- promocja
- W empik go
Na skraju przepaści - ebook
Na skraju przepaści - ebook
Na skraju przepaści to kolejna z cyklu „mocnych” książek autorstwa Moniki Koszewskiej. Tym razem na kanwie kryminału obyczajowego zostaje podjęty wstydliwy – aczkolwiek stanowiący coraz większy problem społeczny – temat alkoholizmu wśród kobiet. Główna bohaterka, Ewa, to kobieta dojrzała i wykształcona, o ustabilizowanej pozycji zawodowej i prywatnej. Solidnym i wieloletnim doświadczeniem Ewy jest… picie. Kobiecie nigdy nie brakowało i wciąż nie brakuje powodów, żeby odmówić, i nigdy nie wystarczało i nadal nie wystara motywacji, żeby przestać… Problem złożony i nieoczywisty, jak i fabuła obfitująca w zaskakujące sploty zdarzeń opisane w tym kryminale.
Na tle trójmiejskiego życia poznamy między innymi wątek znalezionych w dziwnych okolicznościach zwłok, a także skomplikowanego życia rodzinnego i zawiłych relacji biznesowych.
Autorka – w charakterystyczny dla siebie sposób – poprzez znane nam wszystkim, choćby pośrednio, sytuacje, dotyka ważnej kwestii społecznej, skłaniając tym samym czytelników do refleksji.
Muszę wejść do biura tak, żeby nie spotkać Marcina. Chyba czuć ode mnie alkohol. Miętówki nie pomagają. Zajdę do kawiarni po ciastko. W sumie to już zgłodniałam. Czekolada powinna zabić zapach wina. Rano, jak zjadłam batona i zapiłam kawą, było w sumie nieźle. Rozmawiałam z Marcinem i Zośką i niczego nie wyczuli.
Pani Viola zadzwoniła po swojego kierowcę. Mąż jej zagroził, że jak jeszcze raz wywinie numer z alkoholem, to jej nie pomoże. Przeraziła ją wizja siedzenia w areszcie z narkomankami i prostytutkami. Jestem ciekawa, jak często sięga po alkohol. W sumie to niczego jej nie brakuje – dość szczupła, świetnie ubrana, spełniona zawodowo, wakacje trzy razy do roku, gosposia, niania do dziecka, korepetytorki, personalny trener, dietetyk, cera gładka jak dupcia niemowlęcia. Nie ma powodów do picia, a jednak też pije.
Spis treści
-
Czterdzieści dwa lata minęły 7
-
Czas się pozbierać 16
-
Pawełek dostarcza wrażeń 30
-
Gdzie szukać prawdy? Może pośrodku... 47
-
Czy to wszystko moja wina? 57
-
Weronika może pomóc 64
-
Zagrożony z matematyki 76
-
Korepetycje 87
-
Czas na zmiany 94
-
Viola ma kłopoty 105
-
Jak poradzić sobie z dziećmi? 115
-
Duże dziecko, duży kłopot 122
-
Pierwsza wizyta 130
-
Adam i jego wielka sprawa 142
-
Impreza świąteczna 153
-
Danluk 165
-
Koniec semestru 172
-
Czy Dorota to przyjazna dusza? 183
-
Terapia przedświąteczna 192
-
Noworoczne postanowienia 199
-
Kolejny trup 209
-
Zemsta Doroty 217
-
Olimpiada naukowa 226
-
Adam chce się mnie pozbyć 232
-
Szpital to nie miejsce dla mnie 241
-
Gwałciciel i morderca 248
-
Próbna matura 255
-
Rodzinne niesnaski 261
-
Danluk, Viola i Kownacki 268
-
Studniówka 275
-
Weronika bierze wszystkich na litość 282
-
Nowy kontrahent Violi 289
-
Wyhamować zapędy Zośki i Doroty 298
-
Spadkobierca Kownackiego 306
-
Marcinowi puściły nerwy 319
-
Sprawy Adama 330
-
Przymusowy urlop 341
-
Powrót do szarej rzeczywistości 352
-
Nic nie może wiecznie trwać 365
-
Zmarłego nie można przeprosić 374
-
W zdrowym ciele zdrowy duch 390
-
Nagły zwrot akcji 396
-
Jak Viola mogła wykręcić taki numer? 406
-
Kto bardziej przeżywa maturę? 418
-
Ostatnia deska ratunku 425
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396620781 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czterdzieści dwa lata minęły
Boli mnie głowa. Jest mi niedobrze. Przecież dużo nie wypiłam. Myślałam, że mój organizm już się przyzwyczaił do procentów. Niepotrzebnie rano wzięłam tę tabletkę na ból głowy. W piątek, po pracy, wypiłyśmy z koleżanką butelkę wina. No, może butelkę i po dwa drinki. Rano wstałam i głowa mnie bolała, ale nie tak strasznie jak dzisiaj. Zaraz będę musiała się podnieść i zrobić Piotrusiowi śniadanie. Paweł na szczęście został u kolegi na noc. Mam nadzieję, że Adam nie będzie mi znów robił wymówek, przecież czterdzieste drugie urodziny są tylko raz. Zaraz zwymiotuję. Dobrze, że mamy łazienkę przy sypialni, nie muszę się pokazywać domownikom.
– Ewo, już dziesiąta, wstajesz na śniadanie?
Jest szansa, że Adam zrobi śniadanie. Ja raczej niczego nie przełknę. Po co się głupio pyta, czy wstanę. Mógłby przynieść śniadanie do łóżka. Przecież wczoraj miałam urodziny.
– Ja bym jeszcze pospała…
– Co, kac cię męczy? Musiałaś tak dużo pić?
– Wcale tak dużo nie wypiłam.
– Czyżby? Przedwczoraj też byłaś z Zośką tylko na kawie, a po powrocie język ci się plątał.
– Nie wiem, o czym mówisz. Jak plątał? Mówiłam normalnie.
– Samochód zostawiłaś pod kancelarią, bo co, o dwudziestej pierwszej były korki?
– Mógłbyś przynieść mi śniadanie do łóżka, a nie od rana mi głowę suszysz.
– Ewka, weź się w garść, wczoraj zbierałaś się do południa! Dobrze, że przyjaciele wzięli na siebie organizację twoich urodzin.
– Tylko że ja nie chciałam świętować w ich towarzystwie. I to są twoi przyjaciele, ale na pewno nie moi. I ta szczerząca się chuda glista. Jak ona mnie denerwuje! Zawsze perfekcyjnie ubrana, uczesana, wymalowana. Uśmiech od ucha do ucha. No, ale jak się nie ma dzieci, to się ma czas na wszystko.
– A ty niby masz małe dzieci, wokół których ciągle biegasz?! Przecież chłopy nawet obiad jedzą w szkole.
– W weekendy gotuję.
– Tak, jak jesteś w stanie wstać. Ostatnio masz z tym problem.
– Jakby wczoraj nie było imprezy, toby nie było problemu.
– Nikt ci nie kazał się upijać!
– No tak, mogłam się wykręcić jak ta twoja Maria: „Nie, już dziękuję, jutro rano muszę jechać na trening i mam sporo pracy”. Słodka idiotka, niedobrze mi się robi na myśl o niej.
– Dlaczego opowiadasz głupoty, jaka moja? Jest tak samo moją, jak i twoją sąsiadką!
– Nie zaprzeczysz, że ta małolata ci się podoba.
– Słusznie zauważyłaś, jest młoda i bardzo atrakcyjna. Ale przecież wiesz, że ja kocham tylko ciebie. Jesteś matką moich synów. Nie interesują mnie inne kobiety.
– To po co biegasz ćwiczyć na siłowni?
– Bo lubię, sprawia mi to przyjemność. Źle bym się czuł, jakby mi brzuch wystawał i gdybym musiał usiąść, żeby zawiązać buty. Poza tym mam stresującą pracę, a tam mogę się wyżyć i zostawić wszystkie troski na worku bokserskim, sztandze i takich tam zabawkach.
– Pokazać się dziewczynom, żeby podziwiały pana prokuratora.
– Tak, oczywiście, chodzę bez koszuli, świecę gołym torsem. Ewo, przestań, to żałosne. Mogłabyś raz pójść ze mną i spróbować złapać bakcyla.
– Nie, dziękuję, ja nie muszę. Nie przeszkadzają mi te dodatkowe kilogramy. Kochanego ciała nigdy za wiele.
– Jeśli dobrze się z tym czujesz, to twoja sprawa, ja do niczego nie będę cię namawiał.
– Nie akceptujesz mnie takiej, jaka jestem? I wszystko jasne! Co innego Weronika, zadbana pani psychiatra, trudno się domyślić, że jest w naszym wieku. Tak, na niej można zawiesić oko.
– Jest od nas młodsza.
– Widzę, że jesteś dobrze zorientowany.
– Przecież byliśmy ostatnio na jej urodzinach, trzydziestych dziewiątych.
– No tak, były równie żenujące jak moje, impreza niespodzianka na dachu, zorganizowana przez wspaniałomyślną Marię, za którą Dariusz chodzi jak piesek na krótkiej smyczy.
– To niesprawiedliwe, co mówisz. Oni są dla ciebie życzliwi. Jak byłaś niedysponowana, nieraz zajmowali się Piotrusiem.
– Próbuje mi zabrać męża i synów. Zawsze taka niby-uczynna. Pawłowi pomaga w zakupach, z Piotrusiem chodzi na rower.
– Tak, chodzi, była kilka razy. A wiesz dlaczego?
– Nie, no powiedz, wyduś to z siebie! Bo ja byłam pijana!
– Tak, wydarłaś się na biedne dziecko, że dostał czwórkę, a nie piątkę z historii, i zapłakany pobiegł do Marii.
– Nie byłam pijana, tylko zmęczona i zestresowana. Myślisz, że ja w kancelarii nic nie robię? Tylko ty pracujesz? A nie pamiętasz, jak na aplikacji zarabiałeś marne grosze, a ja utrzymywałam dom, ciebie i Pawła?
– Ewo, przecież to ty podjęłaś decyzję, żeby sprawdzić się jako handlowiec, bo nie jesteś pewna, czy chcesz być prawnikiem.
– Przez całe życie wszyscy mnie do wszystkiego zmuszają. Rodzice kazali mi studiować prawo, mówili: „Jesteśmy prawnikami od trzech pokoleń, a ty co? Skończysz medycynę i będziesz pielęgnować starych ludzi? Po prawie zawsze będziesz miała pracę”.
– Przecież mogłaś studiować, co chciałaś. Miałaś same piątki. Nawet z matematyki byłaś dobra.
– Ale nie pozwolili mi iść do klasy biologiczno-chemicznej. Bo w naszej rodzinie nie było lekarzy.
– Jesteś zmęczona. Masz pourodzinową depresję. Przyniosę ci herbatę. Prześpij się, ja pójdę z Piotrusiem na rower.
– Tak, jeszcze od wariatek mnie wyzywasz.
– Ja ciebie? Daj spokój!
– A kto powiedział, że mam depresję?
– Przecież to przenośnia. Po prostu źle się czujesz z faktem, że skończyłaś czterdzieści dwa lata.
– Tak, zmarnowałam czterdzieści dwa lata i niczego w życiu nie osiągnęłam!
– Kochanie, co ty opowiadasz? Mamy dwóch wspaniałych synów. Jesteś dobrym radcą prawnym. I mamy siebie.
– Tak, ale tylko dlatego, że zaszłam w ciążę z Pawełkiem, ożeniłeś się ze mną z obowiązku. Bo rodzice ci kazali.
– Ja tam się rodziców nie słuchałem. Przecież chcieli, żebym poszedł na medycynę. W ogólniaku byłem na biol-chemie, a i tak po cichu uczyłem się historii, bo chciałem wsadzać przestępców do więzienia. Przecież wiesz, że myśleli, że pojechałem na egzaminy do Akademii Medycznej, a ja pojechałem do Sopotu, żeby zdawać na prawo.
– No tak, rodzice mieli z tobą kłopot, a teraz my mamy z Pawełkiem.
– Tak, to przeze mnie, i upijasz się też przeze mnie!
– A przez kogo?! Na pewno nie z własnej nieprzymuszonej woli!
– To ja cię, kochanie, zmuszam do picia? No pokaż, co masz tam przy łóżku!
– Nic nie mam! Będziesz mnie kontrolował? Może torebkę będziesz mi sprawdzał przed wyjściem do pracy i po przyjściu do domu?
– Ewa, proszę, uspokój się. Idę po herbatę, wypijesz i się położysz.
– Co, prawda w oczy kole?
– Nie wiem, o czym mówisz. Przepraszam, idę, Piotruś płacze!
Tak, Piotruś płacze. Najpierw robi mi awantury, a później dziecko płacze i co, niby to moja wina? Najłatwiej zwalić na ofiarę. Ten cały urodzinowy cyrk był po to, żeby mógł dzisiaj się mnie czepiać. Wiedział doskonale, że nie wypada udawać abstynentki podczas swoich urodzin. To, że wypiłam jedną lampkę wina za dużo, to nie moja wina. Skąd mogłam wiedzieć, że organizm spłata mi figla?
– Czy wy musicie się od rana kłócić? Mamo, uspokój się, tak krzyczysz, że pewnie wszyscy słyszą. Sąsiedzi przygotowali ci przyjęcie urodzinowe, a ty masz do nich pretensję?
– Zajmij się lekcjami! Nie interesuj się tym, co robią dorośli, nie twoja sprawa!
– Moja, bo jesteś niewdzięczna.
– Chyba Maria nauczyła cię takich słów! Czego ona cię jeszcze uczy? Może to pedofilka? Kto to widział, żeby dorosła kobieta chodziła na rower z trzynastoletnim dzieckiem!
– Dość, chodź, Piotruś, mama jest zmęczona! Zabieramy rowery i jedziemy na wycieczkę! Zadzwonimy do Pawła, może pojedzie z nami na obiad.
– A co z obiadem dla mamy?
– Mamie przywieziemy obiad do domu!
– No tak, jeszcze dziecko nastawiaj przeciwko mnie!
– Ewo, wychodzimy, spróbuj doprowadzić się do porządku. Wrócimy około siedemnastej. Piotruś, zabierz tornister, przejrzymy lekcje.
– A gdzie, na ławce w parku będziesz przeglądał dziecku zeszyty? Ty nie masz pojęcia, jak się dzieci wychowuje!
– A ty masz?
Poszli, jeszcze trzasnął drzwiami. No tak, zamiast mnie wesprzeć, to ucieka. Tak najłatwiej, uciec gdzieś daleko, zostawić żonę samą sobie. Nienawidzę. Czego? Wszystkiego! Mogłam studiować ekonomię, medycynę albo dziennikarstwo. Może moje życie inaczej by się potoczyło. Dlaczego byłam taka głupia i słuchałam rodziców? Będziesz dobrym prawnikiem, będziesz broniła kobiet bitych przez mężczyzn. I dałam sobie zrobić dziecko.
Zakochałam się, bo był przystojny, dobrze zbudowany, wysportowany. Nawet dla niego nauczyłam się jeździć na nartach. Co druga kobieta za nim szalała. Adam to, Adam tamto. Nie był wzorowym studentem. Raczej przeciętniakiem. Może jego rodzice mieli rację, wysyłając go na medycynę? Może byłby lepszym lekarzem niż prawnikiem? Chociaż jako prokurator jest skuteczny. Nie chciałabym być obrońcą człowieka, którego on oskarża. Potrafi zmiażdżyć każdego adwokata. Zawsze perfekcyjnie przygotowany, trudno go wprowadzić na minę. W zeszłym roku oskarżył przedsiębiorcę o wyłudzenie podatku VAT. Porwał się na grubą rybę.
Gość miał domy w Hiszpanii i we Włoszech. Oczywiście cały majątek przepisany na żonę i dzieci. Żona jeździła teslą, on też. Synek, osiemnastoletni, najnowszym range roverem w wersji sportowej. Adam też jeździ range roverem, ale dziesięcioletnim. W garażu oskarżony miał jeszcze inne samochody, jaguara cabrio zrobili im na zamówienie. I nie wiadomo, co tam jeszcze mieli. Na pewno basen, saunę, siłownię, korty tenisowe, prywatnych trenerów. Najstarsze dziecko studiowało za granicą, średnie uczyło się w college’u w Londynie. Mamuśka – dwunastocentymetrowe szpilki, futro, jakiego w polskich sklepach nie uświadczysz. Wynajął najlepszego adwokata, któremu płacił tyle za godzinę, ile Adam zarobi przez trzy dni.
Ale Adam się przyłożył. Wykorzystał wszystkie kontakty. Kilka osób poszło z nim na współpracę. Kiedy prokurator daje ci do zrozumienia, że będziesz kolejny, a ty nie zdążyłeś przepisać wszystkiego na drugą połowę, bo nie masz do niej zaufania, to co robisz? Zaczynasz mówić. I tym sposobem posadził oszusta na sześć lat. Coś czuję, że żona nie będzie czekała na swojego misiaczka, raczej szybko się pocieszy. W sumie jest ustawiona do końca życia.
Muszę się położyć. Po sprzeczce z Adamem wypiłam butelkę wina. Ale mi się kręci w głowie. Chyba będę wymiotować. Ale mi pulsuje w skroniach, jakbym za chwilę miała eksplodować. I po co mi to było? Nienawidzę siebie i całego świata!2
Czas się pozbierać
Chyba czas wziąć się w garść i jechać do pracy. Nie mogę prosić o kolejny dzień urlopu na żądanie, bo wszystkie już wykorzystałam. Ale jeszcze trzy miesiące do końca roku i zacznie się nowa pula. Nawet nie wiem, na co je wykorzystałam. Raz chyba brałam urlop po urodzinach Adama. Zjadłam coś, co mi zaszkodziło, to na pewno nie było od alkoholu. Może te drinki? No tak, miałam pić tylko wino, ale mój szef, który jest przyjacielem Adama, wymyślił, że będzie robił kolorowe drinki, bo właśnie skończył jakieś szkolenie barmańskie. Dziewczyna mu zafundowała. No, teraz to już była. Okazało się, że blondyneczka kochała jego pieniądze, a nie jego. Ma facet pecha do kobiet. Albo stawia na niewłaściwego konia, albo ma wypisane na czole „naiwniak”. Ostatnia to niepracująca trzydziestka. Niby była kierownikiem działu sprzedaży w jakiejś firmie odzieżowej dla kobiet, ale nie mogła dojść do porozumienia z właścicielem. Słyszałam, że miała z nim romans i się wydało, więc ją zwolnił. Głupia pinda, Marcin to przynajmniej jakoś wygląda, ma brzuszek, ale ćwiczy i generalnie jest świetnym gościem. A jej szef to jakiś zapuszczony grubas, łysy, brzydki, typowy burak, na dodatek dwadzieścia lat starszy. Widać na odległość, że była z nim dla pieniędzy. Ale jak przyszła na urodziny Adama, to nawet Marii oczy wyskoczyły z orbit. Czarne futro z norek do kostek, kapelusz Elizabeth Franchi, oryginalna torebka od Diora. Nie znam się na tym, ale co by nie mówić o mojej sąsiadce, to ma oko i na kilometr odróżni nawet najlepszą podróbkę od oryginału. Takie rzeczy kosztują, z pensji handlowca trudno zapewnić sobie markową garderobę, potrzebny jest sponsor.
A ja kompletnie nie wiem, co na siebie włożyć. Mam dużo ubrań, nawet Adam twierdzi, że dużo za dużo, ale często zmieniam rozmiar i chyba kupuję wszystko, co wpadnie mi w oko, i nie zastanawiam się, czy będzie pasowało do tego, co mam już w szafie.
– Ewo, jedziesz dzisiaj do pracy, czy znów źle się czujesz?
– Adam, po co ten jad? Przecież wiesz, że jadę!
– Mam na ciebie czekać czy wołasz taxi?
– A nie masz co robić z pieniędzmi? Bo ja mam! Nowa garderoba by mi się przydała.
– Ta, którą masz, jest za mała?
– Musisz mnie dołować?! Tak, przymała! W sumie zostały mi dwie garsonki.
– To może taniej będzie zamówić dietę pudełkową niż nową sukienkę?
– Ja nie kupuję sukienek, jak była twojego przyjaciela, za tysiąc pięćset złotych. Nie, przepraszam, za tyle to ona kupowała rękawiczki!
– Ale jak wyglądała. Jak milion dolarów!
– Chyba sto milionów. Bo to wszystko krocie kosztowało.
– Ewo, daj spokój, już się nad sobą nie użalaj! Wkładaj garsonkę, kieckę czy co tam chcesz, i jedziemy. Piotruś spóźni się do szkoły.
– Już?! Ja jeszcze śniadania nie jadłam!
– A nie zapytasz, czy dzieci jadły i czy będą miały co jeść w szkole?
– Daj im po dziesięć złotych, kupią sobie jakieś pączki albo drożdżówki.
– I będą wyglądały jak pączki.
– No tak, ty sobie nie odpuszczasz. Szukasz każdej okazji, żeby mi dogryźć, a później się dziwisz, że piję.
– Proszę, nie dyskutujmy teraz. Chociaż raz spokojnie zacznijmy dzień. Tym bardziej że ostatnio dostarczałaś nam dużo wrażeń.
– I o tym właśnie mówiłam. Ciągle jesteś ze mnie niezadowolony.
Tylko szuka powodów do kłótni. Niech po prostu się ze mną rozwiedzie. Znajdzie sobie jakąś wysportowaną lalunię, która będzie z nim biegała na siłownię, jeździła na nartach i na rowerze. Tylko niech z daleka trzyma łapy od moich dzieci. Wiadomo, dlaczego mnie nie zostawi – boi się, że utrudnię mu kontakt z Piotrusiem. A zrobiłabym to. Mam na niego haka, ukrywa parę spraw przed światem. Jakby wyszło, jak się układał z Marcinem, to jego prokuratorska kariera byłaby zrujnowana. Nie dość, że on by poszedł na dno, to pociągnąłby jeszcze za sobą Marcina. Nie byłoby mi go szkoda, bo wkurza mnie, kiedy podjeżdża tym swoim najnowszym porsche, ale ja też bym straciła pracę. Niestety, nasz prawniczy świat jest mały, Adam by mnie oszczędził, ale Marcin szybko by się zemścił. Skończyłabym jako asystentka jakiegoś prezesa.
– Ewo, Piotruś naprawdę się spóźni!
– Idę!
– Co ty na siebie założyłaś? Kurtka? A płaszcza nie masz?
– Proszę, znawca mody się znalazł! W kurtce wygodniej mi się jeździ samochodem.
– Tylko ona się nadaje na spacer, a nie do kancelarii.
– Ja dzisiaj nie jadę na spotkanie z klientami. Klientka przychodzi do mnie. I jeszcze muszę napisać dwa pozwy. Nie cierpię tego!
– To zmień pracę!
– Na jaką? W każdej będę musiała coś pisać. A na medycynę już za późno!
– Kochanie, może byś się zapisała na wizytę do Weroniki?
– W jakim celu?
– Porozmawiacie sobie, przepisze ci jakieś tabletki.
– Na co?
– Na depresję.
– Już ci mówiłam, nie rób ze mnie wariatki, ja nie mam depresji!
– To dlaczego wszystko negujesz? Chłopcy cię denerwują, ja też. Przestajesz lubić swoją pracę. I niestety, odnoszę wrażenie, że już codziennie pobierasz procenty.
– Na pewno nie! Na jakiej podstawie mnie oskarżasz?
– Na podstawie butelek, na które co jakiś czas trafiam!
– Grzebiesz mi w rzeczach?
– Nie. Wiesz, że to nie w moim stylu.
– Tak, Pan Poprawny, aż do bólu! Wszystko robi dobrze, jest nieomylny.
– Porozmawiamy wieczorem.
– Nie mamy o czym! Nie zauważyłeś, że mamy coraz mniej wspólnych tematów?
– Tak, bo ty o dwudziestej drugiej do poduszki kładziesz się z butelką.
– I znów jestem winna. Tak, wszystko to moja wina! Paweł sprawia kłopoty, bo ja go źle wychowałam. Piotruś ma problemy z matematyką, bo zbyt późno zaczęłam go uczyć liczyć. Jestem winna wszystkich nieszczęść tego świata tego świata.
– Przestań się nad sobą użalać…
Najgorsze jest to, że go kocham. Ściska mnie w żołądku na samą myśl, że inne kobiety patrzą na niego na siłowni. Jak napina te swoje mięśnie. W prokuraturze też jest kilka ciekawych babeczek, które z nim flirtują. A ja jak sierotka Marysia. Fuj, tylko nie Marysia! Na brzuchu tłuszcz, wałki na plecach, rozstępy na udach i zmarszczki na twarzy. Oczywiście przed wszystkimi udaję, że jestem z siebie zadowolona, nie mam kompleksów, nic mi nie przeszkadza. Kocham siebie taką, jaka jestem, i bez litości krytykuję wszystkie wygładzone lachony, twierdząc, że należy starzeć się z godnością. A prawda jest taka, że nie mogę na siebie patrzeć!
Czas chwycić byka za rogi. Nie ma co zwlekać, praca czeka. Nieszczęścia chodzą parami, w moim przypadku to chyba czwórkami. Na domiar złego w pracy od razu natknęłam się na szefa. Niby przyjaźni się z Adamem, ale w mojej kancelarii relacje towarzyskie nie pomagają.
– Cześć, Ewka! Myślałem, że już jesteś w pracy. Widziałem twój samochód.
– Przyjechałam z Adamem.
– Twoim audi?
– Nie, moje stoi tu od piątku. Nie pamiętasz, miałam urodziny. Z Zosią poszłyśmy po pracy na jednego drinka i nie chciałam ryzykować.
– Na jednego?
– Przepraszam, czy muszę się spowiadać z tego, co robię po pracy? Nie zauważyłam takiego punktu w kontrakcie.
– Nie, nie musisz, ale nasz ochroniarz widział, jak wyszłyście rozbawione z restauracji, stałyście przy twoim samochodzie i zastanawiałyście się, czy wsiąść. Pan Zdzisław wam zaproponował, że zamówi taksówkę. I obiecał, że zerknie na samochód.
– Czyli zachowałam się rozsądnie! Skoro wiesz, że zostawiłam samochód, to po co zadajesz pytania?
– Bo myślałem, że w sobotę go zabrałaś!
– Nie miałam czasu, przecież miałam przyjęcie urodzinowe, na które, choć jesteś przyjacielem mojego męża, nie przyjąłeś zaproszenia.
– Wiesz przecież, że z przyjemnością bym przyszedł. Tym bardziej że przyjęcie organizowała ta wasza piękna sąsiadka, Maria.
– Ona nie interesuje się staruchami. Takich adoratorów jak ty ma na pęczki. A poza tym ona jest jakaś dziwna. Chociaż ty lubisz dziwne kobiety.
– Mimo to bym przyszedł, ale już dawno było zaplanowane to szkolenie w Warszawie. Miałem nadzieję, że będzie mała frekwencja i odwołają, ale nic z tego. Wyobraź sobie, że przyszła mnie posłuchać setka aplikantów.
– I sporo atrakcyjnych aplikantek, które robiły maślane oczy do wykładowcy.
– Nie zaprzeczę. Teraz młodzież jest taka dojrzała. Ale na razie mam dość kobiet. Ostatnia nadszarpnęła mój budżet. Wakacje na Karaibach jeszcze długo będą mi się odbijały czkawką.
Następny narcyz. Zadowolony z siebie. A co on z życia ma? Skacze z kwiatka na kwiatek. Musi się ciągle starać, żeby dobrze wyglądać, chociaż brzuszka nie może się pozbyć. Nie ma dzieci i nigdy już nie będzie miał. Tak, Adam kiedyś wspominał, że ma problem. Chyba nie jest w stanie zapłodnić kobiety. Każdy ma jakiś feler. A ja przynajmniej mam dwóch wspaniałych synów i nikt mi tego nie zabierze. Też mi sukces, niektóre mają troje albo pięcioro, pracują i świetnie wyglądają.
– Przepraszam, pani mecenas, mogę wejść?
– Tak, proszę, pani prezes. Czekałam na panią. Proszę się rozgościć.
– A może zeszłybyśmy na dół, na kawę i ciacho?
– Miałyśmy przejrzeć umowę z pani nowym dostawcą.
– Tak jak pani mecenas zauważyła, przejrzeć. W miłym otoczeniu opowiem pani, na czym ma polegać współpraca, a pani, tradycyjnie, wypyta mnie o potencjalne zagrożenia. Przecież nie będziemy siedzieć w biurze. Pewnie spędza pani tutaj po dwieście godzin miesięcznie albo i więcej. A tak, rozprostuje pani nogi i zażyje trochę świeżego powietrza.
– No dobrze, namówiła mnie pani.
Ale wystrojona, piękny płaszcz, pewnie Max Mara. Wygląda na taką, która ma w Klifie kartę stałego klienta. A ja w tej kurtce, nie, nawet jej nie założę, idę w marynarce. Mogłam posłuchać Adama. Ale nie, musiałam mu zrobić na złość. Jak on mówi: „w prawo”, to ja zawsze muszę w lewo. Mówi: „ćwicz!”, to ja idę do cukierni i kupuję ciastka. Cholera i jeszcze oczko mi poleciało w rajstopach! Oczywiście nie mam innych na zmianę. Przeproszę lalunię i skoczę do Zośki, może ma zapasowe. I pożyczę od niej płaszcz.
– Na chwilę przeproszę panią prezes, podejdę tylko do koleżanki po płaszcz, bo rano zostawiłam u niej.
– Nie ma problemu, poczekam.
– Zosiu, masz może zapasowe rajstopy?
– Rajstop nie, ale mam pończochy! Wiesz, byłam na zakupach i spotkałam tę twoją sąsiadkę, Marię. Robiła zakupy w Marilyn i namówiła mnie, żebym spróbowała, rzeczywiście, niesamowity komfort.
– Nie brałabym, jeżeli to ona ci doradzała, ale nie mam wyjścia. Przyszła ta lafirynda od mebli, zaprosiła mnie na kawę, a mi oczko poleciało.
– Dobrze, że przyszłaś, bo to nie jest oczko tylko oko! Wyglądasz, jakbyś uciekała przed jakimś drapieżcą, który cię zahaczył pazurem. A może to mąż nie chciał cię wypuścić z samochodu?
– Nie rób takich głupich min, tylko wyciągnij jeszcze płaszcz z szafy!
– Może jeszcze mam ściągnąć koszulę?
– Koszulę, a po co?
– Bo masz plamę. Tylko w moją nie wejdziesz. W płaszczu też się nie dopniesz.
– Nie dobijaj mnie! Zarzucę na plecy, nie będę nawet wkładała rąk do rękawów, a plamę zasłonię marynarką.
– Oj, Ewka, weź się w garść! Jestem twoją przyjaciółką i zaczynam się o ciebie naprawdę martwić.
– Nie przesadzaj! Nic mi nie jest. Mam teraz trudniejsze dni, ale wiesz, w tym roku szkolnym matura Pawełka, a on chyba sobie z tego do końca nie zdaje sprawy. Z Adamem też coś się nam nie układa. Ale to temat na dłuższą rozmowę, a ja muszę lecieć, bo pani prezes czeka.
Wszyscy widzą, że ze mną coś nie tak. Każdy mądry z daleka. Zośka – niby szczęśliwa mężatka, przynajmniej taką udaje. Rozczula się, gdy opowiada o tym swoim Kaziku. Ostatnio nawet się spięłyśmy, bo nie wytrzymałam, kiedy znów zaczęła szczebiotać:
– Ale Kaziu zrobił mi niespodziankę. Wyobraź sobie, że codziennie przygotowuje mi kolację, dwa razy w tygodniu przynosi kwiaty.
Nie zdzierżyłam i wypaliłam:
– A co ty robisz dla Kazika?
W zasadzie to co mnie interesuje jej małżeńska sielanka, tyle co zeszłoroczny śnieg, którego nie było zbyt wiele. A Marcin ma więcej pieniędzy niż wszyscy sąsiedzi do kupy wzięci. I co on może wiedzieć o życiu, o problemach rodzinnych. O tym, jak trudno zapanować nad siedemnastolatkiem, któremu hormony buzują. Idę do pięknej Violi, bo muszę później wyskrobać te pozwy. Jakby nie mógł się tym zająć jakiś aplikant. Nie, mi zawsze przypada najgorsze. Niby to ważne, duży klient, jak wygramy sprawę, dostanę premię. Będzie na jakąś imprezę. Może Zośkę wyciągnę na Mazury. Popijemy, pobawimy się, zrelaksujemy i nikt nie będzie mnie kontrolował, ile wypiłam. Wszyscy niby z troski. Mam gdzieś ich troskę. Jestem ciekawa, jak by się zachowywali, gdyby byli na moim miejscu. Ja sobie tak radzę z problemami i to jest moja indywidualna sprawa!
– Już jestem, przepraszam, pani prezes, ale weszłam do koleżanki, a ona miała jakiś problem z klientem i musiałam jej pomóc.
– Coś poważnego?
– Nie, jakieś niejasności w umowie handlowej. Ale już wszystko wyjaśniłam.
– No tak, pani Ewo, jeżeli chodzi o umowy handlowe, to pani jest czarodziejką. Ja dzięki pani nigdy nie miałam problemu z terminami dostaw. Pani tak wszystko skomponuje, że podpisują w ciemno, a później reflektują się, że nie warto z nami zadzierać. I jak nie dotrzymają terminu, to będzie ich drogo kosztowało.
– No tak, bo ludzie podpisują, nie przeliczają procentów, bo niby co to jest pięć procent. Tylko nie mają świadomości, że to od wartości całego zamówienia i za każdy dzień opóźnienia. Po dwudziestu dniach ma pani towar za darmo.
– Pamięta pani tego stolarza, cwaniaczka z Piaseczna?
– Tego, co chciał ogłosić upadłość?
– Tak, pani go tak docisnęła, że w zębach stoły przywoził, jak się zorientował, że straci swojego range rovera.
– Pamiętam, tak mu wyliczyłam amortyzację trzymiesięcznego samochodu, że straciłby też dom letni, którego nie zdążył przepisać na żonę.
– Na tych stołach to zarobiłam pięćset procent. To najtańsze meble, jakie kupiłam. I nawet tego nie uczciłyśmy.
– Jeszcze przyjdzie na to pora.
– To może, zamiast do kawiarni na kawę i ciastko, wstąpimy do restauracji na lampkę wina?
– Pani prezes, z panią to duża przyjemność, ale ja jestem w pracy.
– Jeden kieliszek nikomu nie zaszkodzi. Więcej nie mogę, bo przyjechałam samochodem. Mąż by mnie zabił, jakby musiał znów się płaszczyć przed komendantem.
– Znów? Czyżby miała pani jakieś problemy z policją? Przepraszam, że pytam.
– Nie, pani Ewo, nie mam żadnych problemów, miałam niedawno, ale to nic takiego i mójmąż zadzwonił do pani szefa, on ma przyjaciela prokuratora, który ma w stosunku do niego jakiś dług wdzięczności, a że dobrze zna komendanta, to skontaktował męża, z kim trzeba.
– No tak, oni wszyscy się znają, w końcu spotykają się nad tymi samymi trupami.
– Pani mecenas zna te klimaty. W sumie to nie wiem, o co było tyle hałasu. Wypiłam tylko dwie, może trzy lampki wina. Ale byłam na tyle cwana, że kazałam się zawieźć na krew i po drodze zadzwoniłam do męża.
– I po sprawie?
– No tak, przecież nikomu krzywdy nie zrobiłam, jechałam przepisowo. Chyba za bardzo przepisowo i to było dla nich podejrzane.
– Tak, trzeba uważać. Ja jak wypiję lampkę wina, to kładę na przednie siedzenie togę.
– No tak, kto będzie zatrzymywał prawnika? Po co sobie robić kłopot!
– Na razie się udaje. Ale zawsze się boję, że trafię na jakiegoś ambitnego gówniarza, który będzie chciał się wykazać.
– Zawsze może pani zadzwonić do mecenasa Marcina, a on do swojego kolegi prokuratora.
– Lepiej, żeby taka sytuacja nie miała miejsca. Dlatego dzisiaj tylko lampka wina.
Oczywiście nie skończyło się na lampce. Wypiłyśmy całą butelkę. A ja wcześniej, po przyjściu do pracy, małpkę. I jeszcze te dwa pozwy. Ale z panią Violą omówiłyśmy taką umowę, że tylko modlić się, żeby tapicer się spóźnił. A podpisać, na pewno podpisze, bo ona jest doskonałym odbiorcą. Zamówiła dwieście łóżek, czterysta foteli, sto sof, dwieście puf i zagłówków do jakiegoś nowego hotelu. Niezłą kasę na tym trzepie. Mogłam zostać sprzedawcą mebli, a nie radcą prawnym, to też miałabym kartę stałego klienta w Max Mara i nie wiadomo, w jakim sklepie jeszcze. Jestem ciekawa, ile Marcin ją kasuje za moje usługi. Pewnie tyle, żeby zapłacić mi, Zośce i jeszcze sekretarce. Na wakacje też mu wystarcza.
Muszę tak wejść do biura, żeby nie spotkać Marcina. Chyba czuć ode mnie alkohol. Miętówki nie pomagają. Zajdę do kawiarni po ciastko. W sumie to już zgłodniałam. Czekolada powinna zabić zapach wina. Rano, jak zjadłam batona i zapiłam kawą, było w sumie nieźle. Rozmawiałam z Marcinem i Zośką i niczego nie wyczuli.
Pani Viola zadzwoniła po swojego kierowcę. Mąż jej zagroził, że jak jeszcze raz wywinie numer z alkoholem, to jej nie pomoże. Przeraziła ją wizja siedzenia w areszcie z narkomankami i prostytutkami. Jestem ciekawa, jak często sięga po alkohol. W sumie to niczego jej nie brakuje – zawodowo, dość szczupła, świetnie ubrana, wakacje trzy razy do roku, gosposia, niania do dziecka, korepetytorki, trener personalny, dietetyk, cera gładka jak dupcia niemowlęcia. Nie ma powodów do picia, a jednak też pije.