Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na skraju świata - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,90

Na skraju świata - ebook

Olga to ambitna i odnosząca sukcesy dyrektorka wielkiej korporacji. Od dziesięciu lat jest w szczęśliwym związku, ma zaufanych przyjaciół i kochającą rodzinę. Pewnego dnia jeden telefon wywraca jej życie do góry nogami. Wszystko zaczyna się rozpadać. Partner popada w uzależnienie i poważne kłopoty finansowe, a ukochany ojciec przyjeżdża z Włoch, by zdradzić pewną rodzinną tajemnicę… Olga będzie musiała wyruszyć w podróż do swoich korzeni i zmierzyć się z narastającymi lękami, a przede wszystkim znaleźć odpowiedź na pytanie: kim jestem?

„Na skraju świata” to pełna ciepła opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca w świecie i o prawdziwej miłości, która potrafi zjawić się wtedy, kiedy najmniej jej oczekujemy.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8191-187-0
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

– Dokładnie sprawdziłeś wszystkie szuflady? Przecież musi gdzieś być! Jacek, posłuchaj, nie mogę z tobą dłużej rozmawiać. Po prostu jeszcze raz jej poszukaj. Przecież nie odfrunęła! Cholera jasna!

Po wielkim, okrągłym patio przestał się nieść stukot szpilek i niemal natychmiast zastąpił go huk. Olga Daronin niedostatecznie skoordynowała swoje ruchy i torba z laptopem i dokumentami wysunęła się jej z rąk. Próbowała je chwycić w locie, ale upuściła przy tym także telefon, przytrzymywany ramieniem przy uchu. Jeszcze raz zaklęła i westchnąwszy ze złością, z niemałym trudem kucnęła, by pozbierać cały bałagan. Doskonale przylegająca do ud spódnica prezentowała się na niej świetnie, ale wraz z wysokimi obcasami prawie uniemożliwiała ruchy inne niż chodzenie i siedzenie. Olga wreszcie zebrała swoje rzeczy i pobieżnie obejrzała telefon. Z ulgą stwierdziła, że jest cały i wciąż działa, bo usłyszała dobiegające z niego niecierpliwe pytania:

– Halo, Olga, jesteś tam? Co się stało?!

– Wszystko w porządku – odpowiedziała w końcu, gdy już wstała i wygładziła spódnicę. – To co z tą muchą, znalazłeś?

– Nie. I mówię ci, tutaj po prostu jej nie ma.

– To kup sobie drugą – poradziła. – Ja twojej muchy ze sobą do pracy nie zabrałam, więc ci nie pomogę. Skarbie, nie mam już czasu, kończę, pa. – Rozłączyła się.

Kiedy chwilę później wyszła z przeszklonej windy, znów opierała telefon na ramieniu, czekając na połączenie.

– Jacek, zapomniałam torebki na wieczór – rozpoczęła natychmiast po usłyszeniu trzasku w słuchawce. – Leży na toaletce, weź ją ze sobą, dobrze? Dzięki, pa! – Włożyła telefon do kieszeni futra i już kierowała się do swojego gabinetu.

Szła szybko i pewnie, kołysząc zmysłowo biodrami, wcale nie dlatego że tak chciała, tylko wymuszała to na niej wąska spódnica. W krótkich słowach i uśmiechem witała się z mijanymi ludźmi, aż wreszcie dotarła przed drzwi gabinetu i nie zatrzymując się ani na chwilę, zagadnęła asystentkę o umówione na dziś wizyty.

– Wszystko masz na biurku – odparła Aneta.

– Jesteś aniołem! – pochwaliła ją Olga gdzieś z wnętrza szafy, do której właśnie odwieszała okrycie. – Poproszę…

Nie zdążyła wyrazić swej prośby, bo odwróciwszy się ku drzwiom gabinetu, ujrzała w nich asystentkę z filiżanką aromatycznej kawy. Właśnie o nią zamierzała prosić, ale przyjaciółka ją ubiegła. Jak zwykle zresztą. Aneta była bodaj jedyną osobą w całym biurze, która dorównywała Oldze energią i świetnie znała jej przyzwyczajenia.

– Dziękuję, kochana. – Olga już upijała pierwszy łyk, jednocześnie przerzucając skoroszyty piętrzące się na biurku.

– Aha, zapomniałabym… – zawołała Aneta po chwili. – Przy telefonie masz zapisany numer do Wiktora Lubeckiego. Prosił o kontakt.

Olga przeniosła na chwilę wzrok na małą żółtą karteczkę przyklejoną na skraju biurka. Doskonale pamiętała nazwiska wszystkich ludzi, z którymi robiła interesy, ale z całą pewnością nie było wśród nich żadnego Lubeckiego.

– A kto to taki? – podniosła lekko głos, by Aneta dobrze ją usłyszała w swoim gabinecie.

– Nie wiem – odparła. – Myślałam, że ty będziesz to wiedzieć.

– A mówił coś konkretnego?

– Nie. – Zastanowiła się przez chwilę. – Tylko tyle, że to sprawa prywatna.

Prywatnie Olga także nie znała żadnego Lubeckiego. Ani Wiktora zresztą. Szybko przestała zawracać nim sobie głowę, uznając, że jeśli to nie jest sprawa służbowa, nie musi oddzwaniać. Złożyła kilka zamaszystych podpisów na dokumentach, dopiła kawę i energicznie wstając od biurka, strąciła słabo przyklejoną kartkę z namiarami na rzeczonego Wiktora Lubeckiego. Nawet tego nie zauważyła. Mała fiszka przez chwilę lekko wirowała w powietrzu, po czym opadła wprost do kosza z pomiętymi papierami.

– Na szesnastą umówiłam ci fryzjera.

– A na później się nie dało? – Olga nawet nie podniosła wzroku znad danych i analiz, które właśnie przeglądała. – Nie zdążę z robotą.

– Zdążysz – uspokoiła ją Aneta. – W ogóle za dużo pracujesz. I za szybko – dodała.

– Kochana, jeśli będę mniej efektywna, to zastąpią mnie kimś innym.

– Za dobra jesteś, byliby głupcami, gdyby się ciebie pozbyli. Ale dziś to naprawdę mogłabyś sobie trochę odpuścić.

– Dziś tym bardziej nie mogę. – Olga wreszcie spojrzała na przyjaciółkę. – Muszę zaraz zrobić to, co powinnam jutro do południa.

Tego dnia zaplanowana była duża impreza branżowa, niezwykle ważna dla koncernu BelleJournée. Dlatego Olga Daronin, jako dyrektor do spraw badań i rozwoju rynku środkowoeuropejskiego, wiedziała, że najbliższy wieczór i część nocy spędzi na bankiecie, od którego wiele może zależeć. Będą na nim przedstawiciele innych firm, klienci, dziennikarze i kto wie, jak korzystne interesy zostaną ubite przy rozmowach i rautach.

– Samą pracą nie da się żyć – Aneta wciąż próbowała przekonywać szefową.

– Ale ja ją lubię – uśmiechnęła się Olga – więc po co mam cokolwiek zmieniać?

– Może choćby po to, by mieć więcej czasu dla Jacka?

– Na razie nie narzeka, jest dobrze. Zresztą, też sporo pracuje.

– Straszne czasy. – Aneta westchnęła. – Człowiek żyje, by pracować.

Olga może by i coś na to odpowiedziała, ale na dobre zagłębiła się w lekturze dokumentów, pozostawiona więc sobie asystentka wzruszyła tylko ramionami i nie odezwała się więcej.

– Spóźniłeś się – zauważyła chłodno Olga, gdy Jacek stanął w drzwiach jej gabinetu.

– Ale tylko chwilkę – odparł na swoje usprawiedliwienie i cmoknął ją w policzek.

– Dopnij mi sukienkę. – Udała, że się dąsa, odchyliła włosy znad karku i czekała na jego ruch. – Masz torebkę?

– Mam – mruknął, pocałowawszy ją w szyję.

– Świetnie. Ruszajmy, nie chcę wejść ostatnia.

Na sali było już sporo gości, ale do rozpoczęcia imprezy pozostało jeszcze trochę czasu. Olga z Jackiem odnaleźli na jednym ze stołów swoje winietki i zajęli miejsce tuż obok jej szefa.

– Mówi się na mieście, że to będzie _bellejournée _– szepnął i puścił do niej oko.

– Chyba raczej _bellesoirée_ – odparła.

– Ważne, żeby był nasz – skwitował.

I rzeczywiście, to był wieczór należący do BelleJournée. Olga wraz z szefem Wiesławem Borowiczem trzykrotnie wchodziła na scenę, by odebrać nagrodę. BelleJournée doceniono w kategorii najlepszy zapach roku, innowacja roku oraz największa nadzieja. Wszystkie nagrody były ważne, ale ostatnia zobowiązywała markę do zintensyfikowania działań tak, by w kolejnych edycjach tego konkursu potwierdzić, że wygrała w pełni zasłużenie. I Olga wiedziała, jakie to będą działania, o czym zresztą zaraz po zejściu ze sceny szef jej przypomniał.

– Cholera, teraz to już nie mamy wyjścia i musi nam się udać z tymi naturalnymi kosmetykami.

– Uda się, zobaczysz. Umiemy przecież robić rzeczy dobre.

– Najlepsze, kochana. Najlepsze. – Poklepał ją po dłoni.

Wieczór upływał w atmosferze radości podsycanej szampanem. Kryształowe i srebrzone trofea połyskiwały na stole, a wokół nich toczyły się branżowe rozmowy, przerywane chwilami tańca. Olga promieniała ze szczęścia, jej koledzy z firmy zresztą też. Było wszak z czego się cieszyć. Zdobyte nagrody już w najbliższej przyszłości przełożą się na wyniki sprzedaży, a co za tym idzie, można będzie spodziewać się premii albo i całkiem znaczącej podwyżki. Ubiegły rok należał w branży kosmetycznej do BelleJournée. Zanosiło się, że i w kolejnym firma popłynie na fali wznoszącej, windując wysoko swe produkty i ludzi pracujących na jej sukces.

– Idę pod prysznic. – Olga, kierując się w stronę łazienki, zrzucała z przemarzniętych stóp szpilki i zdejmowała kolczyki. – Dołączysz do mnie?

– Może za chwilę. – Jacek rozpiął muchę, którą wcześniej zdołał jednak znaleźć w swojej szafie. – Napiję się jeszcze. Chcesz drinka na rozgrzanie?

– Nie, mnie już wystarczy – odpowiedziała, przekrzykując szum lejącej się wody. – I tobie także. A może ty byś mnie rozgrzał? – dopowiedziała, ale nie doczekawszy się reakcji, zrezygnowała z flirtu.

Kwadrans później wyszła z łazienki, okryta jedynie ręcznikiem, który pochłaniał strużki wody spływające z włosów. Jacek siedział na kanapie ze szklaneczką whisky w dłoni. Sączył powoli złoty trunek, a przełknąwszy go, kładł głowę na zagłówek i wyglądał na zadumanego albo mocno zmęczonego.

– Moja piękna. – Spojrzał na Olgę, uśmiechnął się i wyciągnął do niej dłoń. Przysiadła tuż obok niego, podciągnąwszy nogę na kanapę. – Jestem z ciebie dumny.

Pocałował ją w policzek, potem za uchem, pogłaskał mokry od włosów kark, aż wreszcie położył dłoń na brzegu ręcznika i wsunął ją pod miękką tkaninę. Olga wtuliła twarz w jego gęstą, pieczołowicie przystrzyżoną brodę i poczuła delikatny zapach wody kolońskiej zmieszany z alkoholem.

Zanim usnęli znużeni emocjonującym wieczorem, Jacek zaproponował krótkie egzotyczne wakacje.

– Nie dam rady – odmówiła. – Nie teraz. Jestem zawalona robotą. Naprawdę nie mogę się wyrwać.

– To może chociaż weekend u twoich rodziców? – nie odpuszczał. – Rzym w styczniu jest o wiele ciekawszy niż Warszawa.

– Innym razem, kochanie. Poczekajmy chociaż do kwietnia, może wtedy będę wolniejsza. Słyszałeś przecież, że Wiesiek już zapowiedział dalszą orkę. Te nagrody zmuszają nas do jeszcze większej pracy, nie możemy spocząć na laurach.

– Wiesiek, Wiesiek – przedrzeźniał lekko zirytowany Jacek. – To go chociaż zagadnij o jakąś podwyżkę, chyba ci się należy.

– Kochanie, przecież wiesz, że stary jest w porządku. Mam nadzieję, że sam podejmie taką decyzję i nie będę musiała go o nic prosić. Pracowałam solidnie i dziś przyszły piękne efekty, więc on powinien równie pięknie podziękować mi za tę pracę. Liczę na sporą premię.

Od samego rana w biurze panowała atmosfera radości i fetowania. Nie wszyscy pracownicy byli poprzedniego wieczoru na gali, więc świętowanie przeniosło się do gabinetów.

– Opowiadaj, jak było! – z niecierpliwością zawołała Aneta, ledwo Olga przestąpiła próg. – Kawa czy jakieś elektrolity?

– Kawa.

– Phi, to jak ty świętowałaś, że cię dzisiaj głowa nie boli? – rozczarowała się Aneta.

– Z umiarem, kochana – roześmiała się szefowa. – Świętowałam ja, a głowa boli Jacka. Troszkę przeholował po gali.

Olga tego dnia pozwoliła sobie na odrobinę luzu i odpuściła nieco z obowiązkami. Najpilniejsze sprawy szybko przepchnęła, a te, które mogły trochę zaczekać, odłożyła na bok. Nie sposób było się skupić na pracy, gdy ciągle ktoś przychodził z gratulacjami lub po opowieści z wczorajszej gali. Telefony też częściej niż z pilnymi kwestiami dzwoniły, by winszować firmie sukcesu.

Sam szef również zajrzał do Olgi, rozsiadł się wygodnie w fotelu i nawet podarował jej jedną z kryształowych statuetek.

– Pani dyrektor – zaczął niezwykle poważnie – zasłużyła pani na tę nagrodę, będzie się tu dobrze prezentować. – Postawił niemal przezroczystą bryłę na biurku i sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. – A tutaj jeszcze mała gratyfikacja. Zasłużyłaś, dziewczyno. – Puścił do niej oko.

Olga właśnie na to liczyła. Sięgnęła po kopertę, w której znalazła czek na piętnaście tysięcy.

– O, tak – mruknęła przeciągle – szef to wie, jak zadowolić kobietę. – Uśmiechnęła się.

– Jestem lepszy od Jacka? – zażartował.

– Dziś z całą pewnością. A tak serio, bardzo ci dziękuję.

– Należy ci się. – Zabawił u niej jeszcze chwilę, po czym wyszedł na papierosa.

Premia, której się spodziewała, spełniła jej oczekiwania. Zastrzyk pieniędzy zawsze się przyda, choćby na małe zakupy, może jakieś zgrabne szpilki albo sukienkę. A może wakacje. Jacek miał niezły pomysł z tym wyjazdem. Co prawda czas był trochę nieodpowiedni, ale Olga chętnie pogrzałaby się na jakiejś rajskiej plaży. Rozważała wszelkie za i przeciw, gdy gdzieś w głębi szafy rozdzwoniła się jej komórka.

– Cześć, skarbie. Powiedz, czy mamy jakieś plany na dzisiejszy wieczór?

– Hej – odpowiedziała. – Ja nie mam żadnych, chyba że ty… – chciała dodać coś dwuznacznego i kuszącego, ale Jacek przerwał jej w pół słowa.

– To świetnie, bo umówiłem się z chłopakami na partyjkę kart. Tylko powiedz, może być u nas, czy raczej mam zarezerwować coś na mieście?

– Może być u nas – zgodziła się trochę rozczarowana. – To ja w takim razie wyskoczę z Anetą na ploteczki.

– Super! – zawołał zadowolony, nie zorientowawszy się, że Olga nie jest zachwycona jego planami.

– A na jakie ploteczki idziemy? – Aneta odezwała się natychmiast po tym, jak Olga odłożyła komórkę.

– Na żadne – odparła. – Tak tylko mu powiedziałam. Zostanę trochę po godzinach, mam sporo do zrobienia.

– O nie, kochana! Skoro obiecałaś, to dotrzymaj słowa.

– Daj spokój – Olga nie sądziła, że przyjaciółka zechce w ogóle podchwycić jej kłamstwo.

– Co daj spokój? Jaki spokój?! Idziemy wieczorem na drinka i to już przesądzone! Ty stawiasz – zaznaczyła dobitnie, celując w nią palcem wskazującym. – Trzeba uczcić ten wczorajszy sukces.

Olga tylko westchnęła, co oznaczało, że skapitulowała i poddała się woli Anety.

Z biura do restauracji szły pieszo, na co Olga nie była zupełnie przygotowana, bo przywykłszy do poruszania się wszędzie samochodem, miała nieodpowiedni strój. Piękne sztuczne futro świetnie na niej leżało, ale stanowiło raczej ozdobę niż okrycie przed chłodem. Rękawy były niepełnej długości, a poły leżały jedna obok drugiej, nawet się nie stykając. Delikatny szal i szpilki na bardzo cienkiej podeszwie także nie chroniły przed styczniową aurą. Śniegu i mrozu co prawda jeszcze w tym sezonie w stolicy nie było, ale Olga i tak wyróżniała się pośród przechodniów i wyglądała co najmniej osobliwie, choć elegancko. Nie to co Aneta. Ona była przyzwyczajona do pieszych wędrówek i komunikacji miejskiej i rzadko się zdarzało, by pogoda ją zaskoczyła.

Zasiadły przy oknie w przytulnej restauracji U Fabiana. Było to miejsce na tyle drogie, że nie przychodziła tu stołeczna hałaśliwa młodzież, ale też nie miało w sobie luksusu i ekstrawagancji, które przyciągałyby zmanierowanych i zblazowanych bogaczy. Można tu było przyjść na biznesowy lunch, romantyczną kolację albo z paczką przyjaciół. Olga bywała tu niekiedy z Anetą, częściej z Jackiem, a najczęściej przesiadywał tu Jacek ze swoimi branżowymi partnerami, ubijając interesy przy dobrym obiedzie. Lokal chętnie odwiedzano nie tylko ze względu na dobrą atmosferę i kuchnię. Można było w nim znaleźć rozrywkę w postaci klimatycznych koncertów na pianino i trąbkę albo rozegrać z przyjaciółmi partię darta w odosobnionej sali.

Dziewczyny rozpoczęły wieczór od podpłomyków z kurczakiem i grzanego piwa. Potem Aneta kilkakrotnie jeszcze zamawiała drinki, a Olga poprzestała na drugim piwie i ledwo je sączyła.

– Pij szybciej, coś ty taka cienka? – Aneta kiwnęła głową na duży kielich przyjaciółki, a w odpowiedzi zobaczyła jedynie grymas na jej twarzy.

Olga pijała rzadko, raczej symbolicznie i kiedy tylko mogła, wybierała trunki smakowe, by nie czuć mocy i goryczy alkoholu. Bywając na zakrapianych imprezach, zwykle sięgała po jedną szklaneczkę i przy niej upływał jej czas.

W lokalu prawie wszystkie stoliki były zajęte, w krótkich chwilach zamyślenia czy milczenia dziewczyny dyskretnie rozglądały się po sali, obserwując gości. Aneta jednak skupiała swą uwagę głównie na jednym z kelnerów.

– Spójrz na tego chłopaka – szepnęła, przechylając się przez stolik w kierunku Olgi. – Przystojny, prawda?

Olga przyjrzała się uważniej i przyznała jej rację. Rzeczywiście, miał w sobie coś, co mogło przykuwać uwagę. Był wysoki, po męsku zgrabny, fason koszuli i krój spodni dobrze podkreślały jego sylwetkę, a przy tym spoglądał na swoich klientów tak uważnie, jakby powierzali mu bardzo ważne sprawy, a nie składali zwykłe zamówienia.

– Zbieramy się! Kończ pić, ja zamawiam taksówkę i zaraz poproszę rachunek.

Olga uznała, że Aneta wystarczająco dużo wypiła jak na jeden wieczór, i czas już najwyższy wracać do domu.

– Hej! – koleżanka wniosła sprzeciw. – Przecież nic nie robię! Daj chociaż popatrzeć! Jestem wolna, mogę oglądać się za facetami.

– Owszem, ale zawsze lepiej na trzeźwo – spokojnie odparła Olga. – Wychodzimy.

Trochę im jeszcze zeszło, zanim opuściły restaurację. Aneta, jak na złość, powoli dopijała drinka, więc Olga zdążyła jeszcze wziąć kolację na wynos, zanim podjechała taksówka. Wchodząc do mieszkania, miała nadzieję, że koledzy Jacka już się rozeszli, a on posprzątał po ich wizycie. Pomyliła się jednak. Od dużego kuchennego stołu wstawało właśnie sześciu mężczyzn, zbierając karty i pieniądze. Mieszkanie przesiąknięte było dymem przemieszanym z oparami alkoholu. W Oldze się zagotowało, ale przełknęła wściekłość i zdołała uprzejmie przywitać Jackowych gości. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że zbierają się do wyjścia.

– Jak się bawiłaś? – zagadnął Jacek, zamykając drzwi za kumplami.

– Jak dotąd świetnie – odparła oschle – ale teraz znacznie gorzej.

– Daj spokój – zbagatelizował jej niezadowolenie. – Zaraz to ogarnę i będzie po sprawie.

Olga dopadła okien w kuchni i salonie i pootwierała je na oścież. Do środka wpadło natychmiast mroźne nocne powietrze.

– Wyziębisz cały dom.

– Bo ty go zasmrodziłeś! – krzyknęła. – I jesteś pijany!

– Daj spokój, czepiasz się. Ty też piłaś. – Pochylił się nad nią, próbując ją pocałować.

– Ale się nie upiłam – warknęła.

– Ja też nie – bronił się. – Jestem tylko na lekkim rauszu.

– Coraz częściej ostatnio. Głodny jesteś? – złagodniała trochę.

– Coś bym zjadł – odparł, zaglądając do papierowej torby z logo U Fabiana.

By nie prowokować kłótni, która zawisła w powietrzu, Olga napuściła wody do wanny i wzięła długą, gorącą kąpiel. Gdy wyszła z łazienki, w mieszkaniu po gościach pozostał już tylko lekki zapach papierosowego dymu. Jacek posprzątał ze stołu, włączył zmywarkę i czekał na rozwój wypadków. Wszystko wskazywało na to, że złość Olgi zelżała, i widział szansę na uniknięcie scysji. Kiedy tylko opuściła łazienkę, sam wśliznął się do środka, by wziąć szybki prysznic. Kwadrans później już układał się po swojej stronie łóżka, zerkając w półmroku, czy jego złośnica śpi.

Olga czuła zmęczenie, ale resztki irytacji i jeszcze jedna sprawa nie pozwalały jej usnąć. Uniosła głowę nad poduszkę i spytała:

– Graliście na pieniądze?

– Ale tylko jedną partyjkę – odparł.

– Ile było w grze?

– Jakieś grosze.

Niezadowolenie Olgi znów wzrosło. Zacisnęła zęby i nie zrobiła mu żadnych wyrzutów, ale powzięła decyzję, by ograniczyć kontakt z kumplami. Bez nich nie będzie go kusił ani alkohol, ani hazard. Zapomniała tylko, że ma do czynienia z dorosłym facetem.Rozdział 2

W Osadzie dawno nie było takiego wypadku, do którego pędziłyby dwie karetki na sygnałach. Przy rozbitych pojazdach zebrał się pokaźny tłumek gapiów, bo akurat był czwartek, dzień targowy. Ratownicy najpierw musieli utorować sobie dostęp do poszkodowanych, a dopiero potem mogli przystąpić do udzielania pomocy. Przybyły na miejsce patrol policji rozgonił ciekawskich, zostawiając jedynie kilku, którzy podali się za świadków zajścia. Gdy dwie ofiary wypadku jechały na chełmski SOR, czynności policyjne na miejscu zdarzenia trwały jeszcze w najlepsze. Na poboczu jezdni stał rozbity maluch i mocno pognieciony skuter vespa.

Kilkanaście minut później pacjenta z pierwszej karetki przetransportowano na oddział ratunkowy i umieszczono na najdalszym z łóżek. Był przytomny i po wstępnych oględzinach nie stwierdzono większych obrażeń, jedynie kilka stłuczeń, otarć i zwichnięcie nadgarstka.

Parę chwil po pierwszym pacjencie wwieziono na salę i drugiego z tego samego wypadku i ulokowano go na przeciwległym końcu sali. Wszystko wskazywało na to, że jego obrażenia są poważniejsze, choć złamanie nogi przy upadku ze skutera i tak można byłoby nazwać szczęściem.

Obaj pacjenci leżeli na wznak, ze wzrokiem wbitym w sufit, z dala od siebie. Przy obu krzątali się lekarze i pielęgniarki. Wreszcie ten pierwszy przechylił głowę w lewo i uniósł się lekko na łokciu.

– Ale nam się przytrafiło – odezwał się, ale nikt mu nie odpowiedział. – Dobrze, że żyjem. Jeszcze może jakoś trochę pociągniem. Tylko kołomyi teraz dużo będzie z nami. Mnie to ręka najbardziej boli. No i głowa.

– Panie, coś się pan tak rozgadał?! – nie wytrzymał ten drugi i ofuknął sąsiada. – Człowieka łeb i noga napierdala, a temu się na pogaduchy zebrało! Daj już pan spokój! Ja pana nawet nie znam!

– Ale ja pana znam – odpowiedział mężczyzna, niezrażony jego słowami.

– Taak? – przeciągle zapytał ten ze złamaną nogą i wreszcie, oderwawszy spojrzenie od sufitu, przekręcił głowę w prawo. – Ha! – zakrzyknął. – Toż to ty! A skąd żeś się tu wziął?!

– A stąd, co i ty – odparł mężczyzna, uśmiechając się nieznacznie. – Tak mnie się właśnie widziało, że jakbyś to ty we mnie wjechał.

– Co!? Zdurniałeś albo się w łeb stuknąłeś! To ty żeś we mnie wjechał!

– Ale to ty skręcałeś w lewo i mnie nie przepuściłeś.

– A czego ja miał cię przepuszczać?! – obruszył się kierowca skutera.

– Bo takie są zasady – spokojnie tłumaczył ten z malucha.

– A ja mam w dupie twoje zasady! Tyś młodszy, powinieneś ustąpić!

– Bronek, to tak nie działa.

Kłótnia rozwijała się w najlepsze, ale z interwencją wkroczył rozbawiony nią lekarz.

– No, panowie, koniec tych żartów.

– Panie, to nie są żadne żarty – Bronisław wciąż się wściekał. – Ja się tu chyba połamałem, a ten pacan jeszcze winy we mnie szuka!

– To prawda – zgodził się z nim lekarz – udo się panu złamało i kość piszczelowa i właśnie jedziemy na salę operacyjną. Wygląda na to, że poleży pan sobie u nas trochę na wyciągu.

Tymczasem na salę wszedł policjant, by przesłuchać obu poszkodowanych, ale Bronisława właśnie zabierano na zabieg.

– Pańskie nazwisko? – zwrócił się do kierowcy malucha.

– Janczar Ignacy – odparł mężczyzna.

Potem nastąpił cały szereg kolejnych pytań, na które przesłuchiwany odpowiadał logicznie, sensownie i spokojnie. Wszystko wskazywało na to, że jego wersja wydarzeń była tą prawdziwą, potwierdzili to też wcześniej świadkowie w Osadzie. Na zeznania Bronisława trzeba będzie jeszcze poczekać, ale sprawa wydawała się prosta i przejrzysta. Niespotykane w całym tym zdarzeniu było jedynie to, że zderzyli się ze sobą dwaj bracia, a jeden z nich uważał, że pierwszeństwo należało mu się z powodu starszeństwa.

Jedyne, co łączyło Bronisława i Ignacego Janczarów, to ta sama matka z ojcem, poza tym wszystko raczej ich dzieliło. Temperamenty, światopoglądy, poziom kultury osobistej – wszystko to sprawiało, że byli jak ogień i woda. Bronisław był porywczy, kłótliwy, egocentryczny, często wręcz wulgarny w słowach, Ignacy zaś stanowił ostoję spokoju, mądrości i anielskiej cierpliwości, zwłaszcza do brata. Obaj wdowcy. Ignacy bezdzietny, Bronisław – ojciec dwóch córek, które od lat mieszkały w Norwegii i rzadko go odwiedzały.

Bronisławowi pod narkozą nastawiono złamane kości, zespolono śrubami, zamontowano wyciąg i przewieziono go na oddział ortopedii. Ignacy tymczasem szykowany był do wypisu, ale lekarz zdecydował, że jednak pozostawi go przez noc na obserwacji i wypuści dopiero następnego dnia.

– Nie może tak być, panie doktorze – pacjent próbował oponować. – Toż tam na mnie mój przychówek czeka, obrządek trza robić, kury pozaganiać, krowę wydoić. Zwierzyna nie da rady. Tylko kot se poradzi, ten włóczykij. A reszta to bidna beze mnie.

Lekarz rozumiał argumentację, jednak wypisu odmówił. Pacjent więc westchnął tylko i zapytał o swoją komórkę.

– Nie wiem, gdzie jest pański telefon – odparł lekarz.

– A kurtka gdzie?

Z kurtki rozebrano go w karetce i teraz złożona była w depozycie. Szybko ustalono, że w jej kieszeni są też portfel i telefon. Ignacy niewprawnie wybrał jeden z kilkunastu zapisanych kontaktów i przyłożywszy aparat do ucha, czekał na połączenie.

– Dzień dobry, Wiktor – przywitał się charakterystycznym dla siebie zaśpiewem i najkrócej, jak potrafił, wyjaśnił okoliczności swojej niedyspozycji, skromnie i nieśmiało prosząc sąsiada o pomoc.

Wiktor Lubecki nie miał sumienia odmówić. Choć sam ledwo znajdował chwilę dla siebie, Ignacego nigdy nie zostawiłby bez ratunku. Obiecał, że doglądnie jego gospodarstwa, a jutro odbierze go ze szpitala.

Zajrzał do pokoju, a upewniwszy się, że babka drzemie przy włączonym telewizorze, pochwycił roboczą kurtkę z wieszaka i wyszedł z domu. Do obejścia Janczara miał nie więcej niż trzysta pięćdziesiąt metrów, kiedy wyszedł za stodołę, widział je jak na dłoni. By jak najszybciej obrobić się przy jego zwierzętach, wskoczył w samochód i w minutę był u sąsiada. Dobrze się orientował w jego gospodarstwie, bo znał je od dzieciństwa i do dziś często tu bywał.

Najpierw sypnął kurom ziarna w kurniku, na co z hałasem zleciały się pod grzędę i już miał je z głowy, za ostatnią zamknąwszy drewniane wrota. Potem napoił konia i krowę, podrzucił im siana, po czym zabrał się do dojenia. Szło mu powoli i niezgrabnie, bo od dawna już się w tym nie wprawiał. Zanim wyszedł z obory, zerknął jeszcze na prosię i podsypał mu nieco otrąb. Kotu wlał ciepłego mleka do miski, ale wygłodniały pies pierwszy do niej dopadł. Dolał im więc jeszcze, a na koniec gwizdnął na kundla i wpuścił go do swojego auta. Zwierzę dobrze go znało i ufało mu, bo bez oporu dało się wywieźć.

– Chodź! – Wiktor zachęcił psa, by wszedł do domu babki. – Poczekaj, zaraz coś dostaniesz.

Nie było go ponad pół godziny. Wacława Mądrzyk ocknęła się w tym czasie i cierpliwie czekała na wnuka.

– Już nie śpisz, babciu? – zapytał z troską. – Potrzeba ci czegoś?

– Niczego, kochany – odparła kobieta. – A co on tu robi? – Wskazała na psa.

– A, Ignacy w szpitalu, to musiałem dojrzeć jego zwierzyny. Wszystko nakarmiłem, tylko jego karma gdzieś w domu, a ja klucza nie mam. Zaraz mu nasmaruję jakiego chleba ze smalcem, niech je – mówiąc to, już krzątał się po kuchni i szykował psu jedzenie.

Cywil dreptał przy nim niecierpliwie, a kiedy dostał wreszcie pełną miskę, zajadał zachłannie, głośno mlaskając. Potem pokręcił się chwilę po podwórzu, po czym, skierowawszy się ku domowi Ignacego, umknął w mroku.

Teraz Wiktor musiał zająć się własnymi obowiązkami. Gospodarstwa wprawdzie żadnego nie miał, ale mocno schorowaną babkę na utrzymaniu, której doglądał najtroskliwiej, jak tylko potrafił. Dopóki zdrowie jej pozwalało na samodzielną egzystencję, wnuk zaglądał do niej często, ale życie wiódł kilkanaście kilometrów od Białogóry, w Sokolinie, gdzie przed kilku laty wybudował piękny dom. Teraz bywał u siebie niczym gość, coraz częściej pomieszkując u babki. Chciał zabrać ją do siebie, wtedy łatwiej byłoby mu pogodzić pracę z opieką, ale nie potrafiła się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Wacława co prawda nigdy nie narzekała, jednak wnuk wyraźnie widział, jak tęskni za swoimi kątami, więc nie zważając na niedogodności, podporządkował jej całe swoje życie.

Chwilę dla siebie wygospodarował dopiero przed północą. Zebrał w garść okruszki z kuchennego stołu, strzepnął je do zlewu, machinalnie nalał wody do czajnika i wstawił na gaz. Równie odruchowo sięgnął po pojemnik z czarną herbatą, wsypał sporo do kubka, uniósł nakrywkę czajnika, by nie gwizdał i nie zbudził Wacławy. Oparłszy się o kredens, czekał. Dopiero teraz poczuł tępy ból w kręgosłupie i pulsowanie w skroniach. Przemknęło mu przez myśl, że jeszcze trochę, a stanie się wrakiem człowieka, zupełnie jak jego osiemdziesięciotrzyletnia babka.

W kaflowym piecu zaczynało dogasać, narzucił więc na ramiona polarowy koc i sprawdził skrzynkę mailową. Jak co dzień było sporo wiadomości. Trochę spamu, ale przeważała korespondencja służbowa. Firma wciąż dobrze prosperowała tylko dzięki Arturowi, wspólnikowi Wiktora, który wziął na siebie w ostatnim czasie większość obowiązków. Jasno jednak mówił, że dłużej tak się nie da, i namawiał Wiktora do znalezienia jakiejś pomocy przy opiece nad babką.

– Stary, zatrudnij opiekunkę na kilka godzin w tygodniu albo odłóż ten swój honor na bok i powiedz Monice, żeby poczuła się trochę do odpowiedzialności.

Wiktor wtedy mruczał coś pod nosem i uchylał się od odpowiedzi. Opiekunkę może i kiedyś weźmie do pomocy, ale Moniki nigdy nie poprosi. Choćby miał się zaharować przy Wacławie, żona nie dowie się, że on sobie nie radzi.

Monika była jego pierwszą miłością. Dziewczyna z sąsiedniej wsi, ładna, radosna i bardzo chętna do poznawania uciech młodego życia. Może wszystko potoczyłoby się inaczej, ale młodzieńczą miłość zdusiła proza dorosłości. Mieli po siedemnaście lat, gdy Monika zaszła w ciążę i wszystko szlag trafił. Skończyły się marzenia o wielkim, bogatym życiu w mieście, za to na wsi zawrzało. Ludzie szeptali po kątach o młodocianych rodzicach i złym wychowaniu, a oni musieli stawić temu wszystkiemu czoła. Obie niezadowolone ze stanu rzeczy rodziny zgodziły się w jednym: młodych trzeba pożenić, by wstydu jeszcze większego nie było. I pewnie jakoś by to się dalej nieźle potoczyło, gdyby nie fakt, że ani Wiktor, ani Monika do małżeństwa po prostu nie dorośli. Przez rok żyli razem, ucząc się wychowywania dziecka, ale w końcu oboje zaczęli oddalać się od siebie i miłość przerodziła się w kłótnie i wzajemne pretensje. Monika zarzucała Wiktorowi, że wrobił ją w dziecko, sam się dalej uczy, a ona nie ma takiej możliwości. Z czasem zaczęła podrzucać syna swoim rodzicom i zaocznie studiować w Lublinie. Wiktor też studiował i pracował, dla chłopca mając niewiele czasu. Po kilku latach on zdecydował, że chce mieszkać na wsi i dojeżdżać do pracy, ona zaś chciała pracować i mieszkać w Lublinie. Mieszkali więc na dwa domy, Wiktor u rodziców, Monika z dzieckiem na stancji. Niby się odwiedzali, wspierali i wychowywali syna, ale wszystko to rozłaziło się w szwach, aż wreszcie po latach oboje uznali swoją porażkę i przestali się starać. Już się nawet chyba nie lubili, a największym przegranym był syn.

– Wiktor, dziecko. – Wacława ocknęła się z lekkiego snu i wyrwała go z zamyślenia. – Idźże już spać. Toż już późno.

– Tak, tak, babciu. – Podniósł głowę znad laptopa i zajrzał przez otwarte drzwi do pokoju. – Nic ci nie trzeba? Może poduszkę poprawić?

– Wszystko w porządku, kochany. To już niedługo – dodała po cichutku.

Wiktorowi aż ciarki przeszły po grzbiecie, ale udał, że nie słyszał słów babki. Może coś jej się tylko przyśniło? Lepiej nie drążyć tematu.

Przed południem zajechał pod chełmski szpital i odnalazł tam Ignacego, który czekał już gotowy do wyjścia, z wypisem w dłoniach.

– Ot, widzisz, narobiło się. Mieli my przygodę. Ale dobrze, żeś ty zechciał pomóc. Teraz to tylko w tobie nadzieja.

– Pomogę, panie Ignacy – zapewnił Wiktor. – Jak zawsze, pomogę.

Nie mógłby inaczej z kilku powodów. Najważniejszy z nich był ten, że Ignacy zawsze w zgodzie sąsiadował z Wacławą i dopóki zdrowie im pozwalało, wspierali się w gospodarskich obowiązkach. Dlatego też Wiktor nie wyobrażał sobie teraz pozostawić tego starszego człowieka na pastwę losu albo egoistycznego brata Bronisława. Nawet gdyby kiedykolwiek zamierzał czegoś odmówić sąsiadowi, to wiedział doskonale, że zmieniłby zdanie w chwili, gdy spojrzałby w jego twarz. Z pozoru była ona zwyczajna, jak to u starych ludzi, usiana wieloma zmarszczkami, ze starczymi plamami, ale ze szczerym uśmiechem i niesamowitymi oczami, które z uwagą obserwowały rozmówcę. Oczy te były jakby rozmyte, wypłukane, bladoniebieskie i prawie bezrzęse. Powieki opadały na nie, ale i tak nie zdołały przesłonić tego czaru, delikatności i ufności, które z nich biły. Takie szczere oczy rzadko ludzie miewają, a jeśli już, to zwykle wzbudzają nimi w innych instynkty opiekuńcze i niczym nieuzasadnioną tkliwość. Wiktor przez całe swe życie spoglądał w te Ignacowe oczy, zdążył się więc z nimi obyć, ale bywało, że wciąż jakaś żałość ściskała go na ich widok.

Zanim zabrał Ignacego do Białogóry, wstąpili jeszcze do Bronisława. Leżał przykuty do łóżka, z uniesioną nogą i przytroczoną żelazną kulą. Na sali byli podobni jemu, każdy z jakimiś złamaniami po wypadkach. Od czasu do czasu ktoś jęknął przy próbie przekręcenia się na drugi bok, a ktoś inny poskarżył się na doskwierający ból.

– Panooowie – odezwał się na to Bronisław – was dwóch razem nie boli tak, jak mnie jednego – zapewnił z niejaką dumą.

Usłyszawszy to, Wiktor mimowolnie się uśmiechnął. Cały Bronisław, nigdy nikomu nie potrafił współczuć, zawsze myślał tylko o sobie.

„Biedny Ignacy. Będzie musiał przez jakiś czas doglądać tego marudę. No, chyba że córki pokwapią się wreszcie do ojca”.

– Bidę mam teraz, wiesz? – zagadnął Ignacy w drodze do domu. – Samochód pognieciony albo i co gorszego w nim jeszcze, trza naprawić i się wykosztować. A i do Bronka trza jeździć, a potem przy nim w domu chodzić. Na mnie to wszystko spadnie, bo na kogóż by? Oj, ciężko będzie – westchnął. – A niech no tylko śniegu nawieje, to już całkiem se nie poradzę.

– Damy radę, panie Ignacy. – Wiktor spojrzał w te blade ufne oczy. – Damy radę.

– Toż ty swoje kłopoty masz. Na co ci jeszcze i moje? Mnie tylko trochę ręka doskwiera, mnie nic nie jest. Tylko bez tego samochodu ja jak bez ręki właśnie.

– Naprawi się – pocieszył. – A dopóki auto będzie w warsztacie, to ja ze wszystkim pomogę.

Ignacy pokiwał głową i poczuł, jak mu łzy napływają do oczu. Nadziwić się jakoś nie mógł, że tyle dobroci w tym chłopaku.

Następne dni były bardzo intensywne i wyczerpujące zarówno dla Wiktora, jak i Ignacego. Jeden wciąż sprawował opiekę nad babką, próbował nie zaniedbywać przy tym firmy i jeszcze wygospodarował czas, by znaleźć mechanika dla rozbitego malucha sąsiada. Drugi zaś z nadwyrężonym nadgarstkiem doglądał swego dobytku, zachodził niekiedy do Wacławy w odwiedziny i jeszcze dojeżdżał do Chełma, by dotrzymać towarzystwa unieruchomionemu w szpitalu bratu. Córki Bronisława nie przyjechały do ojca, ale zapowiedziały, że jak tylko go wypiszą do domu, to wpadną na trochę, by się nim opiekować.

– Przepraszam – Ignacy zagadnął któregoś razu pielęgniarkę, dojrzawszy ją przechodzącą korytarzem – przy łóżku mojego brata dzwonek nie działa. Czy można by go jakoś naprawić?

Bronisław poskarżył mu się, że pielęgniarki nie opiekują się nim odpowiednio, bo kiedy próbuje się do nich dodzwonić, żadna nie przychodzi. A kiedy już któraś zajrzy, to szybko pyta, czy nie brak niczego, i ucieka.

– Proszę pana – odpowiedziała pielęgniarka, po chwili zawahania – ten dzwonek nie działa, bośmy go odcięły.

– A dlaczego?

– Bo pański brat niemal bez przerwy go używał, wydzwaniał sobie na nim jakieś rytmy i wzywał nas po kilka razy na godzinę. I, proszę mi wierzyć, te wezwania nigdy nie były uzasadnione. Przeważnie swędziała go noga pod bandażami i kazał ją sobie drapać.

– Ach tak… – Ignacy myślał, że spali się ze wstydu. – To ja panią najmocniej przepraszam.

– Nie, niech pan się tym nie przejmuje. – Pielęgniarka uśmiechnęła się delikatnie. – Pan lepiej spyta brata, dlaczego wczoraj odciął ciężarki.

Ignacy jęknął, jeszcze bardziej zażenowany, i aż przymknął oczy. Sapnął, westchnął i po raz kolejny przeprosiwszy, poszedł do Bronisława.

– No i co z tym dzwonkiem? Będzie działał?

– Nie będzie – obruszył się Ignacy. – Ty lepiej powiedz, czegoś te kulki odciął?

– O, już się poskarżyli – zagderał Bronisław. – Przeszkadzali, tom je urżnął.

– Toż dla draki ci ich nie przyczepili! – syknął. – To potrzebne, żebyś do zdrowia wrócił.

– Ty gówno wisz! – rozdarł się pacjent i próbował odwrócić plecami do brata, ale ze względu na wyciąg było to niemożliwe.Rozdział 4

U Janczarów powolutku wszystko szło ku dobremu. Bronisław przeleżał kilka tygodni w szpitalu, potem jeszcze trochę w domu i wreszcie o kulach zaczął kuśtykać po obejściu. Dopóki był leżący, doglądały go córki i często odwiedzał brat, a kiedy zaczął chodzić, kobiety wróciły do siebie i pozostał jedynie pod opieką Ignacego. Z wizytą zachodzili też czasem sąsiedzi, ale rekonwalescent tak narzekał na swój los, że mało kto odważył się na ponowne odwiedziny.

Poza tym Bronisław został uznany za winnego spowodowania wypadku i obciążono go kosztami rozprawy sądowej. To, że nie poniósł większej kary, zawdzięczał Ignacemu, bo ten nie wniósł przeciw niemu żadnych roszczeń i sąd wziął pod uwagę, że sam sprawca został najbardziej poszkodowany, czyli niejako – najdotkliwiej w ten sposób ukarany. Bronisław miał duże zastrzeżenia do orzeczonego wyroku i wyrażał je głośno na sali sądowej, ale sędzia ostro zareagował, przypominając, jaka maksymalna kara grozi za spowodowanie zagrożenia na drodze i uszczerbku na zdrowiu. To nieco ostudziło zapał oskarżonego, choć z pewnością go nie przekonało.

Rozbity samochód Ignacego udało się wyklepać w nieodległym warsztacie i dzięki temu po wyjeździe córek Bronisław miał nadal codzienną opiekę, bo brat popołudniami do niego zaglądał. Ignacemu przybyło obowiązków, ale nie narzekał. Jak zwykle krzątał się z trudem i mozołem wokół swoich zwierząt, czasem ugotował jakąś zupę, omiótł kuchnię, potem wybierał się do Lipek do Bronka albo odwiedzał Wacławę i tak schodziły mu dni. Wieczorami planował, co będzie robił nazajutrz, a na przedwiośniu myślą wybiegał jeszcze dalej, snując zamiary obsiania swoich niewielkich pól.

Ignacy przez całe życie był stale w ruchu, nie uznawał próżniactwa, a kończąc jedną robotę, już brał się do następnej. Nigdy nie oszczędzał sił, swoją ziemię i zwierzęta stawiał zawsze ponad sobą. Najpierw one musiały być obrządzone i zagospodarowane, potem przychodził czas na zaspokajanie własnych potrzeb. Zapewne dlatego, mimo iż pięć lat młodszy od brata, wyglądał na starszego. Bolące biodro nie pozwalało mu na swobodny chód, przeciążany latami kręgosłup też odmawiał posłuszeństwa, a spracowane ręce obrosły skórą twardą jak kamień. Do tego doszedł jeszcze ból w nadgarstku jako pozostałość po niedawnej kolizji z bratem.

Przy Ignacym Bronisław wyglądał jak panisko. Niewysoki co prawda, ale słusznej wagi, na dumnie wypiętym brzuchu splatał dłonie pulchne, ale całkiem nieźle wypielęgnowane, stworzone raczej do wskazywania roboty niż jej wykonywania. Mieszkał sam, nie obrabiał nawet kawałka ziemi. Nie posiadał ani psa, ani kota.

Ignacy wracał od niego zmęczony bardziej, niż gdyby wypielił cały swój ogród. Brat bezczelnie wykorzystywał swoje niedawne złamanie i nie chciał robić w domu absolutnie nic, choć zdrowie już mu na to pozwalało. Wypierał się jednak tego i czekał zawsze na gotowe. A ile się nagderał i nażalił na swój los, to wie tylko sam Ignacy, który pokornie tego wszystkiego słuchał, z rzadka tylko nie wytrzymując i prosząc brata o opamiętanie.

Najwięcej spokoju zaznawał Ignacy we własnym domu, pośród zwierząt, a także w odwiedzinach u Mądrzykowej. Spacerował sobie do niej powoli, ciągnąc nogę za nogą i pogwizdując oberki. Zasiadał w głębokim starym fotelu obok jej łóżka i gdy miała lepszy dzień, gawędzili niespiesznie, wspominając minioną dawno młodość i przeszłe dobre czasy. Wiktor dzięki tym odwiedzinom sąsiada znajdował wreszcie trochę czasu, by nadrabiać zaległości w firmie, które ogromnie mu się piętrzyły.

Ignacy doskonale wiedział, że przed wielu laty Wacława miała romans z jego upośledzonym bratankiem Mietkiem, ale teraz nie miało to już najmniejszego znaczenia, bo i chłopak od dawna nie żył, i wszystko wokół przeminęło, więc po co do tego wracać. Zresztą, ludzie co mieli do Wacławy, to jej zdążyli wiele razy wypomnieć i opluć niejednokrotnie. I też sami już przemijali, zabierając te nienawiści ze sobą do grobów, a młodych te zaprzeszłe historie nic nie obchodziły. Ignacy na szczęście dawno temu zrozumiał, że Mietek z Wacławą nikomu krzywdy żadnej nie wyrządzili, a przynajmniej żywot swój wzajemnie umilali.

Ostatnio Mądrzykowa nic na ten temat nie mówiła, ale bywało, że zebrało jej się na wspominki i czasem westchnęła:

– Ech, ten Mietek to był taki dobry chłopak. Jak on o mnie dbał… Nie ma już takich ludzi.

Wacława miała zbyt ciężkie życie, by Ignacy miał jej jeszcze dokładać przykrości. Poza tym była to jego sąsiadka najbliższa, życzliwa, to jak to tak, odwrócić się od człowieka tylko dlatego, że inni ją wyklęli? A komu ona krzywdę zrobiła? Chyba tylko sobie, narażając się ludziskom. A teraz już i jej żywot dobiega kresu, to o co się tu awanturować?

– Chleba ciepłego przyniosłem.

Wiktor obrócił się na dźwięk głosu sąsiada.

– Dziękuję, ale babcia to dziś chyba go nie spróbuje. Śpi – wyjaśnił.

– A nic nie szkodzi. – Ignacy machnął ręką. – Tobie niech będzie na zdrowie.

Wiktor odwinął ściereczkę z pachnącego bochenka i odruchowo przytknął do nosa, zaciągając się cudownym aromatem, a gdy zaczął go kroić, spod noża z trzaskiem wyskakiwały kawałeczki chrupiącej skórki. Nie mógł się powstrzymać i wgryzł się w grubą kromkę, zanim położył na niej plastry twarogu delikatnie oblane lipowym miodem. Ignacy z przyjemnością spoglądał na zajadającego Wiktora, a i sam jadł z apetytem, dochodząc do wniosku, że w towarzystwie naprawdę lepiej smakuje.

– Wacława coraz słabsza? – zagadnął.

– Niestety – odparł Wiktor. – Przebłyski pełnej świadomości ma już coraz rzadziej. Rozmawia sama ze sobą, śmieje się i płacze na przemian. Czasem wiem, że woła mojego dziadka, a innym razem Mietka. Ale przeważnie to bełkocze coś bez sensu. Wczoraj, jak rozwieszałem pranie, całkiem przytomnie powiedziała: „Widzisz, jakby ja ci tego prania nie zrobiła, to ty byś w brudnym chodził, nieboże”. A przecież ona już trzeci tydzień z łóżka nie wstaje.

– Co to się z ludźmi robi… – Westchnął ciężko Ignacy i przetarł załzawione oczy. – A opowiedz, co tam u twego chłopaka? – po długim milczeniu zapytał o Wiktorowego syna.

– A… – jęknął niezadowolony Wiktor. – Mówiłem, prosiłem, ale nie, on wiedział lepiej! I Monika, jak nigdy, zgadzała się ze mną, że głupotę robi, że jeszcze ma czas, młody jest. I jej nie słuchał, gałgan jeden. To teraz ma! Właśnie się rozwiódł!

– Wiktor, ale ty wiesz, że on nic od ciebie nie odbiegł? – w głosie Ignacego pojawiły się wesołe nuty. – Jesteście identyczni, do tego on robi te same błędy, co ty. Ile miałeś lat, jak żeś się żenił?

– To co innego! – zaperzył się Wiktor. – Ja Monikę kochałem, a ona na dodatek w ciąży była. Z nami było inaczej.

– Tak samo – spokojnie odparł Ignacy. – Wy dwaj jesteście takie same narwańce. Toczka w toczkę.

Ignacy trafił w sedno. Syn wdał się w ojca, zwłaszcza charakterem, przez co relacje między nimi były co najmniej napięte.

– Że się ożenił tak młodo, to nic złego – zawyrokował Ignacy. – Tyś przecież zrobił to samo. A że się rozwiódł, może to i dobre? Czasem najlepszą odpowiedzią na ożenek jest rozwód. Może on mądrzejszy od ciebie, jak myślisz?

Cała Białogóra, skąd pochodził Wiktor, i Sokolin, gdzie wybudował dom, wiedziały, że jego małżeństwo jest fikcją od ponad dwudziestu lat.

– Jak mądrzejszy, skoro te same błędy popełnia?

– Wiesz, błędy każdy popełnia swoje, ale kto nauki z nich wyciąga, ten mądry. Mnie się zdaje, że młody poszedł po rozum całkiem szybko. Dwóch dekad na to nie trza mu było.

– Sugeruje pan, że i ja powinienem się rozwieść? – Wiktora właściwie zaczynała ta rozmowa bawić. Ot, stary wdowiec udziela mu rad.

– A gdzie mnie tam dyktować, co masz robić. – Ignacy spojrzał na niego tym swoim łagodnym wzrokiem. – To twoje życie. Szkoda tylko, żeś dotąd szczęścia nie znalazł.

– Ja nie mam czasu na takie pierdoły. Tu babka wymaga opieki, tam firma upomina się o uwagę.

Dłużej już nie filozofowali, rozmowa zeszła na bardziej przyziemne tematy, aż wreszcie Ignacy z trudem wstał z krzesła i pokuśtykał do domu.

– Ignac – odezwał się do niego Bronisław – mnie by się zdało do okulisty pojechać. Nie podwiózłbyś mnie?

– Nie. Gdzie mnie tam do jazdy po mieście. Ja już tylko do Osady, nie dalej.

– Aj tam – brat nie odpuszczał. – Tylko raz. Jak ja już całkiem wydobrzeję, to se sam pojadę.

– A po co ci ten okulista? Przecież niedawno żeś był.

Bronisław lubił dbać o siebie. Szczególnie troszczył się o swój wzrok, często bywając u okulistów w całym powiecie. Jak na człowieka osiemdziesięcioletniego cieszył się dobrym zdrowiem, a to, co dolegało jego oczom, to zwykłe starcze niedowidzenie, na które nie znaleziono dotąd sposobu prostszego niż okulary korekcyjne.

– A gdzie ty byś tym razem chciał pojechać do tego okulisty? – zapytał na wszelki wypadek Ignacy. – Bo jak do Łęcznej, to tam mógłbym cię zawieźć.

– O nie! – zakrzyknął Bronek. – W Łęcznej to gówno, nie okulista! – dodał po swojemu, dosadnie i prostacko.

Bronisław w całym swym życiu chyba nie pochwalił żadnego doktora. Każdy przepisywał mu jakieś suplementy, bo i nie było innej potrzeby, a że pacjent nie odczuwał zmian w samopoczuciu, więc uznawał, że mu nie pomogło. Zresztą jak mogło pomóc, skoro niemal każdy medykament lądował w szufladzie, gdzie popadał w zapomnienie.

– A co ci dolega?

– No jak co? – żachnął się. – To co zawsze, ślozy mnie lecą bez przerwy i nieostro widzę.

– Na łzy to krople zapuszczaj, co to je po szafkach trzymasz – doradził brat. – A na ostrość widzenia to może pomóc noszenie okularów.

A jakże, Bronek miał okulary i nawet czasem je zakładał. Ale prawie nigdy nie czyścił.

Tego typu jałowe dysputy bracia prowadzili codziennie. Jeden się przy nich gorączkował, drugi zaś cierpliwie i mądrze na wszystko odpowiadał. Akurat w trakcie jednej z takich rozmów Bronisława odwiedził znajomy z Osady.

– O, Franek, jak dobrze żeś ty przyszedł! – zawołał na jego widok starszy z braci. – Pamiętasz, jak my w zeszłym roku spotkali się w poczekalni u okulisty?

– No pamiętam – odparł Franek.

– No! – Bronek zatarł ręce z zadowolenia. – To ty mnie tera powiedz, gdzie to było, bo ja bym tam jeszcze raz pojechał. To był taki dobry doktor – zachwalał jak nigdy.

– Wyobraź sobie – odpowiedział na to Franek – że ja do ciebie przyszedł właśnie w tej sprawie. Bo i ja bym chciał do niego pojechać, ale, cholera, nie pamiętam, gdzie to było.

Obaj zwiedzili w ostatnich latach tyle gabinetów okulistycznych, że z tego wszystkiego pogubili się w domysłach, gdzież to mogli byli się spotkać. Próbowali z całych sił odtworzyć tamto zdarzenie, ale bez powodzenia. Im dłużej głowili się nad rozwiązaniem zagadki, tym bardziej byli przekonani, że to był naprawdę dobry doktor i szkoda byłoby nie trafić do niego ponownie.

Ignacy przysłuchiwał się tym bzdurom i od czasu do czasu uśmiechał pod nosem. Ostatecznie nie zawiózł brata do żadnego okulisty, ale dobrze wiedział, że wcześniej czy później Bronek i tak pójdzie na wizytę.

_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel. +48 22 621 10 48

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2021

Wydanie I
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: