Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Na zawsze Collin. Tom 4 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 września 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Na zawsze Collin. Tom 4 - ebook

Syn bohaterów trylogii Na Zawsze opowiada swoją historię pełną bólu i miłości...

Collin Black, syn Ellery i Connora i przyszły prezes Black Enterprises, ma dwadzieścia dwa lata, jest seksowny i uwielbia imprezować. Jego życie to marzenie każdego faceta. Może mieć każdą kobietę. Ale jedna złamała mu serce. Od tej pory to on zostawiał za sobą szlak złamanych serc.

Aż spotkał dziewczynę, która wszystko zmieniła.

Tylko czy on potrafi zmienić jej wspomnienia? Uleczyć jej rany? Czy oboje zdołają wzajemnie się przekonać, że jest coś, dlaczego warto żyć?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7367-3
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Spoj­rza­łem na ze­ga­rek w te­le­fo­nie, tkwiąc w jed­nym ze słyn­nych no­wo­jor­skich kor­ków. Mama z pew­no­ścią mnie za­bije, je­śli znowu spóź­nię się na ko­la­cję. Dwa razy w ty­god­niu mia­łem być w domu na ko­la­cji. W te dwa wie­czory, kiedy przy­cho­dziła do nas Ju­lia z Ja­kiem, je­dli­śmy wspól­nie ro­dzinną ko­la­cję. Po­wi­nie­nem był wyjść z Black En­ter­pri­ses wcze­śniej, ale po­ja­wił się nie­ocze­ki­wany gość. Niesa­mo­wita la­ska. Jedno pro­wa­dziło do dru­giego, był seks, no i te­raz spóź­nię się na ko­la­cję. Za­par­ko­wa­łem range ro­vera i po­je­cha­łem windą do pen­tho­use’u. Po­sze­dłem pro­sto do kuchni, skąd do­bie­gała roz­mowa. Dzięki Bogu nie za­częli jesz­cze jeść.

– O, je­steś – po­wie­działa mama, kiedy pod­sze­dłem do niej i po­ca­ło­wa­łem ją w po­li­czek.

Mu­siało się wy­da­rzyć coś nie­zwy­kłego. Wszy­scy byli zde­cy­do­wa­nie zbyt ra­do­śni. Ju­lia uśmiech­nęła się, kiedy cmok­ną­łem ją w po­li­czek i uści­sną­łem dłoń Jake’a.

– Co jest? Czuję, że świę­tu­jemy, czy coś w tym ro­dzaju.

Ju­lia spoj­rzała na mnie i chwy­ciła mnie za rękę.

– Je­stem w ciąży. Zo­sta­niesz wuj­kiem! – uśmiech­nęła się.

– Co? Gra­tu­la­cje! – wy­krzyk­ną­łem, obej­mu­jąc ją i przy­cią­ga­jąc do sie­bie.

– Dzię­kuję, bra­ciszku.

Uści­ska­łem też Jake’a.

– Gra­tu­luję, stary. Rany. My­śla­łem, że po­cze­ka­cie z tym jesz­cze parę lat?

– Tak, my też. Ale stało się i nie mo­gli­by­śmy być szczę­śliwsi – uśmiech­nął się Jake.

Od­wró­ci­łem się do taty, który uśmie­chał się od ucha do ucha.

– Cóż, zdaje się, że bę­dziesz dziad­kiem – po­wie­dzia­łem i ob­ją­łem go ra­mie­niem.

– Tak, i chyba je­den wnuk na ra­zie wy­star­czy. Za­la­tu­jesz per­fu­mami i do­my­ślam się, że to z jej po­wodu się spóź­ni­łeś.

– Pra­co­wa­łem, tato. Przy­go­to­wy­wa­łem kon­trakt na ju­trzej­sze spo­tka­nie.

– Na­prawdę? Kiedy trzy go­dziny temu wy­cho­dzi­łem z biura, mia­łeś już pra­wie wszystko skoń­czone.

Wes­tchnął.

Od­sze­dłem, bo nie mia­łem ochoty tego słu­chać. Nie ro­zu­miał, przez co prze­cho­dzi­łem, a nie by­łem w na­stroju na ka­za­nie Con­nora Blacka. Mama i Ju­lia za­wo­łały nas do stołu i usie­dli­śmy ra­zem do ro­dzin­nej ko­la­cji. Cie­szy­łem się szczę­ściem Ju­lii i Jake’a, na pewno będą wspa­nia­łymi ro­dzi­cami. Ju­lia pro­mie­niała, Jake był cały w skow­ron­kach, ro­dzice try­skali ra­do­ścią, a ja by­łem za­do­wo­lony, że Con­nor i El­lery wresz­cie mają coś poza mną, na czym będą mo­gli się sku­pić.

Nie by­łem wzo­rem syna, od­kąd Ha­iley wy­je­chała. Za­le­żało mi, żeby nam się udało, ale stwier­dziła, że skoro ona wy­jeż­dża do Włoch, a ja zo­staję w No­wym Jorku, nie mo­że nam się udać. Wy­je­chała, żeby stu­dio­wać modę, kiedy zo­stała przy­jęta do jed­nej z naj­lep­szych szkół pro­jek­towa­nia, i była te­raz na stażu u ja­kie­goś zna­nego pro­jek­tanta, wscho­dzą­cej gwiazdy de­si­gnu. Wy­je­chała, nie mó­wiąc na­wet „prze­pra­szam”. W na­stęp­nym ty­go­dniu przy­pa­dały moje dwu­dzie­ste dru­gie uro­dziny, a cho­dzi­li­śmy ze sobą pra­wie sześć lat. Jak można tak po pro­stu wy­rzu­cić przez okno sześć lat? My­śla­łem, że coś nas łą­czy, i by­łem pew­ny, że dla niej także ma to zna­cze­nie. Im dłu­żej o tym my­śla­łem, tym bar­dziej by­łem wście­kły. No cóż, te­raz to już prze­szłość. Ni­gdy wię­cej nie po­zwolę, żeby ko­bieta zro­biła mi coś ta­kiego. Od­kąd Ha­iley wy­je­chała, za dużo im­pre­zo­wa­łem, za dużo pi­łem, upra­wia­łem seks z każdą ko­bietą, która spoj­rzała w moim kie­runku, i do­cze­ka­łem się ety­kiety Pierw­szego Play­boya No­wego Jorku. Ko­biety prze­pa­dały za mną tak jak za moim tatą. Mama na­zy­wała to Klą­twą Blac­ków. Do­sze­dłem do wnio­sku, że wiele ko­biet to lep­szy po­mysł niż jedna. Żad­nych związ­ków, żad­nych zo­bo­wią­zań, nic. Po pro­stu do­bry seks i bu­ziak na do wi­dze­nia. Kiedy jedna ko­bieta zni­kała, po­ja­wiała się na­stępna.

– Wszystko w po­rządku, Col­lin? – spy­tała mama.

Spoj­rza­łem na nią. Pa­trzyła na mnie nie­bie­skimi oczami.

– Tak, oczy­wi­ście. Dla­czego py­tasz?

– Wy­da­jesz się nie­obecny. Twoja sio­stra za­dała ci py­ta­nie, a ty nie od­po­wie­dzia­łeś.

Prawda była taka, że za­to­piony w roz­my­śla­niach o Hai­ley, na­wet jej nie usły­sza­łem.

– Prze­pra­szam, Ju­lio. Co mó­wi­łaś?

Po­pa­trzyła na mnie, wy­dy­ma­jąc usta.

– Póź­niej po­ga­damy, po ko­la­cji.

– W po­rządku – uśmiech­ną­łem się, koń­cząc je­dze­nie.

Wy­cią­gną­łem te­le­fon z kie­szeni i po­sze­dłem na górę, do swo­jego po­koju. Usia­dłem na łóżku. Ju­lia za­pu­kała lekko do drzwi i spy­tała, czy może wejść.

– Hej – uśmiech­ną­łem się, wy­cią­ga­jąc do niej rękę.

Ujęła ją i usia­dła obok.

– Mar­twię się o cie­bie, Col­lin.

– Nie martw się, sio­strzyczko. Nic mi nie jest – po­wie­dzia­łem z uśmie­chem.

– Mi­nęło już kilka mie­sięcy, od­kąd Ha­iley wy­je­chała. Roz­ma­wia­łeś z nią?

– Nie. Dała mi ja­sno do zro­zu­mie­nia, że le­piej bę­dzie, je­śli so­bie od­pu­ścimy, bo to tylko utrudni sprawę. Zresztą, do dia­bła z tym. Mam to już za sobą, idę do przodu.

Ju­lia ob­jęła mnie ra­mie­niem.

– My­ślę, że wcale nie masz jesz­cze tego za sobą, co mnie zresztą nie dziwi. Nie było to aż tak dawno temu, a ja do­sko­nale wiem, że je­śli było się w związku tyle czasu co wy dwoje, nie­ła­two zo­sta­wić to za sobą.

– No cóż, my­lisz się. Zmar­no­wa­łem sześć lat ży­cia w ja­kimś idio­tycz­nym związku. Ni­gdy wię­cej tego nie zro­bię. Te­raz po­znaję świat, im­pre­zuję i do­brze się ba­wię. Ro­bię to, co po­wi­nie­nem był ro­bić przez ostat­nie sześć lat, za­miast dać się uwią­zać do jed­nej la­ski.

– Wiem, że wcale tak nie my­ślisz, Col­lin.

Prawda jed­nak była taka, że może rze­czy­wi­ście tak wła­śnie my­śla­łem. Na­dal by­łem zły na Ha­iley za to, że skoń­czyła nasz zwią­zek. Spoj­rza­łem na ze­ga­rek i zo­ba­czy­łem, że już czas wy­brać się do baru z Aide­nem. Po­ca­ło­wa­łem Ju­lię w po­li­czek i wsta­łem.

– Po­słu­chaj, mu­szę już iść. Za pół go­dziny mam się spo­tkać z Aide­nem. Jesz­cze raz gra­tu­luję. Bę­dzie­cie świet­nymi ro­dzi­cami.

– Dzię­kuję, Col­lin. A ty nie na­py­taj so­bie kło­po­tów.

– Tego nie mogę obie­cać. – Mru­gną­łem do niej, wy­cho­dząc z po­koju.

Po­sze­dłem do ła­zienki i umy­łem zęby. Skro­pi­łem się wodą ko­loń­ską i za­czą­łem scho­dzić na dół, kiedy za­trzy­mała mnie mama.

– Col­lin, do­kąd się wy­bie­rasz? – spy­tała.

– Umó­wi­łem się z Aide­nem.

– Na­prawdę choć jed­nego wie­czoru nie mógł­byś spę­dzić w domu? Pra­wie cię już nie wi­du­jemy? – Wy­dęła wargi.

– Daj spo­kój, mamo. Mam pra­wie dwa­dzie­ścia dwa lata. Ostat­nią rze­czą, na jaką mam ochotę, jest sie­dze­nie w domu z ro­dzi­cami, je­śli mogę wy­sko­czyć gdzieś ze zna­jo­mymi. Poza tym tata wi­dzi mnie co­dzien­nie w biu­rze, przez cały dzień.

– Cóż, a ja nie, i tę­sk­nię za sy­nem.

– Ko­cham cię, mamo – po­wie­dzia­łem, po­ca­ło­wa­łem ją w po­li­czek i wsia­dłem do windy.

Kiep­sko się z tym czu­łem. Bar­dzo ko­cha­łem mamę i nie zno­si­łem czuć się przez nią winny, ale cze­kała mnie do­bra za­bawa i tym wła­śnie za­mie­rza­łem się za­jąć, bez względu na to, co mó­wiła.

Do Club S po­je­cha­łem tak­sówką, bo wie­dzia­łem, że się na­piję i nie będę w sta­nie pro­wa­dzić. Tata wła­śnie sta­rał się za­trud­nić no­wego szo­fera. Denny prze­szedł na eme­ry­turę. Tata go do tego zmu­sił, bo Denny miał pro­blemy zdro­wotne i to za­czy­nało być dla niego zbyt mę­czące. Tata wy­raź­nie nie spie­szył się z za­trud­nie­niem no­wego szo­fera, chyba dla­tego, że nie wy­obra­żał so­bie, by kto­kol­wiek poza Den­nym mógł wo­zić jego albo jego ro­dzinę.

Kiedy tak­sówka pod­je­chała pod Club S, Aiden już tam na mnie cze­kał. Wy­sia­dłem, przy­bi­li­śmy piątkę i we­szli­śmy do środka. Mu­zyka ry­czała, pod­łoga drżała pod sto­pami. Tłok był więk­szy niż zwy­kle i tań­czyły piękne dziew­czyny. Od sa­mego pa­trze­nia na nie czu­łem, że mi staje. Pod­sze­dłem do baru i za­mó­wi­łem, jak za­wsze, szkocką, a Aiden whi­sky. Od kilku mie­sięcy zwy­kle tu wła­śnie się spo­ty­ka­li­śmy. Przy­cho­dziły tu fan­ta­styczne la­ski, które umiały się do­brze za­ba­wić. Gdyby moi ro­dzice wie­dzieli, że to tu by­wam, nie by­liby za­chwy­ceni. Usie­dli­śmy przy sto­liku i wy­chy­li­li­śmy swoje szkla­neczki. Ja­kaś ładna dziew­czyna przy­glą­dała mi się ze swo­jego ba­ro­wego stołka. Kiedy uśmiech­ną­łem się do niej i zmru­ży­łem oko, po­de­szła i usia­dła obok.

– Słodki je­steś – uśmiech­nęła się.

– Dzięki, mała. Ty też je­steś słodka.

– Mogę ci po­sta­wić drinka? – spy­tała.

– Nie. Ale ja mogę po­sta­wić to­bie.

Pod­nio­słem rękę i da­łem znak Am­ber, na­szej kel­nerce, żeby przy­nio­sła dla każ­dego z nas po dwie wódki. Kiedy tylko po­sta­wiła je na sto­liku, stuk­nę­li­śmy się, a po­tem wy­chy­li­li­śmy tak szybko, jak się dało. Po dru­gim dziew­czyna chwy­ciła mnie za rękę i po­cią­gnęła na par­kiet. Ob­ją­łem ją w pa­sie, a ona prze­su­nęła po mnie tym swoim sek­sow­nym ty­łecz­kiem w górę i w dół. Od razu mi sta­nął. Miała na­praw­dę krótką su­kienkę, dzięki czemu mo­głem bez trudu wsu­nąć pod nią ręce i po­ło­żyć je na jej go­łym tyłku. Wy­da­wała się za­do­wo­lona, od­rzu­ciła głowę w tył, kiedy ści­sną­łem jej po­śladki. Kiedy zmie­niła się pio­senka, wró­ci­li­śmy do sto­lika, żeby jesz­cze się na­pić. Aiden sie­dział tam już z na­prawdę go­rącą la­seczką na ko­la­nach. Wszy­scy wy­pi­li­śmy wię­cej, niż po­win­ni­śmy, i za­nim zdą­ży­łem się zo­rien­to­wać, co się dzieje, zna­la­złem się przed klu­bem i przy­pie­ra­łem swoją dziew­czynę do ściany bu­dynku.

– Jedźmy do cie­bie – uśmiech­nęła się i ugry­zła mnie lekko w dolną wargę.

Od­wró­ci­łem się i za­wo­ła­łem tak­sówkę, którą po­je­cha­li­śmy do pen­tho­use’u.

– Mu­simy za­cho­wy­wać się bar­dzo ci­cho. Moi ro­dzice śpią – wy­szep­ta­łem, ostroż­nie za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

Za­śmiała się, kiedy wzią­łem ją na ręce i spró­bo­wa­łem wnieść na schody. Oczy­wi­ście po­tkną­łem się i prze­wró­ci­li­śmy się oboje. Wy­buch­nę­li­śmy śmie­chem. Za­kry­łem jej usta ręką i w końcu do­tar­li­śmy do mo­jego po­koju. Ci­cho za­mkną­łem drzwi.

– Col­lin, zejdź tu, na­tych­miast! – wo­łał tata z dołu.

Prze­wró­ci­łem oczami i zsze­dłem do jego ga­bi­netu.

– Co?

– Wiesz co, Col­lin.

Wes­tchną­łem, krzy­żu­jąc ra­miona na piersi. Wie­dzia­łem, o co cho­dzi. O tę go­rącą bru­netkę, z którą wró­ci­łem po­przed­niego wie­czoru do domu.

– Uspo­kój się, tato. To miła dziew­czyna – po­wie­dzia­łem z uśmie­chem.

– Na­prawdę? A jak ona, do dia­bła, ma na imię?

Cho­lera, przy­gwoź­dził mnie. Je­śli mnie pa­mięć nie za­wo­dziła, nie do­tarło do mnie jej imię, ale gdy­bym przy­znał się do tego ta­cie, do­stałby szału, więc szybko ją ochrzci­łem.

– Ma na imię Darcy.

– Gówno prawda! Ma na imię Re­nee. Za­py­taj, skąd to wiem, Col­lin. No, da­lej, za­py­taj! – wrza­snął.

– Skąd znasz jej imię, tato?

– Bo przed­sta­wiła mi się dziś rano, kiedy prze­cho­dzi­łem ko­ry­ta­rzem, a ona wy­szła z two­jego po­koju, nago! Mama jest w kuchni, go­towa cię za­bić. Cał­kiem ci od­biło, kiedy Ha­iley wy­je­chała, ale od dziś ko­niec z tym. Ro­zu­miesz? A te­raz za­bie­raj ty­łek do kuchni i prze­proś mamę, może uda ci się to prze­żyć.

Po wczo­raj­szym wie­czo­rze mia­łem kosz­marny ból gło­wy, a wrza­ski ojca tylko po­gor­szyły sy­tu­ację. Te­raz mu­sia­łem jesz­cze sta­wić czoła ma­mie. Ostat­nią rze­czą, ja­kiej chcia­łem, było spra­wić jej za­wód, ale ostat­nio nic in­nego nie ro­bi­łem. Wy­sze­dłem z ga­bi­netu i ru­szy­łem pro­sto do kuchni. Mama sie­działa przy stole.

– Sia­daj, ale już! – rzu­ciła, pa­trząc na mnie gniew­nie.

– Mamo, ja...

– Milcz. Nie waż się ode­zwać sło­wem, do­póki nie po­wiem wszyst­kiego, co mam ci do po­wie­dze­nia.

Ce­lo­wała we mnie pal­cem. Nie pa­mię­tam, żeby kie­dy­kol­wiek wcze­śniej to zro­biła. Była na­prawdę wku­rzona i w pew­nym sen­sie prze­ra­ziło mnie to.

– Wiem, że cier­pisz, Col­lin. Wiem, że jest ci ciężko od czasu, kiedy wy­je­chała Ha­iley, ale prze­sta­łeś chyba nad so­bą pa­no­wać. Wy­cho­dzisz co wie­czór. Wra­casz nad ra­nem, za­jeż­dża­jąc al­ko­ho­lem. Nie mam ochoty oglą­dać na­gich dziew­czyn wy­cho­dzą­cych rano z two­jej sy­pialni. To brak sza­cunku i nie będę tego to­le­ro­wała w swoim domu. Co ty so­bie, do dia­bła, wy­obra­żasz?

Pa­trząc w jej roz­gnie­wane, ale też bar­dzo smutne oczy, nie­na­wi­dzi­łem sie­bie za to, że tak się przeze mnie czuła.

– Prze­pra­szam, mamo. Nie po­my­śla­łem, to się już wię­cej nie po­wtó­rzy.

– Masz ra­cję, to się wię­cej nie po­wtó­rzy. Con­nor, chodź tu­taj! – za­wo­łała.

Do kuchni wszedł tata i spoj­rzał na mnie.

– Cią­gle ży­jesz, jak wi­dzę.

Prze­wró­ci­łem oczami. Mia­łem wra­że­nie, że moja głowa za­raz eks­plo­duje. Mama wstała z krze­sła i za­częła przygo­to­wy­wać skład­niki kok­tajlu na kaca, który za­wsze ro­biła. Boże, nie zno­si­łem tego.

– Con­nor, nie masz cza­sem cze­goś do po­wie­dze­nia Col­li­nowi? – spy­tała.

Tata spoj­rzał na mnie, sia­da­jąc na krze­śle.

– Po­sta­no­wi­łem, że bę­dziesz dzi­siaj na spo­tka­niu w biu­rze, a po­tem omó­wimy kilka rze­czy, któ­rymi bę­dziesz mu­siał się za­jąć.

– Mowy nie ma, tato. Mam dzi­siaj wolny dzień.

Nie wy­sie­dział­bym na spo­tka­niu z tym ka­cem. Mało spa­łem ostat­niej nocy i ma­rzy­łem tylko o tym, żeby wró­cić do łóżka.

– Zmie­ni­łem ter­min two­jego dnia wol­nego i nie przy­pada on dzi­siaj – po­in­for­mo­wał mnie tata, pod­no­sząc się z krze­sła.

Mama po­dała mi szklankę z kok­taj­lem.

– Pro­szę, sy­neczku, wy­pij wszystko, bo w biu­rze bę­dziesz mu­siał dać z sie­bie wszystko – uśmiech­nęła się.

Tata do­pił kawę. Wy­cho­dząc z kuchni, od­wró­cił się do mnie i spoj­rzał na ze­ga­rek.

– Masz ja­kieś pięt­na­ście mi­nut, żeby się przy­go­to­wać. Cze­kam przy win­dzie. Le­piej, że­byś się nie spóź­nił.ROZDZIAŁ 2

Wi­taj, Col­lin – po­wie­działa Va­le­rie, kiedy wcho­dzi­łem do ga­bi­netu ojca.

– Dzień do­bry, Va­le­rie. Ile zo­stało ci jesz­cze dni do eme­ry­tury?

– Dzie­sięć i jadę do Ari­zony – od­parła z uśmie­chem.

– Faj­nie. – Pu­ści­łem do niej oko.

Otwo­rzy­łem drzwi. Przy biurku, na­prze­ciw ojca, sie­dzia­ła bar­dzo sek­sowna ko­bieta, ubrana cała na czarno. Kiedy od­wró­ciła się, żeby na mnie spoj­rzeć, oczami wy­obraźni na­tych­miast zo­ba­czy­łem, jak po­chy­lam ją nad biur­kiem i biorę od tyłu.

– Col­lin, pro­wa­dzę wła­śnie ważną roz­mowę kwa­lifi­ka­cyjną.

– Prze­pra­szam, tato, ale mu­sisz to przej­rzeć, jak już skoń­czysz.

Usia­dłem na krze­śle obok dziew­czyny i wy­cią­gną­łem do niej rękę.

– Wi­taj. Je­stem Col­lin Black, a ty...?

Uśmiech­nęła się do mnie i uści­snęła lekko moją dłoń.

– Wi­taj. Je­stem Briana.

– Miło mi cię po­znać, Briano – po­wie­dzia­łem, ca­łu­jąc ją w rękę.

Tata prze­wró­cił oczami i wstał zza biurka.

– No do­bra, Col­lin, dzięki, że mi to pod­rzu­ci­łeś. A te­raz wra­caj do sie­bie i weź się do ro­boty.

Mru­gną­łem do Briany, a po­tem wy­sze­dłem i za­mkną­łem za sobą drzwi. Była go­rąca, a po spo­so­bie, w jaki na mnie pa­trzyła, po­zna­łem, że ma na mnie ochotę. Va­le­rie po­krę­ciła głową, kiedy mi­ja­łem jej biurko.

– Co? – spy­ta­łem.

– Nie­da­leko pada jabłko od ja­błoni, to pewne.

Ru­szy­łem ko­ry­ta­rzem do biura, które zaj­mo­wała Ju­lia, i otwo­rzy­łem drzwi, ale nie było jej tam. Usły­sza­łem jed­nak ja­kieś dźwięki do­bie­ga­jące z jej ła­zienki. Pod­sze­dłem tam i za­pu­ka­łem de­li­kat­nie.

– Ju­lio? Wszystko w po­rządku?

Usły­sza­łem szum spusz­cza­nej wody i Ju­lia wy­szła, ocie­ra­jąc usta ser­wetką.

– Po­ranne mdło­ści – wes­tchnęła.

– Och. Nie­do­brze.

Usia­dłem po dru­giej stro­nie jej biurka. Otwo­rzyła szu­fladę i wy­cią­gnęła mię­tówkę.

– Co ty tu ro­bisz? Czy to nie jest twój wolny dzień?

– Miał być, ale tata zmie­nił to po ubie­głej nocy.

– A co się znowu stało? – spy­tała.

– Wró­ci­łem do domu z dziew­czyną. Rano ona wy­szła z po­koju i na ko­ry­ta­rzu wpa­dła na tatę. Nie wiem, czy wspo­mnia­łem już, że była naga.

– Col­lin! Co ty wy­ra­biasz?

– Tak, wiem. Oszczędź mi ka­za­nia, wy­słu­cha­łem już po jed­nym od taty i mamy i nie je­stem w na­stroju na wię­cej. Mam kaca i je­stem wy­koń­czony. Nie ro­zu­miem, dla­czego mam po­nieść karę za to, że się do­brze ba­wi­łem.

– Może dla­tego, że w twoim przy­padku do­bra za­bawa na ogół koń­czy się ka­ta­strofą – uśmiech­nęła się. – Ża­łuję, że nie mo­głam być dziś rano mu­chą na ścia­nie wa­szej kuchni.

– Tak, no cóż. Było, mi­nęło. Mu­szę tylko ja­koś prze­trwać ten dzień. Masz może nowe plany si­łowni?

– Tak, mam je tu­taj – po­wie­działa, po­da­jąc mi ry­sunki.

Zwi­ną­łem je, pod­sze­dłem do niej i po­ca­ło­wa­łem w czu­bek głowy.

– Mam na­dzieję, że po­czu­jesz się le­piej, sio­strzyczko.

– Dzięki, Col­lin – po­wie­działa z uśmie­chem.

Wsu­ną­łem plany pod pa­chę i wy­sze­dłem. Wła­śnie wy­ko­ny­wa­łem zwrot o sto osiem­dzie­siąt stopni, kiedy zoba­czy­łem tatę. Szedł w moją stronę.

– Za­cze­kaj, synu.

Wzią­łem głę­boki od­dech i od­wró­ci­łem się po­woli.

– Tak, tato?

– Mo­żesz już wra­cać do domu.

– Mó­wisz po­waż­nie?

– Tak. Tylko naj­pierw mu­sisz pod­rzu­cić te plany do biura w Chi­cago – uśmiech­nął się. – Sa­mo­lot już czeka.

– Ha, ha. Bar­dzo za­bawne, tato – za­śmia­łem się.

– Przy­kro mi, ale to nie żart.

– Mo­żesz wy­słać je pocztą, do­staną je ju­tro rano – oznaj­mi­łem.

– Mógł­bym. Ale chcę, żeby do­stali je dzi­siaj – uśmiech­nął się pod no­sem.

Po­krę­ci­łem głową, wy­rwa­łem teczkę z jego rąk i od­sze­dłem, pry­cha­jąc.

By­łem na gó­rze, pa­ko­wa­łem aku­rat torbę po­dróżną, kiedy do po­koju za­pu­kała mama.

– Wejdź, mamo.

– A więc tata wy­syła cię do Chi­cago.

– Tak. Na to wy­gląda – wes­tchną­łem. – Wie, że nie czuję się dzi­siaj do­brze, ale nic go to nie ob­cho­dzi.

– Wiesz, że to nie­prawda, Col­lin. Chcesz, że­bym z tobą po­le­ciała? – spy­tała.

– Nie. Je­stem już du­żym chłop­cem, mamo. Mogę po­le­cieć do Chi­cago sam.

Po­ło­żyła dłoń na moim po­liczku.

– Za­wsze bę­dziesz moim ma­łym chłop­czy­kiem, bez względu na wiek – po­wie­działa z uśmie­chem.

Ob­ją­łem ją i mocno uści­sną­łem.

– Wiem. Ko­cham cię, mamo.

– Ja też cię ko­cham. Na­pisz mi SMS, kiedy już wylą­du­jesz. Bez dys­ku­sji.

Wes­tchną­łem, a po­tem uśmiech­ną­łem się do niej sze­roko.

– Mam lep­szy po­mysł. Za­dzwo­nię do cie­bie.

Już wy­cho­dzi­łem, kiedy za­dzwo­nił mój te­le­fon. Wyją­łem go z kie­szeni. Dzwo­nił tata.

– Słu­cham – mruk­ną­łem nie­chęt­nie.

– Zmiana pla­nów, Col­lin. Po­le­cisz li­nio­wym, bo z sa­mo­lo­tem coś jest nie tak, me­cha­nik musi go obej­rzeć.

– Żar­tu­jesz?

– A brzmi to tak, jak­bym żar­to­wał?

Sta­łem, krę­cąc z nie­do­wie­rza­niem głową.

– Masz lot za dwie go­dziny. Su­ge­ruję, że­byś szybko po­je­chał na lot­ni­sko. Bi­let już tam na cie­bie czeka.

Sły­sza­łem w jego gło­sie, że był za­chwy­cony całą tą sy­tu­acją. Mia­łem za­pła­cić za to, że przy­pro­wa­dzi­łem dziew­czynę do domu, w taki czy inny spo­sób.

– Świet­nie, wła­śnie wy­cho­dzi­łem. A tak przy oka­zji, kiedy za­trud­nisz no­wego szo­fera?

– Nie wiem. Póź­niej po­ga­damy – od­parł i się roz­łą­czył.

Chwy­ci­łem torbę i ru­szy­łem po scho­dach na dół.

– Lecę sa­mo­lo­tem li­nio­wym, bo z od­rzu­tow­cem coś się stało – po­wie­dzia­łem do mamy i ru­szy­łem do windy.

– Wszystko bę­dzie do­brze, ko­cha­nie. Mi­łego lotu – ży­czyła mi i po­ca­ło­wała mnie w po­li­czek.

Prze­wró­ci­łem oczami i zje­cha­łem windą na par­king. Wsia­dłem do range ro­vera i po­je­cha­łem na lot­ni­sko. Za­par­ko­wa­łem w nie­do­zwo­lo­nym miej­scu, chwy­ci­łem torbę le­żącą na sie­dze­niu obok i po­bie­głem do kasy.

– W czym mogę po­móc? – spy­tała dziew­czyna za bla­tem, uśmie­cha­jąc się sze­roko.

– Je­stem Col­lin Black, mam tu ode­brać bi­let do Chi­cago.

– Mu­szę zo­ba­czyć do­ku­ment toż­sa­mo­ści, pa­nie Black.

Była śliczna i ob­li­zy­wała pełne wargi. Ga­pi­łem się na jej usta, wy­obra­ża­jąc je so­bie na swoim pe­ni­sie. Dziew­czyna wy­stu­kała coś na kom­pu­te­rze, a po­tem wrę­czyła mi bi­let ra­zem ze zło­żoną kartką pa­pieru. Roz­ło­ży­łem ją – w środ­ku był jej nu­mer te­le­fonu. Spoj­rza­łem na nią z uśmie­chem.

– Może za­dzwoni pan do mnie po po­wro­cie do No­wego Jorku – ode­zwała się nie­win­nie.

– My­ślę, że to zro­bię. – Ski­ną­łem głową i za­czą­łem od­cho­dzić, nie spusz­cza­jąc z niej wzroku.

Spoj­rza­łem na bi­let. Co, u dia­bła! Klasa eko­no­miczna! To chyba dow­cip?

W dro­dze do bra­mek wy­cią­gną­łem z kie­szeni te­le­fon i za­uwa­ży­łem, że przy­szedł SMS od taty.

„Za­po­mnia­łem ci po­wie­dzieć, że na pierw­szą i biz­nes klasę nie było już miejsc. Mi­łego lotu eko­no­miczną, synku”.

Nie mia­łem za­miaru od­po­wia­dać, bo wie­dzia­łem, że zro­bił to ce­lowo. Jezu, na­prawdę po­sta­rał się, że­bym za­pła­cił za swój błąd. Przy bramce pod­sze­dłem do dziew­czy­ny za bla­tem. Bły­sną­łem uśmie­chem i spy­ta­łem, czy mogę do­pła­cić do pierw­szej klasy.

– Nie, przy­kro mi, ale nie ma miejsc ani w pierw­szej kla­sie, ani w biz­ne­so­wej. Przy­szedł pan w ostat­niej chwili. Już wpusz­czamy po­dróż­nych na po­kład.

Prze­wró­ci­łem oczami, wes­tchną­łem, pod­no­sząc z pod­łogi torbę, i sta­ną­łem w dłu­giej ko­lejce lu­dzi cze­ka­ją­cych na wej­ście do sa­mo­lotu. Dzi­siaj wie­czo­rem na­prawdę się upiję. By­łem cie­kaw, czy spo­tkam się z El­lie. Zna­la­złem swoje miej­sce i wci­sną­łem się ja­koś. Przy­naj­mniej było przy oknie. To ja­kiś ab­surd, że­bym mu­siał la­tać w ten spo­sób. Ale może mi się po­szczę­ści i obok usią­dzie ja­kaś go­rąca la­ska. Nic z tego. Ja­kiś za­zię­biony dzie­ciak, który kasz­lał, jakby miał za­raz wy­pluć płuca.

– Hej, może za­sło­nisz usta?

Spoj­rzał na mnie spod zmarsz­czo­nych brwi.

– Nie twój za­ki­chany in­te­res, fra­je­rze.

– Gdzie jest twoja mama, mały? – spy­ta­łem z iry­ta­cją.

– Nie wiem. Sie­dzi gdzieś z tyłu.

Za­ło­żył słu­chawki i pod­krę­cił mu­zykę na swoim iPo­dzie. Była tak gło­śna, że sły­sza­łem ra­pera mimo ryku sil­ni­ków sa­mo­lotu. Po­krę­ci­łem głową i spoj­rza­łem w okno. Kiedy można już było ko­rzy­stać z te­le­fo­nów, wy­ją­łem ko­mórkę z kie­szeni i za­czą­łem prze­glą­dać zdję­cia. Było jedno zdję­cie Ha­iley, któ­rego nie usu­ną­łem. Moje ulu­bione. Po pro­stu nie po­tra­fi­łem go usu­nąć.

– Kto to? Twoja la­ska? – spy­tał chło­pak.

Spoj­rza­łem na niego ostro.

– To chyba nie twój za­ki­chany in­te­res?

– Du­pek – mruk­nął, spo­glą­da­jąc na swo­jego iPoda.

Włą­czy­łem apa­rat i pod­nio­słem te­le­fon.

– Hej, mały. Uśmiech, pro­szę.

Jak tylko od­wró­cił głowę, zro­bi­łem mu zdję­cie.

– Co jest, kur­czę – po­wie­dział, ale znowu do­stał ata­ku kaszlu.

– Na pa­miątkę tego lotu – mruk­ną­łem z uśmie­chem.

– Du­pek – wy­mam­ro­tał.

Wy­sła­łem jego zdję­cie Ju­lii ra­zem z wia­do­mo­ścią.

„Tata wy­słał mnie sa­mo­lo­tem li­nio­wym, i pro­szę, z kim utkną­łem”.

„O rany! Prze­za­bawne. Bądź miły dla tego dzie­ciaka. Pa­mię­taj, że nie­długo bę­dziesz wu­jem. Ale to dziwne, że on leci pierw­szą klasą”.

„Nie – lecę klasą eko­no­miczną, bo na pierw­szą i biz­nes nie było już miejsc. Pie­przyć to”.

„LOL! Zuch tata”.

„Ha, ha. Cie­szę się, że cię to bawi”.

„Prze­pra­szam. Mi­łego lotu. Ko­cham cię”.

„Ja cie­bie też, sio­strzyczko”.

Spoj­rza­łem na mło­dego, który znowu kasz­lał.

– Je­steś chory, czy co? – spy­ta­łem po­waż­nie. Od­wró­cił głowę i spoj­rzał na mnie.

– Ta. Mam mu­ko­wi­scy­dozę.

Wie­dzia­łem, co to jest, bo w col­lege’u mu­sia­łem zro­bić o tym pre­zen­ta­cję w Po­wer­Po­in­cie na za­ję­cia ze zdro­wia i hi­gieny.

– Przy­kro mi, chło­pie.

– Nie po­trze­buję two­jej li­to­ści – od­parł.

– Na­zy­wam się Col­lin i nie mam w ofer­cie li­to­ści – po­wie­dzia­łem z uśmie­chem i wy­cią­gną­łem do niego rękę.

Skrzy­wił się i spoj­rzał na moją dłoń, a po­tem po­woli ją uści­snął.

– Je­stem Ja­cob Kline.

– Miło mi cię po­znać, Ja­co­bie Kline.

– Ja­sne – mruk­nął smutno.

Na­prawdę było mi go te­raz żal. Ro­zu­mia­łem już, skąd ta szorstka poza. Mu­siał ukry­wać ja­koś smu­tek, który miał w środku.

– Po co le­cisz do Chi­cago?

– Do ko­lej­nego spe­cja­li­sty – od­rzekł.

– Ile masz lat?

– Dwa­na­ście.

Od­wró­ci­łem głowę do okna. Było mi żal tego dzie­cia­ka i nie mo­głem uwie­rzyć, że jego matka nie sie­dzi obok niego. Co to w ogóle za matka?

– Mogę za­mie­nić się miej­scami z twoją mamą, je­śli chcesz, żeby sie­działa z tobą – za­pro­po­no­wa­łem.

– Nie. Je­steś w po­rzo – uśmiech­nął się.

Prze­ga­da­li­śmy z Ja­co­bem cały lot. Opo­wie­dzia­łem mu o Ha­iley, a on o swo­jej cho­ro­bie. Po­wie­dział, że nie ma wielu przy­ja­ciół, bo dzie­ciaki się boją. Kiedy sa­mo­lot wylą­do­wał, sie­dzia­łem na swoim miej­scu, aż po Ja­coba przy­szła mama.

– Cześć, mamo. To jest Col­lin. Mój nowy kum­pel! – za­wo­łał z uśmie­chem.

– Miło mi cię po­znać, Col­lin. Je­stem Diana – uśmiech­nęła się.

Była to star­sza ko­bieta, wy­glą­dała na zmę­czoną. Kiedy wy­sia­da­li­śmy ra­zem z sa­mo­lotu, się­gną­łem do kie­szeni i wy­ją­łem bank­not dwu­dzie­sto­do­la­rowy. Po­da­łem go Ja­co­bowi.

– Trzy­maj i kup so­bie coś faj­nego w Chi­cago – mru­gną­łem do niego.

– Rany! Dzięki! – wy­krzyk­nął Ja­cob.

– To bar­dzo miło z two­jej strony, Col­lin, ale Ja­cob nie może tego przy­jąć.

– Ależ może. Pro­szę, niech mu pani po­zwoli to przy­jąć.

– Dzię­kuję. Jest pan bar­dzo miły.

Przy­bi­łem piątkę z Ja­co­bem, a po­tem po­ma­cha­łem do niego i jego mamy. Wsia­da­jąc do sa­mo­chodu, za­uwa­ży­łem, że Ja­cob i Diana stoją ka­wa­łek da­lej. W sa­mo­lo­cie Ja­cob po­wie­dział mi, że nie mają pie­nię­dzy, bo jego mama wła­śnie stra­ciła pracę, a całe swoje nie­wiel­kie oszczęd­no­ści wy­dała na tę po­dróż dla niego. Po­pro­si­łem kie­rowcę, żeby za­cze­kał, i wy­sia­dłem z auta. Pod­sze­dłem do Diany i za­py­ta­łem, czy nie mógł­bym pod­rzu­cić ich do ho­telu. Opie­rała się tro­chę na po­czątku, ale Ja­cob upro­sił ją w końcu, żeby się zgo­dziła.

Spy­ta­łem, gdzie się za­trzy­mają. Nie pa­trząc na mnie, od­po­wie­działa:

– Chcia­łam pro­sić tak­sów­ka­rza, żeby za­wiózł nas po pro­stu do naj­tań­szego mo­telu. To wszystko zda­rzyło się tak szybko, na­prawdę w ostat­niej chwili, więc nie mia­łam czasu wszyst­kiego przy­go­to­wać.

Nie mo­głem po­zwo­lić, żeby Ja­cob miesz­kał w ja­kimś brud­nym ho­telu. Nie w jego sta­nie. Mia­łem już na­wet po­mysł.

– Pro­szę po­słu­chać, za­nim mi pani od­mówi, mu­szę coś wy­ja­śnić. Nie po­win­ni­ście za­trzy­my­wać się gdzieś, gdzie może nie być zbyt czy­sto, nie przy cho­ro­bie Ja­coba. Za­bio­rę was do ho­telu, gdzie sam się za­trzy­mam, i opłacę wasz po­kój na tak długo, jak bę­dzie to ko­nieczne.

Diana pod­nio­sła rękę i od razu przy­brała ton de­fen­sywny.

– Nie, to ab­so­lut­nie wy­klu­czone. Nie. Nie mogę na to po­zwo­lić. To bar­dzo miłe z pań­skiej strony, ale prze­cież jest pan obcy, nie zna nas pan, a my pana. No i ni­gdy nie mo­gła­bym się się na to zgo­dzić.

Ja­cob opie­rał głowę o jej ra­mię i wy­glą­dał na zmę­czo­nego.

– Po­słu­chaj, Diano. Ja­cob po­wie­dział mi, że stra­ci­łaś pracę i wy­da­łaś całe swoje oszczęd­no­ści na wy­jazd do spe­cja­li­sty do Chi­cago. Za­raz się przed­sta­wię i już bę­dziemy się znali.

Wy­cią­gną­łem do niej rękę.

– Cześć, Diano, je­stem Col­lin Black, pra­cuję dla Black En­ter­pri­ses w No­wym Jorku. Przy­le­cia­łem do Chi­cago, żeby do­star­czyć do­ku­menty do na­szego tu­tej­szego biura. Moi ro­dzice ko­chają się jak wa­riaci, moja sio­stra i jej mąż spo­dzie­wają się swo­jego pierw­szego dziecka, a moja dziew­czyna, z którą by­łem przez sześć lat, wła­śnie mnie rzu­ciła i po­le­ciała do Włoch stu­dio­wać modę. Pro­szę po­zwo­lić mi so­bie po­móc, bo na­prawdę lu­bię Ja­coba, to mój przy­ja­ciel.

Prze­krzy­wiła głowę i pa­trzyła na mnie.

– Je­steś sy­nem Con­nora Blacka? – za­py­tała.

– Tak, to ja. Znasz mo­jego ojca?

– Nie, nie oso­bi­ście, ale wiem, kto to jest. Co roku orga­ni­zuje im­prezy cha­ry­ta­tywne na rzecz dzieci z au­ty­zmem.

– To prawda. No to te­raz już znasz moją ro­dzinę i wiesz, że lu­bimy po­ma­gać in­nym. Więc pro­szę cię, Diano, po­zwól, że­bym wam po­mógł.

– Ro­dzice by­liby z cie­bie bar­dzo dumni – uśmiech­nęła się. – Dzię­kuję, Col­lin. Obie­cuję, że od­dam dług.

Wy­cią­gną­łem te­le­fon i wy­sła­łem wia­do­mość do El­lie.

„Hej, mała. Je­stem w mie­ście. Co po­wiesz na mały club­bing dziś wie­czo­rem?”

„Naj­wyż­szy czas, pa­nie Black. Za­sta­na­wia­łam się, kiedy znowu się zo­ba­czymy”.

„Dziś wie­czo­rem, ma­leńka. O siód­mej?”

„Su­per. Będę w cen­trum, więc spo­tkamy się w twoim ho­telu”.

„Będę cze­kał”.

El­lie była sek­sowną dziew­czyną i nie mo­głem się do­cze­kać, kiedy znowu pójdę z nią do łóżka. Ode­zwał się mój te­le­fon – dzwo­niła mama. Cho­lera, za­po­mnia­łem za­dzwo­nić do niej po wy­lą­do­wa­niu.

– Cześć, mamo.

– Ży­jesz? Mó­wi­łeś, że za­dzwo­nisz, jak już bę­dziesz na miej­scu.

– Prze­pra­szam, mamo, ale by­łem bar­dzo za­jęty.

– Na­prawdę?

– Na­prawdę, mamo. Obie­cuję, że wy­ja­śnię wszystko, jak wrócę do domu. Te­raz mu­szę koń­czyć. Wła­śnie przy­je­cha­łem do ho­telu.

Kie­rowca wy­jął na­sze torby z ba­gaż­nika i po­dał nam. Diana i Ja­cob sta­nęli przed Trump Ho­tel i nie od­ry­wali wzroku od fa­sady.

– Chodź­cie, spodoba wam się tu – za­chę­ci­łem z uśmie­chem.

We­szli za mną do środka i po­de­szli do re­cep­cji.

– Wi­tam, pa­nie Black. Apar­ta­ment jest już go­towy – oznaj­miła pra­cow­nica ho­telu.

– Dzię­kuję. Będę po­trze­bo­wał jesz­cze do­dat­ko­wego po­koju dla mo­ich go­ści.

– Oczy­wi­ście, pa­nie Black. Na jak długo za­trzy­mają się u nas pań­scy go­ście?

Spoj­rza­łem na Dianę.

– Tylko dwie noce – od­parła.

– Na pewno? Na­prawdę mo­że­cie zo­stać dłu­żej.

– Na pewno. Ju­tro mamy wi­zytę u tego spe­cja­li­sty, a na­stęp­nego ranka wra­camy. Nie mogę zo­stać tu dłu­żej niż to ab­so­lut­nie ko­nieczne.

– Dwie noce – po­wtó­rzy­łem re­cep­cjo­ni­stce.

Diana i Ja­cob po­de­szli do szkla­nej windy i wpa­try­wali się w nią. Na­chy­li­łem się do re­cep­cjo­nistki i szep­ną­łem:

– Pro­szę im po­wie­dzieć, że mi­ni­bar w po­koju jest dar­mowy, tak jak po­siłki do po­koju. Wszystko pro­szę za­pi­sać na mój ra­chu­nek.

– Na­tu­ral­nie, pa­nie Black.

Za­wo­ła­łem Dianę i re­cep­cjo­nistka po­dała jej klucz, a po­tem wy­ja­śniła, że mi­ni­bar i po­siłki do po­koju są już za­warte w ce­nie.

– Na pewno? – do­py­ty­wała Diana.

– Na tym po­lega urok Trump Ho­tel – mru­gną­łem do niej.

Boy ho­te­lowy pod­szedł i wziął torby. Diana uści­skała mnie i ze łzami w oczach po­dzię­ko­wała za po­moc.

– Od­wagi ju­tro – po­wie­dzia­łem do Ja­coba i przy­bili­śmy piątkę.

– Bułka z ma­słem – od­parł.

We­szli do windy i ma­chali, kiedy ru­szyła do góry. Wy­cią­gną­łem z kie­szeni te­le­fon i za­dzwo­ni­łem do taty.

– Halo – od­po­wie­dział.

– Cześć, tato. Mu­sisz po­ju­trze przy­słać po mnie samo­lot do Chi­cago.

– Col­lin, ku­pi­łem ci bi­let po­wrotny.

– Wiem, ale coś się wy­da­rzyło.

– Co chcesz przez to po­wie­dzieć? – spy­tał. – Nie mo­żesz na­wet po­le­cieć do Chi­cago, żeby nie wła­do­wać się po dro­dze w ja­kieś kło­poty?

– Nie wła­do­wa­łem się z żadne kło­poty, tato. Po­zna­łem ko­goś.

– Jezu Chry­ste, Col­lin, to mi wy­star­czy.

– Nie, tato, po­zwól, że ci wy­ja­śnię. Po­zna­łem dziecko. Chore dziecko.

– Co? – spy­tał spo­koj­nie.

Opo­wie­dzia­łem mu o Ja­co­bie, Dia­nie i o tym, że stra­ciła pracę.

– To bar­dzo miłe, co dla nich zro­bi­łeś, synu. Je­stem z cie­bie dumny – oznaj­mił oj­ciec.

– Dzięki, tato. Mu­szę już koń­czyć. Mu­szę pod­rzu­cić te plany do biura, a po­tem spo­tkać się ze zna­jo­mymi.

– Nie pa­kuj się w żadne kło­poty.

– Nie wpa­kuję się, tato.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: