Najlepsze święta markizy Kingston - ebook
Najlepsze święta markizy Kingston - ebook
Rodzina namawia Klarę Kingston, by wreszcie opuściła wiejską samotnię i wzięła udział w świątecznym przyjęciu. Klara jedzie tam pełna obaw, bo właśnie w tej rezydencji doznała kiedyś największego upokorzenia. Wszyscy widzieli, jak Hugh Almstead z nią flirtował, a potem pospiesznie wyjechał, by poprosić o rękę inną pannę. Teraz spotykają się ponownie i Klara zaczyna wierzyć, że przed laty Hugh nie miał wyboru i wcale nie chciał jej ośmieszyć. Niestety ich odradzające się uczucie zostaje wystawione na kolejną ciężką próbę. Wyjdą z niej zwycięsko, jeśli zamiast wierzyć plotkom, posłuchają głosu serca.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5573-8 |
Rozmiar pliku: | 745 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kent, Anglia – 20 grudnia 1806
- Ciągle jeszcze nie mogę uwierzyć, że mnie namówiłaś na to, bym przyjechała na Boże Narodzenie do Stonedown Manor – żaliła się lady Klara Kingston swojej szwagierce, Annie Exton, już po raz drugi w czasie podróży. Pierwszy raz dwie godziny temu, kiedy wyruszyły ze swojej posiadłości Winsome Manor. Rozmowa z Anną uspokoiła nieco Klarę, która początkowo miała złe przeczucia, ale jazda w śnieżnym krajobrazie podziałała na nią uspokajająco. Niepokój jednak powrócił, kiedy łagodne wzgórza Surrey ustąpiły miejsca równinom na skraju Weald w hrabstwie Kent i swojskiemu krajobrazowi Stonedown. A kiedy na pobliskim wzniesieniu wśród nagich bezlistnych drzew pojawiła się sylwetka rezydencji z żółtawym kamiennym frontonem, z widocznymi w tle pokrytymi szronem wzgórzami, niepokój Klary wzrósł.
– Jesteś za młoda, żeby się zamykać w Winsome – powiedziała Anna. – Najlepszy sposób na to, by powrócić do towarzystwa, to otaczanie się ludźmi, których znasz i którzy są ci przychylni. Minęły wieki od czasu, kiedy uczestniczyłaś w świątecznym przyjęciu hrabiostwa Tillmanów.
– Były po temu ważkie powody. – Minęło sześć lat od chwili, kiedy Klara ostatni raz jechała tą drogą. Wracała do domu rozczarowana i zażenowana wydarzeniami ostatnich chwil jej świątecznej wizyty. Były to jedne z najgorszych świąt Bożego Narodzenia, jakie przeżyła, a zarazem jedne z najlepszych i najbardziej pamiętnych.
– To było dawno temu, Klaro, masz to już za sobą. Pomyśl o lepszych czasach – starała się ją pocieszyć Anna.
– Robię, co mogę. – Klara wyczuła pod rękawiczką zarys ślubnej obrączki. Mimo że od śmierci Alfreda minęły dwa lata, nie była w stanie jej zdjąć. Z nim u boku mogłaby bez żalów i wątpliwości wrócić do Stonedown, śmiejąc się z niezbyt miłych wspomnień związanych z jej ostatnią wizytą. Tymczasem nadal zadręczała się nimi, tak samo jak stratą Alfreda. Nie miała już tego poczucia pewności, które zawdzięczała jego ciepłu i opiece, i wiedziała, że to już nigdy nie wróci. Temu, co ją tym razem czekało w Stonedown, musi samotnie stawić czoła, tak jak to było sześć lat temu, kiedy w świąteczny poranek doznała upokorzenia. Doszła do siebie tylko dzięki troskliwości Alfreda.
Była bliska tego, by zapukać w dach powozu, dając w ten sposób znać stangretowi, by zawrócił i odwiózł ją z powrotem do Winsome. Zamiast tego splotła leżące na kolanach dłonie, sprawiając, że obrączka werżnęła jej się mocno w palec. Nie może przecież uciekać od przeszłości jak przestraszona stara panna, bo właśnie tak zacznie być postrzegana. Zmęczyła ją rola owdowiałej ciotki, miała dość życia życiem Anny i Adama, grzęźnięcia w beznadziei bez miłości i bez celu. I to właśnie owo poczucie beznadziei, nawet bardziej niż namowy Anny sprawiło, że zdecydowała się jechać do Stonedown. Po dwóch latach spędzonych na wsi nawet ona dostrzegła, jak bardzo źle wpływają na nią odosobnienie i nuda.
Anna nachyliła się do niej i – by dodać otuchy szwagierce – ścisnęła ją za ręce.
– Nie martw się, Klaro, zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Z pewnością się rozerwiesz, a zresztą kto wie, co się może wydarzyć. Tutaj przecież poznałaś Alfreda. Może i tym razem spotkasz kogoś równie wyjątkowego.
Iskierka nadziei, jaką dostrzegła w jasnozielonych oczach Anny, zdziwiła Klarę nie mniej niż osobliwe uczucie, jakie zbudziło się w jej sercu. Nadzieja, że coś takiego się może wydarzyć, była jak zdrada wobec pamięci Alfreda. Musiała jednak wierzyć, że przecież coś jeszcze ją w życiu czeka poza wlokącymi się nieznośnie samotnymi dniami w Winsome Manor. zbyt wiele z nich spędziła na rozmyślaniach, co by było, gdyby. Przecież Alfred by nie chciał, żeby zrezygnowała z życia, z drugiej strony jednak szansa na to, że po raz drugi właśnie w Stonedown zabłyśnie dla niej szczęśliwa gwiazda, była równie nikła jak to, że wszyscy zapomną, że to właśnie tam tak potwornie się skompromitowała.
– Pod warunkiem, że ludzie zobaczą mnie taką, jaka jestem, a nie, jaka byłam. No i że zapomną, co się wtedy stało.
– Podejrzewam, że mało kto będzie się tutaj tak nudził, żeby rozmyślać o tamtym niefortunnym incydencie. Kto i po co miałby to rozpamiętywać i do tego wracać?
– Daj Boże, żebyś miała rację. – Klara nie chciała uchodzić za głupiutkie stworzenie, które dało się oszukać zwykłemu łowcy posagów, ale za pewną siebie markizę Kingston, którą potem została. I to był właśnie drugi powód, dla którego zdecydowała się tu przyjechać: żeby udowodnić sobie i innym, jak bardzo się zmieniła. Tego, że po raz drugi znajdzie w Stonedown miłość, nie była już taka pewna.
– Wątpię, czy na takich domowych uroczystościach pojawi się ktoś wolny. Przeważnie goście w naszym wieku to małżeństwa, a reszta mogłaby być naszymi rodzicami. Ale masz rację, to dobra okazja, żebym się znów pokazała i przypomniała sobie, jak to było.
– Nie czuj się taka bezpieczna – powiedziała Anna, z szelmowskim uśmiechem opadając na poduszki. – Odrobina niewinnego ryzyka od czasu do czasu nie zawadzi.
Tajemniczy błysk w oczach Anny sprawił, że Klara zaczęła się zastanawiać, czy jej szwagierka wie coś więcej na temat listy gości lady Tillman. Nie zdążyła jednak o to spytać, bo powóz skręcił na podjazd prowadzący do kamiennych schodów frontowych.
Stało tam już wiele powozów, z których wysypywali się goście, podążając do wejścia. Oglądanie powozów i znanych twarzy, podniecenie i atmosfera oczekiwania, jakie udzielały się Klarze i Adamowi, kiedy byli dziećmi, ogarnęła ją i teraz. Tak, owszem, będzie się bawiła, tak jak się nie bawiła od lat. Może chociaż na chwilę uda jej się zapomnieć o wszechogarniającym smutku, który zatruwał ją już o wiele za długo.
Lokaj otworzył drzwi powozu i do środka wdarł się zimny powiew zapowiadający śnieg. Klara wysiadła i zadarła głowę, przyglądając się wysokiej fasadzie i kolumnom podtrzymującym szczyt nad wejściem w postaci tympanonu, dzięki czemu rezydencja przypominała grecką świątynię. Kiedy Klara była mała i wdrapywała się na te stopnie, trzymając się matczynej ręki, wszystko wydawało jej się o wiele wyższe. Świąteczne przyjazdy do Stonedown były taką samą tradycją jak pudding czy śpiewanie kolęd. Osiem lat temu zmarli ich rodzice, lecz oboje z Adamem kontynuowali tradycję spędzania Bożego Narodzenia w Stonedown aż do tamtych koszmarnych świąt sprzed sześciu lat.
Klara z westchnieniem ruszyła w górę, a Anna wzięła ją pod rękę, chichocząc jak dziewczynka.
– Pamiętasz, jak stara lady Pariston szczypała lokajów w policzki?
Klara parsknęła śmiechem.
– Pamiętam. Wydaje mi się, że kiedyś nawet uszczypnęła jednego w pośladek.
– Tak. Powiedziała, że boli ją ramię i nie sięgnie do tego wyższego policzka. Lady Pariston będzie i tym razem.
– To znaczy, że żaden lokaj nie jest bezpieczny.
Anna i Klara dosłownie zwijały się ze śmiechu. Wspomnienia i myśl o spotkaniu z uroczą wdową sprawiły, że perspektywa pobytu w Stonedown nabrała nowych kolorów. To wcale nie musi być połączone z cierpieniem i żalem. Anna miała rację, Klara musi pamiętać o tym, co było miłe, zamiast bez przerwy rozpamiętywać przykre chwile.
Weszły do frontowej sieni. Z zadartymi głowami podziwiały wysokie sklepienie tego pomieszczenia. Pomimo marmurowych podłóg, kamiennych krętych schodów z metalową poręczą i wysokich sufitów Stonedown wydawało się przytulne i panowała tu atmosfera rodzinnego ciepła, nieczęsto spotykana w tak wielkich rezydencjach. Siedzibę Tillmanów, która kiedyś rozbrzmiewała krzykami piątki ich dzieci, dziś wypełniał szczebiot ich wnucząt, dzieci gości, a także gwar gości, którzy przybyli na święta Bożego Narodzenia. Każdy stół był udekorowany świeżymi gałązkami ostrokrzewu, a długą poręcz schodów prowadzących na piętro zdobiły zielone girlandy. Rześki, pikantny zapach cynamonu i gałki muszkatołowej mieszał się z aromatem sosny, a nad tym wszystkim unosiły się dźwięki kolęd, które ktoś grał na pianinie. Klara chłonęła tę atmosferę, wspominając miłe chwile spędzane tu w gronie rodzinnym. Wszelkie wątpliwości co do przyjazdu do Stonedown odeszły w cień. I tego właśnie potrzebowała jej znękana dusza.
– O, jest lady Tillman. Będzie zachwycona, kiedy cię zobaczy. – Anna zaprowadziła Klarę do dostojnej gospodyni, która stała pod wspaniałym malowidłem przedstawiającym włoski krajobraz.
Lady Tillman była tęgą damą z siwymi włosami upiętymi do góry i ozdobionymi gałązką ostrokrzewu. W ciemnozielonej aksamitnej sukni z futrzanymi mankietami prezentowała się po królewsku. Przypominała Klarze jej matkę, gdy ta witała zaproszonych na przyjęcie gości w Winsome Manor. Hrabina uśmiechnęła się na widok przebiegającej koło niej gromadki dzieci. Uśmiech nie znikł z jej twarzy, nawet kiedy jeden z malców wpadł na słupek z ceramiczną wazą, która zachwiała się niebezpiecznie.
Klara obserwowała ruchliwe dzieciaki. W powietrzu powiewały wstążki dziewczynek, słychać było tupot dziecięcych bucików na kamiennej posadzce.
Wywołany tym widokiem uśmiech Klary szybko jednak znikł, ustępując miejsca znanemu smutkowi, który w ciągu ostatnich sześciu lat nawiedzał ją aż nazbyt często. Kiedyś marzyła o tym, żeby tu przyjechać na święta z synem albo córką. Wyobrażała sobie, jak jej dziecko bawi się z kuzynami, tak jak kiedyś bawiła się ona, ale stało się inaczej. Podobnie jak ze swoją pierwszą żoną, Alfred nie miał dzieci również z nią. Wraz z jego śmiercią pożegnała sny o własnej rodzinie, co pozostawiło w jej sercu niegojącą się ranę.
– Lady Kingston, lady Exton, jakżeż cudownie widzieć obie panie. – Lady Tillman podeszła do Anny i Klary, która starała się powitać gospodynię w nieco już pogodniejszym nastroju. Nie była to pora na lamenty i płacze. Miała tego dość w Winsome. Jednak mimo wymuszonych uśmiechów, nie potrafiła całkiem pozbyć się smutku. A skoro nie było Alfreda, nie miał jej nawet kto pocieszyć.
– Lady Kingston, nie ma pani pojęcia, jaka byłam rada, kiedy lady Exton powiedziała mi, że pani przyjeżdża. Stanowczo za długo nie bywała pani na moich przyjęciach.
Starsza pani pogroziła Klarze palcem, a następnie ujęła ją za ręce, by dodać jej otuchy.
– Ma pani rację, lady Tillman, ale właśnie zamierzam naprawić ten błąd.
– Już został naprawiony. – Gospodyni pogłaskała Klarę po ręce. – Idźcie teraz do jadalni na herbatę, zanim dzieci zjedzą wszystkie tarty. Małe aniołki, jakże się cieszę, że mogę je u siebie gościć.
– Czy może gdzieś w tym tłoku są moi malcy? – Anna rozejrzała się za płowowłosymi główkami Jamesa i Lillie.
– Owszem, niedawno tędy przebiegali, a twój mąż jest na sali bilardowej z lordem Tillmanem i innymi panami.
Jadąc do Stonedown, nie pomieściliby się w jednym powozie, więc Adam wyruszył pierwszy, z dziećmi, a za nimi Anna i Klara. Klara była pewna, że Anna tak to zaaranżowała, żeby ją podtrzymać na duchu. Była jej wdzięczna za towarzystwo, szczególnie kiedy przedzierały się przez tłum gości w drodze do jadalni. Klara odpowiadała na pozdrowienia dawnych znajomych, rozdając ukłony i przyjmując wyrazy współczucia. Oczywiście czuła się dzięki temu lubiana, ale jednocześnie te miłe słowa przypominały jej o stracie Alfreda i o samotnym życiu. Ten przyjazd miał słodko-gorzki smak.
– Czy to lady Kingston? – Lady Pariston zatrzymała je w drodze. Spod białego koronkowego czepka wymykały się kosmyki siwych włosów. Starsza pani pochyliła się nieco, wsparta na lasce. Klara nie pamiętała jej krzepkiej i młodej, ale dziś, choć bardzo już stara i słaba, lady Pariston nadal wydawała się radosna jak dawniej. Entuzjazm najwyraźniej jej nie opuszczał. Pochylona i podparta laską, mimo to tryskała radością.
– Jakie kłopoty ściągnie pani sobie na głowę tym razem, lady Kingston? Czyżby jakiś kolejny markiz zamierzał panią porzucić? Nie sądzę, żeby ktoś taki się tu znalazł, a gdyby miało być takich dwóch, to trzeba się będzie podzielić z inną damą. Tak, ostatnio miała pani dwóch, ale dobrze, że wybrała pani tego lepszego.
Klara zesztywniała, za wszelką cenę starając się zachować na twarzy uśmiech.
– Tym razem będę się dzielić, o ile tylko trafi się więcej niż jeden markiz.
– Dobrze. Wiem, że na to nie wyglądam, ale zdarzało mi się przeganiać laską nie tylko markiza, również i księcia. – Podczas gdy lady Pariston perorowała na temat przeszłości, Klara rozglądała się, czy przypadkiem nie ma w pobliżu jej gestykulujących rąk żadnego lokaja, którego lady Pariston mogłaby uszczypnąć. – Gdybym nie kochała Charlesa tak bardzo, nigdy bym się nie zgodziła zostać tylko hrabiną, ale jego majątek jakoś mi to wynagrodził.
Starsza pani kuksnęła Klarę łokciem w bok, na co ta wybuchnęła śmiechem.
– Duży majątek robi dużą różnicę, nieprawdaż? – Klara lubiła żarty lady Pariston, ponieważ nigdy nie były złośliwe. Starsza pani nie owijała w bawełnę i od innych oczekiwała tego samego.
– Powiem tak: idź teraz, dziecko, na herbatę i wybierz sobie mężczyznę, którego chciałabyś złapać tym razem.
Lady Pariston oddaliła się, a jej krok, pomimo laski, był równie szybki, jak jej dowcipne riposty.
Klara skrzyżowała ramiona i zwróciła się do Anny:
– Mówiłaś, zdaje się, że nikt już nie pamięta tamtego niefortunnego incydentu sprzed lat.
– No cóż, wiadomo było, że jeśli ktoś go przypomni, to właśnie lady Pariston.
– Wątpię, czy na niej się skończy. – Klara ukłoniła się lady Fulton, damie, której suknia z koronkowymi mankietami z trudem podtrzymywała potężny biust. Towarzyszył jej drobny lord Westbook z haczykowatym nosem i zaczesanymi do tyłu ciemnymi włosami. Rozmawiali szeptem, od czasu do czasu rzucając w stronę Klary ukradkowe spojrzenia. Gdy się zorientowali, że są widziani, ulotnili się dyskretnie. Klara nie miała wątpliwości, że tematem ich rozmowy nie były jej brylantowe kolczyki.
– Zaraz, jak to nazwała mnie lady Fulton? Skromną wiejską myszką?
– Ale ty już nią nie jesteś. Głowa do góry, droga markizo. Przed nami specjały tego domu.
Powoli, odwzajemniając ukłony, dobrnęły do jadalni. Klara robiła wszystko, żeby wyzbyć się irytacji, jaką wzbudzili w niej lady Fulton i lord Westbook. Sześć lat temu ich uszczypliwe przytyki jeszcze pogorszyły sytuację. Zdawała sobie sprawę, że w przeciwieństwie do bezpośrednich, ale w sumie niegroźnych uwag lady Pariston, ich złośliwości miały na celu wyrządzenie krzywdy. Ta para była znana z plotkarstwa, a historia Klary musiała sześć lat temu bardzo rozbawić i ich, i wielu innych.
Na domiar złego właśnie przechodziły z Anną przez hol prowadzący do sali balowej. Tak jak co roku z żyrandola zwisała gałązka jemioły. Na widok białych jagódek Klara zatrzymała się i wtedy napłynęły wspomnienia związane z tamtą wigilią sprzed sześciu lat:
– Pewnie powinniśmy wrócić na salę balową – powiedział wtedy Hugh, kołysząc się na obcasach.
– Tak, lepiej, żeby ludzie nie zauważyli naszej nieobecności i tego, że rozmawiamy.
Klarze to nie przeszkadzało. Ona pragnęła zostać tu, w korytarzu, pod jemiołą, z nim. I on musiał tego pragnąć, bo żadne z nich nie zrobiło najmniejszego ruchu, by wrócić na salę balową. Klarze podobał się ten przypływ odwagi, jakiego doznała w obecności mężczyzny pierwszy raz w życiu.
Hugh zrobił krok do przodu i ujął w ręce jej dłonie.
Wyprostowała się, robiąc wszystko, żeby stać spokojnie mimo wyraźnie odczuwanego podniecenia.
Jego puls przyspieszył, a ona poczuła dreszcz rozkoszy. Chciała poczuć nie tylko czubki jego palców na swojej skórze, chciała poczuć całego Hugh wraz ze wszystkim, co obiecywał jego rozogniony wzrok.
Pragnął jej tak samo, jak ona pragnęła jego, ale nie w ten żałosny sposób stanowiący pożywkę dla plotek. Pragnęli siebie nawzajem w sposób głębszy, wiążący na całe życie.
A przynajmniej do rana, pomyślała Klara cierpko, przypominając sobie dźwięk miażdżonej pod obcasem białej jagody, którą Hugh zerwał wtedy dla niej z gałązki jemioły. Może nie poprosił jej o rękę tak, jak się tego oczekuje, ale miał to w oczach, w każdym widocznym dla wszystkich spojrzeniu, przy stole i w salonie.
Jakże wtedy szydzili z niej ludzie w rodzaju lady Fulton, kiedy Hugh wyjechał, żeby poślubić inną. Okazało się, że mimo pocałunku i tego wszystkiego, co razem przeżyli, była dla niego tylko sposobem na spędzenie czasu, póki nie znalazł korzystniejszej partii. Cóż, była tylko naiwną dziewczyną ze wsi.
Klara ruszyła za Anną do jadalni. Już nie jestem tamtą naiwną dziewczyną, pomyślała.
Musi zrobić wszystko, żeby ludzie tacy jak lady Fulton się o tym przekonali.
– Klaro. popatrz, lady Tillman podała swoje tarty z nadzieniem bakaliowym. – Anna przyglądała się małemu porcelanowemu talerzykowi lady Worth, która właśnie przeszła obok nich. – Muszę zjeść kawałek, póki jeszcze są, bo bez tarty nie ma świąt.
– Chcesz się może zobaczyć z mężem? – Klara była ciekawa sali bilardowej i tego, czym się zajmują mężczyźni. Ze wstydem musiała przyznać, że z tym spotkaniem wiązała pewne nadzieje. Ostatecznie był to czas cudów, a ona czekała na cud.
– Adam może poczekać, tarty nie. – Anna wybrała tartę z bogatej oferty wystawionych na stole łakoci i zachwyciła się jej słodkim smakiem i aromatem świątecznych przypraw.
– Masz rację. – Klara spróbowała tarty i westchnęła. – Bez tego nie ma świąt.
Anna wytarła usta niewielką serwetką, którą wyrzuciła na tacę przechodzącemu kelnerowi.
– Jasne, że nie. O, jest Adam. Muszę mu powiedzieć, że przywiozłam jego spinki do mankietów i że je przekażę jego służącemu przez pokojówkę. Zaraz wracam.
Anna znikła i Klara pozostała sam na sam ze słodyczami. Kiedy miała już dość łakoci, co poczuła dzięki uciskającym ja fiszbinom, zauważyła otwarte drzwi do biblioteki lorda Tillmana. Widać było buzujący na kominku ogień i blask płomieni na złotych grzbietach książek. Do świątecznych tradycji, bez których Klara nie mogła się obejść, należało oglądanie iluminowanego rękopisu lorda Tillmana opisującego Narodzenie Pańskie. Gospodarz wystawiał go co roku na specjalnym stojaku, dla wygody gości. Ostatni raz podziwiała rękopis sześć lat temu. Hugh, przewracając szerokie pergaminowe karty, ukradkiem muskał jej dłonie. W tym miejscu stał się dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem jej starszego brata i częstym gościem w Winsome Manor. Tutaj wszystko się między nimi zmieniło.
Nie, nie będę tego rozpamiętywała, wolę myśleć o czymś przyjemniejszym, postanowiła.
Opuściła rzęsiście oświetloną jadalnię i udała się do biblioteki, która wyglądała tak, jak ją Klara zapamiętała. Była pełna starych rękopisów i nowych dzieł. Ciężkie drewniane półki i sztukateria, a także ciemne skórzane meble sprawiały, że pomieszczenie wydawało się najciemniejsze w całym domu. Jednak dzięki wesoło buzującym na kominku płomieniom i średniowiecznemu iluminowanemu manuskryptowi biblioteka sprawiała bardzo przytulne wrażenie. Lord Tillman był szczodry, gdy chodziło o zbiory biblioteczne, nie szczędził gościom dostępu do najcenniejszych eksponatów. Za życia ojca, podczas świątecznych wizyt w Stonedown, Klara spędziła tu wiele godzin. Ojciec pomagał jej przebrnąć przez łacińskie teksty rękopisów, a także wybierać powieści do czytania. Wypożyczała sobie wtedy taką książkę i co wieczór przed snem dosłownie pożerała po kilka stron. Rano, przy śniadaniu, omawiali przeczytane lektury z ojcem, który z reguły podsuwał jej książki, które znał. Klara często błagała go, żeby jej zdradził zakończenie, ale był w tych sprawach nieugięty.
Zaciągnęła się lekko zadymionym powietrzem z dodatkiem stęchłego zapachu starego papieru i zamknęła oczy. Na moment zapomniała, że nie ma już ani jej ojca, ani matki, że od lat zbyt intensywnie odczuwała tęsknotę za nimi właśnie o tej porze roku.
Otworzyła oczy i podeszła do iluminowanego rękopisu. Sączące się z zewnątrz światło słoneczne, mimo że przytłumione lekko przez wędrujące chmury, pobłyskiwało na złotych aureolach rozśpiewanych aniołów, które zdobiły inkunabuły na każdej stronie. Tekst był łaciński i Klara próbowała sobie przypomnieć przynajmniej niektóre słowa z lekcji, jakie odbywała z Adamem i z ojcem dawno temu. W przeciwieństwie do brata nigdy nie opanowała łaciny, ale zostało jej w pamięci kilka zdań, które teraz szeptem powtarzała. Hałasy i rozmowy dochodzące z korytarza jak gdyby nieco przycichły i wtedy nagle dotarł do niej donośny męski głos, gwałtownie przerywając jej lekturę.
– Lady Kingston, jakże miło znów panią widzieć.
Palec Klary zastygł nagle na czerwonych literach tekstu, a w uszach poczuła gwałtownie przyspieszony puls. Zaczerpnęła tchu i odwróciła się wolno. Przy regale, z otwartą książką w ręku, stał w kącie Hugh Almstead, piąty markiz Delamare. Na jej widok twarz nawet mu nie drgnęła, ale lekka zmiana pozycji zdradziła jego niepokój. Opanowana nagłą potrzebą dokładnego obejrzenia rękopisu i przypomnienia sobie wszystkiego, co było jej drogie, musiała go minąć, nieświadoma, że Hugh cały czas ją obserwował.
Zamknął książkę i wyprostował się. Od czasu, kiedy się widzieli po raz ostatni, jak gdyby podrósł i zmężniał – zrobił się szerszy w ramionach i w klatce piersiowej. Granatowy surdut podkreślał ciemniejsze pasma wśród dość jasnych włosów, uwydatniając zarazem miedziane punkciki w jasnobrązowych oczach. Chłopiec, który ją adorował sześć lat temu, by ją wkrótce porzucić dla bogatszej panny, był już dojrzałym mężczyzną.
Z trudem zdołała powstrzymać złość. Poprawiając rząd mosiężnych guzików, które zdobiły front żakiecika kryjącego liliową suknię, cały czas modliła się, żeby nie było widać, jak ją to spotkanie wyprowadziło z równowagi. Nikt jej nie uprzedził, że i on będzie wśród gości. Dość miała przykrych wspomnień i uczuć, które ją raniły. A tu jeszcze takie spotkanie.
– Lord Delamare, co za niespodzianka.
Jeśli jej obecność go zaskoczyła, to nie dał tego po sobie poznać. Przenikliwymi piwnymi oczami obserwował ją z powagą, której nie potrafiła rozgryźć.
– Potrzebuję odrobiny świątecznej rozrywki. Zawsze ją tu znajdowałem, szczególnie dzięki bywającym w Stonedown ludziom.
Powiódł palcem wzdłuż skórzanej krawędzi książki z wyrazem znużenia, który tak dobrze znała. Po śmierci Alfreda straciła zainteresowanie tak wieloma rzeczami. Teraz zamiast pławić się w smutku, chciała odkryć życie na nowo. Jednak kiedy była już na dobrej drodze do tego, by oddać się prostym radościom świątecznych rozrywek, pojawia się lord Delamare, by jej przypomnieć to, o czym próbowała zapomnieć. Jako naiwne młode dziewczę niestety dała się zwieść jego udawanemu wdziękowi.
Przestała zabawiać się guzikami i opuściła ręce, starając się przyjąć postawę osoby godnej i pewnej siebie.
– Można by sądzić, że dla kogoś takiego jak ty Londyn ma więcej uroków niż lasy Kentu.
Starała się, by jej słowa zabrzmiały lekko, ale były jak trzask płonących w ogniu polan. Z tego, co słyszała, Hugh po śmierci żony zaczął przejawiać duże zainteresowanie londyńskimi aktoreczkami. Prawdopodobnie raczej wdał się w dziadka z wszelkimi jego wadami, niż w rozsądnego i spokojnego ojca.
– Już nie. – Uderzył książką w dłoń, okazując wyraźną irytację, którą jednak szybko opanował. – Przyjmij, proszę, kondolencje z powodu śmierci markiza Kingstona. Spotykaliśmy się często w Izbie Lordów. Był tam jedną z nielicznych osób, które dotrzymują słowa. Cieszył się dzięki temu wspaniałą opinią.
– Tak, rzeczywiście był to bardzo solidny i lojalny człowiek. – Przeszyła go znaczącym spojrzeniem. – Szkoda, że nie można tego powiedzieć o wszystkich arystokratach.
Hugh wstawił książkę na miejsce.
– Czasem życie zmusza do łamania zasad.
– Alfreda nigdy nie zmusiło.
– Miał szczęście. Z wielu powodów.
Klara zastanawiała się, czy Hugh uznał ją za jeden z nich, ale miała co do tego poważne wątpliwości. Podjął decyzję i nie oglądał się za siebie. I ona też nie powinna. Powściągnęła irytację, postanowiła być serdeczna i uprzejma. Ten tydzień będzie się wlókł niemiłosiernie długo, o ile nie zachowa spokoju i nie opanuje języka, zwłaszcza w obecności Hugh.
– Bardzo mi przykro z powodu lady Delamare. Umrzeć tak młodo to wielka tragedia.
Hugh splótł ręce przed sobą i przejechał kciukiem w miejscu, gdzie z pewnością była kiedyś obrączka. Wyraz jego twarzy poruszył w Klarze czułą strunę.
– Dziękuję.
Nagle w kominku osunęło się bierwiono, strzelając fontanną iskier. W ciężkie powietrze między nimi wdarł się zapach płonącego drzewa dębowego.
– Jest tu mój brat – rzuciła Klara, żeby zmienić nastrój, choć lekką rozmowę towarzyską wolałaby prowadzić z lordem Worthem czy którymkolwiek innym gościem. Tego, że będzie jeszcze kiedyś rozmawiała z Hugh, w ogóle nie brała pod uwagę.
– Wiem. – Hugh znów zrobił bardzo poważną minę. – Dostałem od niego list. Pisał, że oboje będziecie w Stonedown.
Klara dosłownie zamarła ze zdumienia.
– Pisał? Teraz? – Chciała zakończyć tę rozmowę, ponieważ znacznie pilniejsza wydała jej się rozmowa z Adamem i Anną. Zamierzała zażądać wyjaśnień, dlaczego jej nie uprzedzili i nie ostrzegli.
– To właśnie pod wpływem jego listu postanowiłem tu przyjechać. – Tęskne spojrzenie jego oczu było jak mocny cios. Dobrze, że nie straciła równowagi.
Wtedy, sześć lat temu, nie kochał jej tak naprawdę. Posądzanie go o to, że chodziło mu jedynie o jej posag, było niedorzeczne. Jednak teraz Klara była naprawdę bogatą kobietą. Hugh, prawdopodobnie znudzony londyńskimi aktoreczkami, przyjechał tutaj w poszukiwaniu ciekawszych rozrywek, a może też majętnej żony. Gniew, przygaszony chwilowo przez malujący się na jego twarzy ból, wybuchł z nową siłą.
– Poszukujesz pewnie nowego posagu, który by podreperował opustoszałą kasę – powiedziała, mrużąc oczy. – A może uznałeś, że wdowa lepiej się nada do twoich celów, co?
Cała czułość znikła z jego twarzy. Obraziła go, i bardzo dobrze, bo błędy, popełnione sześć lat temu, a także złośliwości lorda Westbooka i lady Fulton były doświadczeniami, których wolałaby nie powtarzać.
– Powody, dla których się tu znalazłem, nie są tak niskie, jak sądzisz.
– Ale z pewnością i nie tak szlachetne, jak chcesz wmówić innym.
Podeszła do niego, zaciskając pięści. Wtedy w tym samym miejscu, zamiast poprosić ją o rękę, upokorzył ją, oznajmiając, że zamierza poślubić inną kobietę. Kiedy tak stał, poczuła od niego silny pomarańczowy zapach mydła do golenia. Teraz też nie cofnął się ani o krok, nawet się nie skrzywił. Z irytująco stoickim spokojem zniósł jej pogardliwe słowa. Nie oczekiwała, że nagle spłonie ze wstydu, ale przynajmniej mógłby mieć tyle przyzwoitości, żeby się w poczuciu winy zarumienić czy chociaż odwrócić wzrok.
– Jakiekolwiek są prawdziwe motywy twojego pojawienia się w Stonedown, wiedz, proszę, że nie mogą mieć nic wspólnego ze mną. Żegnam, lordzie Delamare.
Wyminęła go i wyszła. W korytarzu zatrzymała się na chwilę, żeby zaczerpnąć tchu. Obrażanie ludzi nie było w jej stylu, ale tym razem nie mogła się powstrzymać. Również nie zwykła w sposób tak otwarty przyznawać się do tego, jak głęboko została zraniona. Uznała jednak za konieczne uzmysłowienie Hugh, że nie jest biedną wdową, gotową paść mu w ramiona. Im prędzej dotrze do niego, jak niefortunna była jego decyzja przyjazdu do Stonedown, tym szybciej wyjedzie, umożliwiając jej czerpanie radości z tej wizyty.
W jadalni Klara podeszła do Anny, kładąc jej rękę na ramieniu.
– Spotkałam tu lorda Delamare’a.
Anna spojrzała na nią znad słodyczy.
– Jest tutaj?
Jej zdziwienie nie było przekonujące.
– Wiedziałaś, że on będzie, prawda? – Klara wyciągnęła Annę z jadalni i zaprowadziła do przytulnej wnęki, gdzie stała wielka waza pełna pachnących cieplarnianych kwiatów.
Anna zawahała się i to właściwie wystarczyło za odpowiedź, zanim jeszcze otworzyła usta.
– Nooo, nie… niezupełnie – skłamała nieudolnie. – Lady Tillman podobno go zaprosiła, ale nie potwierdził swojej obecności.
Klara wyjrzała na korytarz, żeby się upewnić, że nikt, a zwłaszcza Hugh, ich nie podsłuchuje.
– Widać, że kręcisz, bo się zaczerwieniłaś.
Jako blondynka o jasnej cerze Anna nie była w stanie ukryć nawet najlżejszego rumieńca.
– Tak, owszem, wiedzieliśmy – bąknęła pod nosem, nagle zainteresowana guzikiem przy żakiecie. – Tydzień temu dostaliśmy list od lady Tillman. Chciała się upewnić, że nie będzie żadnej niezręczności między tobą a lordem Delamare’em. I ja ją o tym zapewniłam.
– Nie pytając mnie uprzednio o zdanie?
– Bałam się, że jak ci o tym powiem, to nie zechcesz przyjechać, a bardzo mi na tym zależało. Widzę czasem w Winsome, jak czujesz się samotna i smutna, szczególnie kiedy patrzysz na dzieci i myślisz, że nikt cię nie widzi. Ogarnia mnie wtedy rozpacz. Chciałabym, żebyś była tak szczęśliwa jak my z Adamem, żebyś miała dzieci i to, co straciłaś wraz ze śmiercią Alfreda. Ale tego wszystkiego nie znajdziesz, siedząc w domu, tylko właśnie tutaj, wśród ludzi.
Klara przełknęła. Tylko Anna potrafiła sprawić, że Klara nie była w stanie się na nią złościć. Klarze wydawało się, że umiejętnie ukrywa ból i smutek, ale najwyraźniej się myliła, skoro Anna i Adam zadali sobie tyle trudu, żeby zachęcić ją do wyjazdu na świąteczne przyjęcie u lady Tillman. Anna miała rację. Klara przyjechała do Stonedown, by postawić pierwsze kroki na drodze do nowego życia. Już zobaczyła wśród gości wiele nowych twarzy. Może znajdzie wśród nich kogoś takiego jak Alfred – ciepłego, troskliwego człowieka o kochającym sercu, który pocieszy odrzuconą i pogrążoną w żałobie młodą kobietę, zamiast z niej szydzić.
– Rozumiem, że obecność wśród gości lorda Delamare’a może być dla ciebie trochę niezręczna – podjęła Anna – ale przecież to, co się między wami wydarzyło, miało miejsce dawno temu i od tamtej pory i on, i ty mieliście udane małżeństwa. Nie ma powodu, żebyście nie byli dla siebie uprzejmi, a nawet serdeczni i żeby jego obecność miała ci zepsuć pobyt w Stonedown.
Tyle, że Klara już zachowała się w stosunku do niego niegrzecznie. Przypomniał jej niesłychanie krępującą sytuację, w której się z jego winy znalazła. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie początek tego zjazdu towarzyskiego.
– Nawet jeśli bylibyśmy dla siebie mili, to przecież nie tylko lady Pariston pamięta, co się wtedy wydarzyło. Ci, co wiedzą, nie omieszkają tego przypomnieć. Szczególnie można tu liczyć na lorda Westbooka i lady Fulton – znasz przecież ich złośliwość. Mówiłam ci, co powiedzieli o mnie, kiedy byliśmy tu ostatnim razem. Cały dom się o tym dowiedział.
– Wiele się od tamtej pory zmieniło. – Anna położyła Klarze ręce na ramionach. – Nie ma powodu, dla którego i oni, i wszyscy inni nie mieliby dostrzec w tobie spokojnej, pewnej siebie kobiety.
Klara nie byłaby w stosunku do siebie tak szczodra w komplementach. Miała nadzieję, że ludzie, w szczególności lord Delamare, dostrzegą w niej dojrzałą kobietę, markizę, a nie tylko głupiutką dziewczynę sprzed lat. Nie, z pewnością już nie była naiwną i posażną panną ze wsi, którą łatwo oszukać. Obecna Klara to doświadczona, obyta w świecie kobieta, która nie da sobie byle czym zamydlić oczu, nie ulegnie pierwszemu lepszemu spryciarzowi. Wszyscy, łącznie z Hugh, szybko się o tym przekonają.
– Tak, masz rację. To, że on się tutaj znalazł, jeszcze nie znaczy, że muszę z nim rozmawiać. Po prostu spróbuję go unikać.
– Nie zapominaj tylko, że prawdopodobnie przy każdym obiedzie będziesz siedziała obok niego – uświadomiła jej Anna, zniżając głos.
Wyraźnie sfrustrowana Klara westchnęła. Gdyby lokaj nie wtaszczył już na górę kuferka z jej rzeczami i gdyby pokojowa Mary nie zaczęła rozwieszać w szafie sukien, z pewnością kazałaby odnieść swój bagaż do powozu i wróciłaby do domu. Tyle że tam nic na nią nie czekało poza samotnymi nocami i dniami, które spędzała na czytaniu i przyglądaniu się figlom Jamesa i Lillie, co budziło tęsknotę za własnymi dziećmi. Mogła albo wyjechać i poddać się melancholii, albo pozostać na drodze do lepszego życia, otwierając się na nową miłość. Była tu po to, by udowodnić sobie i innym, że się zmieniła. Nie pozwoli, żeby Hugh zachwiał jej wiarą w siebie, tak jak próbował to zrobić sześć lat temu. Zamierzała w tym sezonie dobrze się bawić. A Hugh nic do tego.
Tymczasem Hugh dalej przewracał kartki iluminowanego rękopisu. Próbował skupić się na tekście, ale widział jedynie Klarę. Gdy tylko weszła do biblioteki, wróciło wspomnienie tamtego świątecznego balu, kiedy to trzymał ją w ramionach, a jej drobne ciało do niego lgnęło. Słyszał jej cichutkie westchnienia i czuł na szyi delikatny dotyk palców, napierające na niego dziewczęce biodra. Pieszcząc nieosłonięte plecy Klary nad dekoltem, czuł, jak drży z rozkoszy.
Kiedy przed laty siedział naprzeciwko niej przy stole w rodzinnym domu Adama, nie zwróciła jego uwagi w większym stopniu niż młodsze rodzeństwo innych przyjaciół. Dopiero kiedy na początku tamtego pamiętnego świątecznego balu weszła do salonu lady Tillman w skromnej sukience, która nie była w stanie ukryć krągłości jej bioder i obfitości piersi, wtedy dostrzegł w niej kobietę. Nawet najskromniej ubrana robiła na nim wielkie wrażenie i tylko z najwyższym trudem ukrył zdumienie na widok zmian, jakie w niej zaszły. Jej dziewczęce zainteresowania też się zmieniły, nie tylko figura. Już nie była tyczkowatą siostrą jego najserdeczniejszego przyjaciela. Stała się kobietą, od której nie mógł oderwać oczu, którą mógł sobie wyobrazić jako panią Everburg Manor.
W tej kobiecie, która dzisiaj na jego widok otworzyła ze zdziwienia pełne usta, by je po chwili zamknąć z niesmakiem, nie było nic z tamtej uroczej dziewczyny. Zmieniły ją małżeństwo i utrata męża, tak jak jego zmieniły podobne doświadczenia. Zwykła młoda dziewczyna, która go wtedy zauroczyła, dojrzała, a jej prosty sposób noszenia się ustąpił miejsca londyńskiej elegancji. Jej twarz, kiedyś pełna ciepła i miłości, teraz przybrała ostry wyraz, ale musiał przyznać, że zasłużył na jej gniew. Kiedy pochylała się nad pergaminem, na jej twarzy widać było smutek.
Przewracając karty manuskryptu, Hugh zatrzymał się na tej, która przedstawiała kobiety płaczące u stóp krzyża. Ich pełne bólu twarze przypomniały mu Klarę, kiedy ją obserwował z drugiego końca biblioteki. Nie chciał przerywać jej tej chwili zadumy. Kiedy na nią patrzył, wróciły wspomnienia sprzed sześciu lat - tamta Wigilia i ból, jaki odczuwał po otrzymaniu listu od lorda Matthews. Lord informował go, że ostatecznie wyraża zgodę na życzenia Hugh co do posagu jego córki, toteż Hugh może już ogłosić swoje zaręczyny z lady Hermioną Matthews. Wrócił też żal, który dręczył go, gdy opuszczał Stonedown i Klarę. Wspomnienie jej rozpaczy, gdy spotkała się z nim w tym samym pokoju, miało siłę oskarżenia, które chwilę temu rzuciła mu w twarz.
Łowca posagów. Bzdura. Uderzył ręką w stojak, który zachwiał się gwałtownie. Nie ożenił się z Hermioną dla pieniędzy, ale z poczucia obowiązku wobec rodziny. Ciągle jeszcze nawiedzały go wspomnienia lodowatych zim w Everburgu, gdzie jego rodzice walczyli o to, by ogrzać chociaż kilka pokojów. W tym samym czasie jego dziadek trwonił pieniądze ze swoją drugą żoną aktorką. Miał przed oczami zatroskane twarze matki i ojca. Kiedy wreszcie utracjuszowskie życie dziadka dobiegło końca, pozostały po nim wielkie długi do popłacenia, a standard życia jego rodziny jeszcze bardziej się obniżył. Rodzice robili wszystko, żeby mu oszczędzić trosk związanych z ich sytuacją materialną, ale opowieści o rycerzach i smokach niewiele mogły pomóc, gdy brakowało jedzenia. Kiedy byli już na dobrej drodze do wyjścia na prostą, serce ojca, znękane latami napięć, w końcu nie wytrzymało. Na jego pogrzebie Hugh przysiągł sobie, że zrobi wszystko, by matka zaznała wreszcie wygód i dobrobytu, na jaki zasługiwała jako markiza. Jego ślub z Hermioną stwarzał szansę na zapewnienie matce godziwych warunków życia. Zresztą Hugh nigdy nie żałował swojej decyzji. Żałował tylko młodzieńczego braku rozwagi, z jakim potraktował uczucia Klary, szczególnie dzisiaj, ale przecież nie mógł nic zrobić, żeby zmienić przeszłość. Mógł tylko iść do przodu i właśnie tak zamierzał postępować.
Opuścił bibliotekę w poszukiwaniu Adama i towarzystwa. Miał dość samotności i żalów. To nieustanne wyrzuty sumienia sprawiły, że po śmierci Hermiony popełnił w Londynie zbyt wiele błędów. Jeśli więc reakcja Klary na jego obecność stanowiła dla niego wskazówkę, jak jest obecnie postrzegany, to będzie musiał pracować nad sobą ze zdwojoną siłą. Pora na zmianę niekorzystnego wizerunku. I Klara, i inni z pewnością słyszeli to i owo o jego londyńskich wyczynach. Większość tych opowieści była nieprawdziwa albo przynajmniej przesadzona, ale to nie miało znaczenia. Kiedyś podziwiano go zarówno dla jego zalet, jak i starego tytułu, którym się szczycił. Był ogólnie znany jako szacowny markiz, a nie potomek dziadka, po którym odziedziczył upodobanie do życia na krawędzi. Od wczesnych lat pracował na opinię przyzwoitego człowieka, a trzy lata wystarczyły, żeby ją zniszczyć. Ale on jeszcze dowiedzie, że warto mu zaufać. Przeszedł korytarzem do sali bilardowej, gdzie spotkał Adama i wielu innych dżentelmenów. Każdy z nich trzymał w ręku kieliszek brandy, urozmaicając sobie grę popijaniem i towarzyską pogawędką. Od czasu do czasu wdzierała się do sali gromadka dzieci, których hałaśliwy gwar mieszał się z rozmowami grających mężczyzn. Był to okres świątecznego wybaczania i wszyscy tolerowali figle malców. Hugh liczył na to, że ta skłonność do wybaczania obejmie również dorosłych, ze szczególnym uwzględnieniem jego osoby.
– Miło cię widzieć, Delamare. – Adam poklepał go po plecach i wręczył mu kieliszek brandy. Zaraz jednak uświadomił sobie, że Hugh skończył z piciem, i odstawił alkohol z powrotem na tacę przechodzącego lokaja. – Przepraszam, zapomniałem – powiedział.
– Są chwile, kiedy tego żałuję. – Hugh spojrzał na brandy, której widok przypomniał mu miłe pieczenie w gardle, jednak zwalczył pokusę. Zrezygnował, bo przecież jest człowiekiem, który dotrzymuje swoich postanowień. Przynajmniej obecnie.
Adam przechylił głowę i spojrzał na niego znacząco.
– Rozumiem, że już widziałeś się z Klarą, tak?
– Owszem, ale nie była mi szczególnie rada.
– Specjalnie mnie to nie dziwi. – Adam nie patrzył na Hugh. Zakręcił kieliszkiem brandy i pociągnął z niego obficie. – Nie wiedziała, że tu będziesz.
– Nie powiedzieliście jej? – Hugh miał ochotę wziąć od Adama kieliszek z brandy i rozbić mu go na głowie. – Przecież po to do ciebie napisałem, żebyś ją uprzedził. Liczyłem, że łatwiej przeżyje nasze ponowne spotkanie. – Tymczasem każde słowo, jakie padło między nimi w bibliotece, pełne było napięcia.
– Gdybym jej powiedział, że się wybierasz do Stonedown, toby po prostu nie przyjechała. Wiesz, jak to jest. Nikt nie lubi przypominać sobie przykrych sytuacji.
Jasne, to przecież oczywiste, pomyślał zgryźliwie Hugh.
– Tak czy owak, teraz nie ma to już żadnego znaczenia – ciągnął Adam. – Jesteście tu oboje i pierwsze spotkanie macie za sobą. Jestem przekonany, że doskonale sobie z tym poradzicie.
– Chciałbym podzielać twój optymizm.
– No cóż, mamy sezon cudów i w ogóle…– Adam kuksnął przyjaciela w ramię, wziął do ręki kij i pochylił się nad stołem, kończąc w ten sposób rozmowę. Adam był jednym z nielicznych przyjaciół Hugh z przeszłości, którzy potrafili dostrzec w nim więcej zalet niż wad. Hugh był więc zobowiązany do przyzwoitego zachowania, szczególnie ze względu na Klarę. Adam, który wcześniej odziedziczył swój tytuł, dobrze wiedział, jakie są powinności człowieka utytułowanego, a poza tym znał sytuację rodzinną przyjaciela. Jednak mimo całej wyrozumiałości wobec błędów Hugh, często podkreślał, że wypełnianie obowiązków nie powinno iść w parze z ranieniem drugiej osoby.
– Wspaniały strzał, Exton – mruknął lord Tillman poprzez bujne wąsy. Jedną rękę położył na wydatnym brzuchu, w drugiej trzymał kieliszek brandy. Był wysoki, miał patykowate nogi, długie, chude ręce i obfitą czuprynę. Pochodził ze starego arystokratycznego rodu, ale nie przywiązywał do tego zbyt wielkiej wagi. Hrabia Tillman wraz z żoną stanowili najsympatyczniejszą parę gospodarzy, jakich Hugh kiedykolwiek spotkał. Żadne z nich nie miało nic przeciwko zaproszeniu go na święta, gdy pod koniec sezonu towarzyskiego zwrócił się do nich w tej sprawie. Był wdzięczny państwu Tillmanom za wsparcie i szansę powrotu do śmietanki towarzyskiej Londynu. Jeśli wszyscy potraktują go w równie oschły sposób jak Klara, miał przed sobą długą, mozolną drogę.
Hugh z trudem tłumił ziewanie, przyglądając się grze. Zamierzał kiedyś urządzić podobne przyjęcie w Everburgu, niestety bez lady Delamare, która by wraz z nim witała gości, było to niemożliwe. Znów będzie musiał liczyć na czyjąś pomoc. A więc kolejne niespełnione marzenie, szczególnie jeśli sąd rozstrzygnie sprawę Everburga na jego niekorzyść.
Spojrzał na brandy – miał ochotę zgarnąć wszystkie kieliszki na podłogę, ale zdołał powstrzymać ten odruch. Kiedy został piątym markizem, zrobił wszystko zgodnie z oczekiwaniami: spłacił pieniędzmi Hermiony ostatnie długi. Przez znajomych lorda Matthews próbował zjednać sobie wpływowych lordów, by zyskać dostęp do kosztownych adwokatów, którzy mieli mu pomóc wygrać zaległe sprawy w sądzie. Niestety to wszystko okazało się za mało. Majątek był zagrożony, ponieważ pewien szkocki lord utrzymywał, że dziadek Hugh zapisał mu Everburg w zamian za dożywocie i spłatę części długów. Szkot był posiadaczem kilku listów, z których wynikało, że istniała jakaś umowa pomiędzy nim a dziadkiem Hugh, a także dowody wpłaty pewnych sum na rzecz starszego pana. Brakowało jednak podpisanego kontraktu. Gdyby Hugh taki dokument przedstawił, można by wreszcie rozstrzygnąć sprawę. Jednak gdyby zapadł wyrok niekorzystny dla Hugh, wszystko, co zrobili w celu ocalenia majątku jego rodzice, on i Hermiona, poszłoby na marne.
Hugh wyprostował się i powitał serdecznie sir Nathaniela. Postanowił stawić czoła nieoczekiwanemu wyzwaniu. Równie odważni w chwilach próby byli jego rodzice. Jemu też do chwili śmierci Hermiony nie brakowało odwagi, jednak potem znalazł się na dnie piekła. Na szczęście miał to już za sobą. Od chwili jej śmierci popełnił wiele błędów, ale zarówno te błędy, jak i zło, które spowodowały, miały już wkrótce stać się przeszłością. Będzie znów cieszył się szacunkiem i sympatią tych ludzi, a w sprzyjających okolicznościach także i Klary. Był markizem, zamierzał raz jeszcze przywrócić godność sobie i temu tytułowi.