Najkrótszy romans świata - ebook
Najkrótszy romans świata - ebook
„Nie potrafił oderwać od Tary wzroku. Miał wrażenie, jakby świat zewnętrzny przestał istnieć. Pochłaniała go uroda i piękno Tary, ale nie tylko; wiedział, że za jej śliczną twarzą kryje się duża inteligencja, że życie z Tarą byłoby fascynujące i pełne cudownych niespodzianek. Chyba nigdy niczego ani nikogo bardziej nie pragnął. Ale to było coś więcej niż zwykłe fizyczne pożądanie”.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-7941-3 |
Rozmiar pliku: | 600 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Największą radość i satysfakcję sprawiał Tarze Sterling widok zadowolonych klientów podpisujących umowę.
- Państwo Bakerowie są zachwyceni domem. – Może byli, ale spędzali urlop na nartach w Aspen, a sfinalizowanie umowy zlecili swojej przedstawicielce. – W dodatku wynegocjowała pani dla nich korzystną cenę.
- Na tym polega moja praca.
- Bardzo dziękuję. Wiem, że chętnych było wielu.
Tara uśmiechnęła się; miło być docenioną. W branży nieruchomości na terenie San Diego zapracowała sobie na opinię osoby, która potrafi dokonywać cudów. Nie tylko znajdowała wspaniałe posiadłości, ale miała również wybitne zdolności negocjacyjne. Inni pośrednicy bali się stawać z nią w szranki; uważali, że jest bezwzględna. A ona po prostu nie lubiła przegrywać.
Zbyt wiele już straciła: matkę, kiedy miała dziewięć lat, siedem lat temu rozwiodła się, a w zeszłym roku umarł jej ukochany ojciec.
Śmierć ojca była ogromnym ciosem. Od tego czasu minęło czternaście miesięcy, a ona wciąż miała w pamięci jego ostatnie słowa: Nie czekaj; chwytaj szczęście za nogi. Dopiero niedawno uświadomiła sobie, że faktycznie nie jest szczęśliwa. Choć stale spotykała nowych ludzi, jej świat się skurczył: miała więcej znajomych, mniej przyjaciół i zerowe życie miłosno-erotyczne.
Mężczyzn onieśmielał jej sukces zawodowy, a ją zniechęcał ich brak polotu i wizji. Zakochać się mogła tylko w kimś wyjątkowym. W pasjonacie i wizjonerze, takim jak jej eksmąż, Johnathon Sterling. Niestety Johnathon miał dwie wady: uwielbiał płeć piękną i szybko się nudził. Ich małżeństwo trwało zaledwie trzy lata; pierwsza połowa była ekscytująca, a druga…
No cóż.
Po rozwodzie Tara przeprowadziła generalny remont domu, w którym mieszkała z mężem, i skupiła się na karierze. Zaczęła zarabiać krocie. Kupowała markowe ubrania, co rok brała w leasing najnowszy model mercedesa. Starała się pokazać światu, że rozwód nie odcisnął na niej piętna.
Problem polegał na tym, że mało co sprawiało jej autentyczną przyjemność.
- Jeśli to wszystko, nie będę pani zajmować czasu. – Pełnomocniczka Bakerów wstała od stołu konferencyjnego.
- Tak, to wszystko. – Wymieniając uścisk dłoni, Tara kątem oka ujrzała, że dzwoni do niej Grant Singleton. Dźwięk w telefonie miała wyłączony.
- Bakerowie będą zadowoleni. Ich przedsiębiorca budowlany też. Aż rwie się do roboty.
Tara odprowadziła kobietę do drzwi.
- Chodzi o remont kuchni? Wspominali o większej wyspie i dodatkowym piekarniku.
- Och, nie. Zamierzają całość zburzyć.
- Całą kuchnię?
- Cały dom. Rozumie pani, każdy ma własny gust…
Takie wyburzenia często się zdarzały; powinna do tego przywyknąć. Mimo to zrobiło jej się smutno.
- Mówili, że dom im się podoba. Że chcą w nim wychowywać dzieci.
Kobieta wzruszyła ramionami.
- Będą wychowywać, ale w innym.
Tara zacisnęła pięści. Jaki jest sens poświęcać pracy tyle serca? W końcu pieniądze to nie wszystko; liczy się też satysfakcja. A jaką można mieć satysfakcję, kiedy klient postanawia zrównać wszystko z ziemią?
- Mam nadzieję, że będą szczęśliwi – dodała.
Wróciła do stołu po torebkę, kiedy znów pojaśniał ekran telefonu. Kolejny raz dzwonił Grant.
Był on starym przyjacielem, wspólnikiem Johnathona. Powinna odebrać.
- Jesteś! Dzięki Bogu! – powiedział zdenerwowany, a był spokojnym człowiekiem, więc domyśliła się, że coś złego musiało się wydarzyć.
- Co się stało?
- Johnathon miał wypadek. Jestem w szpitalu. Przyjedź.
- Już ruszam. – Chwyciła torebkę. – Będę za dwadzieścia minut, jeśli nie utknę w korku. – Nagle zatrzymała się. – To nie jest jakiś wasz głupi żart?
- Nie! Przysięgam. Pośpiesz się, Taro. Możemy go stracić.
- Stracić? Co…
- Muszę kończyć. Przyjeżdżaj! – Grant się rozłączył.
W butach na obcasach zbiegła z czwartego piętra na dół. W południe słońce mocno operowało. Wyciągnęła okulary słoneczne. Próbowała spowolnić bicie serca. Bez powodzenia. Od rozwodu z Johnathonem minęło siedem lat, ale wciąż był jej bliski.
Kochała go, przeżyli razem wspaniałe chwile. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby go więcej nie zobaczyć. Ale może wszystko będzie dobrze. Był silnym mężczyzną, prawdziwym wojownikiem.
- Nie umrze – powtarzała, zmieniając pasy. – Na pewno.
Podjechała pod główne wejście. Na szczęście szpital zatrudniał parkingowego. Rzuciła mu kluczyk do mercedesa, a sama pognała do budynku.
Dopytawszy w informacji, w której sali Johnathon leży, ruszyła we wskazanym kierunku, wciągając w nozdrza woń środków antyseptycznych. Zapach szpitala kojarzył się jej ze śmiercią ojca. I mamy. Nienawidziła szpitali!
Kilka osób czekało na windę. Nie tracąc czasu, wbiegła schodami na piąte piętro. Wyszła na korytarz zdyszana i rozejrzała się dookoła. To nie wyglądało na oddział chirurgii. Zamierzała podejść do stanowiska pielęgniarek, kiedy czyjaś ręka złapała ją za łokieć.
Grant. Był przeraźliwie blady.
- Przykro mi, Taro. Nie udało się go uratować.
Nie, to niemożliwe! – zaprotestowała w duchu. Johnathon żyje, musi żyć! Nie mógł umrzeć w taki słoneczny dzień. Tak nagle, bez uprzedzenia? To kompletnie bez sensu.
- Ale… co się stało? Rozbił się na Pacific Coast Highway? Tysiące razy mówiłam, żeby jeździł wolniej.
Grant potarł grzbiet nosa.
- Nie, to był idiotyczny wypadek. Piłka golfowa trafiła go w skroń. W karetce był przytomny, potem dostał krwotoku…
Tara przyłożyła rękę do ust, by nie krzyknąć. Chryste, nie tylko był za młody, żeby umrzeć – miał czterdzieści jeden lat – ale w dodatku nie znosił golfa. Co za koszmar.
- Gdzie on jest?
Grant wskazał za siebie.
- Prosiłem, żeby przenieśli go do jedynki. Jest tam Miranda. Nie chciałem, żeby musiała się z nim żegnać za zatłoczonym oddziale ratunkowym lub, nie daj Boże, w kostnicy.
- Kto cię zawiadomił?
- Miranda. Była w klubie, na lekcji tenisa, kiedy zdarzył się ten wypadek. Przyjechała karetką do szpitala.
Z trzecią żoną Johnathona, utalentowaną dekoratorką wnętrz, Tara utrzymywała poprawne relacje. Czasem zlecała jej przygotowanie domu do prezentacji.
- To straszne. Pobrali się zaledwie rok temu – szepnęła.
Grant zaprowadził ją do niedużej poczekalni.
- To nie wszystko. – Jeszcze bardziej sposępniał. – Miranda jest w ciąży. Johnathon nie wiedział o tym. Poinformowała go w karetce. Miała zamiar zrobić mu niespodziankę wieczorem.
Tarę przejął bezbrzeżny smutek. Johnathon marzył o dziecku. Często się o to kłócili, bo ona chciała poczekać. Ale oczywiście sądziła, że będą razem do końca życia.
- Boże, miałby upragnione dziecko. Jakie to niesprawiedliwe. Miranda ma tylko brata, nikogo więcej.
- Będzie potrzebowała wsparcia.
Tara przełknęła ślinę. Nie były z Mirandą przyjaciółkami, ale wiedziała, jak to jest być zdaną wyłącznie na siebie.
- Chętnie jej pomogę.
- Serio?
Rozumiała zdziwienie Granta. Z Johnathonem spędziła wiele szczęśliwych dni, ale i wiele smutnych.
- Nie pasowaliśmy do siebie. On marzył o dużej rodzinie, mnie zależało na ugruntowaniu swojej pozycji zawodowej. On był szalony, żył z rozmachem, ja wszystko robiłam metodycznie, z rozmysłem.
- Jak na dwie niepasujące do siebie osoby szybko się w sobie zakochaliście. – Z głosu Granta przebijała niechęć.
Tara poznała ich tego samego wieczoru, jedenaście lat temu, na urodzinach wspólnego znajomego. To Grant z nią flirtował i Grant zaprosił ją na randkę. Ale nazajutrz musiał wyjechać w ważnej sprawie rodzinnej, a wtedy Johnathon niczym drapieżne ptaszysko porwał ją w swoje szpony.
Tara zakochała się w nim bez pamięci. Grant chyba nie cierpiał. Nigdy nie narzekał na brak powodzenia.
- Wiem. Po prostu piorun w nas strzelił. Byliśmy młodzi i głupi, ale niczego nie żałuję. – Poczuła, jak broda jej drży. Johnathon był jej pierwszą miłością i teraz go nie ma.
Grant zgarnął Tarę w ramiona.
- I słusznie. Bo to był niesamowity facet. I wspaniały przyjaciel.
Przytknęła głowę do jego piersi. Kilka łez pociekło jej po twarzy. Nie lubiła płakać przy ludziach; czuła się wtedy słaba, bezradna, krucha. Ale wiedziała, że Grant nie będzie jej oceniał. Był jej przyjacielem, facetem, w którym zadurzyła się na dzień lub dwa, dopóki jego kumpel nie zawładnął jej sercem.
- Co będzie ze Sterling Enterprises? – spytała.
Johnathon z Grantem stworzyli prawdziwe imperium deweloperskie. Z początku była częścią zespołu, ale Johnathon uznał, że to zły pomysł, aby mąż i żona razem pracowali. Lepiej, by zajęła się sprzedażą nieruchomości, a biznes deweloperski zostawiła im.
- Firma przetrwa. Damy radę.
- Jesteś pewien?
Wciąż siedziała przytulona do Granta. W jego objęciach czuła się jak w kokonie. Jakby w zimny jesienny dzień ktoś narzucił jej na ramiona ciepły wełniany szal.
- Wymyśliliśmy plan awaryjny ze mną jako dyrektorem zarządzającym i prezesem. Nie przypuszczałem jednak, że przyjdzie mi wcielić go w życie. Oczywiście muszę przedyskutować wszystko z Mirandą, ale myślę, że mając na głowie opiekę nad dzieckiem, chętnie odda mi stery.
Tara westchnęła ciężko.
- Trzeba poinformować pracowników. Zanim wiadomość trafi do mediów – ciągnął Grant. – I zaplanować pogrzeb.
- Jak mogę pomóc?
- Zrobię listę spraw do załatwienia… Ktoś powinien zawiadomić Astrid.
Astrid była modelką z Norwegii, drugą żoną Johnathona, którą poślubił zaraz po rozwodzie z pierwszą. Tara zawsze się zastanawiała, czy romansował z nią w trakcie trwania ich małżeństwa. Ale to już stare dzieje. Jako agentka nieruchomości potrafiła z każdym się dogadać, toteż po pewnym czasie z Astrid również nawiązała w miarę przyjacielską relację.
- Zajmę się tym. Masz dość spraw na głowie.
- Dzięki. Jak się czujesz? – Grant przyjrzał się jej uważnie.
- Nic mi nie będzie. A ty?
- Dobrze. – Schylił się i pocałował ją w skroń.
Zamknęła oczy, delektując się jego bliskością. Dawno żaden mężczyzna jej nie dotykał, nie przytulał.
- Max.
Uniosła powieki. Do poczekalni wkroczył prawnik Johnathona, Maxwell Hughes, wysoki chudy mężczyzna z gładko zaczesanymi włosami, który wyglądał jak przebiegły geniusz z filmu szpiegowskiego.
- Musimy porozmawiać – oznajmił chłodno, zwracając się do Granta i ignorując Tarę. – Czy jest tu jakaś prywatna sala?
- Pójdę już. – Wstała. Przybita śmiercią męża nie miała ochoty stresować się obecnością Maxa, który wrednie ją traktował podczas rozwodu z Johnathonem. – Wątpię, żeby Miranda chciała się ze mną teraz widzieć.
- Max, poczekaj na mnie. Za chwilę wrócę. – Grant odprowadził Tarę do windy. – Przepraszam za Maxa. Jest wyjątkowo źle wychowany.
- To prawda. Jak myślisz, czego chce?
Grant zmarszczył czoło.
- Sprawa musi dotyczyć Sterling Enterprises. Może chodzi o formalność, o to, żeby zatwierdzić mnie na stanowisku prezesa?
- Pewnie tak.
- Mógł się wstrzymać parę godzin, ale… No cóż.