- nowość
- W empik go
Na skrzydłach przeznaczenia - ebook
Na skrzydłach przeznaczenia - ebook
Pięć żywiołów. Pięć potężnych Domów.
Do którego z nich należysz?
Ala nigdy nie przypuszczała, że zwykła wycieczka nad jezioro zmieni jej życie na zawsze. Po tajemniczym wypadku odkrywa, że na świecie istnieje pięć Domów władających żywiołami – ogniem, wodą, ziemią, powietrzem i błyskawicą. Ich członkowie, Strażnicy, chronią ludzi przed kataklizmami oraz walczą o zachowanie równowagi między siłami dobra i zła, a Ala… ma stać się jednym z nich.
Aby odkryć swoją moc, musi przejść szereg prób, które wskażą jej przeznaczenie. Jednak nic nie idzie zgodnie z planem, a z każdym kolejnym wyzwaniem Ala coraz bardziej wątpi, czy naprawdę przynależy do tego niezwykłego świata.
Odkrycie siebie to początek, bo z oddali nadciąga zagrożenie. Czy Ali uda się stawić mu czoła?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-533-7 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W powietrzu unosił się zapach świeżej, oczyszczającej bryzy. Słońce powoli, acz nieubłaganie zbliżało się do cienkiej linii horyzontu pomiędzy niebem a oceanem. Kończył się kolejny dzień.
Wydawałoby się, że panujący tu spokój jest nierozłączną częścią tego miejsca i nic, nawet w najmniejszym stopniu, nie jest w stanie zburzyć tej harmonii. Wiatr był lekki i orzeźwiający. Fale od niechcenia obijały się o przybrzeżne klify oraz skały. Coś jednak wyróżniało tę część nabrzeża.
Na jednej z większych skał wystających z wody stało czterech mężczyzn. Wyraźnie zniecierpliwieni obserwowali w milczeniu zachód nad oceanem. Dla nich była to cisza przed burzą.
– Już czas – oznajmił z powagą najstarszy z nich, o ciemnoszarej brodzie sięgającej obojczyków. Kasztanowe, zasępione oczy nie spuszczały wzroku z prozaicznego widoku, jakim było ciemniejące niebo po ostatnim rozbłysku słońca chowającego się za horyzontem.
Reszta spojrzała na siebie nawzajem. Żegnali się ze sobą w duchu. Wiedzieli bowiem, że mogą się już więcej nie zobaczyć. Zagrożenie nie było duże, ale i tak musieli się z nim liczyć. Każdy z nich bowiem udawał się na samotną misję, mimowolnie wystawiał na potencjalny atak.
– Wsiadajcie do łodzi i płyńcie na brzeg. Tam się rozdzielicie – zaczął ich instruować.
– Pamiętamy pański plan, kapitanie – zapewnił go stojący najbliżej chłopak, o krótko ściętych brązowych włosach i nieco jaśniejszych oczach. – Ja idę na północ – dodał.
– Ja na południe – odezwał się szatyn o ciemniejszej karnacji, najstarszy, nie licząc kapitana.
– Mnie przypadł wschód. Wszyscy czekamy na nadejście nocy i sygnał, gdzie się przenieść – wyrecytował trzeci niczym wierszyk. Jasne włosy falami opadały mu na czoło, niebieskie, lekko zmrużone oczy wyrażały rozbawienie.
– Wybaczcie mi, że w kółko wypytuję was o szczegóły planu – rzekł kapitan, ciężko wzdychając. – To nie tak, że się o was martwię. Jesteście z nas najsilniejsi i wiem, że sobie poradzicie. Jednak od was, od powodzenia misji, zależy życie trzech niewinnych osób. – Mówiąc to, zmarszczył brwi.
– Zdajemy sobie z tego sprawę. Nie zawiedziemy – zapewnił, szczerze w to wierząc, chłopak stojący przy kapitanie.
– Uznam to za obietnicę, Will. Powodzenia!
Kapitan uścisnął rękę każdemu z nich, odwrócił się, nacisnął nogą mały kamień, który okazał się przyciskiem otwierającym tajemne wejście w głąb skały, po czym bez wahania wskoczył do środka.
Gdy właz się zamknął, mężczyźni ruszyli do swoich łodzi. Popłynęli na pobliską plażę i zaciągnęli łódki na ląd tak, aby odpływ ich nie zabrał.
– John… Scott… powodzenia – odezwał się Will.
– Powodzenia – odpowiedzieli jednocześnie.
Następnie każdy ruszył w innym kierunku, nie oglądając się za siebie.1
JEZIORO
Pewne przytulne domostwo leżące na obrzeżach niewielkiej polskiej wsi, zwykle zaciszne, dziś tętniło wesołym gwarem rozmów. Mimo późnej pory śmiechy oraz melodie grane na gitarze niosły się dźwięcznie z podwórka do najbliższej ulicy, na łąkę, skraj lasu, a niekiedy docierały do pobliskich działek sąsiadów.
Posiadłość należała do trzydziestoletniej Renaty, kelnerki w pobliskiej restauracji. Jej dom miał jedno piętro, spadzisty brązowy dach i kremowe ściany. Na podjeździe przed domem stały dwa pojazdy. Czarny, nowy samochód niezbyt pasował do stojącego obok jasnozielonego, małego, zabrudzonego auta służącego właścicielce od wielu lat. Tym, czym mogła się pochwalić, był z pewnością piękny ogród. W letnie wieczory, takie jak dzisiejszy, to tam spędzała najwięcej czasu.
Stała właśnie w kuchni, krojąc chleb dla swoich gości zgromadzonych nad ogniskiem w ogrodzie. W pewnej chwili przez taras wbiegła do domu jej siostrzenica, Sandra. Miała brązowe oczy i włosy sięgające za ramiona. Z wyglądu była bardzo podobna do ciotki, choć różnica wieku między nimi wynosiła jedenaście lat.
– Z czego się tak cieszycie? – zapytała Renata.
– Marek w końcu rozpalił ognisko – odparła z uśmiechem, po czym podeszła do blatu i wzięła talerz z jedzeniem.
Choć Sandra wyszła do ogrodu, Renata nie została sama na długo. Po dosłownie kilku sekundach do kuchni zajrzała kolejna osoba.
– Pomóc w czymś pani? – zapytała dziewczyna.
Była w wieku Sandry. Miała również brązowe włosy, lecz były, w porównaniu do rozczesanych i schludnie ułożonych włosów rówieśniczki, niezwykle potargane. Nie pomniejszało to jej urody, wręcz przeciwnie. Falowane włosy sięgające połowy szyi, sterczące we wszystkie strony, w połączeniu z łagodnymi rysami twarzy i rzadko spotykanymi szmaragdowymi oczami dodawały jej uroku.
– Nie ma już w czym – odparła Renata, odkładając nóż obok chlebaka. – Lecz dziękuję, że pytasz.
– To drobiazg. Zresztą to prędzej my powinniśmy pani podziękować. Sandra często tutaj przyjeżdża, ale po raz pierwszy zgodziła się pani przyjąć pod swój dach jej znajomych.
– Nie jesteście jakimiś znajomymi. Ty, Kasia i Marek jesteście najbliższymi przyjaciółmi Sandry. Od dawna chciałam was poznać.
– Niemniej dziękujemy.
Uśmiechnęły się do siebie.
– Jesteś bardzo dobrze wychowana – zauważyła Renata.
Żadna nie zdążyła dodać nic więcej, ponieważ włączył się dzwonek w komórce dziewczyny. Sprawdziła, kto dzwoni.
– Rodzice – powiedziała z lekkim niedowierzaniem. – Przecież nie widzieliśmy się zaledwie pięć godzin.
– Odbierz. – Renata postanowiła taktownie wyjść do ogrodu, by nie przeszkadzać w rozmowie.
Zatrzymała się jednak w drzwiach, ponieważ zdała sobie sprawę, że o czymś zapomniała.
– Alu, czy jak skończysz rozmowę, weźmiesz chleb i ketchup?
– Nie ma sprawy – odpowiedziała, jednocześnie przykładając komórkę do ucha.
Po naciśnięciu zielonej słuchawki usłyszała znajomy głos matki.
– Witaj, kochanie! Jak się czujesz?
– Dobrze, mamo.
– Dojechaliście już? – dopytała.
– Jakieś dwie godziny temu. Droga była spokojna.
– Na pewno? – Usłyszała podejrzliwe pytanie ojca. Zdawała sobie doskonale sprawę, o co pyta.
– Tak… tato. Twój samochód nie ma najmniejszego zadrapania. Nie rozumiem, dlaczego wciąż mi nie ufasz. Potrafię prowadzić.
– To… to dobrze. – Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. – I wiesz, że ci ufam, tylko…
– Och, skończ już – ucięła matka. – Nie zadzwoniłam po to, aby rozmawiać o naszym samochodzie.
– Byliście dziś u lekarza. Znacie już płeć dziecka? – zainteresowała się Ala.
– Znamy – potwierdziła radośnie.
– Poważnie? I co?
– Z dumą mogę ci powiedzieć, że będziesz miała siostrzyczkę.
Na twarzy dziewczyny zagościł szeroki uśmiech.
– Skoro już wiesz, zdradzisz, o jakim imieniu myślałaś ostatnio?
– Zastanawiałam się nad imieniem Oliwia. Co sądzisz?
– Piękne imię – przyznała.
– Też tak myślę – przytaknęła wesoło.
– Jest jeszcze jedna sprawa – wtrącił ojciec. – Choć może nie powinniśmy pytać przez telefon…
– Zaciekawiłeś mnie, słucham – zapewniła.
– To tylko propozycja. Tak się zastanawialiśmy dzisiaj: może podczas twojej nieobecności poprzestawialibyśmy ci meble w pokoju?
– A po co? – spytała zdziwiona takim pomysłem.
– Tylko się nie złość. Mała Oliwia będzie spała w naszym, ale pomyśleliśmy, że musimy stworzyć jej jakieś miejsce na zabawki.
– No… – Ala nie wiedziała, co powiedzieć.
Miała nieprzyjemną wizję swojego małego pokoju zagraconego lalkami, klockami i najróżniejszymi zabawkami, przez co wydawał się jeszcze mniejszy.
– Jeśli się nie zgadzasz, to oczywiście znajdziemy na to inne miejsce – zapewniła ją mama.
– Nie trzeba, mogę podzielić się pokojem z Oliwią – powiedziała z nikłym entuzjazmem.
– Och, to świetnie!
Słysząc radość w głosach rodziców, Ala nie odważyła się dopowiedzieć czegoś więcej.
Rodzice pożegnali się z córką, nie chcąc jej dłużej przeszkadzać. Dziewczyna jednak nie wróciła od razu do znajomych. Wpatrywała się tępo we framugę okienną i oswajała z myślą o zmianach, jakie miały nastąpić wraz z pojawieniem się jej siostrzyczki.
Pojedynczy głośny śmiech, który dotarł do kuchni z ogrodu, nieco ją otrzeźwił. Stwierdziła, że nie ma co się martwić na zapas. Wzięła rzeczy, o które prosiła ją Renata, i wyszła na dwór.
❈
Renata, Sandra, Kasia, Ala i Marek spędzili przyjemne popołudnie przy ognisku. Opowiadali sobie kawały i ciekawe, czasem głupie historie. Wspominali dopiero co napisaną maturę, ciesząc się, że mają to już za sobą.
Ciocia Sandry chętnie słuchała wszystkich opowieści, jednak gdy powoli zbliżał się wieczór, nadeszła dla niej pora, by pojechać do pracy.
– Mam dziś nocną zmianę. Wrócę późno, więc zobaczymy się rano. – Następnie, ubolewając nad swym losem, wstała, by opuścić towarzystwo.
– Do widzenia – odezwała się Kasia z szerokim uśmiechem. Jej kręcone jasne włosy zawirowały wokół szyi, gdy obejrzała się rozbawiona na Marka, który pożegnał się w tym samym momencie co ona.
– Do widzenia. – Marek spojrzał na Kasię z półuśmiechem. – Spokojnej zmiany – dodał, po czym wstał i uścisnął Renacie dłoń na pożegnanie.
– Czy wypada mi życzyć udanego wieczoru? – zapytała Ala.
Mina Renaty zdradzała, że nie warto.
– Pa, ciociu. – Sandra podeszła, by ją uściskać.
– Bądźcie grzeczni i nie puśćcie domu z dymem – zastrzegła z udawaną powagą, na co Sandra zrobiła minę aniołka i obiecała, że dom jest przy nich bezpieczny. Potem poszła przygotować się do wyjazdu.
Gdy po chwili zielonkawy samochód zniknął za zakrętem, Sandra przypomniała sobie o pewnej intrygującej informacji dotyczącej okolicy, którą usłyszała rok temu od cioci. Postanowiła podzielić się nią z przyjaciółmi.
– Wiecie, że za tym lasem znajduje się jezioro, prawda? – spytała, spoglądając w stronę oddalonych od nich o kilkadziesiąt metrów drzew.
– Coś kiedyś wspominałaś – odparła Ala.
– Ciocia uważa, że jest po prostu klimatyczne, ale kilku pobliskich rybaków twierdzi, że to jezioro jest bardziej niezwykłe, że ma duszę.
– Dosłownie czy w przenośni? – spytała Kasia.
Zanim Sandra zdążyła odpowiedzieć, wtrącił się Marek. Odsunął się od ogniska, do którego dodał kilka kolejnych gałęzi. Otrzepał krótkie ciemne włosy oraz przód bluzy z szarego popiołu, po czym wrócił na miejsce obok nich z wesołym uśmiechem.
– Oczywiście, że dosłownie. Mogę tu nawet zaprezentować inny przykład. – Spojrzał znacząco w stronę Ali. – Weźmy na ten przykład takie piękne, błyszczące, czarne, prawie nieużywane cacko stojące na podjeździe przed domem. To auto ma duszę… stworzoną do szybkiej jazdy…
– Nie – przerwała mu odruchowo Ala.
– Do szybkiego pokonywania zakrętów…
– Nic z tego – powiedziała stanowczo.
– To cudo nie powinno poruszać się sześćdziesiąt kilometrów na godzinę – odpowiedział zdegustowany chłopak.
– Daj spokój, jeżdżę nim szybciej. Auto jednak nie jest moje, więc na razie jego dusza pozna smak bezpiecznej jazdy.
Marek spojrzał tęsknie w stronę domu, za którym stał samochód, ale wiedział, że nic nie wskóra.
– Skończyliście już?
Gdy oboje pokiwali twierdząco głowami, przy czym Marek niechętnie, Sandra powróciła do przerwanej opowieści.
– Mieszkający tu rybacy faktycznie wypowiadają się o jeziorze jak o prawdziwej istocie.
– Co na przykład mówią? – zainteresowała się Ala.
– Że będąc na jeziorze, można usłyszeć cichą melodię płynącą nie wiadomo skąd. Twierdzą, że to jego dusza śpiewa. A gdy łowią, wychwalają przyrodę i piękno tego miejsca. Wtedy zawsze udaje im się coś złowić, zupełnie jakby udało im się udobruchać niewidzialne siły żyjące w głębinach.
– Fanatycy – uznała Kasia.
– Świetny pomysł! – powiedział Marek bardziej do siebie niż do przyjaciółek.
– Mianowicie? – zapytała.
– Przejdźmy się nad to jezioro, zobaczymy, czy faktycznie jest takie magiczne.
– Hm… jak długo się tam idzie? – zwróciła się Kasia do Sandry.
– Około dwudziestu minut w jedną stronę. Tylko robi się już późno…
Ala zapatrzyła się na zachodzące słońce. Dało się na nie patrzeć z nieco przymrużonymi oczami, ponieważ prawie całe schowało się za drzewami.
– Przecież się nie zgubimy. Będzie fajnie! – dodał z entuzjazmem Marek.
Za jego namową postanowili w końcu udać się nad wodę. Wyszli przez furtkę prowadzącą na polną drogę. Słychać tu było koniki polne skryte w wysokich trawach. Dróżka skręcała szerokim łukiem w lewo i po chwili znaleźli się pod koronami drzew. W lesie zrobiło się zimniej, więc pokonywali kolejne zakręty w szybszym tempie. Humor im dopisywał, żartowali i śmiali się jak na każdym innym spacerze.
Gdy dotarli na skraj jeziora, ich oczom ukazała się wielka, niczym niezmącona tafla wody. Zrobiło się dosyć ciemno, ponieważ słońce już zaszło, a księżyc przysłaniały chmury. Włączyli latarki zabrane wcześniej z domu i zeszli ze ścieżki na kładkę.
Utrzymana była na balach kilka centymetrów nad wodą. Deski, na których stali, były wytrzymałe, lecz mimo to skrzypiały pod naciskiem stóp, co działało na wyobraźnię. Poczuli się niepewnie na pomoście. Przywiązane były tutaj łódki, należące do pobliskich mieszkańców. Gdy Sandra wskazała łódź ciotki i zaproponowała przejażdżkę po jeziorze, jednomyślnie się zgodzili.
Łódka była lekko chybotliwa, ale mimo wszystko wydawała się bezpieczniejszym miejscem od pozornie solidnego pomostu. Kasia i Ala usiadły obok siebie, a naprzeciwko Sandra i Marek, który postanowił odwiązać łódkę. Gdy wreszcie, po kilku nieudanych próbach rozwiązania węzła, udało mu się uwolnić ją od kładki, spojrzał na dziewczyny.
Wyrazy ich twarzy zdradzały, że najchętniej wróciłyby na brzeg.
– Oj, wyluzujcie – powiedział z uśmiechem, włączając silnik. – Przynajmniej łódka nie jest dziurawa – zażartował.
Oprócz delikatnego szmeru pracującego silnika i rozpryskującej się o burty łódki wody nie było nic słychać. Zalegająca naokoło cisza sprawiała, że nie tylko czuli się jedynymi żyjącymi tu istotami, ale też odnieśli wrażenie, że wkroczyli do zupełnie innego świata.
Marek trzymał ster i zwyczajnie cieszył się prędkością. Sandra napawała się widokiem ciemnej niczym otchłań tafli jeziora i prawie przezroczystej mgiełki unoszącej się ponad wodą, czyniącą odległe lasy jeszcze bardziej nieprzystępnymi. Kasia z początku oglądała dno łodzi, ponieważ słowa o dziurawej łódce przyjęła zbyt poważnie. Gdy sama się upewniła, że łódka nie przecieka, dołączyła do Sandry i razem zachwycały się niepowtarzalnością tej nocy.
Jedynie Ala była niespokojna. Nie miała nic przeciwko nocnym eskapadom, ale czuła, że nie powinni tu dzisiaj być. Spojrzała na niebo, gdzieniegdzie widniały gwiazdy. Choć próbowała, nie potrafiła pozbyć się złego przeczucia.
– Popłyńmy na tę wyspę! – zawołała Sandra, światłem latarki wskazała na zarys drzew pośrodku jeziora.
– Tak jest! – Marek zasalutował i zmienił kurs.
Wyspa okazała się całkiem duża, nie dało się jej szybko opłynąć. Wydawała się nieprzystępna, ponieważ brzegi nie opadały łagodnie w dół. Praktycznie z każdej strony były skały wystające kilka metrów ponad wodę, sprawiające wrażenie, jakby wyspa się na nich wznosiła. Ostre pionowe klify kończyły się tylko z jednej strony wyspy. Na niewielkim odcinku teren obniżał się do wody, trawa przechodziła tu w kamienistą plażę. To było jedyne miejsce, by dostać się na ląd, postanowili więc je wykorzystać.
Dobili łódką do płycizny. Wyszli na brzeg, rozglądając się wkoło i nasłuchując nocnych odgłosów lasu. Marek wyciągnął łódkę na plażę. Ala mu pomogła, po czym niechętnie ruszyła w stronę najbliższych drzew, za przyjaciółmi.
– Tu jest niesamowicie – stwierdziła Sandra.
– I dość zimno. Może już wrócimy? – zapytała Ala.
– Jedna szybka rundka po terenie. Chyba się nie boisz? – Kasia rozłożyła dłonie. – Niby czego?
– Nie boję się. – Skrzyżowała ręce w obronnym geście.
– Na pewno? – zapytał Marek z głupim uśmiechem.
– Tak – odpowiedziała, nie wiedząc już, czy tak jest naprawdę, czy tylko chce, aby tak było.
Obeszli wyspę, wymyślając różne upiorne opowieści. Po pewnym czasie nastrój tych historii udzielił się im do tego stopnia, że przy każdym odgłosie łamanej gałązki lub szmerze liści podskakiwali jak oparzeni. Większość wyspy obeszli, trzymając się drzew, ale gdy wracali, wyszli na klify. Na otwartym terenie było nieco jaśniej. Nie musieli już unikać gałęzi i krzaków. Wzdłuż brzegu wyspy szło im się zdecydowanie swobodniej.
– Czyli już wiadomo, że kłamali – skwitował Marek.
– Czemu ty zawsze musisz dzielić się przemyśleniami wyrwanymi z kontekstu? – Sandra spojrzała na niego z dezaprobatą.
– Nie patrz tak na mnie. Myślałem, że załapiecie, o co mi chodzi.
– Niestety nie wiemy, co się dzieje w twojej głowie – wtrąciła rozbawiona Kasia.
– Chodziło mi o to, że te pogłoski o jeziorze są nieprawdziwe. Miało być żywe, mieć duszę, a nigdy nie byłem w tak opustoszałym miejscu jak to.
– Tyle że raczej nikt prócz nas nie był tu w nocy – zauważyła Ala.
– W sumie racja…
Byli blisko łódki. Chcieli już wracać, więc przyspieszyli kroku. Był to poważny błąd. Chwila nieuwagi sprawiła, że Ala, idąca najbliżej krawędzi klifu, się poślizgnęła. Zachwiała się i nie mogąc znaleźć środka równowagi, wpadła do wody z wielkim pluskiem.
– Ala! Nic ci nie jest? – zawołała Sandra piskliwym głosem.
– Nie… nic – zapewniła Ala, odkasłując.
Zachłysnęła się wodą, ale nic jej nie bolało. Całe szczęście nie spadła z dużej wysokości. Woda nie wydała się jej tak zimna, jak była w rzeczywistości. Zawdzięczała to adrenalinie płynącej teraz w każdej, najdrobniejszej nawet żyle jej ciała.
– Marek, nic mi nie jest! – zawołała na widok przyjaciela, który zdejmował buty, gotów do skoku. – Nawet jak do mnie skoczysz, to i tak z tego miejsca nie wdrapiemy się z powrotem. Do plaży jest już niedaleko, tam się spotkamy.
– Jesteś pewna? – Kasia spoglądała to na nią, to na przyjaciela, który ściągał właśnie drugiego buta.
– Tak – zapewniła stanowczo.
Marek nie wyglądał na zadowolonego.
– Ech, jak chcesz.
Zaczęła płynąć, podczas gdy przyjaciele ruszyli brzegiem wyspy, utrzymując jej tempo. W jednej chwili latarki przestały być potrzebne, otaczająca ich ciemność ustąpiła. Wszystko za sprawą księżyca, który postanowił wyjrzeć zza chmur.
W najjaśniejszym punkcie na jeziorze, w odbiciu księżycowym, znalazła się Ala. Unosiła się na powierzchni wody, zapominając o wszystkim na tych kilka chwil. Wpatrywała się w księżyc jak urzeczona.
Sandra, Kasia i Marek również stali w zupełnym bezruchu, patrząc w niebo. Serce Ali przejęła trwoga, poczuła się tak, jakby to księżyc patrzył na nią, a nie na odwrót, i zmieniał powoli każdą komórkę jej ciała…
Chmury szybko go dogoniły i zasłoniły, przynosząc kolejną falę ciemności. Uwolniona spod uroku Ala rozejrzała się półprzytomnie. Potrząsnęła głową, by wziąć się w garść. Miała nieprzyjemne wrażenie, że ktoś ich obserwuje z brzegu jeziora. Czym prędzej popłynęła na plażę. Po wyjściu z wody zrobiło jej się naprawdę zimno, zaczęła się lekko trząść. Ze skałek właśnie zbiegali jej przyjaciele.
– Ojej! Co ci się stało? – zapytał zaniepokojony Marek, otulając ją własną kurtką.
– Jak to? Widziałeś. – Spojrzała na niego zdezorientowana takim pytaniem.
– Co miałem widzieć?
– Przecież przy was wpadłam do wody! – Zerknęła ponownie na przyjaciół, ale w żadnym nie znalazła oparcia.
Sandra patrzyła na nią z niepokojem.
– Zabierzmy ją na brzeg, musiała mocno uderzyć się w głowę – zwróciła się do pozostałych.
Ala pozwoliła poprowadzić się do łódki. Gdy wypłynęli, zaczęła się zastanawiać, co właściwie się stało. Czemu jej przyjaciele traktują ją z dystansem? Płynęli łódką do brzegu milczący, pogrążeni w myślach. Wszyscy byli wytrąceni z równowagi. Jakby każdy próbował rozwiązać własny problem, nie znając nawet jego natury.
Sama również musiała zmierzyć się z mętlikiem w swojej głowie. Zauważyła, że nie ma na ręce srebrnej bransoletki w kształcie jaszczurki. Musiała jej spaść w wodzie. Była prezentem od rodziców, więc normalnie bardzo przejęłaby się tą zgubą. Jednak w zaistniałej sytuacji stwierdziła jej brak z nikłym zainteresowaniem.
– Mieszkasz gdzieś w pobliżu? – spytała ją Kasia z łagodnym uśmiechem, gdy wyszli na pomost.
Ala pokręciła przecząco głową, próbując zrozumieć tak dziwne pytanie.
– Cóż… to zaprowadzimy cię do nas i stamtąd zadzwonisz po kogoś – zadecydowała Sandra, gdy ruszyli w stronę lasu. Zgodnie zachowywali się, jakby była dla nich obcą osobą.
– Nabieracie mnie? – spytała w końcu odrobinę rozbawiona, bo jedynym logicznym wyjaśnieniem było to, że robią sobie z niej żarty. Była zmęczona, przemarznięta i dopiero teraz ta możliwość wydała się tak oczywista. – Przyznaję, przez chwilę się wam udało – stwierdziła z uśmiechem. Nim ktoś zdążył jej odpowiedzieć, coś odwróciło jej uwagę.
Zanim dotarli do pierwszego zakrętu, zimny dreszcz przebiegł Ali po karku. Niepokój, który poczuła, na tyle zagarnął jej umysł, że skupiła się tylko na nim. Nie będąc pewna, czy chce wiedzieć, skąd to uczucie się pojawiło, powoli się odwróciła.
Na samym końcu ścieżki, jeszcze przy pomoście z łódkami, stał mężczyzna i w bezruchu patrzył w ich stronę. Jego sylwetka skąpana w szarościach półmroku wydała się Ali lekko upiorna. Czy to on obserwował mój upadek do wody z brzegu? – zapytała samą siebie. Czy to przeczucie, że jestem obserwowana, ma konkretne, prawdziwe źródło w postaci nieznajomego stojącego naprzeciwko?
– Kto to jest? – zapytała Kasia, gdy razem z Markiem i Sandrą zatrzymali się i podążyli wzrokiem za Alą.
– Nie wiem – odparła, złączając brwi.
Nie wiedziała też, co mają zrobić. Z pewnością nie chciała konfrontacji z nieznajomym, kimkolwiek był. Nie chciała jednak odwrócić się do niego plecami i odchodząc, mimowolnie spuścić go z zasięgu wzroku.
Przez chwilę zrobiło się nieco jaśniej. Ścieżkę w lesie rozjaśnił księżyc, wychodząc nieśmiało spomiędzy chmur. Ala jednak nie spojrzała na niebo, wykorzystała moment doświetlenia, by dojrzeć szczegóły wyglądu obcego.
Był ubrany normalnie – czarne spodnie i koszulka, skórzana kurtka. Krótkie jasne włosy niechlujnie potargane. Światło uwydatniło jego chudy nos, a na nim okulary o prostokątnych szkiełkach. Jakby wyczuł, że analizuje jego wygląd. Zadarł brodę, by dostrzegła lepiej jego rysy twarzy i oczy… Jego zimne, puste spojrzenie przeszywało na wylot.
Był niezwykle opanowany i pewny siebie. Ali wydawało się, że wręcz napawa się tą chwilą napięcia i niepewności. Z przyprawiającym o ciarki złowieszczym uśmiechem rozkazał:
– Podejdź do mnie. – Lewą ręką wskazał Alę.
Nie była w stanie zrobić choćby kroku. Jej wzrok zatrzymał się na jego wyciągniętej dłoni z obrączkami na dwóch palcach. Zdawały się lśnić w lekkiej poświacie księżyca.
Najszybciej zareagowała Kasia. Złapała Alę za ramię i pociągnęła do tyłu.
– W nogi!
Wykonali tę komendę bez wahania. Biegnąc, Ala obejrzała się przez ramię. Przerażająca postać ich nie goniła. Mężczyzna tylko patrzył na ich poczynania. To przeraziło ją nawet bardziej, niż gdyby zaczął ich ścigać.
Gdy znów spojrzała do przodu, zauważyła nowy ruch. Coś pomknęło niezwykle szybko w ich stronę. Marek i Ala w samą porę uskoczyli przed lecącymi, rozmazanymi smugami. Sandra i Kasia nie miały tyle szczęścia.
Mknące przeszkody okazały się dwoma długimi gałęziami ze stojącej w pobliżu płaczącej wierzby. Gałęzie podcięły dziewczyny, a następnie, zanim zdążyły wstać, oplotły się wokół ich kostek i uniosły.
– To się nie dzieje naprawdę. – Marek pokręcił głową zapatrzony na przyjaciółki.
Ala zapomniała o ucieczce, zaczęła biec w ich stronę, by pomóc, gdy gałęzie rzuciły swoje krzyczące ofiary w stojące obok wielkie drzewo. Siła uderzenia była na tyle duża, że Sandra i Kasia spadły na ziemię nieprzytomne.
Zakryła sobie usta dłonią na widok krwi płynącej z rozciętego czoła Kasi. Przystanęła przez chwilę zmrożona widokiem. Już miała do niej podbiec i ją opatrzeć, gdy Marek złapał ją za rękę i szybko pociągnął w swoją stronę. W miejscu, gdzie przed chwilą stała, kolejna gałąź uderzyła w ziemię, pozostawiając po sobie ślad niczym od cięcia nożem. Wolała nie wiedzieć, jak wyglądałaby jej głowa, gdyby lecącemu pociskowi udało się osiągnąć cel.
– Dziękuję – wyszeptała.
– Nie ma sprawy – odpowiedział Marek, wciąż cofając się od wierzby, nie dowierzając temu, co widzi. – Nic tu nie zdziałamy, musimy sprowadzić pomoc – stwierdził.
Naraz dotarło do Ali, że mężczyzna skorzystał z ich rozproszenia i podszedł dość blisko. Widziała go całkiem wyraźnie pomimo półmroku, choć chyba nie chciałaby dostrzec teraz jego miny. Przyglądał się im bowiem zadowolony, najwyraźniej świetnie się bawił.
Marek, wciąż trzymając Alę za nadgarstek, cofnął się z nią kilka kroków, nie spuszczając wzroku z obcego. Następnie obrócił się z nią i po raz kolejny rzucili się do ucieczki. Minęli zakręt w ekspresowym tempie, gdzie została im już tylko ostatnia prosta do opuszczenia lasu.
Myśleli, że zostawili obcego w tyle. Jednak coś dziwnego zaczęło się dziać na ścieżce przed nimi. W sporej odległości pojawiło się pęknięcie. Gdy byli blisko, szpara, która ciągnęła się w poprzek drogi, niespodziewanie się powiększyła, tworząc niesamowicie długą i głęboką dziurę.
Ala przyspieszyła bieg, odepchnęła się nogą przy samej krawędzi i przeskoczyła na drugą stronę dosłownie na styk. Serce uderzało jej w zawrotnym rytmie, ręce miała mokre, zimne i drżące po skoku, a w uszach nieprzyjemnie szumiało. Nienawidzę wysokości, pomyślała, siadając na ziemi.
Dopiero gdy oddech się jej trochę uspokoił, zdała sobie sprawę, że jest sama. Na czworakach zbliżyła się ponownie do przepaści i zajrzała do środka. Na dnie leżał Marek. Musiał się zawahać i nie doskoczyć na drugą stronę. Przez upadek z wysokości jego ręce i nogi były nienaturalnie ułożone. Wyglądały na połamane lub powykręcane.
– Marek! – krzyknęła Ala, lecz przyjaciel się nawet nie poruszył.
Leżał bez życia, a przynajmniej tak się jej zdawało. Łzy spłynęły po jej policzkach, spadły i wsiąknęły w jego bluzkę. Otoczyła twarz dłońmi.
– To się nie dzieje naprawdę… – powtórzyła jego niedawne słowa, kręcąc głową. – Nie może…
– Czy teraz, gdy zostałaś sama, przestaniesz uciekać? – zapytał ten sam lodowaty głos.
Ala podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę, który szedł w jej kierunku.
– Moi przyjaciele… to twoja sprawka?
– Tak – odparł bez cienia żalu czy skruchy.
W głowie Ali pojawiło się pełno pytań.
– Jak? – zapytała, przypominając sobie ożywione drzewo i pojawienie się w ciągu zaledwie kilku sekund dziury, nad którą teraz siedziała.
– Nie ma sensu, abym ci to wyjaśniał – odparł.
Wyciągnął rękę w stronę najbliższego drzewa. Poruszyło się. Jeden z grubszych korzeni wystrzelił z ziemi, następnie zaczął przesuwać się w stronę mężczyzny, wijąc się przy tym jak wąż.
Gdy zwrócił rękę w kierunku Ali, płożący się korzeń również zawrócił w jej stronę. Ala od razu wstała i nie spuszczając wzroku z tego dziwnego zjawiska, zaczęła się wycofywać. Po dotarciu do przepaści konar z łatwością dosięgnął przeciwległej krawędzi. Mężczyzna opuścił swobodnie rękę, sprawiając tym samym, że korzeń znieruchomiał, tworząc coś na kształt małego mostu.
– Kim jesteś?
– Steve. Witam. – Kiwnął lekko głową.
Ala szczerze się zdziwiła tym, że tak łatwo dostała odpowiedź chociaż na to pytanie. Nieznajomy, widząc jej zaskoczoną minę i domyślając się, czym jest spowodowana, postanowił wyjaśnić.
– Gdybym to ja miał zaraz zginąć, chciałbym znać imię mojego zabójcy. – Ukłonił się zamaszyście, po czym przeszedł na drugą stronę przepaści i stanął kilka kroków od Ali.
Dziewczyna czuła, że jest na przegranej pozycji, ale musiała choć spróbować samotnej ucieczki.
Zaczęła biec, ale była już zmęczona i nie miała tyle sił co na początku. Mimo to udało jej się opuścić las i dotrzeć na polanę przy domu Renaty. Tylko co teraz? Myślała gorączkowo, nie przestając biec.
Gdy Steve dotarł na skraj lasu, zatrzymał się i ponownie wyciągnął rękę przed siebie. Ala z cichym piskiem odskoczyła od trawy rosnącej na dróżce zaraz przed nią. Zapaliła się, ale nie był to zwykły pożar. Ktoś go kontrolował, a Ala już dobrze wiedziała kto. Płomienie szybko się rozprzestrzeniły, biegnąc naokoło niej i zamykając ją w kole bez wyjścia.
Zrezygnowana odwróciła się w miejscu i spojrzała na swojego prześladowcę. On jednak po raz pierwszy oderwał od niej wzrok i patrzył w dal. Na jego twarzy rysowała się wściekłość. Zaczął biec w jej stronę, jakby brał udział w wyścigu.
Za plecami Ala usłyszała szmer. Gdy się obejrzała, zobaczyła kolejną niezwykłą rzecz: woda skraplająca się z powietrza na wysokości jej oczu tworzyła strumień gaszący płomienie na ścieżce.
– Biegnij! – zawołał z drugiego końca łąki ciemnoskóry mężczyzna. Stał w otwartej furtce prowadzącej do domu Renaty.
– Nie! – krzyknął biegnący za nią Steve.
Ala nie wiedziała, kim jest wybawiciel – przyjacielem czy wrogiem – ale postanowiła go posłuchać. Przeskoczyła przez strumień wody i zaczęła biec w jego kierunku.
Zezłoszczony Steve, biegnąc za Alą, wyciągnął dłoń, na której pojawiła się ognista kula i posłał ją prosto w jej plecy. W tej samej chwili mężczyzna stojący przed nią, z wyrazem głębokiego szoku na twarzy, stworzył w swojej ręce kulę z wody i rzucił pocisk zaraz przy prawym uchu dziewczyny, celując w lecący ogień. Trafił. Pociski się zniwelowały, pozostawiając po sobie parę wodną.
Ala dobiegła do furtki.
– Masz przy sobie kluczyki od auta?
– Tak – odpowiedziała nieco zdziwiona.
– Daj mi je – wybawiciel wyciągnął do niej jedną rękę, drugą tworząc na łące gruby, szeroki mur z wody, oddzielający ich od nieprzyjaciela.
Gdy dostał kluczyki, złapał Alę za nadgarstek i razem pobiegli na parking. Mieli mało czasu, bo Steve w zastraszającym tempie pozbywał się dzielącej ich wody płomieniami.
Kiedy tego dokonał i przeszedł przez obłoki pary, wydał okrzyk niezadowolenia na widok odjeżdżającego samochodu. W akcie desperacji podpalił im koła, lecz zostały one równie szybko ugaszone przez kierowcę, po czym czarny pojazd zniknął za zakrętem.
Ala skulona na fotelu pasażera zamknęła oczy. Zmęczona, pozwoliła swoim skołatanym myślom odpłynąć w dal.