Na zakręcie - ebook
Na zakręcie - ebook
Clare przez wiele lat udawała, że jest szczęśliwa, ale nadszedł czas zmian. Impulsem do działania staje się zdrada męża – Roger oszukał ją o jeden raz za dużo… Clare składa pozew o rozwód, planuje przyszłość, ale nic nie układa się po jej myśli. Zamiast wymarzonego spokoju czeka ją długa rehabilitacja po wypadku. Zamiast spodziewanej samotności - aż trzech mężczyzn walczących o jej uczucie. Musi rozważyć wszystkie za i przeciw, podjąć najlepszą decyzję, a przede wszystkim uwierzyć, że nigdy nie jest za późno na miłość…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9235-9 |
Rozmiar pliku: | 707 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W marcowej mżawce Clare zmierzała do domu, który niegdyś należał do niej. Opuściła jednak nie tylko ten dom, lecz przede wszystkim męża, co wciąż napawało ją lekkim poczuciem winy. Teraz zaś wybrała się na kolejną wieczorną wyprawę po przedmioty, za którymi tęskniła. Zawsze pilnowała, żeby nie było wtedy Rogera, po prostu wpadała jak duch i znikała bez śladu. Tym razem przynajmniej zostawi kartkę z życzeniami urodzinowymi.
Jason, ich syn, utrzymywał, że matka traktuje ojca zbyt pobłażliwie. Siostry Clare też tak uważały. Być może mieli rację. Postępowała głupio, bo Roger absolutnie nie zasługiwał na przyzwoite traktowanie.
Dziś wypadały jego czterdzieste urodziny, więc Clare trochę użalała się nad nim, wiedziała bowiem, że ciężko znosi upływ lat. I z tego użalania zaproponowała, że zrobi mu kolację, co było naprawdę znaczącym gestem ze strony prawie eksżony. Jednak dzięki temu Roger miałby szansę spędzić trochę czasu z synem, na czym mu bardzo zależało, choć Jason nie podzielał jego entuzjazmu. Te plany spełzły jednak na niczym, bo jubilat musiał wyjechać w interesach i przenocować w hotelu w jakiejś ponurej mieścinie.
Właściwie nawet lepiej, że urodzinowa kolacja nie wypaliła, bo Jason wciąż był wkurzony. Wprawdzie Clare zdołała nakłonić syna, by podpisał się pod życzeniami, które zamierzała zostawić w kuchni na stole, jednak stanowczo odmówił towarzyszenia jej w wyprawie.
Zanim podwiozła Jasona do kolegi, spytał oskarżycielskim tonem, czy zamierza wrócić do Rogera. W głosie chłopca było tyle jadu, że nie zdobyła się na odpowiedź.
– A więc tak! – rzucił.
– Nie! – odparła stanowczo. – Mimo to uważam, że byłoby lepiej, zwłaszcza dla ciebie, gdybyśmy potrafili się ze sobą dogadać.
– Nie mam ochoty się z nim dogadywać! Nie rozumiesz? Nienawidzę go!
Serce jej się ścisnęło, ale cóż, Roger sam był sobie winien. Jakiż naiwny się okazał! Był święcie przekonany, że syn nie dowie się nigdy o zdradach ojca, a jedyną ofiarą jego poczynań będzie Clare. No i wyszło, jak wyszło. Rozwód rozwodem, jednak wielka szkoda, że Roger tak fatalnie popsuł sobie stosunki z Jasonem.
Chłopak miał czternaście lat. Zaczynał się zmieniać w mężczyznę, zmagał się z problemami wieku dojrzewania, w miejsce uroczych piegów pojawiły się pryszcze, poruszał się niezgrabnie na zbyt dużych stopach. I był zdecydowanym nadwrażliwcem. Clare w przypływie wisielczego humoru ułożyła następujący katastroficzny przepis: „Zetknij ze sobą zbuntowanego nastolatka i egoistycznego ojca, który dopuścił się zdrady, po czym obserwuj gwałtowną eksplozję”.
Powinna powiedzieć synowi:
– Nie zawsze będziesz go nienawidził. Cokolwiek sobie myślisz, on cię kocha. Wie, że spaprał sprawę, i żałuje tego.
Clare nie przeszkadzało, że Jason był wściekły na Rogera, jako że ojciec w pełni na to zasłużył. Ale złość, a nawet wściekłość to jedno, a tu tak naprawdę chodziło o nienawiść. Nie chciała, żeby syn ją odczuwał, więc kiedy odmówił wybrania się z nią do domu, by zostawić ojcu życzenia urodzinowe, nie nalegała, tylko podrzuciła go do kolegi, u którego miał przenocować.
Wjechała na podjazd i z podziwem przyjrzała się staremu dwupiętrowemu domowi z cegły. Nad podwójnym garażem i wzdłuż ścieżki wiodącej do drzwi od frontu paliły się latarnie. Siedząc w samochodzie, rozmyślała, jak bardzo tęskni za tą niegdyś rodzinną siedzibą.
Po raz czwarty zdecydowała się odejść od Rogera. Sądziła, że tym razem będzie łatwiej, przyczyna bowiem pozostawała niezmienna. Można by powiedzieć, że Roger był pozbawiony genu wierności, za to gen niewierności posiadał w nadmiarze. Gdy Clare znów przyłapała go na zdradzie, postanowiła wyprowadzić się z domu, choć tak bardzo go lubiła. Miała nadzieję, że zacznie wszystko od nowa, lecz okazało się to trudniejsze, niż przypuszczała. Tęskniła za starym domem, który samodzielnie urządziła. Czuła się podobnie, jak podczas rozstania z bliskim przyjacielem.
Jakby wyczuwając jej rozterkę, Roger zaczął napomykać, że zależy mu na rodzinie i ostatniej szansie naprawienia krzywd wyrządzonych żonie i synowi.
– Kończę czterdzieści lat, Clare – mawiał – i jestem tym zdołowany. Nie myśl, że nie wiem, co zrobiłem, jaki okazałem się głupi. Zamierzam ci udowodnić, że potrafię się zmienić. Zacząłem chodzić na terapię.
– Nie mam już na to siły – odpowiadała. – A jeśli nawet, z pewnością ma tego dość moja rodzina. I nasi przyjaciele.
– To twoja wina! – wybuchał wtedy. – Na wszystkie strony rozgłaszałaś nasze prywatne problemy!
Owszem, ale jak inaczej mogła sobie poradzić? Musiała z kimś o tym porozmawiać. Wszyscy byli zdziwieni, że mimo kolejnych zdrad wciąż z własnej woli była żoną Rogera. Zdumienie i niedowierzanie mieszało się z brakiem szacunku do niej. Zresztą jak można ukryć prywatne sprawy w miasteczku liczącym piętnaście tysięcy mieszkańców?
Dlaczego właściwie godziła się na powroty skruszonego Rogera? Ponieważ jej na nim zależało, oto cała odpowiedź. Był przystojny, dowcipny i serdeczny. Nie był skąpy i cudownie tańczył. Kiedy zmarła jej matka, Roger był przy Clare, starając się ją pocieszyć. Kochał syna, wspaniale się nim zajmował. Prawdę mówiąc, miał tylko jedną wadę, niestety, zasadniczą.
Clare wciąż prześladowała myśl, że to jej wina. Nie umiała sprawić, by małżeństwo dobrze funkcjonowało, nie potrafiła też na dobre odejść. Rodzina... A jeśli jednak popełniła błąd, usiłując za wszelką cenę utrzymać rodzinę? Owszem, w swoich intencjach robiła to dla dobra Jasona, niemniej...
Jednak klamka wreszcie zapadła. Clare wyprowadziła się trzy miesiące temu, tuż po Bożym Narodzeniu. Zabrała ze sobą tylko najpotrzebniejsze drobiazgi, z czasem jednak wracała po więcej, zawsze wtedy, gdy Roger wyjeżdżał w interesach. Jeśli nawet zauważał brak kolejnego obrusa czy filiżanki, nigdy o tym nie wspominał. Dziś zamierzała odzyskać ulubiony wok, szybkowar, dywanik kuchenny spod zlewu i lniane ściereczki. Kartka z życzeniami zdradzi jej sekret, ale to nie miało znaczenia. Niech Roger pojmie, że tym razem rozstanie jest ostateczne.
Zgasiła silnik, a gdy wysiadła, mimo ciepłego płaszcza zadrżała, gdy zaatakowała ją lodowata mżawka. Clare zdziwiło, że alarm nie jest włączony, ale Roger często o tym zapominał. W holu zapaliła światło. Tak dobrze znała tu każdy kąt. Zamierzała pójść prosto do kuchni, oprzeć kartkę o cukiernicę, zabrać rzeczy, po które przyjechała, i wrócić do swojego mieszkania. Żadnego rozglądania się po pokojach. Napawało ją lekkim smutkiem, że dom był porządnie sprzątnięty, oznaczało to bowiem, że Roger dobrze sobie bez niej radzi.
Nagle zamarła, bo usłyszała jakiś dziwny, niemożliwy do zidentyfikowania dźwięk. Pisk? A może zatrzeszczały deski podłogi na piętrze? Serce waliło jej jak młot. Ktoś był w domu? Włamywacz? Kolejny odgłos, tym razem wysoki jęk jak w rurach, gdy działał kran na zewnątrz. I jeszcze raz, tylko głośniej. A potem kobiecy chichot.
Sukinsyn!
Była wściekła, zarazem jednak zanosiła nieme modły dziękczynne, że nie ma z nią Jasona. Z czymś takim chyba by sobie nie poradził.
Bezszelestnie weszła na górę. Spod niedomkniętych drzwi sypialni pana domu sączyła się smuga światła. Zajrzała do środka i spostrzegła szczupłe plecy ujeżdżającej Rogera blondynki. Rozchichotana dziewczyna kołysała się w przód i w tył, a leżący pod nią Roger jęczał. Obok łóżka stał kubełek z lodem i butelką szampana, na nocnej szafce były dwa kieliszki.
Delikatnie popchnęła drzwi i stanęła w progu. Odchrząknęła. Dopiero po chwili uświadomili sobie, że nie są sami. Dziewczyna zerknęła przez ramię i w popłochu schowała się pod kołdrą. Na szczęście Clare jej nie znała.
Oniemiały Roger wsparł się na łokciach.
– Clare...
– Jak tam twój nudny wyjazd w interesach?
– W ostatniej chwili odwołali spotkanie.
– Och, zamknij się, Roger! – wrzasnęła.
– Ależ Clare, jesteśmy w separacji, więc myślałem...
Rzuciła butelkę na dywan, a kubełek z wodą i topniejącymi kostkami lodu wylała na rozigraną parę. Roger zerwał się z okrzykiem, dziewczyna wydała przeraźliwy wrzask.
Clare odwróciła się na pięcie i wybiegła z domu, celowo zostawiając drzwi otwarte na oścież. Marzyła, żeby z miejscowego zoo uciekły dzikie zwierzęta i wpadły tu na wyżerkę lub też przejeżdżający obok seryjny zabójca skorzystał z nadarzającej się okazji.
Z piskiem opon wyjechała z podjazdu na szosę. I rozpłakała się żałośnie.
Nie dlatego, że aż tak kochała Rogera. Była wściekła na siebie, że po raz kolejny dała się upokorzyć. Czy nigdy się nie nauczy?
Po raz pierwszy przyłapała go na gorącym uczynku. Dotąd znajdowała dowody zdrady, na przykład rachunki z hoteli albo paragony za prezenty, których nie dostała. Pewnego razu zadzwoniła jakaś kobieta z błaganiem, by Clare rozwiodła się z Rogerem. A jednak zawsze potrafił się wywinąć czy to zręcznym kłamstwem, czy pochlebstwem.
Wiele razy pytała go, dlaczego nie pozostał w stanie kawalerskim, skoro i tak zachowuje się jak singiel, na co odpowiadał z żałosną szczerością, że ją kocha i zawsze kochał. I wie, że jest popaprany, ale bez niej sobie nie poradzi.
Rozsadzała ją wściekłość. Z furią walnęła w kierownicę... i w tylnym lusterku ujrzała migocące światła. Spojrzała na prędkościomierz. Do diabła, jechała zbyt szybko.
Zwolniła i zatrzymała się na poboczu, po czym spuściła głowę i zalała się łzami.
Wkrótce w szybę zastukał policjant z latarką. Otworzyła okno i spojrzała w przystojną twarz chłopaka z marsem na młodym obliczu.
– Ma pani umówione spotkanie, że tak się pani śpieszy?
– Przepraszam – wydusiła, ocierając oczy. – Okropnie się zdenerwowałam i przestałam uważać. Wiem, jak fatalnie to zabrzmiało.
– Nerwy, brak uwagi i śmierć to jeszcze gorsza kombinacja.
– Nakryłam męża w łóżku z kobietą – wypaliła, nim ugryzła się w język.
– Aha... – Policjant skierował latarkę na jej twarz. – Facet chyba zwariował.
– Jesteśmy w separacji – tłumaczyła. – Wlazłam prosto na nich. Co za idiotka ze mnie.
– Poproszę prawo jazdy i dowód rejestracyjny. – Gdy obejrzał dokumenty, spytał: – Czy piła pani alkohol?
– Nie, ale zamierzam przyrządzić sobie w domu dużego drinka.
Uśmiechnął się czarująco, ukazując słodkie dołeczki.
– Gdybym nie był na służbie, chętnie bym pani postawił. – Oddał dokumenty. – Nie znam pani męża, ale jest pani piękną kobietą i byłoby szkoda, gdyby zabiła się pani z powodu tego palanta. Rozumiemy się?
– Tak.
– Dojedzie pani bezpiecznie do domu? Powoli i przestrzegając przepisów drogowych?
– Nie da mi pan mandatu?
– Na dziś wystarczy pani przykrych przeżyć. Tym razem pani daruję, tylko proszę zachować ostrożność.
Wrócił do radiowozu, a Clare wrzuciła bieg, włączyła kierunkowskaz i ostrożnie wyjechała na jezdnię. Do domu dotrze za pięć minut. Z rozbawieniem spostrzegła, że policjant trzyma się tuż za nią. Przystanęła na czerwonym świetle i pomachała mu lekko w tylnym lusterku, nie wiedziała jednak, czy zauważył jej gest. Na zielonym wjechała na skrzyżowanie...
I wszystkie światła zgasły.
Sam Jankowski wrócił do radiowozu. Co za piękna kobieta! Gdyby spotkał ją w innych okolicznościach, chętnie by się z nią umówił. Była nieco starsza od niego, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Wolał kobiety, które już coś przeżyły i wiedziały, czego w życiu pragną. Jak Clare Wilson, średniego wzrostu i wagi szatynka o zielonych oczach i posiadaczka męża idioty.
Ostrożnie włączyła się do ruchu, a on pojechał za nią. Zatrzymała się na czerwonym świetle, a kiedy zmieniło się na zielone, powoli wjechała na skrzyżowanie.
Nagle – łup!
Ten dżip pojawił się znikąd i wbił się w bok auta Clare Wilson, a następnie powlókł je przed sobą przez całą jezdnię.
– O Jezu... – mruknął Sam i szybko wjechał na skrzyżowanie. Zatrzymał się obok sczepionych pojazdów i wezwał przez radio ambulans i wsparcie: – Centrala, podaję numery. Mary Nora Paul siedem sześć dziewięć – wyrecytował numer rejestracyjny Clare, a gdy z dżipa wychynęła młoda kobieta, zawołał: – Proszę przejść na chodnik, jeśli da pani radę.
– Moje dziecko – wyjęczała kobieta.
– Centrala, powiadomcie ambulans, że mamy niemowlę w pojeździe.
– Przyjąłem.
– Drugi numer: Union Zebra Henry dwa dwa dziewięć. – Gdy podszedł do dżipa, zobaczył, że tylne szyby są całe, a dziecko zanosi się płaczem, co było dobrym znakiem. Odłamki szkła z czołowej szyby leżały tylko na przednich fotelach. – Proszę pani, proszę zostawić dziecko, zaraz przyjedzie karetka.
– Muszę go stamtąd zabrać – wykrztusiła drżącym głosem.
– Lepiej niczego nie ruszać.
Z oddali dobiegło zawodzenie syren. Sam pognał do radiowozu po gaśnicę. Mała i kompletnie zniszczona toyota Clare wprawdzie się nie paliła, ale wolał być przygotowany.
Fotel kierowcy był wbity w sygnalizator świateł, który szczęśliwie się nie złamał. Prawy bok był zgnieciony przez dżipa. Sam zajrzał przez okno. Clare Wilson jęczała z głową zwieszoną na bok i rękoma kurczowo ściskającymi kierownicę.
– Clare! – zawołał, ujmując ją za rękę. – Słyszysz mnie? – Gdy nie otwierając oczu, wydała bełkotliwy jęk, pomyślał, że wygląda to fatalnie. – Postaraj się nie ruszać, Clare. Wszystko będzie dobrze.
– Jason – wyjąkała.
– Nie ruszaj się, Clare.
– Mike. Mike!
– Ciii... – Sam uznał, że jeden z nich to jej były mąż.
Gdy przyjechał ambulans, cofnął się i zaczął kierować ruchem. Dopiero po dłuższym czasie udało się strażakom odsunąć dżipa i wyjąć Clare z toyoty. Sam słyszał jej krzyk, gdy ostrożnie kładli ją na noszach. Czuł go w trzewiach niczym ostrze sztyletu.
– Wyjdzie z tego? – spytał dowódcy strażaków, gdy karetka na sygnale powiozła ją do szpitala.
– Nie wiem. Nie wyglądało to dobrze. Widziałeś wypadek?
– Byłem tuż za nią. Miała zielone. Dżip wjechał na czerwonym. Umieszczę to w raporcie. – A potem zadzwonię do szpitala, dodał w duchu.
Clare wędrowała w tak gęstej mgle, że prawie nie mogła poruszać nogami i rękami. W oddali widziała słabe światło. Starała się iść w tamtą stronę, ale okazało się to trudne, bo coś ją powstrzymywało.
Zbliżyła się do niej jakaś postać, a może cień. Światło za jej plecami rozbłysło mocniej i rozpoznała Mike’a, miłość swojego życia, w mundurze lotnika, który miał na sobie osiemnaście lat temu. Zatrzymał się przed Clare i posłał jej swój słynny olśniewający uśmiech.
– Mike... – wyszeptała. – Wiedziałam, że wrócisz!
– Cześć, Clare.
– Boże – szlochała, usiłując go dotknąć.
Nie zbliżył się do niej. Stał z rękoma w kieszeniach, wydawał się nadzwyczaj spokojny.
– Musisz wrócić, Clare. Masz sprawy do załatwienia.
– Nie! Tak bardzo chcę być z tobą! Zawsze tego pragnęłam...
– Nie mogę tu zostać, podobnie jak ty. Do zobaczenia następnym razem. – Odwrócił się i ruszył z powrotem we mgłę.
Wrzasnęła ze strachu, że znowu go straci. Wrzask dobył się z niej w postaci słabego jęku. Chciała biec za Mikiem, ale coś ją powstrzymało. Ową moc przepełniały bojaźń i gniew, a choć starała się wyrwać, tkwiła w niej jak w kleszczach.
Wrzasnęła ponownie, ale nie dobyła głosu.
Mgła zrzedła, po czym się podniosła. Z wyżyn przesączało się światło, które boleśnie zakłuło przez zamknięte powieki Clare. Siła, która odciągała ją od Mike’a, pulsowała tak niedobrymi emocjami, że w proteście Clare zaczęła się wyrywać. Wtem otworzyła oczy i ujrzała nad sobą twarz syna.
– Mamo! – zawołał przez łzy. – Och, mamo!
Jason został odsunięty na bok, a jego miejsce zajęli ludzie w kitlach. Kobieta wstrzykiwała coś do dyndającej nad głową Clare rurki, powierzchnia, na której leżała, poruszyła się, a jakiś mężczyzna krzyknął:
– Tomografia w porządku. Podajcie sto jednostek fentanylu i zawieźcie na górę.
Świat znowu pociemniał.
Gdy kolejny raz ocknęła się z ciężkiego snu, spojrzała w twarz swojej starszej siostry Maggie. Daremnie próbowała się do niej uśmiechnąć.
– Clare, jesteśmy tu wszyscy – wyszeptała Maggie. – Tata, Sarah, Jason, Bob... Tylko wolimy nie tłoczyć się przy łóżku.
Clare chciała powiedzieć siostrze, że widziała Mike’a, lecz z jej krtani dobyło się tylko gardłowe rzężenie.
– Nie próbuj mówić. Wyjdziesz z tego, ale będzie bolało. Dostałaś leki, więc postaraj się zasnąć. Bob i ja zajmiemy się Jasonem.
Kobieta, która zapewne była pielęgniarką, pogmerała przy rurkach i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na Clare spłynął sen.
Odtąd żyła to we śnie, to na jawie, nie wiedząc, ile czasu upłynęło. Raz podniosła rękę, żeby sprawdzić, jak bardzo urosły jej paznokcie, ale były przycięte. Coraz mocniej dokuczał ból gardła, pleców, miednicy, wnętrzności, nóg.
Pamiętała jedynie, że nie dostała mandatu za nadmierną prędkość. Lecz co stało się potem?
Ból był nieznośny, ale jeszcze gorsze było to, że nie miała pojęcia, jak się tu znalazła. Otworzyła oczy i znów ujrzała Maggie. Ciekawe, skąd bierze czas na przesiadywanie w szpitalu, dociekała w duchu Clare.
– Najwyższa pora – mruknęła siostra.
– Moje gardło. – Clare uniosła drżące ręce do szyi.
– Wiem. To przez intubację. Proszę, napij się wody.
Z trudem przełknęła chłodny płyn.
– Co...? – Pytająco spojrzała na Maggie.
– Miałaś wypadek, Clare. Czy coś pamiętasz? – Gdy siostra przecząco pokręciła głową, mówiła dalej: – Na skrzyżowaniu wjechał w ciebie samochód. Kochanie, doznałaś bardzo poważnych obrażeń. Musieli ci usunąć śledzionę i złożyć pękniętą miednicę. Masz szczęście, że żyjesz.
– O Boże...
– Wyzdrowiejesz, ale nie będzie to łatwe.
– Kto się ze mną zderzył? Jakiś pijak?
– Nie, nic z tych rzeczy. Dżipem, który wpadł na ciebie, kierowała młoda kobieta. Na zielonym świetle poprawiała zapięcie dziecięcego fotelika, a kiedy znów spojrzała na ulicę, miała czerwone, a twoja toyota była tuż przed nią, na środku skrzyżowania.
– Boże – powtórzyła. – Co z dzieckiem?
– Matka i dziecko nie ucierpieli. Wiesz, to był dżip. Natomiast twoje autko nadaje się tylko do kasacji. Musieli cię z niego wycinać. Naprawdę nic nie pamiętasz? – Gdy Clare znów zaprzeczyła, Maggie dodała: – Lekarz powiedział, że tak się zdarza po wypadkach, nawet jeśli nie ma się urazu głowy, podobnie jak w twoim przypadku. A że nie pamiętasz? Może to i lepiej, bo to by były koszmarne wspomnienia.
Znów się zdrzemnęła, a kiedy oprzytomniała, siostra wciąż tu była i trzymała ją za rękę, co bardzo wzruszyło Clare. Maggie była prawniczką, do tego żoną i matką, a jednak rzuciła wszystko, żeby się nią zaopiekować.
– Od dawna siedzisz tu ze mną?
– Od kilku godzin. – Maggie uśmiechnęła się leciutko. – Dzisiaj.
– Nie musisz – szepnęła Clare.
– Daj spokój. Ale tak naprawdę to muszę już iść. Chciałam się tylko upewnić, że wszystko jest na dobrej drodze.
– Czy groziła mi śmierć? – spytała Clare.
– Nie wiem, ale miałaś bardzo poważne obrażenia. Bardzo cię boli?
Bolało, ale zaprzeczyła, po czym spytała:
– Co z Rogerem?
– Był u ciebie. – Maggie miała taką minę, jakby zjadła coś nieświeżego. – Czy mam mu przekazać, że chcesz go zobaczyć?
– Wręcz przeciwnie. Ma się trzymać ode mnie z daleka.
– Jasne. – Nawet nie próbowała ukryć uśmiechu zadowolenia.
Czas płynął bardzo powoli. Przy łóżku Clare pojawiali się kolejno członkowie rodziny, starając się jak najmniej ją męczyć. Jason był w rozpaczy. Płakał i z głową wtuloną w jej ręce powtarzał:
– Mamo, tak się bałem. Co bym zrobił, gdybyś umarła?
– Nie martw się, nigdzie się nie wybieram. – Będąc już niemal po tamtej stronie, dowiedziała się, że ma tu sprawy do załatwienia. Tylko jakie?
Młodsza siostra Sarah starała się panować nad sobą, ale widać było, jak bardzo jest wystraszona. Najbliżsi wiedzieli dlaczego. Miała dwadzieścia jeden lat, gdy wraz z siostrami straciła matkę, ale najgorzej z nich wszystkich zniosła ten cios.
– Będzie dobrze, skarbie – szepnęła Clare, ściskając ją za rękę.
– Całkiem w twoim stylu. – Sarah uśmiechnęła się niepewnie. – To ty leżysz w szpitalu, a jednak mnie pocieszasz.
Patrząc na Sarah ze ściągniętymi w kok mysimi włosami, bez makijażu, w okularach w grubych, niemodnych oprawkach, trudno było sobie wyobrazić rozwydrzoną nastolatkę sprzed lat. Jednak śmierć matki zmieniła wszystko, a już szczególnie odbiła się na charakterze Sarah.
Całkiem innego rodzaju trauma odmieniła Clare w pewnym momencie jej życia. Nie było przypadkiem, że leżąc w szpitalu, często o tym rozmyślała. Przecież ujrzała Mike’a w postaci ducha, co sprawiło, że cała przeszłość stanęła Clare przed oczami i zalała ją fala wspomnień.
Była szczęśliwym dzieckiem, średnią z trzech sióstr, urodzoną w kochającej się rodzinie. Obdarzona urodą, inteligencją i dowcipem, świetnie radziła sobie w szkole, była lubiana i popularna. Lgnąca do ludzi i z natury odważna i pewna siebie, miała szerokie grono znajomych i przyjaciół, z którymi spędzała dużo czasu. W wieku piętnastu lat zakochała się w gwieździe szkolnej drużyny futbolu, przystojniaku Mike’u Rayburnie. Starszy od niej o dwa lata, dostał się do college’u w Reno, dużym mieście w pobliżu ich rodzinnej miejscowości Breckenridge w stanie Nevada, położonej u stóp majestatycznych gór z jeziorem Tahoe. Prześliczna dolina w otoczeniu ośnieżonych szczytów, gdzie uprawiano zboże i pasły się stada krów, mogłaby uchodzić za Szwajcarię. Clare wiodła cudowne życie w magicznym miejscu, przez całe lato kąpiąc się w jeziorze, zimą zaś szusując na nartach.
Dla wszystkich było jasne, że Clare także podejmie naukę w Reno. Uczucie między nią a Mikiem kwitło. Po ukończeniu college’u Mike wstąpił do sił powietrznych, ale nim się rozstali, podarował Clare pierścionek zaręczynowy z diamentem i przykazał zaplanować ślub.
Potem doszło do trzęsienia ziemi.
Młodszy brat Mike’a, Pete, który był w wieku Clare, należał w szkole średniej do jej najlepszych kumpli. Mike uczył się doskonale, Pete natomiast wolał dobrą zabawę. Czasem zaśmiewali się z Clare tak żywiołowo i niepohamowanie, że aż poirytowany Mike groził im spuszczeniem manta. Co oczywiście jeszcze bardziej ich rozbawiało. Podobnie jak brat, Pete był dobrym sportowcem. Ponieważ jednak nie przykładał się do nauki, po ukończeniu szkoły podjął pracę i zapisał się na kursy wieczorowe w Breckenridge. Pewnego dnia odwiedził Clare na terenie kampusu w Reno, z czego bardzo się ucieszyła.
Zapamiętała go jako chudego wyrostka, teraz zaś stał przed nią dorosły mężczyzna, równie przystojny i atrakcyjny jak jego brat.
Pete zatrzymał się u niej i jej dwóch współlokatorek. Clare pokazała mu miasto, wprowadziła w swoje towarzystwo, zaprosiła do pubu, gdzie wspaniale spędzili czas. Jej przyjaciółki były Pete’em zachwycone. Kiedy wyjechały na weekend, Clare ugotowała garnek spaghetti, a Pete kupił dużą butlę chianti. Długo w noc jedli, popijali, śmiali się i gawędzili o tym i owym.
A później coś się stało. Clare zaczęła rozpamiętywać, jak zawsze bardzo lubiła Pete’a, i nagle dotarło do niej, że w głębi duszy bardzo za nim tęskniła. To odkrycie stało się wstępem do dalszych wydarzeń. Byli już nieźle podpici, gdy Pete wziął ją za rękę, spojrzał głęboko w oczy i pocałował. Potem jeszcze raz, i jeszcze. Clare nie poznawała siebie. Nie po raz pierwszy wypiła za dużo wina, nie po raz pierwszy facet się do niej dobierał, a jednak nigdy nie zdradziła Mike’a, nie czuła nawet pokusy, pozostając wierną, nobliwą narzeczoną.
Teraz zaś dyszała z pożądania, marzyła tylko o dzikim spełnieniu.
Pete też nie był już młodszym braciszkiem i świetnym kumplem, za to stał się silnym, godnym pożądania i doświadczonym mężczyzną. Każdy dotyk, każdy pocałunek sprawiały, że pragnęła więcej.
Wkrótce znalazła się pod nim, oddając mu się, błagając, żeby ją posiadł. Pete stracił resztki opanowania i spełnił jej prośbę z szaleńczą namiętnością.
Gdy wreszcie wrócili na ziemię, Clare poczuła się zdruzgotana.
– O Boże! – wymamrotała ze zgrozą.
– Clare, ja...
Nie mogła tego słuchać. Co ona najlepszego zrobiła? Mike’owi... Pete’owi... Sobie... Ukryła się w swoim pokoju i przepłakała całą noc. Pete pewnie znienawidził ją za to, do czego go nakłoniła. Rano znalazła kartkę pod buteleczką aspiryny:
Nigdy o tym nie wspominajmy. To się nie zdarzyło.
Pete
Nie wspomniała o tym nikomu z tej prostej przyczyny, że się wstydziła. Kosztowało ją wiele, gdy musiała układać listą weselnych gości, nie mogła znieść rozmów o przyjęciu, a podczas przymiarki sukni ślubnej zalała się łzami. Czuła się okropnie i nic nie wskazywało na to, by miała się z tego stanu otrząsnąć. Pete nie odezwał się do niej. Nie wiedziała, czy całkiem ją znienawidził, czy tylko stracił dla niej szacunek.
Gdy rozmawiali przez telefon, Mike zdawał się niczego nie zauważać, czy to dlatego, że miał masę własnych problemów i zajęć, czy też przez to, że Clare stała się mistrzynią kłamstwa. Tak czy siak, nie miało to znaczenia, gdyż kilka miesięcy później pilotowany przez niego F-16 roztrzaskał się o ziemię.
Clare tkwiła w czarnej otchłani rozpaczy i żalu. Był to okropny okres w jej życiu. Zastanawiała się, czy ją też czeka rychła śmierć. Tak byłoby sprawiedliwie. Podczas pogrzebu nie popatrzyła Pete’owi w oczy, nawet gdy się objęli i szlochali z głowami na swych ramionach. Dopiero po bardzo długim czasie przestała myśleć, że swoją podłą zdradą zabiła Mike’a.
Minęły dwa lata, nim zgodziła się wyjść z przyjaciółkami do miasta. Nadal czuła w sercu ból. Gdy przypadkiem gdzieś spotykała Pete’a, nie była w stanie nawiązać rozmowy, on zaś unikał jej spojrzenia. Również dręczyły go wyrzuty sumienia i nieukojony ból.
A potem poznała Rogera, uroczego i przystojnego Rogera, który wyrwał ją z łańcuchów smutku i sprawił, że znowu chciało jej się żyć. Uwodził ją tak umiejętnie! Gdy uświadomiła sobie, że już od wielu dni nie myśli ani o Mike’u, ani o podłej zdradzie, ujrzała w Rogerze szansę na rozpoczęcie nowego życia. Co więcej, zakochała się w nim na zabój. Rodzina i przyjaciele, gdy znów ujrzeli uśmiech na jej twarzy, gorąco zachęcali ją do tego związku. Dlatego tak trudno było jej odejść od Rogera, miłego, wrażliwego mężczyzny, który wydobył ją z ciemności na światło. Była mu za to dozgonnie wdzięczna. I wszystko potoczyło się piorunem: oświadczyny, ślub, narodziny Jasona.
Potem nastały ciągnące się długo w noc narady, wyjazdy służbowe i spotkania z klientami, podczas których Roger musiał wyłączać telefon. Gdy wracał do domu, bez trudu rozwiewał jej obawy. Nigdy nie umiała mu się oprzeć.
Czuła się jednak coraz bardziej rozczarowana tym związkiem, i prawdopodobnie przez to właśnie nachodziły ją pewne myśli, a nawet wizje. Mike, utracony Mike... Owszem, nie był aż tak uroczy i zabawny, za to gdy byli razem, zawsze mogła na nim polegać. Nieraz, kołysząc maleńkiego Jasona i czekając na powrót Rogera, wyobrażała sobie, że spodziewa się Mike’a i tuli poczęte przez nich dziecko. Zaraz jednak dopadało ją bolesne wspomnienie zdrady. Ten haniebny sekret miał na nią ogromny wpływ, niejako bowiem w ramach pokuty Clare robiła wszystko, co w jej mocy, żeby być dobrą żoną dla Rogera, choć przecież miała wobec niego coraz więcej zastrzeżeń.
Czuła się winna, gdy fantazjowała, że Jason jest synem Mike’a, i robiła wszystko, by traktować Rogera jak swojego rycerza w lśniącej zbroi. Aż wreszcie, gdy już upłynęło całkiem sporo lat, dowiedziała się, że mąż zdradził ją po raz pierwszy, gdy była w ciąży, i tak to po prostu trwa. Na przykład ostatnio powód jego licznych narad miał na imię Jill.
Roger nie był już więc rycerzem w lśniącej zbroi, lecz stał się jej krzyżem. Jej pokutą.
Tak wiele wydarzyło się w jej życiu tylko dlatego, że zdradziła Mike’a z jego młodszym bratem. Nigdy się z tego nie otrząsnęła. Nie pomagały żadne terapie.
Oto kolejny powód, dla którego pozwalała Rogerowi wracać: gdyby mu nie wybaczyła, sama nie miałaby prawa liczyć na wybaczenie. A przecież tak bardzo pragnęła, by jej życie miało głęboki sens, by wiązały się z nim prawdziwe wartości. A czy to możliwe bez grzechów odpuszczenia? Idąc dalej tym tropem, Clare pragnęła ze wszystkich sił, by jej rodzina przetrwała. Następnym istotnym powodem było to, że Clare wciąż była pod urokiem Rogera i nie chciała go stracić. Takie były najważniejsze motywy jej postępowania i jej wyborów.
Lecz gdy odzyskała przytomność w szpitalu w Reno, czując ból w każdej tkance ciała, po raz pierwszy od dwudziestu lat uświadomiła sobie w pełni klęskę swojego małżeństwa.
Przyszła pora na zmianę.ROZDZIAŁ DRUGI
Jeśli coś mogło się równać z tamtym koszmarem, gdy wyciągnięto ją półżywą z roztrzaskanego auta, to z pewnością była to fizjoterapia. Każdy krok wstrząsał nią jak wybuch dynamitu, każdy ruch powodował nieopisany ból. Clare, gdy tylko otwierała oczy po przebudzeniu, od razu ze zgrozą myślała o czekających ją piekielnych mękach. Torturowało ją stworzenie wzrostu leśnego chochlika, lecz wielki błąd popełniłby ktoś, kto zasugerowałby się tą mikrą posturą. Fizjoterapeutka Gilda była istotą z piekła rodem. Cechowały ją: serce z kamienia oraz siła pogromcy smoków.
– Jeszcze krok, no, dalej! Jeszcze jeden. Dobrze! Dobrze! Jeszcze jeden.
– Nie...na...widzę...cię...
– Tak, jasne... Jeszcze mi podziękujesz, jak będziesz tańczyć salsę.
– Zabiję cię... uduszę...
– Jeszcze krok, bez jęczenia! Dobrze! Okej, no to jeszcze jeden.
– Pójdziesz do piekła, zobaczysz...!
– Twarda jesteś, Clare. – Gilda cmoknęła ją w policzek. – Dasz radę.
Po torturach z Gildą przysługiwały jej zastrzyk przeciwbólowy, kąpiel gąbką i drzemka. Potem przybywała rodzina, a wraz z nią wieczny dylemat polegający na tym, że w szpitalu czuła się samotna i znudzona, a zarazem nie wytrzymywała kontaktu ze zbyt wieloma gośćmi.
Sarah odwiedzała ją codziennie, Maggie starała się wpadać po południu, najczęściej razem z Jasonem. Szwagier Bob przychodził wieczorami po pracy, podobnie jak ojciec, który nadal prowadził sklep z artykułami żelaznymi i mimo wieku ani myślał o emeryturze. Czasami wpadał też do niej w porze lunchu. Dotty, gosposia ojca, przynosiła do szpitala ciasta, ciasteczka i inne łakocie swojej roboty, którymi karmiła personel. Mawiała, że dzięki temu będą się lepiej opiekowali Clare.
Po śmierci matki Sarah przeprowadziła się do osamotnionego ojca, ale nie poradziła sobie z właściwym prowadzeniem domu. Wtedy Maggie i Clare zatrudniły gosposię, która miała sprzątać i robić zakupy. Ojciec zrazu gorąco protestował, potem robił to ciszej i ciszej, aż wreszcie w ogóle przestał.
Dotty była wdową o kilka lat starszą od niego. Początkowo sprzątała u czterech innych rodzin, po pewnym czasie jednak został jej tylko on. Twierdziła, że wcale za nim nie przepada, ale widzi, że bez niej sobie nie poradzi.
– Jestem to winna jego biednej żonie, żeby zbyt szybko do niej nie dołączył i nie mącił jej niebiańskiego spokoju – oświadczyła.
Jedyną osobą, która nie odwiedziła dotąd Clare, był Roger. Niestety, pewnego razu oszukał czujność ochrony i zakradł się tuż przed końcem pory odwiedzin. Przybrał minę pod tytułem: „Och, jestem takim złym chłopcem, pożałuj mnie, bo tak strasznie cierpię”. Niestety kompletnie do niego nie docierało, że gdy żona tylko na niego spojrzała, przypomniała sobie ujeżdżającą go blondynę, co na nowo rozpaliło jej gniew.
– Clare – zaczął – próbowałem się z tobą zobaczyć, ale twoje siostry twierdziły, że nie chcesz mnie widzieć.
– Zgadza się. – Wcisnęła guzik alarmu. – Odejdź. Jestem ranna, a ty tylko pogarszasz mój stan.
– Chciałbym z tobą porozmawiać o Jasonie. – Gdy Clare wyłączyła alarm, Roger dodał: – Uważam, że powinien mieszkać ze mną.
– Niby dlaczego? – zdziwiła się. – Jesteś wiecznie zajęty.
– Miałby swój dawny pokój, a ja ograniczę swoje zajęcia.
Zastanawiała się nad tym niespełna sekundę, po czym odparła stanowczym tonem:
– Nie. Dobrze mu u Maggie, a poza tym nadal jest na ciebie wściekły. Musiałbyś sporo popracować, żeby zgodził się wrócić do ciebie.
– Jak mogę cokolwiek naprawić, skoro Jason unika wszelkich kontaktów ze mną?
– Przykro mi, Roger, ale sam przecież mówisz, że nie chce mieć z tobą do czynienia.
– Mogłabyś go przekonać.
Kilka dni temu, jeszcze przed wypadkiem, pewnie by się zgodziła, jednak to, co przyczyniło się do ostatniej separacji, sprawiło, że Jasona ogarnął potężny gniew. Sprawa stała się naprawdę poważna. Clare od dawna ze strachem czekała na ten dzień, w którym Jason odkryje, że ojciec, którego kochał i podziwiał, podle zdradza matkę. Roger starał się ułagodzić syna, jednak, przynajmniej na razie, bezskutecznie.
Znów przypomniał się jej tamten koszmarny wieczór. Clare postanowiła odbyć z mężem rozmowę, ponieważ Jason miał nocować u kolegi. Powiedziała Rogerowi, że odkryła jego najnowszy romans, czego oczywiście się wyparł. Pokazała mu więc kopie rachunków, bilingi itd. Padło wiele przykrych słów, w tym najgorsze:
– Okej, może i miałem flircik bez znaczenia. Facet ma chyba prawo popełnić błąd!
– Flircik bez znaczenia? Były ich tuziny!
– To dlatego, że jesteś ostatnio oziębła.
– A czego się spodziewałeś? Obawiam się choroby!
– Czy kiedykolwiek dałem ci...
Roger urwał raptownie, spoglądając ponad ramieniem Clare. Gdy się odwróciła, ujrzała syna, który wrócił do domu po łyżwy.
– O Boże, Jason. – Wybiegła za nim z domu.
Roger potrząsnął poręczą łóżka, by wyrwać ją z zamyślenia.
– Clare, porozmawiasz z nim? Powiedz mu, że mimo rodzinnych problemów, jego miejsce jest w domu ojca.
Oczyma duszy ujrzała rozchichotaną blondynę i wieczór, kiedy Jason podsłuchał ich kłótnię.
– Nie, Roger – odparła twardo. – Nie mamy, jak to nazwałeś, rodzinnych problemów, tylko ty masz swój problem. Nie jestem pewna, jak go nazwać: uzależnienie od seksu? Patologiczne kłamstwa? A może dwa w jednym: seksoholizm plus notoryczne załganie. Ale to dotyczy tylko ciebie, bo my z Jasonem radzimy sobie całkiem nieźle. Oczywiście teraz jest szczególna sytuacja, Jason bardzo przeżył mój wypadek, więc nie zamierzam jeszcze mu dokładać balastu, a tak by to odebrał, gdybym zaczęła go namawiać, by wrócił do ciebie. Waszymi relacjami zajmiemy się później.
– Istnieją prawne... – Gdy Clare walnęła go z całej siły pięścią w opartą o poręcz rękę, wrzasnął: – Co, jak rany...!
– Roger, nie próbuj ze mną pogrywać! – wycedziła z każdym słowem głośniej. – Zostaw Jasona w spokoju, inaczej słono za to zapłacisz! A teraz wyjdź i zostaw mnie samą. Nikt nie będzie ci przeszkadzał, możesz się do woli zabawiać ze swoimi dziwkami!
– Pięknie, Clare. Bardzo pięknie. Nie wątpisz chyba, że twój wypadek był szokiem również dla mnie?
– Spadaj, Roger.
– Nie wiem, co w ciebie wstąpiło. – Pokręcił głową ze smutkiem.
– To proste. Dostałam po głowie, dzięki czemu wyleciały z niej bzdury, którymi mnie karmiłeś, i powrócił zdrowy rozsądek. No już, znikaj stąd wreszcie!
Gdy wyszedł bez słowa, poczuła się wspaniale. Zwycięskie starcie z Rogerem okazało się najlepszym lekiem przeciwbólowym.
Do pokoju zajrzał senior rodu i zawołał:
– Clare, kochanie, dzięki tobie twój stary ojciec ubawił się po pachy!
Uśmiechnęła się szeroko. Cóż, batalia z Rogerem absorbowała całą jej rodzinę. Tamtego wieczoru, gdy Jason przypadkiem podsłuchał kłótnię rodziców, przenocowała wraz z nim w Hiltonie nad jeziorem Tahoe. W hotelowym sklepie kupiła stroje kąpielowe, zamówiła do pokoju kolację i film. O północy poszli popływać w basenie. Powiedziała Jasonowi tyle, ile według niej mógł znieść i zrozumieć czternastoletni bystry i wrażliwy chłopak, wiedziała jednak doskonale, że jego gniew nie złagodniał.
Najlepiej przysłużył się jej ojciec, który wytłumaczył wnukowi, że wprawdzie Roger ma swoje słabości i jest draniem, który rozczarował i zawiódł Clare, zarazem jednak jest dobrym ojcem, zawsze był dumny z syna i troszczył się o niego, a teraz cierpi, gdyż tak okrutnie go zawiódł.
– I co z tego? – odparł Jason. – Mógł wcześniej o tym pomyśleć.
– Masz rację, powinien, tyle że nikt nie jest doskonały. Wiem, że doznałeś wstrząsu, ale nie pozwól, żeby cię to złamało. Tata cię kocha, a wściekasz się dlatego, że ty także go kochasz.
– Mam mu przebaczyć?
– Wiesz, Jason, po cichu liczę na to, że niedługo się na to zdobędziesz. Możesz mi wierzyć, że obaj jesteście sobie potrzebni.
Clare, by niczego nie zaniedbać, wysłała też Jasona na terapię. I cały czas wyrzucała sobie, że tamtego wieczoru zapomniała zaryglować drzwi, przez co syn podsłuchał kłótnię rodziców. Biedny chłopiec uznał, że skoro ojciec oszukiwał matkę, z pewnością oszukał i jego. Nic dziwnego, że był na niego maksymalnie wkurzony.
Przykuta do łóżka Clare miała mnóstwo czasu na rozmyślania, zwłaszcza o siostrach, które były jej najlepszymi przyjaciółkami.
George i Fran McCarthy mieli trzy ładne zielonookie córki. Pierwsza przyszła na świat Maggie, trzy lata później Clare, a sześć lat po niej Sarah. Były tak bardzo różne, jakby urodziły się na innych planetach.
Maggie jako typowa pierworodna świetnie się uczyła i z wyróżnieniem ukończyła studia prawnicze. Wyszła za prawnika i miała dwie nastoletnie córki, Hillary i Lindsay. Jason bardzo je lubił, choć często zażarcie się kłócili.
Czterdziestodwuletnia Maggie ciężko pracowała, mimo to była zawsze nienagannie ubrana, miała krótkie jasnorude i świetnie ostrzyżone włosy, idealny manikiur i jasne spojrzenie. Była szalenie atrakcyjna, prezentowała się znakomicie nawet w konserwatywnych kostiumach, które musiała nosić w sądzie. Zatrudniała pomoc domową, ale nawet gdy Ramona miała wolny dzień, w domu było idealnie wysprzątane. Maggie za swoją dewizę mogłaby uznać dwa słowa: „Doskonałość i Porządek”, bo właśnie tym kierowała się w życiu. Była serdeczna, ale bez choćby cienia sentymentalności. Z trudnym problemem dzwoniło się do Maggie, jednak ze złamanym sercem tego się nie robiło, podobnie kiedy chciało się ponarzekać na zachwalaną przez media kurację, która zamiast odchudzić, jeszcze podtuczyła. Po prostu Maggie szkoda było czasu na takie błahostki.
Sarah miała trzydzieści trzy lata. Jako nastolatka wciąż wpadała w kłopoty. Kłamała rodzicom, spóźniała się do domu, mimo zakazu chodziła na imprezy, w wieku czternastu lat straciła dziewictwo i rzuciła szkołę, gdy tylko osiągnęła pełnoletniość. Ponadto wyprowadziła się z domu. Paliła papierosy, nadużywała alkoholu, ubierała się w obcisłe, wyzywające stroje, a kiedy zjawiała się w domu, to zawsze w towarzystwie chłopaka, który wyglądał jak gangster. Sarah nieustannie kłóciła się z matką, która krytykowała jej styl życia. Jednak gdy matka nagle zachorowała i umarła, wszystko się zmieniło. Sarah kompletnie się rozsypała, wpadła w głęboką depresję, z której długo musiała się leczyć.
Podczas terapii zainteresowała się sztuką. Wróciła do szkoły, skończyła odpowiednie kursy i została artystką, a także nauczycielką plastyki. Uprawiała malarstwo, rzeźbiła, tkała kobierce i dywany, lepiła z gliny. Otworzyła niewielkie studio połączone ze sklepem z akcesoriami, gdzie dawała lekcje początkującym artystom. Całkowicie zrezygnowała przy tym z dawnych nawyków. Zamiast soczewek zaczęła nosić brzydkie okulary, obcisłe stroje zastąpiła luźnymi, w których wygodnie się jej pracowało. Nie nosiła makijażu, a włosy spinała w kok. Mieszkała z ojcem i z wolna nabierała manier starej panny.
Clare miała z nich trzech najbardziej zwyczajne życie. Nie pracowała, nie licząc wolontariatu i udzielania korepetycji, a przede wszystkim zajmowała się domem. Była świetną dekoratorką wnętrz, kucharką i organizatorką życia rodzinnego. No i dobrą żoną.
Czuła się bardzo związana z siostrami, a zwłaszcza z bliską jej wiekowo Maggie, z którą razem matkowały Sarah. To Maggie zwierzyła się z wydarzeń, które poprzedziły wypadek. Przedtem czuła potrzebę usprawiedliwiania wyskoków Rogera przed ojcem i siostrami, choć wcale ich nie zaskakiwały. Wcześniej niż Clare uznali go za niepoprawnego kobieciarza. Obecnie rodzina spodziewała się rozwodu.
Gdy Clare została z Maggie sama w pokoju, wyznała jej wszystko.
– Powiedział, że wyjeżdża w interesach, więc pojechałam zabrać kilka drobiazgów i zostawić kartkę z życzeniami, które podpisał Jason, nakłoniony do tego przeze mnie. Było mi go żal, że siedzi samotnie w dniu urodzin. Ledwie weszłam, usłyszałam podejrzane odgłosy. Zabawiał się w sypialni z jakąś blondyną.
– Boże! – Ku jej zdumieniu Maggie parsknęła śmiechem. – Jaki on jest przewidywalny! To dlatego nie zauważyłaś dżipa? W kółko myślałaś o tej scenie?
– Nie, jechałam wzorowo. Musiałam, bo tuż przed wypadkiem zostałam zatrzymana za przekroczenie prędkości i choć nie dostałam mandatu, to policjant pojechał za mną do skrzyżowania.
– I wszystko widział. To dlatego policja wie, że tamta kobieta przejechała na czerwonym!
– To logiczne. Powinnam mu podziękować. Gdyby jednak mnie nie zatrzymał...
– ...to wypadek zdarzyłby się z twojej winy – dokończyła Maggie.
– Pewnie tak.
– Czy Roger myśli, że to przez niego miałaś tę kraksę?
– Nie wiem, co on myśli, i nic mnie to nie obchodzi – sarknęła Clare. – Udaje przejętego, ale jak zwykle kłamie.
– Oho, wreszcie zmądrzałaś – pochwaliła ją Maggie.
– Nie chcę, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział.
– Czyżbyś ochraniała biednego Rogera?
– Ależ skąd. Martwię się o Jasona.
– Masz rację, i tak sporo już przeszedł. – Maggie pokiwała głową ze zrozumieniem.
Clare przebywała w szpitalu od ponad dwóch tygodni. Marcowe mżawki ustąpiły kwietniowemu słońcu, lecz ciągły ból sprawiał, że było to jej obojętne. Za niespełna tydzień miała zostać wypisana do domu, lecz do końca kuracji było jeszcze bardzo daleko. Clare będzie poruszać się o kulach, a fizjoterapia potrwa wiele miesięcy.
Maggie powiadomiła siostrę, że otrzyma duże odszkodowanie, którego wysokość negocjowała jeszcze z ubezpieczycielem sprawczyni wypadku. Proces nie był potrzebny, bo wina kierującej dżipem była bezsporna, co potwierdzał policyjny raport.
Clare pamiętała, że powinna podziękować miłemu policjantowi, który ją zatrzymał, nie bardzo jednak wiedziała, jak się do tego zabrać. Miała wydzwaniać po posterunkach? Nie znała nazwiska czy choćby imienia, mogła tylko podać rysopis oraz datę i miejsce, gdzie została zatrzymana. Cóż, to powinno wystarczyć. Kiedy wróci do domu, dopilnuje tej sprawy.
Lecz oto pewnego dnia, gdy rodzina już sobie poszła, a światła na oddziale przygasły, poszukiwany policjant stanął w drzwiach pokoju Clare. Nie rozpoznała go od razu, bowiem zamiast munduru miał na sobie sweter i dżinsy. Mimo braku kamizelki kuloodpornej klatka piersiowa mężczyzny, jego kark i ramiona prezentowały się mocno atletycznie.
– To pan! – rozpromieniła się po chwili.
Wszedł do środka i wyjął zza pleców bukiet kwiatów w celofanowym opakowaniu, jakie można kupić w markecie na rogu.
– Witam. Jak się pani miewa?
– Bywało lepiej. – Z trudem podniosła się nieco. – Ale jakoś sobie radzę. – Uśmiechnęła się delikatnie. – Myślałam o panu.
– To miłe. Też o pani myślałem.
– Chciałam panu podziękować. Szykowało się wielkie szukanie po posterunkach, bo nawet nie wiem, jak pan się nazywa.
– Sam. Sam Jankowski. – Rozejrzał się po pokoju. – Gdzie mam to wstawić? Niestety nie pomyślałem o wazonie...
– Nie przejmuj się, Sam. Połóż kwiaty tutaj, a siostra się nimi zajmie. I dziękuję.
– Za...?
– Nazbierało się. – Znów się uśmiechnęła. – Za to, że mnie zatrzymałeś, zanim spowodowałam wypadek. I nie dałeś mi mandatu, choć zasłużyłam. Za... czy to ty byłeś świadkiem?
– Wszystko dokładnie widziałem. Twoja toyota stała się wrakiem. Cieszę się, że z tego wyszłaś.
Zachichotała i zakryła usta dłonią.
– Przepraszam. Jestem trochę ogłupiała, właśnie dostałam zastrzyk przeciwbólowy.
– Jak długo będziesz tu jeszcze leżała?
– Niedługo wypiszą mnie do domu, a potem czeka mnie kilka miesięcy fizjoterapii.
– Dobrze, że wpadłem. Gdybym trochę zwlekał, mógłbym cię już nie zastać.
– No właśnie. Wyglądam wprawdzie okropnie, ale wyjdę z tego. No, kiedyś.
– Wyglądasz nieźle – sprzeciwił się z uśmiechem. – Przepowiadają ci pełne wyzdrowienie?
– Ponoć tak. Jeśli nie zajdzie nic nieprzewidzianego, mam dziewięćdziesiąt pięć procent szans.
– To świetnie. Miałaś dużo szczęścia.
– Zależy, jak na to spojrzeć...
– Mogłaś zginąć. Czy pamiętasz moment wypadku?
– Nic, czarna dziura. Pamiętam tylko, że światła zmieniły się na zielone, a potem ciemność.
– To dobrze.
– Byłam nieprzytomna...
– Nie przez cały czas. Chwilami odzyskiwałaś świadomość. Pytałaś o Jasona.
– To mój syn.
– I wołałaś Mike’a...
– Boże – jęknęła.
– Mąż? – spytał.
– Nie. – Czy właśnie wtedy widziała Mike’a? Był przy niej podczas wypadku? A może potem, już w szpitalu? – Był moim narzeczonym. Miałam wtedy dwadzieścia lat. Mike służył w siłach powietrznych, zginął w katastrofie lotniczej.
– Tak, rozumiem... Pewnie nieustannie o nim myślisz.
– Nie, już nie. Przed laty tak było, ale potem wyszłam za mąż, urodziłam dziecko i... Czy mogę ci coś opowiedzieć? Nie będziesz się ze mnie śmiał?
– Nie, skądże.
– Widziałam Mike’a tuż przedtem, zanim ocknęłam się w szpitalu. Przebywałam w gęstej mgle, w oddali dostrzegłam światło. Mike wyszedł z tej mgły, przywitał się ze mną, a kiedy chciałam pójść za nim, powiedział: „Musisz wrócić, Clare. Masz sprawy do załatwienia. Do zobaczenia następnym razem”.
Trzeba oddać Samowi, że nie zrobił zaszokowanej miny ani nie uznał jej za wariatkę, tylko powiedział z uśmiechem:
– Słyszałem, że to się zdarza.
– Może mi się to tylko przyśniło.
– Kto wie. Nigdy niczego nie wykluczam z góry.
Patrzyli na siebie w milczeniu, po czym Sam odchrząknął.
– Clare, gdy już poczujesz się lepiej, może umówimy się na kawę?
– Na kawę? – po chwili milczenia powtórzyła zdumiona.
– Na przykład. Może podasz mi numer telefonu, to będę się mógł dowiedzieć, jak się czujesz.
Ach, więc nie zamierzał jej zaprosić na randkę. Był świadkiem wypadku, który bardzo nim wstrząsnął, a ona jest ofiarą.
– Boże, to chyba te leki... Myślałam, że chcesz się ze mną umówić na randkę.
Sam posłał jej kolejny olśniewający uśmiech.
– Tylko kawa. Randka wymagałaby co najmniej dwóch.
Tym razem roześmieli się oboje.
– Ile masz lat, jeśli wolno spytać? – odezwała się wreszcie Clare.
– Dwadzieścia dziewięć. A ty trzydzieści dziewięć.
– Skąd wiesz?
– Przecież miałem w rękach twoje prawo jazdy. To jak, umówimy się na kawę? – Gdy przytaknęła, przypomniał jej o numerze telefonu.
Clare uśmiechnęła się już tylko do siebie. Jak miło pomarzyć, pomyślała, że ten młody przystojniak zaprasza mnie na randkę, choć czuję się staro i nie mam makijażu. Zresztą Sam też wygląda poważnie jak na swoje lata.
Ofuknęła się w duchu za te myśli. Facet chciał się tylko upewnić, że ofiara wypadku, którego był świadkiem, stanęła w końcu na nogi.
Podała mu numer komórki, on zaś obiecał, że będzie w kontakcie. Przez co najmniej dobę pozwalała sobie fantazjować o sympatycznym młodym policjancie, potem jednak do szpitala wpadła Maggie, przynosząc nowe wieści.
– Dzwonił do mnie Pete Rayburn. Słyszał o wypadku i był ciekaw, jak się czujesz.
Instynktownie odwróciła głowę. Nie chciała, by ktokolwiek dostrzegł w jej oczach ślad wstydu.
– Czy śmierć Mike’a nadal aż tak cię boli? – Siostra pogłaskała ją po włosach.
– Czasami to do mnie wraca. Co mu powiedziałaś?
– Że wyzdrowiejesz, ale to potrwa wiele miesięcy.
– A co u niego?
– Nie wiem, zapomniałam zapytać. Chyba w porządku. Słyszałam, że rozwiódł się kilka lat temu, dalej uczy w szkole i trenuje. Spotkałaś go kiedyś?
– Kilka razy. – Gdyby nie jej szalony postępek, znacznie częściej spotykałaby się z Pete’em i jego rodzicami, którzy nadal opłakiwali tragiczną śmierć syna. – Miło, że zadzwonił.
Kolejna sprawa do załatwienia, pomyślała. Musi przeprowadzić rozwód, znaleźć pracę i spotkać się z Pete’em, żeby raz na zawsze wyjaśnić okropny incydent z dawnych lat.