Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Na przyszłość - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
20 listopada 2025
3259 pkt
punktów Virtualo

Na przyszłość - ebook

Fay Morgan przyjeżdża do Bostonu, żeby rozpocząć studia i po długiej rozłące zamieszkać wreszcie ze swoim chłopakiem Brandonem. Towarzyszą jej wierny czworonożny przyjaciel Echo, cytrynowy błyszczyk do ust oraz... koszmary minionego lata Mimo to ma nadzieję na dobrą przyszłość i pozbycie się bagażu tragicznych przeżyć. Chce zacząć od nowa i rozkwitnąć u boku ukochanego. Jednak już pierwszej nocy wszystko okazuje się ułudą. Brandon, chłopak Fay, nie zachowuje się wobec niej tak jak kiedyś.

Nieoczekiwanie Kyler Wells, największa gwiazda hokejowej drużyny Boston Bruins, postanawia udowodnić Fay, że zasługuje na lepsze traktowanie.

Podczas gdy na lodowisku rozgrywa się walka o Puchar Stanleya, poza nim toczy się życiowy pojedynek – o miłość, o serce dziewczyny, o uwolnienie się od przeszłości, która nie pozwala o sobie zapomnieć.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67657-95-2
Rozmiar pliku: 8,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Fay

– Przesuń się, idiotko!

Jakaś kobieta trąca mnie ramieniem, przeciskając się przez peron. By nie stracić równowagi, przytrzymuję się rączki srebrnej walizki. W drugiej dłoni zaciskam smycz. Odprowadzam frustratkę wzrokiem, próbując przekonać samą siebie, że pierwszy wieczór w Bostonie po prostu musi się udać.

– Chodź, Echo. Idziemy.

Ekscytacja miesza się z podnieceniem, gdy w tłumie staram się dostrzec Brandona. Rozglądam się za blond czupryną, łagodną, pociągłą twarzą i szerokim uśmiechem.

W końcu go widzę. Stoi pod ścianą, rozmawia przez telefon. On też mnie dostrzega, a ja czuję, jak rosnę o kilka centymetrów, gdy nasze spojrzenia się spotykają. Wypowiadam bezgłośnie jego imię i już mam wypuścić je spomiędzy pokrytych bezbarwnym błyszczykiem warg, gdy unosi palec wskazujący. Daje mi znać, że mam poczekać.

Czekać.

Czekałam prawie pół roku! Część motylków, które przed chwilą podrygiwały w moim brzuchu, traci siły. Opadają bezwładnie, jakby ktoś uderzył w nie packą na muchy. Z irytacją huśtam stopą, a kiedy Brandon po raz kolejny na mnie spogląda, robię zniecierpliwioną minę.

– Dobra, stary. – Kręci głową z rozbawieniem i rusza w moją stronę. – Przyszła już, kończę. Trzymaj się, do zobaczenia!

Unoszę brew.

– Hej – wita się, stając naprzeciwko mnie.

Zadzieram głowę. Prawie zapomniałam, jak jest wysoki. Gdy nieznacznie się pochyla, wspinam się na palce. Nieśmiało składam wargi do pocałunku, a w oczach Brandona pojawia się coś trudnego do zdefiniowania. Wtedy nasze usta się spotykają.

Na chwilę.

Na ułamek sekundy.

Brandon się prostuje, po czym przejeżdża wierzchem dłoni po wargach, zakrywając w ten sposób grymas.

– Ale się lepisz.

Ostatnie motyle w moim brzuchu umierają nagłą i iście brutalną śmiercią. Rozdrażniona, opadam na pięty.

– O, cześć, Echo. – Czochra czubek głowy psa jak gdyby nigdy nic. – Przytargała cię nawet tutaj?

– Wiesz, że nie możesz tak robić. On jest w pracy.

– Myślałem, że żartowałaś, kiedy mówiłaś, że go tu weźmiesz. Nie sądzę, by był ci potrzebny.

Marszczę czoło. Całe szczęście, że Echo nie rozumie tych słów.

– Ja też za tobą tęskniłam – mówię, nie kryjąc urazy.

Co za miłe przywitanie.

– Nie dąsaj się. – Wzdycha, przejmując ode mnie walizkę. – Z nim, przyczepionym do twojej nogi jak kula, będziesz się wyróżniać na kampusie. Tego chcesz? By wytykano cię palcami?

W ostatnich tygodniach przerabialiśmy to tysiąc razy. Nie sądzę, żeby na kampusie pieprzonego Uniwersytetu Bostońskiego mentalnie wciąż panowało średniowiecze. Jeśli nikt już nie śmieje się z okularów, które usprawniają wzrok, dlaczego miałby to robić przez psa asystującego? Zasada jest ta sama. Takie psy ułatwiają życie tym, którzy tego potrzebują.

– Moje zdanie w tej kwestii się nie zmieniło. Echo będzie wszędzie tam, gdzie ja. Jak zawsze. Koniec dyskusji.

Cichy głos w głowie podpowiada mi, że prawie zawsze. Ignoruję go. Nie mogę wpaść w panikę w ciągu pierwszych pięciu minut mojego nowego życia.

– Znam tych ludzi i wiem, że…

– Dosyć – ucinam. – Nie będę tego słuchać.

– Jak chcesz – prycha. – Chodź, już późno.

Przeciskamy się przez tłum, a ja zaczynam czuć ciężar na barkach.

Niewiele ponad rok temu myślałam, że mam wszy­stko: rodzinę, fantastycznego chłopaka – wschodzącą gwiazdę hokeja uniwersyteckiego – oraz studia na wymarzonej uczelni w kieszeni. W życiu nic nie jest dane na sto procent, a pewne może być tylko jedno: śmierć. I to właśnie ona była powodem, dla którego utknęłam nie tylko we własnych smutkach, ale także w Forsyth.

Na stację wtacza się kolejny pociąg. Wzdrygam się i na chwilę zaciskam mocno powieki, starając się okiełznać pierwsze oznaki paniki. Echo to wyczuwa i przysiada na moich stopach, dając mi w ten sposób poczucie bezpieczeństwa. Po chwili robię kilka kroków, kręcąc głową na wszystkie strony. To na nic. Zatrzymuję się i wiem już, że zgubiłam Brandona. Wyciągam telefon i dzwonię do niego. Odbiera dopiero po kilku sygnałach.

– Gdzie jesteś? Nie wiem, gdzie iść – rzucam.

– Co?

– Nie widzę cię – tłumaczę, wytężając wzrok.

– Jesteś w Bostonie od dwóch minut i już się zgubiłaś?

Słyszę w jego głosie nutę kpiny, ale puszczam ją mimo uszu. W końcu po to tu jestem. By zbudować solidny most nad wyrwą, która powstała między nami przez te kilka miesięcy rozłąki. Nie jestem głupia. Widzę, że to już nie to samo, co kiedyś. Trudno, żeby było inaczej. Ostatni rok dał nam popalić.

– Wrócisz po mnie? – pytam i przygryzam dolną wargę.

W słuchawce rozlega się długie westchnięcie. Czekam, aż Brandon coś powie.

– Poczekaj – odzywa się po długiej chwili.

Otoczenie znów sprawia, że tracę pewność siebie. Echo bezbłędnie odczytuje moje emocje. Pomaga mi utrzymać się na powierzchni.

– Tu jesteś. – Głos mojego chłopaka wyrywa mnie z transu. – Co jest? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.

Czuję się tak, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Ducha? Tak, to dobre określenie. Gdybym mogła znów zobaczyć swojego brata, właśnie tym by był. Zjawą.

– Tu jest tak tłoczno, że tracę kontrolę.

– Fay, jesteś w Bostonie. To aglomeracja, a nie nasze małe, zapyziałe Forsyth. Tu wszędzie jest tłoczno i głośno. Na zewnątrz też. Może nawet bardziej. Mówiłem ci, że może lepiej będzie, jeśli odpuścisz.

– Miałam tam zostać? – prycham. – W tym zapyziałym Forsyth? – cytuję go, starając się naśladować jego niski głos. – A co by mnie tam czekało, co? Kolejne lata związku na odległość? Widywanie się raz na rok?

– Jezu, Fay, nie widzisz, że się o ciebie martwię? – Jego brwi zbiegają się u nasady nosa. – Wiem, jak reagujesz, i wiem, że wszystko, co wyzwala w tobie wspomnienia, jest codziennością tego miejsca.

Spuszczam z tonu, bo Brandon przyznał, że się o mnie troszczy. Gdy idziemy do auta, tak bardzo skupiam się na tym, by ponownie się nie zgubić, że całkowicie ignoruję otoczenie. Nie zwracam uwagi na neony, kolory i budynki. Na to jeszcze przyjdzie czas.

– Nie traci sierści, prawda? – pyta Brandon, gdy zatrzaskuje drzwi za psem, który umiejscowił się na tylnej kanapie. – Dopiero czyściłem tapicerkę.

– Udam, że tego nie słyszałam.

Ukradkiem patrzę na niego, gdy w końcu ruszamy. Odkąd wysiadłam z pociągu, nie jest sobą. Nie jest Brandonem, wiecznie radosnym i charyzmatycznym człowiekiem, który zabawia towarzystwo.

Wtedy niewidzialna pięść ściska moje serce. Jesteśmy ze sobą cztery lata. To z pewnością ten moment. Prostuję się na samą myśl. Brandon Lowry zamierza poprosić mnie o rękę, a ja wyglądam jak kupa. Patrzę na siebie w lusterku. Tusz do rzęs osypał mi się pod oczami, a włosy nie są już pierwszej świeżości. Jestem ubrana wygodnie, a nie seksownie, co wymusiła na mnie długa podróż.

– Co robisz, Fay?

– Poprawiam się. – Wzruszam ramionami, jakby to nie było nic istotnego, chociaż znów mrowi mnie podbrzusze; motyle zmartwychwstają i buszują, spragnione doznań. – Wiesz, żeby lepiej wyglądać.

– Ale chyba potrzebujesz też do tego prysznica, co?

Ignoruję te okropne słowa, bo wiem, że Brandon się stresuje. Ja też. Nogi mi miękną na samą myśl o tym, że za chwilę wzniesiemy ten związek na wyższy poziom.

Po jakimś czasie docieramy na miejsce. Brandon mieszka w wynajętym mieszkaniu wraz z kumplami. Wiem, że dziś ich nie poznam, bo w przeciwieństwie do mojego chłopaka oni wrócili do domów na wakacje. Świadomość, że przez następne dni będziemy tylko we dwoje, napawa mnie radością.

Bardzo się stęskniłam za Brandonem i mam nadzieję, że nadrobimy wszystkie zaległości. Absolutnie wszystkie.

– No, tu mieszkam. – Jego głos jest nieznacznie spięty.

Gdybym go nie znała, uznałabym, że stresuje się nieumytą podłogą i kilkoma pudełkami po pizzy, które walają się po pomieszczeniu. Ściągam kurtkę i odwieszam na wieszak.

– Na żywo jest większe niż w kamerce – odpowia­dam z podziwem, ignorując nieznaczny bałagan. – Wow.

Mieszkanie jest jasne i przestronne. Nie brakuje w nim nowoczesnych gadżetów i mebli prosto z katalogu. W salonie stoi duża, skórzana sofa w czarnym kolorze. Jestem niemal pewna, że to pomysł Brandona. Lubi takie rzeczy.

– Tam jest łazienka. – Chłopak wskazuje na białe drzwi. – A tam sypialnie. – Macha ręką w stronę ciemnego korytarza.

– Która jest twoja?

– Ta na końcu – odpowiada i przełyka nerwowo ślinę.

Kątem oka dostrzegam, że Echo wybrał się za zapoznawczą wycieczkę. Obwąchuje meble, układając nos nisko przy lakierowanej podłodze.

Chyba żal mi Brandona i tego, jak zjada go stres. Postanawiam coś z tym zrobić.

– Okeeej – przeciągam głoski kokieteryjnie, a potem zarzucam chłopakowi ręce na kark. – To może zróbmy tak: wezmę szybki prysznic, przebiorę się…

– Jasne, nie krępuj się…

Czuję delikatny dotyk na biodrach. Tyle wystarczy, by w moim spragnionym ciele rozbudzić dawno uśpiony żar. To chyba pierwszy raz od wypadku, gdy czuję tak silną potrzebę jego dotyku.

– Pamiętasz tę zieloną sukienkę z moich urodzin? – mruczę. Przylegam ciałem do jego ciała, a wszystko we mnie szaleje. – Z chęcią ją dla ciebie założę. Wiem, jak lubisz, gdy mam ją na sobie. A potem z przyjemnością przetestuję, jak wygodna jest ta sofa.

Właściwie nie jestem pewna, czy chcę, by wilgotne od potu ciało miało kontakt ze skórzaną tapicerką. To zapewne, nie będzie zbyt przyjemne, ale liczy się coś zgoła innego.

Myślę, że Corrine, moja terapeutka, byłaby ze mnie dumna. Podczas jednej z pierwszych sesji powiedziała, że pomimo tragedii, których doświadczamy, wciąż mamy prawo korzystać z życia, odczuwać radość czy przyjemność. Wtedy ją wyśmiałam. Jeśli Noah zginął przeze mnie, nie powinnam czuć niczego więcej poza żalem, smutkiem i poczuciem winy. Ale teraz, kiedy Brandon znów jest obok, pragnę endorfin, które może mi dać nasza bliskość.

– Fay, to świetny pomysł, ale…

– Okej, okej. – Śmieję się piskliwie. Nabuzowana nie jestem sobą. – Jasne, rozumiem. Może być niekomfortowo. W takim razie sypialnia?

Moje usta lądują na jego wargach. Lgnę do niego całym ciałem, pragnąc czuć go w każdym tego słowa znaczeniu. Poruszam ustami, on też. Chcę nadać temu pocałunkowi tempa, bo motyle w moim brzuchu latają bez opamiętania i potrzebują wrażeń. Brandon jednak zwalnia, a ja sapię z irytacji. Próbuje się ze mną droczyć, tak?

– Fay – mówi cicho, odsuwając się. – Fay, poczekaj.

O Boże. O kurwa mać! – przeklinam w myślach. Odpływają ze mnie wszystkie kolory. Brandon Lowry zaraz klęknie na jedno kolano i wcale nie będzie czekał, aż się wykąpię, pomaluję i przebiorę. Serce bije mi jak oszalałe, a motyle obijają się o siebie i sprawiają, że jest mi niedobrze. Drżę i wiem, że gdy tylko wyciągnie pudełko, rozpłaczę się jak dziecko.

– T-tak?

Ma poważny wyraz twarzy. Jego tęczówki w tym świetle przybierają intensywnie kolor oceanu. Robi mi się gorąco. Ukradkiem zerkam na prawa dłoń, jakbym chciała zapamiętać, jak wygląda bez pierścionka.

– Muszę dziś wyjść do chłopaków z drużyny.

W jednej sekundzie ulatują ze mnie wszystkie emocje. Motyle zdychają. Dosłownie. Nie pomoże im żadna reanimacja.

– Słucham?!

Odsuwam się od niego. Czuję się, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Patrzę na niego i nie mogę uwierzyć, że chce zostawić mnie tu samą.

– Tak wyszło, kochanie, przepraszam. Nie denerwuj się.

– Czy ty się słyszysz, Brandon? – Podnoszę głos. – Wychodzisz, chociaż właśnie przyjechałam do ciebie po tak długiej rozłące? Chociaż od kilku tygodni planowaliśmy, że spędzimy ten wieczór razem?!

– Takich wieczorów będzie jeszcze mnóstwo. Muszę być tam, gdzie mogę coś zyskać, a ta impreza to cholernie duża szansa.

Kręcę głową. Mam wrażenie, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch.

– Impreza!? Idziesz na imprezę!? – Pożądanie ustępuje miejsca furii. – To absurdalne!

– Mają być na niej wpływowe osoby. Nasz kapitan zna ważnych ludzi, którzy mogą nas zapamiętać i szepnąć kilka słów, gdzie trzeba. Chcę być zawodowcem. Uczelnia­na drużyna jest świetna, ale to nie tego mi trzeba.

– Do tej pory myślałam, że potrzebujesz też mnie!

– Potrzebuję, poważnie – zapewnia. – Ale taka szansa może się nie powtórzyć.

Fukam pod nosem. Mam ochotę tupnąć nogą. Jest mi też wstyd, że przez ostatnią godzinę nastawiałam się na zaręczyny.

– Zostawisz mnie tu? Samą? Pierwszej nocy w obcym miejscu!?

Jestem niemal pewna, że w tej sytuacji moje koszmary tylko się umocnią.

– Fay – mówi po raz któryś, jakby liczył, że zmięknę, bo wypowiada moje imię. Podchodzi i kładzie ręce na moich ramionach. – To dla mnie duża szansa. Dla nas.

Zaciskam usta i odwracam wzrok. Nie dam mu się złamać, milczę. Chcę, żeby widział, że sprawił mi przykrość.

– Nie widzieliśmy się pół roku. Te kilka godzin to nic w porównaniu do tych miesięcy. Pokręcę się tam, pogadam, z kim trzeba, i wrócę tak szybko, jak się da, zobaczysz.

Pochyla się. Czuję jego ciepłe usta na skroni, ale nie budzi to we mnie większych uczuć. Jestem zbyt zraniona, by ucieszyć się z tego gestu. Brandon żegna się ze mną. Zabawne, jak szybko człowiek może przejść ze stanu maksymalnego podniecenia do odrętwienia.

Po chwili zamykają się za nim drzwi, a ja pozwalam łzom spłynąć po moim policzku. Siadam na podłodze. Echo wyczuwa mój smutek i podchodzi do mnie, swoim zwyczajem układając się na moich stopach.

Kyler

Zaczynam żałować, że się na to zgodziłem. Czuję się jak obiekt wyciągnięty z laboratorium, bo wszyscy chcą podejść i zobaczyć mnie z bliska.

Zabiję Tuckera i nie obchodzi mnie, że stracę przez to członka rodziny.

– Mamy do pogadania – rzucam w jego stronę.

Akurat obściskuje się z jakąś farbowaną blondynką. Wiem to tylko dlatego, że przy głowie jej włosy są niemal czarne, a po mniej więcej trzech centymetrach zmieniają się w platynę. W dodatku są napuszone i spalone na końcach.

Nie zadawajcie zbędnych pytań. Po prostu uważam, że to seksowne, kiedy są zadbane, i mimowolnie zwracam uwagę na takie rzeczy.

– Kyler? – Kuzyn odwraca głowę w moją stronę, jednak jego ręka wciąż spoczywa na biuście dziewczyny. – Co jest?

– Zostawisz nas samych?

O mało nie dodaję na końcu: „blondi”, ale nie chcę wyjść na chama. Nawet jeśli ona bez skrupułów mierzy mnie wygłodniałym wzrokiem. Niemal się ślini, a to rozdrażnia mnie jeszcze bardziej.

– Spikniemy się za chwilę, okej? – proponuje Tucker, a potem odciąga mnie w drugi kąt kuchni. – Powinienem połamać ci ręce za to, że mi przerwałeś. Nie zrobię tego tylko dlatego, że wtedy miałbym na głowie zarówno nasze matki, jak i pół pieprzonej Ameryki!

– Mówiłeś, że to będzie mała domówka. Mała, Tucker. A jest tutaj ze sto osób! Zaprosiłeś nas na imprezę i zrobiłeś z tego główną atrakcję. Trzy laski próbowały dobrać się do mojego rozporka, a twoi koledzy zachowują się, jakby byli moimi dobrymi znajomymi! Wracam do domu.

– Lane wygląda na zadowolonego. – Pokazuje palcem na jakiś punkt za mną.

Odwracam się. Przez duże okno mogę podziwiać salon. Rogers kołysze się w rytm muzyki, a jego towarzyszki traktują go jak rurę, wokół której mogą wić się niczym bluszcz.

– Zapomniałeś, że Rogersowi do szczęścia wystarczy choćby kawałek cycka.

– No weź. – Tucker przewraca oczyma. – Może nie ma tu aktorek, piosenkarek i modelek, ale studentki też są ładne.

Tyle że te dostawały małpiego rozumu na mój widok. Bo przecież Kyler Wells to największa gwiazda drużyny Boston Bruins. Z celebrytkami jest prościej – są pewne siebie, znają swoją wartość, a więc nie potrzebują dodatkowej walidacji.

– Postawmy sprawę jasno: jesteś pieprzoną gwiazdą – kontynuuje. – To normalne, że wzbudzasz zainteresowanie. Od wieków nie byliśmy nawet na piwie. Zatem przestań jojczyć i baw się dobrze, bo zorganizowałem to dla ciebie. Są tutaj zaufane osoby, które nie sprzedadzą niczego, co tu zrobisz.

Thomas „Tucker” Bouchard to bramkarz i kapitan uczelnianej drużyny hokejowej. Wiem, że wszyscy tutaj się z nim liczą, i mam nadzieję, że to nie przez nasze rodzinne więzy.

– Sugerujesz, że mam sobie poużywać?

– Chociażby. – Śmieje się. – Jesteś jakiś dziwnie spięty, a z tego co słyszałem, Addy świetnie rozluźnia pewne części ciała, jeśli wiesz, o czym mówię.

Rozumiem, że niejaka Addy to właśnie dziewczyna, której włosy wołają o pomstę do nieba. To króliczek – jestem pewien, czyli dziewczyna, która sypia z hokeistami, by móc się potem pochwalić koleżankom.

– Chwilę temu się z nią całowałeś, a teraz proponujesz mi, bym poszedł z nią do łóżka?

– I tak tego nie zrobisz.

Nie chodzi o to, że jestem święty. Nie jestem, ale mam zasady. Skończyłem z przygodnym seksem ze zwykłymi dziewczynami. Nawet kiedy mówisz, że chodzi tylko o zabawę, najczęściej potem wychodzą ze łzami w oczach. Liczą na to, że po jednym numerku coś zaskoczy i nagle zechcę zostać. A nie zostaję. Dlatego lepiej w taki układ wejść z kimś, dla kogo nie jestem wyznacznikiem wartości. Celebrytki są bezpieczniejszą opcją.

– A jak mam się odgonić od facetów?

– Oni też dobierają ci się do rozporka?

– Proszę cię – mówię, zakładając ręce na klatę. – Jest gorzej. Myślą, że zapewnię im miejsce w drużynie.

– Gdyby to tak działało, już dawno wykopałbym Dereka. – Śmieje się, mówiąc o głównym bramkarzu Boston Bruins. – Dobra, powiem wszystkim, że jeśli wprowadzisz kogoś do drużyny, to będę to ja, więc mają przestać cię nękać, okej?

Nie mam serca mu odmówić, więc zostaję. Tak, rosły ze mnie chłop, na ogół napakowany testosteronem i żądzą adrenaliny, która nie pozwala mi odpuścić. Jednak dla kuzyna jestem w stanie się ugiąć.

Mija godzina, dwie godziny. Kręcę się po mieszkaniu bractwa, męska część imprezowiczów zaczyna traktować mnie normalnie, więc jestem skłonny stwierdzić, że nie jest tak źle. Ale taki stan rzeczy nie trwa długo.

– Bouchard, na górze robi się groźnie. – Latynoska w srebrzystej, cekinowej sukience i niebotycznie wysokich szpilkach rozpościera ręce i opiera je o framugę. – Albo ruszysz dupsko i to załatwisz, albo biorę dziewczyny i wychodzimy. Nie będziemy patrzeć, jak samce alfa leją się po mordach.

Laurel rządzi w żeńskim stowarzyszeniu. Odnoszę wrażenie, że Tucker trochę się jej boi. Nagle nie obchodzi go kolejna „za-je-bi-sta” dziewczyna, która właśnie chichotała z jego taniego podrywu. Zostawia ją i pędzi na górę, a ponieważ nie zamierzam być żywcem pożarty przez imprezowiczki, idę za nimi.

– O tym mówiłam. – Laurel przepycha się przez nas, po czym podchodzi do chłopaków, między którymi stoi też Addy. – Hej!

– Mam to załatwić? – pytam.

– Poczekaj – stopuje mnie Thomas. – Zobaczmy, co się dzieje.

– Ooo… sz-szo ci… chooziii? – pyta chłopak o jasnych włosach.

Jego imię teraz wyleciało mi z głowy. Pamiętam, że wcześniej z nim rozmawiałem. Nie wywarł na mnie zbyt pozytywnego wrażenia, z góry założył, że po wymianie kilku zdań możemy być świetnymi kumplami.

– Oszu…oszuń się – warczy drugi, a wokół nich, na ciasnym korytarzu zbiera się coraz większy tłum. – A ty, kolego, masz przee…przejebane!

W jednym momencie doskakują do siebie i zaczyna się szarpanina. Addy piszczy i odskakuje, ale spojrzenie zachłannie przenosi między jednym a drugim.

– Po moim trupie! – krzyczy Laurel. – Macie się uspokoić! Natychmiast! To porządna impreza, a nie…

Nie kończy, bo blondas zbiera się w sobie i atakuje przeciwnika. Tłum kibicuje walczącym.

– Dobra, wkraczamy – decyduję, widząc, że to może skończyć się źle.

Przeciskamy się przez tłum piszczących dziewczyn. Nie wiem, czy krzyczą ze strachu, czy z ekscytacji. Laurel, wyraźnie niezadowolona z tego, że nie została wysłuchana, wyrywa komuś kubeczek z ręki. Jednym ruchem wylewa zawartość zimnego drinka na agresorów, jakby to miało ich rozdzielić.

– Spokój, do cholery!

Wtedy to się dzieje. Zamroczony ciosem i zszokowany nagłym zimnem chłopak, z którym rozmawiałem, odwraca się. Zanim udaje mi się go złapać, bierze zamach i celuje.

– Ty suko!

Laurel pod wpływem ciosu w policzek upada, a przez tłum przetacza się pełne napięcia westchnięcie. To, co następuje później, nazywane jest ciągiem przyczynowo-skutkowym. W jednej chwili dopadam tego lalusia, po czym wymierzam mu cios. Nie bywam delikatny w takich sprawach. Przyczyna–skutek. Prosta zależność.

– Jasny gwint! – Słyszę gdzieś obok.

– Kyler, kurwa! – To Tucker.

– No co jest!? – podnoszę głos. Mam gdzieś, że zamroczony laluś leży pod moimi nogami. – Przedstawienie skończone. – Otrzepuję dłonie o spodnie i rozglądam się po pomieszczeniu spod zmrużonych powiek. – Jazda stąd!

Chyba nie chcą ze mną dyskutować, bo powoli się rozchodzą. Thomas puszcza tamtego chłystka i straszy go, że jeśli sytuacja się powtórzy, czeka go to samo.

– To ja tłumaczę Deanowi, że nie możemy się bić, a ty tak po prostu sprzedajesz prawego sierpowego jednemu z nas?

Tucker nie wygląda na zadowolonego, chociaż wiem, że jest mi wdzięczny, że sytuacja została opanowana.

– Poprawka: jednemu z was. To nie moje zasady i nie moja sprawa. Mógłbym go połamać za to, że podniósł rękę na dziewczynę. Nic ci nie jest? – Teraz patrzę na Laurel.

Ktoś pomógł jej wstać. Dziewczyna zakrywa policzek dłonią.

– Mogłam pozwolić wam działać i się nie mieszać.

– To nie jest twoja wina.

Tucker odpuszcza umoralnianie mnie, bo wie, dlaczego tak zareagowałem.

– No i co teraz? – pyta Bouchard, ściskając nerwowo skrzydełka nosa.

– A co ma być? Prześpi się tutaj, wytrzeźwieje, a rano zaliczy poranny spacer wstydu i może na przyszłość pomyśli dwa razy, zanim zacznie bójkę o byle gówno.

– To nasz napastnik. Mamy swoje zasady i jedna z nich mówi, że dbamy o siebie, choćby nie wiem co.

– Trzeba odwieźć go do domu. – Laurel cmoka. – Jeśli obudzi się przed końcem imprezy i znów go zobaczę, rozgniotę mu przyrodzenie obcasami.

Surowa, ale całkiem sprawiedliwa kara. Mam ochotę na to przystać, ale Tucker mnie uprzedza.

– Kyler jest trzeźwy, więc go odwiezie.

Myślę, że to żart, ale na moje nieszczęście, nie. Bo choćbym nie wiem jak się zapierał, to w końcu moja słabość do być może jedynej bliskiej mi osoby, której nie zawiodłem, wygrywa.

Tak oto godzinę później stoję przed drzwiami mieszkania z graczem Boston University Terriers. Jest tak pijany, że muszę przerzucić sobie jego rękę przez kark, bo nie jest w stanie utrzymać się na nogach.

– Dobra, mam. – Bouchard odnajduje klucz w jego kieszeni.

Chwilę szamoce się z otworzeniem drzwi. Potem pomaga mi wtoczyć ciało swojego kumpla do środka. Mówił mi, jak ma na imię, ale kompletnie nie zwróciłem na to uwagi. W moich uszach wciąż huczał odgłos jego pięści lądującej na damskiej twarzy. Miałem sześć lat, gdy usłyszałem taki po raz pierwszy. Mama długo przekonywała mnie, że to nic.

Nic się nie stało, kochanie. To był tylko wypadek.

Przełykam głośno ślinę, odpychając od siebie wszystkie myśli.

– Gdzie jest światło!? – syczy pod nosem Tucker.

Wpadł na coś, co z łoskotem przejechało po korytarzu. W głębi domu rozlega się szczekanie. Nagle robi się jasno i już mam pogratulować Tuckerowi, gdy przed oczami rejestruję coś czarnego, a potem mgła zasnuwa moje oczy.

– Kurwa mać! – wrzeszczę, kompletnie zszokowany.

Chłopak, uwieszony u mojego barku, wyślizgnął mi się z rąk.

Coś wypala mi oczy. Mam wrażenie, że białko zamienia się w płyn i wypływa spod powiek. Ból jest coraz większy.

– Hej, piesku! – Tucker brzmi tak, jakby miał się zaraz posikać w spodnie. – Błagam, weź go!

– Brandon?! Co się stało? – krzyczy jakaś dziewczyna. – Mój Boże, przepraszam! Echo, dość! Spokój!

Przyciskam wnętrza dłoni do twarzy. Pomiędzy tamtą dwójką trwa wymiana zdań, której nie poświęcam wiele uwagi. Opadam na ścianę. Przeżyłem już wiele faulów, skręceń, zwichnięć, a nawet złamanie, ale nic nie bolało tak jak to.

– Trochę za dużo wypił, to wszystko – tłumaczy Bouchard.

– I dlatego ma rozciętą wargę?! I siniaka na twarzy!?

Mogę sobie wyobrazić, jak Tucker w zakłopotaniu wzrusza ramionami. Czy ten idiota mógłby w końcu zainteresować się swoim kuzynem, a nie tą laską!?

– Ja tu jestem, do cholery! – syczę, przyciskając dłoń do oczu.

Może jeśli wcisnę je głęboko w oczodoły, przestanie tak boleć? Jest mi wszystko jedno. Mógłbym sobie wydłubać oczy, jeśli to sprawiłoby, że ból zniknie.

– Przepraszam, naprawdę, ja… Myślałam, że ktoś się włamał, więc wyciągnęłam gaz pieprzowy. Czekaj, musisz przemyć oczy wodą. Chodź.

Czuję dotyk jej dłoni.

– Zaprowadzę cię. A ty mógłbyś zanieść Brandona do salonu, Tucker?

Prowadzi mnie gdzieś, a ja muszę dodatkowo skupić się na tym, by na nic nie wpaść. Zatrzymuje mnie, słyszę szum wody.

– Nachyl się – mówi.

Robię to, psiocząc pod nosem na cały świat.

– Kurwa! – wrzeszczę, czując na twarzy ciepły strumień, który potęguje mój ból. – Jest gorąca!

– Przepraszam, przepraszam… – powtarza spanikowana.

Czuję jej ruchy obok, szamoce się z kranem. Staram się sam przemyć sobie oczy. Pragnę ulgi za wszelką cenę. Mój łokieć zatapia się w jej boku, gdy próbuję wymacać baterię. Nie wiem, co się dzieje, ale nagle woda rozpryskuje się wokół. Na szczęście jest chłodna.

– Nie! – piszczy dziewczyna.

– Tak! – Wzdycham, nachylając się nad umywalką.

Zimne krople lecą na moją twarz ze zbyt dużą siłą. Odsuwam się, bo ulga jest pozorna. Orientuję się w sytuacji. Kran musiał się zepsuć, a na nas i na całą łazienkę pryska teraz woda.

– Coś… coś… się… – Słyszę jej wystraszony głos. – Cholera!

Woda wlewa mi się nawet do ust. Szarpię za kurek, próbując odciąć dopływ wody.

– Bawicie się w pool party beze mnie? – rozlega się głos rozbawionego Tuckera.

– Zamknij się! – warczę przez ramie. – Wyłącz to dziadostwo!

– Wyglądacie, jakbyście zaliczyli niezły maraton. – Bouchard się śmieje i pomaga nam ogarnąć tę katastrofę.

Chciałbym rzucić mu wściekłe spojrzenie, ale wciąż nie mogę otworzyć oczu. Opieram się o umywalkę i myślę, co robić dalej. Z salonu dochodzi do nas rzężenie.

– Brandon?! – Głos dziewczyny jest pełen przejęcia. – Wybaczcie na moment…

Po jej krokach poznaję, że biegnie.

– Stary – szepce rozemocjonowany. – Kurwa, widziałeś, jakie ma boskie nogi!?

– Jaja sobie robisz, idioto?!

– A no tak. – Wzdycha. – W każdym razie jest za-je-bi-sta, przez duże zet. Rozumiesz? I chyba nie ma pojęcia, kim jesteś. Jeśli dobrze pójdzie, nie trafisz jutro na pierwsze strony gazet. Sławny Kyler Wells bandytą. Potraktowany gazem pieprzowym płacze nad umywalką.

Zdzielam go w głowę na oślep, ale trafiam. Jeśli ta dziewczyna poważnie nie wie, kim jestem, to dobrze. Pismaki już i tak zrobiły ze mnie podrywacza i łamacza damskich serc. Brakowało mi tylko łatki przestępcy.

Nie mam pojęcia, ile czasu mija, nim mogę powiedzieć, że sytuacja została opanowana. Uchylam oczy, widzę trochę za mgłą. Odwracam się w stronę Tuckera i wtedy ją dostrzegam. Mrugam, by wyostrzyć wzrok.

Ma kasztanowe, lśniące włosy, spięte na czubku głowy. Niektóre kosmyki wysunęły się z upięcia i nieznacznie wiją się pod wpływem wody wokół okrągłej twarzy. Oczy kolorem przypominają whisky. Lubię dobrą szkocką, więc bezwstydnie zatrzymuję spojrzenie na nich o kilka sekund dłużej. Zastanawiam się, czy sama nie stała się ofiarą swojej obrony, bo ma lekko przekrwione białka.

Zjeżdżam wzrokiem niżej. Jej ciało jest ukryte jest za obszerną, ciemnofioletową hokejową koszulką. Przylepiła się do jej ciała w strategicznych miejscach, a to powoduje, że moje mięśnie się napinają. Nie poznaję tych barw, a przecież nam większość drużyn w ważniejszych ligach. W końcu dostrzegam zgrabne, długie nogi i kiwam nieznacznie głową. Faktycznie są świetne.

– Jeszcze raz przepraszam – mówi.

Otula się ciasno ręką. Zaciska palce na zgięciu łokcia. Jest zakłopotana i drży.

– Jest okej. – Odchrząkuję.

Tucker wskazuje palcem na jej nogi. Ukradkiem, ale i tak mam ochotę znów zdzielić go w łeb. Widzę, jak dziewczyna się zawstydza.

Poza tym pieprzyć to, jakie ma nogi. Twarz jest zdecydowanie czymś bardziej interesującym. Mam wrażenie, że sam jej widok łagodzi ból oczu i zapewne potrafiłby uleczyć obolałe po treningu ciało.

No i te włosy. Mimo niechlujnej fryzury wiem, że są lśniące i miękkie.

Mój mózg zaczyna pracować na najwyższych obrotach, podsyła mojej wyobraźni szereg niecnych scen.

– Przepraszam za niego. – Dziewczyna wskazuje głową na salon, skąd dobiega pochrapywanie.

– Drobiazg, to nie pierwszy raz, kiedy ratujemy mu dupę. – Thomas się śmieje.

Ona krzywi się nieznacznie. Chyba ma ochotę zadać jakieś pytanie, ale ostatecznie odpuszcza. Zaciska tylko usta, a to coś, czym pokryte są jej wargi, osiada także wokół nich.

Mógłbym to zetrzeć, by przy okazji sprawdzić, czy jej skóra jest tak miękka, jak mi się wydaje. Boję się jednak, że wtedy znów wyciągnie gaz, do czego miałaby pełne prawo. Nie mam ochoty robić z siebie zboczeńca ani tym bardziej nie chcę powtórki z wątpliwej rozrywki, jaką jest płukanie oczu.

– Idziemy, Tucker.

– Poważnie?

Łapię go za ramię, bo niewiele brakuje, by z jego ust leciała ślina. Staram się odwrócić jego uwagę.

Żegnamy się skinieniem głowy. Tucker wciąż nawija o jej nogach. Wiem, że szybko o niej zapomni, zwłaszcza gdy znów wróci na imprezę, pełną wiadomo jakich dziewczyn.

Za to ja nie mogę wyrzucić z głowy nie tylko jej twarzy, ale także pytania, które obija się o moją czaszkę niczym uwięziony w klatce ptak: czyją koszulkę miała na sobie ta ślicznotka i czy on jest świadom, jak wielkie ma szczęście?
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij