-
nowość
-
promocja
Na skrzydłach gwiezdnego blasku. Edycja kolekcjonerska - ebook
Na skrzydłach gwiezdnego blasku. Edycja kolekcjonerska - ebook
Zanim stała się królową przystani elfów,
Była młodą wróżką, która musiała dokonać wyboru
Między obowiązkiem wobec korony a głosem serca…
Minęły wieki, odkąd ostatnia wróżka z ciepłych pór roku przekroczyła granice Zimy.
I choć teraz krążą wśród ciepłych wróżek straszliwe legendy o czających się w tej zamarzniętej krainie potworach, Klarion jest zaintrygowana spokojnym pięknem Zimy. Jednak pod czujnym okiem aktualnej monarchini, w towarzystwie Ministrów Pór Roku, Klarion nie ma zbyt wiele czasu na marzenia, bo ostatnie dni przed jej koronacją upływają szybko i nieubłaganie. To wszystko zmienia się nagle, gdy do pałacu docierają wieści o dziwacznym monstrum, jakie przeniknęło do Wiosny prosto z Zimy. Klarion widzi w tym wydarzeniu okazję do udowodnienia wszystkim, że jest godna swojej nowej roli. Tymczasem na skraju Wiosny i Zimy nie znajduje żadnego potwora, lecz Miloriego, młodego Strażnika Zimowego Lasu. Gdy ramię w ramię stają do walki o swoje ziemie, tworzy się między nimi głęboka więź przyjaźni. A kiedy ich tajemne porozumienie przeradza się w coś znacznie głębszego, odkrywają, że istnieje ważny powód, dla którego ciepła wróżka i zimowa wróżka nie mogą być razem. A koszt takiej relacji może okazać się trudniejszy do zniesienia niż wszystkie grasujące w Zimowych Lasach potwory.
| Kategoria: | Young Adult |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8385-932-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
Istnieją rzeczy ukryte przed spojrzeniami wszystkich, z wyjątkiem tych, którzy wiedzą, gdzie należy patrzeć. Jeśli wyjrzałbyś przez okno w tej magicznej godzinie wczesnego poranka, kiedy świat tonie jeszcze w słodkim śnie, być może twoim oczom ukazałyby się maleńkie kule światła przemykające między rdzawoczerwonymi liśćmi późnego lata. A może zobaczyłbyś delikatne złote wstążki w powietrzu, drżące tuż ponad główkami młodych hiacyntów przebijających się przez wciąż zmarzniętą ziemię? A może, jeśli tylko okazałbyś się dobrym obserwatorem, zachwyciłbyś się śladami, jakie maleńkie dłuto pozostawiło na kryształowej koronce każdego płatka śniegu…
Cóż, niestety, takich jest niewielu. I dlatego nieliczni pozostaną ci, którzy doświadczą prawdziwego cudu. Tylko im dane będzie zrozumieć, że nawet najbardziej przyziemne zjawiska – ubywający księżyc, fala przypływu, dawno zagubiony przedmiot odnaleziony niespodziewanie pod kuchennym stołem – to odpryski prawdziwej magii. A wszystko to jest przecież dziełem wróżek.
Wróżki w ciągu zaledwie jednej nocy przystrajają świat w szaty nowej pory roku, a potem wracają do domu. Powiadają, że gdybyś tylko poszybował w kierunku drugiej gwiazdy na prawo, a potem prosto, ku światłu poranka, znalazłbyś się tam także i ty – w królestwie zwanym Przystanią Elfów. A gdybyś zechciał rzucić okiem na nie z góry, zobaczyłbyś, że jest ono podzielone niczym tort na cztery słusznej wielkości kawałki. W samym jego sercu rośnie Drzewo Magicznego Pyłu, jarzące się złotym blaskiem jak rozpraszająca ciemności latarnia. Na wschód od Drzewa leży Dolina Wiosny, gdzie kwiaty pozostają w wiecznym rozkwicie. Na południu znajduje się Letnia Polana, gdzie dnie ciągną się długo i leniwie, niczym zaspany kot. Spójrz na zachód – na Jesienną Knieję, chłodną, rześką i pełną kolorów.
A wreszcie, na północy rozciągają się Zimowe Lasy.
Mieszkańcy ciepłych pór roku robią wszystko, co w ich mocy, by nawet nie myśleć o tej krainie. Lecz kiedy ich wzrok choćby na chwilę bezwiednie spocznie na Zimowym Lesie, skrytym pod rozległym cieniem wysokiej góry, nie potrafią już pozbyć się myśli o jego bezlistnych, przypominających szkielety drzewach, ani o soplach skrzących się w świetle księżyca niczym obnażone kły, ani też o tych nieszczęśnikach, którym przyszło mieszkać w tym szarym, pozbawionym życia zakątku. Zimowe wróżki – w pojęciu ich sióstr z cieplejszych pór roku – lepiej pozostawić w ich śnieżnej samotności. Od wieków wszak zajmują się swoimi sprawami i radzą sobie same. A nadto czyż okrutny, przenikliwy ziąb nie kruszy w mgnieniu oka skrzydełek ciepłych wróżek? Nic dobrego nie mogłoby wyniknąć z przekroczenia granic tej dziwnej krainy.
Trzeba przyznać, że większość z ich lęków to nic więcej, jak tylko bezpodstawne uprzedzenia. A jednak, korzystając z błogiej nieświadomości ciepłych pór roku, ciemne moce rzeczywiście zamieszkują niezmierzone połacie Zimowego Lasu. Jest tam miejsce, gdzie drzewa z wysiłkiem wyginają się do tyłu, by jak najdalej odsunąć gałęzie od martwej tafli pewnego jeziora. Tam nawet powietrze jest ciężkie i złe, oblepiające wszystko niczym nieświeży pot. Nikt tam nie bywa. W każdym razie nikt obdarzony zdrowym rozsądkiem, wyjąwszy młodego Strażnika Zimowego Lasu.
Lecz jeśli byłbyś dostatecznie odważny lub dostatecznie szalony, mógłbyś postawić stopy na lodzie. Pod lodem skrywa się nie woda, lecz głęboka, wijąca się konwulsyjnie ciemność. I nawet gdybyś potrafił dłużej niż przez chwilę znieść trwogę, jaką budzi ta kłębiąca się nicość, i tak nie zdołałbyś ogarnąć jej rozumem. Cienie pod lodową taflą tylko czasami układają się w jakiś rozpoznawalny kształt. O tutaj, proszę, ząb. A tu oko… I szpon.
Nie, tylko nieliczni potrafiliby pokonać taki strach. Ale skoro już jakimś cudem zawędrowałeś tu, do jeziora, w tę zimną, bezksiężycową noc – jak to uczynił Strażnik Zimowego Lasu – prawdopodobnie mogłeś zobaczyć to samo, co zobaczył on: moment, w którym pojedyncza szczelina rozerwała powierzchnię lodu. Mogłeś usłyszeć trzask, po którym z pobliskich gałęzi spadła lawina śniegu. Mogłeś poczuć, jak sam las drży w niecierpliwym oczekiwaniu.
A potem: coś – ledwie sugestia cienia – wyrosło ponad pękniętą taflą. Zawirowało, zakotłowało i wreszcie przybrało formę zapamiętaną z koszmaru, który to niegdyś zrodził. Ledwie widoczne na tle ciemności, potrafiło jednak stawiać kroki tak ciężkie, że jego ślady znaczyły drogę, którą postanowiło podążyć. I tak, gnane jakimś straszliwym, prastarym instynktem, ruszyło w stronę ciepłych pór roku.ROZDZIAŁ 1
1
Było cudowne popołudnie, jakby wyjęte z najpiękniejszych snów – powietrze złociło się słonecznym blaskiem i migotało od magicznego pyłu, a łąki wibrowały spokojnym brzęczeniem zapracowanych pszczół. Klarion przysiadła na gałęzi dębu, otoczona westchnieniami i szelestem liści. Jak słodko było znaleźć się samej – choćby i nawet przez ten błogosławiony kwadrans – i nie mieć tak zupełnie nic a nic do zrobienia.
Prawie pożałowała tej myśli, choć była taka piękna. W uszach już dźwięczały jej słowa królowej Elwiny, wypowiedziane stanowczo, jak królewskie obwieszczenie… Och, aż nazbyt łatwo było wyobrazić sobie, co władczyni powiedziałaby na jej widok: „Królowa Przystani Elfów nie siedzi z założonymi rękami, kiedy wciąż jest jeszcze praca do wykonania”.
Lecz Klarion nie była wszak królową Przystani Elfów – w każdym razie jeszcze nią nie była – a jej cotygodniowe spotkanie z minister Lata skończyło się tego dnia niespodziewanie wcześnie. I nie miała zamiaru pozwolić, by ten rzadki przebłysk wolności poszedł na zmarnowanie.
Jej koronacja była coraz bliżej, co oznaczało, że każdą chwilę wypełniały jej lekcje, próbne ceremonie, przymiarki i więcej oficjalnych spotkań, niż kiedykolwiek wyobrażała sobie, że można upchnąć w grafiku na jeden dzień. I, tak jak przypuszczała, wszystkie były niezwykle ważne, skoro został jej już tylko miesiąc na przyswojenie setek lat doświadczenia i mądrości Elwiny. A tymczasem Przystań Elfów kusiła ją swoimi cudami i bezmierną przestrzenią i Klarion czasami podejrzewała, że właściwie to wie o niej tyle co nic. No bo skądże miałaby wziąć tę wiedzę, skoro całe jej dotychczasowe życie upłynęło na obserwowaniu tych cudów z daleka?
Klarion zagapiła się na Słonecznikową Łąkę z uczuciem niebezpiecznie bliskim tęsknoty. Zbliżała się właśnie złota godzina zmierzchu, więc nie wiadomo skąd wychynęły świetlne wróżki, radosne i podekscytowane, gotowe stawić czoła tej najpracowitszej dla ich klanu pory dnia. Obserwowała je zza zasłony liści w koronie drzewa, patrzyła, jak szybują poprzez gęste od pyłku kwiatów powietrze, zostawiając za sobą złote smugi magicznego pyłu. Niektóre pracowały w zespołach, próbując przygiąć promienie słońca bliżej ku linii horyzontu, i przerzucały się poleceniami w stylu: „Troszkę bardziej w lewo!” albo: „W twoje lewo!”. Inne zanurzały dłonie w świetlnych strugach i napełniały swoje koszyki po brzegi słonecznym blaskiem, tak łatwo jakby wybierały ze studni wodę. Klarion dotychczas jeszcze nie pozbyła się dziecięcego zadziwienia tym, jak wiele drobnych szczegółów składa się na codzienną magię zachodu słońca. Wydawało jej się to niemożliwe, że już niedługo, w dzień letniego przesilenia, weźmie odpowiedzialność za los ich wszystkich.
Ta perspektywa przerażała ją bardziej, niż gotowa była przyznać nawet sama przed sobą.
Tok jej myśli przerwał nagły wysoki dźwięk. Chwilę potem coś przeleciało ze świstem tuż koło niej – jakaś smuga czerni na tle jasnozłocistego nieba.
Klarion cofnęła się odruchowo i zachwiała niebezpiecznie na swojej gałęzi. Cóż to, na gwiezdny pył, mogło być? Przyciskając dłonie do piersi, by uspokoić wciąż bijące przerażeniem serce, zerknęła ostrożnie poprzez zasłonę liści. Nisko, u stóp drzewa, wylądowała ciężko na ziemi skołowana pszczoła i znieruchomiała. Jakby skamieniała.
Minęło kilka chwil i jej skrzydełka znów zaczęły trzepotać, a Klarion odetchnęła z ulgą. „A zatem nie jest ranna” – pomyślała. Małe biedactwo… Musiała być wykończona pracą. Pewnie wzięła na siebie zbyt wiele. Pszczoły były pracowite i miały tendencję do przeceniania swoich możliwości, zwłaszcza tu, w wiecznym upale pełni lata. Na szczęście tej tutaj nie przytrafiło się nic, czego nie mogłaby uleczyć łyżeczka wody z cukrem – a przecież cukru nigdy w Przystani Elfów nie brakowało. Wszak o tej porze pałacowe kuchnie pękają w szwach od wszelkiego rodzaju słodkości. Co więcej, ule – i cały zgromadzony w nich miód – były niedaleko, o tam, po drugiej stronie łąki. Prosty problem z jeszcze prostszym rozwiązaniem.
A jednak Klarion się wahała.
Każdy, choćby najmniejszy problem w królestwie napełniał ją naglącą, przypominającą swędzenie potrzebą natychmiastowego rozwiązania go. Kiedyś sądziła, że jest to odprysk jej przywódczej magii – mały kawalątek całości jej przeznaczenia, które tylko wówczas nabierało dla niej sensu. Teraz jednak zrozumiała, że tym instynktom – tym, które wywołują w niej głębokie współczucie – nie mogła ufać.
Miejsce królowej Przystani Elfów nie znajduje się wśród jej poddanych.
Od chwili jej Przybycia – tamtej nocy, kiedy wyłoniła się z rozbłysku spadającej gwiazdy, jak wszystkie pozostałe królowe Przystani Elfów przed nią – Elwina kładła jej do głowy, że jest inna, wyjątkowa.
Że obydwie są wyjątkowe, nieodwracalnie naznaczone gwiezdnym pyłem. Prócz Elwiny, Klarion była jedyną wróżką obdarzoną przywódczym talentem w całej Przystani Elfów.
Klarion rzuciła okiem na łąkę, gdzie grupy wróżek naznaczonych talentem do opieki nad zwierzętami i zespoły wróżek-ogrodniczek opiekowały się rojami pszczół. Czy zdołały zauważyć, że jednej im brakuje? Nawet jeśli się doliczą, to przecież na poszukiwanie swojej zguby stracą pół nocy. Być może jako królowa nie powinna zaprzątać sobie głowy tak błahą sprawą, jaką było uratowanie jednej pszczoły, ale mimo to nie mogła znieść myśli, że teraz odejdzie i nic z tym nie zrobi. Cóż byłaby z niej za królowa, gdyby pozwoliła na cierpienie nawet najmniejszego ze swoich poddanych?
Teraz pozostawało tylko pytanie, jak właściwie miała zejść z tego drzewa.
Ciężki płaszcz spływał jej z ramion na plecy i przygniatał swym ciężarem skrzydła. Wszystkie wróżki emitowały słabe światełko, które rozbłyskiwało lub przygasało w zależności od ich nastroju, ale ona, dzięki swym wyjątkowym skrzydełkom, jaśniała na ich tle niczym latarnia. I choć tutaj, w Lecie, świetlne wróżki również tak jak ona świeciły złociście, to podobieństwo nie było aż tak uderzające, by mogła przestać się ukrywać pod płaszczem i wtopić w tłum. Odsłaniając skrzydła, równie dobrze mogła obwieścić wszem wobec: „Oto nadchodzi przyszła królowa Przystani Elfów!”.
Gdyby ktokolwiek doniósł Elwinie, że Klarion siedziała tutaj bez żadnej straży… Nie, o tym nie odważyła się nawet pomyśleć. Będzie musiała jakoś zejść z tego drzewa. To będzie niewygodne, tak, z pewnością. Niebezpiecznie, owszem, niemal na pewno. Ale stokroć bardziej wolała podjąć to ryzyko, niż narazić się na kolejną reprymendę Elwiny.
Klarion uspokoiła oddech i zaczęła zsuwać się gałąź po gałęzi. Mięśnie ją paliły, twarda kora zdzierała skórę z jej delikatnych dłoni, ale wreszcie koniec końców zdołała skoczyć i – jakimś cudem nie skręciwszy kostki – wylądować w morzu słoneczników.
Kwiaty górowały nad nią i, kołysząc się delikatnie na wietrze, rzucały na trawę długie cienie. A tam, kilka metrów dalej, w plamie żółtego światła leżała pszczoła.
Księżniczka zbliżyła się do niej ostrożnie i przyklękła.
– Nic ci nie jest? – zapytała.
Czułki owada obróciły się zwolna w jej stronę, co Klarion zrozumiała jako: „Wszystko w porządku”.
Uderzyło ją nagle spostrzeżenie, że nigdy dotąd nie zdarzyło jej się rozmawiać z pszczołami. Wiele wróżek trzymało pszczoły w charakterze zwierzątek domowych – na tyle, na ile dało się je w ogóle „trzymać” – układ był taki, że pszczoły przylatywały i odlatywały, jak im się podobało. Wróżki oswajały je, wabiąc miseczkami z nektarem stawianymi na parapetach i przydomowymi ogródkami pełnymi ich ulubionych kwiatów: kocimiętki, lawendy i złocienia polnego. Elwina oczywiście nie zabraniała takich rzeczy, ale też do nich nie zachęcała. Łatwość, z jaką inni obchodzili się ze zwierzętami z Przystani Elfów, była więc kolejną rzeczą, której Klarion nigdy się nie nauczyła.
– No, to wprawmy w ruch te skrzydełka, żebyś znów latała – odezwała się. Trochę głupio się czuła, mówiąc do pszczoły tak, jakby ta mogła ją zrozumieć. Tylko wróżki opiekunki zwierząt potrafiły naprawdę porozumiewać się ze zwierzętami. A jednak, dla porządku, dorzuciła jeszcze: – Proszę, tylko mnie nie ugryź.
Bardzo ostrożnie wzięła stworzonko w ramiona. Pszczoła nie stawiała oporu, a Klarion mogłaby przysiąc, że w jej zmęczonych oczach pojawił się ślad wdzięczności. Futerko miała zaskakująco miękkie. Pachniało leciutko świeżością cytryny i ziemnym zapachem kwiatowego pyłku. Kiedy trzymała ją tak blisko, po raz pierwszy dostrzegła, jak bardzo pszczele skrzydełka przypominają skrzydła reszty jej poddanych.
Były kruche i kunsztowne jak szkło, rzeźbione skomplikowanym wzorem żyłek. Na ten widok jej opiekuńczy instynkt zapłonął jeszcze mocniej.
Tuląc pszczołę do piersi, ruszyła przez pełną słoneczników łąkę. Poprzez baldachim kwiatów widziała przelatujące nad jej głową wróżki. W powietrzu unosiły się leniwie kłębuszki gwiezdnego pyłu, wraz z echem ich srebrzystego śmiechu. Wszystko to napełniło ją zarazem szczęściem jak i dziwną tęsknotą, a także poczuciem ogromnej samotności. Wszystkie wróżki mieszkały razem z innymi obdarzonymi tym samym talentem. Razem z nimi pracowały i razem się bawiły. Oczywiście spotykały się także i z pozostałymi, ale między tymi, które zostały stworzone w tym samym celu, istniało zawsze wrodzone porozumienie. Czasami Klarion zastanawiała się, jak to jest – czuć, że gdzieś się przynależy – mieć tak wiele bliskich istot, do których można się zwrócić, które tak dobrze cię rozumieją.
Dotarła na skraj łąki, w długi cień wyniosłego klonu. Ale tym, co przykuło uwagę Klarion, był otwór w jego pniu – położona kilka stóp nad ziemią dziupla wypełniona schludnymi rzędami złocistych plastrów miodu. Ul.
Delikatnie ułożyła pszczołę na trawie.
– Zaraz wracam.
Zwierzątko machnęło skrzydełkami w odpowiedzi. Być może, do pewnego stopnia, ono naprawdę rozumiało, co się do niego mówi.
Klarion obróciła się w stronę pnia i wzięła głęboki oddech. Dziś już raz złaziła z drzewa. Czyżby teraz miała powtórzyć tę procedurę w odwrotną stronę? Podciągnęła się w górę, wyszukując oparcie dla stóp w zagłębieniach kory i na kapeluszach opieniek wyrastających całymi kępami z klonowego pnia.
Wreszcie dotarła do krawędzi dziupli. Kojące brzęczenie pszczół zabrzmiało w jej uszach jak cudowna piosenka, a uspokajający kwiatowy zapach wosku i nektaru owionął ją niczym najpiękniejsze perfumy. Klarion ostrożnie podważyła woskowe wieczko zakrywające jedną z komórek miodowego plastra. Natychmiast wypłynął spod niego miód. W świetle wieczornego słońca, wydawał się prawie płonąć złotym blaskiem. Klarion zerwała liść z gałązki i użyła go, żeby zebrać miodowe krople kapiące leniwie z plastra.
Wędrówka w dół pnia okazała się niebezpieczna, ale choć jedną rękę miała zajętą drogocennym miodem, jakoś udało jej się nie spaść. Pospieszyła do swojej pszczoły i ułożyła obok niej liść.
– Proszę – powiedziała.
Patrzyła w napięciu, jak pszczoła posilała się napitkiem. Powoli, powolutku zaczęła się poruszać. Najpierw wstała – ostrożnie wyprostowała sześć swoich nóżek, jakby sprawdzając, czy dadzą radę utrzymać jej ciężar. Potem, już zdecydowanie pewniej, wzbiła się w powietrze. Zatoczyła koło, wykręciła ósemkę i zawirowała wokół Klarion, jakby chciała powiedzieć: „Chodź ze mną”.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała…
Nie mogła powstrzymać uśmiechu. Jednak wciąż potrafiła zrobić coś dobrego, nawet jeśli wzięła się za sprawy wymykające się jej talentowi.
– Mela?! – zawołał nagle jakiś głos, w którym wyraźnie słychać było lekką panikę. – Mela?
Na dźwięk tego imienia pszczoła wyraźnie się ożywiła.
Klarion uniosła wzrok i zobaczyła wróżkę-opiekunkę zwierząt rozpaczliwie miotającą się między słonecznikami.
– Szukasz tej?
Między płatkami kwiatów pojawiła się blada twarz wróżki. Zdezorientowana, zamrugała, z zaskoczeniem wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą.
– Kto tu jest? – zapytała.
– Tutaj, na dole.
Nieznajoma aż rozdziawiła usta ze zdumienia i prawie sama opadła na trawę. Klarion się skrzywiła. Trzeba przyznać, że rzadko widywało się wróżkę stojącą na ziemi. Bezwiednie poprawiła płaszcz. Na szczęście w świetle letniego słońca niknął blask jej własnych skrzydeł, a ta odrobina złotych refleksów, która wymykała się spod kołnierza, ledwie barwiła jej skórę, nie bardziej niż odbicie jaskra, który nosiła w charakterze ozdoby na szyi. Poczuła nagle, jak po plecach spływają jej strużki potu, prześlizgując się między ciasno zwiniętymi skrzydłami. Naprawdę nie mogła się doczekać, kiedy w końcu pozbędzie się tego płaszcza – i tego gorąca, jeśli już o tym mowa.
Kiedy opiekunka zwierząt doszła już do siebie po pierwszym zaskoczeniu, przeniosła spojrzenie na pszczołę.
– Mela!
Pszczoła pomknęła ku niej z pełną prędkością i skręciła w bok, w ostatniej chwili unikając zderzenia. Nieznajoma ani drgnęła, jakby takie popisy nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Chyba była do nich przyzwyczajona. Wyglądała, jakby walczyła ze śmiechem, kiedy Mela rzuciła się między słoneczniki niczym rozbrykana owca.
– Miałaś dziś zapylać nagietki – zbeształa ją, ale nie uszło uwagi Klarion, że jej mina wyrażała ulgę z powodu odnalezienia niesfornej podopiecznej.
Mela wyłoniła się spomiędzy płatków cała upaprana pyłkiem. Strząsnęła go z siebie jak mokry pies, a potem odleciała, by dołączyć do swojego roju. Nawet Klarion widziała wyraźnie, że zwierzątko się popisuje.
– Niezłe z niej ziółko – zauważyła.
– Och, nawet nie wiesz, jak bardzo. – Nieznajoma opiekunka zwierząt potrząsnęła w desperacji głową i popatrzyła na Klarion. – To naprawdę miło z twojej strony, że jej pomogłaś.
Klarion spojrzała na nią zaskoczona. Speszyła ją trochę ta pochwała. Niewiele wróżek odzywało się do niej bez pytania.
Elwina emanowała władczą aurą, która otaczała Klarion jak ochronny kokon. Kokon, który ją samą trzymał w środku, ale wszystkich innych pozostawiał na zewnątrz. W prowadzeniu jakichkolwiek swobodnych pogawędek miała więc Klarion żałośnie mało wprawy.
Bardzo się starając, żeby w jej głosie nie było ani śladu oficjalnego tonu, powiedziała:
– Ależ to żaden kłopot.
– Mimo wszystko bardzo ci dziękuję. – Uśmiech opiekunki zwierząt był ciepły jak samo lato. – Jestem pewna, że masz mnóstwo do roboty nawet bez gonienia za niesfornymi pszczołami.
Klarion uśmiechnęła się nieśmiało.
– Nie ma za co.
– Czy my się już spotkałyśmy tutaj, w okolicy? – Nieznajoma zmarszczyła brwi, wpatrując się w jej twarz, jakby chciała przypomnieć sobie, skąd ją zna. – Bo wyglądasz prawie jak…
– Klarion?
Księżniczka aż wzdrygnęła się na dźwięk swojego imienia – i na znajomy głos minister Lata. Została zdemaskowana. Ogarnięta przerażeniem odwróciła się zwolna, by stanąć twarzą w twarz z panią minister. Aurelia unosiła się w powietrzu tuż za nią z wypisanym na twarzy wyrazem łagodnego zaskoczenia. Miała gładką ciemnobrązową cerę i oczy złociste jak wróżkowy pył. Włosy opadały jej na ramiona. Dziś miała na sobie zjawiskową suknię z krwawnika, a warstwowa spódnica spływała falbanami płatków ułożonych wedle odcieni różu, pomarańczu i bieli.
– Ty wciąż tutaj? – zapytała. – Sądziłam, że o tej porze powinnaś być już w pałacu.
– Pozwoliłam sobie na krótką wycieczkę – odparła Klarion słabym głosem. – Żeby odpocząć…?
Aurelia się rozpromieniła. Jej sposób pojmowania świata został ukształtowany w leniwym cieple wiecznego lata, więc nade wszystko ceniła sobie ciszę i spokój.
Tutaj, na Letniej Polanie, na sjestę wśród kwiatów czy szklankę lemoniady zawsze znajdował się czas. Lecz jeśli nawet jej mieszkańcy mieli zwyczaj najgorętsze godziny dnia spędzać na słodkiej drzemce, to prawdziwie ożywiali się dopiero nocą. Lato było jedyną porą roku, która nigdy do końca nie zasypiała. Gdyby Klarion pozostała tu wystarczająco długo, ujrzałaby jak ci, których życie upływało w świetle księżyca – opiekunki świetlików i strażniczki gwiazd – wynurzają się ze swoich dziennych legowisk.
– Moja ty bystra uczennico – zagruchała Aurelia. – Widzisz? Już się co nieco nauczyłaś o Lecie.
Pochwała zabrzmiała odrobinę sztucznie, ale Klarion wysiliła się, by w jej głosie zabrzmiała radość.
– Dziękuję, pani minister.
Aurelia uśmiechnęła się pobłażliwie.
– A teraz będę musiała cię przeprosić. Muszę sprawdzić, jak sobie radzą moje wróżki świetlne.
Z tymi słowami odleciała. Klarion z wahaniem przeniosła wzrok na opiekunkę zwierząt, która wciąż stała obok, śmiertelnie blada. Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć – cokolwiek, byle tylko ją uspokoić. Ale i tak było już za późno. Dostrzegła wyraźnie ten moment, kiedy na nieznajomą wróżkę spłynęła bolesna świadomość prawdy i rozpoznanie. A zaraz potem jak początkowy szok ustępuje miejsca głębokiemu zawstydzeniu, zmieszanemu z czymś w rodzaju podziwu. Nie mogła tego znieść.
– Księżniczko Klarion – wyjąkała nieznajoma. – Ja… ja błagam o wybaczenie.
Klarion uniosła ręce w geście uspokojenia.
– Zupełnie nie masz za co przepraszać – zapewniła.
– Ależ mam. – Opiekunka zwierząt skłoniła się nisko. – Wasza Wysokość, błagam o wybaczenie. Gdybym tylko wiedziała, to…
To w życiu by się do Klarion nie odezwała ani słowem.
Co jej pozostało? Odezwała się cicho:
– Wybaczam ci…
Opiekunka zwierząt dygnęła jeszcze raz, po czym bez tchu wyszeptawszy słowa podziękowania, czym prędzej się oddaliła. Bez wątpienia z powrotem do swojej pracy – i z powrotem do swoich przyjaciół.
Znajome bolesne uczucie samotności przeszyło ją na nowo niczym spadająca gwiazda. Przez tych kilka przepięknych minut Klarion niemal udało się zapomnieć, kim była. Tu, na łące, czuła się wolna od strażników śledzących z daleka każdy jej krok. Nikt tu nie zwracał na nią uwagi, kiedy przechodziła. Żadne rozmowy nie zamierały, gdy się zbliżała. Nie słyszała za plecami żadnych szeptów. Ale koniec końców, czy miało to jakiekolwiek znaczenie? I tak, nawet w tym wspaniałym zakątku, nie mogła przecież uciec od roli, jaką przydzielił jej los.
Wedle etykiety powinna żądać: szacunku, uniżonej życzliwości i zachowania stosownego dystansu. Ale nie tego pragnęło jej serce. Ponad wszystko tęskniła do jednej jedynej rzeczy, która nie miała być jej dana: by zawierać znajomości. Elwina nigdy by…
Elwina!
Och, na gwiazdy! Jeśli natychmiast się stąd nie ruszy, to na pewno będzie spóźniona.
Sięgnęła ku szyi i odpięła broszkę. Płaszcz zsunął jej się z ramion. Pospiesznie chwyciła go i wzbiła się w powietrze spomiędzy słoneczników w wirze złotego światła, odprowadzana chmurą złocistych płatków. Kilka pszczół leniwie brzęczących wśród kwiatów zboczyło z kursu, by uniknąć zderzenia.
Kiedy wzniosła się wyżej w stronę nieba, ciągnąc za sobą smugę pyłku, z wahaniem spojrzała za siebie i natychmiast tego pożałowała. Świetlne wróżki najwyraźniej zakończyły popołudniową pracę. Teraz zdążyły już podzielić się na dwie drużyny i zaczęły mecz. Świetlista piłka śmigała przez siatkę tam i z powrotem.
Nawet z tej odległości Klarion wyraźnie słyszała wybuchy śmiechu i piski – a także zmieszane ze sobą okrzyki triumfu i jęki zawodu, kiedy któraś z drużyn zdobywała punkt.
Widok poddanych tak całkowicie i beztrosko szczęśliwych powinien napełnić ją zachwytem i satysfakcją, czyż nie? W tym momencie był jednak tylko bolesnym przypomnieniem jej własnej królewskiej samotności. Choćby nie wiadomo, jak mocno tego chciała, nigdy nie stanie się jedną z nich.ROZDZIAŁ 3
3
Nazajutrz, już od samego rana, z wciąż brzmiącymi w uszach napomnieniami Elwiny, Klarion zabrała się do przygotowania posiedzenia rady – pierwszego, jakiemu miała samodzielne przewodniczyć. Na wszelki wypadek ostatni raz przejrzała zalegające na jej biurku papiery – serię krótkich raportów od wszystkich ministrów. Dzisiejsza agenda była miłosiernie – i dość zaskakująco – zwięzła. Przystań Elfów tętniła wzmożoną pracą zwłaszcza w tygodniach poprzedzających zmianę pór roku. Teraz była późna wiosna, przesilenie przypadało za miesiąc, czyli pora zupełnie niesprzyjająca wytchnieniu.
Nie wspominając już o wszystkich dodatkowych zadaniach związanych z jej koronacją.
Jej koronacja. Już na sam dźwięk tych słów poczuła, jak znowu cała się spina. Wkrótce to ona, Klarion, będzie musiała podejmować decyzje, dzięki którym królestwo będzie funkcjonować jak należy, a pory roku będą następować po sobie bez zakłóceń.
Będzie od niej zależeć nie tylko dobrobyt Przystani Elfów, ale także Stałego Lądu i wszystkich mieszkających na nim ludzi.
Lęki wobec podobnej presji z pewnością ją przygniotą, jeśli będzie roztrząsała je zbyt długo. Zamiast tego postanowiła pójść za radą Elwiny i skupić się na bieżącym zadaniu. Skoro wciąż nie potrafiła użyć drzemiącej w niej magii, to przynajmniej postara się poprowadzić dzisiejsze spotkanie z należnym opanowaniem. Tego dnia Elwina nie będzie mogła zarzucić jej niczego.
Wstała z nagłą stanowczością i natychmiast przeszedł ją dreszcz. Odwróciła się na wpół przekonana, że zobaczy kogoś – lub coś – co śledziło jej ruchy zza szyby drzwi balkonowych. Ale było tam tylko jej własne odbicie w obramowaniu fantazyjnie wygiętych gałęzi, gapiące się na nią równie intensywnie, jak ona gapiła się na nie, a za nim – panorama gór w Zimowych Lasach. Szczyty najwyższych z nich sięgały ku sobie, tworząc kształt półksiężyca. W świetle wczesnego poranka cały śnieg na ich zboczach był różowy jak wnętrze muszli. Czasem wydawało jej się, że te góry patrzą na nią.
Przez całe życie powtarzano jej, że zimowym wróżkom nie można ufać. Z dawnych czasów pozostało ledwie kilka legend wyjaśniających źródło konfliktu. Klarion zdarzyło się widzieć jedno czy dwa przedstawienia, które poruszały temat nieporozumienia, jakie podzieliło ich światy. Wciąż pamiętała, jak siedziała w teatrze obok Elwiny – bez tchu, z rękami zaciśniętymi na poręczy ich loży – gdy Saga, najbardziej utalentowana z gawędziarek Przystani Elfów, snuła opowieść o Tytanii, ich pierwszej królowej.
Kiedy mówiła, obrazy jej słów ukazywały się za jej plecami w chmurze złotego pyłu. Błyski lodowych włóczni i strzały z piórami. Drzewo Magicznego Pyłu nie większe od gnącej się pod naporem wichru sadzonki. Strażnik Zimowego Lasu i jego straszliwa, zębata korona, na tle spowijającej go ciemności.
Osobiście Klarion uważała, że cały ten dramat sprzed wieków miał w sobie coś niepokojąco romantycznego. Tymczasem Elwina aż prychnęła, kiedy jeden z najbardziej zaufanych doradców Tytanii zginął tragiczną śmiercią. Ale mimo całej swojej porywającej teatralności legenda nigdy nie wyjaśniała tych szczegółów, których Klarion najbardziej pragnęła. Mówiła jedynie o niejasnym sporze między dwoma władcami i mrocznej sile, która pochłonęła Strażnika Zimowego Lasu. Większości mieszkańców ciepłych pór roku tyle wystarczało, by raz na zawsze stracić zainteresowanie swoimi sąsiadami.
Klarion pozbierała notatki i otworzyła drzwi na balkon. Owionęło ją chłodne powietrze. Zewsząd dolatywały odgłosy budzącej się ze snu Przystani Elfów. Z trzepotem skrzydeł wskoczyła na balustradę balkonu, a potem wzbiła się w powietrze.
Podleciała w górę, odsuwając na bok liście i gałązki, aż zobaczyła źródło Studni Pyłu Wróżek. Kaskada złotego pyłu wylewała się z otworu w pniu na różowe płatki lilii. Pył skapywał tarasami na perłowe boczniaki, aż w końcu wpadał do studni, wtulonej w spiralny węzeł konarów drzewa.
Magiczny Pył – ożywcza substancja i siła napędowa całego ich społeczeństwa – powstawał głęboko w sercu Drzewa. Nikt nie wiedział dokładnie jak i dlaczego, chociaż uczeni pyłkolodzy przez stulecia spisali na ten temat wiele opasłych tomisk i prowadzili naukowe spory nad teorią pyłu. Jedyne, co Klarion wiedziała na pewno, to że Pył jest przesycony magią, która zasila jak krwiobieg całą Przystań poprzez rozległą sieć korzeni. Kiedy pozwalała sobie na chwilę wytchnienia, czuła tę magię wokół siebie – ciepłą i niosącą pocieszenie. Sprawiała, że powietrze pachniało słodko, jak herbata z miodem i cynamonowe bułeczki w piekarniku. Jej subtelna obecność nigdy nie przestawała Klarion zadziwiać.
O tej porze wszyscy ustawiali się w kolejce po swoją dzienną porcję pyłu – łyżeczkę, nie więcej. Strażnicy pyłu stali w nim po kostki na płyciźnie przy brzegu Studni i raz po raz zanurzali w niej kubki. Klarion podziwiała precyzję ich ruchów, kiedy obsypywali każdą wróżkę dokładnie odmierzoną ilością pyłu. Bez tej ożywczej substancji wróżki nie mogłyby latać, ponieważ skrzydełka nie dałyby rady utrzymać ich ciężaru w powietrzu. Kolejka ciągnęła się i zakręcała, a stojące w niej wróżki plotkowały i chichotały między sobą. Niektóre trzymały filiżanki herbaty z mlecza, żeby się rozbudzić, inne wciąż jeszcze kipiały energią po nocnej zmianie. Jeden ze stojących w kolejce elfów zauważył ją kryjącą się za zasłoną liści. Uniosła dłoń w nieśmiałym pozdrowieniu. Zbladł, odwrócił wzrok i zajął się robieniem czegoś bardzo skomplikowanego i na oko dość technicznego ze źdźbłem trawy, które trzymał w ręce.
Klarion starała się nie okazać rozczarowania. Petra nieraz jej powtarzała, że w jej wyrazie twarzy i w tonie głosu kryje się coś królewskiego, co trzyma innych na dystans. Nic nie mogła z tym zrobić.
– Wasza Wysokość.
Klarion aż stęknęła z zaskoczenia.
Przekrzywiła głowę i ujrzała Artemis siedzącą na gałęzi tuż nad jej głową. Ta to zawsze potrafiła pozostać niewidoczna, chociaż była na widoku. Imponujący, choć również nieco przerażający talent.
– Dzień dobry – odezwała się Klarion nieco bez tchu.
Mina jej strażniczki wyrażała coś zbliżonego do współczucia. Jeśli chodziło o Artemis, to trudno było stwierdzić, co tak naprawdę myśli, bo do perfekcji opanowała subtelną sztukę obojętnego spokoju. Czasami jednak Klarion przyłapywała ją, jak patrzyła na innych zwiadowców wychodzących na patrol z czymś w rodzaju głodnej tęsknoty w oczach. Jeden jedyny raz zapytała ją o to, ale Artemis całkowicie się wtedy zamknęła, jak małż. Klarion zrozumiała, że niektórych ran nie powinno się dotykać.
– Nie są przyzwyczajeni, by królowa się z nimi spoufalała – powiedziała szorstko Artemis. – Po prostu okazują ci respekt.
Czyżby to był respekt? Nawet jeśli tak, to z pewnością nie czuła, by na niego zasługiwała. Mimo to niezborne próby Artemis, żeby ją pocieszyć, sprawiły, że nieco się rozchmurzyła. Klarion podejrzewała, że pod tym chłodnym, profesjonalnym pancerzem kryła się współczująca dusza, chociaż strażniczka nigdy w życiu by się do tego nie przyznała. Pewnego dnia może samo się to ujawni.
– Oczywiście – odparła, po czym z wymuszonym entuzjazmem zapytała: – Czy możemy już iść?
Artemis skinęła głową.
Dyskretnie Klarion poprowadziła je do komnat rady, znajdujących się tuż pod Studnią Magicznego Pyłu. Nie było tam żadnych drzwi, a pomiędzy misternie rzeźbione żebrowanie sklepionego sufitu wstawiono szyby, dzięki czemu otwierał się na niebo o każdej porze dnia i nocy.
Wąskie pasy kory łączące panele na ścianach także zdobiły kunsztowne inkrustacje, tu i ówdzie muśnięte delikatnymi pasmami połyskującego złotego pyłu. Wśród tych wzorów kryły się symbole wszystkich pór roku – wiecznie zielony kwiat Wiosny, tęcza Lata, pełnia księżyca Jesieni i płatek śniegu Zimy. Ten drobny szczegół zawsze Klarion intrygował. Skoro ich królestwa od zawsze trzymały się osobno, dlaczego pradawni artyści uwzględnili Zimę na swoich freskach?
Kiedy podleciały nieco bliżej, przez otwarte sklepienie dotarł do Klarion stłumiony szmer zawziętych dyskusji ministrów. Nie miała pojęcia, o co mogli się spierać o tak wczesnej porze poranka. Przypuszczała, że to stopniowo przychodzi po długich latach wspólnej pracy. Istniała nieskończona liczba drobnych zatargów i politycznych aluzji, o których znaczeniu Klarion miała jedynie mgliste pojęcie, ponieważ pochodziły z czasów sprzed jej Przybycia. Tak czy inaczej spory na temat tego, która z pór roku liczy się najbardziej, zdawały się ich nigdy nie męczyć. Zebrała się w sobie i wleciała do środka.
W komnacie trzej ministrowie Pór Roku zebrali się już przy długim stole, który zajmował niemal całą długość sali. Minister Wiosny była właśnie w trakcie pełnego emocji monologu, a minister Jesieni przytakiwał jej machinalnie, najwyraźniej błądząc myślami gdzieś indziej. Tymczasem minister Lata wyglądała, jakby zaraz miała zasnąć na stojąco. Jednak, kiedy zdali sobie sprawę z jej obecności, wyprostowali się i ucichli. Już się nauczyła, że to był element magii związanej z talentem przywódczym: zdolność do skupiania na sobie uwagi wszystkich obecnych.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki