Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Najlepsze wciąż musi przyjść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 listopada 2023
Ebook
37,99 zł
Audiobook
40,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Najlepsze wciąż musi przyjść - ebook

Kiedy przeszłość nie daje o sobie zapomnieć, teraźniejszość staje się więzieniem…

Filip Graff do niedawna cieszył się opinią niezawodnego fotografa. Wszystko jednak zmieniło się, kiedy stracił miłość swojego życia. Teraz każdy nowy dzień jest dla niego wyzwaniem. Wyzwaniem, które zaczyna go przerastać.

Jedna obietnica złożona przyjacielowi może odmienić jego los. Filip niechętnie rusza do schroniska, by po raz pierwszy od tragicznych wydarzeń chwycić za aparat i zrobić zdjęcia podopiecznym. Tam poznaje Ninę – młodą dziewczynę o różowych włosach, która wydaje się mu zbyt radosna. Okazuje się jednak, że oboje muszą zmierzyć się ze swoją przeszłością.

Być może razem uda się im przezwyciężyć mrok, bo przecież… Najlepsze wciąż musi przyjść, prawda?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-969597-1-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORKI

Ta książka nie po­wsta­łaby gdyby nie mu­zyka. Dźwięki to­wa­rzy­szyły mi pod­czas każ­dej chwili, jaką spę­dza­łam na two­rze­niu hi­sto­rii pew­nego fo­to­grafa.

Pro­szę, po­święć­cie czas, by wsłu­chać się w utwory, które tu­taj wy­mie­ni­łam. Je­śli je­ste­ście tak samo le­niwi jak ja, przy­go­to­wa­łam dla Was play­li­stę na Spo­tify. My­ślę, że znaj­dzie­cie mnie tam bar­dzo ła­two. Szu­kaj­cie pod ha­słem „Pho­to­graph”.

A te­raz za­pra­szam Was do świata peł­nego mroku.

Po­znaj­cie Fi­lipa.

M.PRO­LOG

Ju­lio, skar­bie…

Prze­pra­szam. Wiem, jak ba­nal­nie i ma­łost­kowo to brzmi, jed­nak żadne inne słowo nie przy­cho­dzi mi do głowy.

Wiem, że mi nie wy­ba­czysz. Na­wet tego nie ocze­kuję. Ta­kich krzywd po pro­stu się nie za­po­mina. Na­wet gdy­byś mo­gła. Mogę je­dy­nie obie­cać, że sam so­bie nie prze­ba­czę ni­gdy.

Pi­szę ten list z jesz­cze jed­nego po­wodu. Chcę się po­że­gnać. Ktoś mą­dry po­wie­dział mi, że to do­bry spo­sób, że da mi uko­je­nie, po­zwoli ru­szyć da­lej. Oba­wiam się, że nie miał po­ję­cia, o czym mówi. Nie można ru­szyć da­lej, kiedy droga do­bie­gła końca. Nie można żyć, je­śli się umarło. Nie można od­na­leźć się w świe­cie, który prze­stał ist­nieć.

Może jed­nak wła­śnie na to so­bie za­słu­ży­łem? Będę żył, ist­niał, od­dy­chał. Kara bez od­ku­pie­nia win.

Pa­mię­tasz ten dzień, kiedy się po­zna­li­śmy? Nie chcia­łaś po­dać mi swo­jego imie­nia. Za­czą­łem zga­dy­wać. Rzu­ci­łem pierw­sze, ja­kie wpa­dły mi do głowy. Ostat­nim była „Ju­lia”. Za­śmia­łem się. Po­wie­dzia­łem, że tak piękna ko­bieta nie może mieć tak ba­nal­nego imie­nia. Wów­czas po raz pierw­szy uśmiech­nę­łaś się do mnie, a ja prze­pa­dłem.

Ko­cham Cię.

Nie umiem prze­stać.

F.ROZDZIAŁ 1

Zabierz mnie

I know the fe­eling

Of fin­ding your­self stuck out on the ledge.

And there ain’t no he­aling

From cut­tin’ your­self with the jag­ged edge.

Nic­kel­back, Lul­laby

Pisz­cze­nie bu­dzika zmu­siło mnie do roz­war­cia po­wiek. Dwie­ście sześć­dzie­siąty piąty raz roz­po­czy­na­łem dzień od tej sa­mej my­śli – to moja kara. Wy­cią­gną­łem rękę po te­le­fon le­żący na szafce obok łóżka. Ze­ga­rek wska­zy­wał ósmą zero je­den. Wy­łą­czy­łem iry­tu­jący dźwięk i przy­mkną­łem oczy. Szybko jed­nak ze­rwa­łem się, bo wie­dzia­łem, jak bar­dzo ku­szące by­łoby zo­stać w po­ścieli cały dzień. Ale nie mo­głem.

Żyć. Ist­nieć. Od­dy­chać.

Wes­tchną­łem i skie­ro­wa­łem się do ła­zienki. Ogar­nię­cie się za­jęło mi mniej niż pięć mi­nut. Zbie­głem po scho­dach i zna­la­złem się w sa­lo­nie po­łą­czo­nym z prze­stronną kuch­nią. To miej­sce rów­nież stało się ele­men­tem mo­jej kary. Szyb­kie śnia­da­nie, ku­bek go­rą­cej kawy i by­łem go­towy do wyj­ścia. Zgar­ną­łem z fo­tela moją torbę, za­mkną­łem drzwi domu i prze­mie­rzy­łem krótki chod­nik, by po chwili wsiąść do wy­słu­żo­nego forda.

Kry­tycz­nie spoj­rza­łem na sfa­ty­go­waną ka­ro­se­rię i jesz­cze pa­skud­niej­sze wnę­trze. Było mnie stać na lep­sze auto. Jed­nak nie mo­głem go ku­pić. Ko­lejny punkt z li­sty kar. Zresztą, na­wet nie chcia­łem. Po co? Nie za­biorę sa­mo­chodu do grobu, a tam prę­dzej czy póź­niej mia­łem wy­lą­do­wać.

Każdy kie­dyś umrze…

Głos w mo­jej gło­wie przy­po­mi­nał mi Jej słowa w naj­mniej od­po­wied­nich mo­men­tach. Tym ra­zem usły­sza­łem go, kiedy sta­łem na świa­tłach. Do­piero trą­bie­nie z tyłu przy­wró­ciło mnie do rze­czy­wi­sto­ści. Wró­ci­łem tu­taj nie­chęt­nie. Wrzu­ci­łem je­dynkę, zwol­ni­łem sprzę­gło i przy­po­mnia­łem so­bie, że po­wi­nie­nem od­dy­chać.

Kilka chwil póź­niej za­trzy­ma­łem się pod si­łow­nią Janka – mo­jego naj­lep­szego (i je­dy­nego) przy­ja­ciela. Od za­wsze uwiel­bia­łem wy­si­łek fi­zyczny. Ostat­nimi czasy oka­zało się, że dzięki mor­der­czym ćwi­cze­niom mogę w miarę nor­mal­nie funk­cjo­no­wać. O ile w ogóle w moim przy­padku można mó­wić o ja­kiej­kol­wiek nor­mal­no­ści.

– Cześć, stary – przy­wi­ta­łem się, kiedy wsze­dłem już do środka.

Ja­nek. Kurwa, ależ to imię do niego pa­so­wało. Mój kum­pel przy­po­mi­nał niedź­wie­dzia. Wy­soki, sze­roki, owło­siony. Lu­dzie scho­dzili mu z drogi na ulicy, a la­ski brały za pół­główka. Oczy­wi­ście, były to tylko po­zory. Ja­nek miał na swoim kon­cie dok­to­rat z nauk hu­ma­ni­stycz­nych, był pa­cy­fi­stą i uwiel­biał zwie­rzęta. A ja uwiel­bia­łem jego. Gdyby nie on… O tym nie po­wi­nie­nem jed­nak my­śleć.

– Ro­bimy dziś spa­ring? – za­py­tał mnie w od­po­wie­dzi. Ni­gdy nie lu­bił mar­no­wać słów. Je­dyny te­mat, nad któ­rym mógł roz­pra­wiać go­dzi­nami, to li­te­ra­tura.

– Nie dziś – od­par­łem.

Cza­sami za­miast tre­ningu na­pie­prza­li­śmy się w klatce. Ja­nek pa­rał się w swoim ży­ciu wie­loma za­wo­dami. Jed­nym z nich były walki MMA. Tak, wiem, co mo­że­cie so­bie o nim po­my­śleć. Pa­cy­fi­sta w klatce. Cóż… Nie wszystko w na­szym ży­ciu jest tylko białe i czarne. Ale to prze­cież wie­dzą wszy­scy.

Skie­ro­wa­łem się do szatni, prze­bra­łem, wci­sną­łem w uszy słu­chawki i włą­czy­łem play­li­stę na Spo­tify. Dla więk­szo­ści osób na tym glo­bie wszyst­kie te czyn­no­ści były nor­mal­nym cią­giem zda­rzeń. Ni­czym nad­zwy­czaj­nym. Ja przy każ­dej mu­sia­łem wal­czyć z gło­sem w mo­jej gło­wie, który krzy­czał, że na to nie za­słu­guję. Przy­zwy­cza­iłem się jed­nak do niego. Był mi naj­wier­niej­szym kom­pa­nem.

Kiedy w uszach usły­sza­łem pierw­sze dźwięki Di­stur­bed, za­czą­łem biec po bieżni. Za­tra­ci­łem się w mu­zyce. Ona w po­łą­cze­niu z wy­sił­kiem da­wała mi chwi­lowe wy­tchnie­nie. Wy­łą­czy­łem my­śle­nie.

Dwie go­dziny póź­niej pró­bo­wa­łem opu­ścić si­łow­nie tak, by nikt mnie nie za­cze­pił. Nie­stety, nie było mi to dane. Przy re­cep­cji cze­kał Ja­nek i spo­glą­dał na mnie spod byka. Cho­ciaż, je­śli mam być szczery, Jaś za­wsze i na wszyst­kich tak pa­trzył.

– Co tam? – za­py­ta­łem, by przy­spie­szyć nie­unik­nione.

– Po­je­dziesz do schro­ni­ska – po­wie­dział. Nie za­py­tał, tylko oznaj­mił. Ko­cha­łem tego go­ścia, ale cza­sami mia­łem ochotę dać mu w ryj.

– Nie wy­daje mi się – rzu­ci­łem i pró­bo­wa­łem go mi­nąć, jed­nak po­ło­żył na moim barku swoją wielką łapę, żeby mnie za­trzy­mać. – Kurwa… – wark­ną­łem.

Ja­nek truł mi o tym schro­ni­sku od ty­go­dni. Nie chcia­łem się zgo­dzić. Na­wet nie wcho­dzi­łem z nim w dys­ku­sje na ten te­mat. Po pro­stu nie. Prze­cież nie cho­dziło o to, że mam coś prze­ciwko psom czy in­nym czwo­ro­no­gom. Kie­dyś na­wet chcia­łem mieć psa, ale o tym nie będę my­ślał, bo zwa­riuję do reszty. Po pro­stu ro­zu­mia­łem, o co mu cho­dzi. Chciał udo­wod­nić mi, że je­stem zdolny do czy­nie­nia do­bra. Tak, wła­śnie tak ar­gu­men­to­wał ten po­ro­niony po­mysł. A ja nie je­stem, kurwa, zdolny do ni­czego.

– Cze­kają na cie­bie. – Ja­nek ode­zwał się twar­dym gło­sem. – Po­je­dziesz albo cię tam za­wiozę – do­dał jesz­cze.

– Kurwa… – wark­ną­łem po­now­nie.

Wie­dzia­łem, że nie od­pu­ści. Był jesz­cze bar­dziej uparty niż ja, choć zde­cy­do­wa­nie rza­dziej pró­bo­wał po­sta­wić na swoim. Kiedy jed­nak to ro­bił, nikt nie miał z nim szans.

Nie od­po­wie­dział. Po­kle­pał mnie po gło­wie jak po­słusz­nego psiaka i znik­nął na za­ple­czu. Je­dy­nie fakt, że za­wdzię­cza­łem temu skur­czy­by­kowi ży­cie, po­wstrzy­mał mnie od pier­dol­nię­cia drzwiami. Wy­le­cia­łem na ze­wnątrz, wsia­dłem do forda i ude­rzy­łem ze zło­ścią w kie­row­nicę.

Do­bra. Po­jadę tam. Ale bę­dzie to pierw­szy i ostatni raz, kiedy po­zwa­lam Jan­kowi po­wal­czyć o moje czło­wie­czeń­stwo.Wcho­dzę do sali lekko spóź­niony. Wczo­raj­sza im­preza dała mi nie­źle po­pa­lić, więc obu­dzi­łem się dzi­siaj z po­twor­nym ka­cem. A po­tem nie mo­głem zna­leźć mo­jego apa­ratu. Kurwa, wie­dzia­łem, że to wyj­ście było błę­dem. Jak jed­nak mo­głem od­mó­wić Jan­kowi? Nie mo­głem. Nie, kiedy wy­grał swoją pierw­szą walkę.

– Pan Graff… Cóż za za­szczyt mnie spo­tkał – mówi pro­fe­so­rek, który nie­mi­ło­sier­nie mnie wkur­wia.

Wszystko ro­zu­miem. Można być mi­ło­śni­kiem ana­lo­gów. Można na­wet być mi­strzem kla­sycz­nej fo­to­gra­fii. Ale je­bać stu­den­tów za samo po­sia­da­nie cy­frówki? Chore. No do­bra, przy­znam, że tro­chę za­słu­ży­łem. W końcu jako je­dyny z roku wy­kłó­ca­łem się z Dą­brow­skim na te­mat wyż­szo­ści fo­to­gra­fii cy­fro­wej nad ana­lo­gową. By­łem pe­wien, że mnie znie­na­wi­dził. By­łem też pe­wien, że będę miał pro­blem z za­li­cze­niem jego za­jęć.

– Pro­szę wy­ba­czyć spóź­nie­nie – mru­czę.

Czuję na so­bie spoj­rze­nia kil­ku­na­stu osób. Sły­szę na­wet ja­kieś ci­che par­sk­nię­cie. Od ja­kie­goś czasu stu­denci cho­dzą na za­ję­cia Dą­brow­skiego je­dy­nie po to, by po­słu­chać na­szych kłótni. No cóż.

– Zaj­mij miej­sce – od­po­wiada pro­fe­sor, igno­ru­jąc moje prze­pro­siny. – Z tyłu – do­daje.

Za­ci­skam zęby, ale po­słusz­nie idę na tył. Ozna­cza to jedno – jako ostatni będę mógł zro­bić zdję­cia mo­delce. Czyli się na­cze­kam i przy oka­zji na­wkur­wiam.

– Dzi­siaj ćwi­czymy akty – sły­szę Dą­brow­skiego, któ­remu od­po­wiada kilka pod­eks­cy­to­wa­nych gło­sów. – Spo­koj­nie, chłopcy – śmieje się – ocze­kuję od was pro­fe­sjo­na­li­zmu.

Kilka osób chrząka ner­wowo. Nikt nie chce pod­paść temu kon­kret­nemu pro­fe­so­rowi. No, może oprócz mnie. Cze­kam, aż po­jawi się mo­delka, i słu­cham pier­do­le­nia wy­kła­dowcy. Mówi o usta­wie­niu świa­tła, dłu­go­ści eks­po­zy­cji i in­nych kwe­stiach, które są prze­cież pod­stawą na tym kie­runku. Dą­brow­ski my­śli jed­nak, że je­śli bę­dzie nas je­bał na każ­dym kroku, udo­wodni nam, jak słabi je­ste­śmy. Du­pek.

Na­gle drzwi otwie­rają się, a w progu wi­dzę Ją. Omia­tam spoj­rze­niem Jej syl­wetkę. Jest… piękna. Nie, to za mało, jest zja­wi­skowa. Bu­rza ru­dych lo­ków pod­ska­kuje z każ­dym Jej kro­kiem, a ro­ze­śmiane oczy wy­ła­pują mnie z tłumu, jakby przy­cią­gnięte siłą mo­jego spoj­rze­nia. Pusz­cza mi oczko, a ja od­wra­cam wzrok. Kręcę się na krze­śle i chrzą­kam ner­wowo. Nie mam od­wagi, by pod­nieść głowę.

– Cho­lera, ale la­ska… – Sły­szę mo­jego kum­pla Radka, który sie­dzi obok.

Za­ci­skam zęby. To ir­ra­cjo­nalne, ale nie chcę, by tak o Niej my­ślał. Czuję… za­zdrość, choć ta dziew­czyna jest mi zu­peł­nie obca. Pod­no­szę wzrok i znów spo­ty­kam się z Jej zie­lo­nym spoj­rze­niem. Znów pa­trzy tylko na mnie. Rzuca mi wy­zwa­nie. Spo­glą­dam na nią, kiedy bez skrę­po­wa­nia ściąga przez głowę białą ko­szulkę. Pod nią nie ma nic. Mam wra­że­nie, że za­raz pęk­nie mi szczęka, tak mocno ją za­ci­skam. Wi­dzę, jak Ona śmieje się pod no­sem. Wszy­scy w sali mie­rzą Ją spoj­rze­niami. Pa­nuje ci­sza. Każdy jest przy­tło­czony Jej bez­tro­ską, ra­do­ścią i bra­kiem skrę­po­wa­nia.

Dą­brow­ski w końcu przy­tom­nieje. Mówi, że nie musi się bar­dziej roz­bie­rać. Sa­dza Ją na krze­sełku, po czym po­daje biały ma­te­riał, któ­rym ma osło­nić bio­dra skryte je­dy­nie cien­kim ma­te­ria­łem krót­kich spode­nek. Za Nią wisi białe płótno, które pięk­nie kon­tra­stuje z Jej ogni­stymi wło­sami.

Jest tak cho­ler­nie piękna.

Se­kundy i mi­nuty mi­jają mi jak w tran­sie. Nie po­tra­fię od­wró­cić od Niej spoj­rze­nia. Je­stem za­cza­ro­wany. Czuję się jak na haju. Kiedy w końcu nad­cho­dzi moja ko­lej, słońce jest już ni­sko i za­gląda do sali przez od­sło­nięte okna. Dą­brow­ski je za­sła­nia, ale pro­szę go, by tego nie ro­bił. Pod­cho­dzę bli­żej. Usta­wiam apa­rat. Ro­bię se­rię zdjęć. Uśmie­cham się pod no­sem.

Choć przez kilka go­dzin pa­trzyła przed sie­bie, po­ka­zu­jąc wszyst­kim swoją siłę, te­raz jej oczy są spusz­czone. Lekko za­ró­żo­wione po­liczki pod­kre­ślają ko­lor ust. Uśmie­cha się lekko. W bla­sku słońca wy­raź­nie wi­dzę Jej piegi.

Jest cu­downa.

Szybko koń­czę. Wy­star­czyło mi pięć mi­nut, by uchwy­cić Jej piękno. To naj­lep­sze zdję­cia, ja­kie do­tąd zro­bi­łem.

– Ni­gdy wię­cej nie bę­dziesz po­zo­wać nago przed in­nymi męż­czy­znami – mó­wię do niej, kiedy ra­zem opusz­czamy salę.

Śmieje się. A ja wiem, że prze­pa­dłem.

– Jak masz na imię? – py­tam.

– Zgad­nij.ROZ­DZIAŁ 2

Spadam

It’s too bad, it’s too bad,

Too late, so wrong, so long.

It’s too bad, we had no time to re­wind.

Nic­kle­back, Too bad

Kiedy za­trzy­ma­łem się pod schro­ni­skiem, na­wet przez za­mknięte drzwi do­cie­rał do mnie od­głos uja­da­nia. Kurwa, ile tu­taj mają psów? Sry­lion? Wy­sia­dłem z auta. Czu­łem krą­żący w ży­łach wkurw. To bę­dzie za­je­bi­ście do­bry dzień. Ja­siek słono mi za to za­płaci.

Wy­ją­łem z ba­gaż­nika torbę i na­rzu­ci­łem ją so­bie na ra­mię. Im szyb­ciej będę miał to za sobą, tym le­piej dla mnie i ca­łego świata, któ­rego nie roz­walę ze zło­ści. Szyb­kim kro­kiem skie­ro­wa­łem się do bu­dynku z na­pi­sem „Ad­mi­ni­stra­cja” nad drzwiami. Za­pu­ka­łem. Nic. Zero od­po­wie­dzi.

– Kurwa… – wy­mam­ro­ta­łem pod no­sem i na­ci­sną­łem klamkę.

Za­mknięte. No ja­sne, że za­mknięte. Prze­tar­łem twarz i zer­k­ną­łem na ze­ga­rek. Do­cho­dziła dwu­na­sta. Po­woli za­czy­na­łem czuć głód. Czy Ja­nek nie mó­wił, że ktoś ma tu­taj na mnie cze­kać? Mia­łem na­dzieję, że to bę­dzie szybka ak­cja. A te­raz zo­sta­łem zmu­szony do spa­ceru mię­dzy klat­kami roz­sza­la­łych zwie­rza­ków w po­szu­ki­wa­niu ja­kie­go­kol­wiek czło­wieka. Swoją drogą, nikt tu­taj nie oba­wia się kra­dzieży albo wła­ma­nia? Ktoś po­wi­nien pil­no­wać tego graj­dołka, do cho­lery!

Do­bra. Na­krę­ca­łem się. Tak, mo­że­cie mnie ska­zać. Moja re­ak­cja była nie­współ­mierna do wy­da­rzeń, jed­nak nic nie mo­głem na to po­ra­dzić. Po pro­stu nie chcia­łem tu­taj być. Nie chcia­łem, by Ja­nek an­ga­żo­wał mnie w ja­kie­kol­wiek ak­cje. Nie chcia­łem być czło­wie­kiem.

Żyć. Ist­nieć. Od­dy­chać.

I każ­dego dnia od­bie­rać swoją karę. Nic wię­cej.

Pod­sze­dłem do okna w tym sa­mym bu­dynku i zaj­rza­łem do środka. We­wnątrz pa­no­wał nie­zły ba­ła­gan. W cen­trum po­miesz­cze­nia stało biurko przy­kryte chyba tu­zi­nem róż­nych te­czek i jesz­cze więk­szą ilo­ścią luź­nych kar­tek. Obok nich stał ku­bek pe­łen kawy albo her­baty, więc mo­głem mieć na­dzieję na to, że ktoś się tu­taj zjawi.

Na­gle szcze­ka­nie wo­kół mnie zro­biło się gło­śniej­sze. Zwie­rzaki w klat­kach za mo­imi ple­cami wa­rio­wały, a ja nie mia­łem po­ję­cia, co mo­gło być tego przy­czyną. Po­czu­łem jed­nak na ple­cach zimny dreszcz.

– Ha­zar! Stój! – Usły­sza­łem za sobą.

Od­wró­ci­łem się. Kurwa. Wprost na mnie le­ciało by­dle wiel­ko­ści ko­nia, a wo­kół jego łap fru­wała smycz. Nie zdą­ży­łem za­re­ago­wać, je­dy­nie od­ru­chowo osło­ni­łem ra­mie­niem torbę z apa­ra­tem. W na­stęp­nej se­kun­dzie pies po­pchnął mnie na ścianę, opie­ra­jąc łapy na mo­ich bar­kach. Jego pysk znaj­do­wał się kilka cen­ty­me­trów od mo­jej twa­rzy, a ja jak za­hip­no­ty­zo­wany wpa­try­wa­łem się w brą­zowe śle­pia, które czuj­nie mnie ob­ser­wo­wały. Przez głowę prze­mknęła mi je­dy­nie myśl, że to nie­moż­liwe. Kurwa, mia­łem po­nad sto osiem­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu. Nie ma na świe­cie tak wiel­kich psów!

– Ha­zar! – Usły­sza­łem po­now­nie. Zer­k­ną­łem nad głową by­dlaka, który na­dal przy­ci­skał mnie do ściany, ale mi­gnęło mi je­dy­nie coś ró­żo­wego. Pies za­sła­niał mi swoim wiel­kim łbem cały świat.

– Ha­zar! No pro­szę cię, złaź. – Ktoś pró­bo­wał od­cią­gnąć zwie­rzaka, jed­nak z mar­nym skut­kiem. Fu­trzak ani drgnął.

Kurwa.

– Siad – mruk­ną­łem bez więk­szej na­dziei na to, że to by­dlę mnie po­słu­cha.

O dziwo to zro­bił. Li­znął mnie po bro­dzie, którą po­wi­nie­nem zgo­lić już ja­kiś czas temu, i przy­cup­nął na swoim wiel­kim za­dku. Da­lej wpa­try­wał się we mnie z we­sołą miną, jakby wcale nie chciał mnie ze­żreć jesz­cze chwilę temu.

Od­wró­ci­łem wzrok od psa i aż unio­słem brwi ze zdzi­wie­nia. Tuż obok niego stał skrzat. Ja pie­przę, se­rio, praw­dziwy skrzat. Mała dziew­czyna o ró­żo­wych wło­sach do ra­mion wpa­try­wała się we mnie z prze­ra­że­niem i za­cie­ka­wie­niem jed­no­cze­śnie. Par­sk­ną­łem śmie­chem, kiedy zro­zu­mia­łem, że ów „Ha­zar” sięga jej do piersi. Dźwięk mo­jego wła­snego śmie­chu wpra­wił mnie w osłu­pie­nie. Chrząk­ną­łem ner­wowo i od­wró­ci­łem wzrok.

– Co cię tak bawi? – za­py­tała ni­skim i za­chryp­nię­tym gło­sem, który ni­jak nie pa­so­wał mi do wy­glądu le­śnej wróżki.

– Ty, skrza­cie – od­par­łem, a przy tym spoj­rza­łem na nią po­now­nie.

Wcią­gnęła po­wie­trze za­sko­czona moją od­po­wie­dzią. Na jej po­licz­kach po­ja­wiły się ogni­ste ru­mieńce. W ży­ciu nie wi­dzia­łem cze­goś, prze­pra­szam – ko­goś, ta­kiego. Wpa­try­wa­łem się w nią jak za­uro­czony, za­sta­na­wia­jąc się, czy ist­nieje na­prawdę.

– Ha­zar mógł zro­bić ci krzywdę! – fuk­nęła obu­rzona.

– Po­ra­dził­bym so­bie – od­par­łem.

Mruk­nęła coś pod no­sem i chwy­ciła smycz le­żącą na ziemi. Nie po­wiem, mia­łem nie­zły ubaw, ob­ser­wu­jąc, jak pró­buje zmu­sić psa, by po­szedł za nią. A by­dlak ani drgnął i na­dal bacz­nie mnie ob­ser­wo­wał.

Pod­sze­dłem do niej i wy­cią­gną­łem jej smycz z dłoni.

– Hej! – krzyk­nęła, ale ola­łem to, cmok­ną­łem na psa i ru­szy­łem przed sie­bie.

Ha­zar, czy jak tam to by­dle się na­zy­wało, ru­szył od razu. Chyba mnie po­lu­bił, bo we­soło mer­dał ogo­nem.

– Nie­sa­mo­wite… – Usły­sza­łem obok sie­bie. Zer­k­ną­łem w bok i za­uwa­ży­łem bie­gną­cego skrzata. Znów par­sk­ną­łem śmie­chem, kiedy zro­zu­mia­łem, że krót­kie nóżki dziew­czyny le­d­wie po­zwa­lają jej za mną na­dą­żyć.

– Że taki skrzat chciał utrzy­mać to by­dle? Ta, do­prawdy nie­sa­mo­wite – mruk­ną­łem pod no­sem.

– Nie, ge­niu­szu – od­parła, za­śmiaw­szy się. Ups, nie chcia­łem być za­bawny. Mó­wi­łem se­rio.

– Więc co? – Roz­mowa z nią spra­wiała mi dziwną przy­jem­ność. Uczu­cie nie­mal już przeze mnie za­po­mniane.

– Ha­zar. Pró­bo­wa­łam go wy­pro­wa­dzić na wy­bieg. Ten pies sporo prze­szedł. Od mie­sięcy przy­zwy­cza­jamy go do smy­czy. W do­datku za­wsze agre­syw­nie re­ago­wał na męż­czyzn. A cie­bie od razu po­lu­bił.

– Swój swo­jego po­zna… – mruk­ną­łem pod no­sem.

– Co? – za­py­tała.

Za­pa­trzy­łem się w jej oczy. Jedno było piwne, a dru­gie w po­ło­wie nie­bie­skie. Co, do chu…, po­my­śla­łem i jed­no­cze­śnie po­tkną­łem się o ja­kiś wy­sta­jący ka­mień. Na szczę­ście nie po­le­cia­łem na pysk. Udało mi się utrzy­mać rów­no­wagę, ale i tak sta­łem się obiek­tem kpin dziew­czyny obok. Na­wet Ha­za­rowi spodo­bała się ta nowa za­bawa, bo szczek­nął ra­do­śnie.

– Ta, wiem. To się na­zywa he­te­ro­chro­mia. – Wska­zała na swoje oczy.

– Gdzie go za­pro­wa­dzić? – za­py­ta­łem i od­wró­ci­łem wzrok. Nie chcia­łem jej po­zna­wać.

Wy­rzuty su­mie­nia wy­peł­niły całe moje ciało, na­pie­rały na skórę, roz­ry­wały żyły. Ten mały skrzat spo­wo­do­wał, że dwa razy wy­buch­ną­łem śmie­chem. Nie za­słu­gi­wa­łem na to. Mu­sia­łem się wy­co­fy­wać. Tu i te­raz. Ko­niec z po­ga­dusz­kami. Zro­bię zdję­cia, a po­tem spa­dam.

– Tam­ten boks. – Po­ka­zała na ko­jec kilka me­trów da­lej.

Skie­ro­wa­łem się we wska­zane miej­sce i wpro­wa­dzi­łem psa do środka. Od­pią­łem mu smycz i kuc­ną­łem obok, rów­na­jąc się z nim wzro­kiem. Pa­trzył na mnie oczami ko­goś, kto w ży­ciu nie­jedno już wi­dział. Mia­łem wra­że­nie, że ro­zu­mie mnie le­piej niż reszta świata. Po­dra­pa­łem go za uchem, a on szturch­nął mój po­li­czek mo­krym no­sem.

– Po­lu­bił cię. – Usły­sza­łem za ple­cami.

– Mhm. – To była moja je­dyna od­po­wiedź.

Wsta­łem i ka­za­łem psu zo­stać. Po chwili za­my­ka­łem już furtkę. Ha­zar na­dal sie­dział w miej­scu i wpa­try­wał się we mnie z ocze­ki­wa­niem.

– Do­bry pies – po­wie­dzia­łem, na co szczek­nął i po­ma­chał ogo­nem, ude­rza­jąc nim o zie­mię z głu­chym ło­sko­tem.

Spoj­rza­łem na wróżkę, która wpa­try­wała się we mnie ze zmarsz­czo­nymi brwiami.

– Je­stem Nina – po­wie­działa, wy­cią­ga­jąc do mnie swoją ma­lutką dłoń.

Uści­sną­łem ją i po­czu­łem dziwne mro­wie­nie. Jej skóra była pra­wie prze­ra­ża­jąco blada, a dłoń w mo­jej ła­pie wy­glą­dała jak ręka lalki. Pu­ści­łem ją szybko i mruk­ną­łem:

– Fi­lip. Fi­lip Graff. Mój kum­pel kon­tak­to­wał się z wami w spra­wie zdjęć. Ja­nek Ma­cie­jew­ski – tłu­ma­czy­łem się. Krę­po­wało mnie to jej wszyst­ko­wie­dzące spoj­rze­nie. Jakby za­glą­dała mi do du­szy.

– Tak, wszystko wiem. Chodź, za­pro­wa­dzę cię do biura. Szef pew­nie za chwilę się tam po­jawi i usta­li­cie szcze­góły. W ja­kie dni mo­żesz do nas wpaść? – za­py­tała i ru­szyła w drogę po­wrotną. Za ple­cami usły­sza­łem jesz­cze po­że­gnalne szczek­nię­cie Ha­zara, ale się nie od­wró­ci­łem. Na­wet ja nie je­stem ta­kim skur­wie­lem, żeby ro­bić nie­win­nemu zwie­rzę­ciu na­dzieję.

– Jak to dni? – za­py­ta­łem. Chyba cze­goś nie zro­zu­mia­łem. Prze­cież cho­dziło o kilka zdjęć, prawda? Zro­bię je od ręki i spa­dam.

– No tak. Czeka cię tro­chę pracy – za­śmiała się.

– Cze­kaj. Co tak wła­ści­wie usta­li­li­ście z Jan­kiem?

– Nie wiesz? – rzu­ciła, spo­glą­da­jąc na mnie z ukosa, a jedna z jej ciem­nych brwi pod­je­chała do góry. Uśmiech­nęła się też drwiąco, jakby roz­ma­wiała z pię­cio­lat­kiem.

– Dla­czego od­po­wia­dasz py­ta­niem na py­ta­nia? – wark­ną­łem.

– Dla­czego je­steś taki wście­kły? – kon­ty­nu­owała tę dzie­ci­nadę.

Wes­tchną­łem i od­wró­ci­łem wzrok. No pięk­nie. W do­datku przyj­dzie mi uże­rać się z in­te­lek­tu­alną gim­na­zja­listką. Ile ona w ogóle mo­gła mieć lat? Dwa­dzie­ścia? Spoj­rza­łem na nią po­now­nie. Ró­żowe włosy, blada cera, ani grama ma­ki­jażu. Cho­ciaż bu­zię miała piękną, to trzeba było jej przy­znać. Drobna, chuda, mała, ni­jak nie przy­po­mi­nała mi doj­rza­łej ko­biety. Ale mo­gły mnie zmy­lić jej ciu­chy, to fakt. W końcu w po­dar­tych i luź­nych dżin­sach, wiel­kiej ko­szulce oraz zwią­za­nej na bio­drach fla­ne­lo­wej ko­szuli, która pew­nie pa­so­wa­łaby i mnie, wy­glą­dała jak dziecko.

– To ile zdjęć kon­kret­nie mam zro­bić? – za­py­ta­łem po­now­nie, bo w głębi serca mia­łem ochotę uciec stąd z krzy­kiem.

– Zgo­dzi­łeś się na to i na­prawdę nie wiesz, co masz ro­bić?

– Je­steś iry­tu­jąca – wes­tchną­łem.

– A dzię­kuję. Po­le­cam się na przy­szłość. – Za­śmiała się i po­ma­chała do ko­goś przed nami.

Spoj­rza­łem w tę samą stronę i za­uwa­ży­łem męż­czy­znę sto­ją­cego obok wej­ścia do bu­dynku ad­mi­ni­stra­cji. W rę­kach trzy­mał ku­bek. Pew­nie ten sam, który wi­dzia­łem przez okno. Na pierw­szy rzut oka przy­po­mi­nał mi Świę­tego Mi­ko­łaja. Wy­soki, z wiel­kim brzu­chem, krótką, siwą brodą oraz wło­sami w tym sa­mym ko­lo­rze na­prawdę wy­glą­dał cho­ler­nie uro­czo. Bra­ko­wało mu tylko re­ni­fera i wiel­kiego worka. Pięk­nie, skrzat i Mi­ko­łaj. Kurwa, gdyby nie był to śro­dek lata, po­my­ślał­bym, że prze­nio­słem się na Bie­gun Pół­nocny.

– Dzień do­bry – po­wie­dział do mnie, kiedy za­trzy­ma­li­śmy się przed nim. – Wi­dzę, że Ninka już się pa­nem za­jęła – do­dał i z uśmie­chem wska­zał na skrzata. Zi­gno­ro­wa­łem to tak jak i całą jej obec­ność.

– Bry – mruk­ną­łem pod no­sem. – Fi­lip Graff – do­da­łem, wy­cią­ga­jąc do niego rękę. Jak na Mi­ko­łaja miał cał­kiem silny uścisk. – Mia­łem zro­bić tu­taj ja­kieś zdję­cia – wy­ja­śni­łem.

– Ka­je­tan Zie­liń­ski – od­po­wie­dział. Ulżyło mi. Gdyby miał na imię Mi­ko­łaj, jak nic par­sk­nął­bym śmie­chem po raz trzeci. A to byłby już re­kord. – Tak, wszystko wiem. Ja­siek mó­wił, że pan wpad­nie.

– Pro­szę mó­wić mi „Fi­lip” – rzu­ci­łem. W moim fa­chu le­piej od razu po­zbyć się kon­we­nan­sów, które tylko utrud­niały kon­takt z klien­tem.

– Ja­sne. A mnie wo­łają tu­taj „Kaj­tek” – od­parł z uśmie­chem.

Kaj­tek. No pew­nie. Czemu nie. Gość był wyż­szy ode mnie. Jed­nak Kaj­tek. Ab­sur­dal­ność tej sy­tu­acji za­czy­nała mnie prze­ra­żać.

– To kiedy mo­gli­by­śmy za­czy­nać? W ja­kie dni je­steś wolny? – za­py­tał mnie, a ja po­now­nie od­no­to­wa­łem uży­cie liczby mno­giej przez ko­lejną już osobę.

– Dzi­siaj? – od­po­wie­dzia­łem py­ta­niem, roz­ba­wia­jąc tym sa­mym Ninę. Spoj­rza­łem na nią z ukosa i skrzy­wi­łem się lekko, kiedy zo­ba­czy­łem jej ro­ze­śmianą bu­zię. Kurwa, ten dzie­ciak był tak prze­ra­ża­jąco bez­tro­ski, że aż mnie to draż­niło.

– No… dzi­siaj to pew­nie nie zdą­żysz. Za chwilę wo­lon­ta­riu­sze koń­czą wy­pro­wa­dza­nie psów na spa­cer­niak. A tro­chę tych psia­ków tu mamy.

Cho­lera, za­czy­na­łem się de­ner­wo­wać. Nie, że­bym od po­czątku był ja­kiś wy­jąt­kowo spo­kojny, ale to już była lekka prze­sada. Chcia­łem do­wie­dzieć się w końcu, czego ode mnie po­trze­bo­wali. Bo nie wie­rzy­łem ja­koś w to, że uda mi się z tego wy­mik­so­wać. Ja­nek by mi tego nie wy­ba­czył, a ak­tu­al­nie był je­dyną osobą, na któ­rej jesz­cze mi za­le­żało.

– Czego kon­kret­nie ocze­ku­je­cie? – za­py­ta­łem w końcu, a skrzat znów się za­śmiał. Zgro­mi­łem ją wzro­kiem, przez co par­sk­nęła jesz­cze gło­śniej i od­wró­ciła wzrok.

– Co cię tak bawi? – za­py­ta­łem w końcu. Kaj­tek przy­glą­dał się nam ze zmarsz­czo­nymi brwiami. Chyba sam nie wi­dział w tej sy­tu­acji ni­czego śmiesz­nego.

– Ty, duży, zły wilku – od­parła i po­ka­zała mi ję­zyk.

Po­ka­zała. Mi. Ję­zyk.

– Nie wiem, o co tu cho­dzi i chyba nie chcę wie­dzieć – rzu­cił ci­cho szef tego przy­bytku, zwra­ca­jąc na sie­bie moją uwagę. – Więc może do brzegu… Mamy tu­taj sto pięć­dzie­siąt dzie­więć psów, dzie­więt­na­ście ko­tów i jedną kozę – wy­mie­nił. – Nie mam po­ję­cia, ile czasu zaj­mie ci sfo­to­gra­fo­wa­nie ich wszyst­kich. Wiem też, że ro­bisz to za darmo, więc nie mam prawa ni­czego ocze­ki­wać. Im szyb­ciej jed­nak, tym le­piej, sam ro­zu­miesz – mó­wił da­lej, ale ja wciąż sku­pia­łem się je­dy­nie na tej licz­bie. Że co, do cho­lery?!

– Czyli mam zro­bić zdję­cia im wszyst­kim? – prze­rwa­łem mu.

– Yyy… No tak… Tak mó­wił Ja­siek. Za­ła­twił nam ko­goś do stwo­rze­nia strony in­ter­ne­to­wej. Po­trze­bu­jemy tylko zdjęć, by ru­szyć z ak­cją ad­op­cyjną. My­śla­łem, że o tym wiesz… – Kaj­tek spoj­rzał na mnie zmie­szany, skrzat przy­gry­zał wargi, pró­bu­jąc opa­no­wać śmiech, a psy szcze­kały.

– Kurwa… – mruk­ną­łem pod no­sem i prze­tar­łem twarz.

Spoj­rza­łem w niebo. Boże, po­my­śla­łem, je­śli ist­nie­jesz, to mu­sisz mieć te­raz cho­lerny ubaw.SPIS TREŚCI

PROLOG

ROZDZIAŁ 1

ROZDZIAŁ 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Epilog

POSŁOWIE
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: