła się obok i sprawiła, że przestałam się zastanawiać, co im odpisać.
– Tak? – zapytałam, sama nie wiedziałam, czy mnie to cieszy.
– No, totalnie genialna informacja! Gdybyś tylko bardziej zwracała uwagę na otoczenie, sama byś zauważyła, że cię obserwował. Opowiedziałam mu o tobie same boskie rzeczy – paplała podekscytowana. – Później zajrzy do naszego stoiska. Ma na imię Nathaniel, ładnie, prawda?
– Emma, ja raczej nie szukam chłopaka – wtrąciłam szybko, gdy nabierała tchu.
– Oj, Isabella, sądzisz tak tylko dlatego, że jeszcze nie zobaczyłaś z bliska naszych boskich ujeżdżaczy byków.
Znałam ją od tygodnia, ale już zdążyłam się przekonać, że kiedy sobie coś wymyśli, jest jej to równie trudno wyperswadować, jak przerwać słowotok dziewczyny. W ciągu następnych kilku minut dowiedziałam się całkiem sporo o Nathanielu i przyznaję, sama zaczęłam być nim odrobinę zainteresowana. Zwłaszcza po zobaczeniu jego zdjęć.
Wkrótce znowu miałyśmy z Emmą pełne ręce roboty. Sprzedałyśmy morze napojów i przekąsek. Choć zdecydowałam się na tę pracę, bo nie miałam innego wyboru, to ją polubiłam. Jako fotograf nie znalazłabym w tej okolicy wielu zleceń. Rodeo w Lubbock odbywało się raz w tygodniu i tylko przez miesiąc, ale lepsze to niż nic. Dostawałam tu wysokie napiwki, a atmosfera dzikiego zachodu była nie do podrobienia.
Gdy zbliżała się godzina zamknięcia, poszłam na tyły areny, by wyrzucić śmieci. Tuż przy kontenerach usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się i dostrzegłam zmierzającego w moją stronę mężczyznę. Dawno zapadł już zmrok, a w dodatku nie było tutaj nikogo innego. Nieco zaalarmowana wrzuciłam worki do śmietnika i ruszyłam w drogę powrotną. W świetle kilku lamp widziałam, że nieznajomy ma na sobie typowy dla ujeżdżaczy byków strój.
Kiedy już prawie się minęliśmy, niespodziewanie złapał mnie za ramię. Gwałtownie się cofnęłam i wyrwałam z jego lekkiego chwytu.
– Isabella? – zapytał.
Twarz mężczyzny kryła się w cieniu stetsona, który nosił, ale mimo to byłam pewna, że jest mi obcy.
– Nie sądzę, że się znamy.
– No tak, gdzie moje maniery. Nathaniel Johnson.
Uścisnęłam jego wyciągniętą rękę. Mógł podejść do naszej budki, a nie czaić się na mnie w odludnym miejscu.
– Isabella, ale to już wiesz. Wybacz, spieszę się, zaraz zamykamy.
Chciałam go minąć, ale stanął mi na drodze.
– Obserwowałem cię cały wieczór.
W ustach Emmy brzmiało to pochlebnie, w jego – złowieszczo.
– Tak, słyszałam od koleżanki.
– Naprawdę? – zapytał z zadowoleniem.
Ponownie spróbowałam przejść obok, ale mi nie pozwolił.
– Przepuść mnie.
– Jesteś taka śliczna – kontynuował, nic nie robił sobie z mojego polecenia. – Chodź, skoczymy do mnie.
– Nie – odpowiedziałam już słabszym ze strachu głosem.
Nim się spostrzegłam, popchnął mnie i przyparł do ściany areny. Nawet nie krzyknęłam. Panika ścisnęła mi gardło.
– Kotku, wiem, że tego pragniesz – wyszeptał i przesunął kciukiem po moim policzku.
Chciał jeszcze coś dodać, ale wtedy ktoś go ode mnie odciągnął.
– Pani powiedziała „nie”.
Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się, jak nieznajomy wymierza Nathanielowi cios. Niestety na tym się nie skończyło, bo ten nie pozostał mu dłużny.
Nigdy nie sądziłam, że z mojego powodu pobije się dwóch kowbojów. Obaj byli wysocy i silni, a do tego zwinni. Nie potrafiłam stwierdzić, który z nich ma przewagę. Mój wybawca wydawał się niepokojąco spokojny, skupiony na każdym ruchu przeciwnika. Nathaniel w tym czasie obrzucał wyzwiskami nas oboje. Jego agresja i złość kojarzyły mi się z bykami, które zawodowo ujeżdżał. Z nosa zaczęła mu się sączyć krew, ale on zdawał się tym nie przejmować albo nawet tego nie zauważać.
Przecież jeśli zaraz tego nie przerwę, oni się pozabijają.
Krzyknęłam najgłośniej, jak potrafiłam:
– Dość!!!
Ten, który stanął w mojej obronie, na moment na mnie spojrzał. To kosztowało go uderzenie w twarz. Skrzywiłam się, musiało naprawdę zaboleć. W końcu zamieszanie zwróciło uwagę trzech pracowników areny. Rozdzielili kowbojów, a po krótkich wyjaśnieniach wyprowadzili Nathaniela.
Drugi z mężczyzn podniósł z ziemi swój kapelusz. Otrzepał go i wsunął na głowę. Miał rozciętą dolną wargę. Wyglądał tak… mrocznie. Może to dlatego, że od stetsona po czubki kowbojek był ubrany na czarno. Do tego dochodziły ciemny zarost i uważne spojrzenie zielonych oczu, którym mnie obrzucił.
– Dobrze się czujesz? – zapytał. – Jesteś śmiertelnie blada.
– Chyba tak. – Przyłożyłam dłoń do piersi, jakbym sprawdzała, czy wciąż bije mi serce. Mój wzrok padł na jego rozchełstaną po walce koszulę. – Czy coś cię boli? Potrzebujesz czegoś? Może apteczki?
– Nie – rzucił krótko.
– Dziękuję. – Wyciągnęłam do niego rękę. – Mam na imię Isabella.
– David. – Przytrzymał moją dłoń nieco dłużej, niż to konieczne. – Nie jesteś stąd, co?
– Nie do końca. Muszę wreszcie kupić kapelusz, by aż tak się nie wyróżniać.
– Nie masz stetsona? – zdziwił się.
Pokręciłam głową.
– Kowbojek też nie.
Zrobił taką minę, że nie mogłam się nie uśmiechnąć. Moje braki w garderobie wywołały w nim niepokój.
– Isabello, co ci tyle schodzi z tymi śmieciami? – Emma znalazła się obok i uważnie mi się przyjrzała. – Co jej zrobiłeś, David? – zapytała oskarżycielsko.
Najwidoczniej wciąż musiałam wyglądać na przestraszoną.
– Ja? Nic.
– Jakoś ci nie wierzę. – Chwyciła mnie pod rękę. – Nie przejmuj się nim. Jest gburem.
– Wyjaśnię ci wszystko, ale czy możemy już iść? – poprosiłam. Pragnęłam się znaleźć w swoim łóżku, w bezpiecznym domu ciotki Joe.
Emma pokiwała głową.
– Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
Kowboj już mi nie odpowiedział. Odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
Zabrałyśmy z Emmą torebki i skierowałyśmy się na parking. Wciąż pod wpływem silnych emocji opowiedziałam jej o spotkaniu z przeklętym Nathanielem. Bardzo się przejęła. Zaczęła zapewniać, że nie słyszała o nim podobnych historii.
– Czuję się winna. Próbowałam was ze sobą umówić. – Ukryła twarz w dłoniach.
– O nie. Ani ty, ani ja nie zrobiłyśmy nic złego. To on jest kretynem, który nie rozumie słowa „nie” – odpowiedziałam z zawziętością.
– Masz rację. Na pewno jesteś cała?
– Tak. Powinnyśmy już wracać. Obie nas czeka długa droga do domu.
– W razie czego dzwoń.
Emma mnie objęła, a potem wsiadła do samochodu i ruszyła. Dobrze było mieć w tym jeszcze obcym miejscu koleżankę.
Wyszukałam w telefonie moją ulubioną playlistę i dopiero wtedy wyjechałam na drogę. Odetchnęłam głęboko i wsłuchałam się w pełen pozytywnego przekazu tekst pierwszej z piosenek. Nie chciałam teraz myśleć o tym, jak mógłby się potoczyć wieczór, gdyby nie pomoc Davida. Najpierw musiałam dotrzeć do domu.2
Przez kilka następnych dni rozpamiętywałam to, co się wydarzyło. Ostatecznie Nathaniel nic mi nie zrobił i nie wiadomo, czy do czegokolwiek by się posunął, ale i tak śnił mi się każdej nocy.
Byłam pewna, że jeszcze zobaczę go na arenie. Miałam jednak nadzieję, że więcej się do mnie nie zbliży. Przez moment rozważałam odejście z pracy, ale wszystko buntowało się we mnie przeciwko takiej decyzji.
Dlaczego to ja miałabym ponosić konsekwencje?
To ten parszywy dupek powinien dostać zakaz pojawiania się na rodeo. Do czego oczywiście nie dojdzie. Był zawodnikiem, nie skrzywdził mnie fizycznie, a cała sytuacja sprowadzała się do jego słowa przeciwko mojemu.
I bądź tu kobietą.
Takie ponure rozmyślania do mnie nie pasowały. Zazwyczaj byłam pełna pozytywnej energii. Dlatego też poszłam się poszwendać z aparatem po Roaring Springs. Szukanie nowych kadrów należało do moich ulubionych zajęć. Liczyłam, że poprawi mi nastrój.
Tak też się stało. Czułam się lepiej z każdym zrobionym zdjęciem. Panował tu niepodrabialny klimat małego teksańskiego miasteczka. Naprawdę małego, bo z zaledwie dwustoma kilkoma mieszkańcami. W niecałą godzinę obeszłam niemal wszystko: domy, parę sklepików, kościół baptystów, posterunek policji, kawiarnię, porzucony budynek liceum oraz niewielki hotel. Ten ostatni należał do mojej ciotki Joe, więc przy okazji wypiłam z nią kawę.
Później przypomniałam sobie o jednym miejscu, którego jeszcze nigdy nie widziałam. Prawdopodobnie najważniejszym w okolicy, a przynajmniej dawniej dla mojej rodziny.
Wróciłam do domu, chwyciłam kluczyki od samochodu, stare zdjęcie i dziesięć minut później wjechałam do Matador. Miasteczko było niewiele większe od Roaring Springs. Mimo to nie znalazłam swojego celu od razu. Nie miałam dokładnego adresu, a przez przeszło trzydzieści lat od zrobienia zdjęcia wiele się tu zmieniło.
Gdy już chciałam się poddać i zadzwonić do ciotki po pomoc, coś w mijanym ranczu zwróciło moją uwagę. Zatrzymałam się na poboczu i wysiadłam. Wyciągnęłam przed siebie fotografię, która przedstawiała mojego tatę ubranego w typowy kowbojski strój, z koniem u boku na terenie jego rodzinnej ziemi. Nazwa gospodarstwa się zmieniła i dosłownie wszystko wyglądało inaczej, ale czułam, że to właśnie to miejsce.
Sięgnęłam po aparat. Na drodze pojawił się samochód. Zatrzymał się tuż przy mnie.
– To teren prywatny, wolałbym, żeby schowała pani kamerę – powiedział przez opuszczoną szybę starszy mężczyzna w białym stetsonie.
– Oczywiście, przepraszam. Ranczo należało kiedyś do mojej rodziny, stąd to zainteresowanie. Nazywam się Isabella Morgan – dodałam, by ostatecznie go przekonać.
Rozpromienił się.
– Od Jacka Morgana?
– Jestem jego córką.
– W takim razie witaj, Isabello. – Wyciągnął do mnie rękę. – Tom Harrison. Twój ojciec nie popełnił błędu, sprzedając mi ranczo. Jedź za mną, pokażę ci, co z nim zrobiłem.
– Naprawdę? – ucieszyłam się.
– Oczywiście, oprowadzę cię po terenie.
Posłałam mu szeroki uśmiech i pobiegłam do swojego auta. Uwielbiałam teksańską gościnność. Wjechałam za Tomem kilka kilometrów w głąb posesji. Zatrzymaliśmy się przed domem. Był ogromny i naprawdę piękny, choć dość stary.
– Nie zburzyliśmy go, tylko wyremontowaliśmy – wyjaśnił Tom.
Tym razem pozwolił mi zrobić zdjęcia. Chciałam wysłać je tacie, mimo że nie wiedziałam, jak na nie zareaguje. Dwadzieścia dziewięć lat temu opuścił Teksas i od tego czasu ani razu go nie odwiedził. Miał wielkie ambicje, które nie obejmowały prowadzenia odziedziczonego po zmarłych rodzicach zadłużonego rancza.
Część mnie od zawsze wyrywała się do tego miejsca. Żałowałam, że nigdy mi go nie pokazał. Tu były moje korzenie, które chciałam poznać.
Tom zabrał mnie do stajni, a wtedy zadzwoniła jego komórka.
– Przepraszam, Isabello, ale muszę coś pilnie załatwić – powiedział, gdy skończył rozmowę. – Nie możemy dalej spacerować.
Spojrzałam na ślicznego kasztanowego konia, który właśnie trącił mnie łbem. Zdecydowanie nudziło mu się w boksie. Wpadłam na pomysł.
– A może przejechałabym się po ranczu konno? – zapytałam niepewnie. Nie chciałam nadużywać już i tak ogromnej gościnności.
– Nie ma problemu. Baw się dobrze.
– Bardzo dziękuję!
Nie wierzyłam we własne szczęście. Mój tata mógł porzucić kowbojski kapelusz, ale nauczył mnie jeździć konno, i to nie byle jak. Niedługo później mknęłam galopem po gęstych trawach pastwisk. Śmiałam się głośno, a wiatr targał moimi włosami. Czułam się wolna.
Zatrzymałam się w cieniu dębu, żeby koń mógł złapać oddech, i wtedy zauważyłam kogoś na sąsiadującej działce. Pewien kowboj naprawiał liche ogrodzenie, które oddzielało od siebie rancza. Umięśnionymi ramionami podniósł zawaloną część i wbił ją w ziemię. Musiała mu doskwierać wysoka temperatura, bo ściągnął kapelusz i otarł pot z czoła. Jednak na tym nie poprzestał. Jednym ruchem pozbył się swojej koszulki.
O Chryste…
Był teraz w samych dżinsach podtrzymywanych paskiem z dużą charakterystyczną klamrą, no i w kowbojkach. Miał opaloną skórę i wspaniale zaznaczone mięśnie. Odruchowo sięgnęłam po aparat, a mój palec jakoś tak omsknął się na przycisk migawki. Mężczyzna wyglądał jak senne marzenie i patrzył… prosto na mnie! Czy widział, że zrobiłam mu zdjęcie?!
– Hej! – zawołał, a ja w panice pociągnęłam za lejce.
Chyba jednak przeceniłam swoje dżokejskie umiejętności. Koń stanął dęba. W ostatniej chwili udało mi się go objąć za szyję i dzięki temu nie zlecieć. Gdy już opadł na cztery nogi, tuż przy nas znalazł się nikt inny jak obiekt moich nowych fantazji.
– Uważaj na niego – rzucił beznamiętnie.
Pogłaskał uspokajająco konia po głowie. Przyjrzałam się twarzy kowboja i rozpoznałam w nim mężczyznę, który pomógł mi z przeklętym Nathanielem.
– David? – wydukałam zaskoczona.
Przytaknął.
– Pracujesz tu?
– Mieszkam. To moje ranczo. – Wskazał kciukiem za siebie.
Wzrok zjechał mi na jego biceps. Zaczęło mi być bardzo, ale to bardzo gorąco. Usiłowałam się skupić na słowach mężczyzny. Pewnie nie powinno mnie dziwić, że go spotkałam. Taki urok malutkich miasteczek.
Koń cicho parsknął i przyjaźnie trącił go łbem.
– Lubi cię – zauważyłam z uśmiechem.
David mruknął coś pod nosem. Emma mi ostatnio mówiła, że za nim nie przepada, bo mają skrajnie różne charaktery. Zaczynałam to dostrzegać.
– Wiesz, w innych okolicznościach bylibyśmy sąsiadami – powiedziałam wesoło. – Stoisz na ziemi, która lata temu należała do mojej rodziny.
Zmarszczył brwi.
– Jak masz na nazwisko? – zainteresował się niespodziewanie.
– Morgan.
Nic na to nie odpowiedział, ale po jego twarzy przemknął grymas.
Rozmowa z nim mnie męczyła. Wydawał się ponury i małomówny. Może i ostatnio mi pomógł, ale raczej na tym zakończymy znajomość. A szkoda, bo to ciało…
Boże, o czym ja w ogóle rozmyślałam.
– Muszę już wracać. Pa, David.
Posłałam mu wymuszony uśmiech. Miałam nadzieję, że już więcej na siebie nie wpadniemy.
Wróciłam do stajni i po pożegnaniu z Tomem opuściłam ranczo. Zatrzymałam się na moment w sklepie, a potem wjechałam na podjazd ogromnego domu ciotki Joe. Z tego, co się orientowałam, otrzymała go po rozwodzie z pierwszym mężem, natomiast trzeci małżonek go ładnie wyremontował. Budynek już z zewnątrz robił wrażenie, a w środku był cudownie przytulny. Bardzo dobrze się w nim czułam.
Przed moją przeprowadzką do Teksasu nie miałyśmy z ciotką zbyt zażyłych relacji. Przyjeżdżała do nas rzadko, a my do niej wcale. Mimo to po moim płaczliwym telefonie, kiedy wyżaliłam się jej, że nie chcę już tak żyć, przyjęła mnie z otwartymi ramionami.
Tak samo zrobiła, gdy po wejściu do kuchni pomachałam jej butelką z winem.
– Isabella, no nareszcie. Jesteśmy na końcu świata, a ty zniknęłaś na pół dnia. Nie potrafiłam wymyślić, gdzie się podziałaś.
Porwała z mojej ręki butelkę i rozlała alkohol. Pyszny zapach przyciągnął mnie do kuchenki. Nałożyłam sobie sporą porcję chilli con carne. Teksańskie dania przypadły mi do gustu. Pewnie dlatego, że miały w sobie wiele z kuchni meksykańskiej.
– Odwiedziłam wasze dawne ranczo w Matador.
– Naprawdę?
– Tak, poznałam Toma Harrisona. Był bardzo gościnny. Pożyczył mi nawet konia.
Usiadłyśmy na tarasie. Zachodzące słońce odgrywało na niebie najcudowniejszy spektakl. Do tego otaczała nas cudownie kojąca cisza, a delikatny wiatr przynosił ochłodę. To wszystko w połączeniu z pysznym posiłkiem i kieliszkiem wina wspaniale mnie relaksowało.
– Cieszę się, że mój rodzinny dom trafił w jego ręce. Chociaż czasami tego żałuję. – Ciotka w zamyśleniu spojrzała na ogród. – Mój ówczesny mąż Josh przekonał mnie, że zatrzymanie rancza byłoby nieopłacalne. Stwierdził wręcz, że to miejsce nas zrujnuje. Tymczasem trzy dekady później Tom dzięki tej ziemi jest jednym z najbogatszych ludzi w okolicy. Za to do ruiny doprowadził nasze ówczesne finanse oraz nasz związek uprawiający hazard Josh.
Uwielbiałam słuchać jej historii miłosnych. Można by na ich podstawie nakręcić wiele filmów i w każdym nie zabrakłoby zwrotów akcji. Ciotka była bardzo kochliwa, ale i znała swoją wartość. Niejednego mężczyznę wyrzuciła za drzwi.
– Przynajmniej w tym domu nie masz, ciociu, żadnych męczących sąsiadów – zauważyłam, bo moje myśli, jakoś tak przez cały czas wracały do pewnego kowboja.
Spojrzała na mnie uważnie.
– O których sąsiadach mówisz?
– Ma na imię David. Nie znam nazwiska.
– Młody Turner. Uważaj na niego.
Zmarszczyłam czoło. Sądziłam, że był, zgodnie ze słowami Emmy, gburem, ale powaga w głosie ciotki trochę mi do tego osądu nie pasowała.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Nie lubiłam jego ojca.
Wyprostowałam się gwałtownie, niemal wylewając przy tym wino.
– Zaraz, czy ty wyszłaś za jego tatę za mąż?
Ciotka parsknęła śmiechem.
– Sensowne pytanie, ale nie. Zaprosił mnie raz czy dwa na tańce, jednak to by było na tyle. Nie patrz na mnie tak sceptycznie – oburzyła się, chociaż wciąż wyglądała na rozbawioną.
Z nią to nigdy nie wiadomo.
– Jak tu pięknie – westchnęłam po chwili, gdy ostatnie promienie zachodzącego słońca znikały za horyzontem.
– Powtarzasz to codziennie – zauważyła ciotka, ale sama również się odwróciła, by popatrzeć.
– I chyba mi się nie znudzi. To miejsce wygrywa nawet z widokami z plaży.
– Niech cię tylko twój tata usłyszy. Przerazi się, co twoje rodzinne strony z tobą zrobiły. – Rozpromieniła się. – Wiem, sama mu o tym powiem.3
W sobotni wieczór arena w Lubbock przeżywała prawdziwy najazd miłośników rodeo. Do budki z napojami i przekąskami ustawiła się długa kolejka, ale to nie powstrzymało mnie przed obserwowaniem otoczenia. Wolałam być gotowa, w razie gdyby pojawił się Nathaniel, chociaż Emma sądziła, że po bójce odpuści. Tak czy siak, na wszelki wypadek trzymałyśmy się razem, a przynajmniej dopóki ona z tajemniczą miną gdzieś nie zniknęła.
Wróciła piętnaście minut później z dwoma mężczyznami u boku.
– Nie uwierzysz, co udało mi się załatwić – powiedziała piskliwie. Nawet nie czekała na moją odpowiedź. – Andrew i Malcolm nas zastąpią. Możemy iść obejrzeć zawody!
– Naprawdę?! – krzyknęłam i z radością rzuciłam się jej na szyję.
– Znam ich od dziecka, a poza tym mam urodziny – szepnęła i zachichotała.
Byłam podekscytowana. Nie widziałam jeszcze ujeżdżania byków na żywo. Za to wiele o nim słyszałam.
Emma poprowadziła mnie na trybuny. Minęłyśmy wszystkie rzędy miejsc. W porównaniu z tym, co się tu działo, przy naszej budce wcale nie było głośno. Ludzie wpatrywali się w nas z zazdrością, gdy zostałyśmy wpuszczone przejściem dla pracowników i zawodników. Znajdowałyśmy się teraz najbliżej centrum wydarzeń.
– Przeżyję teraz prawdziwy chrzest, co? – zapytałam Emmę.
Roześmiała się.
– A żebyś wiedziała!
Teren był duży i porządnie ogrodzony. Na środku suchego podłoża wierzgał byk, na którego grzbiecie usilnie próbował się utrzymać mężczyzna. Zwierzę było ogromne i wściekłe. Rzucało się tak bardzo, że zakryłam usta dłonią. W pobliżu kręciło się trzech kowbojów.
Cała scena trwała zaledwie moment. Ten czas odmierzał wielki stoper z czerwonymi cyframi zawieszony całkiem wysoko, tuż przy miejscu komentatorów. Głośny sygnał, od którego zabolały mnie uszy, obwieścił upłynięcie ośmiu sekund. Zawodnik zeskoczył z byka w dość mało elegancki sposób i na pewno cały się przy tym poobijał, ale nie dało się inaczej.
Zwierzę natychmiast ruszyło na niego, ale jeden z kowbojów odwrócił jego uwagę. Mężczyzna zerwał się z ziemi i pobiegł za ogrodzenie. Zrobił to w ostatniej chwili.
Emma wznosiła razem z tłumem radosne okrzyki, jednak ja stałam jak wmurowana.
Wyobrażałam sobie to wszystko mniej… brutalnie. Może było to z mojej strony naiwne, ale naprawdę sądziłam, że to bezpieczniejszy sport. Tymczasem zawodnicy ryzykowali życie.
– Spójrz na wynik! – Emma ścisnęła moje ramię i aż podskoczyła. – Pięknie! Sędziowie dobrze go ocenili.
W trakcie dwóch kolejnych występów tłumaczyła mi zasady. Najważniejsza z nich głosiła, że zawodnik musi się utrzymać na byku osiem sekund. Dopiero wtedy są mu przyznawane punkty od sędziów. Rodeo w Lubbock było lokalne i wyniki nie liczyły się w rankingu, który prowadził do wyłonienia światowego mistrza, ale ten, kto dzisiaj wygra, zgarnie nagrodę pieniężną.
– Zniknął z areny na kilka lat, lecz wrócił i na pewno marzy o zwycięstwie! – zagrzmiał komentator. – Panie i panowie, David Turner na grzbiecie Smoke Cityyy!
Wbiłam spojrzenie w zamknięty jeszcze boks, ponad którym było widać siedzącego na byku mężczyznę. Miał na głowie kask przypominający te noszone przez hokeistów.
– Emma, czy to ten David, o którym myślę?
– Ten sam. Nie wiedziałaś, że jest zawodowcem?
Westchnęłam.
– Powinnam była się domyślić.
Podczas pracy wiele razy słyszałam to imię i nazwisko, padły nawet z ust ciotki Joe, ale jakoś nie połączyłam faktów.
– Występuje jako ostatni. Szybko posprzątamy i możemy jechać do mnie.
Uśmiechnęłam się. Wychodziłyśmy do baru świętować dwudzieste trzecie urodziny Emmy.
– Nie mogę się doczekać – odpowiedziałam wesoło.
Potem zamilkłyśmy, bo David dał znak, by otworzyć boks. Byk zachowywał się jeszcze bardziej dziko niż poprzednie. David, tak jak należało, trzymał się go jedną ręką. Raz miałam wrażenie, że spadnie, ale jakimś cudem udało mu się utrzymać. Zakryłam twarz dłońmi i podglądałam przez palce. To było najdłuższe osiem sekund w moim życiu.
Tłum wiwatował, a David bezpiecznie uciekł za ogrodzenie. Miał na sobie ciemną koszulę, a na niej charakterystyczną dla ujeżdżaczy skórzaną, w jego wypadku czerwoną, kamizelkę. Dżinsy przykrywały dopasowane materiałem i kolorem do kamizelki osłony z długimi frędzlami ciągnącymi się wzdłuż nogawek. Na stopy włożył, jakżeby inaczej, kowbojki.
Żałowałam, że nie miałam na czym usiąść, bo nogi zrobiły mi się jak z waty. Oczywiście z powodu jego emocjonującej jazdy.
– Ale się przejęłaś – zaśmiała się Emma. – Chodź, bo utkniemy w korku do wyjścia.
Szybko przemknęłyśmy przez trybuny. W rekordowym czasie ogarnęłyśmy rozgardiasz w budce i już nas nie było. Pojechałyśmy osobnymi autami do mieszkania Emmy, aby tam się przygotować do wyjścia.
Doceniałam to, że udało mi się tak prędko znaleźć koleżankę. Może i Emma była ode mnie o siedem lat młodsza, ale zazwyczaj nawet tego nie odczuwałam. Za to Teksas od razu bardziej przypominał dom.
Coraz rzadziej myślałam o powrocie na Florydę. W pierwszych dniach tutaj zdarzało mi się to dość często. Pewnie musiałam się przyzwyczaić i odnaleźć w nowym otoczeniu. Nie wiem, co takiego było w tym stanie, ale pierwszy raz czułam się na swoim miejscu.
Nawet gdy Emma załamywała nade mną ręce, bo żaden z jej stetsonów na mnie nie pasował. Najwyraźniej miałam mniejszą od niej głowę.
– Nie możesz tak pójść. Każdy rozpozna, że kapelusz źle leży – biadoliła.
– Mówiłam ci już, że mogę iść bez. – Podeszłam do lustra i poprawiłam połyskującą, obcisłą spódniczkę.
– Kup sobie w końcu jeden, a najlepiej kilka w różnych kolorach – rozkazała.
– Tak jest! – Zasalutowałam, a ona wystawiła mi język.
Dzięki prostownicy zapanowałam nad moimi nieco napuszonymi włosami. Naturalnie były w odcieniu ciemny blond, ale przez całe życie słońce malowało mi w nich refleksy.
Emma tym razem kręciła nosem na moje sandałki na obcasie. Sama do różowej sukienki wybrała kowbojki. Koniec końców odpuściła, ale ostrzegła mnie, że będę się wyróżniać.
Miała rację. Po wejściu do baru wiele osób się we mnie wpatrywało. Niespecjalnie się tym przejęłam. Tak samo zignorowałam leciutki ból głowy. Tęskniłam za podobnymi wypadami i chciałam miło spędzić czas.
Kilkoro znajomych Emmy już na nas czekało. Zamówiłam bezalkoholowego drinka i wciągnęłam się w rozmowę. Pomimo że bar pękał w szwach i tak powstało miejsce do tańczenia. Parsknęłam pod nosem śmiechem, gdy ktoś podgłośnił piosenkę country.
– Isabella, chodź! – Olivia wyciągnęła mnie i inne dziewczyny na umowny parkiet.
Naprawdę dobrze mi się tańczyło do takiej muzyki. Każdy wokół nosił kapelusz i kowbojki, często koszulę w kratę i ozdobną klamrę przy pasku spodni. Nigdy nie byłam na podobnej imprezie. Przyszła kolej na taniec liniowy, nie znałam kroków, ale i tak próbowałam. Bawiłam się cudownie.
Potem każda z nas została poproszona do tańca. Przez to, że wyróżniałam się ubiorem, okazałam się najbardziej rozchwytywaną partnerką. Cóż, tańczenie z kowbojami również nie należało do mojej codzienności.
W pewnym momencie tknięta przeczuciem, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Moje spojrzenie padło na mężczyznę w czarnym stetsonie. Opierał się o bar i patrzył prosto na mnie. Rozpoznałam w nim Davida.
Wspomnienie jego półnagiego ciała momentalnie mnie ożywiło, a zainteresowanie, jakie wzbudzałam na parkiecie, dodało pewności siebie. Moje ruchy stały się bardziej sensualne. Wciąż tańczyłam z innym mężczyzną, ale już nie zwracałam na niego uwagi. Nie przerywając kontaktu wzrokowego z Davidem, wsunęłam dłonie pod włosy i poruszyłam biodrami.
Mój partner musiał zauważyć zmianę w moim zachowaniu, bo przysunął się bliżej. Objął mnie w talii i dopasował ruchy do moich. Spuściłam Davida z oka jedynie na chwilę, a on już był przy nas i go odciągał.
– Spadaj – rzucił.
Ten początkowo wyglądał, jakby chciał zaprotestować, ale David nad nim górował i przybrał groźną minę, więc bez słowa się ulotnił. Zanim jakkolwiek na to zareagowałam, znowu miałam przy sobie męskie ciało. David zaczął ze mną tańczyć. Dotykał mnie bardziej zdecydowanie i odważniej niż jego poprzednik.
Jezu, w głowie mi szumiało, chociaż nie wypiłam alkoholu, i byłam podniecona. Nie myślałam jasno, gdy go wcześniej prowokowałam ani gdy teraz bezwstydnie obróciłam się w jego ramionach i o niego otarłam. Straciłam nad sobą kontrolę.
Usta Davida znalazły się na mojej szyi, dłonie nacisnęły na biodra, ale narastające pulsowanie w prawej skroni zaczęło przywracać mnie do rzeczywistości. Głośna muzyka nie wpłynęła pozytywnie na mój, jeszcze niedawno znośny, ból głowy.
Co ja najlepszego wyprawiałam?
Wysunęłam się z jego objęć. Nie patrząc mu w twarz, wymamrotałam przeprosiny, których na pewno nie usłyszał, i uciekłam.
Chciałam pójść do toalety, ale po drodze stwierdziłam, że spokojniej niż tam będzie na zewnątrz. Chłodne powietrze na dobre mnie ocuciło, a cisza przyniosła ulgę głowie.
Czy ja kompletnie postradałam zmysły? Takie zachowanie nie było w moim stylu. Nigdy nie wyprawiałam podobnych rzeczy z praktycznie obcym mężczyzną. Przecież nawet go nie lubiłam i on mnie na pewno też nie.
Skrzywiłam się na widok świateł mijającego mnie samochodu. Rozpoznawałam objawy. Nadchodziła migrena. Kolejny powód, żeby natychmiast wrócić do domu.
– Jak się bawisz?
Odwróciłam się na dźwięk nieznanego głosu.
– Nathaniel – wyszeptałam, a potem odchrząknęłam. – Czego chcesz? – Starałam się brzmieć głośniej i pewniej.
Nie mógł sobie wybrać gorszego momentu na pojawienie się obok. Tyle dobrego, że nie byliśmy sami. Nieopodal grupka osób paliła papierosy, ale i tak miałam ochotę uciekać.
– Porozmawiać, Isabello.
– A ja nie chcę rozmawiać z tobą, więc daj mi święty spokój.
Chwiał się na nogach. Musiał być pijany.
– Dla niego nie jesteś taka niemiła – wybełkotał. – To jego wolisz, ale jeszcze coś na niego znajdę.
Nie wiedziałam, o czym on mówił. Od tych bzdur tylko bardziej rozbolała mnie głowa.
– Idź stąd – rozkazałam.
Tuż za nim pojawił się David. Wyglądał na wytrąconego z równowagi.
– Radziłbym jej posłuchać – ostrzegł złowróżbnie spokojnym tonem.
Nathaniel uniósł uspokajająco ręce i zatoczył się do tyłu.
– Nie szukam kłopotów.
Wycofał się z powrotem do środka, po drodze na kogoś wpadając.
– Czy to jedyny bar w okolicy, skoro spotykam tu was obu? – Czułam, że zadałam pytanie retoryczne.
– Właściwie to tak.
Nie patrzyłam na niego. Choć starałam się skupić na czymś innym, moje myśli odlatywały do wydarzeń z parkietu. Zarumieniłam się, a to sprawiło, że zapragnęłam się zapaść pod ziemię. Zapadła niezręczna cisza.
Niespodziewanie dopadła mnie tak silna fala bólu głowy, że się skrzywiłam i zamknęłam oczy. Pomasowałam skronie.
– Isabello, co się dzieje?
– Mam migrenę – wymamrotałam.
David chwycił mnie pod ramię, a ja nie miałam siły protestować ani pytać, dokąd mnie prowadzi.
– Usiądź – polecił szorstko.
Opadłam na ławkę. Musiałam się dostać do leków, które trzymam w szafce nocnej. Dawno nie męczyła mnie migrena, dlatego nie nosiłam ich ze sobą. Wygrzebałam z torebki kluczyki.
– Co robisz? – David stał nade mną z założonymi na piersiach rękami.
– Jadę do domu. – Przez mój zamroczony umysł przemknęła myśl, że o czymś zapomniałam. Albo raczej o kimś. – Emma. Muszę jej powiedzieć, że wychodzę z imprezy.
– Chyba sobie żartujesz – odpowiedział ze złością. – Nie będziesz prowadzić.
Chciałam zaprotestować, ale gdy otworzyłam usta, znowu mocniej rozbolała mnie głowa. David miał rację. Sięgnęłam po komórkę i wysłałam do Emmy wiadomość z pytaniem, czy może tutaj do mnie przyjść. Dość szybko ją odczytała i spełniła moją prośbę.
– Załatwię trzeźwego znajomego, który podrzuci cię do domu – obiecała, kiedy do mnie dołączyła i wszystko wyjaśniłam. – Na taksówkę czekałybyśmy wieki.
– Ja cię odwiozę – odezwał się David. – Nie piłem.
Obie spojrzałyśmy na niego zdziwione. Dwa razy stanął w mojej obronie, obściskiwał się ze mną na parkiecie, teraz oferował mi pomoc, a tymczasem na ranczu nie dało się z nim porozmawiać. Nie rozumiałam tego faceta.
– A jak sam wrócisz? – zapytałam.
– Twoim autem. O ile nie przeszkadza ci, że oddam je rano.
– W porządku – odpowiedziałam i wstałam z ławki. Pewnie podjęłam złą decyzję, ale chciałam już się znaleźć w domu, bo wiedziałam, że z moją głową będzie jedynie gorzej. – Tylko postaraj się nie być burkliwy.
Podałam mu kluczyki i pożegnałam się z Emmą. W samochodzie oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy. Nie życzyłam napadu migreny nawet największemu wrogowi.
Większość drogi upłynęła nam w zupełnej ciszy. Gdy fala bólu na moment odpuściła, zerknęłam na Davida. W świetle mijanej latarni zauważyłam, że prawy nadgarstek miał owinięty bandażem. Zastanawiałam się, czy to aby nie pamiątka po dzisiejszej konkurencji.
– Widziałam cię, jak ujeżdżałeś byka – wymsknęło mi się.
Mruknął coś w odpowiedzi. Sądziłam, że nic więcej nie powie, więc ponownie przymknęłam oczy.
– Za tydzień też będziesz kibicować? – zapytał po chwili.
– Nie, drugi raz się z Emmą nie wymkniemy z budki. – Zacisnęłam zęby, kiedy tępe pulsowanie znowu się wzmogło. – To niebezpieczny sport, prawda? – dodałam. Może odwracanie uwagi od bólu sprawi, że szybciej dotrzemy na miejsce. Dlaczego w Teksasie wszędzie było tak daleko?
– Prawda. Ludzie, którzy robią to zawodowo, muszą być uzależnieni od adrenaliny i szaleni.
– Widzę, że masz same wspaniałe cechy – powiedziałam ironicznie.
– Ja akurat jeżdżę na rodeo, bo nie mam innego wyjścia.
Chciałam zapytać dlaczego, ale ugryzłam się w język. To wydało mi się zbyt osobistą sprawą.
– Komentator wspomniał dzisiaj, że miałeś kilkuletnią przerwę od zawodów – zagadnęłam zamiast tego. – Skąd taka decyzja?
Skrzywił się.
– Dziesięć lat temu, gdy byłem młody, głupi i sądziłem, że nieśmiertelny, po jednym z występów trafiłem do szpitala.
Otworzyłam szeroko oczy.
– Co się stało?
David zacisnął mocniej dłonie na kierownicy.
– Byk wbił mi róg w klatkę piersiową. Cudem przeżyłem.
Na moment zapomniałam o migrenie. Z pewnością nie polubię się z rodeo.
– To straszne.
– Dopiero wtedy zrozumiałem, że nie warto ryzykować życie na arenie – przyznał.
– A teraz coś cię zmusiło, żebyś na nią wrócił.
Nie odpowiedział. Atmosfera zrobiła się ciężka, ale właśnie zatrzymaliśmy się przed domem ciotki Joe.
– Dziękuję, David.
Pokiwał głową. Zabrałam torebkę i wysiadłam.
– Wolę, gdy jesteś nieznośnie wesoła, mała – usłyszałam przez otwartą szybę, nim odjechał.
Zamarłam. Czy nowym objawem migreny były omamy słuchowe?