- W empik go
Na ratunek Rufiemu - ebook
Na ratunek Rufiemu - ebook
Bliźnięta, Patrycja i Adam, nie mogą się doczekać wakacji, zwłaszcza że planują wyjazd nad morze. Bardzo cieszą się również z tego, że na wakacje będą mogli zabrać z sobą swojego ukochanego szczeniaczka. Szczeniak uwielbia długie spacery po plaży, szczególnie cieszy go wskakiwanie do morza oraz kopanie w piasku. Na spacerach poznaje również nowe zwierzątka - interesują go wiewiórki, które bardzo lubi gonić. Pewnego razu po raz pierwszy sam wybiera się na długi spacer, a dzieci martwą się jego zniknięciem i niecierpliwie go wyczekują. Po długich godzinach oczekiwania postanawiają wyruszyć na poszukiwania. Szukają go na plaży. Idą wzdłuż klifu, tam spotyka ich coś zupełnie nieoczekiwanego…
Wszystkich fanów książek Holly Webb i miłośników czworonogów zapraszamy na stronę:
Świetna zabawa dla wirtualnych opiekunów, forum i wiele konkursów!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-265-0538-6 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nadal uważam, że niebieska smycz była lepsza – powiedział Adam, spoglądając na nową smycz Rufusa, ze skrzyżowanymi rękami i nadąsaną miną.
– Nie, czerwony świetnie pasuje do jego sierści. Gdybyś nie wydał całego kieszonkowego na słodycze, mógłbyś kupić nową smycz! – zauważyła Gosia. – To jego pierwszy prawdziwy spacer. Chcesz, żeby mama nie pozwoliła nam wyjść z psem, bo się kłócimy? Wiesz, że tak zrobi!
– No dobra… – mruknął. Potem uśmiechnął się do swojej bliźniaczej siostry. – Pewnie i tak nie uda ci się założyć mu smyczy!
Rufus, szczenię cocker spaniela, tańczył wokół nóg Gosi, piszcząc i szczekając z podniecenia.
– Rufi, spokój! – zachichotała dziewczynka, próbując zapiąć smycz na obroży pieska. – Słuchaj, nigdy nie wyjdziemy na ten spacer, jeśli nie pozwolisz mi tego przypiąć!
– Jesteście gotowi? – Mama wyszła do przedpokoju. – Dokąd pójdziemy na ten szczególny spacer?
– Do parku!
– Do lasu!
Gosia i Adam odezwali się w tej samej chwili i mama westchnęła.
– Chyba Adaś ma tym razem lepszy pomysł, Gosiu. Las może być trochę zbyt męczący dla Rufusa na pierwszy duży spacer. Ścieżki są wąskie, trzeba się gramolić przez powalone drzewa i w ogóle. Niech pies najpierw przywyknie do czegoś łatwiejszego.
Gosia westchnęła.
– Chyba macie rację. Ale jak podrośnie, las na pewno mu się spodoba. Ooo, już! – Szybko zapięła smycz, wykorzystując chwilę nieuwagi szczeniaka, który patrzył na mamę. – Już! Teraz jesteśmy gotowi!
Rozemocjonowany Rufus szarpnął nową smycz, ocierając się o kostki dziewczynki. Już wcześniej chodził na smyczy – i do weterynarza, i na spotkania z innymi szczeniętami, na których miał się przyzwyczajać do towarzystwa psów, ale teraz i tak bardzo go to ekscytowało. Wyczuwał, że Gosia i Adam też są czymś podekscytowani, i nie mógł się powstrzymać od podskakiwania.
Adam i Gosia dostali go dwa miesiące temu, jako ich wspólny prezent na dziewiąte urodziny. Od lat usiłowali namówić rodziców na psa, ale mama i tata dopiero teraz stwierdzili, że dzieci są już wystarczająco odpowiedzialne. Na szczęście rodzeństwo zgodziło się zgodnie, że bardzo chcieliby spaniela… Kolega ze szkoły, Maks, miał wspaniałego czarnego cocker spaniela o imieniu Gagat i oboje uwielbiali się z nim bawić, kiedy mama Maksa przychodziła z psem po syna do szkoły.
Mama Gosi i Adama spytała, skąd wzięli Gagata, a mama Maksa podała jej nazwisko hodowcy cocker spanieli. Powiedziała, że szczenięta otoczone są tam dobrą opieką i są przyzwyczajone do obecności dzieci. Jednak gdy mama bliźniąt zadzwoniła do hodowcy, okazało się, że został tylko jeden dziesięciotygodniowy szczeniak, a w najbliższym czasie nie można się spodziewać nowego miotu. Zatem cała rodzina od razu pojechała do hodowcy, by obejrzeć pieska. Na początku zobaczyli tylko jego mamę, leżącą na puszystym kocu. Była przepięknym, złocisto-białym spanielem, z najdłuższymi i najbardziej jedwabistymi uszami, jakie kiedykolwiek widzieli.
– Ojej… – westchnęła Gosia. – Możemy ją pogłaskać?
Laura, hodowczyni, skinęła głową.
– Tylko delikatnie. Musicie uważać na sutki, którymi karmi szczenięta.
Adam zmarszczył brwi.
– Ale ona nie ma… Nie widzę żadnego szczeniaka!
Gosia złapała go za rękę.
– Zobacz! – wyszeptała podekscytowana. – Właśnie go zauważyłam. Mocno śpi, tuż przy niej. Jest cudowny!
Adam nachylił się.
– Myślałem, że to jej ogon – przyznał. – Faktycznie uroczy. I maleńki!
Laura parsknęła śmiechem.
– Powinniście go zobaczyć, kiedy się urodził. Wcale nie jest taki mały, szczerze mówiąc, zdaje się, że mama na nim siedzi.
Gosia przyklęknęła, by popatrzeć z bliska.
– To prawda. Nie przeszkadza mu to?
– Nie, jest mu wygodnie i ciepło. Podoba mu się, że został jedynym szczeniakiem, bo to oznacza, że cała uwaga jego mamy i nas wszystkich skupia się na nim. Będzie się domagał pieszczot, jeśli zabierzecie go do domu. Adam i Gosia wymienili uśmiechy. Brzmiało to bardzo zachęcająco.
W tym momencie piesek westchnął, ziewnął i otworzył oczka. Popatrzył na matkę i z oburzeniem zakręcił zadkiem, by się z niego zsunęła. Potem dźwignął się i rozejrzał, nieśmiało merdając ogonem. Kim byli wszyscy ci ludzie, którzy na niego patrzyli?
– O, jest taki uroczy… – szepnęła Gosia, po czym odwróciła się do mamy i taty. – Popatrzcie na niego. Wspaniały, prawda?
Naprawdę wyglądał jak doskonała miniwersja własnej matki: miał takie same zakręcone uszy i tak dalej. Był złocisto-biały, z pięknymi białymi łatami na grzbiecie i uroczymi, brązowozłotymi plamkami wokół lśniącego, czarnego noska. Oczy też miał prawie czarne, błyszczące i ciekawskie, zwieńczone długimi, szczeciniastymi brwiami, przez co wyglądał jak mały staruszek. Wszyscy się zgodzili, że to wspaniały szczeniak, a Laura powiedziała, że już następnego dnia mogą wrócić i zabrać go do domu. Do urodzin Gosi i Adama zostało jeszcze parę tygodni, ale nie mieli nic przeciwko temu, żeby dostać prezent wcześniej. Jak następnego dnia zauważyła Gosia – gdy ostrożnie wynosili pieska z domu Laury, by umieścić go w nowym transporterku w samochodzie – mogli dziękować losowi, że w ogóle go mieli. Gdyby jeszcze trochę zwlekali, mogłoby się okazać, że już w ogóle nie będzie szczeniąt u hodowcy.
– On też ma szczęście, że nas ma – odrzekł Adam. – Założę się, że nikogo innego by tak nie polubił. Oj! – Roześmiał się i starł smugę śliny po wilgotnym psim pocałunku w podbródek. Wkrótce Adam i Gosia nie wyobrażali już sobie życia bez Rufusa. Był bardzo przyjacielski i bez końca bawił się z nimi w ogródku w przeróżne pościgi. Tak bardzo lubił biegać, że latał w kółko, po czym nagle padał na trawę i zasypiał, całkowicie wyczerpany. Gosia nazywała to jego „wyłącznikiem”. Za każdym razem, gdy tak robił, wybuchała śmiechem.
Chociaż Rufus uwielbiał pościgi w ogródku, Adam i Gosia dowiedzieli się, że cocker spaniele nie powinny chodzić na prawdziwe spacery, dopóki nie skończą minimum czterech miesięcy. Adam przeczytał to w książce, którą kupili, a także na specjalnej stronie internetowej poświęconej cocker spanielom.
– Dlaczego nie? – spytała.
Wzruszył ramionami.
– Podobno uwielbiają długie spacery, bardzo długie spacery… jednak dopiero, kiedy są starsze, nie wolno ich za bardzo męczyć, kiedy są małe. Można je tylko ćwiczyć i bawić się z nimi w ogródku.
Gdy zamieszkał z nimi Rufus, Gosia zrozumiała, czemu zarówno w książce, jak i w Internecie znalazły się takie zalecenia. Rufus nadal był mały, ale robił się ciężki. Gdyby poszli na długi spacer, a on „wyłączyłby się”, jak to robił podczas zabawy, niełatwo byłoby przynieść go do domu. Teraz jednak miał już prawie pięć miesięcy i nie męczył się aż tak bardzo, a rodzice zgodzili się, że jest gotowy na prawdziwy spacer, o ile tylko nie pójdą zbyt daleko. Na szczęście park znajdował się dosyć blisko i mogli donieść szczeniaka do domu, gdyby naprawdę opadł z sił. Adam otworzył drzwi wejściowe i Rufus poczuł zapach powietrza z zewnątrz. Ogródek od frontu pachniał inaczej niż z tyłu domu. Słychać było więcej samochodów, pies wyczuwał także zapach kota, który bez wątpienia gdzieś się tu kręcił. Z ufnością podniósł wzrok na Gosię i miał nadzieję, że w końcu wyjdą na spacer.
Roześmiała się, widząc jego pełną zapału mordkę.
– Chodź!
Adam podbiegł do furtki, by ją otworzyć, i piesek zapiszczał z podnieceniem.
– Postaraj się, żeby się zbytnio nie szarpał na smyczy! – zawołała mama, zamykając drzwi na klucz i biegnąc za nimi. Gosia i Adam zaczęli chodzić na szkolenie dla szczeniąt wkrótce po tym, jak przynieśli Rufusa do domu. Spędzili sporo czasu na ćwiczeniu chodzenia przy nodze, ale piesek był bardzo podniecony wyjściem w nowe miejsce i teraz na chodzenie przy nodze raczej nie było szans.
– A, tak… – dziewczynka szybko wyciągnęła z kieszeni psi przysmak i podetknęła go Rufusowi pod nos i cofnęła rękę, by stanął przy jej nodze, tego nauczyła się na szkoleniu. Potem ruszyła dalej ścieżką i dała mu przysmak, gdy zaczął posłusznie dreptać obok niej.
– Ale w parku możemy z nim pobiegać, prawda? – zwrócił się Adam do mamy. – Nie mówię, że spuścimy go ze smyczy, wiem, że jest na to za młody. Ale możemy z nim pobiegać?
– Oczywiście, że możecie! – mama się uśmiechnęła. – Po prostu dobrze, żeby po drodze zachowywał się spokojnie. Pamiętajcie, nie możemy po nim oczekiwać idealnego zachowania. To zupełnie inne miejsce niż nasz ogródek.
Ale Rufus i tak nie miał ochoty skakać w kółko. Był na to zbyt zajęty. Gdy wcześniej wychodził – na szkolenie dla szczeniąt i w odwiedziny do znajomych, gdzie jeździli samochodem – zawsze go noszono. A teraz miał tyle nowych rzeczy do obejrzenia na poziomie swojego nosa! Do obejrzenia i dokładnego obwąchania. Gosia zachichotała, gdy przystanęli przy siódmej z kolei latarni, wciąż przy swojej ulicy.
– Wiecie, jeśli chcemy wrócić na obiad, to nie wiem, czy w ogóle dojdziemy do parku!Rozdział drugi
Podczas pierwszego spaceru, ledwie weszli za bramę parku, Rufi już zaczął ciągnąć smycz i spoglądać w górę z nadzieją, że wezmą go na ręce. Gosia i Adam na zmianę nieśli zmęczonego szczeniaka do domu.
Ale w ciągu kilku następnych tygodni jeden codzienny krótki spacer zmienił się w dwa krótkie spacery. Potem przyszła pora na szybkie przebieżki wokół domu przed śniadaniem i dłuższe przechadzki popołudniami do parku albo do lasu. Gdy zaczęły się wakacje, spacery stały się absolutnie ulubioną czynnością psiaka.
Rodzeństwo uczciło początek wakacji, idąc na piknik do lasu. Był cudowny, upalny dzień, w sam raz na daleką wyprawę. Mama wzięła składane krzesło, by móc posiedzieć z książką, podczas gdy Gosia, Adam i Rufus biegali wśród drzew, krzycząc, nawołując i bawiąc się w chowanego między drzewami.
Rufi kochał las. Las był pełen niesamowitych zapachów, świetnych miejsc do kopania i pełno w nim było patyków, które Gosia i Adam mogli mu rzucać do aportowania. Miał rozwijaną smycz, bo nikt nie miał pewności, czy można już go puszczać swobodnie. Ale w lesie najbardziej cieszyło go to, że roiło się tu od wiewiórek. Piesek je uwielbiał. Były szybkie, puchate, miały ciekawy zapach i podskakiwały. Za wszelką cenę chciał złapać choć jedną. Nigdy mu się to nie udało, ale nie tracił nadziei.
I akurat teraz pies zauważył wiewiórkę… Adam pognał za nim, śmiejąc się, gdy szczeniak rozciągnął smycz na pełną długość i pomknął ścieżką, a jego uszy trzepotały, jakby miał się wzbić w powietrze. Wiewiórka była ruda, miała puszysty ogon i wcale się nie bała. Zdawało się, że się ogląda, by sprawdzić, czy piesek ją dogania.
– Adam! – zawołała Gosia z niepokojem.
– Nie pozwól, żeby ją złapał! Zrobi jej krzywdę! Albo ona go podrapie!
Lecz Adam był zbyt daleko, by ją usłyszeć… albo po prostu nie słuchał, pomyślała ze złością i pognała za nimi. Naprawdę nie chciała, żeby Rufi zrobił krzywdę wiewiórce.
Gdy jednak dogoniła Adama i psa, zobaczyła, że martwiła się niepotrzebnie. Chłopiec oparł się o drzewo, zdyszany, a Rufi podskakiwał, drapał korę i skamlał.
Wiewiórka przycupnęła na gałęzi w połowie wysokości pnia, popiskując i szczebiocząc, jakby urządzała psu awanturę.
– Nie słyszałeś, jak krzyczę? – spytała Gosia. – Jak myślisz, co by zrobił, gdyby ją złapał?
Adam tylko pokręcił głową i wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia! On pewnie też nie wie. Uspokój się! Nigdy żadnej nie dogoni.
Rufus nie zwracał na nich uwagi, z nadzieją patrząc w górę na wiewiórkę na gałęzi. Niestety, nie zanosiło się na to, by wkrótce miała spaść.
Kiedy wrócili na polanę, na której siedziała mama, wszyscy byli bardzo głodni. Zabrali z sobą psie ciasteczka Rufiego, a także butelkę wody i miskę, żeby i on miał piknik. Pochłonął ciasteczka dosłownie w dwie sekundy, a potem tak patrzył na kanapki Adama, z tuńczykiem, jakby przymierał głodem. Gosia zachichotała.
– Powinieneś polubić masło orzechowe. Moich kanapek nigdy nie chce.
Chłopiec wzdrygnął się.
– Bleee.
Mama zsunęła z ramion rozpinany sweter, rozkoszując się słońcem.
– Pomyślcie, że za tydzień o tej porze będziemy na wakacjach nad morzem! Gosia otworzyła chrupki i potajemnie podała Rufiemu jednego, bardzo małego. Nie powinien ich jeść, ale nie umiała się oprzeć tym dużym, pełnym nadziei ciemnym oczom.
– To nasze pierwsze wakacje z psem – stwierdził radośnie Adam, rozciągając się na kocu.
– I to nad samym morzem, prawda? – spytała Gosia. Wiedziała, że tak, bo oglądała zdjęcia w folderze, ale chciała usłyszeć, jak mama potwierdza to jeszcze raz.
Kobieta uśmiechnęła się do niej.
– Przy samej plaży. Mały domek na szczycie klifu.
– I będziemy mogli sami wyprowadzać Rufiego na spacer? – Adam podparł się na łokciach.
– O ile będziecie bardzo, bardzo ostrożni i rozsądni. – Rodzice omówili to z nimi, gdy tylko zarezerwowali wycieczkę. Wynajęty domek znajdował się na obszarze chronionym, gdzie nie było dróg, a jedynie wąska ścieżka.
Adam i Gosia pokiwali głowami. Będą nadzwyczaj ostrożni. Na co dzień mieszkali w dużym mieście, blisko głównej ulicy, przez którą musieli przechodzić, by dokądkolwiek pójść, więc mama i tata niechętnie zgadzali się, by dzieci same wyprowadzały psa z domu.
Dlatego szukali na wakacje jakiegoś spokojnego i odpowiedniego miejsca. Chata na Klifie znajdowała się niedaleko pięknej nadmorskiej wioski o nazwie Mostkowo, stała samotnie na klifie, otoczona lasami. Szykował się zatem cudowny wyjazd!
– Zacznę się pakować, jak wrócimy do domu – odezwała się Gosia marzycielskim tonem. – Musimy też pamiętać o zabraniu wszystkich rzeczy Rufusa. Ciekawe, czy w Mostkowie mają sklep z artykułami dla zwierząt.
Adam uśmiechnął się z drwiną.
– Żebyś mogła mu kupić kolejną śliczną obróżkę? – odsunął się, bo siostra się na niego zamierzyła.
Rufus wydał z siebie ciche, ostrzegawcze szczeknięcie. Nie lubił, kiedy się kłócili. Pies nie rozumiał, że tylko się droczą, choć Gosia próbowała mu tłumaczyć, że bliźnięta czasem tak właśnie robią. Pieskowi zdawało się, że naprawdę się na siebie gniewają. Spoglądał to na Gosię, to na Adama z niepokojem w oku i skamlał ze smutkiem.
– Przepraszam, Rufi. – Gosia przysunęła się do niego, pogłaskała go po uszach i podrapała po wypukłym, jedwabistym czole. – Wszystko w porządku. To nie było na serio.
Piesek położył się, opierając łebek na łapach z westchnieniem ulgi. Oczy mu się zamykały i po kilku chwilach spał już, wygrzewając się w słońcu.Rozdział trzeci
– Szkoda, że Rufi nie może przyjść do nas na tylne siedzenie – powiedziała Gosia, delikatnie układając szczeniaka w transporterku w bagażniku. Zobaczyła wzrok taty i westchnęła. – Oj, w porządku, tato. Wiem, że nie może. Ale to taka długa podróż! Będzie mu smutno w tej klatce. No i miło byłoby pogłaskać go w czasie jazdy.
Tata pokręcił głową.
– Dopóki nie zacznie skakać i się wygłupiać, przeszkadzając mi w prowadzeniu samochodu. Spokojna głowa. Zrobimy postój w połowie drogi i będziesz mogła go wyjąć, żeby rozprostował łapki. Pewnie pójdzie spać, bo włożyliśmy mu tam jego ulubiony kocyk.
– Mam nadzieję – stwierdziła dziewczynka, leciutko klepiąc Rufusa i głaszcząc go po uszkach, zanim zamknęła drzwiczki transporterka. – Do zobaczenia, kochany.
– Wsiadaj, Gosiu. Pójdę zobaczyć, co zatrzymało mamę i Adama.
Adam jednak już nadchodził, niosąc swój plecak, z nadętą miną. Mama podążała za nim i kręciła głową.
– Wszystko przepakował! – powiedziała tacie. – I wyjął połowę ubrań! Dobrze, że sprawdziłam. Włożył tam deskorolkę! Tata zamrugał powiekami.
– Ale przecież spakowałem mu deskorolkę. Jest obok transporterka Rufusa, jestem tego pewien.
Mama przewróciła oczami.
– Najwyraźniej potrzebne mu są dwie deskorolki.
– Ojej, ojej… – westchnęła Gosia. Stała przed domkiem z Rufim na rękach i patrzyła na morze. Szczeniak całkiem nieźle zniósł podróż samochodem – większość czasu przespał, tak jak na to liczyła. Wyraźnie był jednak zadowolony, gdy mógł już wyjść.
Dopiero przyjechali i Gosia oraz Adam wygramolili się z samochodu z Rufim, by się rozejrzeć.
– Jak tu pięknie – mruknęła dziewczynka.
Słońce świeciło i nadawało wodzie złotą barwę, jakby przez morze wiodła skrząca się alejka, zapraszająca ich na plażę.
– Naprawdę nasz domek jest tuż przy morzu – stwierdził z uśmiechem chłopiec. Odwrócił się, by popatrzeć na domek – niewielki, biały budynek, przycupnięty nisko nad ziemią, jakby próbował ukryć się przed wiatrem wiejącym na szczycie klifu. – Jest też zejście na plażę, zobacz! – Wskazał wąską ścieżkę, która częściowo była naturalna, lecz tu i ówdzie wykuto w niej stopnie, by trochę ułatwić pokonywanie stromego zejścia na piasek.
– Możemy zejść… – zapytała Gosia, ale zobaczyła, że mama macha do nich.
– Chodźcie, pomożecie rozpakować bagaże. To nie potrwa długo, a potem wszyscy zejdziemy na plażę. Dziewczynka westchnęła i ruszyła z powrotem do samochodu po swój plecak. Rufus cicho zaskamlał, wiercąc się w jej ramionach, patrzył na połyskującą wodę. Piesek był bardzo zaciekawiony, chciał podejść bliżej. Nigdy nie widział czegoś podobnego. Gosia mocno go przytuliła.
– Wiem, Rufi. Też chcę tam zejść i się pobawić. Już niedługo, obiecuję. Wpadła do środka, biegnąc za Adamem, który już wchodził po schodach. Otworzył na oścież drzwi do pokoju, które wskazała mu mama, po czym od razu krzyknął:
– Ja śpię na górze!
– Ej, to nie fair! – jęknęła Gosia spod drzwi. Rufus wyrwał się z jej ramion i ruszył badać otoczenie. – Czemu ty masz mieć górne łóżko? Może się zamienimy w połowie wyjazdu?
Adam wszedł po drabinie, by wrzucić tam swoją torbę, i z góry popatrzył na siostrę, zadowolony z siebie.
– Nie. Zaklepałem je sobie wcześniej. Musisz się z tym pogodzić, Gosiu. Dziewczynka ze złością tupnęła nogą, a Rufus, który wąchał coś pod piętrowym łóżkiem, wpełzł pod nie jeszcze głębiej z podkulonym ogonem. Rodzeństwo znowu się kłóciło, a on tego nie znosił. Po cichutku przeczołgał się pod łóżkiem, kierując się do drzwi. Wyskoczył, gdy Gosia warknęła coś do brata, i stanął w korytarzu, cały roztrzęsiony. Chciał się znaleźć jak najdalej od donośnych, budzących lęk głosów.
Mama rozglądała się po domku, sprawdzając poszczególne pomieszczenia i rozpakowując rzeczy. Otworzyła drzwiczki dużej suszarni do ubrań u szczytu schodów, myśląc, że bardzo się przyda do suszenia ręczników po pływaniu. Potem zamknęła je z powrotem, lecz nie zauważyła, że znowu lekko się uchyliły, gdy odeszła, i Rufus zdołał wślizgnąć się do środka. Miejsce było ciepłe, ciemne i bezpieczne, tuż przy rozgrzanym bojlerze, no i przede wszystkim nikt tam nie krzyczał. Zwinął się na starym ręczniku, widocznie zostawionym przez rodzinę, która poprzednio zajmowała domek, i czekał, aż serce przestanie mu tak mocno bić.
Tymczasem w pokoju Gosia nagle przestała się spierać i uśmiechnęła się, coś jej bowiem przyszło do głowy.
– W porządku. Możesz sobie wziąć górne łóżko. Nie przeszkadza mi to.
– Co? – Adam popatrzył na nią podejrzliwie. – Przez cały wyjazd?
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Tak. Przez cały wyjazd.
Adam powoli pokiwał głową.
– Dobra.
Usiadła na dolnym łóżku i wesoło poklepała materac.
– Rufi nie da rady wejść po drabinie. Więc cały czas będzie spał u mnie.
W domu piesek kładł się to u Gosi, to u Adama, zależnie od swojego widzimisię. Czasami w środku nocy przenosił się z łóżka na łóżko, zazwyczaj jednak leżał zwinięty w kłębek przy stopach dziewczynki, gdy się rano budziła. Adam skrzywił się.
– Ej, to nie fair.
– Sam chciałeś górne łóżko – wykrzyczała Gosia z triumfem. – No to proszę bardzo!
Adam usiadł obok niej.
– Ech. To oszustwo!
– Wcale nie, po prostu byłam od ciebie sprytniejsza. Ej, a gdzie jest Rufi? – wyprostowała się gwałtownie, rozglądając się z niepokojem. – Jeszcze przed chwilą się tu kręcił. O nie… Nie cierpi, kiedy się kłócimy.
Chłopiec zeskoczył z łóżka.
– A jeśli wybiegł na dwór? Nie zna okolicy.
Wybiegli z pokoju i zaczęli z przejęciem go nawoływać.
– Rufus! Rufi, tutaj! Gdzie jesteś, piesku?
– Zgubiliście go? – mama wychyliła się ze swojego pokoju z wyrazem niepokoju na twarzy. – A niech was. Słyszałam, że się kłóciliście. Zdenerwowaliście go?
Tata wszedł po schodach.
– Wyjmowałem rzeczy z samochodu i nie widziałem, żeby wychodził. Musi być gdzieś w domku. Naprawdę powinniście być przy nim spokojniejsi, oboje. To obowiązek właścicieli psa, aby tak się zachowywać, żeby nie straszyć pupila.
– Przepraszamy, tato – mruknęły dzieci jednocześnie, spuszczając wzrok.
– Nie mógł odejść daleko – stwierdził mężczyzna. – Chodźcie. Sprawdzę na dole, a wy dwoje jeszcze raz rozejrzyjcie się na piętrze.
– Może jest pod łóżkiem! – Adam popędził z powrotem do ich pokoju. Gosia rozejrzała się po korytarzu, zastanawiając się, gdzie by się schowała, gdyby to ona była wystraszonym szcze nięciem. Pewnie w jakimś ciemnym, przytulnym miejscu. Pod łóżkiem – tak, brat miał dobry pomysł… Wtedy zauważyła drzwiczki suszarni, wciąż lekko uchylone, i po cichutku do nich podeszła. Delikatnie je otworzyła i przykucnęła, by zajrzeć do środka.
Rufus odpowiedział jej spojrzeniem okrągłych, czujnych oczu i powoli zamachał ogonem, uderzając nim o ręcznik.
– Hej, Rufi… – szepnęła ze smutkiem i popatrzyła na jego przejętą mordkę. – Przestraszyliśmy cię, tak? Wyjdź, kochany, nie będziemy się już kłócić. Adam pojawił się za nią i Gosia podniosła ostrzegawcze spojrzenie, przykłada – jąc palec do ust. Pokiwał głową.
– Wszystko w porządku, Rufi – szepnął.
– Będziemy już grzeczni.
Szczeniak podniósł się i z czułością obwąchał dłonie Gosi. Podniosła go i Adam delikatnie pogłaskał go po uszkach.
– Bardzo mi przykro, piesku. Adam, nie możemy się kłócić, dopóki tu jesteśmy, dobra? – popatrzyła na niego z powagą.
– A przynajmniej musimy spróbować. Nie możemy ryzykować, że go zdenerwujemy i ucieknie w jakieś dziwne miejsce.
Chłopiec skinął głową.
– Wakacyjny rozejm – uśmiechnął się. – Rodzice będą zadowoleni. Najspokojniejsze wakacje w historii!
Po najszybszym obiedzie świata (Adam i Gosia twierdzili, że nie są głodni, lecz mama nie chciała im wierzyć) zeszli w końcu na plażę, by Rufus mógł pierwszy raz zbadać teren. Było cudownie. Ponieważ plaża nie leżała w pobliżu miasteczka, było tam prawie pusto, z wyjątkiem jednej rodziny, która budowała zamek z piasku, oraz grupki starszych chłopaków, którzy pływali.
– Trochę dalej w stronę Mostkowa jest większa plaża, z lodami i pomostem – wyjaśniła mama. – Ale latem nie wolno tam wprowadzać psów.
– Nie szkodzi. – Gosia popatrzyła na brązowy piasek, upstrzony kamykami i okolony wysokimi, czerwonobrązowymi klifami. – Tu jest cudownie. Tylko my i morze. Myślisz, że moglibyśmy spuścić Rufiego ze smyczy? Musiałby pokonać całą drogę na górę, żeby się zgubić.
Tata pokiwał głową.
– Tylko miejmy go na oku.
Rufus zaszczekał z podnieceniem, gdy Gosia odpinała smycz. Nie nawykł do biegania, gdzie mu się spodoba, i na początku po prostu latał tam i z powrotem po piasku, szczekając, skacząc i ganiając własny ogon.
Potem zauważył intrygującą stertę dość cuchnących wodorostów wyrzuconych przez fale na brzeg. Gosia widziała na piasku całą długą linię wodorostów i muszelek, był tam nawet kawałek pięknego, szmaragdowego szkła morskiego, który włożyła sobie do kieszeni na pamiątkę.
Adam już chlapał się w morzu, ale Gosia stwierdziła, że potrzebuje trochę więcej czasu na słońcu, zanim zanurzy się w zimnej wodzie. Zastanawiała się, czy woda nie będzie dla Rufusa zbyt chłodna. Ale Sebastian, instruktor ze szkolenia dla psów, powiedział im, że spaniele zwykle bardzo lubią wodę.
Piesek zaczął zaciekle kopać i był zachwycony, że piasek bryzga mu spomiędzy łap. Tutaj kopało się znacznie szybciej niż w klombach przed domem. Ale ziarenka piasku wciskały się wszędzie. Przerwał, by wytrząsnąć piasek ze swoich wąsów, i donośnie kichnął.
Następnie wrzucił do dołka dużą stertę wodorostów i je zasypał, przesuwając piasek łapkami. Potem usiadł, bardzo dumny z siebie.
Gosia patrzyła na niego i się śmiała.
– Może teraz pójdziemy do wody? – spytała go. – Zobacz, Adam się w niej bawi.
Rufus wstał i poszedł za nią nad brzeg wody, gdzie Adam raz po raz wskakiwał w fale i znowu wyskakiwał, gwiżdżąc przez zęby z zimna.
Piesek przyglądał się temu z zainteresowaniem i merdał ogonem. Nigdy nie widział takiej ilości wody, a w dodatku ta woda się ruszała! Cofnął się powoli, gdy spieniona fala podpełzła w jego kierunku, po czym, zafascynowany, znowu podążył za nią.
– Oj, spójrz, jak mu się podoba! – Gosia zachichotała.
Szczeniak przykucnął z szeroko rozłożonymi przednimi łapkami, zastanawiając się, czy falę da się złapać. Tym razem, gdy zaczęła się cofać, skoczył za nią, ochlapując siebie i Gosię zimną wodą. Roześmiała się, a Rufi otrząsnął się, zupełnie zaskoczony. Nie spodziewał się czegoś takiego. Ale bardzo mu się to podobało!
Gdy nadeszła następna fala, nie próbował łapać wody, tylko zaczął w niej skakać, potrząsając przemoczonymi uszami i piszcząc z emocji. Pogoń za falami była niemal równie fajna, jak za wiewiórkami!
Rozdział czwarty
Tego pierwszego popołudnia wakacji Gosia i Adam tak bardzo chcieli zejść na plażę, że nie zabrali z sobą prawie nic. Następnego jednak ranka, na początku pierwszego pełnego dnia nad morzem, wzięli już niemal wszystko. Przybory do pływania, ręczniki, łopatki, przekąski, koce i ogromnego nadmuchiwanego krokodyla. Z wysiłkiem ruszyli ścieżką, obładowani wszystkim, czego mogliby potrzebować, a rodzice szli za nimi z leżakami i koszem piknikowym.
Był kolejny piękny, słoneczny dzień i mama nalegała, by posmarować ich kremem z filtrem, gdy tylko rozłożyli się przy dużym głazie. Popatrzyła z namysłem na Rufusa.
– Myślę, że nic mu nie będzie. Ale jeśli zobaczycie, że zrobiło mu się za gorąco, musicie go tu przyprowadzić, żeby sobie poleżał w cieniu skał.
– Dobra, ale pewnie będzie się chlapał w morzu, tak jak wczoraj – zauważyła Gosia. – To go ochłodzi.
Rufus już biegał w tę i z powrotem wzdłuż brzegu, szczekając z podnieceniem na mewy, które w odpowiedzi krzyczały ze złością. Jedna z nich przysiadła na zielonkawej wodzie i unosiła się na falach, niezbyt daleko, gromiąc go wzrokiem.
Piesek pognał w morze, rozchlapując wodę, która po chwili sięgała mu już do połowy łapek, i zaszczekał wyzywająco. Mewa jednak tylko kołysała się na powierzchni i dalej na niego patrzyła. Rufus zrobił jeszcze kilka kroków do przodu, trzęsąc się lekko, gdy woda sięgnęła mu do piersi.
Gosia siedziała i wcierała sobie krem w ręce, patrząc przy tym na Adama, który kopał piłkę i biegł po plaży. Dopiero po chwili zauważyła, że Rufus jest w wodzie. Pognała na skraj wody, ale tata już tam był.
– W porządku, Gosiu. Wiele psów doskonale pływa. Nie możemy wypuszczać go zbyt daleko, ale teraz go nie strasz. Jeszcze pomyśli, że woda to coś, czego należy się bać.
Zmarszczyła brwi. Pomyślała, że może lepiej, jeśli Rufi tak pomyśli. A co, jeśli porwie go duża fala? A ta mewa wyglądała, jakby miała ochotę pożreć szczenię na śniadanie. Patrzyła na Rufusa złym spojrzeniem maleńkich żółtych oczu.
Piesek rozejrzał się zadowolony, że widzi ją z tak bliska, a potem zrobił kolejny krok naprzód. O dziwo jednak jego łapki nie znalazły żadnego podparcia i nagle już pływał, wiosłując nimi z taką wprawą, jakby robił to od zawsze. Dość zaskoczony, zrobił małe kółko, niemal zapominając o mewie.
– On pływa! On pływa! – krzyczała
Gosia. – Rufi umie pływać! Tato, zobacz!
Mewa zamachała mocnymi skrzydłami i odleciała z donośnym, przestraszonym skrzeczeniem. Szczeniak zaszczekał za nią.
– Przepraszam, Rufi! – dziewczynka z pluskiem wbiegła do wody. – Zapomniałam, że ją gonisz. Taki mądry z ciebie piesek! Jak nauczyłeś się pływać, co? Chodź! – Popłynęła obok niego, chociaż woda była tak płytka, że kolanami uderzała o piasek. – Tato, myślisz, że może wypłynąć trochę dalej? – zapytała.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Lepiej jeszcze nie. Może się szybko męczyć, tak jak na pierwszych spacerach. Pamiętaj, że nigdy dotąd tego nie robił. Na razie pochlap się z nim na płyciźnie.
Adam przybiegł plażą, by do nich dołączyć, i następną godzinę spędzili na wypływaniu w morze i wracaniu na plażę, by niewielkie fale poniosły ich na piasek, podczas gdy Rufus pływał dokoła nich, chlapał i szczekał z zachwytem. Przed obiadem byli już wyczerpani tak bardzo, że Rufus ułożył się do snu w cieniu dużego głazu, gdy już zjadł swoje psie ciasteczka i napił się wody.
Adam i Gosia leniuchowali, czytając, bo mama powiedziała, że po zjedzeniu kanapek muszą trochę odczekać, zanim wrócą do morza.
– Od drugiego śniadania minęło już mnóstwo czasu – jęknął Adam. – Możemy już iść popływać?
– Minęło dopiero dziesięć minut! – Mama parsknęła śmiechem, a Adam westchnął.
– W porządku. Nadmucham swojego krokodyla. – Położył się na kocu i zaczął zaciekle dmuchać, aż krokodyl zrobił się dłuższy od niego. – Czy już pora na pływanie?
Mama spojrzała na zegarek.
– Chyba tak. Oj, Rufi!
Piesek właśnie się przebudził. Obok Adama zobaczył coś ogromnego i zielonego, czego z pewnością tam nie było, gdy zasypiał. Podbiegł i wściekle zaszczekał, zaczął biegać w kółko, wszystkich obsypując piaskiem.
– Uch! Zatrzymajcie go! – Mama zakaszlała i Adam podniósł krokodyla nad głowę, podczas gdy Gosia złapała Rufiego.
– Rufi, uspokój się, ćśśś! On nie jest prawdziwy, głuptasie. Służy do pływania. Chodź, Adam, pokażemy mu. Przy okazji woda zmyje z nas piasek. – Dziewczynka niosła wiercącego się szczeniaka w stronę wody, a Adam rzucił krokodyla na fale.
– Musimy uważać, żeby Rufus go nie przedziurawił – powiedział, przytrzymując rozkołysaną zabawkę.
Gosia wskoczyła na nią i położyła się.
– Możesz nas poholować – zaproponowała, trzymając się boku krokodyla. – Chodź, Rufi. – Wyciągnęła rękę, spodziewając się, że szczeniak do niej podpłynie, on jednak wskoczył do wody i wdrapał się jej na plecy.
– Jesteś tratwą! – wykrzyknął Adam, a Gosia zachichotała, starając się zbytnio nie wiercić, żeby nie zrzucić pieska. Jego łapki ją łaskotały.
Pływali tam i z powrotem, na zmianę kładąc się na krokodylu, a potem wciągnęli go na plażę i leżeli na piasku, pozwalając, by maleńkie fale omywały im palce u nóg.
Słońce mocno grzało, nawet gdy byli do połowy zanurzeni w wodzie, i Gosia niemal zasnęła. Zastanawiała się, dlaczego teraz woda wydawała jej się niemal równie ciepła jak w wannie, mimo że rano, gdy pierwszy raz zanurzyła w niej nogi, była lodowata. Nagle Adam wyprostował się i krzyknął.
– Zobacz! Krokodyl!
Odwróciła się i usiadła.
– Co się stało?
– Nie patrzyłem. Morze się wzburzyło – jęknął chłopiec. – Fale go zabrały. Muszę po niego popłynąć.
Krokodyl wydawał się już tylko małym zielonym punktem, mniej więcej trzydzieści metrów od brzegu, gdzie z pewnością było już dla nich zbyt głęboko.
– Tato! – zawołał Adam. Tata wciąż miał na sobie ubranie i zmierzał w ich stronę, a mama stała na kocu z zaniepokojoną miną, jednak żadne z nich nie sprawiało wrażenia, jakby miało zamiar wejść do morza.
– Tato, mogę popłynąć po krokodyla? – spytał chłopiec błagalnym tonem. Lecz ojciec pokręcił głową.
– Bardzo mi przykro. Odpłynął za daleko. Obiecywałeś, że nie będziesz wypływał na głęboką wodę, pamiętasz? Może przypłynie ktoś w łódce i nam go odda.
Adam i Gosia z nadzieją popatrzyli na morze, lecz w zasięgu wzroku nie było żadnych łódek, które mogłyby wyruszyć na łowy na krokodyla, a nadmuchiwana zabawka kołysała się na falach coraz dalej i dalej.
Wtem Adam złapał Gosię za rękę i coś jej pokazał. W ciemnozielonej wodzie widać było złocisty łebek. Rufus widział krokodyla i wiedział, że Adam chce go odzyskać. Nie do końca rozumiał, czemu chłopiec sam po niego nie popłynie, ale uznał, że może pomóc.
– Rufus, nie! – wykrzyknęła Gosia. Piesek jednak był już w sporej odległości od brzegu i wesoło płynął przed siebie.
– Jest za daleko – mruknęła dziewczynka z niepokojem. – A jeśli porwie go jakiś prąd i poniesie na pełne morze?
Adam pokiwał głową.
– Wypłyńmy najdalej, jak możemy.
Będziemy mu mogli pomóc, jak będzie wracał.
Popłynęli najszybciej, jak potrafili, do miejsca, gdzie ledwie dotykali dna palcami u stóp. Mama i tata cały czas obserwowali ich z brzegu. Chociaż dzieci obiecały pływać tylko tam, gdzie będą czuły grunt pod nogami, Gosia w duchu wiedziała, że gdyby szczeniak zaczął tonąć, ruszyłaby za nim na głębszą wodę. Miała zresztą pewność, że Adam zrobiłby to samo.
Nie musieli jednak robić nic podobnego. Powoli krokodyl wracał w ich stronę, a ostre ząbki Rufusa zaciskały się na białym sznurku.
– Brawo, Rufi! Uratowałeś mojego krokodyla! – Adam chwycił za sznurek, a Gosia chwyciła pieska, który, wyraźnie wyczerpany, wtulił się w jej ramię. Płynął bardzo długo i zmęczyły mu się łapki. Ale udało mu się! Widział, że dzieci są bardzo szczęśliwe.
– Gosiu, wejdź z nim na krokodyla, a ja was pociągnę – zaproponował Adam. Pokiwała głową i wgramoliła się na zabawkę, uważając, by pazurki szczeniaka nie wbiły się w plastik. Adam pociągnął ich z powrotem do brzegu, a Gosia z dumą trzymała Rufusa przed sobą.
Rodzice czekali na nich na plaży i uśmiechali się z zadowoleniem.
– Nie do wiary, jaki dobry z niego pływak! – powiedziała mama, głaszcząc ociekające wodą uszy psiaka.
– Prawdziwy mistrz – potwierdził z dumą Adam. – Gdyby nie on, na pewno stracilibyśmy krokodyla.
Gosia przewróciła się w łóżku i ziewnęła, a potem zachichotała, gdy wilgotny nosek przycisnął jej się do ucha.
– Cześć, Rufi! Pora wstawać? – podnio sła się na łóżku i rozsunęła zasłony, by wyjrzeć przez okienko, umiejscowione tuż przy piętrowym łóżku. – Oj! – Z rozczarowaniem zmarszczyła nos. Połyskujące błękitne morze z poprzedniego dnia zniknęło. Niebo zasnuło się ciemnymi chmurami, a woda przybrała ponurą szarawo-brązową barwę. Wyglądało na to, że dzień w ogóle nie nadaje się na opalanie ani pływanie. – No trudno – mruknęła. – Nieważne, Rufi. Może zamiast tego pójdziemy na klif.
Wstała z łóżka i włożyła dżinsy oraz koszulkę. Na dole usłyszała głosy rodziców i miała wrażenie, że czuje zapach tostów. Na mogła jednak pójść do kuchni, bo Rufus na pewno musiał wyjść do ogródka za domkiem, żeby zrobić siusiu.
– Adam, obudź się – zawołała, łaskocząc jego nogę, która zwieszała się z górnego łóżka.
Chłopiec tylko coś mruknął, ale jego kołdra uniosła się, sugerując, że przynajmniej częściowo się obudził.
– Chodźmy dziś rano pospacerować po klifie – zaproponowała parę minut później Gosia, siadając przy stole do śniadania. Rufus już siedział przy jej nogach, licząc na okruchy tostów.
Adam jednak kręcił głową, naburmuszony.
– Nie! Bardzo chcę iść na plażę obok Mostkowa. Powiedziałeś, że możemy, tato! Mają tam karuzele i w ogóle. Rozmawiałem z chłopakami, których widzieliśmy pierwszego dnia na plaży, i mówili, że tam jest super.
Gosia zmarszczyła czoło.
– Ale nie moglibyśmy zabrać Rufusa! Mama mówiła, że na tamtą plażę nie wpuszczają latem psów.
– Tak czy owak, dzisiaj pogoda nie jest zbyt ładna – wtrąciła mama. – Nadaje się bardziej na spacer po klifie niż na plażowanie. Do Mostkowa pójdziemy innego dnia.
Adam bąknął coś pod nosem, ale mama zdołała odwrócić jego uwagę, podając mu krem czekoladowy do smarowania tostów prawdziwy wakacyjny przysmak.
Po śniadaniu ruszyli ścieżką, która odchodziła od domku i wiła się między paprociami i jeżynami wzdłuż szczytu klifu. Rufus pobiegł naprzód, rozciągając za sobą smycz i klucząc między zaroślami, chciał bowiem bliżej zbadać wszystkie ciekawe dołki w piasku.
– Spuśćmy go ze smyczy – zaproponowała Gosia, gdy trzeci raz wyplątywała go z krzewu jeżyn. – Nie ma tu nikogo oprócz nas.
Zanim jednak tata zdążył odpowiedzieć, Rufus wydał z siebie ostre, ciche szczeknięcie i obejrzał się na nią z podnieceniem.
– O co chodzi? – spytała, a potem aż się zachłysnęła. – Ojej, zobaczcie! Zajączek!
Mały piaskowo-brunatny zając patrzył na nich spod kolczastego krzaka. Wydawał się przerażony.
– Biedaczek! – szepnęła dziewczynka. – Tak się boi. Rufi, nie wolno ci go gonić! Lecz Rufus gnał już naprzód, a smycz wydłużała się, gdy ścigał zająca, który odwrócił się i zanurkował do pobliskiej nory.
– Oj, piesku! – Gosia próbowała przyciągnąć go z powrotem, ale wetknął nos do nory i szczekał jak najęty. Dla Rufusa było to niezwykłym przeżyciem, że prawdziwy zajączek był zaledwie o metr od niego, a teraz zniknął. Pies nadal wyczuwał jego zapach, ale go nie widział. Kopał i drapał, ale nie mógł wejść głębiej, bo dziura była zbyt wąska. W końcu się poddał i ze smutkiem podreptał z powrotem do Gosi. Pies widział, że z jakiegoś powodu dziewczynka była zła, nie miał jednak pojęcia dlaczego.
– Ten zając był przerażony! Nie powinieneś go gonić, Rufi!
Adam prychnął.
– Daj spokój, to jest pies! Psy tak robią! Spaniele hodowano, aby towarzyszyły w polowaniach.
– Ale Rufus to pies domowy, a nie myśliwski! A co, jeśli polubi takie polowania i zacznie ganiać koty? – warknęła Gosia w odpowiedzi. – Wtedy wpadnie w prawdziwe tarapaty. Wyobraź sobie, co zrobi pani Zimowska z sąsiedztwa, jeśli pogoni Pimpusia! – Pimpuś był ogromnym, puchatym perskim kotem pani Zimowskiej. Dziewczynka westchnęła, spoglądając na Rufusa, który patrzył na nią, zmieszany, i powoli machał ogonem. – Oj, to nie twoja wina, piesku. Właściwie nie jestem zła. Po prostu ten zając był taki uroczy.
– Tak czy owak, mamy odpowiedź na pytanie, że nie powinniśmy spuszczać go ze smyczy – stwierdził tata. – Zauważyłaś, jak blisko stąd do krawędzi klifu? – Przykucnął, odgarniając na bok łodygi żółtych kwiatów, ukazując zwierzęce nory między nimi, a także krótkie, piaszczyste zbocze, wiodące do samego skraju urwiska. – Gdyby zając wyskoczył przed Rufusem i schował się w jednej z tych nor, mały poleciałby w dół, zanim zdążyłabyś go zawołać.
Gosia zadrżała.
– Chyba masz rację. Dobra, niech zostanie na smyczy.
Rufus szedł naprzód, niuchając w nadziei na kolejne zające, wszystkie jednak najwyraźniej gdzieś się ukryły. Przez resztę spaceru musiało mu wystarczyć skakanie za motylami, małymi i niebieskimi, które ciągle nierozsądnie latały mu przed nosem.