Najlepszy prezent pod choinkę - ebook
Najlepszy prezent pod choinkę - ebook
Tilly Dawson wykonuje swój wymarzony zawód – jest lekarzem na oddziale ratunkowym. Ma jednak opinię samotnej, zdystansowanej i chyba niezbyt szczęśliwej kobiety. Jej przystojny kolega z pracy, Irlandczyk Harry Doyle, jest jej przeciwieństwem. Tryska radością i optymizmem, w powszechnej opinii nie może opędzić się od wielbicielek. Ale zbliżają się święta, a wtedy wszystko jest możliwe. Tak się składa, że oboje spędzają Boże Narodzenie na nowozelandzkiej prowincji. Harry uważa, że święta w środku lata to pomyłka. Ma zamiar wrócić do ojczyzny, by poszukać swych korzeni. Ale Tilly coraz bardziej go pociąga i trudno mu będzie się z nią rozstać...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8342-440-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– To się nie miało prawa wydarzyć. Zachowałam się nieprofesjonalnie. Bardzo przepraszam.
Niebieskie oczy dziewczyny wypełniły się łzami. Doktor Matilda Dawson podała rozmówczyni plik wyciągniętych z pudełka chusteczek higienicznych.
Nocna zmiana w izbie przyjęć w obleganym wielkomiejskim szpitalu zazwyczaj obfituje w wyzwania, ale tuż przed Bożym Narodzeniem, w szczycie tego zwariowanego sezonu, panuje tu nieodmiennie kompletny chaos.
Aż do teraz wszystko było pod kontrolą.
Fakt, Tilly już po raz drugi nie była w stanie odebrać telefonu od ojca, co natchnęło ją niepokojem co do planów spędzenia świąt z jedyną bliską osobą z rodziny.
Nie miała jednak czasu nawet na szybki telefon, obserwowała bowiem jedną z młodszych pielęgniarek, która ewidentnie nie radziła sobie ze zrobieniem EKG pacjentowi z bólem w klatce piersiowej.
Musiała zlecić to zadanie innej osobie, a winną zaistniałej sytuacji zaprosić do gabinetu na rozmowę wyjaśniającą.
– Zaraz się opanuję, przyrzekam – obiecywała Charlotte, bo tak miała na imię niefortunna pielęgniarka, i wytarła nos. – To głupie, mam dwadzieścia jeden lat i nie po raz pierwszy w życiu coś zawaliłam, ale…
O nie, nie teraz…
Za plecami siedzącej przed nią dziewczyny Tilly zauważyła przechodzącego obok otwartych drzwi gabinetu uśmiechniętego mężczyznę. Czyżby to on złamał młodej pielęgniarce serce?
– Wesołych prawie świąt – powiedział z tym swoim irlandzkim akcentem, który żadnej kobiety nie pozostawiał obojętną na jego urok osobisty.
To twoja wina, pomyślała Tilly, posyłając mu pełne wyrzutu spojrzenie. Powinieneś się wstydzić, Harry Doyle.
– To całkowicie moja wina – powiedziała drżącym głosem Charlotte, jakby czytała w myślach szefowej. Odwróciła głowę i spojrzała na odchodzącego Harry’ego. – Od początku była mowa, że na ten koncert idziemy na zasadzie przyjacielskiej, bo mam wolny bilet. To nie miała być randka, nic w tym rodzaju. Ale ja się czułam jak na randce i pomyślałam, że on może być tym… wie pani?
Oj tak, Tilly wiedziała.
– A dlaczego uważałaś to za randkę? – spytała na wszelki wypadek. – Czy on próbował…?
– Ależ skąd! – Pielęgniarka gwałtownie potrząsnęła głową. – Jak mnie odprowadzał, nawet nie cmoknął mnie na dobranoc – dokończyła tonem, z którego przebijało rozczarowanie.
To wzmogło czujność Tilly. A więc jednak jakieś oczekiwania były. Czyżby Charlotte była aż tak naiwna?
– Powinnaś była chyba zdawać sobie sprawę, że ten człowiek zdążył umówić się na różne wyjścia ze wszystkimi niezamężnymi kobietami w tym szpitalu. A pracuje tu zaledwie od kilku miesięcy.
Tilly może trochę przesadzała, ale nie potrafiła zapomnieć swojej reakcji na uśmiech i błysk w uwodzicielskim spojrzeniu szarych oczu tego lekarza, kiedy go jej przedstawiono. Harry Doyle może mieć znakomite kompetencje zawodowe, ale prywatnie jest po prostu podrywaczem. Przystojnym irlandzkim szelmą, który swoim powabem może zawojować każde kobiece serce.
Ba, cały świat!
Oczywiście z wyjątkiem Tilly.
– Wiedziałam, oczywiście, ale zawsze się myśli, że się jest tą jedną, jedyną. Tą, na którą czekał całe życie. Przepraszam – Charlotte wzięła głęboki oddech. – Już w porządku. Muszę wracać do pacjentów.
Razem podeszły do głównego kontuaru, na którym zgodnie sąsiadowały pozdrowienia z okazji nadchodzącego święta Maorysów i nierzucająca się w oczy choinka ze srebrną gwiazdą na wierzchołku. Załogi dwóch karetek czekały na wskazówki, dokąd udać się z dopiero co przywiezionymi pacjentami, a kilkoro stażystów i studentów medycyny tkwiło przed ekranami komputerów, analizując wyniki badań laboratoryjnych i rentgenowskich.
Zmywająca podłogę sprzątaczka miała na głowie czapkę Świętego Mikołaja, a kilku techników nuciło pod nosem jakąś kolędę. Tilly zauważyła Harry’ego stojącego obok pacjenta, który czekał na wyniki EKG mające wyjaśnić, czy jego ból w klatce piersiowej może mieć podłoże kardiologiczne.
Na widok Harry’ego płaczliwość Charlotte gdzieś się ulotniła, a jej miejsce zajął zalotny uśmiech. Dziewczyna wręcz promieniała.
– W końcu jest gwiazdka – powiedziała do Tilly tytułem wyjaśnienia. – A cuda się zdarzają.
Harry dostrzegł pielęgniarkę kątem oka, ale nie oderwał wzroku od pacjenta.
– Proszę spróbować opisać mi ten ból – odezwał się do niego.
– To tak, jakby kopnął mnie koń. O tu. – Chory wskazał lewą stronę piersi.
– Co pan wtedy robił?
– Mam w piwnicy skrzynkę piwa. Niosłem ją na górę, żeby włożyć butelki do lodówki, bo jutro urządzamy grilla. W połowie drogi musiałem odpocząć, doktorze, bo zabrakło mi oddechu. I wtedy właśnie ten ból… Moja kobieta zadzwoniła po pogotowie. Nie mogłem się ruszać, strasznie się pociłem. Ale przyjechali szybko.
Harry pokiwał głową. Do mężczyzny w średnim wieku z podobnymi objawami karetka wyjeżdża błyskawicznie. Sanitariusze od razu robią EKG. Tu badanie nie wykazało żadnych odstępstw od normy. Człowiek ten także w przeszłości nie zgłaszał nigdy problemów z sercem.
Charlotte podeszła do chorego i uśmiechnęła się przepraszająco.
– Musiałam na chwilę odejść, Gerald – wyjaśniała. – Ale teraz już jestem i zaraz się tobą zajmę.
– Dzięki, kochanie. – Pacjent uśmiechnął się do ładnej blondynki. – Ja już się lepiej czuję.
Uśmiech znikł jednak z jego twarzy, kiedy zaczął go badać Harry.
– Doktorze, to boli – zaprotestował przeciwko uciskaniu klatki piersiowej.
Harry czuł na sobie spojrzenie Charlotte. Wiedział, że bez szemrania spełni każde jego polecenie. Chyba się w nim trochę podkochuje…
– Nasilanie się bólu przy głębszym oddechu wskazuje, że raczej nie ma pan zawału, który pewnie pan podejrzewał. Naciągnął pan sobie jakiś mięsień w klatce piersiowej. Poboli przez kilka dni. Musi się pan w tym czasie oszczędzać. Przepiszę leki przeciwzapalne – powiedział lekarz.
Idąc do drukarki w celu wydrukowania recepty, czuł na sobie wzrok Charlotte. Usłyszał też, jak mówi do Geralda:
– Miałeś szczęście, to najlepszy doktor w naszym szpitalu. Czyż nie jest cudowny?
Tilly Dawson nie podzielała tej opinii. Na nią jakoś Harry nie działał. Jest jej kolegą, ale chyba nie chciałaby współpracować z nim bliżej. A może go po prostu z jakichś powodów nie lubi? On też tak czy owak już od dawna nie stara się jej oczarować.
Może odstrasza go jej chłodna i nad wyraz opanowana postawa, której zawdzięcza przydomek Królowej Śniegu, jakim obdarzyli ją koledzy w pracy? Pracują na tym samym oddziale, ale nie przypominał sobie, aby widywał Matildę Dawson z ciepłym uśmiechem na ustach. Albo, jeśli się tak głębiej zastanowić, śmiejącą się na cały głos.
Nawet zbliżająca się gwiazdka nie jest w stanie rozjaśnić jej wiecznie zachmurzonej twarzy. I kiedy jak nie teraz ludzie powinni być dla siebie bardziej uprzejmi i serdeczni? No cóż, muszą oboje dotrwać do końca tego nocnego dyżuru, który zapowiada się dramatycznie. Słychać krzyk cierpiącego pacjenta, płacz dziecka, nieodebrany telefon.
W dodatku świeci się kontrolka połączenia radiowego. Trzeba na nie odpowiedzieć, bo z reguły zwiastuje przyjazd karetki z jakimś ciężkim przypadkiem.
Aż nadto atrakcji, więc nie potrzebował niczyich fochów. Nie zrobił przecież nic złego.
Uśmiechnął się więc do Tilly jednym ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów.
– Jak leci? – zapytał.
Ale ona nie odwzajemniła jego uśmiechu.
– Jako tako – odpowiedziała. – A byłoby jeszcze lepiej, gdybyś nie zaczepiał naszych pielęgniarek.
Uśmiech zgasł mu na ustach.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Chociaż… zaraz, zaraz.
Kiedy przechodził koło gabinetu Tilly, ta rozmawiała z młodszą pielęgniarką, przed którą na biurku leżał stos zużytych chusteczek higienicznych. Pomyślał, że może dziewczyna opłakuje śmierć jakiegoś pacjenta albo odbiera reprymendę za coś, co oczywiście nie uszło uwadze czujnej jak zwykle Tilly. Ale pewnie się mylił.
Może to był głupi pomysł, by wtedy iść z Charlotte na ten koncert, ale zapewniała go, że idzie cała grupa z oddziału, a ona ma wolny bilet.
Trochę go zdziwiło, że nie zaprasza nikogo z bliższych kolegów, ale od razu postawił sprawę jasno: to nie ma być randka. Prawda?
Ale Tilly nie miała zamiaru odpowiadać na to pytanie. Rozmawiała z pielęgniarką, która odebrała wiadomość na krótkofalówce.
– Zatrzymanie akcji serca – dobiegł go głos pielęgniarki. – Mężczyzna, lat sześćdziesiąt, jest wentylowany. Zaalarmuję pracownię, może być potrzebny natychmiastowy zabieg.
Harry omiótł wzrokiem wydłużającą się listę przydzielonych mu przypadków.
Postanowił zająć się pacjentem z gwałtownym bólem gardła, Tilly zaś udała się na oddział reanimacji, aby kontynuować leczenie kogoś, komu jakimś cudem udało się – póki co – przeżyć zawał serca.
Nie zamierzał tracić czasu ani energii na zazdrość o ciekawszy przypadek albo na rozpamiętywanie, że ktoś z jakichś bliżej mu nieznanych powodów go nie lubi.
To uczucie przypominało mu najgorsze momenty z dzieciństwa, kiedy matka w poszukiwaniu tańszego lokum czy lepszej pracy wciąż się z nim przeprowadzała. A on musiał zmieniać szkołę.
Wtedy nauczył się, że rozbawianie ludzi, aby poczuli się lepiej, to najtańszy sposób na pozyskiwanie przyjaciół. Ale również dowiedział się, że istnieją ludzie, którzy – choćbyś nie wiem, jak się starał – nigdy cię nie polubią.
I nie należy się tym przejmować. Po prostu można zmienić szkołę. I zacząć wszystko jeszcze raz.
Harry Doyle miał trzydzieści sześć lat i już stracił rachubę, ile razy zaczynał życie na nowo. Teraz od trzech miesięcy mieszkał w Nowej Zelandii, ale mimo że lubił ten kraj i tutejszych ludzi, prześladowało go dziwne poczucie, że w jego życiu czegoś brakuje.
Może pora na kolejną przeprowadzkę?
Gdzieś bliżej domu, pomyślał, przedstawiając się osiemnastoletniej pacjentce imieniem Talia, która wyglądała, jakby dopiero co zeszła z plaży. Szorty i rozciągnięty podkoszulek nałożony na górę od bikini. Tak, zdecydowanie powinien trzymać się raczej półkuli północnej. Świętowanie Bożego Narodzenie w środku lata to jakiś obłęd.
Może właśnie dlatego czuł się tu tak nieswojo?
Z gardłem dziewczyny też było coś nie w porządku. Zaczerwienione, opuchnięte, ze złowrogo wyglądającymi plamkami. Do tego powiększone węzły chłonne – oznaki ciężkiego stanu zapalnego. Trzeba niezwłocznie zastosować antybiotyki.
– Jesteś na coś uczulona, Talia? – zapytał. – Na przykład na penicylinę?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Oglądała cię pielęgniarka?
– Tak, miała mi przynieść lody, będzie mi się po nich łatwiej oddychało.
W drzwiach z owocowymi lodami w ręku ukazała się Charlotte. Na widok Harry’ego jej twarz się rozjaśniła.
– Właśnie cię szukałam! – wykrzyknęła. – Gerald czeka, żebyś mu wydał wypis ze szpitala. Chce iść do domu. I jeszcze ktoś o ciebie pytał – uśmiechnęła się. – Cieszysz się wielką popularnością.
Popularność nie była dla Harry’ego priorytetem. Cieszyłby się, gdyby jako lekarz nie musiał uprawiać takiej żonglerki jak w tej chwili. Miał na przykład pacjentkę z silnym bólem brzucha, który może świadczyć o zapaleniu wyrostka albo o chorobie nerek. Z tym, że pacjentka nie jest w stanie oddać moczu do analizy. Odesłał ją na tomografię komputerową. A tu trzeba zrobić Talii test na przeciwciała i zająć się diabetykiem, który cudem dopiero wyszedł z niedocukrzenia.
Test Talii wykazał obecność w gardle paskudnej bakterii.
– Jeśli nie weźmiesz antybiotyku, ona może ci nawet uszkodzić zastawkę w sercu – tłumaczył pacjentce, po czym wyjaśnił, czym się różni podanie lekarstwa w jednorazowym zastrzyku od dziesięciodniowego cyklu przyjmowania go w tabletkach.
Ponieważ Talia zamierzała świętować gwiazdkę z przyjaciółmi na kempingu, wybrała zastrzyk. Harry udał się po lekarstwo, kręcąc ze zdziwienia głową. Jak można chcieć spędzać święta na kempingu?
– Zawiezie cię ktoś do domu? – zapytał.
– Tak, koledzy. Zgłodnieli, więc poszli coś zjeść.
– Jak wrócą, chciałbym z nimi porozmawiać. Powiem, co mają robić, żeby się od ciebie nie zarazili.
Wychodząc zza parawanu, za którym leżała Talia, Harry spostrzegł, że z sali reanimacyjnej wywożą pacjenta, który w niczym nie przypomina cienia człowieka, którego jeszcze niedawno na tę salę wwożono. Przytomny, siedział oparty o poduszki i uśmiechał się.
Za pacjentem wyszła Tilly.
– Czy to ten z podejrzeniem zawału? – zapytał Harry.
– Tak, jest już stabilny, wieziemy go na udrożnienie tętnicy.
Prowadzenie pacjenta w stanie zagrożenie życia to ogromne wyzwanie. Tilly miała zaróżowione policzki, z ciasno splecionego warkocza – bo tak się zawsze czesała – wymknęło się jedno niesforne pasemko włosów. Musiała jednak czuć niesamowitą satysfakcję, bo kącik jej ust unosił się w niepewnym uśmiechu.
Harry znał ten smak zwycięstwa. I to go łączyło z doktor Matildą, niezależnie od tego, jak bardzo ona go nie lubi.
– Świetna robota – odezwał się cicho. – Facet miał mnóstwo szczęścia.
– Lepiej nie mówić hop – odparła Tilly, omiatając wzrokiem oddział, jakby chciała się dowiedzieć, gdzie teraz będzie najbardziej potrzebna.
Właśnie do drugiej sali reanimacyjnej wniesiono prosto z karetki kolejne nosze, a to oznacza, że lekarze, którzy zajmą się tym pacjentem, zmuszeni są opuścić lżej chorych, którymi się dotychczas opiekowali.
Całemu oddziałowi w każdej sekundzie grozi osunięcie się w kompletny chaos.
– O nie! – jęknęła nagle Tilly. – Znowu? Co tym razem?
Idąc za jej wzrokiem, Harry zobaczył, jak Charlotte wychodzi zza parawanu, za którym leży Talia, której dopiero co zlecił zrobić zastrzyk. Pielęgniarka wyglądała na przerażoną i wzywała pomocy.
Tilly pobiegła za Harrym. Może powinna poczekać, aż przydzielą jej inny przypadek, ale jego mowa ciała nie pozostawiała wątpliwości, że stało się coś bardzo złego. Był cały spięty, więcej, przerażony.
Kiedy Tilly weszła za parawan, nie miała już obiekcji. Jego reakcja nie była ani trochę przesadzona.
Dziewczyna siedziała sztywno wyprostowana, jeszcze bardziej wystraszona niż Charlotte. Miała podpuchnięte oczy, a skórę ramion pokrywała grudkowata wysypka. Za każdym oddechem w jej płuc wydobywał się przenikliwy pisk. I to było najgorsze, bo świadczyło o poważnych kłopotach z oddychaniem.
– Talia jakieś pięć minut temu dostała domięśniowo penicylinę – wyjaśnił krótko Harry, po czym zwolnił hamulec łóżka na kółkach. – Mam nadzieję, że reanimacyjna jedynka jest wolna.
I nie czekając na potwierdzenie ze strony Tilly, zaczął pchać łóżko z pacjentką. Może sala nie jest jeszcze posprzątana po ostatnim trudnym przypadku, ale życie Talii można będzie uratować tylko tam, nigdzie indziej.
Tym bardziej że w kierunku sali numer dwa podążało coraz więcej osób, co świadczyło, że rozgrywa się w niej batalia o życie dopiero co przywiezionego pacjenta z zawałem.
Nie namyślając się długo, Tilly podążyła za Harrym. Dużo dobrego słyszała o jego zawodowych umiejętnościach, choć nigdy nie zdarzyło się jej pracować z nim wspólnie nad jakimś przypadkiem. A tu na szali leży życie młodej dziewczyny, która prawdopodobnie w reakcji na podany antybiotyk doznała wstrząsu anafilaktycznego.
Harry wyjął ze schowka adrenalinę i rozdzielił zadania. Charlotte miała podłączyć chorą do aparatu tlenowego o dużym przepływie, a Tilly zrobić szybkie EKG. Potrzebowali też natychmiast stojaka do kroplówki.
Tilly kontrolowała na bieżąco akcję serca i ciśnienie pacjentki, a także założyła jej na palec pulsoksymetr. Kiedy na monitorach urządzeń pokazały się pierwsze pomiary, sama poczuła, że jej serce bije jak oszalałe.
– Puls sto trzydzieści dwa – relacjonowała Harry’emu – ciśnienie osiemdziesiąt sześć na pięćdziesiąt, saturacja poniżej normy.
Wyniki fatalne, ale Harry zwracał się do pacjentki tonem spokojnym, jakby nie działo się nic złego.
– Zrobię ci teraz zastrzyk w nogę – uprzedził. – Po nim będzie ci się lżej oddychać. Wiem, możesz być przerażona, ale uwierz mi, nie ma powodu. Sytuacja jest pod kontrolą. Okej?
Talia pokiwała głową.
Charlotte drżącymi rękami starała się jej nałożyć na twarz maskę tlenową, a Harry wbił jej igłę w udo.
– Zastosujmy maskę tlenową z workiem zamiast tej – powiedziała Tilly, co spotkało się z pełnym uznania spojrzeniem Harry’ego.
Najwyraźniej był wdzięczny, że nie musi borykać się z trudnym przypadkiem tylko w asyście niedoświadczonej i silnie zdenerwowanej młodej pielęgniarki.
– Dobra robota – odwdzięczyła mu się Tilly po tym, jak w ekstremalnie trudnych warunkach udało mu się podłączyć chorej kroplówkę.
– Zastosuję teraz dodatkowo antyhistaminę i steroidy – powiedział Harry. – Musimy też mieć kolejne EKG, zrobić prześwietlenie klatki piersiowej i sprawdzić poziom mocznika i elektrolitów we krwi. Mogłabyś zdobyć inhalator do adrenaliny? – Jego wzrok powędrował w bok. – Talia? – Spojrzał na przykrytą maską tlenową twarz dziewczyny. – Lepiej ci się teraz oddycha?
Ale Talia nie odpowiadała nawet poruszeniem głowy czy ręki. Oczy miała szeroko otwarte i przerażone. A potem przykryła je drżącymi powiekami.
Harry gwałtownie wyjął jej spod głowy poduszki i odchylił głowę do tyłu, by udrożnić drogi oddechowe.
– Mamy załamanie – powiedziała cicho Tilly. – Ciśnienie i puls spadają.
Widać było, że dziewczyna traci przytomność i z coraz większym trudem walczy o każdy oddech.
– Traci oddech – stwierdził Harry, siląc się na spokój.
Charlotte jęknęła, cofnęła się o krok i przycisnęła dłonie do ust.
Harry napotkał wzrok Tilly. Oboje wiedzieli, że muszą podjąć przełomową decyzję. Normalna intubacja była niewskazana ze względu na postępującą opuchliznę języka i krtani. Pozostawała jedna droga.
Nie było czasu ani warunków na wzywanie dodatkowej pomocy ani na poradę, na przykład ze strony anestezjologa. Na Charlotte też nie było co liczyć.
Harry i Tilly porozumieli się wzrokiem. Które z nich ma się podjąć wysoce inwazyjnej procedury dostania się do dróg oddechowych pacjentki przez szyję?
– Ja to zrobię – powiedziała Tilly, zauważywszy, że Harry na ułamek sekundy stracił swoje słynne opanowanie i wiarę w siebie.
Boże. Nie domyślała się nawet, co teraz dzieje się w jego mózgu. A on oczami duszy widział podobną scenę sprzed lat. Tamto zakończyło się katastrofą. Lepiej więc, jeśli teraz o życiu tej młodej dziewczyny zadecydują umiejętności kogoś, kto nie musi zmagać się z tego typu demonami.
A więc postanowił się wycofać. Oczywiście nie do tego stopnia co Charlotte. Wystąpi w charakterze świetnie wykwalifikowanej asysty. Wie, jakie leki i narzędzia będą potrzebne. Przygotował wszystkie, po czym ustawił pacjentkę w pozycji, która ułatwi dostęp do jej szyi, która musi zostać nacięta w celu wprowadzenie rurki.
Teraz pozostaje mu tylko wstrzymać oddech i wierzyć, że Tilly wie, co robi.
A wszystko na to wskazywało. Był skupiona, spokojna, pewna siebie. Jej ruchy świadczyły o tym, że to dla niej nie pierwszyzna. Wkrótce tlen bez przeszkód popłynął tam, gdzie jego miejsce: do płuc pacjentki. Pozostawało jeszcze zadanie ustabilizowania ogólnego stanu młodej kobiety.
Ale spojrzenie, które lekarka rzuciła Harry’emu, gdy na monitorach sprawdziła wszystkie zmiany, które zdążyły już zajść, świadczyło, że są na dobrej drodze. I że jest to ich wspólna zasługa.
W jej oczach Harry dostrzegł jeszcze coś, coś, czego nigdy przedtem nie widział. Podziw? Szacunek?
Wiedział, że szybkość jego działania wywarła na koleżance wrażenie. Ale przecież nie mogła wiedzieć, jak trudna była dla niego decyzja o chirurgicznym, wysoce ryzykownym rozwiązaniu zaistniałej sytuacji.
Nie chciał, by historia sprzed lat się powtórzyła. Czyżby czegoś się domyślała i stąd jeszcze większy podziw? Może w bardziej stosownej chwili kiedyś jej o tym opowie…
Na razie musi mu wystarczyć świadomość, że pokonał swojego demona. I że już nigdy w podobnej sytuacji nie dopadną go wątpliwości, które nie pomagają w efektywnym działaniu.
A to by znaczyło, że stał się dłużnikiem doktor Matildy Dawson.
W dużym stopniu.