- W empik go
Najlepsze wciąż musi przyjść - ebook
Najlepsze wciąż musi przyjść - ebook
Kiedy przeszłość nie daje o sobie zapomnieć, teraźniejszość staje się więzieniem…
Filip Graff do niedawna cieszył się opinią niezawodnego fotografa. Wszystko jednak zmieniło się, kiedy stracił miłość swojego życia. Teraz każdy nowy dzień jest dla niego wyzwaniem. Wyzwaniem, które zaczyna go przerastać.
Jedna obietnica złożona przyjacielowi może odmienić jego los. Filip niechętnie rusza do schroniska, by po raz pierwszy od tragicznych wydarzeń chwycić za aparat i zrobić zdjęcia podopiecznym. Tam poznaje Ninę – młodą dziewczynę o różowych włosach, która wydaje się mu zbyt radosna. Okazuje się jednak, że oboje muszą zmierzyć się ze swoją przeszłością.
Być może razem uda się im przezwyciężyć mrok, bo przecież… Najlepsze wciąż musi przyjść, prawda?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-969597-1-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta książka nie powstałaby gdyby nie muzyka. Dźwięki towarzyszyły mi podczas każdej chwili, jaką spędzałam na tworzeniu historii pewnego fotografa.
Proszę, poświęćcie czas, by wsłuchać się w utwory, które tutaj wymieniłam. Jeśli jesteście tak samo leniwi jak ja, przygotowałam dla Was playlistę na Spotify. Myślę, że znajdziecie mnie tam bardzo łatwo. Szukajcie pod hasłem „Photograph”.
A teraz zapraszam Was do świata pełnego mroku.
Poznajcie Filipa.
M.PROLOG
Julio, skarbie…
Przepraszam. Wiem, jak banalnie i małostkowo to brzmi, jednak żadne inne słowo nie przychodzi mi do głowy.
Wiem, że mi nie wybaczysz. Nawet tego nie oczekuję. Takich krzywd po prostu się nie zapomina. Nawet gdybyś mogła. Mogę jedynie obiecać, że sam sobie nie przebaczę nigdy.
Piszę ten list z jeszcze jednego powodu. Chcę się pożegnać. Ktoś mądry powiedział mi, że to dobry sposób, że da mi ukojenie, pozwoli ruszyć dalej. Obawiam się, że nie miał pojęcia, o czym mówi. Nie można ruszyć dalej, kiedy droga dobiegła końca. Nie można żyć, jeśli się umarło. Nie można odnaleźć się w świecie, który przestał istnieć.
Może jednak właśnie na to sobie zasłużyłem? Będę żył, istniał, oddychał. Kara bez odkupienia win.
Pamiętasz ten dzień, kiedy się poznaliśmy? Nie chciałaś podać mi swojego imienia. Zacząłem zgadywać. Rzuciłem pierwsze, jakie wpadły mi do głowy. Ostatnim była „Julia”. Zaśmiałem się. Powiedziałem, że tak piękna kobieta nie może mieć tak banalnego imienia. Wówczas po raz pierwszy uśmiechnęłaś się do mnie, a ja przepadłem.
Kocham Cię.
Nie umiem przestać.
F.ROZDZIAŁ 1
Zabierz mnie
I know the feeling
Of finding yourself stuck out on the ledge.
And there ain’t no healing
From cuttin’ yourself with the jagged edge.
Nickelback, Lullaby
Piszczenie budzika zmusiło mnie do rozwarcia powiek. Dwieście sześćdziesiąty piąty raz rozpoczynałem dzień od tej samej myśli – to moja kara. Wyciągnąłem rękę po telefon leżący na szafce obok łóżka. Zegarek wskazywał ósmą zero jeden. Wyłączyłem irytujący dźwięk i przymknąłem oczy. Szybko jednak zerwałem się, bo wiedziałem, jak bardzo kuszące byłoby zostać w pościeli cały dzień. Ale nie mogłem.
Żyć. Istnieć. Oddychać.
Westchnąłem i skierowałem się do łazienki. Ogarnięcie się zajęło mi mniej niż pięć minut. Zbiegłem po schodach i znalazłem się w salonie połączonym z przestronną kuchnią. To miejsce również stało się elementem mojej kary. Szybkie śniadanie, kubek gorącej kawy i byłem gotowy do wyjścia. Zgarnąłem z fotela moją torbę, zamknąłem drzwi domu i przemierzyłem krótki chodnik, by po chwili wsiąść do wysłużonego forda.
Krytycznie spojrzałem na sfatygowaną karoserię i jeszcze paskudniejsze wnętrze. Było mnie stać na lepsze auto. Jednak nie mogłem go kupić. Kolejny punkt z listy kar. Zresztą, nawet nie chciałem. Po co? Nie zabiorę samochodu do grobu, a tam prędzej czy później miałem wylądować.
Każdy kiedyś umrze…
Głos w mojej głowie przypominał mi Jej słowa w najmniej odpowiednich momentach. Tym razem usłyszałem go, kiedy stałem na światłach. Dopiero trąbienie z tyłu przywróciło mnie do rzeczywistości. Wróciłem tutaj niechętnie. Wrzuciłem jedynkę, zwolniłem sprzęgło i przypomniałem sobie, że powinienem oddychać.
Kilka chwil później zatrzymałem się pod siłownią Janka – mojego najlepszego (i jedynego) przyjaciela. Od zawsze uwielbiałem wysiłek fizyczny. Ostatnimi czasy okazało się, że dzięki morderczym ćwiczeniom mogę w miarę normalnie funkcjonować. O ile w ogóle w moim przypadku można mówić o jakiejkolwiek normalności.
– Cześć, stary – przywitałem się, kiedy wszedłem już do środka.
Janek. Kurwa, ależ to imię do niego pasowało. Mój kumpel przypominał niedźwiedzia. Wysoki, szeroki, owłosiony. Ludzie schodzili mu z drogi na ulicy, a laski brały za półgłówka. Oczywiście, były to tylko pozory. Janek miał na swoim koncie doktorat z nauk humanistycznych, był pacyfistą i uwielbiał zwierzęta. A ja uwielbiałem jego. Gdyby nie on… O tym nie powinienem jednak myśleć.
– Robimy dziś sparing? – zapytał mnie w odpowiedzi. Nigdy nie lubił marnować słów. Jedyny temat, nad którym mógł rozprawiać godzinami, to literatura.
– Nie dziś – odparłem.
Czasami zamiast treningu napieprzaliśmy się w klatce. Janek parał się w swoim życiu wieloma zawodami. Jednym z nich były walki MMA. Tak, wiem, co możecie sobie o nim pomyśleć. Pacyfista w klatce. Cóż… Nie wszystko w naszym życiu jest tylko białe i czarne. Ale to przecież wiedzą wszyscy.
Skierowałem się do szatni, przebrałem, wcisnąłem w uszy słuchawki i włączyłem playlistę na Spotify. Dla większości osób na tym globie wszystkie te czynności były normalnym ciągiem zdarzeń. Niczym nadzwyczajnym. Ja przy każdej musiałem walczyć z głosem w mojej głowie, który krzyczał, że na to nie zasługuję. Przyzwyczaiłem się jednak do niego. Był mi najwierniejszym kompanem.
Kiedy w uszach usłyszałem pierwsze dźwięki Disturbed, zacząłem biec po bieżni. Zatraciłem się w muzyce. Ona w połączeniu z wysiłkiem dawała mi chwilowe wytchnienie. Wyłączyłem myślenie.
Dwie godziny później próbowałem opuścić siłownie tak, by nikt mnie nie zaczepił. Niestety, nie było mi to dane. Przy recepcji czekał Janek i spoglądał na mnie spod byka. Chociaż, jeśli mam być szczery, Jaś zawsze i na wszystkich tak patrzył.
– Co tam? – zapytałem, by przyspieszyć nieuniknione.
– Pojedziesz do schroniska – powiedział. Nie zapytał, tylko oznajmił. Kochałem tego gościa, ale czasami miałem ochotę dać mu w ryj.
– Nie wydaje mi się – rzuciłem i próbowałem go minąć, jednak położył na moim barku swoją wielką łapę, żeby mnie zatrzymać. – Kurwa… – warknąłem.
Janek truł mi o tym schronisku od tygodni. Nie chciałem się zgodzić. Nawet nie wchodziłem z nim w dyskusje na ten temat. Po prostu nie. Przecież nie chodziło o to, że mam coś przeciwko psom czy innym czworonogom. Kiedyś nawet chciałem mieć psa, ale o tym nie będę myślał, bo zwariuję do reszty. Po prostu rozumiałem, o co mu chodzi. Chciał udowodnić mi, że jestem zdolny do czynienia dobra. Tak, właśnie tak argumentował ten poroniony pomysł. A ja nie jestem, kurwa, zdolny do niczego.
– Czekają na ciebie. – Janek odezwał się twardym głosem. – Pojedziesz albo cię tam zawiozę – dodał jeszcze.
– Kurwa… – warknąłem ponownie.
Wiedziałem, że nie odpuści. Był jeszcze bardziej uparty niż ja, choć zdecydowanie rzadziej próbował postawić na swoim. Kiedy jednak to robił, nikt nie miał z nim szans.
Nie odpowiedział. Poklepał mnie po głowie jak posłusznego psiaka i zniknął na zapleczu. Jedynie fakt, że zawdzięczałem temu skurczybykowi życie, powstrzymał mnie od pierdolnięcia drzwiami. Wyleciałem na zewnątrz, wsiadłem do forda i uderzyłem ze złością w kierownicę.
Dobra. Pojadę tam. Ale będzie to pierwszy i ostatni raz, kiedy pozwalam Jankowi powalczyć o moje człowieczeństwo.Wchodzę do sali lekko spóźniony. Wczorajsza impreza dała mi nieźle popalić, więc obudziłem się dzisiaj z potwornym kacem. A potem nie mogłem znaleźć mojego aparatu. Kurwa, wiedziałem, że to wyjście było błędem. Jak jednak mogłem odmówić Jankowi? Nie mogłem. Nie, kiedy wygrał swoją pierwszą walkę.
– Pan Graff… Cóż za zaszczyt mnie spotkał – mówi profesorek, który niemiłosiernie mnie wkurwia.
Wszystko rozumiem. Można być miłośnikiem analogów. Można nawet być mistrzem klasycznej fotografii. Ale jebać studentów za samo posiadanie cyfrówki? Chore. No dobra, przyznam, że trochę zasłużyłem. W końcu jako jedyny z roku wykłócałem się z Dąbrowskim na temat wyższości fotografii cyfrowej nad analogową. Byłem pewien, że mnie znienawidził. Byłem też pewien, że będę miał problem z zaliczeniem jego zajęć.
– Proszę wybaczyć spóźnienie – mruczę.
Czuję na sobie spojrzenia kilkunastu osób. Słyszę nawet jakieś ciche parsknięcie. Od jakiegoś czasu studenci chodzą na zajęcia Dąbrowskiego jedynie po to, by posłuchać naszych kłótni. No cóż.
– Zajmij miejsce – odpowiada profesor, ignorując moje przeprosiny. – Z tyłu – dodaje.
Zaciskam zęby, ale posłusznie idę na tył. Oznacza to jedno – jako ostatni będę mógł zrobić zdjęcia modelce. Czyli się naczekam i przy okazji nawkurwiam.
– Dzisiaj ćwiczymy akty – słyszę Dąbrowskiego, któremu odpowiada kilka podekscytowanych głosów. – Spokojnie, chłopcy – śmieje się – oczekuję od was profesjonalizmu.
Kilka osób chrząka nerwowo. Nikt nie chce podpaść temu konkretnemu profesorowi. No, może oprócz mnie. Czekam, aż pojawi się modelka, i słucham pierdolenia wykładowcy. Mówi o ustawieniu światła, długości ekspozycji i innych kwestiach, które są przecież podstawą na tym kierunku. Dąbrowski myśli jednak, że jeśli będzie nas jebał na każdym kroku, udowodni nam, jak słabi jesteśmy. Dupek.
Nagle drzwi otwierają się, a w progu widzę Ją. Omiatam spojrzeniem Jej sylwetkę. Jest… piękna. Nie, to za mało, jest zjawiskowa. Burza rudych loków podskakuje z każdym Jej krokiem, a roześmiane oczy wyłapują mnie z tłumu, jakby przyciągnięte siłą mojego spojrzenia. Puszcza mi oczko, a ja odwracam wzrok. Kręcę się na krześle i chrząkam nerwowo. Nie mam odwagi, by podnieść głowę.
– Cholera, ale laska… – Słyszę mojego kumpla Radka, który siedzi obok.
Zaciskam zęby. To irracjonalne, ale nie chcę, by tak o Niej myślał. Czuję… zazdrość, choć ta dziewczyna jest mi zupełnie obca. Podnoszę wzrok i znów spotykam się z Jej zielonym spojrzeniem. Znów patrzy tylko na mnie. Rzuca mi wyzwanie. Spoglądam na nią, kiedy bez skrępowania ściąga przez głowę białą koszulkę. Pod nią nie ma nic. Mam wrażenie, że zaraz pęknie mi szczęka, tak mocno ją zaciskam. Widzę, jak Ona śmieje się pod nosem. Wszyscy w sali mierzą Ją spojrzeniami. Panuje cisza. Każdy jest przytłoczony Jej beztroską, radością i brakiem skrępowania.
Dąbrowski w końcu przytomnieje. Mówi, że nie musi się bardziej rozbierać. Sadza Ją na krzesełku, po czym podaje biały materiał, którym ma osłonić biodra skryte jedynie cienkim materiałem krótkich spodenek. Za Nią wisi białe płótno, które pięknie kontrastuje z Jej ognistymi włosami.
Jest tak cholernie piękna.
Sekundy i minuty mijają mi jak w transie. Nie potrafię odwrócić od Niej spojrzenia. Jestem zaczarowany. Czuję się jak na haju. Kiedy w końcu nadchodzi moja kolej, słońce jest już nisko i zagląda do sali przez odsłonięte okna. Dąbrowski je zasłania, ale proszę go, by tego nie robił. Podchodzę bliżej. Ustawiam aparat. Robię serię zdjęć. Uśmiecham się pod nosem.
Choć przez kilka godzin patrzyła przed siebie, pokazując wszystkim swoją siłę, teraz jej oczy są spuszczone. Lekko zaróżowione policzki podkreślają kolor ust. Uśmiecha się lekko. W blasku słońca wyraźnie widzę Jej piegi.
Jest cudowna.
Szybko kończę. Wystarczyło mi pięć minut, by uchwycić Jej piękno. To najlepsze zdjęcia, jakie dotąd zrobiłem.
– Nigdy więcej nie będziesz pozować nago przed innymi mężczyznami – mówię do niej, kiedy razem opuszczamy salę.
Śmieje się. A ja wiem, że przepadłem.
– Jak masz na imię? – pytam.
– Zgadnij.ROZDZIAŁ 2
Spadam
It’s too bad, it’s too bad,
Too late, so wrong, so long.
It’s too bad, we had no time to rewind.
Nickleback, Too bad
Kiedy zatrzymałem się pod schroniskiem, nawet przez zamknięte drzwi docierał do mnie odgłos ujadania. Kurwa, ile tutaj mają psów? Srylion? Wysiadłem z auta. Czułem krążący w żyłach wkurw. To będzie zajebiście dobry dzień. Jasiek słono mi za to zapłaci.
Wyjąłem z bagażnika torbę i narzuciłem ją sobie na ramię. Im szybciej będę miał to za sobą, tym lepiej dla mnie i całego świata, którego nie rozwalę ze złości. Szybkim krokiem skierowałem się do budynku z napisem „Administracja” nad drzwiami. Zapukałem. Nic. Zero odpowiedzi.
– Kurwa… – wymamrotałem pod nosem i nacisnąłem klamkę.
Zamknięte. No jasne, że zamknięte. Przetarłem twarz i zerknąłem na zegarek. Dochodziła dwunasta. Powoli zaczynałem czuć głód. Czy Janek nie mówił, że ktoś ma tutaj na mnie czekać? Miałem nadzieję, że to będzie szybka akcja. A teraz zostałem zmuszony do spaceru między klatkami rozszalałych zwierzaków w poszukiwaniu jakiegokolwiek człowieka. Swoją drogą, nikt tutaj nie obawia się kradzieży albo włamania? Ktoś powinien pilnować tego grajdołka, do cholery!
Dobra. Nakręcałem się. Tak, możecie mnie skazać. Moja reakcja była niewspółmierna do wydarzeń, jednak nic nie mogłem na to poradzić. Po prostu nie chciałem tutaj być. Nie chciałem, by Janek angażował mnie w jakiekolwiek akcje. Nie chciałem być człowiekiem.
Żyć. Istnieć. Oddychać.
I każdego dnia odbierać swoją karę. Nic więcej.
Podszedłem do okna w tym samym budynku i zajrzałem do środka. Wewnątrz panował niezły bałagan. W centrum pomieszczenia stało biurko przykryte chyba tuzinem różnych teczek i jeszcze większą ilością luźnych kartek. Obok nich stał kubek pełen kawy albo herbaty, więc mogłem mieć nadzieję na to, że ktoś się tutaj zjawi.
Nagle szczekanie wokół mnie zrobiło się głośniejsze. Zwierzaki w klatkach za moimi plecami wariowały, a ja nie miałem pojęcia, co mogło być tego przyczyną. Poczułem jednak na plecach zimny dreszcz.
– Hazar! Stój! – Usłyszałem za sobą.
Odwróciłem się. Kurwa. Wprost na mnie leciało bydle wielkości konia, a wokół jego łap fruwała smycz. Nie zdążyłem zareagować, jedynie odruchowo osłoniłem ramieniem torbę z aparatem. W następnej sekundzie pies popchnął mnie na ścianę, opierając łapy na moich barkach. Jego pysk znajdował się kilka centymetrów od mojej twarzy, a ja jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w brązowe ślepia, które czujnie mnie obserwowały. Przez głowę przemknęła mi jedynie myśl, że to niemożliwe. Kurwa, miałem ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Nie ma na świecie tak wielkich psów!
– Hazar! – Usłyszałem ponownie. Zerknąłem nad głową bydlaka, który nadal przyciskał mnie do ściany, ale mignęło mi jedynie coś różowego. Pies zasłaniał mi swoim wielkim łbem cały świat.
– Hazar! No proszę cię, złaź. – Ktoś próbował odciągnąć zwierzaka, jednak z marnym skutkiem. Futrzak ani drgnął.
Kurwa.
– Siad – mruknąłem bez większej nadziei na to, że to bydlę mnie posłucha.
O dziwo to zrobił. Liznął mnie po brodzie, którą powinienem zgolić już jakiś czas temu, i przycupnął na swoim wielkim zadku. Dalej wpatrywał się we mnie z wesołą miną, jakby wcale nie chciał mnie zeżreć jeszcze chwilę temu.
Odwróciłem wzrok od psa i aż uniosłem brwi ze zdziwienia. Tuż obok niego stał skrzat. Ja pieprzę, serio, prawdziwy skrzat. Mała dziewczyna o różowych włosach do ramion wpatrywała się we mnie z przerażeniem i zaciekawieniem jednocześnie. Parsknąłem śmiechem, kiedy zrozumiałem, że ów „Hazar” sięga jej do piersi. Dźwięk mojego własnego śmiechu wprawił mnie w osłupienie. Chrząknąłem nerwowo i odwróciłem wzrok.
– Co cię tak bawi? – zapytała niskim i zachrypniętym głosem, który nijak nie pasował mi do wyglądu leśnej wróżki.
– Ty, skrzacie – odparłem, a przy tym spojrzałem na nią ponownie.
Wciągnęła powietrze zaskoczona moją odpowiedzią. Na jej policzkach pojawiły się ogniste rumieńce. W życiu nie widziałem czegoś, przepraszam – kogoś, takiego. Wpatrywałem się w nią jak zauroczony, zastanawiając się, czy istnieje naprawdę.
– Hazar mógł zrobić ci krzywdę! – fuknęła oburzona.
– Poradziłbym sobie – odparłem.
Mruknęła coś pod nosem i chwyciła smycz leżącą na ziemi. Nie powiem, miałem niezły ubaw, obserwując, jak próbuje zmusić psa, by poszedł za nią. A bydlak ani drgnął i nadal bacznie mnie obserwował.
Podszedłem do niej i wyciągnąłem jej smycz z dłoni.
– Hej! – krzyknęła, ale olałem to, cmoknąłem na psa i ruszyłem przed siebie.
Hazar, czy jak tam to bydle się nazywało, ruszył od razu. Chyba mnie polubił, bo wesoło merdał ogonem.
– Niesamowite… – Usłyszałem obok siebie. Zerknąłem w bok i zauważyłem biegnącego skrzata. Znów parsknąłem śmiechem, kiedy zrozumiałem, że krótkie nóżki dziewczyny ledwie pozwalają jej za mną nadążyć.
– Że taki skrzat chciał utrzymać to bydle? Ta, doprawdy niesamowite – mruknąłem pod nosem.
– Nie, geniuszu – odparła, zaśmiawszy się. Ups, nie chciałem być zabawny. Mówiłem serio.
– Więc co? – Rozmowa z nią sprawiała mi dziwną przyjemność. Uczucie niemal już przeze mnie zapomniane.
– Hazar. Próbowałam go wyprowadzić na wybieg. Ten pies sporo przeszedł. Od miesięcy przyzwyczajamy go do smyczy. W dodatku zawsze agresywnie reagował na mężczyzn. A ciebie od razu polubił.
– Swój swojego pozna… – mruknąłem pod nosem.
– Co? – zapytała.
Zapatrzyłem się w jej oczy. Jedno było piwne, a drugie w połowie niebieskie. Co, do chu…, pomyślałem i jednocześnie potknąłem się o jakiś wystający kamień. Na szczęście nie poleciałem na pysk. Udało mi się utrzymać równowagę, ale i tak stałem się obiektem kpin dziewczyny obok. Nawet Hazarowi spodobała się ta nowa zabawa, bo szczeknął radośnie.
– Ta, wiem. To się nazywa heterochromia. – Wskazała na swoje oczy.
– Gdzie go zaprowadzić? – zapytałem i odwróciłem wzrok. Nie chciałem jej poznawać.
Wyrzuty sumienia wypełniły całe moje ciało, napierały na skórę, rozrywały żyły. Ten mały skrzat spowodował, że dwa razy wybuchnąłem śmiechem. Nie zasługiwałem na to. Musiałem się wycofywać. Tu i teraz. Koniec z pogaduszkami. Zrobię zdjęcia, a potem spadam.
– Tamten boks. – Pokazała na kojec kilka metrów dalej.
Skierowałem się we wskazane miejsce i wprowadziłem psa do środka. Odpiąłem mu smycz i kucnąłem obok, równając się z nim wzrokiem. Patrzył na mnie oczami kogoś, kto w życiu niejedno już widział. Miałem wrażenie, że rozumie mnie lepiej niż reszta świata. Podrapałem go za uchem, a on szturchnął mój policzek mokrym nosem.
– Polubił cię. – Usłyszałem za plecami.
– Mhm. – To była moja jedyna odpowiedź.
Wstałem i kazałem psu zostać. Po chwili zamykałem już furtkę. Hazar nadal siedział w miejscu i wpatrywał się we mnie z oczekiwaniem.
– Dobry pies – powiedziałem, na co szczeknął i pomachał ogonem, uderzając nim o ziemię z głuchym łoskotem.
Spojrzałem na wróżkę, która wpatrywała się we mnie ze zmarszczonymi brwiami.
– Jestem Nina – powiedziała, wyciągając do mnie swoją malutką dłoń.
Uścisnąłem ją i poczułem dziwne mrowienie. Jej skóra była prawie przerażająco blada, a dłoń w mojej łapie wyglądała jak ręka lalki. Puściłem ją szybko i mruknąłem:
– Filip. Filip Graff. Mój kumpel kontaktował się z wami w sprawie zdjęć. Janek Maciejewski – tłumaczyłem się. Krępowało mnie to jej wszystkowiedzące spojrzenie. Jakby zaglądała mi do duszy.
– Tak, wszystko wiem. Chodź, zaprowadzę cię do biura. Szef pewnie za chwilę się tam pojawi i ustalicie szczegóły. W jakie dni możesz do nas wpaść? – zapytała i ruszyła w drogę powrotną. Za plecami usłyszałem jeszcze pożegnalne szczeknięcie Hazara, ale się nie odwróciłem. Nawet ja nie jestem takim skurwielem, żeby robić niewinnemu zwierzęciu nadzieję.
– Jak to dni? – zapytałem. Chyba czegoś nie zrozumiałem. Przecież chodziło o kilka zdjęć, prawda? Zrobię je od ręki i spadam.
– No tak. Czeka cię trochę pracy – zaśmiała się.
– Czekaj. Co tak właściwie ustaliliście z Jankiem?
– Nie wiesz? – rzuciła, spoglądając na mnie z ukosa, a jedna z jej ciemnych brwi podjechała do góry. Uśmiechnęła się też drwiąco, jakby rozmawiała z pięciolatkiem.
– Dlaczego odpowiadasz pytaniem na pytania? – warknąłem.
– Dlaczego jesteś taki wściekły? – kontynuowała tę dziecinadę.
Westchnąłem i odwróciłem wzrok. No pięknie. W dodatku przyjdzie mi użerać się z intelektualną gimnazjalistką. Ile ona w ogóle mogła mieć lat? Dwadzieścia? Spojrzałem na nią ponownie. Różowe włosy, blada cera, ani grama makijażu. Chociaż buzię miała piękną, to trzeba było jej przyznać. Drobna, chuda, mała, nijak nie przypominała mi dojrzałej kobiety. Ale mogły mnie zmylić jej ciuchy, to fakt. W końcu w podartych i luźnych dżinsach, wielkiej koszulce oraz związanej na biodrach flanelowej koszuli, która pewnie pasowałaby i mnie, wyglądała jak dziecko.
– To ile zdjęć konkretnie mam zrobić? – zapytałem ponownie, bo w głębi serca miałem ochotę uciec stąd z krzykiem.
– Zgodziłeś się na to i naprawdę nie wiesz, co masz robić?
– Jesteś irytująca – westchnąłem.
– A dziękuję. Polecam się na przyszłość. – Zaśmiała się i pomachała do kogoś przed nami.
Spojrzałem w tę samą stronę i zauważyłem mężczyznę stojącego obok wejścia do budynku administracji. W rękach trzymał kubek. Pewnie ten sam, który widziałem przez okno. Na pierwszy rzut oka przypominał mi Świętego Mikołaja. Wysoki, z wielkim brzuchem, krótką, siwą brodą oraz włosami w tym samym kolorze naprawdę wyglądał cholernie uroczo. Brakowało mu tylko renifera i wielkiego worka. Pięknie, skrzat i Mikołaj. Kurwa, gdyby nie był to środek lata, pomyślałbym, że przeniosłem się na Biegun Północny.
– Dzień dobry – powiedział do mnie, kiedy zatrzymaliśmy się przed nim. – Widzę, że Ninka już się panem zajęła – dodał i z uśmiechem wskazał na skrzata. Zignorowałem to tak jak i całą jej obecność.
– Bry – mruknąłem pod nosem. – Filip Graff – dodałem, wyciągając do niego rękę. Jak na Mikołaja miał całkiem silny uścisk. – Miałem zrobić tutaj jakieś zdjęcia – wyjaśniłem.
– Kajetan Zieliński – odpowiedział. Ulżyło mi. Gdyby miał na imię Mikołaj, jak nic parsknąłbym śmiechem po raz trzeci. A to byłby już rekord. – Tak, wszystko wiem. Jasiek mówił, że pan wpadnie.
– Proszę mówić mi „Filip” – rzuciłem. W moim fachu lepiej od razu pozbyć się konwenansów, które tylko utrudniały kontakt z klientem.
– Jasne. A mnie wołają tutaj „Kajtek” – odparł z uśmiechem.
Kajtek. No pewnie. Czemu nie. Gość był wyższy ode mnie. Jednak Kajtek. Absurdalność tej sytuacji zaczynała mnie przerażać.
– To kiedy moglibyśmy zaczynać? W jakie dni jesteś wolny? – zapytał mnie, a ja ponownie odnotowałem użycie liczby mnogiej przez kolejną już osobę.
– Dzisiaj? – odpowiedziałem pytaniem, rozbawiając tym samym Ninę. Spojrzałem na nią z ukosa i skrzywiłem się lekko, kiedy zobaczyłem jej roześmianą buzię. Kurwa, ten dzieciak był tak przerażająco beztroski, że aż mnie to drażniło.
– No… dzisiaj to pewnie nie zdążysz. Za chwilę wolontariusze kończą wyprowadzanie psów na spacerniak. A trochę tych psiaków tu mamy.
Cholera, zaczynałem się denerwować. Nie, żebym od początku był jakiś wyjątkowo spokojny, ale to już była lekka przesada. Chciałem dowiedzieć się w końcu, czego ode mnie potrzebowali. Bo nie wierzyłem jakoś w to, że uda mi się z tego wymiksować. Janek by mi tego nie wybaczył, a aktualnie był jedyną osobą, na której jeszcze mi zależało.
– Czego konkretnie oczekujecie? – zapytałem w końcu, a skrzat znów się zaśmiał. Zgromiłem ją wzrokiem, przez co parsknęła jeszcze głośniej i odwróciła wzrok.
– Co cię tak bawi? – zapytałem w końcu. Kajtek przyglądał się nam ze zmarszczonymi brwiami. Chyba sam nie widział w tej sytuacji niczego śmiesznego.
– Ty, duży, zły wilku – odparła i pokazała mi język.
Pokazała. Mi. Język.
– Nie wiem, o co tu chodzi i chyba nie chcę wiedzieć – rzucił cicho szef tego przybytku, zwracając na siebie moją uwagę. – Więc może do brzegu… Mamy tutaj sto pięćdziesiąt dziewięć psów, dziewiętnaście kotów i jedną kozę – wymienił. – Nie mam pojęcia, ile czasu zajmie ci sfotografowanie ich wszystkich. Wiem też, że robisz to za darmo, więc nie mam prawa niczego oczekiwać. Im szybciej jednak, tym lepiej, sam rozumiesz – mówił dalej, ale ja wciąż skupiałem się jedynie na tej liczbie. Że co, do cholery?!
– Czyli mam zrobić zdjęcia im wszystkim? – przerwałem mu.
– Yyy… No tak… Tak mówił Jasiek. Załatwił nam kogoś do stworzenia strony internetowej. Potrzebujemy tylko zdjęć, by ruszyć z akcją adopcyjną. Myślałem, że o tym wiesz… – Kajtek spojrzał na mnie zmieszany, skrzat przygryzał wargi, próbując opanować śmiech, a psy szczekały.
– Kurwa… – mruknąłem pod nosem i przetarłem twarz.
Spojrzałem w niebo. Boże, pomyślałem, jeśli istniejesz, to musisz mieć teraz cholerny ubaw.SPIS TREŚCI
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Epilog
POSŁOWIE