- W empik go
Na ratunek miłości. Ostatni - ebook
Na ratunek miłości. Ostatni - ebook
W tomiku odnajdujemy wiersze pełne refleksji nad samotnością, miłością i niespełnieniem. To poezja, która opowiada o wewnętrznej tęsknocie za szczęściem, zamknięta w subtelnych słowach, niczym ciche westchnienie. Autorka, balansując między delikatnymi emocjami a analitycznym umysłem, tworzy przestrzeń, w której każdy może odnaleźć coś z własnych doświadczeń. Jej wiersze, jak liście niesione przez wiatr, poruszają tematy, które są nam wszystkim bliskie — miłość, niepewność i poszukiwanie własnej drogi w świecie pełnym nieoczywistości.
O autorce:
Od wielu lat związana z finansami, zawodowo pracując jako księgowa i finansista w firmach usługowych oraz produkcyjnych. Mimo że na co dzień kieruje się logiką i precyzją liczb, w jej sercu od dzieciństwa gości miłość do literatury i poezji. Pisanie to pasja, którą najpewniej odziedziczyła po babci, również tworzącej wiersze. Poezja autorki to osobista podróż przez stany emocjonalne, które wyrażają jej pragnienie, by zrozumieć i uchwycić to, co często umyka w codziennym biegu — samotność, miłość i poszukiwanie spełnienia.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68032-77-2 |
Rozmiar pliku: | 6,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak bardzo mnie boli
szum w głowie.
Jak po wypitym kieliszku wina.
Szmer za szmerem,
Nie słowa,
lecz suche liście,
dotyk Twoich dłoni –
przemyślany,
skalkulowany,
kiedy nie patrzy już nikt,
nawet ja.
Jak bardzo mnie boli
pocałunek w ciemności
albo w prześwicie poświaty światła
za granatową kotarą dnia,
uczciwość Twoja,
lecz nie dla mnie
pocieszenie spojrzeniem,
obliczenie czasu,
zrozumienie
i to jedno niewypowiedziane wcale
westchnienie.
Jak bardzo mnie boli
Twoja droga tej miłości.ZŁUDZENIE
Mój umysł lubisz
i ciało me pożądasz,
lecz zapomniałeś o jej istnieniu –
To dusza nam nie gra
na skrzydłach skrzypiec,
na wiolonczeli strunach,
w teatrze cieni.
A ja...
A mi się wydawało,
że nasze dusze od dawna razem grają.
Bo ja...
Bo ja zwyczajnie słyszę
całą orkiestrę, którą w sobie mają.
I ja...
I ja do nich chciałam jeszcze dodać
widownię we łzach wzruszenia,
w uśmiechu,
w świetle i lśnieniu.
I nas na samym środku –
Ty i ja obok siebie.
Ręka w rękę
moja dłoń w Twojej dłoni...
Lecz zapomniałam,
że dusze tej muzyki nie zagrają.
I zapomniałam,
że chmury wspomnień złudzenie tylko dają.SŁOWA
Dotyk palcami
I muśnięcie stóp
Pląs i chód
Po chłodnym ust
Oddechu
Powietrzem
Przecięcie słów pustych
I uśmiech
Nie, cholera!
(Nie choroba)
Śmiech lub chichot losu
Chichot błazna
I taniec
I trąbki dźwięk dźwięczny...
Cha! Cha! Cha!
Pusto i płytko
Tak.
A cięcie słów
I liter
Nożem zardzewiałym
W locie
W biegu
W pośpiechu
Bo czasu wciąż mało
Z papieru tworzy
Pocałunek tych samych ust
I dotyk palcami
Muśnięcie stóp
Na ciepłym piasku
W Twoich objęciach
I w moim raju.
I kiedy już
Już prawie
W prawie i z prawej
Z lewa strony
Przejdziesz
Przyjdziesz
I wyjdziesz
Tylko ten zapach zostawisz po sobie
Gęsty z kochania
Ciepły
Łóżkowy.CODZIENNIE
Niewypitej herbaty jeden łyk,
niewymówionych słów i kilka zdań,
niezapisanych nut i niewygranych strun,
niewymyślonych zdarzeń i nastu z Tobą lat,
niezatańczonych taktów na królewskim balu
i niewzruszonych spojrzeń w siną dal,
niezaplecionych kłosów puszczonych z okna wieży
dla Twoich wcale nie za słabych ramion,
nieznośnych krzyków,
trzaskania drzwiami,
rzucania w kuchni porcelanowych talerzy...
Kilku uśmiechów i morza łez,
łapczywych pocałunków,
nie dwóch, lecz trzech.
Niezaplecionych rąk i drżenia dłoni,
muśniętych ust i nagich warg,
niewypatrzonych oczu w mej przestrzeni...
Tak bardzo zwyczajnie mi brak.ŻONA MARYNARZA
Idę w górę rzeki
za jej nurtem do innej wody,
mając nadzieję, że w końcu dojdę do niej...
Choć może to strumień jest tylko,
bo brzeg kamieniem utkany
jak broszka, którą noszę na piersi,
jakbyś usta swe zostawił na niej...
Idę w górę rzeki
prosto do morza mych łez,
bo tam na horyzoncie,
a może tuż za nim
Twój i mój statek dryfuje...
Daleko gdzieś,
daleko, kochanie, w oddali.
Piorunem czasem rzucam z wściekłością!
I fale niespokojne budzę!
I krzyczę!
I drę się!
I znów krzyczę na życie!
Nie z Tobą, lecz z Panią samotnością...
A Ty, jakby nic się nie stało,
tulisz mnie szumem słów czułych i wiatru
i bujasz,
mówiąc, że wrócisz niedługo.
Bujasz,
choć wiesz, że to nie może być prawda.
Bujasz na oceanu głębokiej fali
tak samo daleko.
Daleko, najmilszy, w oddali...
Idę więc w górę tej rzeki,
wiedząc, że długo iść muszę
i że nie dojdę do Ciebie, mój mężu,
ani do Twego morza,
mimo iż rankiem za Tobą wyruszę...
Justynie,
silnej i pięknej,
żonie Marynarza