- promocja
- W empik go
Nagroda - ebook
Nagroda - ebook
Rok 1940. Gaëlle de Barbet ma szesnaście lat, kiedy niemiecka armia wkracza na teren Francji, wywracając życie dziewczyny do góry nogami. Jej przyjaciółka Rebeka zostaje deportowana wraz z rodziną w bliżej nieznane, budzące grozę miejsce. Niemiecki komendant zajmuje rodzinną posiadłość Barbetów w pobliżu Lyonu. Ojciec i brat zostają zabici, matka zaś traci rozum. Zaufani przyjaciele i pracownicy zamieniają się w zdrajców.
Gaëlle zostaje członkinią ruchu oporu. Przeprowadza żydowskie dzieci do bezpiecznych kryjówek. Odbywa także wiele tajnych misji mających na celu ocalenie części artystycznego dziedzictwa Francji. Ale kiedy wojna dobiega końca dziewczyna zostaje niesłusznie oskarżona o kolaborację z Niemcami i ucieka do Paryża, a następnie do Nowego Jorku.
Ścieżki losu prowadzą ją od kariery modelki u Diora po małżeństwo i macierzyństwo, niewyobrażalną stratę i dojrzałą, głęboką miłość. Po latach wraca do Paryża, gdzie otwiera muzeum dla uhonorowania pamięci ofiar Holocaustu. Wciąż jednak nie może się pozbyć krzywdzącej etykietki kolaborantki, dopóki jej wnuczka, poważana dziennikarka polityczna, nie dopilnuje, by wszyscy dowiedzieli się o jej czynach i dostrzegli w niej bohaterkę wojenną.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67790-14-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Delphine Lambert, ciemnowłosa, poważna młoda kobieta, czytała w skupieniu „Le Figaro” w swoim mieszkaniu przy rue du Cherche-Midi w lewobrzeżnym Paryżu. Był Nowy Rok. Uważnie studiowała listę, jak zawsze tego dnia, od kilku już lat. Dwudziestodziewięcioletnia publicystka mogła się poszczycić dwiema dobrze przyjętymi książkami i wieloma artykułami. Długie proste włosy zakrywały część jej twarzy, kiedy tak ślęczała nad gazetą. Georges Poitier, mężczyzna, z którym mieszkała, przyglądał się jej z uśmiechem. Zdążył się domyślić, co czyta. Goniła za tym marzeniem, odkąd skończyła siedemnaście lat.
– Czego szukasz? – spytał łagodnie.
Lista była publikowana dwa razy do roku – w Nowy Rok i czternastego lipca.
– Przecież wiesz... Babci – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku, bo nie chciała się pogubić.
Na liście figurowało pięćset nazwisk, a ona obawiała się, że tego, które miała nadzieję zobaczyć, znowu tam nie będzie. Do tej pory się nie pojawiło, mimo wszystkich jej wysiłków w ciągu ostatnich dwunastu lat, a pracowała nad tym niezmordowanie.
– Jak długo jeszcze będą czekać? – mruknęła. Bała się kolejnego zawodu.
Jej babcia, Gaëlle de Barbet Pasquier, miała dziewięćdziesiąt pięć lat i przejmowała się tym o wiele mniej niż jej wnuczka, dla której stało się to świętą sprawą. Na liście znajdowały się nazwiska tych, którzy mieli otrzymać Legię Honorową – najwyższe francuskie odznaczenie.
Gaëlle nigdy na to nie liczyła i uważała aspiracje Delphine za zgoła niepotrzebne. Ale Delphine upierała się, że tak po prostu powinno być. Cała rodzina wiedziała, ile wysiłku wkładała w to, żeby jej babcia została zrehabilitowana i odznaczona. Gaëlle miałaby zostać nagrodzona za czyny sprzed wielu lat, z czasów wojny, ale te rozdziały jej życia były tylko odległym wspomnieniem. Rzadko o tym myślała, chyba że pytała ją Delphine, a Delphine właściwie już przestała pytać. Znała całą historię – odwaga babci była dla niej potężną siłą i inspiracją. Babcia była przykładem tego, jaki zdaniem Delphine powinien być człowiek. I bez względu na to, czy rząd się opamięta, naprawi błędy przeszłości i odznaczy ją, czy nie, w oczach Delphine była bohaterką, tak jak dla wielu innych w czasie okupacji Francji siedemdziesiąt dziewięć lat temu.
Nagle zamarła z gazetą w ręku i otworzyła szeroko oczy. Przeczytała jeszcze raz, żeby mieć pewność, że jej się nie przywidziało, i spojrzała oszołomiona na Georges’a.
– O, mój Boże... jest... jest na liście!
W końcu się doczekała. Wszystkie jej pisma, lata dociekliwych badań i wiercenia dziury w brzuchu każdemu członkowi kapituły, którego mogła dopaść, w końcu odniosły skutek. Jej babka zostanie odznaczona Orderem Legii Honorowej, będzie jego kawalerem.
Patrzyła na Georges’a ze łzami w oczach, jej dłoń drżała, gdy podawała mu gazetę. Gaëlle de Barbet Pasquier. Przeczytała to kilka razy, żeby mieć pewność, że to nie pomyłka. W końcu się tu znalazła. Georges uśmiechnął się do niej i pochylił, żeby ją pocałować. Wiedział, jak ciężko na to pracowała. Jej babka też o tym wiedziała i zawsze powtarzała, że pomysł jest bez szans. A jednak w końcu się udało, dzięki Delphine.
– Brawo! Dobra robota – pochwalił ją. Był z niej dumny.
Nie ulegało wątpliwości, że jej babcia to niezwykła kobieta i świat miał się o tym dowiedzieć, bo wyróżnili ją rodacy.
Po chwili wstała od stołu, żeby do niej zadzwonić. Nie mogła się doczekać, żeby jej to powiedzieć. Była pewna, że babcia nie zawracała sobie rano głowy czytaniem gazety, a już na pewno nie rzuciła się na nią tak jak ona. Gaëlle nie była w tym względzie optymistką. Powtarzała, że to się nigdy nie uda. A Delphine udowodniła jej, że się myli. Wytrwałość w końcu została nagrodzona.
Kobiecie nadal drżały jej dłonie, gdy dzwoniła na komórkę podarowaną kiedyś babci, ale od razu, jak zwykle, włączyła się poczta głosowa.
– Nigdy nie odbiera komórki – poskarżyła się przez ramię Georges’owi.
Babcia uważała, że to zbyt skomplikowane i że komórki nie potrzebuje. Wolała korzystać z telefonu stacjonarnego. Delphine zadzwoniła więc i pod ten numer i długo czekała: może babcia jest czymś zajęta albo poszła do łazienki? Ale ten telefon też pozostał głuchy, poczta głosowa była wyłączona, wróciła więc do stołu strasznie zawiedziona. Nie mogła się doczekać, żeby powiedzieć babci, że to się w końcu stało.
– Pewnie poszła do kościoła – przypomniał jej Georges.
– Albo wyszła z psem. Spróbuję jeszcze raz za kilka minut.
Ale dziesięć minut później i po pół godzinie sytuacja się powtórzyła. Delphine nie wiedziała, co ze sobą zrobić, dopóki nie dodzwoni się do babci, i w końcu zadzwoniła do matki. Matka, oszołomiona tak samo jak córka, rozpłakała się, gdy usłyszała nowinę. Życzyły tego Gaëlle z całego serca, chociaż ona sama nie chwaliła się swoimi czynami. Obie były zawiedzione, że nie mogą się z nią skontaktować. Ale Gaëlle, choć w podeszłym wieku, była zdrowa i samodzielna, wstawała wcześnie i zwykle miała plany, które wyciągały ją z domu na cały dzień albo wieczór. Była w świetnej formie, fizycznej i umysłowej, lubiła się spotykać z przyjaciółmi, chodzić do muzeów, do teatru albo zabierać psa na długie spacery po okolicy czy wzdłuż Sekwany.
– Zadzwonię do niej później – powiedziała Delphine do matki i znów zaczęła wpatrywać się w listę, żeby się upewnić, że nazwisko babci nadal tam jest i że to nie przywidzenie, lecz dla nich wszystkich spełnienie marzeń, nagroda, na którą Gaëlle tak bardzo zasługiwała.
Gaëlle Pasquier wstała tego ranka wcześnie, jak zawsze. Zaliczyła poranną gimnastykę, zrobiła sobie grzankę i duży kubek café au lait i delektowała się nią. Codzienne czynności sprawiały jej radość. Wykąpała się i wyszczotkowała świetnie ostrzyżone śnieżnobiałe włosy, ułożone w eleganckiego boba, który podkreślał jej arystokratyczne rysy, a później ubrała się, żeby odwiedzić swoją przyjaciółkę Louise. Obie mieszkały w siódmej dzielnicy, Gaëlle robiła sobie zdrowy spacer ze swojego małego, ale eleganckiego mieszkania przy Place du Palais Bourbon do domu Louise przy rue de Varenne. Dzielnica była wytworna, ale sam budynek niezbyt okazały. Gaëlle miała piękne obrazy, a jej mieszkanie umeblowane było imponującymi antykami. Stworzyła w nim ciepłą, przyjazną atmosferę. Kiedy wychodziła, zabierała ze sobą małą, długowłosą, brązową jamniczkę Josephine – dostała ją od wnuków i nigdy się z nią nie rozstawała. Na sam widok smyczy Josephine zaczynała szaleć; żeby ją założyć, Gaëlle przemawiała do psa łagodnie i obiecywała miły spacer.
Mieszkała sama i dobrze sobie radziła. W tygodniu przychodziła gosposia, ale obiady gotowała sobie sama, a kiedy tylko mogła, wychodziła z przyjaciółmi. Siedem lat temu, gdy skończyła osiemdziesiąt osiem lat, w końcu niechętnie przeszła na emeryturę. Kochała swoją pracę kuratora w małym, ale znamienitym muzeum, pomagała je zakładać i była mu oddana przez prawie pięćdziesiąt lat.
Chodziła na wszystkie ważne paryskie wystawy, zwykle ze swoją o dziesięć lat młodszą przyjaciółką Louise. Louise miała córkę w Indiach i syna w Brazylii, dlatego ceniła sobie towarzystwo Gaëlle; przyjaźniły się od pięćdziesięciu siedmiu lat, odkąd Gaëlle wróciła do Francji po szesnastu latach spędzonych w Nowym Jorku. Louise była sponsorem muzeum, gdy Gaëlle pomagała przy jego zakładaniu, i tak się zaprzyjaźniły.
Gaëlle miała dwie córki, jedną w Nowym Jorku, a drugą w Paryżu, i troje wnuków. Miała więcej szczęścia od Louise – jej rodzina była blisko. Louise widywała dzieci i wnuki tylko raz do roku, gdy jechała je odwiedzić, ale mimo to była wesoła i pogodna. Jej mąż pracował kiedyś w korpusie dyplomatycznym i w młodości też mieszkali za granicą.
Starsza córka Gaëlle była w Nowym Jorku bankierem inwestycyjnym i czarodziejem finansów, jak jej zmarły ojciec. Młodsza, Daphne, lekarz położnik, miała męża kardiologa i kochała swoją pracę tak jak on. Byli zapracowani, ale nalegali, żeby Gaëlle wpadała do nich w każdej chwili. Ona jednak zawsze mówiła, że nie chce im przeszkadzać. Na szczęście miała dość własnych zajęć i przyjaciół, na ogół młodszych, bo niewielu ludzi w jej wieku było tak aktywnych i ciągle tak ciekawych świata.
Jej wnuczka, Delphine, była dziennikarką, młodszy brat Delphine studiował medycynę, chciał tak jak rodzice zostać lekarzem, najmłodszy wnuk był w paryskiej Wyższej Szkole Handlowej, najlepszej takiej uczelni. Gaëlle była z nich wszystkich dumna.
Razem z Louise dobrze się bawiły, planowały rozrywki i wypady – czasami wyskakiwały na weekend zobaczyć wystawę w Rzymie, operę w Wiedniu, jakieś wydarzenie kulturalne w Londynie czy w Madrycie albo przejść się promenadą w Deauville. Życie Gaëlle wciąż było ciekawe, czasem ciekawsze niż życie jej młodszych znajomych.
Pewnym krokiem szła w stronę rue de Varenne, do Louise, z Josephine na smyczy. Zawsze cieszyła się na Nowy Rok, mawiała, że ma na co czekać. Miała pozytywne podejście do życia, chciała żyć teraźniejszością, nie przeszłością. Nie lubiła rozpamiętywać tego, co za nią, wolała patrzeć przed siebie.
Wciąż była szczupła, na bieżąco z modą, choć ubierała się klasycznie i odpowiednio do wieku. W jej stylu i sposobie noszenia się było coś na wskroś francuskiego, chociaż szesnaście lat spędziła w Stanach. Była paryżanką z krwi i kości.
Minęła Muzeum Rodina i Matignon i zatrzymała się przed domem z ciężkimi lśniącymi drzwiami w kolorze ciemnej zieleni. Louise mieszkała w jednym z monumentalnych osiemnastowiecznych domów z wewnętrznym dziedzińcem i powozownią, przebudowaną na garaże. Dom był elegancki, ogród zadbany. Gdy Gaëlle zapukała mosiężną kołatką, otworzył jej portier i grzecznie przywitał. Weszła po schodach, zadzwoniła. Drzwi otworzyła gosposia. Gaëlle zostawiła płaszcz w holu, rozpięła smycz Josephine, a pies wbiegł do salonu, w którym Louise siedziała przy kominku z modnie ostrzyżonym białym pekińczykiem Fifi. Psy ucieszyły się na swój widok i zaczęły się bawić, a Louise uśmiechnęła się promiennie, gdy do salonu weszła Gaëlle.
– Szczęśliwego Nowego Roku! – przywitała Gaëlle przyjaciółkę, pochyliła się, dała jej buziaka i usiadła w wygodnym fotelu obok niej.
Na tych dwóch fotelach spędziły przed kominkiem niejedno przyjemne popołudnie i wieczór, rozmawiając o muzeum, dzieciach albo najświeższych planach.
– Gratuluję! – odpowiedziała Louise. Była wyraźnie zadowolona.
– Czego? – Gaëlle wyglądała na zaskoczoną, nie miała pojęcia, o co chodzi. – Tego, że mam na karku dziewięćdziesiąt pięć lat i dożyłam kolejnego Nowego Roku? – spytała, śmiejąc się. – W takim razie ja też ci gratuluję.
Louise miała dopiero osiemdziesiąt pięć lat. Wiek było widać po niej bardziej niż po Gaëlle, była niższa i pełniejsza, miała ciepły, babciny wygląd, ale również była pełna życia, dlatego lubiły ze sobą przebywać.
Psy goniły się po pokoju, Josephine porwała jedną z zabawek Fifi.
– Nie czytałaś gazety? – spytała Louise.
Była to pierwsza rzecz, jaką codziennie robiła. Obie wiedziały, co się dzieje na świecie, były dobrze poinformowane. Czytały najnowsze książki i pożyczały je sobie. Daphne zawsze mówiła, że mama ją zawstydza, bo ona nie miała czasu czytać powieści, jedynie medyczne czasopisma. Gaëlle czytała namiętnie, podobnie jak Louise.
– Nie cierpię czytać gazet przy śniadaniu – stwierdziła Gaëlle. – To mnie przygnębia, te wszystkie tragedie zbrodnie przeciwko ludzkości i klęski żywiołowe. Nie zawracałam sobie tym dzisiaj głowy.
– A powinnaś była – skwitowała tajemniczo Louise, wyraźnie ucieszona.
– Czyżby prezydent miał kolejny romans? Przegapiłam najnowszy skandal? – spytała Gaëlle z rozbawieniem.
– Nie, kochana – odparła czule Louise. – W takim razie, szczególnie mi miło, że pierwsza ci gratuluję, kawalerze Orderu.
Gaëlle przyglądała jej się przez chwilę w milczeniu. Nie mogła w to uwierzyć.
– Nie mówisz poważnie. Niemożliwe. Biedna Delphine latami zadręczała kapitułę, ale nigdy nie myślałam, że to możliwe.
Louise wiedziała, że Gaëlle jako nastolatka pracowała dla ruchu oporu i w czasie wojny bohatersko ryzykowała życiem. Później została fałszywie oskarżona o kolaborację z Niemcami. Ten cień snuł się za nią przez całe życie; jej wnuczka odważnie walczyła, żeby go rozproszyć i oczyścić jej imię. W końcu jej się udało.
– No, wreszcie cię zrehabilitowali. Delphine jakoś ich przekonała. Zdobędziesz zaszczyt i uznanie, zasługujesz na nie. – Louise była z niej dumna.
Gaëlle wiedziała, że Delphine z pewnością jest w siódmym niebie.
– Skąd wiesz, że to nieprawda, co się mówiło? – spytała ze smutkiem Gaëlle. Cofnęła się pamięcią do tamtych lat. – Może cię okłamywałam?
– Nigdy nie wątpiłam w to, co mi powiedziałaś. Znam cię. Doczekałaś się sprawiedliwości, Gaëlle. Za wszystko, co zrobiłaś.
Gaëlle siedziała w milczeniu. Przez chwilę wpatrywała się w kominek, a potem spojrzała na przyjaciółkę.
– To było tak dawno. Jakie może teraz mieć znaczenie? Ja zawsze znałam prawdę. Nie mogłam uratować ani zmienić życia tylu ludzi... – Na przykład Rebeki, dopowiedziała w myślach.
Wszystko zaczęło się od Rebeki, przyjaciółki, którą straciła, kiedy miały siedemnaście lat. Nadal w małym skórzanym pudełku na biurku trzymała jej wstążkę do włosów, patrzyła na nią od czasu do czasu... Rebeka... Jej ukochana przyjaciółka.
– Powinnam zadzwonić do Delphine i jej podziękować – powiedziała w końcu z melancholią w głosie. – Ciężko nad tym pracowała.
Louise widziała, że jest przejęta nowiną. Delikatnie wyciągnęła rękę i pogłaskała jej dłoń.
– Zasługujesz na to, Gaëlle – powtórzyła z przekonaniem. – Nie możesz czuć się winna. Zrobiłaś, co mogłaś, dla nich wszystkich.
Gaëlle kiwnęła głową, pogrążona w myślach. Marzyła tylko o tym, żeby to była prawda.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------