Najlepszy kraj na świecie - ebook
Najlepszy kraj na świecie - ebook
Norwegia – kraj Ibsena, egalitarnego „prawa Jante”, surowej przyrody i zamożnych obywateli. Społeczeństwo harmonii, otwartości na reformy i troski o wspólne dobro, dbające o równouprawnienie, tolerancję i sprawiedliwość. Czy jednak na pewno Norwegia jest realizacją wolnościowej utopii?
Najlepszy kraj na świecie to analiza głębokiej sprzeczności tkwiącej w historii norweskiej kultury od XIX wieku po dziś – wtedy ujawniającej się w pojedynku między tak zwanymi patriotami a partią inteligencką, obecnie w tarciach wewnątrz norweskiego „reżimu dobroci”. To również pamflet, który rzuca światło na norweski talent godzenia sprzeczności: między radykalizmem a konserwatyzmem, religijnością a sekularyzmem, indywidualizmem a komunitaryzmem, utopijnymi ideami i zdrowym rozsądkiem.
Nina Witoszek, uznana polska historyczka kultury od lat mieszkająca w Norwegii, wkłada kij w mrowisko politycznej poprawności. Świeże spojrzenie, ostre pióro, odwaga polemiki, bezlitosna ironia i doskonała znajomość norweskiej kultury. Jej książka to moralna biografia Norwegii – kraju który zadziwia, prowokuje i inspiruje do przemyśleń na temat idealnej demokracji i społeczeństwa dobrobytu.
„Nina Witoszek opisuje Norwegię z sympatią, ale i z ironią. Zrozumieć norweską duszę – to jedno. Rozkochać w niej czytelnika i zadziwić go paradoksami – drugie. Żeby to zrobić, autorka żongluje norweskimi baśniami, anegdotami, cytatami z wybitnych myślicieli i doprawia to wszystko szczyptą szelmowskiego humoru.” Maciej Czarnecki
Kategoria: | Polityka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-259-4 |
Rozmiar pliku: | 409 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W jednym z najbardziej magicznych obrazów współczesnej norweskiej idylli widzimy chór starszych panów stojących nad brzegiem rozszalałego zimowego morza i śpiewających sentymentalne pieśni o swojej ojczyźnie. Nie przejmują się wiatrem i śniegiem hulającymi wokół nich, nie robią sobie nic z dokuczliwego mrozu. Śpiewają z werwą, nie zważając na brwi pokryte szronem ani na heroiczne sople lodu zwisające im z nosów.
To główny motyw filmu _Cool & Crazy_ (nor. _Heftig og begeistret_, 2001), jednego z największych w historii norweskiego kina dzieł o północnej więzi plemiennej. Fascynująca jest jednak nie sama treść tego obrazu. Fascynująca była reakcja widzów na pierwszych pokazach: długie, zbiorowe _katharsis_. Wyobraźmy sobie pełną salę kinową, gdzie każdy widz uśmiecha się jak dziecko i jednocześnie roni patriotyczne łzy – widok raczej niezwykły w naszych cynicznych czasach. I dzieje się tak nie dlatego, aby chór męski z Berlevåg był obdarzony jakimś szczególnym seksapilem czy aby jego patriotyczne pieśni urzekały harmonią, a majestat przyrody rzucał widownię na kolana. Jest raczej odwrotnie. Chór składa się w większości z niemłodych już mężczyzn o całkiem powszednim wyglądzie. Pieśni śpiewane są z imponującym żarem, ale daleko im do brzmieniowej perfekcji, a matka natura jest nieprzyjazna i surowa. Jednakże starsi panowie z Berlevåg wlewają miód w norweskie serca, stanowiąc żywy dowód na to, że zwykli ludzie są _nadzwyczajni_, że na uboczu świata można fajnie żyć i że życie jest piękne – nawet gdy stuknął ci już siódmy krzyżyk lub rynek pracy cię nie potrzebuje.
Taka właśnie jest Norwegia w XXI wieku – ostoja Europy na tle wzburzonych żywiołów, śpiewająca – jak chór z Titanica – w patriotycznym uniesieniu o cudzie istnienia, niezłomnie przy tym przekonana, że jest najlepszym z najlepszych światów.
_Cool & Crazy_ należy do gatunku filmów ojczyźnianych i przywołuje wszystkie obowiązkowe obrazy i symbole norweskości: sztukę w przyrodzie i przyrodę w sztuce, człowieka jako dziecko natury, codzienny heroizm w walce o przetrwanie, socjalistyczne i seksualne fantazje zwyczajnie nadzwyczajnych obywateli. Ale, co najważniejsze, film przedstawia kwintesencję Norweskiego Snu: baśniowy scenariusz typu „z chłopa król”, w którym zwykli ludzie – czy to dosłownie, czy w przenośni – są ważni jak królowie. I udowadnia, że nie trzeba być Arnoldem Schwarzeneggerem czy George’em Clooneyem; można być pospolitym facetem z łysiną i brzuszkiem, i z prozaicznymi tęsknotami – trzeba tylko mieć upór, pasję i zachwyt nad codziennością.
Niniejszy pamflet wynika z mojej fascynacji tym „norweskim snem” i jego metamorfozą w XXI wieku. W odróżnieniu od _American Dream_ – jednego z najbardziej uwodzicielskich mitów współczesności – _Norwegian Dream_, znacznie mniej spektakularny, zasługuje na uwagę właśnie dlatego, że mówi nie o wyczynach gwiazdorskich milionerów i supermanów, lecz o ważności zwykłych ludzi, takich jak ty i ja.
W kategoriach mitycznych Norwegia jest radykalnym przeciwieństwem Ameryki. W _The Epic of America_ (1931) James Truslow Adams przywoływał:
sen o krainie, w której życie powinno być lepsze, bogatsze i pełniejsze dla każdego, z możliwościami na miarę jego talentu i pracy. Europejskim klasom wyższym niełatwo pojąć sens tego marzenia, a i nazbyt wielu z nas samych ma go już dosyć i traktuje je nieufnie. Nie jest to li tylko marzenie o automobilu i wysokiej gaży, ale sen o porządku społecznym, w którym każdy mężczyzna i każda kobieta będą mogli najpełniej rozwinąć swój wrodzony potencjał i w którym będą traktowani przez wzgląd na to, kim są, a nie na takie losowe czynniki, jak urodzenie czy zajmowana pozycja.
Amerykanie, począwszy od Deklaracji niepodległości, przez swoich klasyków literatury aż po kulturę popularną, przedstawiają samych siebie jako naród wybrany, dla którego nic nie jest niemożliwe: podboje wciąż nowych rubieży, zwalczanie lokalnych i globalnych chuliganów, i oczywiście bezgraniczne bogactwo i władza. Amerykański mit mówi: „I ty też możesz zostać Rockefellerem, gwiazdą Hollywoodu albo amerykańskim prezydentem, choćbyś był chorym na AIDS jednonogim albańskim jąkałą”.
W ostatnich dekadach _American Dream_ poważnie __ się skompromitował – jeśli nie został trwale okaleczony – przez wielkomocarstwowe awantury, bezmyślny konsumpcjonizm, Triumpiańskie kretyństwa i ślepą pazerność Wall Street. W tej próżni wyrósł _Norwegian Dream_ – łagodniejsza, etycznie bardziej do przyjęcia wersja marzeń ludzkości o lepszym życiu i „dobrym miejscu na ziemi”. Podobnie jak Amerykanie, Norwegowie także pragną zauroczyć świat ukochaną przez wszystkich opowieścią: o drodze Kopciuszka ze skromnej izdebki do bogactwa i sławy. Lecz w przeciwieństwie do Amerykanów – ukształtowanych przez wyobrażenia o bezgranicznej obfitości, sławie, miłości, władzy, szczęściu i wiecznej młodości – Norwegowie są realistami: Norweski Sen dotyczy świata, w którym istnieją granice, umiar jest kluczem do wszystkiego, ludzie się starzeją, nikt nie jest doskonały, i gdzie w efekcie lepiej sprawdza się łagodna tyrania przeciętności niż akrobacje supermana.
Czy ten Norweski Sen jest odpowiedzią na ludzką tęsknotę za normalnością, bezpieczeństwem, spokojem i szczęściem? Jeżeli tak, to skąd czerpie on swą energię? I dlaczego tak mało w nim _hybris_ – owej tragicznej skazy dumy i próżności, która Ikara strąciła z nieba, Faustowi nakazała sprzedać duszę diabłu, spowodowała klęskę Napoleona i Hitlera, a prezydenta Busha doprowadziła do irackiej katastrofy?
La Belle Époque
W 1976 roku, gdy Europa Wschodnia leżała jeszcze pod butem Sowietów, polska poetka Wisława Szymborska stworzyła wiersz o utopii:
Wyspa, na której wszystko się wyjaśnia.
Tu można stanąć na gruncie dowodów.
Nie ma dróg innych oprócz drogi dojścia.
Krzaki aż uginają się od odpowiedzi.
Im dalej w las, tym szerzej się otwiera
Dolina Oczywistości.
W prawo jaskinia, w której leży sens.
W lewo jezioro Głębokiego Przekonania.
Z dna odrywa się prawda i lekko na wierzch wypływa.
Góruje nad doliną Pewność Niewzruszona.
Ze szczytu jej roztacza się Istota Rzeczy.
Ten pozór jasności i spełnienia jest jednak mylący:
Mimo powabów wyspa jest bezludna,
a widoczne po brzegach drobne ślady stóp
bez wyjątku zwrócone są w kierunku morza.
Jak gdyby tylko odchodzono stąd
i bezpowrotnie zanurzano się w topieli.
(z tomiku _Wielka_ _liczba_, 1976)
Szymborska pisała te słowa w paradoksalnym świecie, w którym socjalizm stał się sceną największej masowej ucieczki z Utopii. Jakby najlepsza rzecz, jaką można było zrobić w dyktaturze szczęścia, to uciec od niej jak najdalej. Warto rozważyć, że w tym samym czasie, kiedy poetka ubierała w słowa bolesną gorycz niespełnienia, jaką ją napawała świetlana przyszłość ludzkości, jakieś tysiąc kilometrów na północ rosło w siłę jedyne w swoim rodzaju, _prawdziwe_ socjalistyczne królestwo – świat, który chciał być dla obywateli domem, nie więzieniem.
U progu XXI stulecia Norwegia sprawia wrażenie kraju, gdzie udało się zrealizować większość ideałów, o które lewica europejska toczyła boje przez ostatnich dwieście lat: połączyć równouprawnienie z wolnością i sprawiedliwością – i przy okazji dojść do bajecznej fortuny. Norweskie bogactwo to nie tylko główne źródła energii: nafta, gaz i woda oraz jeden z najwyższych PKB _per capita_ na świecie; jak zobaczymy, obejmuje ono również długą tradycję pokojowego rozwoju nastawionego na wspólnotę, a także umiejętność współpracy, politykę emancypacji, jeden z najlepszych na świecie systemów opiekuńczych, zapierające dech w piersi krajobrazy oraz tożsamość zbudowaną na harmonijnym współżyciu z przyrodą.
W 2019 roku, w raporcie Programu Narodów Zjednoczonych do spraw Rozwoju (UNDP), opartym na wskaźniku Human Development Index, Norwegia została – już po raz trzynasty – uznana za „najlepszy na świecie kraj do życia”. Nie dość na tym: według UNDP Norwegia jest także najlepszym na świecie „krajem dla matek” (z najdłuższym i najlepiej płatnym urlopem macierzyńskim, zasiłkami na dzieci i dostępem do żłobków i przedszkoli). W 2017 roku znaczna część norweskiej klasy politycznej (w tym premier, minister finansów i szef jednej z partii opozycyjnych) to mądre kobiety, które umieją współpracować z opozycją. Nie wspominając o tym, że Norwegia może się poszczycić jednym z najwyższych poziomów zatrudnienia kobiet – jest to fakt, który przyczynił się dowodnie do zwiększenia efektywności państwa dobrobytu. Mało tego: według World Happiness Report 2017 Norwegia jest również krajem najszczęśliwszych ludzi na świecie. Zbyt dobre, by było prawdziwe?
Zanim odpowiem na to pytanie: pod względem kulturowym i politycznym Norwegia jest anomalią we współczesnej, turbulentnej Europie. Wiele wskazuje na to, że europejskie marzenie o nowym porządku świata, zbudowanym na narodowej gospodarce rynkowej i pokojowej koegzystencji między kulturami, chwieje się w posadach. Jak to przewidział Ryszard Kapuściński, weszliśmy w epokę destabilizacji, populistycznych demagogów i ekstremizmu. A jednak nawet tak trzeźwy myśliciel jak John Gray, który wieszczy koniec demokratycznego kapitalizmu, wskazuje na Norwegię jako na wyjątek. W 2014 roku każdy obywatel państwa norweskiego rodził się z milionem koron (pięćset tysięcy złotych) na koncie – dzięki legendarnemu norweskiemu funduszowi naftowemu, który jest największym funduszem emerytalnym na świecie. Na początku XXI wieku Norwegia wydaje więcej niż jakikolwiek inny kraj na świecie na finansowanie równości, demokracji i dobrobytu – zarówno u siebie, jak i za granicą. Gdziekolwiek toczy się wojna, Norwegowie mają rozwiązanie. Nikt nie ma większej armii negocjatorów pokojowych, nikt nie był tak wszędobylski w trakcie rokowań pokojowych na Bliskim Wschodzie, w Kolumbii, Gwatemali, Sudanie, Erytrei, Tanzanii, Sri Lance. Pal licho, że oprócz eksportu dobroci Norwegia jest też jednym z największych światowych eksporterów broni. Liczy się to, że z początkiem nowego millenium norwescy stratedzy polityczni oraz media zdołali przekonać zarówno zwykłego obywatela, jak i społeczność międzynarodową, że ich kraj jest żywym ucieleśnieniem odwiecznego marzenia ludzkości o pięknie, dobrostanie i pokojowym współistnieniu.
Żadnemu innemu państwu nie udał się taki narodowy branding. Spójrzmy na jeden tylko rok z „moralnej biografii” Norwegii jako Utopii XXI stulecia: 10 stycznia 2002 roku dziennik „The International Herald Tribune” zacytował jednego z doradców prezydenta Busha, który wyraził nadzieję, że _Norwegian countries_ będą w Afganistanie pełnić funkcję negocjatorów pokojowych. A więc nie Szwecja albo Skandynawia – tylko _Norwegian countries_! 5 kwietnia tego samego roku „The London Times” wydrukował list znanego profesora filozofii Laurence’a Goldsteina, który przekonuje, że najlepszym sposobem na rozwiązanie konfliktu bliskowschodniego jest przekazanie Jerozolimy na następne dwadzieścia lat – Norwegii. W trakcie programu BBC poświęconego Sri Lance, pokazanego wiosną 2002 roku, obie strony konfliktu, reprezentowane przez ponurego Tamila i naburmuszonego Syngaleza, zostały kompletnie przyćmione przez promiennego norweskiego rozjemcę, który pedagogiczną angielszczyzną (ze „skaczącym” norweskim akcentem) odczytał pompatyczną deklarację o błogosławieństwach pokoju. 8 lipca tegoż roku w „The Times Magazine” zamieszczono artykuł zatytułowany: _Little Fish in a Big Pond. How tiny – though rich – Norway became a master in the art of international diplomacy_. Jak to ujął _sir_ Crispin Tickell, były członek brytyjskiego parlamentu, na międzynarodowym sympozjum na uniwersytecie w Oslo w październiku 2008 roku: „Norwegowie przywłaszczyli sobie wszelkie szlachetne pomysły i robią teraz za planetarnego Robin Hooda. Szczerze mówiąc, to trochę irytujące dla nas, Brytyjczyków, przyglądać się, jak dawni barbarzyńcy, wikingowie, sprzątają nam sprzed nosa naszą cywilizacyjną misję!”.
Dawni wikingowie awansowali nie tylko z krwiożerczych berserków na cywilizowanych, pokojowych rozjemców. Norwegia funkcjonuje dziś zarówno jako światowe eldorado, jak i jako moralne supermocarstwo. To połączenie, niebywałe we współczesnej geopolityce, brzmi wręcz jak historia z bajki. Czyż nie jest tak, że na „mitycznej” mapie świata bogacze i krezusi to zawsze _bad boys_? Tak jest wszędzie – z wyjątkiem Norwegii – „najlepszego kraju na świecie”.
Ale to nie koniec historii.
_Nordic model unlimited_
Profesor André Sapir, znany badacz globalizacji i socjaldemokracji, rozróżnia cztery modele państw dobrobytu: skandynawski, anglosaski, kontynentalny i śródziemnomorski. Model anglosaski stawia na efektywność, ale jest bezlitosny socjalnie. W etatystycznej Francji samolubne związki zawodowe nie dopuszczają do efektywnego wykorzystania środków społecznych. Model śródziemnomorski wypracował własny styl i strukturę, w której żaden zacny postępek nie uniknie kary, a wydajność i sprawiedliwość są równie rzadkie jak trufle. Z tych czterech wzorów, konkluduje Sapir, wyłącznie model skandynawski potrafi połączyć równość, efektywność, wysoki poziom zatrudnienia i względny brak ubóstwa.
Do niedawna największe międzynarodowe zainteresowanie budził tak zwany model szwedzki. Po II wojnie światowej Szwecja jawiła się jako wcielenie cnót pozytywnej nowoczesności. Jednak pod koniec XX wieku szwedzki _folkhemmet_ (dom ludu) uległ śmiertelnej dekonstrukcji; idealistyczne państwo dobrobytu zdemaskowano jako kraj, który „normalizuje” swoich obywateli za pomocą różnych podejrzanych środków: od inwigilacji po nadmiar inżynierii społecznej. Szwedzkie elity obnażyły same siebie jako „kurwy intelektu” (Jan Myrdal), a szereg studiów wykazał elementarną bezsilność jednostki w społeczeństwie, które jeszcze niedawno uchodziło za najbardziej demokratyczne na świecie. W orgii narodowego samobiczowania w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, po ujawnieniu stosowania na dużą skalę przymusowych sterylizacji przeprowadzanych w imię zdrowia narodu w złotym okresie socjaldemokracji (Zaremba 1999), mówiło się nawet o szwedzkim wariancie faszyzmu (z epitetem _folkhem_).
Dziś Szwecja nie jest niedościgłym wzorem zachodniej moralności – albo raczej nigdy nim nie była. Norwegia także nie; do wczesnych lat sześćdziesiątych lobotomię w celu „poprawy zdrowia narodu” praktykowano także tutaj, a Cyganów sterylizowano aż do 1977 roku. Jednak mroczne karty z historii narodu, które zazwyczaj dają o sobie znać w kryzysie, są mniej widoczne w czasach prosperity.
Nadeszła pora na „model norweski”. Jest on atrakcyjniejszy, wydaje się bowiem mniej autorytarny i mniej nacechowany szwedzkim fetyszem racjonalizmu i przesadnym szacunkiem dla aparatu władzy. Norwegia oferuje światu model cieplejszy, bardziej elastyczny i – co istotne – daje przykład, co można zrobić z zawrotną fortuną. Można nie tylko stworzyć względnie równe społeczeństwo, ale i nowy model _mission civilatrice_ (czyli łagodny sposób na cywilizowanie świata), rzucając tym samym wyzwanie dawnym imperialnym projektom brytyjskim i francuskim. Dowodzi to, że w świecie współczesnym korzystniej jest dawać (pod warunkiem, że się to robi z umiarem), niż brać – a koszty są mniej więcej takie same.
Jednak najbardziej widoczną miarą norweskiego sukcesu nie są ani statystyki, ani skuteczność w uśmierzaniu światowych konfliktów, tylko dobrostan obywateli kraju. Jeżeli wierzyć najnowszym wynikom badań „szczęścia narodowego brutto” (_Gross National Happiness_), Norwegia jest żywym dowodem na to, że za pieniądze szczęście _można_ kupić. Socjolog Ottar Hellevik i jego współpracownicy przeprowadzili ankietę wśród czterdziestu tysięcy Norwegów i na tej podstawie doszli do wniosku, że szczęście – „poczucie dobrostanu i zadowolenia oraz relatywnie niskie poczucie egzystencjalnych zagrożeń” – krzewi się w norweskim społeczeństwie jak nigdy wcześniej. Wygląda na to, że norweski kryzys tożsamości z początku lat osiemdziesiątych, spowodowany „neurozą dobrobytu”, już przeminął. Hellevik sugeruje, że po 2003 roku doszło do zwrotu od postaw materialistycznych w stronę idealizmu. „Wielu być może już zaspokoiło swój głód rzeczy. I przypuszczalnie także częściej niż przedtem dostrzegają przepaść dzielącą skrajną nędzę w wielu krajach od dobrobytu, jaki mamy tu, w Norwegii. Odczuwają moralny dyskomfort. Do tego dochodzi jeszcze troska o klimat i środowisko naturalne”.
Norwegowie są szczęśliwi do tego stopnia, że czasem gazety narzekają, iż – no właśnie – ludzie za mało narzekają! Badania z 2008 roku wykazały, że siedemdziesiąt procent obywateli kraju „płaci podatki z entuzjazmem i byliby skłonni płacić więcej” („Aftenposten”, 2.05.2008).
Pytanie, czy mamy tu do czynienia z narodowym masochizmem, czy może z czystą fanfaronadą. A może chodzi o piękną fasadę, kryjącą mroczny świat pełen smutku i udręki? Jeżeli damy wiarę statystykom i miernikom, Norwegowie są w drodze od państwa dobrobytu do państwa błogostanu. Czy rzeczywiście?
Norweski koszmar?
Istnieje cała masa niestrudzonych miejscowych krytyków, zawistnych typów z Europy Wschodniej i urażonych dusz z krajów muzułmańskich, demaskujących Norwegię jako chylący się ku upadkowi zamek Soria Moria. (Dawniej rolę tę odgrywali zazdrośni katolicy z Europy Południowej, używający statystyk samobójstw jako dowodu, że państwo dobrobytu jednak nie jest takie zdrowe). W swojej epickiej analizie narodzin i rozkwitu socjaldemokracji _De nasjonale strateger_ historyk Rune Slagstad dokonał w 1998 roku obdukcji unikalnego norweskiego kapitalizmu demokratycznego, zastąpionego jakoby przez system bezduszny, technokratyczny i pazerny. A w elitarnym polityczno-kulturalnym dzienniku o przedpotopowym tytule „Klassekampen” można sobie codziennie poczytać o tym, jak dalece mit o Norwegach jako altruistycznych szczęściarzach odbiega od rzeczywistości. Lista norweskich przypadłości jest długa: dyskryminacja rasowa, pęd do kulturowej urawniłowki (_Janteloven_), podejrzane inwestycje w skorumpowanych dyktaturach tudzież żałośnie krótka lista zasług w zakresie polityki klimatycznej. Ktoś tu się z gruntu samooszukuje.
Tylko kto? Czyżby zafiksowani na obowiązkowym szczęściu Norwegowie? Czy może zbyt krytyczne media, zarabiające na demaskowaniu narodowych przywar? A może wiecznie nadąsana część norweskiej „przywiligencji”, przywykła do szukania dziury w całym?
Elity, te z muchami w nosie, są podejrzane. Ludzie, którym wystarcza pierwsza lepsza godziwa praca i którzy wolą _Taniec z gwiazdami_ od Platona, to dla intelektualistów przykład złudnego, kiczowatego szczęścia. Od Woltera przez Sartre’a po Ortegę y Gasseta klasy oświecone nie znosiły taniego smaku mas i ich braku talentu do duchowych tortur. A równocześnie mediom też nie zawsze można wierzyć: czasem mówią prawdę, czasem konfabulują, żeby się lepiej sprzedać, a czasem spiskują z partiami rządowymi, które mówią, że wszystko jest okej. A sami Norwegowie?
Kiedy we wrześniu 2008 roku leciałam z Krakowa do Oslo, siedziałam obok rozmownego starszego pana, który zapytał mnie: „To pani jest tą polską Niną, która tak brzydko pisuje o Norwegii?”. Kiwnęłam głową, trochę zaniepokojona, przygotowana na pedagogiczny paternoster. „Co pani teraz czyta?”, spytał. Wskazałam książkę Knuta Olava Åmåsa, którą miałam na kolanach: _Norge. En diagnose_ . Przyjrzał się jej sceptycznie i powiedział: „Ale Norwegia już przecież _ma_ diagnozę. Dobrze nam i koniec”.
Wygląda na to, że stan Norwegii jest beznadziejny, ale nie poważny. Nie jest poważny, gdyż większości białych Norwegów żyje się jak u Pana Boga za piecem, kropka. Oraz dlatego, że – w kontekście międzynarodowym – nawet oskarżona o korupcję i odsądzana tu od czci i wiary spółka telekomunikacyjna Telenor okazuje się jednym z najbardziej odpowiedzialnych społecznie przedsiębiorstw na świecie (_sic!_). Jednak ten stan jest jednocześnie beznadziejny, ponieważ książki krytyczne społecznie, takie jak _Norge. En diagnose_ (2008), kompletnie mijają się z celem. Norwegia jest dowodem na to, że wysoki poziom „_gross national happiness_” nie ma prawie nic wspólnego z krajem, o którym piszą intelektualiści. „Nie wie pani, że od zbytniego myślenia dostaje się udaru mózgu? – zapytał mnie mój współpasażer. – Nam w Norwegii mózg nie uderza do głowy. Dlatego tacy jesteśmy szczęśliwi”.
Magia mitu
Norweski Sen to niekoniecznie urojenie. Jak inne mity, jest dydaktyczną opowieścią – nie o tym, czym _jesteśmy_, tylko o tym, czym _pragniemy być_. Nie ma więc znaczenia, że Norwegia wydała dwakroć więcej pieniędzy na prowadzenie wojny niż na pokój w Afganistanie. Nieważne są zdumiewające wpadki norweskich ekspertów w dziedzinie pomocy rozwojowej czy blamaże norweskich misji pokojowych na Sri Lance albo w Bangladeszu. Narodowe pragnienie, by widzieć w Norwegii ucieleśnienie wszystkiego, co najlepsze – a więc pokoju, praw człowieka, ekorozwoju i demokracji – jest tak powszechne i głębokie, że Norwegowie zostali _zmuszeni_ stać się największym na świecie eksporterem dobroci jako uniwersalnego towaru _dla wszystkich_.
Chcę jednak stwierdzić, że pewien perwersyjny powab, jaki Norwegia roztacza w postmodernistycznym świecie, zawdzięcza ona szczególnej kulturowej schizofrenii. Otóż po dziś dzień stoją naprzeciw siebie dwie mityczne „Norwegie”: jedna, uboga, lecz chędoga – dumny naród rolników i rybaków, wierny tradycjom równości i solidarności, rządzący się „chłopskim rozumem” – zderza się z nową, oddaną kultowi Mamona, zdominowaną przez piranie rynku finansowego, chciwość i sobkostwo na niespotykaną skalę. (Nic dziwnego, że to Thorstein Veblen, norweski socjolog działający w Ameryce na przełomie XIX i XX wieku, wprowadził do nauki pojęcie _conspicuous consumption_ – „konsumpcji na pokaz”!) Dzisiejsza Norwegia to kraj bogato-biedny: miejsce tonące w zbytku, lecz kultywujące dziewiczą podświadomość biednych drwali i rybaków. Jak mawiał Picasso: „Marzy mi się bycie nędzarzem z kupą kasy”. W publicznej debacie na temat ekscesów norweskiego kapitalizmu (głównie w gazecie „Klassekampen”) przez permanentne moralne oburzenie przebijają społeczne wyrzuty sumienia z powodu prawdziwych i wyimaginowanych nadużyć popełnianych przez ekonomicznych albo militarnych bonzów. Wystarczy tylko wspomnieć powszechne potępienie spółki StatoilHydro, gdy okazało się, że inwestuje w kanadyjskie przedsięwzięcia zabójcze dla środowiska, czy larum, jakie się podniosło, gdy ujawniono zatrudnianie dzieci przez poddostawców Telenoru w Bangladeszu, czy skandal wokół niebotycznych gaży i bonusów sypiących się na dyrektorów wielkich spółek. Wszystkie te reakcje wyrażały jedno: że kapitalizm i operacje militarne muszą mieć jakieś moralne oparcie. Norwescy kapitaliści mają być przyzwoitymi „self-made manami”, a jeśli już zechcą pożyć jak lordowie – powinni robić to za granicą, najlepiej w Londynie (gdzie wykupili już pół miasta). Kiedy czasem trafią za kratki na małą pokutę, zaraz fundują pizzę swoim współwięźniom, aby pokazać, że są „z ludu” (por. kazus miliardera Kjella Inge Røkkego). Nawet piloci norweskich myśliwców mają być „mili i uprzejmi”. Nie bombardować ludzi, lecz „przyczyniać się do narodowego bezpieczeństwa”. Dlaczego? Ponieważ Norwegia pragnie być tym, czym była, kiedy chciała być taka jak teraz. I dlatego, że „dobroć to cecha typowo norweska” (_det er typisk norsk å være god_) – jak wyraziła się Gro Harlem Brundtland, była pani premier z ramienia socjaldemokratycznej Norweskiej Partii Pracy. Ta słynna definicja narodowej kultury i tożsamości – choć doszczętnie wyśmiana przez cyniczne elity – utkwiła w zbiorowej pamięci jak skwarka w smalcu.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._PRZYPISY
Gmina i mała osada rybacka nad Morzem Barentsa, na północnym krańcu Norwegii (przyp. tłum.).
Ranking UNDP uwzględnia zarówno PKB, jak i statystyki opisujące jakość życia, dostęp do wykształcenia, opiekę zdrowotną, rynek pracy, równouprawnienie, przeciętną długość życia itp. W 2020 Norwegia spadła na 4. miejsce, po Kanadzie, Danii i Islandii. (Jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autorki).
We wrześniu 2017 ten kobiecy rząd został wybrany na kolejną kadencję (2018–2022).
oecdobserver.org, goo.gl/wqkoDS, dostęp: 4.10.2017.
worldhappiness.report, goo.gl/BLe1fp, dostęp: 4.10.2017.
John Gray, _False Dawn. The Delusions of Global Capitalism_, New York: Granta Books, 1998, 2009.
W 2016 roku wartość funduszu przekroczyła 870 miliardów dolarów. Zob. wsj.com, goo.gl/Bxp4eQ, dostęp: 14.10.2017.
(Ang.) Mała rybka w wielkim stawie. Jak malutka – chociaż bogata – Norwegia stała się mistrzynią w sztuce międzynarodowej dyplomacji (przyp. tłum.).
Zrodzona w latach trzydziestych minionego wieku w Szwecji socjaldemokratyczna wizja „bezklasowego” porządku społecznego zbudowanego wokół pojęć takich jak „sprawiedliwość” i „solidarność” (przyp. tłum.).
Aluzja do książki Jana Myrdala _Confessions of a Disloyal European_ (1968). Jan Myrdal (ur. 1927) – syn noblistów Alvy i Gunnara Myrdalów, lewicowy intelektualista, ważny głos w szwedzkiej debacie publicznej (przyp. tłum.).
Ottar Hellevik, _Jakten på den norske lykken_ , Oslo: Universitetsforlaget, 2008.
Tamże.
Największy dziennik norweski (przyp. tłum.).
Aluzja do jednej z najbardziej znanych norweskich baśni: _Zamek Soria Moria_ – zaczarowany lśniący pałac na horyzoncie, przedmiot tęsknoty (przyp. tłum.).
Tzw. prawo Jante pochodzi z powieści duńsko-norweskiego pisarza Aksela Sandemosego _Uciekinier przecina swój ślad_ (1933). Pierwsze przykazanie prawa Jante głosi: „Nie sądź, że jesteś kimś”.