-
promocja
Na skrzydłach gwiazd - ebook
Na skrzydłach gwiazd - ebook
Adnan Norris ma niezwykły dar – zestaw mutacji genetycznych umożliwiający prowadzenie okrętów przez gwiezdną pustkę. Nim jednak stanie za sterami musi ujarzmić swój talent. W tym celu uda się do obcego państwa i wstąpi do najbardziej wymagającej szkoły w galaktyce – Akademii Nawigacji Gwiezdnej Zjednoczonej Ludzkości, tam rozpocznie niezwykle trudną i niebezpieczną naukę. Pozna nowych przyjaciół, narobi sobie wrogów oraz stanie się ofiarą manipulacji wielkich sił. Tymczasem sytuacja polityczna nieustannie się komplikuje – pierwsza pan-galaktyczna wojna wisi w powietrzu.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368264418 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyszli w czasie matematyki. Nauczycielka, pani Cho, przystępowała właśnie do tłumaczenia grupce znudzonych dziewięciolatków zawiłej kwestii liczb rzymskich, gdy wszystkie biurka wydały z siebie nieprzyjemny pisk. Adnan od razu się rozbudził. Większość jego pola widzenia wypełniła półprzezroczysta błękitna poświata. Blask koncentrował się wokół tablicy, sprawiając, że w naturalny sposób skupił na niej wzrok. To moduł rozszerzonej rzeczywistości jego tabletu, sprzężony z umieszczonym wewnątrz nerwu wzrokowego chipem i systemem informatycznym szkoły, zwracał uwagę chłopca, że będzie działo się coś ważnego.
Po chwili drobne i krzywe pismo nauczycielki, do tej pory pokrywające tablicę, znikło. Zastąpił je błyszczący napis BADANIE LEKARSKIE. Towarzyszył mu trójwymiarowy obraz uśmiechniętej pielęgniarki wyposażonej w tablet i stetoskop. Grafika była niezbędna. Nawet w elitarnej szkole imienia Świętego Sun Tsu nie wszyscy uczniowie drugiej klasy dobrze radzili sobie z czytaniem.
Wśród dzieci zapanowało radosne poruszenie. Każda przerwa od monotonnych wywodów pani Cho była mile widziana.
– Proszę uśpić biurka i wziąć tablety. – Suchy głos nauczycielki szybko przywołał klasę do porządku.
Cho Dwa, jej cyfrowe alter ego, obleciała pomieszczenie, po kolei sprawdzając, czy uczniowie wypełniają polecenia. Ten wirtualny pomocnik nauczycielki miał jakieś dwadzieścia centymetrów wysokości i istniał jedynie w przestrzeni rozszerzonej. Szkoła Adnana była jedną z niewielu na Trzecim Shenzen, która mogła się poszczycić rygorystycznym przestrzeganiem korporacyjnych wzorców nauczania. Oznaczało to między innymi, że wszyscy uczniowie przez cały czas przebywania w budynku korzystali z dobrodziejstw rzeczywistości rozszerzonej, a nauczyciele dysponowali cyfrowymi pomocnikami, gotowymi w każdej chwili przyjść podopiecznym z pomocą. Pani Cho była przy tym niezwykle konserwatywna oraz niespecjalnie oryginalna, ograniczała się do pojedynczego cyfrowego asystenta, który w dodatku wyglądał jak jej miniaturowa kopia.
Adnan sprawnie wygasił swój tablet, Helix wersja IV. Na Trzecim Shenzen był to ostatni krzyk mody. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej przywiózł je gwiezdny liniowiec. Kosztowały niemało i fakt, że szkołę było na nie stać, dobitnie świadczył o jej statusie. Adnan słyszał, że w światach korporacyjnych niedługo ma wyjść kolejny, szósty już model Helixa. Planeta, na której żył, leżała jednak daleko od Zjednoczonej Ludzkości. Wiadomości, elektronika czy kontent nigdy nie były tu pierwszej świeżości.
Z drugiej strony, nawet czwarty model bardzo wyprzedzał wszystko, co produkowano na Shenzen. Urządzenie miało niesamowitą moc obliczeniową, do tego wyposażono je w mnóstwo portów, czujników i przejściówek. Obsługiwało również niezliczoną gamę pasm i protokołów komunikacyjnych, co bardzo ułatwiło jego integrację z natywną siecią informacyjną Shenzen. Prawdziwa maestria korporacyjnych inżynierów ujawniała się jednak w zarządzaniu przestrzenią rozszerzoną. Helix w czasie rzeczywistym wypełniał pole widzenia użytkownika pożytecznymi informacjami: wykresami, estymatami, podpowiedziami. Bez problemów współpracował również ze wszystkimi znanymi systemami rzutowania: trodami, goglami, soczewkami czy wreszcie pełnoprawnymi implantami nerwu wzrokowego.
Adnan słyszał, że to właśnie uniwersalność Helixów zapewniła sukces całej serii. Był to jeden z większych hitów eksportowych Zjednoczonej Ludzkości. Używano ich prawie wszędzie poza samym Sektorem Korporacyjnym. W tym ostatnim dominowały urządzenia bardziej wyspecjalizowane, dostosowane do potrzeb lokalnych populacji i ich rozbuchanych infosfer. Wszędzie indziej ludzie korzystali z Helixów. Ich producent, korporacja TLS, był niemalże monopolistą. Oczywiście lokalne rządy, w tym ten Federacji, której częścią było Trzecie Shenzen, próbowały stworzyć własne alternatywy, jednak bez większych sukcesów. Lokalne produkty rzadko kiedy dorównywały arcydziełom korporacyjnego designu.
– Ile to potrwa, proszę pani? – wysoki piskliwy głosik Miry Hansen, klasowej prymuski, rozległ się, jak zwykle, jako pierwszy.
– Nie więcej jak godzinę, moja droga. Powinniście… – zaczęła nauczycielka, lecz przerwało jej pukanie do drzwi. Zaraz potem, nie czekając na odpowiedź, do sali wszedł wysoki mężczyzna w białym fartuchu. Adnan od razu zwrócił uwagę na to, że nie istniał on w rzeczywistości rozszerzonej. Nad jego głową nie migotał identyfikator z nazwiskiem i funkcją. Dodatkowe zapytanie, które chłopiec natychmiast wysłał do sieci za pośrednictwem interfejsu siatkówkowego, również nie zwróciło żadnych interesujących danych. Sylwetkę mężczyzny otaczały jedynie estymaty wzrostu, wagi, wieku i historii genetycznej. Były to informacje, które Helix ustalił na podstawie tego, co chłopiec widział. A to z kolei oznaczało, że tajemniczy gość nie figurował ani w szkolnej, ani też w publicznej bazie danych. Pod fartuchem mężczyzny widać było granatowo-złote elementy ubrania. Adnanowi skojarzyły się z korporacyjnym mundurem, jaki od czasu do czasu widywał w filmach przygodowych. Kolejne zapytanie skierowane do tabletu jedynie wzmogło ekscytację chłopca. Urządzenie oceniło, że z dużym prawdopodobieństwem ubiór nie pochodził z Shenzen.
Dale Kipp, najlepszy przyjaciel Adnana, również był rozentuzjazmowany.
– Łał! Myślisz, że to znowu szczepionka? Terroryści? – odezwał się do niego konspiracyjnym szeptem.
– Mam nadzieję, że nie. Nie cierpię iniektorów – odpowiedział mu nieco speszony Adnan.
– Założę się, że to znowu terroryści. Dostaniemy zastrzyki, żeby nie wyrosła nam trzecia ręka albo coś podobnego. Ekstra! – kontynuował tymczasem Dale.
Ojciec Adnana był zdania, że Dale ogląda stanowczo zbyt wiele filmów. Jego rodzice, magnat paliwowy i parlamentarzystka, nigdy nie mieli dla niego czasu. W związku z tym nie zorientowali się jeszcze, że ich jedynak uzyskał nieskrępowany dostęp do domowego systemu rozrywkowo-komunikacyjnego. Teraz młody Kipp spędzał całe dnie, oglądając vidy sensacyjne i wiadomości systemowe. W połączeniu z dziecięcą wyobraźnią tworzyło to wybuchową mieszankę. Teorie chłopca rzadko kiedy miały coś wspólnego z rzeczywistością, pomimo tego Adnan słuchał ich z niemałą przyjemnością. Dobrze było czasami wspólnie pomarzyć.
Niestety Kalam, sztuczna inteligencja zarządzająca domem Adnana, nie dał się tak łatwo oszukać. Ograniczał chłopcu dostęp do wszystkiego co nie było bajkami lub materiałami edukacyjnymi. A przecież powiedzmy sobie szczerze, dziewięciolatek jest stanowczo zbyt dojrzały, aby oglądać jedynie bajki, i stanowczo zbyt mądry, aby zbyt wiele czasu poświęcać programom edukacyjnym.
Tymczasem tajemniczy mężczyzna rzucił krótko do pani Cho:
– Jesteśmy gotowi.
Następnie zniknął za drzwiami, nie zaszczycając dzieci nawet jednym spojrzeniem.
Nauczycielka pospiesznie ustawiła uczniów gęsiego i poprowadziła ich w kierunku gabinetu lekarskiego. Przed pomieszczeniem stało dwóch kolejnych nieznajomych w fartuchach, prowadząc cichą rozmowę z dyrektorem szkoły, panem Bu. Również ci mężczyźni pozostawali zagadką na poziomie przestrzeni rozszerzonej. Byli zatem kompletnym przeciwieństwem pana Bu, o którym Helix Adnana wiedział naprawdę dużo. Na przykład że prywatnie był mężem pani Cho oraz – co bardziej istotne – prezesem miejskiego klubu miłośników pierogów.
Dyrektor był bardzo podobny do swojej żony: wysoki, chudy i jasnowłosy. Różnił ich przede wszystkim głos. W przypadku pani Cho suchy i zgrzytliwy, a u jej męża niski, miły i zdecydowany.
Tymczasem Tom Kwambe, inny rówieśnik Adnana, wyciągnął tablet i zaczął z ukrycia skanować rozmówców dyrektora. Adnan nie miał pojęcia, czego Tom próbuje się dowiedzieć, niemniej jednak był ciekaw rezultatów. Niestety jeden z mężczyzn dostrzegł jego próby.
– Żadnych skanów! – syknął w kierunku pana Bu.
Ten skinął głową i wydał polecenie:
– Wyłączyć czujniki w tabletach!
Wśród dzieci rozległ się jęk zawodu. Adnan usłyszał cichy trzask. To zamknęła się pokrywka jego tabletu, przesłaniając kamerę, lidar i inne sensory. Na terenie szkoły dyrekcja miała absolutną władzę nad urządzeniami elektronicznymi należącymi do uczniów. Następnie pan Bu wystąpił na środek korytarza i swoim spokojnym, rzeczowym głosem oznajmił:
– Nie ma się czym denerwować. To tylko rutynowe badania. Nie potrwają długo, dwie, trzy minuty w przypadku każdego z was.
– Co to znaczy rutynowe? – spytała Karen Higgs. Karen nie należała do najbystrzejszych.
– Normalne. Standardowe. Zaplanowane. Typowe – odezwała się Cho Dwa, materializując się nagle w okolicach sufitu.
– Tak. Tak właśnie – dodał pan Bu, przytakując wirtualnej asystentce żony.
– Możemy już zaczynać? – przerwał mu mężczyzna w fartuchu. – Mamy jeszcze jedną szkołę do obskoczenia, a tutaj to dopiero trzecia klasa…
– Tak, tak, oczywiście. Pani Cho? – rzekł do małżonki pan Bu. Dyrektor zawsze zwracał się do żony w sposób bardzo profesjonalny. Adnan odnosił wrażenie, że reputacja szkoły jest dla niego ważniejsza niż cokolwiek innego. No może poza solidną porcją pierogów w piątkowy wieczór.
Nauczycielka skinęła głową.
– Dzieci, będziecie wchodzić w porządku alfabetycznym – powiedziała. Po czym zerknęła na listę i nieco głośniej dodała: – Damien Alonzo.
Niski, wyraźnie przestraszony dziewięciolatek podniósł rękę, jednocześnie chowając się za Tomem Kwambe.
– No już, nie ma się czego bać. Kilka minut i będzie po wszystkim – pani Cho starała się dodać mu odwagi. Damien jednak wciąż nie chciał się ruszyć z miejsca.
– Co by na to powiedział twój ojciec? – dodała Cho Dwa, podlatując dokładnie naprzeciwko jego twarzy i biorąc się pod boki. To już musiało podziałać. Wszyscy wiedzieli, że ojciec Damiena jest generałem lotnictwa. A syn generała nie mógł przecież być tchórzem! Wystarczyło o tym przypomnieć Damienowi i już był gotowy na wszystko. Chłopiec spiął się w sobie i sztywnym krokiem ruszył w kierunku drzwi gabinetu niczym żołnierz ruszający do samobójczego natarcia. ■Rozdział 2
Kiedy przyszła kolej Adnana, z niezapowiedzianego badania uleciała już cała aura niesamowitości. Relacje wychodzących uczniów były zgodne. Nuda! Zastrzyk, trochę czekania, a potem pokazują różne obrazki. Nieco ekscytacji wzbudziła informacja Toma Kwambe, że sprawdził planetarną bazę przestępców i tam również nie znalazł tajemniczych nieznajomych. Adnana to specjalnie nie zdziwiło. Pan Bu nie wpuściłby przecież do szkoły byle zbirów. Swoją drogą zastanawiało go, czemu rodzice Toma pozwalają mu na dostęp do danych dotyczących kryminalistów. U jego ojca nigdy by to nie przeszło. Tak czy inaczej, upewniło to chłopca, że tajemniczy ludzie albo pracują dla rządu, albo są spoza planety. To pierwsze wydawało mu się znacznie bardziej prawdopodobne. Nie znał żadnego powodu, dla którego miałby badać ich ktoś spoza planety. No chyba że rację miał Dale i było to jakoś powiązane z ostatnimi zamachami.
Adnan przekroczył próg gabinetu lekarskiego i mało się nie przewrócił. W środku było potwornie ciemno. Ktoś wyłączył lampę sufitową i zasunął rolety. Jedyne światło dawały rozliczne urządzenia elektroniczne porozrzucane po pomieszczeniu w pozornym nieładzie. Co ciekawe, ich blask miał nienaturalny czerwony odcień. Rzeczywistość rozszerzona zniknęła, co nie było specjalnie dziwne, działo się tak zazwyczaj podczas badań lekarskich, aby nie rozpraszać dzieci.
– Adnan Norris? – odezwał się niski i nieco chrapliwy głos z mroku.
– Tak, proszę pana. Czemu tu jest ciemno?
– Obok ciebie jest plastikowe pudełko. Wrzuć do niego tablet, komunikatory, chip awaryjny…
– Mam implant podskórny – przerwał mu dumnie Adnan. W końcu nie każdemu przysługiwał i nie każdego było na to stać. Adnan był jednak jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym uczniem Świętego Sun Tsu. Jako syn prezydenta Konfederacji Żurawia, największego państwa leżącego na Shenzen, miał dostęp do najbardziej wyszukanych gadżetów technologicznych, częstokroć sprowadzanych specjalnie dla niego prosto z Sektora Korporacyjnego. Przydzielono mu również kilku osobistych ochroniarzy cierpliwie czekających w stróżówce szkoły. Był to wynik kompromisu między wymogami bezpieczeństwa a niezależnością instytucji edukacyjnej.
– Nie szkodzi. Wrzuć tam całą elektronikę, którą możesz bezpiecznie zdjąć. Ciemność jest potrzebna do badania – ciągnął głos. – Ochroniarze?
Adnan skinął głową. Nie był pewny, czy głos w ciemności to zobaczył, więc dodał:
– Czekają na zewnątrz. Dyrektor nie lubi, kiedy się kręcą po budynku.
Gdy już wykonał polecenia niewidocznego mężczyzny, zapytał:
– Co teraz, proszę pana?
– Na lewo od ciebie jest krzesło. Spocznij na nim i poczekaj, aż wzrok przyzwyczai ci się do ciemności.
Adnan usiadł i zaczął się rozglądać. Powoli z mroku zaczęły wynurzać się kształty. Na środku gabinetu stało jakieś dziwne, nowe urządzenie. Zdecydowanie nie było go tu miesiąc temu, kiedy podawano mu szczepionkę na błękitną gorączkę. Wreszcie dostrzegł też właściciela chrapliwego głosu. Twarz miał twardą i znużoną. Spod rozpiętego fartucha wystawał mu fragment granatowo-złotego munduru. Z tego punktu widzenia jeszcze bardziej przypominał uniform korporacyjnej floty.
„Dokładnie taki jak w filmach!” – pomyślał Adnan. Szybko jednak porzucił ten trop. Nie było przecież żadnego powodu, aby oficer korporacyjnej floty siedział w jego szkolnym gabinecie i robił dzieciom badania. Znacznie bardziej prawdopodobne było, że to jakaś nieznana mu agenda rządowa. Jego ojca często odwiedzali tajemniczy jegomoście w dziwacznych uniformach.
Głębiej w pomieszczeniu, również pochylając się nad tabletem, siedziała wysoka i chuda kobieta. Z początku Adnanowi wydawało się, że to pani Lian, druga żona dyrektora i miejscowa lekarka. Ale nie. Ona miała włosy długie i blond, a nieznajoma była najprawdopodobniej ruda i w dodatku nosiła je spięte. Rozmyślania przerwał mu znowu chrapliwy głos. Teraz Adnan już wiedział, że należy do mężczyzny w mundurze.
– Doktor Jin zrobi ci zaraz zastrzyk. Nie będzie bolało. Tymczasem powiedz mi: bierzesz jakieś leki, o których nie wie twoje domowe SI albo agregator?
– Agregator? – spytał zdziwiony chłopiec.
– Twój tablet – wyjaśnił nieznajomy. – Pewnie masz Helixa? – Głos był wyraźnie zirytowany, że musi tłumaczyć takie rzeczy.
– Nie, proszę pana. Znaczy tak, mam Helixa, i nie, nie biorę żadnych leków. – Adnan zrobił się nerwowy. Nie lubił igieł.
– Ugryzło cię ostatnio jakieś zwierzę? Owad? Masz wysypkę, zawroty głowy? Pozaplanetarne rośliny lub zwierzęta w domu?
– Nie, nie. Znaczy rok temu, latem, strasznie pogryzły mnie komary… Proszę pana? O co tu chodzi? Co się dzieje? – spytał nieco już przestraszony Adnan.
– To tylko standardowe badanie. Nie ma się czym martwić. Musimy się upewnić, że nie będzie niepożądanej reakcji na inicjator. Nie zapomniałeś o czymś? Komary w zeszłym roku? Nic w ciągu ostatniego miesiąca? Na pewno? – upewniał się mężczyzna.
– Nie, proszę pana. – Adnan gorączkowo starał się sobie przypomnieć coś, co mogłoby być istotne. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Bardzo chciał odwlec moment zastrzyku, nie znalazł jednak żadnej wymówki.
W końcu po długiej serii dziwnych pytań doktor Jin wstała i podeszła do Adnana. Ten mocno chwycił poręcze krzesła, zamknął oczy i zacisnął zęby. Obiecał sobie, że będzie odważny. Przygotował się na ból, jednak zamiast tego poczuł jedynie swędzenie na szyi. Otworzył oczy i zobaczył uśmiechniętą twarz lekarki nad sobą. Miała duże niebieskie oczy i była całkiem młoda. Znacznie młodsza, niż się spodziewał. Wyglądała jakby była w wieku jego siostry Aysy, która niedawno wyjechała na studia.
– Widzisz, nie bolało. Powiesz nam, jeśli poczujesz coś dziwnego? Jakby ci się kręciło w głowie albo palce ci drętwiały? – spytała. W odpowiedzi na to Adnan pokiwał głową. – Dzielny chłopak!
Doktor Jin wstała i wskazała na dziwne urządzenie na środku pomieszczenia. Teraz dostrzegł, że stoi przed nim coś w rodzaju taboretu.
– Usiądź na stołku. – Delikatny alt doktor Jin działał na niego kojąco.
Adnan podrapał się w miejsce ukłucia i przeniósł się z krzesła na taboret.
– Teraz połóż brodę na podstawce, a ja założę ci ten hełm.
Adnan posłusznie umościł głowę we wskazanym miejscu. Całość zaczynała mu przypominać wizytę u okulisty.
– Możesz poczuć delikatne swędzenie i usłyszeć szum. To normalne – kontynuowała doktor Jin, ciasno zapinając mu kask na głowie.
Rzeczywiście Adnan od razu poczuł świerzbienie i usłyszał słaby wibrujący dźwięk.
– Teraz zobaczysz kilka obrazów – ciągnęła lekarka. – Chcielibyśmy, żebyś nam powiedział, co widzisz. – Adnan próbował pokiwać głową, ale kask skutecznie mu to uniemożliwił. Zamiast tego po prostu rzekł:
– Tak, proszę pani.
Po kilku sekundach z ciemności przed jego oczami zaczął wyłaniać się rozmazany widok.
– Widzę łódkę. Na morzu – odezwał się, kiedy był już pewny, na co patrzy.
– Jaki kolor żagla? – spytał chrapliwy głos.
– Niebieski – odparł Adnan.
– A łódka?
– Biała.
– Coś jeszcze? – Mężczyzna był wyraźnie znudzony.
– Fale, brzeg, ptak. Chyba płatomewa – powiedział niepewnie chłopiec.
– Coś jeszcze na wodzie? – spytał nieznajomy. Adnan bardzo chciał wiedzieć, co takiego miał dostrzec, ale nic szczególnego nie widział. Zgodnie z prawdą odpowiedział:
– Nic. Tylko fale.
– Dobra, idziemy dalej – zakomenderował głos.
Tym razem oczom Adnana ukazała się czerwona skała. Po jej płaskiej ścianie wspinało się kilkunastu ludzi w ciężkich przemysłowych kombinezonach. Potem był gęsty las i wreszcie błyszczące nocne niebo. Głos z każdą chwilą był coraz bardziej zniecierpliwiony. Adnan miał wrażenie, jakby oblał jakiś test. Nie wiedział tylko jaki. Zaczął się pocić, kask go uciskał.
– Kręci mi się w głowie, proszę pani – zwrócił się do lekarki. Miał nadzieję, że doktor Jin okaże więcej litości niż mężczyzna z chrapliwym głosem. Sprawiała wrażenie miłej.
– Już kończymy, ostatni obraz. – Chrapliwy Głos był bezlitosny. W tym przypominał Adnanowi ojca, który był potężnym, nieznoszącym sprzeciwu mężczyzną. Ciężko było go przekonać do zmiany raz obranego kursu. Był również jednym z fundatorów szkoły imienia Świętego Sun Tsu.
Kolejne zdjęcie przedstawiało basen pełen bawiących się dzieci. Adnan miał podobny, choć trochę mniejszy, w domu. Nad basenem mocno świeciło słońce. Raziło. Zaczęło mu łzawić prawe oko. Chciał je przetrzeć, lecz nie mógł poruszyć ręką.
– Nie czuję rąk! Co się dzieje? – zachlipał.
– Wytrzymaj, już kończymy – odparła uspokajająco lekarka. – Co widzisz?
– Basen. Dzieci. Słońce mocno świeci. Razi mnie. – Adnana zaczęła boleć głowa. Cichy szum kasku stawał się nieznośny. Robiło mu się niedobrze. Chciał, żeby to się już skończyło. W dodatku coś dziwnego zaczęło dziać się z jego wzrokiem. Dno basenu się wygięło, nagle stało się znacznie głębsze, jakby zyskało kilka dodatkowych wymiarów.
– Proszę pani, dzieje się coś dziwnego – jęknął płaczliwie Adnan, choć bardzo się starał zachować spokój. – Ja chyba tracę wzrok.
– Co widzisz? – zainteresował się nagle Chrapliwy Głos.
– Basen, jakby… jakby się wyginał.
– To zaraz przejdzie, zaufaj mi – starała się go uspokoić doktor Jin. – Aktywność w V1 – kontynuowała lekarka, zwracając się już nie do niego.
Nieznajomy wyraźnie się ożywił. Intensywnie przewijał strony na swoim tablecie, kątem oka zerkając na monitor pełen dziwacznych wykresów.
– Podniesiony próg aktywacji? Opóźniona reakcja? – rzucił w kierunku doktor Jin.
– Na to wygląda. Teraz łapię też wzbudzenie w V2 oraz V5. – Głos doktor Jin również stał się zdecydowanie bardziej podekscytowany. – Cały hipokamp dosłownie się pali. O! Jest i aktywność w V3, MST również się budzi.
– Dobra, jedziemy jeszcze raz – zdecydował Chrapliwy Głos. – Daj znać Mercerowi.
– Co się dzieje? Boli mnie głowa! – Adnan był już bliski paniki. Oczy mu łzawiły i nadal nie mógł ruszyć rękami.
– Wszystko w porządku, chłopcze, już kończymy – odrzekła uspokajająco lekarka. – Spójrz na to jeszcze raz.
Przed oczami Adnana ponownie pojawił się obrazek z morzem i żaglówką. Tym razem jednak był nieco inny. Żagiel wyginał się jakby na zewnątrz w stronę Adnana i był na nim jakiś dziwny wijący się symbol, coś przypominającego wywrócony na drugą stronę trójkąt. Uznał, że najszybszą drogą do zakończenia tego dziwnego badania jest oszustwo.
– Wszystko jest tak samo. Łódka, morze, brzeg, niebo – powiedział zdecydowanie.
– Nie kłam, chłopcze, jeśli będziesz kręcił, będziemy tu siedzieć cały dzień. – Chrapliwy Głos przejrzał go bez problemu.
Opór Adnana zgasł równie nagle, jak się narodził.
– Widzę, że żagiel się wygina. Jest tam jakiś symbol, coś jakby trójkąt.
– A teraz?
Przed oczami chłopca zaczęły pojawiać się kolejne widoki. Przypominały te poprzednie, ale każdy miał jakiś nierealistyczny fragment. Jakieś miejsce, gdzie obraz łamał się, jakby złożono go z kilku nakładających się zdjęć zrobionych pod różnymi kątami. Przypominały źle obrobiony plik graficzny, któremu ktoś próbował dodać głębi, ale przez brak umiejętności zamienił go w abstrakcyjny bohomaz. Niedługo potem Adnan usłyszał, że do pomieszczenia wchodzi trzecia osoba. Nic nie mówiła, jedynie się przysłuchiwała. Wreszcie Chrapliwy Głos zawyrokował:
– Minimum czwarta klasa.
– To się jeszcze okaże – odrzekł nowo przybyły. Jego głos brzmiał twardo, świszcząco. – Jak bardzo to jest pewne, pani doktor?
– Tak bardzo, jak może być w tych warunkach. – Adnan miał wrażenie, że doktor Jin pokręciła głową. – Dziewięćdziesiąt osiem? Dziewięćdziesiąt dziewięć procent?
– Wystarczy – zdecydował ten trzeci. – Zapalcie światło. Pani doktor, proszę uwolnić funkcje motoryczne chłopca.
Chwilę później kobieta podeszła do Adnana i ściągnęła mu kask. Chłopiec od razu poczuł, że znowu może się swobodnie poruszać. Zniknęło również to dziwne brzęczenie. Choć od jakiegoś czasu go nie słyszał, przynajmniej nie świadomie, jego brak wprawił go w konsternację. Zamrugał i przetarł oczy. Zaraz potem musiał zresztą je zamknąć, gdyż w pomieszczeniu zrobiło się jasno.
– Nazwisko? – spytał Świszczący Głos.
– Norris, Adnan Norris, komandorze – odpowiedział mu pospiesznie Chrapliwy Głos.
– Jasna cholera! Tego jeszcze brakowało. Szczęście w nieszczęściu. – Człowiek zwany komandorem był wyraźnie niepocieszony. – No nic, będziemy się tym martwić później. Słyszysz mnie, chłopcze? – zwrócił się w jego kierunku.
Adnan skinął głową i ponownie otworzył oczy. Widział już całkiem nieźle, choć ciągle nieco łzawił, i dzięki temu dostrzegł na mundurze mężczyzny plakietkę z nazwiskiem: G. Mercer. Komandor stanął przed nim w postawie zasadniczej i zdecydowanym głosem zaczął recytować oficjalnie brzmiącą formułkę. Podpierał się przy tym holograficznym tekstem wyświetlanym z naręcznego agregatora:
– Adnanie Norris, na mocy Traktatu Szanghajskiego z roku 2833 artykuły 3 do 5 wraz z Aktem Nawigacyjnym z roku 2798 artykuły 13 do 18 oraz Dyrektywą o Nawigacji i Transporcie Międzygwiezdnym zostajesz wcielony do Korpusu Nawigacji Marynarki Wojennej Zjednoczonej Ludzkości ze skutkiem natychmiastowym.
W tym momencie na korytarzu rozległy się głośne okrzyki, którym towarzyszył tupot butów. Adnan odsunął się pod ścianę, dobrze wiedząc, co się zaraz wydarzy. Mercer spojrzał na niego zdziwiony, jednak po chwili w jego oczach dało się dostrzec zrozumienie. Zdążył podnieść ręce do góry, gdy drzwi do gabinetu wleciały do środka. Zaraz za nimi do pomieszczenia wpadło sto dwadzieścia kilogramów żywej wagi Malcolma Shu, jednego z ochroniarzy Adnana.
– Biuro Ochrony Prezydenta! Na ziemię. – Shu wymierzył broń w kierunku oficera. Ten posłusznie ukląkł na podłodze. Do pomieszczenia tymczasem wparowała reszta obstawy. Inny ochroniarz chwycił Adnana w ramiona i wyniósł na zewnątrz. Chłopiec zdążył tylko zobaczyć, jak goryle taty brutalnie wyginają ręce i zakładają kajdanki całej trójce. Po twarzy komandora spływała krew, nos miał najwyraźniej złamany, dolna warga była pęknięta. Pan Shu nie należał do tych, co się ograniczają. ■Rozdział 3
Gniew ojca Adnana miał dwa etapy. W pierwszym słychać go było w całej okolicy. Trzęsły się szyby, domowe sprzęty latały po pokojach i rozbijały się na ścianach. Twarz przybierała czerwoną barwę, a oczy wyrażały furię. Wszyscy domownicy, w tym nawet Kemal i jego drony, schodzili mu wtedy z drogi.
Drugi etap był znacznie groźniejszy. Głos stawał się zimny, a spojrzenie skupione, pewne. Furia zamieniona w wolę działania, niszczenia wrogów. To wtedy właśnie ojciec podejmował decyzje, planował zemstę. Podobnie było i tym razem. Wpierw zbeształ pana Shu i resztę ochroniarzy. Potem to samo spotkało nauczycieli ze Świętego Sun Tsu i mamę Adnana, która nalegała, aby go tam posłać. Wreszcie przyszła kolej na bliżej niezidentyfikowanych oficjeli Federacji oraz Zjednoczonej Ludzkości.
Dopiero kiedy gniew opadł, ojciec przyszedł do pokoju Adnana. Usiadł na fotelu, posadził sobie syna na kolanach i spojrzał mu głęboko w oczy.
– Nie pozwolę im ciebie zabrać, rozumiesz? – powiedział poważnym głosem.
Adnan niepewnie skinął głową. Ojciec przycisnął go do piersi i kontynuował:
– Wysłałem wiadomość do twojej matki. Będzie tu jutro. Nie zostawimy cię samego. Nawet Aysa przyjeżdża… Jestem prezydentem… Nie mogą mnie zmusić. Nie mają takich możliwości. Rozmawiałem już z Jackiem Kwambe… Chodzisz do klasy z jego synem Tomem, prawda?
Chłopiec pokiwał głową.
– Mam pełne poparcie partii! Nie damy się. Nigdzie nie musisz jechać.
To powiedziawszy, ojciec utulił go jeszcze mocniej i zamilkł. Adnan leżał przytulony do piersi taty, słuchając jego powolnego oddechu, aż zasnął.
Kiedy się obudził, już zmierzchało. Był bardzo głodny. Zszedł na dół do kuchni. To właśnie wtedy doszły go głosy z gabinetu taty. Było to raczej niecodzienne. Kemal, ich domowa SI, zawsze izolował gabinet ojca, gdy ten przyjmował gości. Skoro teraz mógł coś usłyszeć, znaczyło to, że albo Kemal miał usterkę, albo też z jakiegoś powodu uznał, że Adnan powinien wiedzieć, o czym rozmawia ojciec. Chłopiec zbliżył się do drzwi. Głosy stały się wyraźniejsze, w dużej części dzięki obróbce, której nieustannie dokonywał jego Helix.
– …Siedemdziesiąt procent, taką wartość mi podano, komandorze – to był ojciec Adnana.
– Ta liczba jest mocno przesadzona i obejmuje nie tylko zgony, ale też wszelkiego rodzaju… niedogodności uniemożliwiające czynną służbę – odpowiedział mu ten sam mężczyzna, którego Adnan spotkał w Świętym Sun Tsu.
Komandor Mercer, podpowiedział agregator.
– Niedogodności, tak? Niezły eufemizm na kalectwa i choroby psychiczne. Bo przecież to się pod tym kryje, nieprawdaż? – Głos ojca Adnana był chłodny i zdecydowany. – Proszę mi powiedzieć, ile w takim wypadku wynosi ta prawdziwa, niezakłamana liczba?
– To bez znaczenia. To, co ma znaczenie, to fakt, że mamy pełne prawo zabrać chłopca na Trzecią Ziemię i wcielić do KN – odparł Mercer.
– KN?
– Korpusu Nawigacji – wyjaśnił komandor. – I chciałbym jeszcze dodać, że gdyby to dotyczyło każdego innego dziecka, sam by pan wysłał siły policyjne, aby odebrać je rodzicom. Nawet przez chwilę by się pan nie zastanawiał.
– To strasznie niefortunne, że to jednak jest TO dziecko. – W głosie ojca wybrzmiewała stal.
– Panowie, panowie – do dyskusji włączył się ktoś trzeci. – To się wymyka spod kontroli.
– Co pan proponuje, ambasadorze? – spytał chłodno ojciec Adnana.
– Komandorze, proszę szczerze powiedzieć, jakie są szanse. Jak wygląda Akademia, statystyki i tak dalej. Jesteśmy to winni panu prezydentowi. Każdy ojciec na to zasługuje.
– On i tak już podjął decyzję… – zaczął oficer.
– Komandorze! – ambasador od razu uciął jego wypowiedź.
– Już dobrze, dobrze. – Adnan usłyszał głęboki wdech. – Zacznę od początku. Pana syn, panie prezydencie, posiada niezwykle rzadką kombinację mutacji i epigenetycznej ekspresji genów. Kiedy mówię niezwykle rzadką, dokładnie to mam na myśli. Według naszych szacunków powinna pojawiać się mniej więcej raz na milion przypadków. W praktyce znajdujemy ją dwa do pięciu razy rzadziej. To znaczy, że musimy wykonać dwa do pięciu milionów badań, żeby znaleźć jednego kandydata. Na domiar złego samo przygotowanie do służby, to znaczy trening, kuracje i tak dalej, jest niezwykle wymagające. Wielu kandydatów wykazuje nadwrażliwość bądź niewrażliwość na któryś z inicjatorów, co samo w sobie jest czynnikiem dyskwalifikującym.
– Inicjatorów? – przerwał mu prezydent.
– Substancji chemicznych niezbędnych do interakcji z matrycą nawigacyjną – wyjaśnił oficer.
– Innymi słowy, narkotyków – skwitował ojciec Adnana.
– Znowu pan zgaduje – żachnął się Mercer. – W dodatku błędnie. To nie są żadne narkotyki. To zupełnie bezpieczne i dobrze zbadane substancje. Kontynuując, Akademię kończy mniej więcej trzech na dziesięciu kandydatów spośród tych, którzy przejdą wstępne sito. Ci, którzy z jakiegoś powodu odpadli po drodze, mogą kontynuować naukę w Kolegium Taktyki, na Uniwersytecie Inżynierii Gwiezdnej lub rzadziej w innych placówkach specjalistycznych. Powiem więcej. Byli kandydaci na nawigatorów mają również preferencje przy przyjmowaniu na studia techniczne i oficerskie. Zakładając oczywiście, że spełniają wymagania.
– To znaczy, jeśli mózg nie wypłynął im nosem po jednym z zabiegów? – sarkastycznie zauważył prezydent.
Oficer zignorował ten komentarz i kontynuował:
– Z tych, którzy ukończą naukę, mniej więcej dwadzieścia procent posiada zdolność nawigacji pierwszej lub drugiej klasy. To znaczy, że mogą zostać zastąpieni w większości przypadków przez SI, boje nawigacyjne, komputery. Około siedemdziesięciu procent osiąga trzecią klasę. To jest już poziom niedostępny dla SI, przynajmniej dla tych z ogranicznikami, nieprzebudzonych. Reszta to nawigatorzy czwartej klasy, awangarda floty.
– Myślałem, że jest pięć klas nawigacji – przerwał mu ambasador.
– To prawda, piątą klasę osiąga mniej więcej jeden na tysiąc kandydatów. Czyli _de facto_ zdarza się to raptem kilka razy na pokolenie. Nawigatorzy czwartej i piątej klasy wytyczają nowe szlaki. Prowadzą ludzkość do nowych gwiazd. Do niezbadanych zakątków kosmosu. Niosą światło ludzkości tam, gdzie nikogo jeszcze nie było. W gwiezdną pustkę. W nieznane. Czy może być ważniejsza i bardziej zaszczytna służba? To jest właśnie przyszłość pana syna. Potencjalnie oczywiście. Adnan wykazał wrażliwość na wszystkie kluczowe elementy w zet przestrzeni z wyłączeniem kanału teta-omikron, co sprawia, że z dużym prawdopodobieństwem będzie nawigatorem właśnie czwartej klasy.
– Jeśli ukończy Akademię – zauważył prezydent.
– Tak, jeśli ukończy Akademię – przyznał Mercer.
– I ma na to jakieś trzydzieści procent szans?
– Raczej dziewięćdziesiąt. Takie są szanse, że… przeżyje naukę.
– A jakie są szanse, że wróci jako warzywo?
– Naoglądał się pan defetystycznej propagandy – odparł pogardliwie Mercer.
– Propagandy, tak? Powiem panu, co jest propagandą – warknął ojciec Adnana, zrywając się z krzesła. – Te wszystkie durne filmy, holo, gry, którymi faszerujecie nasze dzieci od małego. Bohaterski nawigator odkrywa nowe światy, ratuje całą flotę albo nawet cały sektor. Zdobywa piękną kobietę, wielki majątek i wdzięczność ludzkości. Stawiają mu pomnik. Nazywają okręt albo planetę jego imieniem. Rzygać się chce. Tak naprawdę pewnie nawet te liczby, które mi pan podaje, są przekłamane i zmanipulowane. Nie możecie, ja wiem, wywołać tych mutacji sztucznie? Wyhodować sobie nawigatorów?
– Proszę mi wierzyć, gdyby tylko… Marynarka Wojenna Zjednoczonej Ludzkości od zawsze prowadziła i wciąż prowadzi liczne projekty obliczone na rozwiązanie problemu braku nawigatorów. Na razie bez większych sukcesów. Dokładamy również wszelkich starań, aby zwiększyć stopień konwersji.
– Stopień konwersji?
– Liczbę kandydatów, którzy kończą Akademię zdolni do służby.
– Ja pierdzielę, nie potraficie ich nawet traktować jak ludzi – oburzył się prezydent. – Stopień konwersji… Dla was to tylko liczby, statystyka. To są dzieci, do cholery!
– Przepraszam, jeśli poczuł się pan urażony – odparł oficer, choć w jego głosie raczej nie dało się wyczuć żalu.
– Urażony to byłem, jak wcielałeś mojego syna do służby wbrew mojej i jego woli. Teraz jestem wściekły. Wynocha!
– Panie prezydencie, jeśli można… – próbował się wtrącić ten trzeci mężczyzna.
– Nie! Nie można! Wynocha! Pan też, ambasadorze. Prześlę oficjalny komunikat do pańskiego biura.
– To nie jest rozsądne rozwiązanie. Zjednoczona Ludzkość…
– Jest daleko. Tutaj jest Federacja. Do widzenia, panie ambasadorze – przerwał mu zimno ojciec chłopca.
Adnan usłyszał kroki i czym prędzej pobiegł do siebie na górę. Podekscytowany całkiem zapomniał o tym, jak bardzo był głodny. Podszedł do okna, kazał Kemalowi je otworzyć, po czym wspiął się na parapet, a z niego na dach. Tam położył się na plecach i spojrzał w niebo.
Było przyjemnie ciepło. Gwiazdy świeciły jakby jaśniej i pełniej niż zwykle. Adnan myślami był już wśród nich. Nakazał Helixowi wyświetlić mapę nieba wraz ze znanymi trasami prowadzącymi do poszczególnych systemów. Zastanawiał się, jak to jest być nawigatorem, podróżować poprzez mrok pustki i odkrywać nowe, niezbadane wcześniej przez nikogo światy. Wodził palcem wzdłuż linii łączących poszczególne słońca, a jego agregator posłusznie wyświetlał mu odległości, jakie je dzieliły, oraz informacje na temat tego, co znajduje się w ich pobliżu. Znakomita większość z nich była ciemna, pusta. Opisywana przez Helixa jako „nieznana, nieodkryta lub niedostępna”. Nieliczne otaczała błękitna obwódka, świadcząca o tym, że zostały skolonizowane. Adnan dłuższą chwilę próbował znaleźć Trzecią Ziemię, stolicę Zjednoczonej Ludzkości i główną siedzibę korporacyjnej floty, zanim przypomniał sobie, że ma ją pod stopami. Znajdowała się poniżej linii horyzontu. Odnalazł za to Gallusa, to tam działa się akcja ostatniego filmu wojennego, który oglądał u Dale’a. Od razu zabrał się do szukania światów Dyrektoriatu. Długo jednak nie mógł żadnego znaleźć. W końcu przypomniał sobie, jak jego siostra wspomniała, że większość map nieba domyślnie nie pokazywała wszystkich znanych światów. Aysa twierdziła, że to dlatego, żeby ludzie się nie bali, że prawda mogła ich przerazić. Wspomniała również, że można to było zmienić w ustawieniach urządzenia. Adnan otworzył okno konfiguracji i dłuższą chwilę przeglądał dostępne opcje, aż wreszcie, z pomocą Kemala, odnalazł tę właściwą i kazał urządzeniu oznaczyć wszystkie znane gwiazdy.
Nocne niebo zabłysło tęczą barw i symboli. Bez trudu odnalazł czerwony trójkąt światów Dyrektoriatu i przytulony do niego większy pomarańczowy czworokąt Cesarstwa. Wspólnie zajmowały jakąś piątą część nieba. Przylegała do niej ciemnoniebieska elipsa Zjednoczonej Ludzkości. Duża jej część niknęła pod horyzontem. Do elipsy przytulony był niebieski prostokąt. Adnan wiedział, że tak naprawdę to również elipsa i że znajduje się w jej środku. To światy sprzymierzonej ze Zjednoczoną Ludzkością Federacji. Jego domu. Zarówno tereny Federacji, jak i Zjednoczonej Ludzkości otaczał nieregularny pierścień zieleni. Te systemy zwano Światami Niezrzeszonymi. Matriarchat, Centrum i Strefa Wydzielona również musiały być pod jego stopami, bo nie udało mu się ich wypatrzeć. Chłopiec przez dłuższą chwilę kontemplował kosmiczną mozaikę, nim zorientował się, że pomimo licznych podkreśleń i kolorów wciąż większość gwiazd pozostawała bez opisu. Głośno zapytał:
– Jak wiele układów gwiezdnych jest skolonizowanych?
– Mniej niż jedna na sto gwiazd, które widzisz – zaśpiewał Kemal. – Znacznie mniej, jeśli uwzględnić te zbyt ciemne, aby je dostrzec gołym okiem.
Po tej odpowiedzi myśli chłopca ponownie zaczęły krążyć wokół nieodkrytych i niezbadanych światów. Wyobrażał sobie, że jest nawigatorem i prowadzi okręty do nowych gwiazd, odkrywa nowe, lepsze szlaki. Odnajduje systemy, których mieszkańcy zagubili się podczas Wielkiej Diaspory albo Upadku.
„Jest ich tak wiele” – myślał. „Tak wiele światów, które moglibyśmy odwiedzić. Tyle sekretów do poznania. Gdzieś tam są systemy Kupców. Może nie w tej galaktyce, ale przecież nawet obcy muszą gdzieś mieszkać. Może to ja znajdę do nich drogę? Może to na moją część nazwą okręt albo nawet cały system?”
Skupił wzrok na nocnym niebie i wskazał palcem w jasno błyszczący punkt. Helix wyświetlił mu nazwę. Gwiazda miała oznaczenie K174-AH i oprócz rozlicznych informacji obliczonych na podstawie emitowanego przez nią widma towarzyszył jej najpopularniejszy ze wszystkich podpis „niezbadana”. Adnan postanowił, że tam poleci. Że znajdzie drogę do tego konkretnie układu i sprawdzi, co tam jest. Czy są tam planety nadające się do życia? Czy ktoś tam mieszka? Snując te plany, zasnął.
Śnił oczywiście o gwiazdach. ■Rozdział 4
Kilka dni po teście zdolności nawigacyjnych Adnana do rezydencji zjechała się cała rodzina oraz najbliżsi przyjaciele. Pojawiła się nawet matka Adnana, a mało co było w stanie skłonić ją do opuszczenia jej ukochanego centrum badawczego. Siostra była zapłakana i przerażona, a rodzicielka chyba trochę dumna. Został wyściskany za wszystkie czasy. Usłyszał również setki zapewnień, że go nie oddadzą, że ojciec ma wszystko pod kontrolą. Oczywiście nikt nie pytał Adnana o zdanie. Gdyby to zrobili, odpowiedziałby, że tak, pragnie zostać nawigatorem, chce prowadzić okręty kosmiczne przez gwiezdną pustkę, odkrywać nowe światy. Żadnego z krewnych to jednak nie interesowało. Byli zbyt zajęci wzajemnym poklepywaniem się po plecach i pusto brzmiącymi zapewnieniami o sile i jedności Federacji.
Przez kilka następnych tygodni uczył się zdalnie. Ojciec liczył na to, że temat trochę przycichnie, prasa się odczepi, a ludzie zapomną o sprawie. Tak się niestety nie stało i w końcu, wczesną wiosną, ojciec, chcąc nie chcąc, zgodził się na powrót Adnana do szkoły. To oczywiście wywołało wśród jego rówieśników niemałą sensację, każdy chciał być jego przyjacielem. Jedynym wyjątkiem okazał się Tom Kwambe, który nazwał go mutantem. Adnanowi zrobiło się przykro, ale na szczęście Tom był raczej odosobniony w swoich opiniach. Reszta uczniów do znudzenia wypytywała go o to, co widział i czym jego badanie różniło się od innych. Był dla nich kimś w rodzaju bohatera. Robiono sobie z nim zdjęcia. Przed wjazdem do szkoły koczowali dziennikarze. W odpowiedzi zwiększono liczbę pilnujących go ochroniarzy, ale i to niewiele pomogło. I tak nie byli w stanie odgonić wszystkich gapiów i paparazzi.
Nowością było też to, że od teraz panowie Shu i Dalas twardo stali pod drzwiami klasy, w której odbywały się zajęcia, a na szkolnych korytarzach nie odstępowali go nawet na krok. O tak, pierwsze dwa miesiące były rzeczywiście fascynujące. Z czasem jednak wszystkim się to przejadło, a świat wrócił do normalności. Adnan zaczął się zastanawiać, czy cała historia z badaniem i przedstawicielami korporacyjnej floty czasem mu się nie przywidziała.
Wszystko to zmieniło się pół roku później. Znowu podczas matematyki. Tym razem zaczęło się od Karen. Dziewczynka podniosła rękę i trzymała ją w górze tak długo, że pani Cho nie mogła jej dłużej ignorować. Byłoby to tym trudniejsze, że Karen zgłosiła pytanie również w rzeczywistości rozszerzonej. Zaowocowało to czerwonym pytajnikiem o wzrastającej intensywności zawieszonym gdzieś pośrodku tablicy. Znakowi zapytania towarzyszyło imię i nazwisko dziewczynki.
– Tak, kochanie? – spytała w końcu nauczycielka.
– Co to jest „embargo”, proszę pani? – zapytała niewinnie Karen.
– Czemu pytasz? – Pani Cho zacisnęła cienkie usta i przelotnie zerknęła w kierunku Adnana.
– Mój brat mówi, że to dlatego nie ma nowego kontentu w sieci. Że korpy narobiły na nas „embargo” i że to dlatego nie ma nowego _Pałacu w chmurach_ oraz _Zaginionych dzieci_.
– Mówi się nałożyli, a nie narobili – poprawił ją Tom Kwambe i zaraz przeszedł do ataku: – To wszystko wina Adnana. – Oskarżycielsko wycelował w niego palcem. – To dlatego, że nie chce być nawigatorem. Tchórz!
– Wcale nie! – Adnan zerwał się na nogi i zaprotestował. – Chcę być nawigatorem, to mój ojciec nie chce się zgodzić!
Tom nie dał sobie przerwać.
– Mój tata mówi, że dopóki nie oddamy Adnana korpom, nie będzie _Pałacu w chmurach_ czy _Zaginionych dzieci_. _Żołnierzy kosmosu_ i _Gwiezdnych przygód_ też nie! – dodał, czym wywołał głośne westchnienie całej klasy. – Nowych Helixów również nie będzie – zakończył ze złośliwą satysfakcją.
Adnan poczuł, że uwaga uczniów znowu skupiła się na nim. Tym razem nie były to jednak ciekawość i podziw. Nie. Teraz spojrzenia dzieci pełne były złości i pretensji. Pani Cho oczywiście również to wyczuła i od razu zareagowała:
– Nie gadaj głupot. To nie wina Adnana. To sprawy dorosłych, on nie ma na to wpływu. Nie martwcie się. Pan prezydent coś wymyśli i niedługo sieć znowu będzie pełna programów ze Zjednoczonej Ludzkości. Tymczasem możecie oglądać bajki z Shenzen albo Federacji.
– Nuda! – krzyknął Tom, upewniając się, że wina Adnana nie zostanie umniejszona.
Od tego dnia Adnan czuł się wystawiony na cel. Inne dzieci patrzyły na niego z wyrzutem lub w najlepszym wypadku z obawą. Stał się dla nich kimś obcym. Źródłem problemów, a nie kolegą. Pewnego razu Damien Alonzo nawet podszedł do niego i poprosił, aby przerwał „embargo”. Motywował to tym, że on planuje być żołnierzem, tak jak jego ojciec, i w tym celu musi regularnie oglądać _Żołnierzy kosmosu_. Powiedział również, że Adnan musi zacisnąć zęby i zrobić „to, co trzeba”. Damien na pewno by to uczynił na jego miejscu. Jedynym, który trzymał jego stronę, był oczywiście Dale. Zawsze spieszył, aby pocieszyć czy wspomóc Adnana.
– Tom jest tylko zazdrosny – mawiał. – Zazdrosny, bo sam chciał być nawigatorem. A nie może, jest ślepy! A Adnan widzi gwiazdy! Adnan zostanie nawigatorem tak jak w filmach.
– Nie widzę żadnych gwiazd. To były tylko dziwne kształty – protestował wtedy chłopiec.
– Kształty gwiezdnych dróg. Nie to, co Tom. – Dale nie dawał się przekonać. – Tom widział tylko łódkę i las. Jak my wszyscy. I teraz go zawiść zżera. Adnan będzie pierwszym nawigatorem z Trzeciego Shenzen. Postawią mu pomnik.
– Wcale nie pierwszym – włączył się pewnego dnia Damien. – Moja mama mówi, że gdy ona była w szkole, to też znaleźli jednego chłopaka. W naszym wieku, na południowym kontynencie. Podobno zabrali go na Trzecią Ziemię i nikt go więcej nie widział.
– Nazywał się Josh Li, oglądałem o nim program – wyjaśnił Dale. – Zachorował i nigdy nie został nawigatorem. Adnan będzie pierwszym!
– O ile nie skończy jak ten Josh – wtrącił się złośliwie Tom, na co wszystkie dzieci zamilkły. Jedynie Dale zaprotestował słabo:
– Nie zachoruje. Na pewno nie… ■