Najcenniejsza nagroda - ebook
Najcenniejsza nagroda - ebook
Kierowca wyścigowy Rafael de Cervantes to urodzony zwycięzca na torze i zdobywca damskich serc. Do czasu, kiedy poważny wypadek wyklucza go z gry. Próbuje zagłuszyć dokuczliwy ból, uwodząc swoją piękną fizjoterapeutkę, Raven Blass. Lecz Raven, choć nie pozostaje obojętna na urok Rafaela, ma powody, by trzymać się od niego z daleka…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2273-0 |
Rozmiar pliku: | 878 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Obejmij mnie i przytrzymaj.
Raven Blass poczuła dreszcz na plecach, słysząc głęboki śmiech. Tak bardzo chciała się na niego uodpornić. Bezskutecznie.
– Wierz mi, bonita, nie musisz mi mówić, jak mam trzymać kobietę w ramionach. Nie przyjmuję poleceń. Sam je wydaję. – Mówiąc to, Rafael de Cervantes przesunął palcem po jej nagim ramieniu, obrzucając gorącym spojrzeniem niebieskich oczu.
Starała się nie reagować na jego dotyk. Była to próba, jedna z wielu, jakim poddawał ją w ciągu ostatnich pięciu tygodni, czyli od chwili, gdy zadzwonił do niej i zaoferował tę pracę.
Zachowała obojętny wyraz twarzy.
– Możesz mnie słuchać albo zostać w samochodzie i darować sobie uroczystość. Twój brat i Sasha na pewno się ucieszą. Zwłaszcza że zgodziłeś się być ojcem chrzestnym.
Sama wzmianka o Sashy de Cervantes podziałała jak kubeł zimnej wody. Rafael zsunął dłoń z jej ramienia i ujął rączkę laski. Zrobiło jej się przykro, ale jednocześnie była z siebie zadowolona. Wolała, by Rafael dotykał jej tylko jako podopieczny.
– Właściwie… nie zgodziłem się.
Parsknęła ironicznie.
– Jasne. Prawdopodobieństwo, że zgodzisz się na coś, co nie sprawia ci przyjemności, jest zerowe. Chyba że…
– Chyba że co?
Chyba że Sasha poprosi.
– Nic. Spróbujemy jeszcze raz? Obejmij mnie…
– Chcesz, żebym zamknął te usta pocałunkiem? Sugeruję, żebyś przysunęła się bliżej. Jesteś za daleko. Mogę się przewrócić i wylądować na tobie, a ty jesteś taka drobna.
– Nieprawda. – Zrobiła krok w stronę drzwi czarnego SUV-a, broniąc się przed uwodzicielskim zapachem tego mężczyzny. – Mam ponad sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i twarde mięśnie i kości. Jeśli zrobisz coś nieprzyzwoitego, mogę ci zdrowo przyłożyć.
Znowu ten niebezpieczny uśmiech.
– Dios, uwielbiam, kiedy tak do mnie mówisz. – Roześmiał się, odpiął pas i objął ją jedną ręką. – Rób, co chcesz, Raven. Poddaję się.
Pragnęła z całych sił zapanować nad tym głupim rumieńcem. W przeszłości, o której próbowała uparcie zapomnieć, stanowił on źródło satysfakcji dla jej ojca i jego wrednych przyjaciół. Zwłaszcza jednego. Tłumiąc to wspomnienie, skupiła się na teraźniejszości. Na swojej pracy.
Wsunęła rękę pod plecy Rafaela, przygotowując się na wysiłek. Pomimo odniesionych obrażeń był mierzącym ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu muskularnym mężczyzną, którego ciało wyrzeźbiły do perfekcji lata ćwiczeń. Musiała odwołać się do doświadczenia fizjoterapeutki, by jej nie przygniótł. Wyczuła, że się krzywi, ale jego twarz nie zdradzała żadnych oznak bólu. Nie chodziło tylko o uraz głowy i wielotygodniową śpiączkę po wypadku, który przeżył osiem miesięcy temu podczas wyścigów samochodowych i który przerwał jego karierę. Miał też pękniętą miednicę i złamaną nogę; rekonwalescencja była długim i męczącym procesem. Tym bardziej że nie chciał słuchać prostych poleceń i pragnął testować swoją fizyczną wytrzymałość. I jej wytrzymałość.
– W porządku? – spytała.
Wyprostował się i obciągnął garnitur. Z typowym dla siebie lekceważeniem przyjrzał jej się uważnie, zatrzymując nieprzyzwoicie długo wzrok na jej ustach.
– Pytasz jako moja fizjoterapeutka czy kobieta, która pogardza moimi zalotami?
– Jako fizjoterapeutka. Nie interesuje mnie…
– Gdybyś została moją kochanką, odpadłoby mnóstwo problemów. Łatwiej byłoby ci znieść seksualne napięcie, gdybyś mi pozwoliła…
– Możesz iść, Rafaelu? – przerwała mu, wściekła z powodu własnej reakcji na jego słowa.
– Oczywiście, querida. Dzięki tobie nie jestem już skazany na wózek inwalidzki. Znów czuję się żywy. Ale nie krępuj się i dalej pieść moje plecy. Już dawno nie czułem takiego ożywienia w pewnej części ciała. Bałem się, że obumarła.
Czerwieniąc się jeszcze bardziej, odsunęła się, nie patrząc na niego. Parsknął ironicznym śmiechem.
– Ponuraczka.
Spojrzała na niego ze złością.
– Jak długo zamierzasz to ciągnąć? Może przestaniesz mnie denerwować i znajdziesz sobie inną zabawę?
Przestał się uśmiechać, a w jego oczach pojawił się cyniczny błysk, który przyprawił ją o dreszcz.
– Może dzięki temu funkcjonuję, guapa. Może chcę cię denerwować, dopóki sprawia mi to przyjemność?
Wiedziała, że nie ma sensu się sprzeciwiać. Z radością przyjąłby to wyzwanie. Ruszyli do kościoła na uroczystość chrztu.
– Jeśli próbujesz zmusić mnie do rezygnacji, to robisz błąd – oznajmiła zdecydowanie. Pomijając chęć pokuty, potrzebowała tej pracy. Odprawa, którą otrzymała od Team Espiritu, gdy Marco de Cervantes sprzedał stajnię wyścigową, była niezwykle szczodra, ale pochłaniały ją rachunki za leczenie matki. Nie zamierzała odchodzić z powodu seksualnych aluzji Rafaela.
Wzruszył ramionami.
– Dobrze. Dopóki dręczą cię wyrzuty sumienia, czuję się lepiej.
– Mieliśmy chyba o tym nie mówić?
– Nie wiesz, że mam zasady w nosie? A jak wyrzuty sumienia, tak przy okazji?
– Coraz mniejsze, dzięki twoim nieznośnym uwagom.
– Tracę wenę. – Zrobił krok i się skrzywił. Po chwili na jego twarzy ponownie pojawił się ten uśmiech. – No, znowu to widzę. Nie jest ze mną tak źle.
Nim zdążyła odpowiedzieć, odezwał się dzwon, strasząc gołębie, które umknęły z wieżyczek starego kościoła. Raven spojrzała na wzgórze, gdzie się znajdował. Rozciągał się stamtąd widok na winnice Cervantesów i cmentarz, na którym, spoczywali przodkowie Rafaela.
– Będziemy cały dzień podziwiać krajobraz czy naprawdę musimy wejść do kościoła na tę imprezę?
Zauważyła, że Rafael nie patrzy na nagrobki. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę łukowatego wejścia.
– To nie impreza, tylko chrzest twojego bratanka. Zachowuj się.
Znowu parsknął śmiechem.
– A jeśli nie, to co? Przełożysz mnie przez kolano? Albo będziesz się modlić, żeby poraził mnie piorun, jeśli zbluźnię?
– Nic z tego. – Wiedziała, jakie to dla niego trudne. Pierwszy kontakt z rodziną, od kiedy wrócił do Leon ze szpitala w Barcelonie. – Nie dam się sprowokować.
– Prawdziwa męczennica?
– Fizjoterapeutka, która wie, jak kapryśni potrafią być pacjenci, kiedy nie dostają, czego chcą.
– Dlaczego uważasz, że nie dostaję, czego chcę?
– Słyszałam dziś rano, jak rozmawiałeś z Markiem przez telefon… i próbowałeś się wykręcić od obowiązków ojca chrzestnego. Jesteś tu, więc odmówił?
Uniósł tylko brew w odpowiedzi, a ona otworzyła duże, ciężkie drzwi. Czuła, jak narasta w nim napięcie. Członkowie rodziny i nieliczni przyjaciele odwrócili się, by obserwować ich powolną wędrówkę.
– Szkoda, że nie masz białej sukni – mruknął i ujął ją za łokieć, ona jednak dostrzegła puls drgający na jego skroni. Naprawdę nie chciał tu być.
– Jakiej sukni?
– Pomyśl tylko, co by sobie wyobrażali. Rzecz warta rozkładówki w X1 Magazine.
– Nawet gdybym miała na sobie suknię ślubną i koronę na głowie, nikt by nie uwierzył, że chcesz wziąć ślub. Umarliby na samą myśl, że się zaangażowałeś.
– Masz rację. Śluby nudzą mnie śmiertelnie. W słownikach przy haśle „małżeństwo” powinni zamieszczać rysunek pętli.
Zbliżali się do pierwszej ławki, gdzie siedzieli jego brat i bratowa, patrząc z uwielbieniem na swego małego synka.
– Nie wydaje mi się, by podzielali twoje zdanie.
Rafael wzruszył ramionami.
– No cóż, przekonamy się, czy to tylko miraż, czy coś prawdziwego.
Poruszył ją niekłamany cynizm w jego głosie. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo ksiądz dał znak, że czas zaczynać. Uroczystość prowadzono po hiszpańsku, goście otrzymali angielskie tłumaczenie na kartkach ze złotym obramowaniem. Zauważyła, że Rafael jest coraz bardziej spięty. Uświadomiła sobie, że zbliża się ceremonia namaszczenia i że powinien wziąć swojego chrześniaka na ręce.
– Wierz mi, dzieci nie są takie bezradne. Tylko idiota mógłby upuścić niemowlaka.
– Twoja troska jest wzruszająca, ale to ostatnia rzecz, o jakiej myślę.
– Nie musisz tego ukrywać. Widzę, jaki jesteś zdenerwowany.
Popatrzył na nią zimno.
– Powiedziałem, że śluby mnie nudzą, prawda?
Skinęła głową.
– Chrzty nudzą mnie jeszcze bardziej. Zresztą w kościele zawsze czułem się nieswojo. Ta cała pobożność… moja abuela trzepała mnie po ręku, bo nigdy nie mogłem usiedzieć w ławce.
– Nie jestem twoją babką, więc możesz się nie martwić. Jesteś dorosły i znieś to mężnie.
Była zaskoczona, kiedy nie odciął się swoim zwyczajem.
– Chcę tylko, żeby było po wszystkim i żebym mógł się skupić na czymś ciekawszym. – Popatrzył bez żenady na dekolt jej prostej pomarańczowej sukienki z szyfonu, a ona poczuła dreszcz podniecenia. – Na tym, jak cudownie wyglądasz w tej sukience. Albo bez niej.
Poczuła na twarzy rumieniec. Nie było sensu zżymać się na niewłaściwy ton tej rozmowy. Rafael wiedział, co robi.
– Rafa… – rozległ się głęboki głos Marca de Cervantesa.
Raven napotkała spojrzenie jego stalowoszarych oczu. Pracowała dla stajni wyścigowej Premier X1, wiedziała więc wszystko o braciach de Cervantes. Każdy na swój sposób niezwykły, przyprawiali kobiece serca o drżenia, na torze wyścigowym i poza nim. Marco, niegdyś kierowca, był szefem zespołu i projektantem wozów wyścigowych. Rafael zaś, też genialny kierowca, pełnił w wieku dwudziestu ośmiu lat funkcję kierownika X1 Premier Management, wielomiliardowego konglomeratu zatrudniającego kierowców wyścigowych. Zdobyli więcej medali i tytułów mistrzowskich niż jakikolwiek inny zespół. Ostatni rok wszystko jednak zmienił. Marco sprzedał zespół i ożenił się z Sashą Fleming, też kierowcą, która wygrała dla niego mistrzostwa konstruktorów i przy okazji skradła mu serce. Rafael uległ wypadkowi, który przerwał jego karierę.
Ilekroć Raven myślała o tym – i o swoim udziale w tym wydarzeniu – ogarniało ją poczucie winy. Próbowała wymazać to z pamięci. Niewłaściwa pora i miejsce. Jak zwykle w jej przypadku. Tak było, gdy miała szesnaście lat i doznała czegoś, co zniszczyło resztki i tak już zdruzgotanego dzieciństwa. A w wieku dwudziestu trzech lat, kiedy wydawało jej się, że przeszłość jest zamknięta, doznała brutalnego przebudzenia, poznając Rafaela de Cervantesa.
– Dobra, wstaję. Ty też. – Jego głos wyrwał ją z zamyślenia.
– Słucham?
– Ledwie mogę ustać na nogach, pequeña. Musisz mnie podtrzymać, żebym się nie wywalił.
– Ale przecież potrafisz…
– Rafa… – W głosie Marca pobrzmiewało zniecierpliwienie.
Raven pomogła Rafaelowi wstać. Objął ją, tak jak wcześniej, a ona próbowała oprzeć się erotycznym doznaniom, które tak łatwo w niej wzbudzał, a które starała się ignorować od chwili, gdy po raz pierwszy ujrzała legendarnego kierowcę. Ruszyli ku chrzcielnicy. Raven zastanawiała się przez cały czas, czy, kierowana poczuciem winy, nie popełniła błędu, nalegając, by Rafael zatrudnił ją jako fizjoterapeutkę.
Rafael powtarzał słowa, które wiązały go z małą istotą w beciku. Miał ochotę skrzywić się szyderczo. Kim był, żeby pełnić rolę ojca chrzestnego? Wszystko, czego kiedykolwiek dotknął, zamieniło się w pył. Niszczył w swoim życiu wszystko. Próbował powiedzieć to bratu. Jeszcze tego ranka starał mu się wyperswadować ten pomysł. Marco jednak, zakochany bez pamięci, nie zamierzał szukać innego ojca chrzestnego. A on, Rafael, nie był żadnym bohaterem. Nikt by mu nie powierzył opieki nad swoim dzieckiem. Popatrzył na niewinną buzię bratanka. Zastanawiał się, kiedy Jack de Cervantes go przejrzy? Dostrzeże w nim pustą skorupę? Pozbawionego serca drania, któremu udawały się tylko dwie rzeczy – jazda szybkimi wozami i szybkie uwodzenie kobiet. Poczuł ból w miednicy i nodze. Mimo to pokuśtykał, wziął od księdza miseczkę i na znak duchownego przechylił naczynie. Niemowlęcy protest sprawił mu satysfakcję. Miał nadzieję, że ilekroć bratanek spojrzy na niego, ucieknie z krzykiem. Wiedział, że jest zdolny zniszczyć mu życie.
Usłyszał, jak stojąca obok Raven wzdycha. Jej orzechowe oczy napotkały jego wzrok. Miał ochotę przesunąć palcami po jej szyi, a potem niżej, między jej pełnymi piersiami. Nie tutaj, nie teraz, nie w tym miejscu, gdzie wciąż trwały mroczne wspomnienia – żywe i martwe.
Zesztywniał na dźwięk elektrycznego fotela inwalidzkiego. Na szczęście wehikuł znajdował się tuż za nim. Usłyszał znajomy głos, który wypowiadał słowa powitania skierowane do innych członków rodziny. Rafael zapragnął być gdzie indziej… byle nie tutaj, gdzie ciężka woń świec i kwiatów przypominała mu pobliską kaplicę – bezustanne przypomnienie tego, co zrobił. Przypomnienie, że z jego powodu tamta kaplica stała się miejscem ostatniego spoczynku jego matki. Jego ukochanej mamy…
Wstrzymał oddech, gdy podeszła do niego szwagierka z synkiem w ramionach. Sasha… coś jeszcze, co zniszczył.
– Ma płuca, prawda? Omal dach się nie zawalił.
Poczuł ucisk w piersi na myśl o tym, czego pozbawił swoją matkę – szansy poznania własnego wnuka.
– Rafael?
Uśmiechnął się półgębkiem.
– Si, moje biedne uszy wciąż krwawią.
– Och, daj spokój, mój mały czempion nie jest aż tak hałaśliwy. A w ogóle jak się czujesz? Tylko się nie wykręcaj.
– Czuję się znudzony takimi pytaniami. – Podniósł laskę i wskazał na siebie. – Sama widzisz, pequeña. Moja bystra fizjoterapeutka twierdzi, że przekroczyłem drugą fazę na skali rekonwalescencji. Bóg wie, co to oznacza. Jestem pokiereszowany.
– Nic podobnego. Pytamy, bo martwimy się o ciebie.
– Rozumiem. Ale taka czułość… przyprawia mnie o ciarki.
Wciąż się uśmiechała.
– Mimo wszystko nie przestaniemy jej okazywać. – Popatrzyła na Raven. – Mam nadzieję, że nie dajesz jej popalić. To najlepsza specjalistka, o jakiej słyszałam.
Wciąż nie mógł oderwać wzroku od ciała Raven Blass. Było doskonałe, wyrzeźbione przez godziny ćwiczeń. Miała rację, mówiąc, że odznacza się mocnymi mięśniami, ale Rafael dostrzegał w niej miękką kobiecość. Tak jak półtora roku wcześniej, gdy zobaczył ją po raz pierwszy w swoim boksie wyścigowym. Oczywiście, wbrew wszelkim dowodom na wzajemną fascynację, Raven nie zamierzała ujawniać jej rozmiarów. Jej reakcja nie pozostawiała wątpliwości. Robiła wszystko, by dać to do zrozumienia… w chwili, gdy w żaden sposób nie można mu było odmówić…
– To, jak ją traktuję, nie powinno cię obchodzić, Sasha.
Popatrzyła na synka.
– Mimo wszystko wciąż jestem twoją przyjaciółką, więc przestań mnie odpychać, bo ja też to potrafię.
Westchnął.
– Zapomniałem, jaka potrafisz być uparta.
– Z przyjemnością ci o tym przypominam. Twój chrześniak domaga się twojej obecności w willi, więc zobaczę was tam oboje za pół godziny.
– Jeśli to konieczne – odparł znudzony.
– Owszem. Bo sama cię przyprowadzę. Marco nie byłby zadowolony.
– Przestałem się go bać, nim straciłem mleczaki, pequeña.
– Tak, ale nie chcesz go przecież zawieść. I nie zapomnij o Raven.
Zerknął na nią, rozmawiała z jednym z ministrantów. Przytaknęła słowom chłopca, a jej kruczoczarne włosy zsunęły się z ramiona. Rafael, dzięki jej bezustannej bliskości, wiedział, jak są jedwabiste. Już dawno przestał się bronić przed podnieceniem, którego doznawał na jej widok. Wręcz przeciwnie.
– To znaczy?
– Widziałam ją w działaniu. Potrafi przyprawić dorosłych mężczyzn o łzy. Bez trudu cię zwiąże i zapakuje do SUV-a, jeśli będziesz sprawiał trudności.
– Dios, czy ktoś zajrzał ostatnio na moją stronę internetową i odkrył, że mam słabość do kobiety w typie dominy? Obie bardzo lubicie te gierki.
Sasha się uśmiechnęła.
– Nie straciłeś poczucia nieprzyzwoitego humoru. To dobrze. Do zobaczenia w willi.
Ruszyła w stronę Marca, który ściskał dłoń księdzu. Po chwili jego brat objął ją czule, a Rafael doznał poczucia winy.
Rodzina straciła przez niego tak wiele…
– Więc jak… uległość czy przymus fizyczny? – spytała Raven, podchodząc do niego.
Obraz wywołany w jego umyśle przez jej słowa przyspieszył mu puls i ożywił nerwy, których mógł nigdy nie odzyskać, jak uprzedzali go lekarze.
– Słyszałaś?
– Oczywiście. Nigdy nie ściszasz głosu, wyznając swoje… grzeszki.
Roześmiał się serdecznie, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów. Nie obchodziło go, że właśnie zwrócił uwagę kilku osób. Bardziej intrygował go rumieniec na twarzy Raven.
– Myślisz, że aniołowie porażą mnie swoimi mieczami? Ocalisz mnie w razie czego?
– Nie. Biorąc pod uwagę twoją wyuzdaną przeszłość i zuchwałą, pełną lekceważenia teraźniejszość, nie możesz liczyć na odkupienie.
Pomimo autoironicznej uwagi sprzed paru chwil poczuł w piersi ucisk. Wesołość ulotniła się bez śladu na wspomnienie podobnych słów, wypowiedzianych przez tę samą kobietę przed ośmioma miesiącami. I znów ujrzał przed sobą bezdenną otchłań rozpaczy pogrążającą jego duszę. Świadomie czy nie, Raven poruszyła bardzo bolesną strunę.
– Powiedz mi więc… jeśli nie ma dla mnie odkupienia, to co tu robisz, u diabła?