- W empik go
Najgorsze dopiero nadejdzie - ebook
Najgorsze dopiero nadejdzie - ebook
Zaginiona żona, pożar i krwawa sieć tajemnic oplatająca miasto.
Debiutancka powieść Roberta Małeckiego z aroganckim dziennikarzem, Markiem Benerem, powraca w zupełnie nowej odsłonie.
Marek Bener miał niemal wszystko. Kochającą żonę Agatę, nieskazitelną reputację i plany na przyszłość. Trzy lata temu jego życie zamieniło się w piekło, kiedy ciężarna żona niespodziewanie zaginęła. Od tamtej pory Marek stacza się w otchłań rozpaczy. Do momentu, gdy dostaje propozycję przeprowadzenia ostatniego dziennikarskiego śledztwa. Z podjęciem decyzji nie waha się ani chwili.
Sprawa jednak znacznie wykracza poza typowe medialne zlecenie. Toruniem wstrząsa seria niepokojących wypadków. Na domiar złego zwłoki odnalezione w zgliszczach spalonego domu należą do dawnego przyjaciela Benera, a Marek odkrywa, że w śmierć może być zamieszana kobieta, przez którą zerwali przyjaźń lata temu. Prawdziwy dramat jednak dopiero na niego czyha, dziennikarza prześladuje od dawna jedno zdanie: najgorsze dopiero nadejdzie.
Czy Benerowi uda się otrząsnąć z kilkuletniej apatii i dotrzeć do korzeni zła?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07963-8 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miałem krew na rękach, chociaż nigdy nikogo nie zabiłem.
Otarłem pot z czoła. Po chwili usłyszałem swój świszczący, krótki oddech, który mieszał się z charczeniem i pojękiwaniami nagiego człowieka leżącego u moich stóp. Wciąż próbował stąd uciec, ale brakowało mu siły, by przesunąć się choćby o centymetr. Podłogę i dwie ściany tworzące narożnik tej niewielkiej piwnicy wyłożono grubą czarną folią. Szeleściła pod każdym moim krokiem i jego spazmatycznym ruchem.
Miałem krew na rękach.
Tak to bywa, kiedy grunt rozstępuje się pod nogami i widzisz, jak wszystko, co do tej pory miałeś, znika w nicości. Przebiegam myślą swoje życie i widzę w nim wyraźnie, jak znaki ostrzegawcze, wszystkie te rozwidlenia dróg, na których poszedłem w złą stronę. Czasami przez przypadek, czasami świadomie. Ale kiedy myślę o niej...
Nie... Po prostu nie mogę...
Czuję, jak zaciska się gardło, łzy napływają do oczu. Jeśli myślicie, że się użalam, jesteście w błędzie. Po prostu podliczam straty i zastanawiam się, ile ciosów musiałbym zadać, by wyrównać wszystkie rachunki.
Nie zostało mu wiele czasu. Z ust na pomarszczoną folię sączyła się krew. Zbierała się w nieregularną plamę mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie leżały dwa ukruszone zęby, i niewiele dalej od podłużnej kałuży moczu, której kształt nadawały zagięcia materiału. Czerwonych śladów było więcej. Kropki, rozpryski, smugi, wszystkie połyskiwały w świetle jedynej lampy zawieszonej pod sufitem.
Wcześniej, kiedy mógł jeszcze mówić, błagał o litość, płakał i przepraszał. Bredził coś o złej drodze, błędach młodości i późniejszym nawróceniu. Wreszcie, kiedy argumenty odbijały się ode mnie jak od ściany, zaoferował pieniądze. Dużo pieniędzy. A to tylko bardziej mnie rozwścieczyło.
Smród moczu unosił się i mieszał z metalicznym zapachem krwi, wypełniał ponurą piwnicę.
– Wystarczy – usłyszałem spokojny głos zza swoich pleców.
Mój oddech jeszcze świszczał, a klatka piersiowa unosiła się szybko. Podniosłem ręce na znak, że skończyłem, i niespiesznie odwróciłem się do Aliena. Do tej pory w milczeniu przypatrywał się jatce dokonywanej w piwnicy domu stojącego na uboczu, daleko od przedmieść Torunia.
Nie wystarczy, pomyślałem, chociaż faktycznie nie miałem już ochoty dobijać leżącego. Nie wystarczy, bo zła, które ten facet wyrządził, w żaden sposób nie da się wymazać i zaszpachlować dobrem. Możesz udawać, że wygładziłeś ścianę, ale rysa zawsze w niej będzie. Ze mną było tak samo. Nosiłem w sobie rysę, której nic nie mogło wypełnić. Mimo to pokiwałem głową na znak, że się zgadzam, i odszedłem w stronę drzwi. Dopiero kiedy złapałem klamkę, dostrzegłem zdartą do żywego skórę na kostkach obu dłoni. Zerknąłem na buty i układające się na nich wyraźne smugi bordowej mazi. Podążyłem wzrokiem po śladach na folii do posiniaczonego ciała, opuchniętej twarzy. Widziałem jego cierpienie, ale nie miałem za grosz współczucia.
– No, idź już – usłyszałem. – Resztą zajmę się sam.
Spojrzałem na Aliena. W blasku lampy, która wisiała tuż nad jego głową, wyglądał jak upiór. Oczy tonęły w cieniu szerokiego czoła, skóra miała nierzeczywisty żółty kolor, a wytatuowany na szyi ogon kosmicznego stwora z filmu Ridleya Scotta jakby ciaśniej się na niej zaciskał. Sięgnął po brązową butlę, na której drukowanymi literami napisano „KWAS”. Z powrotem przeniosłem wzrok na leżącego mężczyznę. Może mi się tylko zdawało, że podniósł opuchniętą powiekę i spojrzał w moją stronę, a jego usta ułożyły się w sylaby, których nie był w stanie wypowiedzieć.
– Bła-gam...
Tak to odczytałem i nawet poczułem ulgę. Nie, nie jestem zwyrodnialcem. Każdy z was po tym, co przeżyłem, zrobiłby dokładnie to samo, ale tylko niewielu ma odwagę się do tego przyznać.
Nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi w chwili, gdy dotarł do mnie dźwięk odkręcanego korka.
_Wyobrażam sobie, że wychodzę z piwnicy, idę wolno schodami w górę, w stronę światła wpadającego przez uchylone drzwi. Kiedy znajduję się przed nimi, słyszę potworny wrzask, taki prosto z trzewi, a potem jęk. W filmach – na pewno to znacie – w tej scenie kamera unosi się w górę, a echo krzyku, którego przecież nikt nie usłyszy, niesie się po spokojnej okolicy. Bo świata nie obchodzi ta jedna ludzka tragedia._
_Kiedy wychodzę na zewnątrz, jest noc, a listopadowy wiatr owiewa mi twarz i poranione dłonie. Patrzę na czarne chmury, które przewalają się nisko nad moją głową, i wiem, że do świtu jeszcze kilka godzin. Każdemu mojemu oddechowi towarzyszy kłąb gęstej pary. Na podwórzu panuje cisza, a może tylko ja nie słyszę szumu pobliskiego lasu, chociaż widzę kołyszące się korony brzóz i sosen._
_Uruchamiam samochód, wrzucam bieg i zwalniam sprzęgło. Dopiero teraz wyławiam z otoczenia pierwsze dźwięki. Opony szurają na zmarzniętej gruntowej drodze. Szeleści moja kurtka, kiedy kręcę kierownicą i mijam bramę. Głośno pociągam nosem._
_Niespiesznym tempem dojeżdżam do szosy, wrzucam kierunkowskaz, który tyka miarowo. Przepuszczam dwa samochody, a następnie włączam się do ruchu. Silnik wchodzi na wyższe obroty. Po chwili znacznie przekraczam dozwoloną prędkość._
_Świat wraca do normalności, ale ja jestem gdzieś daleko stąd._
_Wiem, że nie ucieknę od tego. Jest przecież coś, co sprawia, że nic już nie będzie takie jak dawniej. Jedna myśl, która wwierca się we mnie i ciąży, jakbym połknął kamień. Jedno pytanie, na które nie znam odpowiedzi._
_Czy jej krzyku też nikt nie słyszał?_
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------