Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Nad trumną. Wyznania pracowników branży pogrzebowej - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nad trumną. Wyznania pracowników branży pogrzebowej - ebook

„Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki trumna nie dotarła do drugiego rzędu ławek, licząc od frontu. Rozbrzmiało wówczas głośne, złowieszcze trzeszczenie, po czym dno trumny zwyczajnie wypadło. Razem z ojcem Iggym”.

Od strzelanin na pogrzebach po krzyki nieboszczyków i uciekające zwłoki – pracownicy branży pogrzebowej mają wiele niezwykłych historii do opowiedzenia. W tej zarówno makabrycznej, jak i zaskakująco zabawnej książce dzielą się najbardziej żenującymi, zdumiewającymi, niepoważnymi, ale też głęboko przejmującymi opowieściami o życiu w ciągłym towarzystwie zmarłych. Poznaj błędy debiutantów i dowiedz się, dlaczego zwłoki czasem potrzebują taśmy klejącej.

Grabarze wiedzą jedno na pewno – śmierć sprawia, że ludzie zaczynają robić szalone rzeczy. W tym reportażu zebrano najlepsze historie w dorobku przedsiębiorców pogrzebowych z USA.

Kategoria: Reportaże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7699-5
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Historie zebrane w tym tomie pochodzą od pracowników domów pogrzebowych i grabarzy z terenu całych Stanów Zjednoczonych. Wszystkie opisane tutaj wydarzenia oparte są na faktach, jednak niektóre ich szczegóły i okoliczności zajścia zostały zmienione i/lub zmyślone, aby chronić prywatność wzmiankowanych osób.

Osoby, które podzieliły się z nami tymi opowieściami, zostały scharakteryzowane poprzez swoje zainteresowania i hobby wykraczające poza branżę pogrzebową, aby w pełni oddać wielowymiarowość ich życia.WSTĘP

Mój prapraprapradziadek był wytwórcą trumien, znanym w swoim rolniczym Delaware jako przedsiębiorca pogrzebowy. Jego syn, mój praprapradziadek, był grabarzem, podobnie jak mój wuj. Można więc chyba powiedzieć, że praca związana z pochówkiem zmarłych to nasz rodzinny interes. To częste zjawisko w Stanach Zjednoczonych, gdzie domy pogrzebowe przekazywane są z pokolenia na pokolenie kolejnym generacjom pracowników zajmujących się zmarłymi. W przeciwieństwie do mnie współautor tej książki, Ken, nie ma podobnych korzeni i sam wybrał sobie tę ścieżkę kariery.

Ken zaczął interesować się organizacją pogrzebów po tym, jak jego ojciec popełnił samobójstwo, gdy tenże był jeszcze młodym chłopakiem. Przepracowując swoją żałobę, Ken zdecydował się poświęcić swoje życie służbie tym, którym przyszło mierzyć się z ich własną stratą. Pracuje on w tym zawodzie znacznie dłużej ode mnie – ponad dwadzieścia lat – podczas gdy ja zaledwie pięć. Całe swoje życie spędził w skąpanej w słońcu Kalifornii, podczas gdy ja mieszkałem na Wschodzie. Różnica wieku i miejsca zamieszkania zaowocowała u nas nieco odmiennym spojrzeniem na wykonywaną pracę, co (mamy nadzieję) da wam pełniejszy obraz tego, jak wygląda branża pogrzebowa.

Na początek odpowiedzieć muszę na pytanie, które słyszę bardzo często i jestem pewien, że dręczy także was: czym różnią się terminy „grabarz”, „dyrektor pogrzebowy” i „pracownik kostnicy”. Definicja tego ostatniego jest dość dwuznaczna, ale ogólnie rzecz biorąc oznacza kogoś, kto pracuje w kostnicy, zarówno w branży pogrzebowej, jak i naukowo. Jeśli rozbijemy angielskie słowo oznaczające pracownika kostnicy (_mortician_) na poszczególne elementy, otrzymamy dokładną definicję zawodu: jest to osoba, która posiada umiejętności lub trudni się sztuką pracy ze zmarłymi. „Dyrektor pogrzebowy” i „grabarz” to terminy wymienne i używam ich w książce jako synonimów. „Dyrektor pogrzebowy” to współczesna, oficjalna nazwa zawodu, podczas gdy „grabarz” to termin staromodny, sięgający jeszcze okresu kolonialnego. Bez względu na to, której nazwy wolicie używać, obie oznaczają osobę posiadającą państwową licencję na organizację pogrzebów oraz organizację wszystkich spraw związanych z pochówkiem.

Co więc robią grabarze?

Najprościej rzecz biorąc: troszczymy się o zmarłych. Niektórym nasz zawód może wydawać się niezwykły, niekiedy wręcz makabryczny, ale jednym z aspektów, po których oceniamy różne społeczeństwa, jest to, w jaki sposób podchodzą one do poszanowania zmarłych. Rzecz jasna zmarłym nie robi to żadnej różnicy (w końcu już nie żyją, prawda?), pytanie więc: po co to robić? Odpowiedź brzmi: jako społeczeństwo musimy zachowywać podstawowe zasady człowieczeństwa – uświęcenie życia – poprzez oddawanie szacunku zmarłym. Jako grabarze jesteśmy zobowiązani do tego, aby każda osoba, która przekracza próg naszego zakładu, była traktowana z szacunkiem i dostąpiła godziwego pochówku. To zadanie, które ludzkość przekazuje sobie przez tysiące lat swojej historii.

Zawód grabarza i balsamisty zwłok jest tak stary, jak egipskie piramidy. My, strażnicy zmarłych, na przestrzeni wieków traktowani byliśmy niekiedy z szacunkiem, innym zaś razem jako zło konieczne. Niekiedy musieliśmy nieść na swych barkach ciężkie brzemię, trudy zawsze wynagradzał nam jednak widok pogrążonych w smutku członków rodziny zmarłego, którzy mogli pochować i pożegnać swojego zmarłego z szacunkiem, a dzięki temu – ruszyć naprzód ze swoim życiem.

Jestem członkiem programu edukacyjnego „What’s My Line?” finansowanego przez lokalny uniwersytet, który sponsoruje spotkania pracowników różnych branż z dziećmi uczącymi się w szkołach podstawowych. Jego ideą jest zaznajomienie uczniów z różnymi możliwymi ścieżkami kariery. Ogólnie rzecz biorąc, spotkania sprowadzają się do gry w „dwadzieścia pytań” – dzieci zadają mi pytania, na które odpowiadam wyłącznie „tak” lub „nie”, a ich zadaniem jest odgadnąć, czym się zajmuję. Jak do tej pory tylko jednej klasie udało się zgadnąć, kim jestem. Nie powinno to nikogo dziwić. Dyrektor pogrzebowy to zawód „ukryty”, o którym myśli się tylko wtedy, gdy zajdzie taka potrzeba. Śmierć w naszej kulturze jest kłopotliwa, symbolizuje klęskę naukowo/medycznie zorientowanego społeczeństwa. Nic dziwnego, że dzieci nie chcą zostawać dyrektorami pogrzebowymi, gdy dorosną, skoro nawet nie wiedzą, że istnieje podobny zawód. Oczywiście, grabarze są sponsorami małych lig, wystawiają ogłoszenia w miejscowej prasie, a niekiedy nawet sponsorują lokalny kanał telewizyjny, ale nasza obecność w mediach („opłaconych” mediach) sprowadza się głównie do tego.

Za to gdy trafiamy już do mediów ogólnokrajowych, to nasza branża zawsze przedstawiana jest w nich w złym świetle. Kultura amerykańska zaprzecza śmierci, przeciwstawia się jej, więc media niejako odbijają tę postawę. W telewizji i prasie znaleźć można sensacyjne opowieści o grabarzach będących krętaczami i oszustami – mniej niż jednym procencie pracowników branży. Właściwie przeprowadzone pogrzeby nie trafiają jednak na nagłówki. A tak być nie musi.

Gdy zamordowano prezydenta Johna F. Kennedy’ego, cały naród zebrał się, aby opłakiwać jego śmierć. Wszyscy pamiętają zdjęcie Johna Kennedy’ego Juniora salutującego nad grobem ojca. Obraz ten stanowi najlepsze podsumowanie celów, które przyświecają organizacji pogrzebów: pomóc ludziom zmierzyć się ze śmiercią, docenić lata życia zmarłego i wyrazić publicznie żal z powodu odejścia bliskiej osoby. Uczestnicząc w tym pogrzebie, amerykański naród miał możliwość uleczyć swój ból po stracie jednego z największych przywódców, jakich miały Stany Zjednoczone.

Celem niniejszej książki jest zapoznać czytelników ze światem organizatorów pogrzebów, przedstawionym z _naszej_ perspektywy, nie zaś z perspektywy żywiących się sensacją mediów. Programy telewizyjne, takie jak _Family Plots_ czy _Sześć stóp pod ziemią_ zrobiły wiele dobrego dla pozytywnego spopularyzowania naszej branży, a naszym celem jest dostarczyć wam więcej podobnych opowieści. Tym razem nie będą one pochodzić jednak od scenarzystów z Hollywood, ale od prawdziwych pracowników branży pogrzebowej.

Naszą pracę zaczęliśmy od zebrania osiemdziesięciu nie do końca zredagowanych historii, które przekształciliśmy w pięćdziesiąt opowieści obrazujących cały przekrój branży. Aby chronić prywatność osób, które podzieliły się z nami swoimi historiami, zmieniliśmy niemal wszystkie występujące w nich imiona (za wyjątkiem Kena i mojego) i miejsca, w których do opisanych wydarzeń doszło. W historiach, które mogły zawierać informacje potencjalnie niejawne, zmieniliśmy pewne szczegóły, zachowując jednak sens, który chciały przekazać opowiadające nam je osoby. Nie chcąc zarabiać na niczyjej tragedii, staraliśmy się przyjrzeć z bliska życiu grabarzy, dowiedzieć co nieco o ich pracy i przekonać się, co myślą o sobie, o swoim życiu i o świecie.

Niektóre opowieści zawarte w tej książce są humorystyczne, inne zaś gorzkie. „Zaraz, zaraz” – możecie zapytać – „jak _cokolwiek_ związanego z _tą_ branżą może być humorystyczne?” Czytajcie dalej, a przekonacie się sami. Nie wszystko, co ma związek z domem pogrzebowym, jest ponure i myślę, że spodoba wam się podróż, którą wam zaoferowaliśmy, nawet jeśli będzie ona nieco bardziej ponura niż to, do czego przywykliście podczas lektury. Razem z nami będziecie mieli okazję wybrać się krok po kroku w podróż z „łoża śmierci do grobu”. Nasz zawód owiany jest mnóstwem zagadek i mitów, ale jak przekonacie się z lektury kolejnych stron, od zmarłych można się nauczyć wielu ważnych życiowych lekcji.

Mamy nadzieję, że zaprezentowane tu opowieści rozwieją część mitów na nasz temat, odpowiedzą na niektóre pytania i dadzą wam ogólny wgląd w nasze codzienne życie. Choć książka ta w żadnym razie nie wyczerpuje tematu, ani nie oddaje realiów całej branży, to uważamy, że zaprezentowany przez nas zbiór anegdot stanowi interesujący i pouczający zbiór informacji o naszej pracy.

Miłej lektury.

Todd HarraCZĘŚĆ I
PIERWSZE WEZWANIA I EKSPORTACJA ZWŁOK

_Gdy dochodzi do śmierci bliskiej osoby, rodzina kontaktuje się z najbliższym domem pogrzebowym. Pierwsze informacje dotyczące zgonu znane są w naszej branży jako tzw. „pierwsze wezwanie”. Wkrótce po tym zwłoki ukochanego zmarłego zabierane są z miejsca śmierci i przenoszone do kostnicy, aby przygotować je do pogrzebu. Niestety, zmarli nie mają poczucia czasu – przechodzą z tego życia do wieczności o każdej możliwej godzinie dnia i nocy. A my, grabarze, jesteśmy często wyrywani z głębokiego snu, odrywani od stołu lub wyciągani spod prysznica, niekiedy w przeraźliwie mroźną pogodę, aby zabrać zwłoki zmarłego._

_Gdy zaczynamy pracę w tej branży, z reguły zgadzamy się na zostanie uczniami za cenę bycia kontaktem telefonicznym dla klientów. Tym samym uczniowie w zakładach pogrzebowych są z reguły tymi, którzy odbierają „pierwsze wezwania” i organizują eksportację. Praca uczniów jest niekiedy bardzo trudna. W zależności od firmy godziny pracy potrafią być bardzo długie i męczące. Ale tak jak w każdej innej branży, tak i tutaj karierę trzeba zacząć od samego dołu. Najczęściej, jak przekonacie się z lektury kilku kolejnych opowieści, uczniowie na czas nauki otrzymują mieszkanie w domu pogrzebowym._

_W dziewiętnastym i dwudziestym wieku większość eksportacji przeprowadzana była z domów osób zmarłych. Niektórzy ze starych pracowników branży, z którymi miałem okazję pracować, wspominają jeszcze starszych od siebie pracowników, którzy zajmowali się balsamowaniem zwłok bezpośrednio na łóżku, gdzie zmarła dana osoba (metodą, którą nazywano „wtryskiem grawitacyjnym”), po czym przystępowali do ustalania z rodziną szczegółów pogrzebu, z reguły przy butelce spirytusu na stole. Było to w czasach, gdy zwłoki eksponowano na chłodzonych tablicach w rodzinnych domach, a czuwania przy zwłokach były wielkimi wydarzeniami i okazją do spotkań. Stary przyjaciel mojej rodziny, który nie jest grabarzem, lubi wspominać, jak pomagał w latach czterdziestych miejscowemu pracownikowi kostnicy zabierać zwłoki przy wykorzystaniu wiklinowych koszy, zamiast wykorzystywanych dziś noszy. Co ciekawe, to podobno stąd wzięło się określenie „basket case”, oznaczające kogoś lub coś nieużytecznego, nadającego się do wyrzucenia. Wiele się od tego czasu zmieniło. Zwłoki są odpowiednio przygotowywane w domu pogrzebowym, a ich wystawienie odbywa się właśnie tam lub w miejscowych kościołach._

_W miarę jak Stany Zjednoczone przekształcały się ze społeczeństwa rolniczego i wiejskiego w społeczeństwo miejskie, zindustrializowane i nastawione na technologię, choroby i śmierć powoli przestały być kwestią domową, a stały się sprawą instytucjonalną. Dziś większość eksportacji odbywa się ze szpitali i zakładów opieki. Dzięki rozwojowi programów hospicyjnych znów zwiększa się jednak powoli liczba zgonów w domach. Ludzie ponownie mogą umierać w łóżku, otoczeni przez kochających bliskich._

_Opowieści zebrane w tej części książki obejmują zarówno wezwania do prywatnych domów, jak i eksportację ze szpitali i zakładów opieki – oba przypadki, jak zobaczycie, potrafią nieść za sobą pewne… intrygujące wyzwania._ROZDZIAŁ 1
KRZYK
Opowieść boksera amatora

Pracuję w branży pogrzebowej od dawna. W tym czasie spotkałem wielu ludzi, widziałem przeróżne śmierci (w tym wiele tragicznych) i brałem udział w większej liczbie dziwnych sytuacji, niż jestem w stanie zliczyć, nie mówiąc już o ich spamiętaniu. Dziś jestem już stary i posiwiałem, a pamięć płata mi niekiedy figle, jednakże był swego czasu pewien incydent w czasie nocnej eksportacji, który będę pamiętał, dopóki sam nie wyląduję w kostnicy.

Wciąż jestem w stanie przywołać w głowie obraz domu, w którym usłyszałem krzyk zmarłego człowieka.

Swoją pracę w branży zacząłem u najlepszego przyjaciela mojego taty, człowieka, którego nazywałem „wujkiem”. Prowadził dom pogrzebowy w niewielkim miasteczku z ogromnymi przedmieściami. Obsługiwaliśmy spory teren o bardzo zróżnicowanej strukturze wiekowej mieszkańców. W czasie nocnych wezwań człowiek nigdy nie wiedział, w której części hrabstwa wyląduje ani z jakimi ludźmi będzie miał do czynienia.

Tej konkretnej nocy zdarzyło się akurat, że dyżurowałem z wujkiem. Telefon, jak zwykle, rozdzwonił się w środku nocy. Niezdarnie sięgnąłem po słuchawkę i burknąłem:

– Halo?

– Zgon – odpowiedział wujek. – Widzimy się w domu pogrzebowym.

Wymamrotałem coś niezrozumiale i rozłączyłem się. Zamiast leżeć w łóżku i cieszyć się jeszcze pięcioma minutami upragnionej ciemności, zerwałem się na równe nogi. To najlepsze, co można zrobić w takiej sytuacji – tak jak z przysłowiowym plastrem, lepiej go oderwać szybko i nie cierpieć. Zarzuciłem na siebie garnitur, zawiązałem krawat, włożyłem płaszcz, otworzyłem szeroko oczy i wyruszyłem swoim obitym buickiem w stronę domu pogrzebowego.

W biurze załadowałem do karawanu wszelkie niezbędne przedmioty i nim przyjechał mój wujek, rozgrzałem silnik pojazdu. Następnie, jak mieliśmy w zwyczaju w takich sytuacjach, pojechaliśmy do całonocnego baru, doładowaliśmy się kofeiną i ruszyliśmy do wezwania.

Były to dopiero pierwsze dni nowego roku i jazdę przez przedmieścia oświetlały nam sztuczne świece w oknach domów. Gdzieniegdzie dało się jeszcze dostrzec nawet choinki.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił wujek po przejechaniu kilku cichych uliczek, ozdobionych rzędami drzewek.

– Jesteś pewien? Nie ma tu za wiele samochodów – odpowiedziałem.

Wujek sprawdził adres w notesie.

– Zgadza się, to tu. Spójrz na światła.

Miał rację. W domu włączone były wszystkie światła – nieomylny znak, że ktoś tam umarł.

Zaparkowałem nasz olbrzymi karawan na wolnym miejscu parkingowym i wysiedliśmy. Dom, do którego przyjechaliśmy, okazał się nieco zaniedbanym budynkiem w stylu wiejskim – na bocznych ścianach widoczna była pleśń, a my sami musieliśmy przedzierać się ścieżką, odgarniając z drogi gołe konary drzew. Wujek zapukał do drzwi, a ja wsadziłem ręce głęboko do kieszeni. Musiała to być jedna z najzimniejszych nocy tamtego roku.

– Dobry wieczór – powiedziała kobieta w średnim wieku, która otworzyła nam drzwi. – Dziękuję, że mogliście panowie przyjechać tak szybko, pomimo tak późnej pory.

– To nasza praca – odparł wujek.

Przedstawiliśmy się, po czym Sue, kobieta, która nas wezwała, rzuciła nam zbolałe spojrzenie, które widziałem już kilkukrotnie, mój wujek zaś tysiące razy. Ból po stracie bliskiej osoby.

– Chodźcie – rzekła ponurym głosem. – Tata leży w pokoju z tyłu domu.

Weszliśmy do domu, szczęśliwi, że możemy się ogrzać. Odruchowo otrzepałem na wycieraczce pozbawione śniegu buty.

– To mój mąż, Harold – oznajmiła Sue, wskazując mężczyznę stojącego po drugiej stronie salonu. – A to Peaches.

Peaches była ogromnym rudym kotem siedzącym na stole jadalnym tuż obok Harolda. Obserwowała nas spod przymrużonych powiek.

– Cześć, Peaches – odezwał się do niej wujek. Jako posiadacz własnego kota sam siebie uważał za kociarza. Wydał ustami dźwięk przypominający ssanie i nastawienie Peaches natychmiast się zmieniło. Jasna futrzana kulka zamiauczała i podbiegła do wujka, aby otrzeć się o jego nogi.

– Biega ich tu więcej – sprecyzowała Sue.

Wujek uśmiechnął się. Widziałem, że polubił Sue i Harolda, bo też byli miłośnikami kotów.

– Tata leży tam – dodała Sue i ruszyła na tył domu.

Poszliśmy za nią. Pokoje nie były brudne ani zaniedbane – widać było, że są użytkowane, rozchodził się po nich miły świąteczny zapach choinki i woskowych świeczek. Sue i jej mąż byli w wieku idealnym do tego, aby mieć już wnuki, więc resztki dziecięcych prezentów walały się nam pod nogami. W trójkę stanęliśmy przed sypialnią z tyłu domu. Harold wlókł się gdzieś za nami. Zdaje się, że dawno temu pokój ten był zwykłą werandą. Zeszliśmy do niego po schodach.

Ojciec Sue spoczywał na starym, składanym łóżku, które wyglądało niczym żelazna leżanka. Był to niewysoki człowieczek zawinięty w białą pościel. Niewielkie łóżeczko sprawiało, że wydawał się jeszcze mniejszy niż był w rzeczywistości. Na ścianie wisiał niewielki złoty krzyż, ale poza tym pokój bardziej przypominał schowek, którym pewnie był, zanim nie wprowadził się tam ojciec Sue.

– Och, tato – powiedziała Sue, siadając ciężko obok niego.

W tym momencie z łóżka dobiegł potworny, mrożący krew w żyłach krzyk. Był głośniejszy niż trąbka sierżanta wzywająca na apel. Był to odgłos rodem z piekła.

Całe moje ciało zastygło w przerażeniu i (mogę przysiąc) krew na moment przestała krążyć w moich żyłach. Sue poderwała się niczym rażona prądem i uciekła w kąt pokoju, kuląc się w przerażeniu.

Szeroko otwartymi oczami spojrzałem na wujka. Wydawało się, że w czasie długich lat pracy w roli grabarza widział już wszystko. W tym momencie jednak zamarł w przestrachu, niczym żołnierz, obok którego właśnie wybuchł pocisk. Stał z szeroko otwartymi ustami i oczami, ewidentnie chcąc stamtąd uciec. Tak jak ja trwał w bezruchu, sparaliżowany przerażającym krzykiem nieboszczyka. Nie jestem człowiekiem przesadnie religijnym czy zabobonnym, ale stojąc wówczas w tamtym pokoju, czułem jak przepływa przeze mnie jakaś potężna energia.

Harold, który stał na korytarzu, jako jedyny zachował przytomność umysłu. Podszedł do łóżka, uklęknął i wyciągnął spod niego rozwrzeszczanego czarnego kotka. Gdy położył go na ziemi, ten przewrócił się, wijąc się i dalej wydając przerażające odgłosy.

– O mój Boże! Czy Ridleyowi nic nie jest?! – jęknęła Sue, podbiegając do zwierzęcia.

– Twój ojciec nie żyje, zajmij się nim – odparł Harold pocieszająco. – Ja zajmę się Ridleyem.

Powiedziawszy to, Harold wziął wijącego się kotka i wyszedł z nim z pokoju. Razem z wujkiem próbowaliśmy jakoś skomentować wrażenie, jakie zrobił na nas „ten biedny kotek”, ale tak naprawdę staraliśmy się po prostu ukryć nasze przerażenie.

Zabraliśmy zwłoki bez żadnych dodatkowych niespodzianek, wróciliśmy do karawanu, odpaliliśmy silnik i siedzieliśmy w nim z minutę, nic nie mówiąc.

– Myślałem… Myślałem… – wydusiłem po chwili, ale nie byłem w stanie dokończyć zdania.

Wujek nic nie powiedział, tylko się przeżegnał.

Następnego dnia Sue i Harold wstąpili do domu pogrzebowego z Ridleyem, aby omówić szczegóły pogrzebu. Wracali właśnie od weterynarza, który umieścił łapkę Ridleya w gipsie. Wujek nalegał, aby weszli do środka z biednym maleństwem, żeby to nie musiało marznąć w samochodzie. Było to zarazem smutne i komiczne, gdy obserwowaliśmy puchatą ofiarę, która ze szczerą irytacją w oczach uparcie kuśtykała po lokalu z unieruchomioną łapką, gdy jej państwo ustalali szczegóły pogrzebu.

Po dziś dzień, gdy tylko widzę czarnego kota, przed oczami staje mi tamta zimna noc sprzed lat, gdy usłyszałem krzyk nieboszczyka.ROZDZIAŁ 2
BŁĄD W TŁUMACZENIU
Opowieść wolontariusza banku żywności

Śniło mi się, że spóźniłem się na lekcje. Dzwonek dzwonił i dzwonił, a ja nie byłem w stanie przebiec korytarza wystarczająco szybko, aby zdążyć na czas. I wtedy się obudziłem.

Rzeczywistość była znacznie, znacznie gorsza. Dzwonił telefon stojący obok mojego łóżka. Zamrugałem szybko kilka razy i sprawdziłem godzinę na zegarku. To był jeden z tych starych budzików, w którym przesuwające się cyfry wskazywały godziny. W tej chwili przeskoczyła kolejna i zegar wskazywał godzinę czwartą siedemnaście.

Zakląłem i zbladłem. Czułem się, jakbym usta miał wypchane bawełną i niedopałkami papierosów. Obok mnie leżała nieruchomo dziewczyna, którą poznałem dzień wcześniej na imprezie i której imienia nawet nie pamiętałem. Telefon rozdzwonił się ponownie.

– Czego? – warknąłem.

To był mój szef. Zgon.

Zapisałem sobie adres i odłożyłem słuchawkę. Zakląłem ponownie, tym razem głośno, i rzuciłem się ponownie na poduszkę. Światła z ulicy migały na suficie, wpadając przez niezasłonięte okna. Próbowałem się na nich skupić. Nic z tego. Impreza poprzedniej nocy trochę się przeciągnęła. Ostatni raz, gdy rzuciłem okiem na zegar, wskazywał okolice drugiej, ale ja i moja przyjaciółka nie byliśmy wówczas w nastroju do snu. Spałem więc pewnie z godzinę.

„Idiota! Idiota!”– zbeształem się w myślach. Wiedziałem doskonale, że nie powinienem pić za dużo, gdy byłem na dyżurze, ale jedna wódka i napój gazowany pociągnęły za sobą kolejne i szybko zacząłem się bawić zdecydowanie zbyt dobrze. Odrzuciłem na bok pościel i zebrałem się w sobie, żeby wstać z łóżka. Przeszedłem przez pokój, mijając po drodze porozrzucane ubrania. Gdy włączyłem światło, zakopana pod kołdrą dziewczyna nawet nie drgnęła.

Zrobiłem co w mojej mocy, aby się ubrać, a wychodząc z mieszkania, wstąpiłem do niewielkiej kuchni, gdzie wypiłem galon wody. Mieszkałem w starej dzielnicy przemysłowej, zaledwie kilka ulic od kostnicy, nie miałem więc daleko. Mroźny wiatr nieco mnie otrzeźwił.

Do starego karawanu załadowałem nosze i pojechałem do szpitala dla rekonwalescentów. Zajechałem od tyłu i zaparkowałem na miejscu dla dostawców. Zapach rozkładających się śmieci i zabrudzonej pościeli w piwnicy zaatakował gwałtownie moje zmysły – zachwiałem się i opróżniłem przed karawanem całą zawartość żołądka. Gdy doszedłem do siebie na tyle, żeby wypakować nosze, wszedłem na dyżurkę pielęgniarek.

– Dzień dobry – powiedziałem, próbując się uśmiechnąć; w głębi duszy jednak czułem się koszmarnie.

Byłem na wpół pijany, na wpół śpiący, a pielęgniarka mówiła nie za dobrze po angielsku. Zmierzyła mnie wściekłym spojrzeniem.

– Dziń dybry – odpowiedziała.

„Niech mi pani wierzy, mnie też nie uśmiecha się być o tej porze na nogach”, pomyślałem i też odpowiedziałem jej takim samym, zimnym spojrzeniem.

– Przyjechałem po… – Musiałem się chwilę zastanowić. – Po Betty Hancock.

Pielęgniarka spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem.

– Nie żyje – oświadczyłem głosem, którym mówi się do małych dzieci i zwierząt. – Przyjechałem zabrać ją do kostnicy.

Spojrzała na mnie pustymi oczami.

– Martwa! – Rzuciłem jej twarde spojrzenie i wreszcie do niej dotarło.

Przerzuciła kilka papierów, ściszonym głosem porozmawiała z kimś przez telefon, znowu przerzuciła jakieś papiery i wskazała palcem na korytarz.

– Cześciem be.

– Czterdzieści siedem B? – powtórzyłem.

– Tak – odpowiedziała, przytakując. – Cześciem be!

Rzuciłem jej zimne spojrzenie i poczłapałem holem z potwornym bólem głowy. Nim dotarłem do pokoju numer czterdzieści siedem, miałem wrażenie, jakbym szedł nie korytarzem, ale długim na pięć kilometrów, śmierdzącym amoniakiem piekłem. Na szczęście, wszyscy pacjenci spali. Nie traciłem czasu na ceregiele i wciągnąłem nosze do pokoju. Podszedłem do łóżka B, stanąłem u wezgłowia i ściągnąłem pościel. Leżąca na łóżku osoba jęknęła i zamachała rękami, próbując namacać kołdrę.

Krzyknąłem, przerażony, i odskoczyłem. Wziąłem głęboki oddech i szybko przykryłem pacjentkę. Wydaje się, że uspokoiło ją to (prawie na pewno to była kobieta) i znowu spała spokojnie. Przebiegłem przez pokój i sprawdziłem numer. Czterdzieści siedem. Miałem już pobiec z powrotem do dyżurki i nawrzeszczeć na pielęgniarkę za jej głupotę, gdy nagle w głowie zapaliła mi się lampka. Podszedłem do łóżka D. Oczywiście, spoczywała na nim pani Hancock.

Wyjeżdżając z nią ze szpitala, skinąłem głową pielęgniarce, mówiąc:

– Czterdzieści siedem D, dokładnie tak jak pani mówiła.

Spojrzała na mnie jak na wariata.

Następnej nocy, po długim, straszliwym dniu na kacu, który spędziłem w kostnicy, wróciłem do mieszkania i po prostu rzuciłem się na łóżko, żeby zażyć trochę tak bardzo potrzebnego mi odpoczynku, gdy nagle zadzwonił telefon. Zakląłem i złapałem słuchawkę tego przebrzydłego przedmiotu.

– Czego? – wydarłem się, spodziewając się kolejnego wezwania. Dzwoniła dziewczyna, którą zostawiłem samą o świcie.

– Wow, brzmisz, jakbyś był nie w humorze – powiedziała.

– Przepraszam – pokajałem się. – Myślałem, że to ktoś inny.

– Najwyraźniej. Co się stało rano? Nie mam pojęcia, kiedy wyszedłeś. Gdy się obudziłam, byłam zupełnie zagubiona. Myślałam, że mnie wystawiłeś czy coś.

– Praca – odpowiedziałem, masując oczy.

– Praca?

– Tak, nie uwierzysz, jaki miałem dzisiaj dzień.

– Sprawdź mnie.

Opowiedziałem. Dziś jestem żonaty z tą kobietą i mamy trójkę dorosłych dzieci. Ma na imię Liz, albo Elizabeth, a czasami po prostu Betty.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: