Nad zatoką w Sydney - ebook
Nad zatoką w Sydney - ebook
Willa Moore po ośmiu latach z mężem tyranem i despotą zamierza się rozwieść i wreszcie korzystać z uroków życia. Gdy w klubie poznaje przystojnego Roba Hansona, szybko zostaje jego kochanką. Przyjmuje też chętnie pracę w jego firmie w Sydney. Ogarniają ją jednak wątpliwości, czy zostając jednocześnie kochanką i podwładną Roba, nie pozwoli się znów zdominować mężczyźnie…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2235-8 |
Rozmiar pliku: | 726 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Willa Moore-Fisher stała przed lustrem w łazience luksusowej restauracji w Surry Hills i toczyła ze sobą wewnętrzną walkę. Nie wiedziała, jak wytłumaczyć nowo poznanemu mężczyźnie, że nie pójdzie z nim do łóżka ani na pierwszej, ani na drugiej, ani na żadnej następnej randce. Najchętniej nagadałaby arogantowi do słuchu, ale przez osiem lat nieudanego małżeństwa przywykła do uległości. Choć narastała w niej złość, z przyzwyczajenia szukała winy w sobie. Może sama stworzyła mylne wrażenie? Może powinna dać mu szansę poprawy?
Rozsądek podpowiadał, że to nic nie da. Przez osiem lat na próżno robiła wszystko, by zadowolić Wayne’a w nadziei, że zmieni do niej nastawienie.
‒ Najlepiej powiedzieć mu prosto z mostu, że niepotrzebnie traci czas – orzekła w końcu na głos.
Łatwiej powiedzieć niż wykonać. Przez całe dorosłe życie wolała znosić przykrości niż narazić się na gniew. Uznała, że najwyższa pora wypracować w sobie odwagę.
‒ Od kiedy to mówisz do siebie? – odezwała się drwiąco jakaś kobieta za jej plecami.
Willa ujrzała w lustrze smukłą blondynkę, starannie umalowaną i ostrzyżoną na krótkiego, gładkiego „boba”. Rozpoznała dawną przyjaciółkę dopiero po chwili, po ciemnobrązowych oczach o figlarnym spojrzeniu. Zaskoczona, odwróciła się twarzą do niej.
‒ Amy? Co tu robisz?
Amy podeszła bliżej na wysokich szpilkach. Dopasowana sukienka podkreślała zgrabną figurę. Willa uścisnęła ją serdecznie. Najchętniej zatrzymałaby ją w uścisku na zawsze. Czemu w ogóle pozwoliła jej zniknąć ze swojego życia? Pogodna Amy, urocza kokietka, w wieku osiemnastu lat pokazała jej uroki życia. Tamtego pamiętnego lata na Whitsundays Brodie, Scott, Chantal i jej starszy brat Luke stanowili cały jej świat. A potem, kiedy wyszła za Wayne’a, porzuciła nie tylko ich.
‒ Przyszłam na kolację ze współmieszkanką przed wypadem do nocnego klubu – wyjaśniła Amy. ‒ A ty?
‒ Umówiłam się na randkę w ciemno z nieodpowiednim facetem. Właśnie kombinuję, jak go spławić. Jak myślisz? Przecisnęłabym się przez to okienko?
‒ Jasne! Jesteś aż za chuda. Ale dlaczego umawiasz się z obcymi? O ile wiem, wyszłaś za Wayne’a, prawda?
Willa pokazała jej rękę bez obrączki.
‒ Popełniłam wielki błąd. Właśnie się rozwodzę.
Amy zacisnęła zęby.
‒ Bardzo mi przykro. Nie jestem na bieżąco. Minęło tyle lat… Musimy je nadrobić. Teraz.
‒ A co zrobimy z naszymi towarzyszami?
‒ Wygląda na to, że ty za swoim nie przepadasz, a Jessice nie będzie mnie brakowało. Przed chwilą wymieniała gorące spojrzenia z jednym przystojniakiem przy barze.
Amy podeszła do drzwi, otworzyła je i przeciągle zagwizdała na kelnera. Willi nie zdziwiło, że przybył natychmiast.
‒ Czy mała sala bankietowa jest wolna? – spytała Amy.
‒ Tak, proszę pani.
‒ Doskonale. Przekaż Guidonowi, że skorzystam z niej na chwilę. I poproś, żeby przyniósł butelkę mojego ulubionego chardonaya – dodała z czarującym uśmiechem.
Chłopak natychmiast znikł na zapleczu. Amy już jako nastolatka umiała okręcić sobie przedstawicieli płci przeciwnej wokół palca. Teraz najwyraźniej osiągnęła mistrzostwo świata w kokieterii.
‒ Urządziłam tu kilka imprez dla współpracowników – wyjaśniła przyjaciółka na widok jej zdumionej miny. – Guido ma wobec mnie dług wdzięczności. – Wyprowadziła Willę stylowo udekorowanym korytarzem do małego pomieszczenia ze stołem konferencyjnym przy jednej ścianie i szeregiem krzeseł przy drugiej. Wskazała narożną sofę.
‒ Jak miło cię widzieć – zagadnęła. – Zmieniłaś się. Zyskałaś klasę.
‒ Owszem, dzięki bogatemu mężowi, prawie byłemu – odrzekła Willa zgodnie z prawdą. – Uprawiam gimnastykę, noszę markowe ubrania, chodzę do najlepszego fryzjera w Sydney.
Amy wychwyciła nutę goryczy w jej głosie.
‒ Czy było ci bardzo źle z Wayne’em? – spytała z troską.
Willa w pierwszej chwili chciała skłamać, ale zrezygnowała, gdy dostrzegła zrozumienie i współczucie w oczach przyjaciółki. Choć nie wyjawiłaby nikomu całej prawdy, postanowiła ujawnić przynajmniej jej część:
‒ Raczej nudno – sprostowała. – Wayne potrzebował młodej, reprezentacyjnej żony w charakterze dodatku do drogiego garnituru. Pełniłam tę rolę przez osiem lat.
‒ Szkoda twoich zdolności – westchnęła Amy. – Marzyłaś o studiach ekonomicznych.
‒ Wayne cenił urodę i posłuszeństwo, a nie rozum. Śledziłam rynek, sytuację gospodarczą, bieżące trendy, ale nie lubił, kiedy jego żona rozmawiała o interesach. Chciał, żeby mnie oglądano, a nie słuchano.
‒ Nigdy nie miałam o nim zbyt wysokiego mniemania. ‒ Gdy kelner podszedł, Amy wstała, odebrała wino, podziękowała, napełniła dwa kieliszki, upiła łyk ze swojego i usiadła z powrotem. ‒ Odnoszę wrażenie, że słyszę złagodzoną wersję wydarzeń ‒ skomentowała wyznanie Willi.
‒ Nie chcę cię zanudzać.
‒ Nigdy nie uważałam cię za nudziarę. Owszem, za osobę cichą i prawdopodobnie bardzo nieśmiałą, ale nigdy nudną. Idę o zakład, że dałaś z siebie wszystko mężowi. Zawsze wychodziłaś ze skóry, żeby zadowolić wszystkich wokół siebie. I nie znosiłaś łamać danego słowa. Pamiętam twoją nieszczęśliwą minę, gdy poprosiłaś Luke’a o pomoc tamtej nocy na Whitsundays, chociaż błagałam, żebyś tego nie robiła.
Willa przygryzła wargę. Znowu zobaczyła przed sobą pobitą Amy, zapłakaną i zakrwawioną, z podbitymi oczami i raną na policzku po walce z Justinem, który usiłował ją zgwałcić na plaży. Czasami widywała jej pokancerowaną twarz we snach. Budziła się wtedy, zlana potem.
‒ Wybacz, ale musiałam wezwać Luke’a. Sama nie dałabym rady udzielić ci pomocy.
‒ Rozumiem. Zresztą minęło tyle lat. Co u niego?
Willa natychmiast wychwyciła lekkie drżenie w jej głosie. Wzajemne uczucia Amy i Luke’a zawsze oscylowały pomiędzy miłością a nienawiścią. Willa nigdy nie potrafiła rozgryźć, co naprawdę do siebie czują.
‒ Wszystko w porządku. Jest nadal wolny i wiecznie zapracowany. Obecnie pracuje przy wielkiej inwestycji w sieci hoteli w Singapurze. To największe przedsięwzięcie w jego karierze.
Amy wreszcie podniosła wzrok na twarz Willi.
‒ Czy nadal utrzymujesz kontakt z pozostałymi pracownikami kurortu: z Brodiem, Chantal, Scottem?
‒ Okazyjnie, przez portale społecznościowe i pocztę internetową. Chantal nadal tańczy, Scott należy do najzdolniejszych młodych architektów w mieście, a Brodie zawiaduje spółką, która organizuje rejsy luksusowymi jachtami wzdłuż Złotego Wybrzeża. Nie widziałam ich od tamtego tygodnia, kiedy ty i Brodie opuściliście wyspę.
Zadowolona, że Amy porzuciła temat jej nieudanego małżeństwa, Willa wróciła myślami do wakacji w eleganckim kurorcie na Płaczącej Rafie, gdzie młoda załoga, złożona z obcych sobie ludzi, przybyła na sezon, by pracować po całych dniach i balować po całych nocach. Do tej pory dziwiło ją, że cała szóstka mimo zupełnie różnych osobowości tak szybko znalazła wspólny język. Śmiali się, kochali, pili i imprezowali na okrągło. Nie wiadomo, kiedy minęły im dwa pierwsze miesiące wakacji. A potem ich idylla nagle dobiegła końca wskutek dwóch przerażających incydentów. W ich rezultacie lęk, rozgoryczenie, żal i wyrzuty sumienia rozdzieliły nierozłączną paczkę i skierowały Willę na drogę, której teraz gorzko żałowała.
‒ Odbiegłyśmy od tematu rozpadu twojego małżeństwa – zauważyła Amy.
‒ Racja.
Dziwne, że po tylu latach rozmawiały tak szczerze, jakby nie widziały się zaledwie od wczoraj. Jednak Willa nie widziała potrzeby wtajemniczania dawnej przyjaciółki we wszystkie szczegóły. Zbyt wiele je różniło.
W innych okolicznościach bezpośrednia, rozrywkowa Amy nie nawiązałaby przyjaźni z cichą, naiwną i znacznie spokojniejszą Willą. Willa tylko na pierwszy rzut oka stwarzała wrażenie młodej, światowej damy, podczas gdy śmiałość i pewność siebie naprawdę leżały w naturze Amy.
‒ Przestała mi wystarczać rola bezczynnej, reprezentacyjnej żony – wyznała w końcu z ociąganiem. – Ale Wayne mnie nie zrozumiał. Nazwałam go łysiejącym, podtatusiałym palantem, a on mnie pustą lalką. Wkrótce padły propozycje separacji, a potem rozwodu. Obydwojgu nam odpowiadały. Osiem miesięcy temu wykopał mnie z mieszkania do nadmorskiej rezydencji w Vaucluse.
Amy zagwizdała, usłyszawszy nazwę najbardziej prestiżowej podmiejskiej dzielnicy Sydney.
‒ Dlaczego sam się tam nie przeniósł?
‒ Bo nie znosi wody i otwartych przestrzeni. Zresztą jeszcze tego samego popołudnia, tuż po mojej wyprowadzce, wprowadził do mieszkania swoją nową zdobycz: młodziutką, głupiutką gąskę. W tej sytuacji wystarczy jedna sprawa w sądzie i będę wolna.
‒ Co potem zrobisz?
‒ Nadal łamię sobie nad tym głowę. Uzyskałam dyplom, ale brak mi doświadczenia zawodowego i, co gorsza, znajomości. Mój główny problem to nie brak pieniędzy, tylko nadmiar czasu. Łażenie z kąta w kąt po tym wielkim, pustym mauzoleum nie pomaga. – Zerknęła znacząco na rolexa, którego dostała na dwudzieste pierwsze urodziny od Wayne’a. Nie widziała potrzeby dalszego roztrząsania swojej monotonnej egzystencji. Uznała, że najwyższa pora zmienić temat. – Siedzimy tu już około dwudziestu minut. Jak sądzisz, czy mój adorator od siedmiu boleści już sobie poszedł?
‒ Poprosiłam Guidona, żeby mu przekazał, że nie jesteś nim zainteresowana. Kiedy weszłam do łazienki, wyglądałaś, jakbyś chciała go rozszarpać na strzępy. Myślę, że uchroniłam cię przed więzieniem – dodała Amy na widok zdziwionej miny Willi.
‒ Dziękuję. Miło było cię spotkać, ale pora wracać.
‒ Dokąd? Do pustego domu? Po jakiego diabła? Potrzebujesz rozrywki. Właśnie zawarłam korzystny kontrakt na kampanię reklamową. Będę promować sieć sklepów z odzieżą i sprzętem sportowym. Mój klient zakłada też kilka siłowni. Postanowiłam uczcić z grupką znajomych mój sukces. Zabieramy go do nocnego klubu. Idziesz z nami.
‒ Nie sądzę…
‒ To świetny pomysł. Mój klient ma na imię Rob. Przystojny, bezceremonialny, do wzięcia, ale nie w moim typie – dodała, prowadząc ją z powrotem na salę jadalną.
‒ Jeżeli choć trochę przypomina facetów, których ostatnio poznałam, zasługuje co najwyżej na stryczek.
‒ Nie podejrzewałam cię o mordercze instynkty – zadrwiła Amy, kierując ją ku drzwiom. ‒ Widzę, że dziewczyny już wyszły do miasta. Chyba muszę cię nauczyć korzystać z życia.
‒ Znowu.
Ledwie Rob Hanson wkroczył do nocnego klubu, zadzwonił mu telefon w kieszeni. Dzwoniła jego ukochana siostra, dziesięć lat młodsza od niego dwudziestodwuletnia Gail.
‒ Co porabiasz? – spytała zaraz po krótkim powitaniu.
‒ Właśnie wszedłem do klubu.
‒ Jeszcze nikogo nie poznałeś?
‒ Nie miałem czasu, ale też specjalnie nie szukałem – odpowiedział zgodnie z prawdą.
‒ Zraziło cię rozstanie z Saskią? – zachichotała Gail. – Ponieważ wypadła stąd jak burza, przypuszczam, że ją rzuciłeś. Nigdy nie chodziłeś z dziewczyną dłużej niż trzy miesiące.
Rob szybko obliczył w myślach, że rzeczywiście poznał Saskię przed trzema miesiącami. Wpadł w popłoch na wzmiankę, że pora pomyśleć o legalizacji związku. Wspomniała też, że warto wygospodarować miejsce na garderobę w jego sypialni. A gdy zostawiła paczkę tamponów w łazience, uznał, że najwyższy czas zakończyć romans. Nie planował z nią przyszłości. Zresztą do tej pory nie poznał kobiety, którą chciałby zatrzymać przy sobie na zawsze.
‒ Kiedyś spotkasz taką, która zawróci ci w głowie – ostrzegła Gail.
Rob szczerze w to wątpił. W przeciwieństwie do siostry nie wierzył w miłość aż po grób. Żeby odwieść ją od niewygodnego tematu, zapytał:
‒ A co u ciebie? Nadal chodzisz z tym mistrzem tatuażu?
‒ Dobrze zagrane! – roześmiała się Gail. – Atak najlepszą obroną. Jak długo zostaniesz w Sydney?
‒ Około miesiąca. Najwyżej sześć tygodni. Tylko przypadkiem nie sprowadzaj tego swojego artysty do domu podczas mojej nieobecności.
‒ Bez obawy! Przeniosę się do niego. Cześć! Buziaki!
Rob popatrzył na wygaszony ekran komórki i pokręcił głową. Gail zadzwoniła chyba tylko po to, żeby podnieść mu ciśnienie krwi. Potem zerknął na zegarek. Minęła dziesiąta. Obliczył, że w Johannesburgu będzie druga po południu. Gail pewnie wróciła z porannych zajęć na uniwersytecie i zabijała nudę, grając starszemu bratu na nerwach. Dobrze, że odpłacił jej pięknym za nadobne.
Z niechęcią wkroczył do dusznej sali, cuchnącej mieszaniną alkoholu, perfum i potu. Natychmiast zadał sobie pytanie, co tu w ogóle robi. Jeszcze nie odpoczął po długim przedwczorajszym locie z Johannesburga, zwłaszcza że od wielu miesięcy pracował po szesnaście godzin dziennie. Poza tym nie znosił takich miejsc – zbyt zatłoczonych i dusznych, pełnych zbyt młodych i zbyt chętnych dziewczyn.
Ktoś mógłby go nazwać staroświeckim, ale lubił dołożyć trochę starań, zanim nowa zdobycz wskoczy mu do łóżka. Zresztą w wieku trzydziestu dwóch lat czułby się jak lubieżny starzec w towarzystwie panienki, młodszej od własnej siostry.
Strząsnął z pleców dłoń jednej z bywalczyń, zignorował propozycję drugiej i przeszukał wzrokiem bar. Postanowił odnaleźć Amy, podziękować za zaproszenie i pod pierwszym lepszym pretekstem wrócić do wynajętego mieszkania. Przewidywał, że poszukiwania w tłumie przy przyćmionym świetle zajmą mu całe wieki. Nagle poczuł wibracje telefonu w kieszeni. Gdy go wyjął i zerknął na ekran, pobłogosławił osiągnięcia współczesnej techniki.
Amy napisała:
„Skręć w lewo przy drzwiach wejściowych i idź w stronę zaplecza. Siedzimy przy stoliku w rogu na końcu sali”.
Rob uśmiechnął się, schował aparat i podążył we wskazanym kierunku. Wkrótce ujrzał gromadkę pań, na szczęście pełnoletnich i atrakcyjnych, ale chyba już nieco wstawionych, zważywszy na ilość butelek i kieliszków na stoliku. Trudno, posiedzi pół godziny, wypije jedno piwo i pójdzie.
Amy, pewna siebie i olśniewająca, przewyższała wszystkie urodą. Nie zapamiętał imion jej koleżanki z pracy i asystentki. Dwóch pozostałych nie poznał wcześniej. Zignorował blondynkę ostrzyżoną na chłopaka, która nawiązała kontakt wzrokowy z jakimś gościem przy barze. Zwrócił za to uwagę na siedzącą w rogu kobietę o mahoniowych włosach. Bezradne spojrzenie wielkich oczu przypominało Audrey Hepburn i budziło w mężczyznach pierwotne instynkty: zdobywcy i opiekuna. Jednak bogate doświadczenie nauczyło go, że pozory przeważnie mylą. Romantyczki, sierotki i biedne kociątka potrafią wyssać z faceta wszystkie siły.
Amy na jego widok skoczyła na równe nogi.
‒ Rob! Jak dobrze, że jesteś.
Jak dla kogo.
‒ Moje współpracownice, Bellę i Karę, już znasz. Ta, która robi słodkie oczy do przyszłego gwiazdora rocka przy barze to moja współlokatorka, Jessica. A to moja stara przyjaciółka, Willa. Willo, to Rob Hanson.
‒ Przedstawiłaś mnie jak sędziwą staruszkę – zażartowała Willa, zwracając ku niemu zachwycające, szarozielone oczęta.
Rob zajął wolne miejsce obok niej. Amy postawiła przed nim butelkę lodowatego piwa jego ulubionej marki. Rob postanowił, że je wypije, posiedzi pół godziny i pójdzie.
‒ Rob posiada sieć sklepów ze sprzętem i odzieżą sportową oraz kilka siłowni w Afryce Południowej – przedstawiła go Amy. – Zamierza utworzyć filie w Australii, na początek w Sydney, Melbourne i Perth.
‒ Odważne przedsięwzięcie – skomentowała Willa – zwłaszcza odkąd spółka Just Fit zdominowała rynek. Wykupują wszystkie konkurencyjne siłownie, które przeszkadzają im zmonopolizować branżę. Niełatwo ci będzie sprostać konkurencji dwóch ustabilizowanych, renomowanych firm, z których jedna wkrótce wejdzie na giełdę. Sama zamierzam kupić pakiet ich akcji, kiedy za trzy tygodnie je wyemitują.
Rob popatrzył ze zdumieniem na rudowłosą piękność. Potem przeniósł wzrok na Amy, która się roześmiała.
‒ Willa ma nie tylko ładną buzię.
Zaraz jednak doznał rozczarowania, gdy podpite panie zaczęły wymieniać dość frywolne żarciki. Wyglądało na to, że rozumieją się bez słów. W lot chwytały niezrozumiałe dla innych aluzje.
‒ Jak długo się znacie? – wtrącił, żeby odwrócić ich uwagę od niezbyt subtelnych żartów.
‒ Osiem lat, właściwie prawie dziewięć, ze zbyt długą przerwą pośrodku – wyjaśniła Willa.
Na widok jego niepewnej miny położyła mu dłoń na odsłoniętym przedramieniu poniżej podwiniętego rękawa koszuli. Rob ku własnemu zaskoczeniu poczuł przypływ pożądania. Nigdy w życiu nie zareagował tak silnie na niewinne dotknięcie. Gdy ponownie na nią spojrzał, stwierdził, że jest nie tylko śliczna, ale i ponętna. Z przyjemnością chłonął wzrokiem wysokie kości policzkowe, pełne wargi, zachwycające oczy syreny, gładkie ramiona, drobne piersi i zbyt szczupłą, a mimo to bardzo kobiecą figurę. Ponieważ resztę zasłaniał stół, schylił się pod pretekstem podrapania się po nodze. Zaparło mu dech na widok długich opalonych nóg, widocznych poniżej zielonej sukienki do połowy uda.
‒ A potem Amy opuściła Whitsundays…
Rob wyprostował się i uniósł głowę, trochę rozbawiony, a trochę poirytowany swoim zainteresowaniem nowo poznaną osobą.
‒ Musisz zacząć od początku, Willo. Rob nie usłyszał ani słowa – zauważyła Amy, rzucając mu znaczące spojrzenie.
Rob najchętniej pokazałby jej język, ale zachował kamienną twarz.
‒ Czy nadal utrzymujesz kontakt z ludźmi, których wtedy poznałaś? – zapytał Willę.
‒ Telefoniczny tylko z moim bratem, Lukiem. Pracował jako menedżer w kurorcie. Z pozostałymi koresponduję na portalach społecznościowych – wyjaśniła Willa z czerwoną słomką od koktajlu w ustach.
Rob pomyślał, że chętnie poczułby te pełne wargi na sobie.
‒ Powinniście się od czasu do czasu spotykać – zasugerował.
Amy zaklaskała w dłonie.
‒ Doskonały pomysł! Zaprośmy wszystkich na imprezę!
‒ Bardzo chętnie. Kiedy? – spytała Willa z błyszczącymi entuzjazmem oczami.
‒ Im szybciej, tym lepiej. Jutro niedziela. Wspaniały dzień na przyjęcie na wolnym powietrzu nad basenem. Przygotujemy owoce morza. Zaproś ich, Willo. Natychmiast. Dam głowę, że przyjadą.
Willa ochoczo wyciągnęła z torebki najnowszy model smartfona i zaczęła pisać wiadomości.
‒ Zawiadomiłam Scotta, Brodiego i Chantal. Luke jest w Singapurze. Zaprosiłam też barmanów, ratowników, animatorki i te dwie dziewczyny, które pomagały mi przy szczeniakach – zameldowała, gdy wyłączyła aparat.
‒ Przy jakich szczeniakach? – spytał Rob.
‒ Tak nazywaliśmy dzieci naszych gości. Pilnowałam ich i zabawiałam, żeby rodzice mieli trochę czasu dla siebie – wyjaśniła Willa.
Amy popatrzyła na współlokatorkę i wydała przeciągły gwizd, od którego Robowi omal głowa nie pękła. Osiągnęła zamierzony skutek, bo koleżanka wreszcie zwróciła na nią wzrok.
‒ Hej, Jess, nie poszłabyś na imprezę ze mną i Willą? – zagadnęła.
‒ Pewnie. Kiedy?
‒ Jutro o jedenastej. Przynieś flaszkę.
Rob z rozbawieniem obserwował podekscytowane panie. Podejrzewał, że rano pożałują swojego pomysłu, kiedy wstaną z potwornym bólem głowy po nadmiernej ilości alkoholu.
‒ Zaraz, zaraz, dokąd mam przyjść z tą butelką? – spytała przytomnie Jessica.
‒ Właśnie, dokąd? – zawtórowała jej Willa. – Chyba powinnam wszystkim podać adres.
‒ To by im pomogło was znaleźć – wymamrotał Rob, ale nikt go nie słyszał.
Amy udała głęboką zadumę.
‒ Kto z naszych znajomych ma pustą willę z basenem nad brzegiem morza? – spytała po chwili.
‒ No właśnie, kto? – podchwyciła Willa. – O rany, przecież ja!
‒ Brawo! Zgadłaś!
Nawet Rob, który nie znał miasta, wiedział, że nadmorska posiadłość w Sydney musiała kosztować fortunę. Kim więc było to kociątko? Dziedziczką majątku? Celebrytką?
‒ Ej! Skoro to ja urządzam przyjęcie, mogę zaprosić, kogo chcę – zauważyła Willa. – Na przykład Kate.
‒ Kto to jest?
‒ Moja adwokatka.
Ostatnie zdanie zaintrygowało Roba jeszcze bardziej. Dlaczego dwudziestokilkuletnia dziewczyna zatrudniała prawniczkę? Coraz bardziej go fascynowała, zarówno jej uroda, jak i inteligencja, a najbardziej te długie nogi, wprost stworzone do oplecenia męskich bioder.
Zabrzęczał telefon Willi. Posmutniała, gdy odczytała na głos wiadomość.
‒ Kate nie może przyjść – poinformowała, zanim skinęła na kelnera. – Potrzebuję czegoś mocniejszego – orzekła.
Przede wszystkim lekarstwa na wątrobę, litra wody i kilku tabletek od bólu głowy, pomyślał Rob.