- W empik go
Na Saskiej Kępie - ebook
Na Saskiej Kępie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 162 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szczęściem dla naszego miasta, w Warszawie podobnych gburów niema. To też nie dziw, że szanowni Radcostwo i ich ponętna jedynaczka, idąc wzdłuż nadwiślańskiego wału ku stacji czółen, przewożących na Saską Kępę, spotykają w drodze same tylko fizjognomje, wyrażające głęboki podziw, lub szczerą sympatją dla tak dobranej rodziny. Nie dziw też, że dobranej tej rodzinie towarzyszy pan Karol, brylant młodzieży, najwykwintniejszy z Karolów, jacy kiedykolwiek nosili ciemne marynarki, jasne spodnie, bogate fryzury i wzmacniali naturalne wdzięki obfitemi dozami fiksatuaru i wonnych olejków. To też nie dziw wreszcie, że świetne to grono doskonałych osób znakomicie ubawić się może na Saskiej Kępie, choć niestety! akompanjuje im blady i uczony a daleki kuzyn panny Marji – pan Adolf, który z jednakowym chłodem traktuje majestatyczność pani Radczyni, jak stojące kołnierzyki pana Radcy, jak pendzelkowate wąsiki pana Karola, a wkońcu wdzięki i posag uroczej panny Marji.
Wykwintny Karol zbyt jest pewnym swego stanowiska, aby miał lękać się bladego i obojętnego Adolfa, niemniej jednak irytuje go ten pedant. Radca i Radczyni okazują za dużo uprzejmości zimnemu kuzynowi, a panna Marja bardzo często rumieni się pod jego wzrokiem, chociaż… i cóż to znaczy!…. Nic, a przynajmniej prawie nic. Ludzie mówią wprawdzie, że pan Adolf skończył uniwersytet, że posiada dużo nauki, taktu i zdrowego rozsądku, lecz mówią i to, że pana Adolfa więcej zajmują krajobrazy à vol d'oiseau, niż piękność panny Marji i jego własna powierzchowność, – gdy tymczasem on, pan Karol!… On przecież jest urzędnikiem i bierze czterysta rubli pensji, on ma kompletną i świetną a zawsze modną garderobę, umie grać trzy sztuczki na fortepianie, tańczy jak anioł, a nadewszystko posiada bardzo ładne mebelki i platerowaną cukiernicę.
Co za porównanie!… To też pan Karol nie wątpi o ostatecznej porażce swego przeciwnika wobec panny, jak nie wątpi i o tem, że gdyby sam Apollo chciał w końcu XIX wieku przedzierzgnąć się w postać ludzką, wówczas niewątpliwie pożyczyłby od niego, to jest od pana Karola, nietylko fryzury i wąsików, ale nawet lakierowanych kamaszy z guzikami i okrągłego kapelusza z wentylatorem.
Mimo to jednak przystojnego Karola dręczy blady Adolf, dręczy gotem więcej, że panna Marja jest dziś jakoś w złym sosie, prawdopodobnie z powodu obecności chłodnego kuzyna. To też pan Karol jak najusilniej i we własnem przekonaniu jak najszczęśliwiej stara się neutralizować ten zgubny wpływ, wije się więc jak pijawka między towarzyszami i przedmiot swoich marzeń bawi jak najwykwintniejszą i najdowcipniejszą rozmową.
– Oto już zbliżamy się do kresu naszej wędrówki – donosi uprzejmy Karol. – Za chwilę wyminiemy solny magazyn, młyn parowy i staniemy przy czółnach… Jak Wisła opadła!… Czy nie lęka się pani, abyśmy nie musieli przechodzić ją suchą nogą?
– Nie lękam się – uspokoiła go panna Marja.
– Uważam, że bardzo wiele osób idzie w tamtą stronę – będziemy mieli zatem dość liczne, lubo niekoniecznie przyjemne towarzystwo… Policja powinnaby zabronić kąpieli przy brzegu, po którym tyle dam przechodzi… Otóż i stacja… Co za tłum!… jakie mnóstwo czółen i żagli!… Cha!… cha!… cha!… słyszę harmonijkę… Czy nie obawia się pani, abyśmy nie dostali miejsca?…
– Nie obawiam się – upewnia znowu wytrwałego mówcę panna.
W tej chwili grono nowych przyjaciół naszych dotarło do stacji, położonej u stóp parowego młyna. Stacja jest to dość brudny i błotnisty brzeg, zawalony stosami belek, gromadą pustych beczek, ogromną kupą drobnego żwiru i ciągle zmieniającym się tłumem amatorów na Saską Kępę, którzy przybywali z miasta, gapili się, wsiadali na czółna, ciesząc się przy tem wszystkiem niewymownie i gadając niemiłosiernie. Przez ten czas grzeczny pan Karol odczytuje pannie wypisane na żaglach statków tytuły i stara się jak najpopularniej objaśnić różnice między Jowiszem a Izabellą i Pod kogutem, tudzież między Zygmontem, Szybkobiegiem, a Salomońską Extrum.
– Proszę pana!… proszę państwa!… – wołali przewoźnicy – zara odjeżdżam!… do kompanji!… zara odpływam!… już mam kilka osób!… Graj, Władziu!…