Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Na skrzydłach gwiazd - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
31 października 2025
4674 pkt
punktów Virtualo

Na skrzydłach gwiazd - ebook

Adnan Norris ma niezwykły dar – zestaw mutacji genetycznych umożliwiający prowadzenie okrętów przez gwiezdną pustkę. Nim jednak stanie za sterami musi ujarzmić swój talent. W tym celu uda się do obcego państwa i wstąpi do najbardziej wymagającej szkoły w galaktyce – Akademii Nawigacji Gwiezdnej Zjednoczonej Ludzkości, tam rozpocznie niezwykle trudną i niebezpieczną naukę. Pozna nowych przyjaciół, narobi sobie wrogów oraz stanie się ofiarą manipulacji wielkich sił. Tymczasem sytuacja polityczna nieustannie się komplikuje – pierwsza pan-galaktyczna wojna wisi w powietrzu.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368264418
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Przy­szli w cza­sie ma­te­ma­ty­ki. Na­uczy­ciel­ka, pani Cho, przy­stępo­wa­ła wła­śnie do tłu­ma­cze­nia grup­ce znu­dzo­nych dzie­wi­ęcio­lat­ków za­wi­łej kwe­stii liczb rzym­skich, gdy wszyst­kie biur­ka wy­da­ły z sie­bie nie­przy­jem­ny pisk. Ad­nan od razu się roz­bu­dził. Wi­ęk­szo­ść jego pola wi­dze­nia wy­pe­łni­ła pó­łprze­zro­czy­sta błękit­na po­świa­ta. Blask kon­cen­tro­wał się wo­kół ta­bli­cy, spra­wia­jąc, że w na­tu­ral­ny spo­sób sku­pił na niej wzrok. To mo­duł roz­sze­rzo­nej rze­czy­wi­sto­ści jego ta­ble­tu, sprzężo­ny z umiesz­czo­nym we­wnątrz ner­wu wzro­ko­we­go chi­pem i sys­te­mem in­for­ma­tycz­nym szko­ły, zwra­cał uwa­gę chłop­ca, że będzie dzia­ło się coś wa­żne­go.

Po chwi­li drob­ne i krzy­we pi­smo na­uczy­ciel­ki, do tej pory po­kry­wa­jące ta­bli­cę, zni­kło. Za­stąpił je błysz­czący na­pis BA­DA­NIE LE­KAR­SKIE. To­wa­rzy­szył mu trój­wy­mia­ro­wy ob­raz uśmiech­ni­ętej pie­lęgniar­ki wy­po­sa­żo­nej w ta­blet i ste­to­skop. Gra­fi­ka była nie­zbęd­na. Na­wet w eli­tar­nej szko­le imie­nia Świ­ęte­go Sun Tsu nie wszy­scy ucznio­wie dru­giej kla­sy do­brze ra­dzi­li so­bie z czy­ta­niem.

Wśród dzie­ci za­pa­no­wa­ło ra­do­sne po­ru­sze­nie. Ka­żda prze­rwa od mo­no­ton­nych wy­wo­dów pani Cho była mile wi­dzia­na.

– Pro­szę uśpić biur­ka i wzi­ąć ta­ble­ty. – Su­chy głos na­uczy­ciel­ki szyb­ko przy­wo­łał kla­sę do po­rząd­ku.

Cho Dwa, jej cy­fro­we al­ter ego, ob­le­cia­ła po­miesz­cze­nie, po ko­lei spraw­dza­jąc, czy ucznio­wie wy­pe­łnia­ją po­le­ce­nia. Ten wir­tu­al­ny po­moc­nik na­uczy­ciel­ki miał ja­kieś dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów wy­so­ko­ści i ist­niał je­dy­nie w prze­strze­ni roz­sze­rzo­nej. Szko­ła Ad­na­na była jed­ną z nie­wie­lu na Trze­cim Shen­zen, któ­ra mo­gła się po­szczy­cić ry­go­ry­stycz­nym prze­strze­ga­niem kor­po­ra­cyj­nych wzor­ców na­ucza­nia. Ozna­cza­ło to mi­ędzy in­ny­mi, że wszy­scy ucznio­wie przez cały czas prze­by­wa­nia w bu­dyn­ku ko­rzy­sta­li z do­bro­dziejstw rze­czy­wi­sto­ści roz­sze­rzo­nej, a na­uczy­cie­le dys­po­no­wa­li cy­fro­wy­mi po­moc­ni­ka­mi, go­to­wy­mi w ka­żdej chwi­li przy­jść pod­opiecz­nym z po­mo­cą. Pani Cho była przy tym nie­zwy­kle kon­ser­wa­tyw­na oraz nie­spe­cjal­nie ory­gi­nal­na, ogra­ni­cza­ła się do po­je­dyn­cze­go cy­fro­we­go asy­sten­ta, któ­ry w do­dat­ku wy­glądał jak jej mi­nia­tu­ro­wa ko­pia.

Ad­nan spraw­nie wy­ga­sił swój ta­blet, He­lix wer­sja IV. Na Trze­cim Shen­zen był to ostat­ni krzyk mody. Za­le­d­wie kil­ka mie­si­ęcy wcze­śniej przy­wió­zł je gwiezd­ny li­nio­wiec. Kosz­to­wa­ły nie­ma­ło i fakt, że szko­łę było na nie stać, do­bit­nie świad­czył o jej sta­tu­sie. Ad­nan sły­szał, że w świa­tach kor­po­ra­cyj­nych nie­dłu­go ma wy­jść ko­lej­ny, szó­sty już mo­del He­li­xa. Pla­ne­ta, na któ­rej żył, le­ża­ła jed­nak da­le­ko od Zjed­no­czo­nej Ludz­ko­ści. Wia­do­mo­ści, elek­tro­ni­ka czy kon­tent ni­g­dy nie były tu pierw­szej świe­żo­ści.

Z dru­giej stro­ny, na­wet czwar­ty mo­del bar­dzo wy­prze­dzał wszyst­ko, co pro­du­ko­wa­no na Shen­zen. Urządze­nie mia­ło nie­sa­mo­wi­tą moc ob­li­cze­nio­wą, do tego wy­po­sa­żo­no je w mnó­stwo por­tów, czuj­ni­ków i prze­jśció­wek. Ob­słu­gi­wa­ło rów­nież nie­zli­czo­ną gamę pasm i pro­to­ko­łów ko­mu­ni­ka­cyj­nych, co bar­dzo uła­twi­ło jego in­te­gra­cję z na­tyw­ną sie­cią in­for­ma­cyj­ną Shen­zen. Praw­dzi­wa ma­estria kor­po­ra­cyj­nych in­ży­nie­rów ujaw­nia­ła się jed­nak w za­rządza­niu prze­strze­nią roz­sze­rzo­ną. He­lix w cza­sie rze­czy­wi­stym wy­pe­łniał pole wi­dze­nia użyt­kow­ni­ka po­ży­tecz­ny­mi in­for­ma­cja­mi: wy­kre­sa­mi, es­ty­ma­ta­mi, pod­po­wie­dzia­mi. Bez pro­ble­mów wspó­łpra­co­wał rów­nież ze wszyst­ki­mi zna­ny­mi sys­te­ma­mi rzu­to­wa­nia: tro­da­mi, go­gla­mi, so­czew­ka­mi czy wresz­cie pe­łno­praw­ny­mi im­plan­ta­mi ner­wu wzro­ko­we­go.

Ad­nan sły­szał, że to wła­śnie uni­wer­sal­no­ść He­li­xów za­pew­ni­ła suk­ces ca­łej se­rii. Był to je­den z wi­ęk­szych hi­tów eks­por­to­wych Zjed­no­czo­nej Ludz­ko­ści. Uży­wa­no ich pra­wie wszędzie poza sa­mym Sek­to­rem Kor­po­ra­cyj­nym. W tym ostat­nim do­mi­no­wa­ły urządze­nia bar­dziej wy­spe­cja­li­zo­wa­ne, do­sto­so­wa­ne do po­trzeb lo­kal­nych po­pu­la­cji i ich roz­bu­cha­nych in­fos­fer. Wszędzie in­dziej lu­dzie ko­rzy­sta­li z He­li­xów. Ich pro­du­cent, kor­po­ra­cja TLS, był nie­ma­lże mo­no­po­li­stą. Oczy­wi­ście lo­kal­ne rządy, w tym ten Fe­de­ra­cji, któ­rej częścią było Trze­cie Shen­zen, pró­bo­wa­ły stwo­rzyć wła­sne al­ter­na­ty­wy, jed­nak bez wi­ęk­szych suk­ce­sów. Lo­kal­ne pro­duk­ty rzad­ko kie­dy do­rów­ny­wa­ły ar­cy­dzie­łom kor­po­ra­cyj­ne­go de­si­gnu.

– Ile to po­trwa, pro­szę pani? – wy­so­ki pi­skli­wy gło­sik Miry Han­sen, kla­so­wej pry­mu­ski, roz­le­gł się, jak zwy­kle, jako pierw­szy.

– Nie wi­ęcej jak go­dzi­nę, moja dro­ga. Po­win­ni­ście… – za­częła na­uczy­ciel­ka, lecz prze­rwa­ło jej pu­ka­nie do drzwi. Za­raz po­tem, nie cze­ka­jąc na od­po­wie­dź, do sali wsze­dł wy­so­ki mężczy­zna w bia­łym far­tu­chu. Ad­nan od razu zwró­cił uwa­gę na to, że nie ist­niał on w rze­czy­wi­sto­ści roz­sze­rzo­nej. Nad jego gło­wą nie mi­go­tał iden­ty­fi­ka­tor z na­zwi­skiem i funk­cją. Do­dat­ko­we za­py­ta­nie, któ­re chło­piec na­tych­miast wy­słał do sie­ci za po­śred­nic­twem in­ter­fej­su siat­ków­ko­we­go, rów­nież nie zwró­ci­ło żad­nych in­te­re­su­jących da­nych. Syl­wet­kę mężczy­zny ota­cza­ły je­dy­nie es­ty­ma­ty wzro­stu, wagi, wie­ku i hi­sto­rii ge­ne­tycz­nej. Były to in­for­ma­cje, któ­re He­lix usta­lił na pod­sta­wie tego, co chło­piec wi­dział. A to z ko­lei ozna­cza­ło, że ta­jem­ni­czy gość nie fi­gu­ro­wał ani w szkol­nej, ani też w pu­blicz­nej ba­zie da­nych. Pod far­tu­chem mężczy­zny wi­dać było gra­na­to­wo-zło­te ele­men­ty ubra­nia. Ad­na­no­wi sko­ja­rzy­ły się z kor­po­ra­cyj­nym mun­du­rem, jaki od cza­su do cza­su wi­dy­wał w fil­mach przy­go­do­wych. Ko­lej­ne za­py­ta­nie skie­ro­wa­ne do ta­ble­tu je­dy­nie wzmo­gło eks­cy­ta­cję chłop­ca. Urządze­nie oce­ni­ło, że z du­żym praw­do­po­do­bie­ństwem ubiór nie po­cho­dził z Shen­zen.

Dale Kipp, naj­lep­szy przy­ja­ciel Ad­na­na, rów­nież był roz­en­tu­zja­zmo­wa­ny.

– Łał! My­ślisz, że to zno­wu szcze­pion­ka? Ter­ro­ry­ści? – ode­zwał się do nie­go kon­spi­ra­cyj­nym szep­tem.

– Mam na­dzie­ję, że nie. Nie cier­pię in­iek­to­rów – od­po­wie­dział mu nie­co spe­szo­ny Ad­nan.

– Za­ło­żę się, że to zno­wu ter­ro­ry­ści. Do­sta­nie­my za­strzy­ki, żeby nie wy­ro­sła nam trze­cia ręka albo coś po­dob­ne­go. Eks­tra! – kon­ty­nu­ował tym­cza­sem Dale.

Oj­ciec Ad­na­na był zda­nia, że Dale ogląda sta­now­czo zbyt wie­le fil­mów. Jego ro­dzi­ce, ma­gnat pa­li­wo­wy i par­la­men­ta­rzyst­ka, ni­g­dy nie mie­li dla nie­go cza­su. W zwi­ąz­ku z tym nie zo­rien­to­wa­li się jesz­cze, że ich je­dy­nak uzy­skał nie­skrępo­wa­ny do­stęp do do­mo­we­go sys­te­mu roz­ryw­ko­wo-ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go. Te­raz mło­dy Kipp spędzał całe dnie, ogląda­jąc vidy sen­sa­cyj­ne i wia­do­mo­ści sys­te­mo­we. W po­łącze­niu z dzie­ci­ęcą wy­obra­źnią two­rzy­ło to wy­bu­cho­wą mie­szan­kę. Teo­rie chłop­ca rzad­ko kie­dy mia­ły coś wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią, po­mi­mo tego Ad­nan słu­chał ich z nie­ma­łą przy­jem­no­ścią. Do­brze było cza­sa­mi wspól­nie po­ma­rzyć.

Nie­ste­ty Ka­lam, sztucz­na in­te­li­gen­cja za­rządza­jąca do­mem Ad­na­na, nie dał się tak ła­two oszu­kać. Ogra­ni­czał chłop­cu do­stęp do wszyst­kie­go co nie było baj­ka­mi lub ma­te­ria­ła­mi edu­ka­cyj­ny­mi. A prze­cież po­wiedz­my so­bie szcze­rze, dzie­wi­ęcio­la­tek jest sta­now­czo zbyt doj­rza­ły, aby oglądać je­dy­nie baj­ki, i sta­now­czo zbyt mądry, aby zbyt wie­le cza­su po­świ­ęcać pro­gra­mom edu­ka­cyj­nym.

Tym­cza­sem ta­jem­ni­czy mężczy­zna rzu­cił krót­ko do pani Cho:

– Je­ste­śmy go­to­wi.

Na­stęp­nie znik­nął za drzwia­mi, nie za­szczy­ca­jąc dzie­ci na­wet jed­nym spoj­rze­niem.

Na­uczy­ciel­ka po­spiesz­nie usta­wi­ła uczniów gęsie­go i po­pro­wa­dzi­ła ich w kie­run­ku ga­bi­ne­tu le­kar­skie­go. Przed po­miesz­cze­niem sta­ło dwóch ko­lej­nych nie­zna­jo­mych w far­tu­chach, pro­wa­dząc ci­chą roz­mo­wę z dy­rek­to­rem szko­ły, pa­nem Bu. Rów­nież ci mężczy­źni po­zo­sta­wa­li za­gad­ką na po­zio­mie prze­strze­ni roz­sze­rzo­nej. Byli za­tem kom­plet­nym prze­ci­wie­ństwem pana Bu, o któ­rym He­lix Ad­na­na wie­dział na­praw­dę dużo. Na przy­kład że pry­wat­nie był mężem pani Cho oraz – co bar­dziej istot­ne – pre­ze­sem miej­skie­go klu­bu mi­ło­śni­ków pie­ro­gów.

Dy­rek­tor był bar­dzo po­dob­ny do swo­jej żony: wy­so­ki, chu­dy i ja­sno­wło­sy. Ró­żnił ich przede wszyst­kim głos. W przy­pad­ku pani Cho su­chy i zgrzy­tli­wy, a u jej męża ni­ski, miły i zde­cy­do­wa­ny.

Tym­cza­sem Tom Kwam­be, inny ró­wie­śnik Ad­na­na, wy­ci­ągnął ta­blet i za­czął z ukry­cia ska­no­wać roz­mów­ców dy­rek­to­ra. Ad­nan nie miał po­jęcia, cze­go Tom pró­bu­je się do­wie­dzieć, nie­mniej jed­nak był cie­kaw re­zul­ta­tów. Nie­ste­ty je­den z mężczyzn do­strze­gł jego pró­by.

– Żad­nych ska­nów! – syk­nął w kie­run­ku pana Bu.

Ten ski­nął gło­wą i wy­dał po­le­ce­nie:

– Wy­łączyć czuj­ni­ki w ta­ble­tach!

Wśród dzie­ci roz­le­gł się jęk za­wo­du. Ad­nan usły­szał ci­chy trzask. To za­mknęła się po­kryw­ka jego ta­ble­tu, prze­sła­nia­jąc ka­me­rę, li­dar i inne sen­so­ry. Na te­re­nie szko­ły dy­rek­cja mia­ła ab­so­lut­ną wła­dzę nad urządze­nia­mi elek­tro­nicz­ny­mi na­le­żący­mi do uczniów. Na­stęp­nie pan Bu wy­stąpił na śro­dek ko­ry­ta­rza i swo­im spo­koj­nym, rze­czo­wym gło­sem oznaj­mił:

– Nie ma się czym de­ner­wo­wać. To tyl­ko ru­ty­no­we ba­da­nia. Nie po­trwa­ją dłu­go, dwie, trzy mi­nu­ty w przy­pad­ku ka­żde­go z was.

– Co to zna­czy ru­ty­no­we? – spy­ta­ła Ka­ren Higgs. Ka­ren nie na­le­ża­ła do naj­by­strzej­szych.

– Nor­mal­ne. Stan­dar­do­we. Za­pla­no­wa­ne. Ty­po­we – ode­zwa­ła się Cho Dwa, ma­te­ria­li­zu­jąc się na­gle w oko­li­cach su­fi­tu.

– Tak. Tak wła­śnie – do­dał pan Bu, przy­ta­ku­jąc wir­tu­al­nej asy­stent­ce żony.

– Mo­że­my już za­czy­nać? – prze­rwał mu mężczy­zna w far­tu­chu. – Mamy jesz­cze jed­ną szko­łę do ob­sko­cze­nia, a tu­taj to do­pie­ro trze­cia kla­sa…

– Tak, tak, oczy­wi­ście. Pani Cho? – rze­kł do ma­łżon­ki pan Bu. Dy­rek­tor za­wsze zwra­cał się do żony w spo­sób bar­dzo pro­fe­sjo­nal­ny. Ad­nan od­no­sił wra­że­nie, że re­pu­ta­cja szko­ły jest dla nie­go wa­żniej­sza niż co­kol­wiek in­ne­go. No może poza so­lid­ną por­cją pie­ro­gów w pi­ąt­ko­wy wie­czór.

Na­uczy­ciel­ka ski­nęła gło­wą.

– Dzie­ci, będzie­cie wcho­dzić w po­rząd­ku al­fa­be­tycz­nym – po­wie­dzia­ła. Po czym zer­k­nęła na li­stę i nie­co gło­śniej do­da­ła: – Da­mien Alon­zo.

Ni­ski, wy­ra­źnie prze­stra­szo­ny dzie­wi­ęcio­la­tek pod­nió­sł rękę, jed­no­cze­śnie cho­wa­jąc się za To­mem Kwam­be.

– No już, nie ma się cze­go bać. Kil­ka mi­nut i będzie po wszyst­kim – pani Cho sta­ra­ła się do­dać mu od­wa­gi. Da­mien jed­nak wci­ąż nie chciał się ru­szyć z miej­sca.

– Co by na to po­wie­dział twój oj­ciec? – do­da­ła Cho Dwa, pod­la­tu­jąc do­kład­nie na­prze­ciw­ko jego twa­rzy i bio­rąc się pod boki. To już mu­sia­ło po­dzia­łać. Wszy­scy wie­dzie­li, że oj­ciec Da­mie­na jest ge­ne­ra­łem lot­nic­twa. A syn ge­ne­ra­ła nie mógł prze­cież być tchó­rzem! Wy­star­czy­ło o tym przy­po­mnieć Da­mie­no­wi i już był go­to­wy na wszyst­ko. Chło­piec spi­ął się w so­bie i sztyw­nym kro­kiem ru­szył w kie­run­ku drzwi ga­bi­ne­tu ni­czym żo­łnierz ru­sza­jący do sa­mo­bój­cze­go na­tar­cia. ■Rozdział 2

Kie­dy przy­szła ko­lej Ad­na­na, z nie­za­po­wie­dzia­ne­go ba­da­nia ule­cia­ła już cała aura nie­sa­mo­wi­to­ści. Re­la­cje wy­cho­dzących uczniów były zgod­ne. Nuda! Za­strzyk, tro­chę cze­ka­nia, a po­tem po­ka­zu­ją ró­żne ob­raz­ki. Nie­co eks­cy­ta­cji wzbu­dzi­ła in­for­ma­cja Toma Kwam­be, że spraw­dził pla­ne­tar­ną bazę prze­stęp­ców i tam rów­nież nie zna­la­zł ta­jem­ni­czych nie­zna­jo­mych. Ad­na­na to spe­cjal­nie nie zdzi­wi­ło. Pan Bu nie wpu­ści­łby prze­cież do szko­ły byle zbi­rów. Swo­ją dro­gą za­sta­na­wia­ło go, cze­mu ro­dzi­ce Toma po­zwa­la­ją mu na do­stęp do da­nych do­ty­czących kry­mi­na­li­stów. U jego ojca ni­g­dy by to nie prze­szło. Tak czy ina­czej, upew­ni­ło to chłop­ca, że ta­jem­ni­czy lu­dzie albo pra­cu­ją dla rządu, albo są spo­za pla­ne­ty. To pierw­sze wy­da­wa­ło mu się znacz­nie bar­dziej praw­do­po­dob­ne. Nie znał żad­ne­go po­wo­du, dla któ­re­go mia­łby ba­dać ich ktoś spo­za pla­ne­ty. No chy­ba że ra­cję miał Dale i było to ja­koś po­wi­ąza­ne z ostat­ni­mi za­ma­cha­mi.

Ad­nan prze­kro­czył próg ga­bi­ne­tu le­kar­skie­go i mało się nie prze­wró­cił. W środ­ku było po­twor­nie ciem­no. Ktoś wy­łączył lam­pę su­fi­to­wą i za­su­nął ro­le­ty. Je­dy­ne świa­tło da­wa­ły roz­licz­ne urządze­nia elek­tro­nicz­ne po­roz­rzu­ca­ne po po­miesz­cze­niu w po­zor­nym nie­ła­dzie. Co cie­ka­we, ich blask miał nie­na­tu­ral­ny czer­wo­ny od­cień. Rze­czy­wi­sto­ść roz­sze­rzo­na znik­nęła, co nie było spe­cjal­nie dziw­ne, dzia­ło się tak za­zwy­czaj pod­czas ba­dań le­kar­skich, aby nie roz­pra­szać dzie­ci.

– Ad­nan Nor­ris? – ode­zwał się ni­ski i nie­co chra­pli­wy głos z mro­ku.

– Tak, pro­szę pana. Cze­mu tu jest ciem­no?

– Obok cie­bie jest pla­sti­ko­we pu­de­łko. Wrzuć do nie­go ta­blet, ko­mu­ni­ka­to­ry, chip awa­ryj­ny…

– Mam im­plant pod­skór­ny – prze­rwał mu dum­nie Ad­nan. W ko­ńcu nie ka­żde­mu przy­słu­gi­wał i nie ka­żde­go było na to stać. Ad­nan był jed­nak jed­nym z naj­wa­żniej­szych, je­śli nie naj­wa­żniej­szym uczniem Świ­ęte­go Sun Tsu. Jako syn pre­zy­den­ta Kon­fe­de­ra­cji Żu­ra­wia, naj­wi­ęk­sze­go pa­ństwa le­żące­go na Shen­zen, miał do­stęp do naj­bar­dziej wy­szu­ka­nych ga­dże­tów tech­no­lo­gicz­nych, często­kroć spro­wa­dza­nych spe­cjal­nie dla nie­go pro­sto z Sek­to­ra Kor­po­ra­cyj­ne­go. Przy­dzie­lo­no mu rów­nież kil­ku oso­bi­stych ochro­nia­rzy cier­pli­wie cze­ka­jących w stró­żów­ce szko­ły. Był to wy­nik kom­pro­mi­su mi­ędzy wy­mo­ga­mi bez­pie­cze­ństwa a nie­za­le­żno­ścią in­sty­tu­cji edu­ka­cyj­nej.

– Nie szko­dzi. Wrzuć tam całą elek­tro­ni­kę, któ­rą mo­żesz bez­piecz­nie zdjąć. Ciem­no­ść jest po­trzeb­na do ba­da­nia – ci­ągnął głos. – Ochro­nia­rze?

Ad­nan ski­nął gło­wą. Nie był pew­ny, czy głos w ciem­no­ści to zo­ba­czył, więc do­dał:

– Cze­ka­ją na ze­wnątrz. Dy­rek­tor nie lubi, kie­dy się kręcą po bu­dyn­ku.

Gdy już wy­ko­nał po­le­ce­nia nie­wi­docz­ne­go mężczy­zny, za­py­tał:

– Co te­raz, pro­szę pana?

– Na lewo od cie­bie jest krze­sło. Spo­cznij na nim i po­cze­kaj, aż wzrok przy­zwy­czai ci się do ciem­no­ści.

Ad­nan usia­dł i za­czął się roz­glądać. Po­wo­li z mro­ku za­częły wy­nu­rzać się kszta­łty. Na środ­ku ga­bi­ne­tu sta­ło ja­kieś dziw­ne, nowe urządze­nie. Zde­cy­do­wa­nie nie było go tu mie­si­ąc temu, kie­dy po­da­wa­no mu szcze­pion­kę na błękit­ną go­rącz­kę. Wresz­cie do­strze­gł też wła­ści­cie­la chra­pli­we­go gło­su. Twarz miał twar­dą i znu­żo­ną. Spod roz­pi­ęte­go far­tu­cha wy­sta­wał mu frag­ment gra­na­to­wo-zło­te­go mun­du­ru. Z tego punk­tu wi­dze­nia jesz­cze bar­dziej przy­po­mi­nał uni­form kor­po­ra­cyj­nej flo­ty.

„Do­kład­nie taki jak w fil­mach!” – po­my­ślał Ad­nan. Szyb­ko jed­nak po­rzu­cił ten trop. Nie było prze­cież żad­ne­go po­wo­du, aby ofi­cer kor­po­ra­cyj­nej flo­ty sie­dział w jego szkol­nym ga­bi­ne­cie i ro­bił dzie­ciom ba­da­nia. Znacz­nie bar­dziej praw­do­po­dob­ne było, że to ja­kaś nie­zna­na mu agen­da rządo­wa. Jego ojca często od­wie­dza­li ta­jem­ni­czy je­go­mo­ście w dzi­wacz­nych uni­for­mach.

Głębiej w po­miesz­cze­niu, rów­nież po­chy­la­jąc się nad ta­ble­tem, sie­dzia­ła wy­so­ka i chu­da ko­bie­ta. Z po­cząt­ku Ad­na­no­wi wy­da­wa­ło się, że to pani Lian, dru­ga żona dy­rek­to­ra i miej­sco­wa le­kar­ka. Ale nie. Ona mia­ła wło­sy dłu­gie i blond, a nie­zna­jo­ma była naj­praw­do­po­dob­niej ruda i w do­dat­ku no­si­ła je spi­ęte. Roz­my­śla­nia prze­rwał mu zno­wu chra­pli­wy głos. Te­raz Ad­nan już wie­dział, że na­le­ży do mężczy­zny w mun­du­rze.

– Dok­tor Jin zro­bi ci za­raz za­strzyk. Nie będzie bo­la­ło. Tym­cza­sem po­wiedz mi: bie­rzesz ja­kieś leki, o któ­rych nie wie two­je do­mo­we SI albo agre­ga­tor?

– Agre­ga­tor? – spy­tał zdzi­wio­ny chło­piec.

– Twój ta­blet – wy­ja­śnił nie­zna­jo­my. – Pew­nie masz He­li­xa? – Głos był wy­ra­źnie zi­ry­to­wa­ny, że musi tłu­ma­czyć ta­kie rze­czy.

– Nie, pro­szę pana. Zna­czy tak, mam He­li­xa, i nie, nie bio­rę żad­nych le­ków. – Ad­nan zro­bił się ner­wo­wy. Nie lu­bił igieł.

– Ugry­zło cię ostat­nio ja­kieś zwie­rzę? Owad? Masz wy­syp­kę, za­wro­ty gło­wy? Po­za­pla­ne­tar­ne ro­śli­ny lub zwie­rzęta w domu?

– Nie, nie. Zna­czy rok temu, la­tem, strasz­nie po­gry­zły mnie ko­ma­ry… Pro­szę pana? O co tu cho­dzi? Co się dzie­je? – spy­tał nie­co już prze­stra­szo­ny Ad­nan.

– To tyl­ko stan­dar­do­we ba­da­nie. Nie ma się czym mar­twić. Mu­si­my się upew­nić, że nie będzie nie­po­żąda­nej re­ak­cji na ini­cja­tor. Nie za­po­mnia­łeś o czy­mś? Ko­ma­ry w ze­szłym roku? Nic w ci­ągu ostat­nie­go mie­si­ąca? Na pew­no? – upew­niał się mężczy­zna.

– Nie, pro­szę pana. – Ad­nan go­rącz­ko­wo sta­rał się so­bie przy­po­mnieć coś, co mo­gło­by być istot­ne. Nic jed­nak nie przy­cho­dzi­ło mu do gło­wy. Bar­dzo chciał od­wlec mo­ment za­strzy­ku, nie zna­la­zł jed­nak żad­nej wy­mów­ki.

W ko­ńcu po dłu­giej se­rii dziw­nych py­tań dok­tor Jin wsta­ła i po­de­szła do Ad­na­na. Ten moc­no chwy­cił po­ręcze krze­sła, za­mknął oczy i za­ci­snął zęby. Obie­cał so­bie, że będzie od­wa­żny. Przy­go­to­wał się na ból, jed­nak za­miast tego po­czuł je­dy­nie swędze­nie na szyi. Otwo­rzył oczy i zo­ba­czył uśmiech­ni­ętą twarz le­kar­ki nad sobą. Mia­ła duże nie­bie­skie oczy i była ca­łkiem mło­da. Znacz­nie młod­sza, niż się spo­dzie­wał. Wy­gląda­ła jak­by była w wie­ku jego sio­stry Aysy, któ­ra nie­daw­no wy­je­cha­ła na stu­dia.

– Wi­dzisz, nie bo­la­ło. Po­wiesz nam, je­śli po­czu­jesz coś dziw­ne­go? Jak­by ci się kręci­ło w gło­wie albo pal­ce ci drętwia­ły? – spy­ta­ła. W od­po­wie­dzi na to Ad­nan po­ki­wał gło­wą. – Dziel­ny chło­pak!

Dok­tor Jin wsta­ła i wska­za­ła na dziw­ne urządze­nie na środ­ku po­miesz­cze­nia. Te­raz do­strze­gł, że stoi przed nim coś w ro­dza­ju ta­bo­re­tu.

– Usi­ądź na sto­łku. – De­li­kat­ny alt dok­tor Jin dzia­łał na nie­go ko­jąco.

Ad­nan po­dra­pał się w miej­sce ukłu­cia i prze­nió­sł się z krze­sła na ta­bo­ret.

– Te­raz po­łóż bro­dę na pod­staw­ce, a ja za­ło­żę ci ten hełm.

Ad­nan po­słusz­nie umo­ścił gło­wę we wska­za­nym miej­scu. Ca­ło­ść za­czy­na­ła mu przy­po­mi­nać wi­zy­tę u oku­li­sty.

– Mo­żesz po­czuć de­li­kat­ne swędze­nie i usły­szeć szum. To nor­mal­ne – kon­ty­nu­owa­ła dok­tor Jin, cia­sno za­pi­na­jąc mu kask na gło­wie.

Rze­czy­wi­ście Ad­nan od razu po­czuł świerz­bie­nie i usły­szał sła­by wi­bru­jący dźwi­ęk.

– Te­raz zo­ba­czysz kil­ka ob­ra­zów – ci­ągnęła le­kar­ka. – Chcie­li­by­śmy, że­byś nam po­wie­dział, co wi­dzisz. – Ad­nan pró­bo­wał po­ki­wać gło­wą, ale kask sku­tecz­nie mu to unie­mo­żli­wił. Za­miast tego po pro­stu rze­kł:

– Tak, pro­szę pani.

Po kil­ku se­kun­dach z ciem­no­ści przed jego ocza­mi za­czął wy­ła­niać się roz­ma­za­ny wi­dok.

– Wi­dzę łód­kę. Na mo­rzu – ode­zwał się, kie­dy był już pew­ny, na co pa­trzy.

– Jaki ko­lor ża­gla? – spy­tał chra­pli­wy głos.

– Nie­bie­ski – od­pa­rł Ad­nan.

– A łód­ka?

– Bia­ła.

– Coś jesz­cze? – Mężczy­zna był wy­ra­źnie znu­dzo­ny.

– Fale, brzeg, ptak. Chy­ba pła­to­me­wa – po­wie­dział nie­pew­nie chło­piec.

– Coś jesz­cze na wo­dzie? – spy­tał nie­zna­jo­my. Ad­nan bar­dzo chciał wie­dzieć, co ta­kie­go miał do­strzec, ale nic szcze­gól­ne­go nie wi­dział. Zgod­nie z praw­dą od­po­wie­dział:

– Nic. Tyl­ko fale.

– Do­bra, idzie­my da­lej – za­ko­men­de­ro­wał głos.

Tym ra­zem oczom Ad­na­na uka­za­ła się czer­wo­na ska­ła. Po jej pła­skiej ścia­nie wspi­na­ło się kil­ku­na­stu lu­dzi w ci­ężkich prze­my­sło­wych kom­bi­ne­zo­nach. Po­tem był gęsty las i wresz­cie błysz­czące noc­ne nie­bo. Głos z ka­żdą chwi­lą był co­raz bar­dziej znie­cier­pli­wio­ny. Ad­nan miał wra­że­nie, jak­by ob­lał ja­kiś test. Nie wie­dział tyl­ko jaki. Za­czął się po­cić, kask go uci­skał.

– Kręci mi się w gło­wie, pro­szę pani – zwró­cił się do le­kar­ki. Miał na­dzie­ję, że dok­tor Jin oka­że wi­ęcej li­to­ści niż mężczy­zna z chra­pli­wym gło­sem. Spra­wia­ła wra­że­nie mi­łej.

– Już ko­ńczy­my, ostat­ni ob­raz. – Chra­pli­wy Głos był bez­li­to­sny. W tym przy­po­mi­nał Ad­na­no­wi ojca, któ­ry był po­tężnym, nie­zno­szącym sprze­ci­wu mężczy­zną. Ci­ężko było go prze­ko­nać do zmia­ny raz ob­ra­ne­go kur­su. Był rów­nież jed­nym z fun­da­to­rów szko­ły imie­nia Świ­ęte­go Sun Tsu.

Ko­lej­ne zdjęcie przed­sta­wia­ło ba­sen pe­łen ba­wi­ących się dzie­ci. Ad­nan miał po­dob­ny, choć tro­chę mniej­szy, w domu. Nad ba­se­nem moc­no świe­ci­ło sło­ńce. Ra­zi­ło. Za­częło mu łza­wić pra­we oko. Chciał je prze­trzeć, lecz nie mógł po­ru­szyć ręką.

– Nie czu­ję rąk! Co się dzie­je? – za­chli­pał.

– Wy­trzy­maj, już ko­ńczy­my – od­pa­rła uspo­ka­ja­jąco le­kar­ka. – Co wi­dzisz?

– Ba­sen. Dzie­ci. Sło­ńce moc­no świe­ci. Razi mnie. – Ad­na­na za­częła bo­leć gło­wa. Ci­chy szum ka­sku sta­wał się nie­zno­śny. Ro­bi­ło mu się nie­do­brze. Chciał, żeby to się już sko­ńczy­ło. W do­dat­ku coś dziw­ne­go za­częło dziać się z jego wzro­kiem. Dno ba­se­nu się wy­gi­ęło, na­gle sta­ło się znacz­nie głęb­sze, jak­by zy­ska­ło kil­ka do­dat­ko­wych wy­mia­rów.

– Pro­szę pani, dzie­je się coś dziw­ne­go – jęk­nął płacz­li­wie Ad­nan, choć bar­dzo się sta­rał za­cho­wać spo­kój. – Ja chy­ba tra­cę wzrok.

– Co wi­dzisz? – za­in­te­re­so­wał się na­gle Chra­pli­wy Głos.

– Ba­sen, jak­by… jak­by się wy­gi­nał.

– To za­raz przej­dzie, za­ufaj mi – sta­ra­ła się go uspo­ko­ić dok­tor Jin. – Ak­tyw­no­ść w V1 – kon­ty­nu­owa­ła le­kar­ka, zwra­ca­jąc się już nie do nie­go.

Nie­zna­jo­my wy­ra­źnie się oży­wił. In­ten­syw­nie prze­wi­jał stro­ny na swo­im ta­ble­cie, kątem oka zer­ka­jąc na mo­ni­tor pe­łen dzi­wacz­nych wy­kre­sów.

– Pod­nie­sio­ny próg ak­ty­wa­cji? Opó­źnio­na re­ak­cja? – rzu­cił w kie­run­ku dok­tor Jin.

– Na to wy­gląda. Te­raz ła­pię też wzbu­dze­nie w V2 oraz V5. – Głos dok­tor Jin rów­nież stał się zde­cy­do­wa­nie bar­dziej pod­eks­cy­to­wa­ny. – Cały hi­po­kamp do­słow­nie się pali. O! Jest i ak­tyw­no­ść w V3, MST rów­nież się bu­dzi.

– Do­bra, je­dzie­my jesz­cze raz – zde­cy­do­wał Chra­pli­wy Głos. – Daj znać Mer­ce­ro­wi.

– Co się dzie­je? Boli mnie gło­wa! – Ad­nan był już bli­ski pa­ni­ki. Oczy mu łza­wi­ły i na­dal nie mógł ru­szyć ręka­mi.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku, chłop­cze, już ko­ńczy­my – od­rze­kła uspo­ka­ja­jąco le­kar­ka. – Spójrz na to jesz­cze raz.

Przed ocza­mi Ad­na­na po­now­nie po­ja­wił się ob­ra­zek z mo­rzem i ża­glów­ką. Tym ra­zem jed­nak był nie­co inny. Ża­giel wy­gi­nał się jak­by na ze­wnątrz w stro­nę Ad­na­na i był na nim ja­kiś dziw­ny wi­jący się sym­bol, coś przy­po­mi­na­jące­go wy­wró­co­ny na dru­gą stro­nę trój­kąt. Uznał, że naj­szyb­szą dro­gą do za­ko­ńcze­nia tego dziw­ne­go ba­da­nia jest oszu­stwo.

– Wszyst­ko jest tak samo. Łód­ka, mo­rze, brzeg, nie­bo – po­wie­dział zde­cy­do­wa­nie.

– Nie kłam, chłop­cze, je­śli będziesz kręcił, będzie­my tu sie­dzieć cały dzień. – Chra­pli­wy Głos przej­rzał go bez pro­ble­mu.

Opór Ad­na­na zga­sł rów­nie na­gle, jak się na­ro­dził.

– Wi­dzę, że ża­giel się wy­gi­na. Jest tam ja­kiś sym­bol, coś jak­by trój­kąt.

– A te­raz?

Przed ocza­mi chłop­ca za­częły po­ja­wiać się ko­lej­ne wi­do­ki. Przy­po­mi­na­ły te po­przed­nie, ale ka­żdy miał ja­kiś nie­re­ali­stycz­ny frag­ment. Ja­kieś miej­sce, gdzie ob­raz ła­mał się, jak­by zło­żo­no go z kil­ku na­kła­da­jących się zdjęć zro­bio­nych pod ró­żny­mi kąta­mi. Przy­po­mi­na­ły źle ob­ro­bio­ny plik gra­ficz­ny, któ­re­mu ktoś pró­bo­wał do­dać głębi, ale przez brak umie­jęt­no­ści za­mie­nił go w abs­trak­cyj­ny bo­ho­maz. Nie­dłu­go po­tem Ad­nan usły­szał, że do po­miesz­cze­nia wcho­dzi trze­cia oso­ba. Nic nie mó­wi­ła, je­dy­nie się przy­słu­chi­wa­ła. Wresz­cie Chra­pli­wy Głos za­wy­ro­ko­wał:

– Mi­ni­mum czwar­ta kla­sa.

– To się jesz­cze oka­że – od­rze­kł nowo przy­by­ły. Jego głos brzmiał twar­do, świsz­cząco. – Jak bar­dzo to jest pew­ne, pani dok­tor?

– Tak bar­dzo, jak może być w tych wa­run­kach. – Ad­nan miał wra­że­nie, że dok­tor Jin po­kręci­ła gło­wą. – Dzie­wi­ęćdzie­si­ąt osiem? Dzie­wi­ęćdzie­si­ąt dzie­wi­ęć pro­cent?

– Wy­star­czy – zde­cy­do­wał ten trze­ci. – Za­pal­cie świa­tło. Pani dok­tor, pro­szę uwol­nić funk­cje mo­to­rycz­ne chłop­ca.

Chwi­lę pó­źniej ko­bie­ta po­de­szła do Ad­na­na i ści­ągnęła mu kask. Chło­piec od razu po­czuł, że zno­wu może się swo­bod­nie po­ru­szać. Znik­nęło rów­nież to dziw­ne brzęcze­nie. Choć od ja­kie­goś cza­su go nie sły­szał, przy­naj­mniej nie świa­do­mie, jego brak wpra­wił go w kon­ster­na­cję. Za­mru­gał i prze­ta­rł oczy. Za­raz po­tem mu­siał zresz­tą je za­mknąć, gdyż w po­miesz­cze­niu zro­bi­ło się ja­sno.

– Na­zwi­sko? – spy­tał Świsz­czący Głos.

– Nor­ris, Ad­nan Nor­ris, ko­man­do­rze – od­po­wie­dział mu po­spiesz­nie Chra­pli­wy Głos.

– Ja­sna cho­le­ra! Tego jesz­cze bra­ko­wa­ło. Szczęście w nie­szczęściu. – Czło­wiek zwa­ny ko­man­do­rem był wy­ra­źnie nie­po­cie­szo­ny. – No nic, będzie­my się tym mar­twić pó­źniej. Sły­szysz mnie, chłop­cze? – zwró­cił się w jego kie­run­ku.

Ad­nan ski­nął gło­wą i po­now­nie otwo­rzył oczy. Wi­dział już ca­łkiem nie­źle, choć ci­ągle nie­co łza­wił, i dzi­ęki temu do­strze­gł na mun­du­rze mężczy­zny pla­kiet­kę z na­zwi­skiem: G. Mer­cer. Ko­man­dor sta­nął przed nim w po­sta­wie za­sad­ni­czej i zde­cy­do­wa­nym gło­sem za­czął re­cy­to­wać ofi­cjal­nie brzmi­ącą for­mu­łkę. Pod­pie­rał się przy tym ho­lo­gra­ficz­nym tek­stem wy­świe­tla­nym z na­ręcz­ne­go agre­ga­to­ra:

– Ad­na­nie Nor­ris, na mocy Trak­ta­tu Szan­ghaj­skie­go z roku 2833 ar­ty­ku­ły 3 do 5 wraz z Ak­tem Na­wi­ga­cyj­nym z roku 2798 ar­ty­ku­ły 13 do 18 oraz Dy­rek­ty­wą o Na­wi­ga­cji i Trans­por­cie Mi­ędzy­gwiezd­nym zo­sta­jesz wcie­lo­ny do Kor­pu­su Na­wi­ga­cji Ma­ry­nar­ki Wo­jen­nej Zjed­no­czo­nej Ludz­ko­ści ze skut­kiem na­tych­mia­sto­wym.

W tym mo­men­cie na ko­ry­ta­rzu roz­le­gły się gło­śne okrzy­ki, któ­rym to­wa­rzy­szył tu­pot bu­tów. Ad­nan od­su­nął się pod ścia­nę, do­brze wie­dząc, co się za­raz wy­da­rzy. Mer­cer spoj­rzał na nie­go zdzi­wio­ny, jed­nak po chwi­li w jego oczach dało się do­strzec zro­zu­mie­nie. Zdążył pod­nie­ść ręce do góry, gdy drzwi do ga­bi­ne­tu wle­cia­ły do środ­ka. Za­raz za nimi do po­miesz­cze­nia wpa­dło sto dwa­dzie­ścia ki­lo­gra­mów ży­wej wagi Mal­col­ma Shu, jed­ne­go z ochro­nia­rzy Ad­na­na.

– Biu­ro Ochro­ny Pre­zy­den­ta! Na zie­mię. – Shu wy­mie­rzył broń w kie­run­ku ofi­ce­ra. Ten po­słusz­nie ukląkł na podło­dze. Do po­miesz­cze­nia tym­cza­sem wpa­ro­wa­ła resz­ta ob­sta­wy. Inny ochro­niarz chwy­cił Ad­na­na w ra­mio­na i wy­nió­sł na ze­wnątrz. Chło­piec zdążył tyl­ko zo­ba­czyć, jak go­ry­le taty bru­tal­nie wy­gi­na­ją ręce i za­kła­da­ją kaj­dan­ki ca­łej trój­ce. Po twa­rzy ko­man­do­ra spły­wa­ła krew, nos miał naj­wy­ra­źniej zła­ma­ny, dol­na war­ga była pęk­ni­ęta. Pan Shu nie na­le­żał do tych, co się ogra­ni­cza­ją. ■Rozdział 3

Gniew ojca Ad­na­na miał dwa eta­py. W pierw­szym sły­chać go było w ca­łej oko­li­cy. Trzęsły się szy­by, do­mo­we sprzęty la­ta­ły po po­ko­jach i roz­bi­ja­ły się na ścia­nach. Twarz przy­bie­ra­ła czer­wo­ną bar­wę, a oczy wy­ra­ża­ły fu­rię. Wszy­scy do­mow­ni­cy, w tym na­wet Ke­mal i jego dro­ny, scho­dzi­li mu wte­dy z dro­gi.

Dru­gi etap był znacz­nie gro­źniej­szy. Głos sta­wał się zim­ny, a spoj­rze­nie sku­pio­ne, pew­ne. Fu­ria za­mie­nio­na w wolę dzia­ła­nia, nisz­cze­nia wro­gów. To wte­dy wła­śnie oj­ciec po­dej­mo­wał de­cy­zje, pla­no­wał ze­mstę. Po­dob­nie było i tym ra­zem. Wpierw zbesz­tał pana Shu i resz­tę ochro­nia­rzy. Po­tem to samo spo­tka­ło na­uczy­cie­li ze Świ­ęte­go Sun Tsu i mamę Ad­na­na, któ­ra na­le­ga­ła, aby go tam po­słać. Wresz­cie przy­szła ko­lej na bli­żej nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nych ofi­cje­li Fe­de­ra­cji oraz Zjed­no­czo­nej Ludz­ko­ści.

Do­pie­ro kie­dy gniew opa­dł, oj­ciec przy­sze­dł do po­ko­ju Ad­na­na. Usia­dł na fo­te­lu, po­sa­dził so­bie syna na ko­la­nach i spoj­rzał mu głębo­ko w oczy.

– Nie po­zwo­lę im cie­bie za­brać, ro­zu­miesz? – po­wie­dział po­wa­żnym gło­sem.

Ad­nan nie­pew­nie ski­nął gło­wą. Oj­ciec przy­ci­snął go do pier­si i kon­ty­nu­ował:

– Wy­sła­łem wia­do­mo­ść do two­jej mat­ki. Będzie tu ju­tro. Nie zo­sta­wi­my cię sa­me­go. Na­wet Aysa przy­je­żdża… Je­stem pre­zy­den­tem… Nie mogą mnie zmu­sić. Nie mają ta­kich mo­żli­wo­ści. Roz­ma­wia­łem już z Jac­kiem Kwam­be… Cho­dzisz do kla­sy z jego sy­nem To­mem, praw­da?

Chło­piec po­ki­wał gło­wą.

– Mam pe­łne po­par­cie par­tii! Nie damy się. Ni­g­dzie nie mu­sisz je­chać.

To po­wie­dziaw­szy, oj­ciec utu­lił go jesz­cze moc­niej i za­mil­kł. Ad­nan le­żał przy­tu­lo­ny do pier­si taty, słu­cha­jąc jego po­wol­ne­go od­de­chu, aż za­snął.

Kie­dy się obu­dził, już zmierz­cha­ło. Był bar­dzo głod­ny. Zsze­dł na dół do kuch­ni. To wła­śnie wte­dy do­szły go gło­sy z ga­bi­ne­tu taty. Było to ra­czej nie­co­dzien­ne. Ke­mal, ich do­mo­wa SI, za­wsze izo­lo­wał ga­bi­net ojca, gdy ten przyj­mo­wał go­ści. Sko­ro te­raz mógł coś usły­szeć, zna­czy­ło to, że albo Ke­mal miał uster­kę, albo też z ja­kie­goś po­wo­du uznał, że Ad­nan po­wi­nien wie­dzieć, o czym roz­ma­wia oj­ciec. Chło­piec zbli­żył się do drzwi. Gło­sy sta­ły się wy­ra­źniej­sze, w du­żej części dzi­ęki ob­rób­ce, któ­rej nie­ustan­nie do­ko­ny­wał jego He­lix.

– …Sie­dem­dzie­si­ąt pro­cent, taką war­to­ść mi po­da­no, ko­man­do­rze – to był oj­ciec Ad­na­na.

– Ta licz­ba jest moc­no prze­sa­dzo­na i obej­mu­je nie tyl­ko zgo­ny, ale też wszel­kie­go ro­dza­ju… nie­do­god­no­ści unie­mo­żli­wia­jące czyn­ną słu­żbę – od­po­wie­dział mu ten sam mężczy­zna, któ­re­go Ad­nan spo­tkał w Świ­ętym Sun Tsu.

Ko­man­dor Mer­cer, pod­po­wie­dział agre­ga­tor.

– Nie­do­god­no­ści, tak? Nie­zły eu­fe­mizm na ka­lec­twa i cho­ro­by psy­chicz­ne. Bo prze­cież to się pod tym kry­je, nie­praw­daż? – Głos ojca Ad­na­na był chłod­ny i zde­cy­do­wa­ny. – Pro­szę mi po­wie­dzieć, ile w ta­kim wy­pad­ku wy­no­si ta praw­dzi­wa, nie­za­kła­ma­na licz­ba?

– To bez zna­cze­nia. To, co ma zna­cze­nie, to fakt, że mamy pe­łne pra­wo za­brać chłop­ca na Trze­cią Zie­mię i wcie­lić do KN – od­pa­rł Mer­cer.

– KN?

– Kor­pu­su Na­wi­ga­cji – wy­ja­śnił ko­man­dor. – I chcia­łbym jesz­cze do­dać, że gdy­by to do­ty­czy­ło ka­żde­go in­ne­go dziec­ka, sam by pan wy­słał siły po­li­cyj­ne, aby ode­brać je ro­dzi­com. Na­wet przez chwi­lę by się pan nie za­sta­na­wiał.

– To strasz­nie nie­for­tun­ne, że to jed­nak jest TO dziec­ko. – W gło­sie ojca wy­brzmie­wa­ła stal.

– Pa­no­wie, pa­no­wie – do dys­ku­sji włączył się ktoś trze­ci. – To się wy­my­ka spod kon­tro­li.

– Co pan pro­po­nu­je, am­ba­sa­do­rze? – spy­tał chłod­no oj­ciec Ad­na­na.

– Ko­man­do­rze, pro­szę szcze­rze po­wie­dzieć, ja­kie są szan­se. Jak wy­gląda Aka­de­mia, sta­ty­sty­ki i tak da­lej. Je­ste­śmy to win­ni panu pre­zy­den­to­wi. Ka­żdy oj­ciec na to za­słu­gu­je.

– On i tak już pod­jął de­cy­zję… – za­czął ofi­cer.

– Ko­man­do­rze! – am­ba­sa­dor od razu uci­ął jego wy­po­wie­dź.

– Już do­brze, do­brze. – Ad­nan usły­szał głębo­ki wdech. – Za­cznę od po­cząt­ku. Pana syn, pa­nie pre­zy­den­cie, po­sia­da nie­zwy­kle rzad­ką kom­bi­na­cję mu­ta­cji i epi­ge­ne­tycz­nej eks­pre­sji ge­nów. Kie­dy mó­wię nie­zwy­kle rzad­ką, do­kład­nie to mam na my­śli. We­dług na­szych sza­cun­ków po­win­na po­ja­wiać się mniej wi­ęcej raz na mi­lion przy­pad­ków. W prak­ty­ce znaj­du­je­my ją dwa do pi­ęciu razy rza­dziej. To zna­czy, że mu­si­my wy­ko­nać dwa do pi­ęciu mi­lio­nów ba­dań, żeby zna­le­źć jed­ne­go kan­dy­da­ta. Na do­miar złe­go samo przy­go­to­wa­nie do słu­żby, to zna­czy tre­ning, ku­ra­cje i tak da­lej, jest nie­zwy­kle wy­ma­ga­jące. Wie­lu kan­dy­da­tów wy­ka­zu­je nad­wra­żli­wo­ść bądź nie­wra­żli­wo­ść na któ­ryś z ini­cja­to­rów, co samo w so­bie jest czyn­ni­kiem dys­kwa­li­fi­ku­jącym.

– Ini­cja­to­rów? – prze­rwał mu pre­zy­dent.

– Sub­stan­cji che­micz­nych nie­zbęd­nych do in­te­rak­cji z ma­try­cą na­wi­ga­cyj­ną – wy­ja­śnił ofi­cer.

– In­ny­mi sło­wy, nar­ko­ty­ków – skwi­to­wał oj­ciec Ad­na­na.

– Zno­wu pan zga­du­je – żach­nął się Mer­cer. – W do­dat­ku błęd­nie. To nie są żad­ne nar­ko­ty­ki. To zu­pe­łnie bez­piecz­ne i do­brze zba­da­ne sub­stan­cje. Kon­ty­nu­ując, Aka­de­mię ko­ńczy mniej wi­ęcej trzech na dzie­si­ęciu kan­dy­da­tów spo­śród tych, któ­rzy przej­dą wstęp­ne sito. Ci, któ­rzy z ja­kie­goś po­wo­du od­pa­dli po dro­dze, mogą kon­ty­nu­ować na­ukę w Ko­le­gium Tak­ty­ki, na Uni­wer­sy­te­cie In­ży­nie­rii Gwiezd­nej lub rza­dziej w in­nych pla­ców­kach spe­cja­li­stycz­nych. Po­wiem wi­ęcej. Byli kan­dy­da­ci na na­wi­ga­to­rów mają rów­nież pre­fe­ren­cje przy przyj­mo­wa­niu na stu­dia tech­nicz­ne i ofi­cer­skie. Za­kła­da­jąc oczy­wi­ście, że spe­łnia­ją wy­ma­ga­nia.

– To zna­czy, je­śli mózg nie wy­pły­nął im no­sem po jed­nym z za­bie­gów? – sar­ka­stycz­nie za­uwa­żył pre­zy­dent.

Ofi­cer zi­gno­ro­wał ten ko­men­tarz i kon­ty­nu­ował:

– Z tych, któ­rzy uko­ńczą na­ukę, mniej wi­ęcej dwa­dzie­ścia pro­cent po­sia­da zdol­no­ść na­wi­ga­cji pierw­szej lub dru­giej kla­sy. To zna­czy, że mogą zo­stać za­stąpie­ni w wi­ęk­szo­ści przy­pad­ków przez SI, boje na­wi­ga­cyj­ne, kom­pu­te­ry. Oko­ło sie­dem­dzie­si­ęciu pro­cent osi­ąga trze­cią kla­sę. To jest już po­ziom nie­do­stęp­ny dla SI, przy­naj­mniej dla tych z ogra­nicz­ni­ka­mi, nie­prze­bu­dzo­nych. Resz­ta to na­wi­ga­to­rzy czwar­tej kla­sy, awan­gar­da flo­ty.

– My­śla­łem, że jest pięć klas na­wi­ga­cji – prze­rwał mu am­ba­sa­dor.

– To praw­da, pi­ątą kla­sę osi­ąga mniej wi­ęcej je­den na ty­si­ąc kan­dy­da­tów. Czy­li _de fac­to_ zda­rza się to rap­tem kil­ka razy na po­ko­le­nie. Na­wi­ga­to­rzy czwar­tej i pi­ątej kla­sy wy­ty­cza­ją nowe szla­ki. Pro­wa­dzą ludz­ko­ść do no­wych gwiazd. Do nie­zba­da­nych za­kąt­ków ko­smo­su. Nio­są świa­tło ludz­ko­ści tam, gdzie ni­ko­go jesz­cze nie było. W gwiezd­ną pust­kę. W nie­zna­ne. Czy może być wa­żniej­sza i bar­dziej za­szczyt­na słu­żba? To jest wła­śnie przy­szło­ść pana syna. Po­ten­cjal­nie oczy­wi­ście. Ad­nan wy­ka­zał wra­żli­wo­ść na wszyst­kie klu­czo­we ele­men­ty w zet prze­strze­ni z wy­łącze­niem ka­na­łu teta-omi­kron, co spra­wia, że z du­żym praw­do­po­do­bie­ństwem będzie na­wi­ga­to­rem wła­śnie czwar­tej kla­sy.

– Je­śli uko­ńczy Aka­de­mię – za­uwa­żył pre­zy­dent.

– Tak, je­śli uko­ńczy Aka­de­mię – przy­znał Mer­cer.

– I ma na to ja­kieś trzy­dzie­ści pro­cent szans?

– Ra­czej dzie­wi­ęćdzie­si­ąt. Ta­kie są szan­se, że… prze­ży­je na­ukę.

– A ja­kie są szan­se, że wró­ci jako wa­rzy­wo?

– Na­oglądał się pan de­fe­ty­stycz­nej pro­pa­gan­dy – od­pa­rł po­gar­dli­wie Mer­cer.

– Pro­pa­gan­dy, tak? Po­wiem panu, co jest pro­pa­gan­dą – wark­nął oj­ciec Ad­na­na, zry­wa­jąc się z krze­sła. – Te wszyst­kie dur­ne fil­my, holo, gry, któ­ry­mi fa­sze­ru­je­cie na­sze dzie­ci od ma­łe­go. Bo­ha­ter­ski na­wi­ga­tor od­kry­wa nowe świa­ty, ra­tu­je całą flo­tę albo na­wet cały sek­tor. Zdo­by­wa pi­ęk­ną ko­bie­tę, wiel­ki ma­jątek i wdzi­ęcz­no­ść ludz­ko­ści. Sta­wia­ją mu po­mnik. Na­zy­wa­ją okręt albo pla­ne­tę jego imie­niem. Rzy­gać się chce. Tak na­praw­dę pew­nie na­wet te licz­by, któ­re mi pan po­da­je, są prze­kła­ma­ne i zma­ni­pu­lo­wa­ne. Nie mo­że­cie, ja wiem, wy­wo­łać tych mu­ta­cji sztucz­nie? Wy­ho­do­wać so­bie na­wi­ga­to­rów?

– Pro­szę mi wie­rzyć, gdy­by tyl­ko… Ma­ry­nar­ka Wo­jen­na Zjed­no­czo­nej Ludz­ko­ści od za­wsze pro­wa­dzi­ła i wci­ąż pro­wa­dzi licz­ne pro­jek­ty ob­li­czo­ne na roz­wi­ąza­nie pro­ble­mu bra­ku na­wi­ga­to­rów. Na ra­zie bez wi­ęk­szych suk­ce­sów. Do­kła­da­my rów­nież wszel­kich sta­rań, aby zwi­ęk­szyć sto­pień kon­wer­sji.

– Sto­pień kon­wer­sji?

– Licz­bę kan­dy­da­tów, któ­rzy ko­ńczą Aka­de­mię zdol­ni do słu­żby.

– Ja pier­dzie­lę, nie po­tra­fi­cie ich na­wet trak­to­wać jak lu­dzi – obu­rzył się pre­zy­dent. – Sto­pień kon­wer­sji… Dla was to tyl­ko licz­by, sta­ty­sty­ka. To są dzie­ci, do cho­le­ry!

– Prze­pra­szam, je­śli po­czuł się pan ura­żo­ny – od­pa­rł ofi­cer, choć w jego gło­sie ra­czej nie dało się wy­czuć żalu.

– Ura­żo­ny to by­łem, jak wcie­la­łeś mo­je­go syna do słu­żby wbrew mo­jej i jego woli. Te­raz je­stem wście­kły. Wy­no­cha!

– Pa­nie pre­zy­den­cie, je­śli mo­żna… – pró­bo­wał się wtrącić ten trze­ci mężczy­zna.

– Nie! Nie mo­żna! Wy­no­cha! Pan też, am­ba­sa­do­rze. Prze­ślę ofi­cjal­ny ko­mu­ni­kat do pa­ńskie­go biu­ra.

– To nie jest roz­sąd­ne roz­wi­ąza­nie. Zjed­no­czo­na Ludz­ko­ść…

– Jest da­le­ko. Tu­taj jest Fe­de­ra­cja. Do wi­dze­nia, pa­nie am­ba­sa­do­rze – prze­rwał mu zim­no oj­ciec chłop­ca.

Ad­nan usły­szał kro­ki i czym prędzej po­bie­gł do sie­bie na górę. Pod­eks­cy­to­wa­ny ca­łkiem za­po­mniał o tym, jak bar­dzo był głod­ny. Pod­sze­dł do okna, ka­zał Ke­ma­lo­wi je otwo­rzyć, po czym wspi­ął się na pa­ra­pet, a z nie­go na dach. Tam po­ło­żył się na ple­cach i spoj­rzał w nie­bo.

Było przy­jem­nie cie­pło. Gwiaz­dy świe­ci­ły jak­by ja­śniej i pe­łniej niż zwy­kle. Ad­nan my­śla­mi był już wśród nich. Na­ka­zał He­li­xo­wi wy­świe­tlić mapę nie­ba wraz ze zna­ny­mi tra­sa­mi pro­wa­dzący­mi do po­szcze­gól­nych sys­te­mów. Za­sta­na­wiał się, jak to jest być na­wi­ga­to­rem, pod­ró­żo­wać po­przez mrok pust­ki i od­kry­wać nowe, nie­zba­da­ne wcze­śniej przez ni­ko­go świa­ty. Wo­dził pal­cem wzdłuż li­nii łączących po­szcze­gól­ne sło­ńca, a jego agre­ga­tor po­słusz­nie wy­świe­tlał mu od­le­gło­ści, ja­kie je dzie­li­ły, oraz in­for­ma­cje na te­mat tego, co znaj­du­je się w ich po­bli­żu. Zna­ko­mi­ta wi­ęk­szo­ść z nich była ciem­na, pu­sta. Opi­sy­wa­na przez He­li­xa jako „nie­zna­na, nie­od­kry­ta lub nie­do­stęp­na”. Nie­licz­ne ota­cza­ła błękit­na ob­wód­ka, świad­cząca o tym, że zo­sta­ły sko­lo­ni­zo­wa­ne. Ad­nan dłu­ższą chwi­lę pró­bo­wał zna­le­źć Trze­cią Zie­mię, sto­li­cę Zjed­no­czo­nej Ludz­ko­ści i głów­ną sie­dzi­bę kor­po­ra­cyj­nej flo­ty, za­nim przy­po­mniał so­bie, że ma ją pod sto­pa­mi. Znaj­do­wa­ła się po­ni­żej li­nii ho­ry­zon­tu. Od­na­la­zł za to Gal­lu­sa, to tam dzia­ła się ak­cja ostat­nie­go fil­mu wo­jen­ne­go, któ­ry oglądał u Dale’a. Od razu za­brał się do szu­ka­nia świa­tów Dy­rek­to­ria­tu. Dłu­go jed­nak nie mógł żad­ne­go zna­le­źć. W ko­ńcu przy­po­mniał so­bie, jak jego sio­stra wspo­mnia­ła, że wi­ęk­szo­ść map nie­ba do­my­śl­nie nie po­ka­zy­wa­ła wszyst­kich zna­nych świa­tów. Aysa twier­dzi­ła, że to dla­te­go, żeby lu­dzie się nie bali, że praw­da mo­gła ich prze­ra­zić. Wspo­mnia­ła rów­nież, że mo­żna to było zmie­nić w usta­wie­niach urządze­nia. Ad­nan otwo­rzył okno kon­fi­gu­ra­cji i dłu­ższą chwi­lę prze­glądał do­stęp­ne opcje, aż wresz­cie, z po­mo­cą Ke­ma­la, od­na­la­zł tę wła­ści­wą i ka­zał urządze­niu ozna­czyć wszyst­kie zna­ne gwiaz­dy.

Noc­ne nie­bo za­bły­sło tęczą barw i sym­bo­li. Bez tru­du od­na­la­zł czer­wo­ny trój­kąt świa­tów Dy­rek­to­ria­tu i przy­tu­lo­ny do nie­go wi­ęk­szy po­ma­ra­ńczo­wy czwo­ro­kąt Ce­sar­stwa. Wspól­nie zaj­mo­wa­ły ja­kąś pi­ątą część nie­ba. Przy­le­ga­ła do niej ciem­no­nie­bie­ska elip­sa Zjed­no­czo­nej Ludz­ko­ści. Duża jej część nik­nęła pod ho­ry­zon­tem. Do elip­sy przy­tu­lo­ny był nie­bie­ski pro­sto­kąt. Ad­nan wie­dział, że tak na­praw­dę to rów­nież elip­sa i że znaj­du­je się w jej środ­ku. To świa­ty sprzy­mie­rzo­nej ze Zjed­no­czo­ną Ludz­ko­ścią Fe­de­ra­cji. Jego domu. Za­rów­no te­re­ny Fe­de­ra­cji, jak i Zjed­no­czo­nej Ludz­ko­ści ota­czał nie­re­gu­lar­ny pie­rścień zie­le­ni. Te sys­te­my zwa­no Świa­ta­mi Nie­zrze­szo­ny­mi. Ma­triar­chat, Cen­trum i Stre­fa Wy­dzie­lo­na rów­nież mu­sia­ły być pod jego sto­pa­mi, bo nie uda­ło mu się ich wy­pa­trzeć. Chło­piec przez dłu­ższą chwi­lę kon­tem­plo­wał ko­smicz­ną mo­zai­kę, nim zo­rien­to­wał się, że po­mi­mo licz­nych pod­kre­śleń i ko­lo­rów wci­ąż wi­ęk­szo­ść gwiazd po­zo­sta­wa­ła bez opi­su. Gło­śno za­py­tał:

– Jak wie­le ukła­dów gwiezd­nych jest sko­lo­ni­zo­wa­nych?

– Mniej niż jed­na na sto gwiazd, któ­re wi­dzisz – za­śpie­wał Ke­mal. – Znacz­nie mniej, je­śli uwzględ­nić te zbyt ciem­ne, aby je do­strzec go­łym okiem.

Po tej od­po­wie­dzi my­śli chłop­ca po­now­nie za­częły krążyć wo­kół nie­od­kry­tych i nie­zba­da­nych świa­tów. Wy­obra­żał so­bie, że jest na­wi­ga­to­rem i pro­wa­dzi okręty do no­wych gwiazd, od­kry­wa nowe, lep­sze szla­ki. Od­naj­du­je sys­te­my, któ­rych miesz­ka­ńcy za­gu­bi­li się pod­czas Wiel­kiej Dia­spo­ry albo Upad­ku.

„Jest ich tak wie­le” – my­ślał. „Tak wie­le świa­tów, któ­re mo­gli­by­śmy od­wie­dzić. Tyle se­kre­tów do po­zna­nia. Gdzieś tam są sys­te­my Kup­ców. Może nie w tej ga­lak­ty­ce, ale prze­cież na­wet obcy mu­szą gdzieś miesz­kać. Może to ja znaj­dę do nich dro­gę? Może to na moją część na­zwą okręt albo na­wet cały sys­tem?”

Sku­pił wzrok na noc­nym nie­bie i wska­zał pal­cem w ja­sno błysz­czący punkt. He­lix wy­świe­tlił mu na­zwę. Gwiaz­da mia­ła ozna­cze­nie K174-AH i oprócz roz­licz­nych in­for­ma­cji ob­li­czo­nych na pod­sta­wie emi­to­wa­ne­go przez nią wid­ma to­wa­rzy­szył jej naj­po­pu­lar­niej­szy ze wszyst­kich pod­pis „nie­zba­da­na”. Ad­nan po­sta­no­wił, że tam po­le­ci. Że znaj­dzie dro­gę do tego kon­kret­nie ukła­du i spraw­dzi, co tam jest. Czy są tam pla­ne­ty na­da­jące się do ży­cia? Czy ktoś tam miesz­ka? Snu­jąc te pla­ny, za­snął.

Śnił oczy­wi­ście o gwiaz­dach. ■Rozdział 4

Kil­ka dni po te­ście zdol­no­ści na­wi­ga­cyj­nych Ad­na­na do re­zy­den­cji zje­cha­ła się cała ro­dzi­na oraz naj­bli­żsi przy­ja­cie­le. Po­ja­wi­ła się na­wet mat­ka Ad­na­na, a mało co było w sta­nie skło­nić ją do opusz­cze­nia jej uko­cha­ne­go cen­trum ba­daw­cze­go. Sio­stra była za­pła­ka­na i prze­ra­żo­na, a ro­dzi­ciel­ka chy­ba tro­chę dum­na. Zo­stał wy­ści­ska­ny za wszyst­kie cza­sy. Usły­szał rów­nież set­ki za­pew­nień, że go nie od­da­dzą, że oj­ciec ma wszyst­ko pod kon­tro­lą. Oczy­wi­ście nikt nie py­tał Ad­na­na o zda­nie. Gdy­by to zro­bi­li, od­po­wie­dzia­łby, że tak, pra­gnie zo­stać na­wi­ga­to­rem, chce pro­wa­dzić okręty ko­smicz­ne przez gwiezd­ną pust­kę, od­kry­wać nowe świa­ty. Żad­ne­go z krew­nych to jed­nak nie in­te­re­so­wa­ło. Byli zbyt za­jęci wza­jem­nym po­kle­py­wa­niem się po ple­cach i pu­sto brzmi­ący­mi za­pew­nie­nia­mi o sile i jed­no­ści Fe­de­ra­cji.

Przez kil­ka na­stęp­nych ty­go­dni uczył się zdal­nie. Oj­ciec li­czył na to, że te­mat tro­chę przy­cich­nie, pra­sa się od­cze­pi, a lu­dzie za­pom­ną o spra­wie. Tak się nie­ste­ty nie sta­ło i w ko­ńcu, wcze­sną wio­sną, oj­ciec, chcąc nie chcąc, zgo­dził się na po­wrót Ad­na­na do szko­ły. To oczy­wi­ście wy­wo­ła­ło wśród jego ró­wie­śni­ków nie­ma­łą sen­sa­cję, ka­żdy chciał być jego przy­ja­cie­lem. Je­dy­nym wy­jąt­kiem oka­zał się Tom Kwam­be, któ­ry na­zwał go mu­tan­tem. Ad­na­no­wi zro­bi­ło się przy­kro, ale na szczęście Tom był ra­czej od­osob­nio­ny w swo­ich opi­niach. Resz­ta uczniów do znu­dze­nia wy­py­ty­wa­ła go o to, co wi­dział i czym jego ba­da­nie ró­żni­ło się od in­nych. Był dla nich kimś w ro­dza­ju bo­ha­te­ra. Ro­bio­no so­bie z nim zdjęcia. Przed wjaz­dem do szko­ły ko­czo­wa­li dzien­ni­ka­rze. W od­po­wie­dzi zwi­ęk­szo­no licz­bę pil­nu­jących go ochro­nia­rzy, ale i to nie­wie­le po­mo­gło. I tak nie byli w sta­nie od­go­nić wszyst­kich ga­piów i pa­pa­raz­zi.

No­wo­ścią było też to, że od te­raz pa­no­wie Shu i Da­las twar­do sta­li pod drzwia­mi kla­sy, w któ­rej od­by­wa­ły się za­jęcia, a na szkol­nych ko­ry­ta­rzach nie od­stępo­wa­li go na­wet na krok. O tak, pierw­sze dwa mie­si­ące były rze­czy­wi­ście fa­scy­nu­jące. Z cza­sem jed­nak wszyst­kim się to prze­ja­dło, a świat wró­cił do nor­mal­no­ści. Ad­nan za­czął się za­sta­na­wiać, czy cała hi­sto­ria z ba­da­niem i przed­sta­wi­cie­la­mi kor­po­ra­cyj­nej flo­ty cza­sem mu się nie przy­wi­dzia­ła.

Wszyst­ko to zmie­ni­ło się pół roku pó­źniej. Zno­wu pod­czas ma­te­ma­ty­ki. Tym ra­zem za­częło się od Ka­ren. Dziew­czyn­ka pod­nio­sła rękę i trzy­ma­ła ją w gó­rze tak dłu­go, że pani Cho nie mo­gła jej dłu­żej igno­ro­wać. By­ło­by to tym trud­niej­sze, że Ka­ren zgło­si­ła py­ta­nie rów­nież w rze­czy­wi­sto­ści roz­sze­rzo­nej. Za­owo­co­wa­ło to czer­wo­nym py­taj­ni­kiem o wzra­sta­jącej in­ten­syw­no­ści za­wie­szo­nym gdzieś po­środ­ku ta­bli­cy. Zna­ko­wi za­py­ta­nia to­wa­rzy­szy­ło imię i na­zwi­sko dziew­czyn­ki.

– Tak, ko­cha­nie? – spy­ta­ła w ko­ńcu na­uczy­ciel­ka.

– Co to jest „em­bar­go”, pro­szę pani? – za­py­ta­ła nie­win­nie Ka­ren.

– Cze­mu py­tasz? – Pani Cho za­ci­snęła cien­kie usta i prze­lot­nie zer­k­nęła w kie­run­ku Ad­na­na.

– Mój brat mówi, że to dla­te­go nie ma no­we­go kon­ten­tu w sie­ci. Że kor­py na­ro­bi­ły na nas „em­bar­go” i że to dla­te­go nie ma no­we­go _Pa­ła­cu w chmu­rach_ oraz _Za­gi­nio­nych dzie­ci_.

– Mówi się na­ło­ży­li, a nie na­ro­bi­li – po­pra­wił ją Tom Kwam­be i za­raz prze­sze­dł do ata­ku: – To wszyst­ko wina Ad­na­na. – Oska­rży­ciel­sko wy­ce­lo­wał w nie­go pal­cem. – To dla­te­go, że nie chce być na­wi­ga­to­rem. Tchórz!

– Wca­le nie! – Ad­nan ze­rwał się na nogi i za­pro­te­sto­wał. – Chcę być na­wi­ga­to­rem, to mój oj­ciec nie chce się zgo­dzić!

Tom nie dał so­bie prze­rwać.

– Mój tata mówi, że do­pó­ki nie od­da­my Ad­na­na kor­pom, nie będzie _Pa­ła­cu w chmu­rach_ czy _Za­gi­nio­nych dzie­ci_. _Żo­łnie­rzy ko­smo­su_ i _Gwiezd­nych przy­gód_ też nie! – do­dał, czym wy­wo­łał gło­śne wes­tchnie­nie ca­łej kla­sy. – No­wych He­li­xów rów­nież nie będzie – za­ko­ńczył ze zło­śli­wą sa­tys­fak­cją.

Ad­nan po­czuł, że uwa­ga uczniów zno­wu sku­pi­ła się na nim. Tym ra­zem nie były to jed­nak cie­ka­wo­ść i po­dziw. Nie. Te­raz spoj­rze­nia dzie­ci pe­łne były zło­ści i pre­ten­sji. Pani Cho oczy­wi­ście rów­nież to wy­czu­ła i od razu za­re­ago­wa­ła:

– Nie ga­daj głu­pot. To nie wina Ad­na­na. To spra­wy do­ro­słych, on nie ma na to wpły­wu. Nie mar­tw­cie się. Pan pre­zy­dent coś wy­my­śli i nie­dłu­go sieć zno­wu będzie pe­łna pro­gra­mów ze Zjed­no­czo­nej Ludz­ko­ści. Tym­cza­sem mo­że­cie oglądać baj­ki z Shen­zen albo Fe­de­ra­cji.

– Nuda! – krzyk­nął Tom, upew­nia­jąc się, że wina Ad­na­na nie zo­sta­nie umniej­szo­na.

Od tego dnia Ad­nan czuł się wy­sta­wio­ny na cel. Inne dzie­ci pa­trzy­ły na nie­go z wy­rzu­tem lub w naj­lep­szym wy­pad­ku z oba­wą. Stał się dla nich kimś ob­cym. Źró­dłem pro­ble­mów, a nie ko­le­gą. Pew­ne­go razu Da­mien Alon­zo na­wet pod­sze­dł do nie­go i po­pro­sił, aby prze­rwał „em­bar­go”. Mo­ty­wo­wał to tym, że on pla­nu­je być żo­łnie­rzem, tak jak jego oj­ciec, i w tym celu musi re­gu­lar­nie oglądać _Żo­łnie­rzy ko­smo­su_. Po­wie­dział rów­nież, że Ad­nan musi za­ci­snąć zęby i zro­bić „to, co trze­ba”. Da­mien na pew­no by to uczy­nił na jego miej­scu. Je­dy­nym, któ­ry trzy­mał jego stro­nę, był oczy­wi­ście Dale. Za­wsze spie­szył, aby po­cie­szyć czy wspo­móc Ad­na­na.

– Tom jest tyl­ko za­zdro­sny – ma­wiał. – Za­zdro­sny, bo sam chciał być na­wi­ga­to­rem. A nie może, jest śle­py! A Ad­nan wi­dzi gwiaz­dy! Ad­nan zo­sta­nie na­wi­ga­to­rem tak jak w fil­mach.

– Nie wi­dzę żad­nych gwiazd. To były tyl­ko dziw­ne kszta­łty – pro­te­sto­wał wte­dy chło­piec.

– Kszta­łty gwiezd­nych dróg. Nie to, co Tom. – Dale nie da­wał się prze­ko­nać. – Tom wi­dział tyl­ko łód­kę i las. Jak my wszy­scy. I te­raz go za­wi­ść zże­ra. Ad­nan będzie pierw­szym na­wi­ga­to­rem z Trze­cie­go Shen­zen. Po­sta­wią mu po­mnik.

– Wca­le nie pierw­szym – włączył się pew­ne­go dnia Da­mien. – Moja mama mówi, że gdy ona była w szko­le, to też zna­le­źli jed­ne­go chło­pa­ka. W na­szym wie­ku, na po­łu­dnio­wym kon­ty­nen­cie. Po­dob­no za­bra­li go na Trze­cią Zie­mię i nikt go wi­ęcej nie wi­dział.

– Na­zy­wał się Josh Li, ogląda­łem o nim pro­gram – wy­ja­śnił Dale. – Za­cho­ro­wał i ni­g­dy nie zo­stał na­wi­ga­to­rem. Ad­nan będzie pierw­szym!

– O ile nie sko­ńczy jak ten Josh – wtrącił się zło­śli­wie Tom, na co wszyst­kie dzie­ci za­mil­kły. Je­dy­nie Dale za­pro­te­sto­wał sła­bo:

– Nie za­cho­ru­je. Na pew­no nie… ■
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij