Na ratunek miłości - ebook
Na ratunek miłości - ebook
Jenna musi załatwić pilne sprawy rodzinne w Australii. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności ląduje na kompletnym odludziu. Znajduje schronienie w zrujnowanym, pustym domu. Wieczorem zjawia się jego właściciel. Małomówny i opryskliwy Riley z trudem znosi towarzystwo Jenny, jednak nie odmawia jej pomocy. Spędzają wspólnie kilka dni, podczas których odwaga i upór Jenny imponują Rileyowi na tyle, że zaczyna myśleć o niej coraz częściej...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-7595-6 |
Rozmiar pliku: | 944 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czuł nieodpartą ulgę.
Czy spodziewał się wściekłości? Poczucia osamotnienia? Goryczy? Takie emocje ogarniały go w przeszłości, kiedy odchodzili ludzie, których kochał. Nic więc dziwnego, że pakując ostatnie rzeczy żony do samolotu swego najlepszego przyjaciela, oczekiwał choćby echa tamtego bólu.
Tak się nie stało. Patrząc na przypominający srebrnego ptaka samolot, Riley Jackson nie czuł pustki.
– Co ty na to, bracie? – zwrócił się do swego psa, a Bustle w odpowiedzi potarł nosem jego dłoń. Bustle też nie tęsknił za Lisą. Lisa nie miała czasu dla psów. – Zostaliśmy sami. – Riley zawrócił w stronę domu. Stary pies dreptał obok niego. W przeciwieństwie do jego żony Bustle był lojalny do końca.
Dopiero strata Bustle'a przyprawi mnie o prawdziwy ból serca, pomyślał. To będzie naprawdę koniec miłości.
Bustle znów powąchał jego palce. Riley pochylił się i uścisnął wiernego collie.
– Wiem. Niedługo mi ciebie zabraknie i będę za tobą tęsknił jak wariat. Ale tylko za tobą. Nikomu już nie pozwolę się do siebie zbliżyć. Nigdy więcej.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Błąd. Duży błąd.
Jak daleko Jenna mogła okiem sięgnąć, widziała jedynie czerwony pył i linię kolejową, obrzeżoną tu i ówdzie kępami słonorośli. Pociąg z wolna niknął w powietrzu drżącym od upału.
Nie było nic więcej.
Jenna w osłupieniu starała się zrozumieć okropną rzecz, którą przed chwilą zrobiła.
Kiedy usłyszała informację, że pociąg zatrzymuje się w Barinya Downs, pomyślała, że to małe miasteczko. Wyjrzała przez okno. Z pół tuzina ciężarówek parkowało przy peronie. Obsługa pociągu wyładowywała rozmaite towary, a mężczyźni i kobiety w farmerskich kapeluszach wrzucali skrzynki i kartony na przyczepy swoich ciężarówek.
Musiała tu być jakaś osada. Zresztą, wszystko było lepsze, niż kolejne dwa dni w pociągu w towarzystwie Briana upokarzającego swoją małą córeczkę.
Była tak wściekła, że z impetem wyrzuciła bagaże i ledwie zdążyła zawiadomić Karli, że wysiadają. Postawiły stopy na peronie dosłownie w chwili, gdy pociąg ruszał.
Barinya Downs. Nazwa nie mówiła jej nic.
Gorzej. Ciężarówki, które widziała kilka minut temu, zniknęły w chmurze czerwonego kurzu.
Co najlepszego zrobiła? Znajdowały się teraz co najmniej półtora dnia podróży koleją z Sydney i dwa dni z Perth.
Były na pustkowiu.
– Gdzie jesteśmy? – spytała Karli cichym głosikiem.
– Jesteśmy w Barinya Downs – powiedziała głośno w gorący wiatr, jakby nazwanie miejsca mogło je wyczarować.
Ale nic się nie stało. Barinya Downs nadal składała się jedynie z peronu i rozpostartego nad nim rachitycznego daszku. Nie było tu nawet drzewa. Tym bardziej telefonu. Nie było nic.
Karli stała ufnie u boku Jenny, jakby czekając na instrukcje.
Jesteś skończoną idiotką, szepnęła do siebie. Ojciec zawsze ci to powtarzał i, jak widać, miał rację.
Ale te opinie nie miały teraz znaczenia. Charles Svenson był w Ameryce.
Być może zresztą jej ojciec był w zmowie z Brianem…
Myśl z pozoru niedorzeczna, ale nie mogła tego wykluczyć. Miały z Karli jedną matkę, ale różnych ojców – Briana i Charlesa – dwóch najbardziej bezwzględnych mężczyzn, jakich znała.
Charles był daleko, a Brian odjechał stąd przed chwilą.
Jenna zamknęła oczy, przypominając sobie jego wykrzywioną złością twarz.
– Wynoście się! – warknął. – Mam to gdzieś. Wygrałem! – Wyraz jego twarzy pełen był przewrotnego triumfu.
Czy zdawał sobie sprawę, w jakim miejscu wysiadły? Jenna wstrzymała oddech przerażona samą myślą.
Czy Brian zdawał sobie sprawę, co ona robi? Czy wiedział, że Barinya Downs była tylko punktem na mapie?
Usiadła na walizce i starała się opanować panikę. Pięcioletnia Karli patrzyła na nią z niepokojem. Pociągnęła dziewczynkę na kolana i mocno ją uścisnęła.
– Czy ktoś po nas przyjedzie? – spytała Karli ufnym tonem.
– Być może… – Jenna z trudem zdobyła się na odpowiedź. – Muszę się zastanowić.
Karli posłusznie zamilkła. W tym była dobra. Spędziła swoich pięć lat życia i trzy kwartały w milczeniu. Nigdy jej nie słyszano. Jenna zamierzała położyć temu kres, ale teraz była wdzięczna Karli za milczenie. Musiała się zastanowić.
To było trudne.
Nie dość, że poddała się panice, to jeszcze gotowała się z gorąca. Miała wrażenie, że z klimatyzowanego pociągu weszła prosto do pieca.
Zapomnij o upale. Myśl, szeptała w duchu.
Kiedy przejedzie tędy następny pociąg?
Starała się odtworzyć w pamięci rozkład jazdy, który studiowała w Anglii. Propozycja Briana, żeby zrobili długą podróż pociągiem przez środek Australii, wydawała się kuszącą niespodzianką. Sprawdzała trasę pociągu i rozkład jazdy w internecie.
Musiała się pomylić.
Nie myliła się. Była tego pewna. Pociąg przemierzał kontynent tylko dwa razy w tygodniu. Przystawał w Barinya Downs, żeby wyładować towar.
Był czwartek. Nie będzie pociągu przez trzy dni, pomyślała. Aż do poniedziałku!
Wyciągnęła telefon komórkowy z torebki i spojrzała na wyświetlacz. Brak zasięgu.
Oczywiście. A czego oczekiwała?
Ale przecież widziała tych facetów w ciężarówkach. Musieli gdzieś mieszkać.
Odsunęła Karli delikatnie na bok i pomaszerowała na koniec peronu. Znowu błąd. Siła południowego słońca uderzyła w nią jak żar z pieca hutniczego. Pospiesznie wycofała się w cień. Karli przytuliła się do niej.
– Będzie dobrze, Karli – szepnęła. Zmrużyła oczy w świetle, rozglądając się wokół. Gdzieś tu musiało coś być…
Ale widziała tylko tory kolejowe splątane na bocznicy. Nic więcej.
Nie. Coś było.
Zdecydowanie coś majaczyło w oddali. Zabudowania? Nie była pewna.
Spojrzała na swoją siostrę w rozterce. Co robić?
Nie miała dużego wyboru. Zostać na peronie i bez jedzenia i picia czekać na następny pociąg? To byłby koszmar. Musiały wyruszyć w kierunku niewyraźnego obiektu na horyzoncie. Cokolwiek tam było.
Obraz twarzy Briana zamajaczył przed jej oczami. Nigdy w życiu nie widziała takiej złości.
Nie zrobił nic, by wybawić je z tej opresji. Nabrały się na jego oszustwo jak pierwsze naiwne. Wiedziała, że nie zrobił nic. Ta myśl ją dobijała.
Musiały przeczekać najgorszy upał. Zerknęła na zegarek. Pierwsza. Słońce prawie w zenicie.
– Za kilka godzin wyruszymy – powiedziała do Karli. -Sprawdzimy, czy tam jest dom. Jeśli nie, zawsze możemy wrócić. Zawsze możemy.
Co właściwie mogły?
– Co będziemy robić, gdy będziemy czekać? – spytała Karli.
Dobre pytanie. Musiały coś robić. Alternatywą było rozmyślanie wiodące nieuchronnie ku rozpaczy.
– Możemy robić zamki z kurzu – zaproponowała, ale Karli spojrzała na nią z powątpiewaniem.
– Nie robi się zamków z kurzu. Zamki robi się z piasku.
Jenna zdobyła się na uśmiech.
– Jesteśmy teraz z dala od cywilizacji, kochanie. Tutaj zasady są postawione na głowie. A więc zamki z kurzu.
Riley podszedł do tylnych drzwi i rzucił ostatnie pudła z zaopatrzeniem na kuchenną podłogę. Patrzył w dół z niesmakiem. No cóż, prowiant, który przysłała mu Maggie, był niezbędny. Nie musiał mu smakować.
Fasolka w puszce. Więcej puszek z fasolką w sosie pomidorowym.
Piwo.
Jeszcze tydzień, pomyślał, i powrót do cywilizacji – do Munyering, do uroczego domu z basenem i wspaniałej kuchni Maggie. Tam, gdzie życie w upale było do zniesienia.
Dlaczego nie wysłał jednego ze swoich ludzi do wykonania tej roboty?
Och, nikt by tu nie przyjechał. Żywienie się fasolką i kurzem nie było zapisane w ich kontraktach.
Tracił czas, rozmawiając z sobą w tej zaśmieconej kuchni. A czasu nie miał. Czy mówienie do siebie nie było pierwszą oznaką szaleństwa? Może powinien wziąć psa?
Była pierwsza godzina. Miał siedem godzin upału za sobą. A przed sobą następne studnie do naprawienia.
Praca w słonecznym żarze groziła pomieszaniem zmysłów, ale jeśliby przestał, kolejnych trzydzieści sztuk bydła padłoby z pragnienia przed zapadnięciem zmroku.
– Piwo poczeka – mruknął do siebie, patrząc tęsknie na lodówkę. – Wracaj do roboty.
Zachód słońca był niezwykle malowniczy. Czerwona kula toczyła się po horyzoncie, a jej ognisty blask rozświetlał nagą pustynię. W normalnych okolicznościach ten widok zaparłby Jennie dech.
Ale nie teraz. Karli zaczynała się potykać. Zrazu wydawało się, że od zabudowań dzieli ich półtora kilometra drogi. W miarę jak posuwały się do przodu, odległość wydłużała się. To mogło być nawet sześć kilometrów. Choć zostawiły bagaże na peronie i ubrane były tylko w cienkie spodnie i podkoszulki, długi marsz w upale był morderczy.
Stary, drewniany dom z blaszanym, zardzewiałym dachem wyglądał na opuszczony. Wokół nie było nic. Żadnego ogrodzenia, podwórza czy ogródka, nie licząc kilku rozpadających się, zrujnowanych szop. Dom stał pośród czerwonego pyłu. Powybijane okna i dziury w odeskowaniu świadczyły, że od dawna nikt w nim nie mieszkał.
Ale to nie dom interesował teraz Jennę. Nieważne, że zrujnowany i opuszczony. Mógł być schronieniem aż do nadejścia pociągu. Jej uwagę przez ostanie pół kilometra drogi niepodzielnie przykuwał zbiornik z wodą, który stał za domem. Wyglądał tak, jakby miał się w każdej chwili rozpaść, ale mógł nadal być czynny…
– Proszę – szeptała, gdy mijały pierwszą szopę. – Proszę.
Nagle zatrzymała się.
Za domem, na końcu prymitywnego lądowiska, stał samolot. Mały. Drogi. Nowy.
Nikt rozsądny nie porzuciłby takiego samolotu.
– Ktoś tu chyba mieszka. – Przykucnęła i objęła mocno swoją siostrzyczkę. – Maszerowałaś bardzo dzielnie. Teraz jesteśmy bezpieczne. Ktoś tu jest.
– Chce mi się pić.
Woda. To było najważniejsze. Jenna gapiła się na dom, spodziewając się, że ktoś pokaże się w drzwiach. Ale nikt nie wyszedł im na spotkanie.
– Zapukajmy – powiedziała do Karli.
Ciekawe, kto mieszka w takiej ruderze?
Poprowadziła siostrę pod drzwi. Zastukała.
Cisza. Tylko wiatr hulał po kątach domu.
– Zapukaj jeszcze raz – szepnęła Karli i Jenna spróbowała znów, tym razem głośniej.
Luźne arkusze blachy na dachu klekotały na wietrze.
Cisza.
– Naprawdę chce mi się pić – jęknęła Karli.
Jenna mocniej ścisnęła ją za rękę. To nie był Londyn. Z pewnością gospodarz tej rudery zrozumie. Nie musiały nawet włamywać się do środka. Drzwi ledwie trzymały się na zawiasach. Wystarczyło je tylko dotknąć.
– Wejdźmy – szepnęła.
– Dlaczego szepczemy? – spytała przytomnie Karli.
– Ponieważ tu jest upiornie. Trzymaj mnie za rękę.
– Myślisz, że tu są duchy?
– W każdym razie takie, które latają samolotami.
Karli zachichotała. To było wydarzenie. Nieczęsto w swoim krótkim życiu miała okazję chichotać, pomyślała Jenna. Na pewno nie zaśmiała się ani razu przy swoim ojcu w pociągu. Po raz pierwszy w głowie Jenny zaświtała myśl, że być może przygoda w Barinya Downs nie będzie aż takim nieszczęściem.
Oby tylko była woda. Oby pilot samolotu nie okazał się mordercą z siekierą.
Morderca z siekierą? Całkiem zwariowała.
Nikt nie zamierzał otworzyć im drzwi. Jenna mocniej ścisnęła dłoń Karli.
Weszły do środka.
Wewnątrz dom wyglądał tak samo jak z zewnątrz – na opuszczony. Gruba warstwa rdzawego pyłu pokrywała wszystko. Ale… na drewnianej podłodze w kurzu odbiły się ślady czyichś stóp, a raczej męskich butów. Wyglądały na całkiem świeże.
Trzymając Karli za rękę, Jenna weszła do kuchni.
Tutaj ślady życia były ewidentne. Zobaczyły pudła z żywnością w puszkach, lodówkę na naftę, lampę i plik gazet rozrzuconych na dużym drewnianym stole. Kiedy Karli rozglądała się wokół z zainteresowaniem, Jenna wzięła ze stołu pierwszą z brzegu gazetę. Pochodziła sprzed dwóch dni.
Ktoś mieszkał w tym domu, to pewne.
Ale przede wszystkim – był tu zlew. A nad nim kran. Jenna puściła rękę Karli i odkręciła kurek. Poleciała z niego czysta, prawdziwa woda. Pochyliła głowę i napiła się łapczywie. Nigdy w życiu nic jej bardziej nie smakowało.
– W porządku, Karli – odezwała się trochę niepewnie. Podniosła dziewczynkę, by również mogła się napić. – Mamy jedzenie i picie. Możemy tu zostać tak długo, jak będzie trzeba. Jesteśmy bezpieczne.
– Bezpieczne jak wszyscy diabli!
Odwróciła się, ciągle trzymając Karli pod kranem. W drzwiach stał mężczyzna.
Na chwilę zapadła cisza. Karli nadal piła wodę, a Jenna nie była w stanie przemówić.
Mężczyzna był bardzo wysoki i mocno zbudowany. Jego szerokie ramiona i umięśniona sylwetka wypełniały całą przestrzeń drzwi.
Wyglądał na przywykłego do ciężkiej, fizycznej pracy.