- W empik go
Najlepszy przyjaciel - ebook
Najlepszy przyjaciel - ebook
Sofia i Santeri byli kiedyś najlepszymi przyjaciółmi, ale chłopak wyjechał do Stanów Zjednoczonych w pogoni za karierą. Teraz, jako znany scenarzysta filmowy, wraca do domu, aby zająć się majątkiem zmarłego ojca, a Sofia zaproponowała, by zatrzymał się u niej.
Gdy dziewczyna odbiera Santeriego z lotniska, nie może się nadziwić. Zapamiętała go jako wysokiego i chudego jak tyczka chłopaka, który poruszał się nieco niezdarnie i niepewnie. Teraz stoi przed nią trzydziestoletni mocno zbudowany mężczyzna o muskularnych i szerokich ramionach.
Nagle jej ciało zaczyna reagować na jego obecność, a ona nie wie, jak sobie z tym poradzić. Próbuje walczyć ze swoimi instynktami i przekonać samą siebie, że po prostu chce odbudować starą znajomość. Czy to w ogóle możliwe, by pozostali jedynie przyjaciółmi?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8034-372-5 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stałam w hali przylotów na lotnisku Helsinki-Vantaa i w zdenerwowaniu postukiwałam nogą o podłogę. Samolot z Los Angeles przyleciał opóźniony, co jeszcze wzmogło moje podekscytowanie. Można by pomyśleć, że nie miałam powodu, żeby się denerwować. Czekałam na człowieka, który był kiedyś przez siedem lat moim najlepszym przyjacielem i z którym ostatnio znów wymieniałam maile niemal codziennie.
Santeri Aittamäki pojawił się w moim życiu, kiedy w wieku trzynastu lat przeprowadziłam się do Hämeenlinny, gdzie moja matka dostała nową pracę. Przygotowałam się na spędzanie szkolnych lat raczej samotnie, jak dotychczas. Nie ubierałam się modnie, nie mogłabym ukryć pryszczy pod makijażem, nawet gdybym próbowała, a i z charakteru byłam nieśmiałym molem książkowym. Jeśli do tego dodać lekką nadwagę i fakt, że byłam nowa, nie mogłam oczekiwać zbyt wiele.
Los jednak zdecydował inaczej i na początku roku szkolnego usiadł koło mnie wysoki, szczupły chłopak o niezwykle jasnych włosach i z aparatem na zębach. To był Santeri, albo inaczej Albiino, jak mówili na niego koledzy. Nie odezwał się ani słowem, a ja też nie miałam zamiaru zaczynać rozmowy, ale kiedy jego plecak się otworzył i zobaczyłam w nim niemały stosik książek, z Egipcjaninem Sinuhe na wierzchu, usta otworzyły mi się same.
Właśnie skończyłam inną książkę Waltariego i pytanie: „Dobra jest?” dosłownie wyrwało mi się z ust. Potem wszystko potoczyło się już samo. Byliśmy w szkole dwójką dziwolągów, ale przyjemniej jest być dziwolągiem we dwójkę niż w pojedynkę. Początkowo rozmawialiśmy tylko w szkole, ale kiedyś poszliśmy razem do biblioteki i stopniowo doszliśmy do tego, że razem odrabialiśmy lekcje i bywaliśmy u siebie w domach. Wyrośliśmy z pryszczy, aparatów na zębach, workowatych ubrań i staliśmy się najlepszymi, nierozłącznymi przyjaciółmi.
Gdy skończyłam dwadzieścia lat, zaczęłam spotykać się z Riku. Santeri go nie lubił i do pewnego stopnia to rozumiałam. Riku był w klasie wyżej w tej samej szkole i co pewien czas mocno uprzykrzał życie Santeriemu. Między chłopcami doszło nawet kiedyś do rękoczynów i w gimnazjum sama zaczęłam nienawidzić Riku. Jednak on był ciemnym, wysokim przystojniakiem, a ja – tylko człowiekiem. Kiedy kierował na mnie swoje intensywnie niebieskie oczy, nie miałam szans. Santeri twierdził, że Riku zdradzał mnie od samego początku. Zapytany o powody takiego oskarżenia, opowiedział o wspólnych wizytach jego kumpli i Riku w nocnych klubach. Mnie osobiście kluby nigdy nie interesowały, ale Riku dobrze się tam bawił. Zakochana bez pamięci, nie przyjmowałam tego do wiadomości i złościłam się na Santeriego, a kiedy w końcu po pięciu latach zorientowałam się, że miał rację, było już za późno.
Santeri wyjechał do Stanów Zjednoczonych i odwiedził Finlandię tylko parę razy – prawdopodobnie w dużej mierze dlatego, że jego ojciec był agresywnym nałogowym pijakiem, a matka zmarła na raka, kiedy zdawaliśmy maturę. Santeri nie miał żadnych bliskich krewnych poza ciotką, a nieustanna udręka, którą było jego dzieciństwo, z pewnością nie zwiększała chęci powrotu do kraju. Nie widziałam go, od kiedy mieliśmy po dwadzieścia lat. Finlandię odwiedził po raz pierwszy, gdy byłam jeszcze z Riku, a po raz drugi – kiedy z przyjaciółką Kerttu wyjechałam do Tajlandii.
W czasie naszego rozstania wysyłaliśmy sobie co prawda uprzejme życzenia świąteczne, ale dopiero przed dwoma laty, długi czas po zerwaniu z Riku, zaczęłam pisywać do Santeriego obszerniejsze wiadomości. Przepraszałam za swoje zachowanie i przyznałam, że miał rację. Nie robił z tego wielkiej sprawy. Stopniowo dostawałam od niego coraz dłuższe maile i teraz znalazłam się tutaj – czekałam na człowieka, który zrealizował swoje marzenia i razem z przyjacielem napisał scenariusz jednego z najbardziej docenionych i oglądanych hollywoodzkich filmów roku.
Santeri nie przybywał oczywiście do Finlandii z mojego powodu. Jego ojciec zmarł w końcu na skutek pijaństwa i pożaru, jaki wybuchł, gdy ten zapalił w łóżku papierosa i zaraz potem zasnął. Santeri był jedynym spadkobiercą i przyjeżdżał załatwić dokumenty spadkowe, a także sprawy praktyczne. Napisał, że mógłby przypuszczalnie zrobić to z zagranicy, ale miał właśnie wakacje i chciał spotkać się z ciotką… i ze mną. Z powodu ojca nie przejechałby nawet metra – tak sam napisał.
Stary dom ojca Santeriego znajdował się na wiejskiej działce w Hauho i był zaniedbaną, zapleśniałą ruiną. Chociaż Santeri mógł teraz z pewnością opłacić hotel na cały pobyt, zaprosiłam go do siebie. Po jego kilku uprzejmych odmowach udało mi się go przekonać, że nie sprawi żadnego kłopotu i lepiej mu będzie przez miesiąc w domowym otoczeniu blisko centrum niż w hotelu.
Wchłonęłam oczywiście wszystko, co napisali o nim w Finlandii i za granicą. Jego nazwisko pojawiało się w połączeniu z różnymi gwiazdami i modelkami, ale żadnych konkretnych informacji o jakimkolwiek stałym związku nie było. Najwyraźniej Santeri też niechętnie występował publicznie, bo niemal wszystkim tekstom towarzyszyło tylko kilka tych samych zdjęć, które były albo prześwietlone, albo zbyt ciemne.
Ocknęłam się z zamyślenia, kiedy obserwowane przeze mnie od długiego czasu rozsuwane drzwi się otworzyły. Zastygłam w miejscu. Poznałam Santeriego od razu. I nie poznałam. W pamięci mignął mi obraz chłopaka o prawie białych włosach oraz szarych oczach, wysokiego i chudego jak tyczka, który poruszał się nieco niezdarnie i niepewnie, jakby nie wiedział, gdzie postawić swoje chuderlawe kończyny.
Kiedy patrzyłam na trzydziestoletniego Santeriego, rozpoznałam włosy, wzrost i wysokie kości policzkowe – i niewiele więcej.
Jego niezwykle jasne, gęste i lekko kręcone włosy odrobinę ściemniały i przypominały jasne zboże. Wydawał się większy niż kiedyś. Nie poznawałam płynnego chodu, mocno zbudowanego ciała, długich, muskularnych kończyn i szerokich ramion. Przebiegł wzrokiem po hali z uwagą, ale i spokojem, prawie leniwie.
Serce waliło mi w piersi jak gong, a nogi przykleiły się do podłogi, jakby zapuściły w niej korzenie. Tylko parę sekund obserwacji wystarczyło, żebym skreśliła z listy takie cechy Santeriego, jak niezdarny, chudy i niepewny. „Oczywiście, że się zmienił. Minęło dziesięć lat, od kiedy ostatni raz się widzieliście!” – zrugałam się i w końcu wprawiłam nogi w ruch. W tym momencie Santeri mnie zauważył. Pomachałam mu, zrobiliśmy ostatnie kilka kroków, które nas dzieliły, i już byłam w powietrzu, przyciśnięta do twardej jak kamień, szerokiej piersi.
Zdumiona sapnęłam z zaskoczenia, ale wyglądało na to, że moje ramiona wiedziały, co robić. Owinęły się wokół szyi Santeriego. Nozdrza wypełnił mi cudowny męski zapach i mój nos powędrował odruchowo do jego karku – wąchałam go jak ogar, który złapał trop. Poczułam dziwny ciężar głęboko w żołądku i przez chwilę unosiłam się niemal półprzytomna w tym stanie błogości. Kiedy Santeri się odezwał, było tak, jakbym przebudziła się ze snu, i zauważyłam, że palce jednej ręki mam zatopione w miękkich włosach na jego karku.
– Do diabła, Sofia! Ależ ty wyrosłaś!
Santeri opuścił mnie na podłogę i zerknął na moje ukryte pod ciemnymi dżinsami i koszulą stusześćdziesięciopięciocentymetrowe i według wskaźników BMI o siedem kilo zbyt kształtne ciało, a potem spojrzał mi w oczy. W jego wzroku ujrzałam radość oraz podziw i przez chwilę zupełnie się zatraciłam, odwzajemniając spojrzenie. Jednak swobodne zachowanie Santeriego sprawiło, że w końcu się ocknęłam i ze stanu tego dziwnego zastygnięcia powróciłam do rzeczywistości.
– Chcesz powiedzieć, że jestem gruba? Bardzo fajne przywitanie! – rzuciłam lekko zuchwałym tonem.
– Nie próbuj polować na komplementy. Wyglądasz obłędnie.
– No i się udało!
– Co?
– Polowanie na komplementy.
Santeri znów zlustrował mnie od stóp do głów i z jakiegoś powodu gorąca czerwień zaczęła oblewać mi policzki. W tej samej chwili w duchu kopnęłam się w tyłek. Byłam za długo bez faceta, jeśli kilkusekundowe spotkanie ze starym przyjacielem tak mi namieszało w głowie. Przyjacielem, bo nigdy nic poza przyjaźnią nie przyszło mi do głowy. No okej, może coś innego parę razy przyszło. Ale nie często.
– Idziemy? To wszystko? – zapytałam, wskazując na sporawego samsonite’a.
– Tak, wszystko. Chodźmy – odpowiedział Santeri, a ja poprowadziłam nas do hali parkingowej.
Wyszliśmy z budynku lotniska i przez chwilę świeciło na nas słońce. Była ciepła, czerwcowa pogoda. Ja nie miałam nawet kurtki, a Santeri był ubrany w cienki sweter i wyraźnie za ciepłą ciemnozieloną kurtkę myśliwską.
– Ubrałeś się jak na październik albo listopad. W LA było zimno?
– Nie, ale byłem długo w Kalifornii i trochę się ze mnie zmarzluch zrobił. Wolałem nie ryzykować.
– No cóż, mam nadzieję, że masz ze sobą letnie ciuchy. Tu zapowiadają ponad dwadzieścia stopni przez co najmniej dwa tygodnie.
– Dam sobie radę.
Kątem oka patrzyłam na jego profil. Za młodu miał kanciastą twarz i teraz też nie można było powiedzieć, że jest ładny. Kanciastość zmieniła się w męskie i twarde rysy, szczęka oraz policzki tworzyły mocno zarysowane kształty, grając na skórze światłem i cieniem. Spod gęstych i jasnych brwi patrzyły bystre, niezwykle jasne oczy, nos był duży i prosty, usta szerokie, pięknie wykrojone. „Seksowny – przemknęło mi przez głowę. – Niewiarygodnie seksowny”.
Santeri obrócił głowę i wydawało mi się, że przyłapał mnie na podglądaniu.
– Na co tak patrzysz? – zapytał rozbawiony.
– No… Po prostu wyglądasz jakoś inaczej – odpowiedziałam zdenerwowana.
– Tak, no, ty też. To już dziesięć lat.
To oczywiście była prawda. A chłopcy wolniej dojrzewają. Dotarliśmy do parkingu. Zaprowadziłam go do mojego starego golfa i wyciągnęłam kluczyki. Santeri wrzucił walizkę do bagażnika i usiadł koło mnie.
– Czy powinienem się niepokoić? – zapytał, unosząc brwi, z zaczepnym tonem w głosie.
Wiedziałam od razu, co miał na myśli.
– Jestem dobrym kierowcą. Nigdy żadnego wypadku ani mandatu – odparłam obronnym tonem.
– Jeździsz pewnie sześćdziesiątką wszędzie poza centrum. Gdzie jeździsz poniżej dwudziestu na godzinę.
– Ha, ha!
Santeri trafił dość celnie. Byłam ostrożna za kierownicą, ale on nawiązywał do moich nieudanych egzaminów na prawo jazdy. Zdałam dopiero za czwartym razem, kiedy to wlokłam się po ulicy tak powoli, że inni kierowcy postrzegali mnie jako zagrożenie. Ruszyłam, a Santeri przesunął siedzenie daleko do tyłu. Znów poczułam w nozdrzach jego zapach i na ciele pojawiła się gęsia skórka. Przełknęłam z trudem ślinę. Ciężka sprawa, jeśli będę wciąż tak reagowała na jego obecność.
Zaczęłam liczyć, jak długo żyłam w celibacie. Do pełnych pięciu lat od rozstania z Riku brakowało paru miesięcy. Początkowo szukałam znajomości w internecie, ale zawsze uważałam randki za uciążliwe i w końcu zrezygnowałam, kiedy udało mi się doprowadzić wystarczająco wielu mężczyzn do ziewania oraz narazić moje i tak kruche poczucie własnej wartości na bolesne ciosy.
Pięć lat. Nic dziwnego, że moje ciało funkcjonowało teraz na podwyższonych obrotach. Połowa mózgu podpowiadała, że przecież nikogo konkretnie nie pożądałam przez cały ten czas. Postanowiłam zignorować tę podpowiedź. Santeri był na pewno dla mojej podświadomości tylko bezpiecznym obiektem uwalniającym potrzeby fizyczne. Zdecydowałam, że jeszcze tego dnia ponownie aktywuję swoje konto w sieci.
Kiedy Santeri westchnął ciężko, spojrzałam na niego pytająco.
– Sofia, jesteśmy na obwodnicy. Gdyby Finowie nie byli tacy uprzejmi, wszyscy by trąbili i pokazywali ci środkowy palec.
Spojrzałam na licznik i zorientowałam się, że w zamyśleniu jechałam wolniej niż zwykle, niecałe pięćdziesiąt na godzinę. Dodałam gazu i powiedziałam z naciskiem:
– Tu jest ograniczenie do sześćdziesięciu!
– Jechałaś niecałe pięćdziesiąt. A do tego te liczniki zawsze pokazują więcej.
– Zamknij się, bo cię wyrzucę z samochodu.
– Tu się nie można zatrzymywać. Dostałabyś swój pierwszy mandat.
– Może byłoby warto. Jutro gazety podniosłyby krzyk, że sławnego Santeriego Aittamäkiego znaleziono porzuconego w przydrożnym rowie.
Santeri wybuchnął śmiechem, a ja mu zawtórowałam. Ulżyło mi, kiedy zauważyłam, że coś ze starych czasów przetrwało. Nasze ciągłe słowne potyczki zawsze działały na mnie pobudzająco i nawet niekiedy obmyślałam sobie jakieś dobre zaczepki.
Po chwili wjechaliśmy na autostradę. Santeri mówił trochę o swoim życiu w Hollywood, ja narzekałam, że mu zazdroszczę. Rozprawiałam o swojej mniej olśniewającej pracy w kadrach przy naliczaniu płac, wymieniałam ze szczegółami różnice w zbiorowych układach pracy i dyrektywach dotyczących wynagrodzeń za nadgodziny, opowiadałam, jak każdego dnia miałam ochotę pójść i mordować szefów Rady Przedsiębiorców i Porozumienia Związków Zawodowych, i to na najbardziej wymyślne sposoby. Santeri zwiesił głowę, przycisnął ręce do twarzy i trząsł się ze śmiechu z moich fantazji o topieniu, truciu i ćwiartowaniu.
Rozmowa toczyła się zaskakująco swobodnie, ale co pewien czas jechaliśmy w milczeniu. Cisza w towarzystwie Santeriego nigdy nie wydawała się męcząca. Przy nim nie czułam, że muszę wypełnić czas paplaniną, choć nie mam nic do powiedzenia, a jeśli już paplałam, wiedziałam, że on doceni moje poczucie humoru. Jedynym problemem było teraz to, że im dłużej milczeliśmy, tym wyraźniej czułam pod skórą dziwne gorąco, które rozchodziło się we mnie i potężniało, gdy tak siedzieliśmy we dwoje w tej małej przestrzeni.
Po godzinie skręciłam do centrum Hämeenlinny. Kiedy wjechałam na podwórze przy drewnianym domu, Santeri powiedział z aprobatą:
– Pewnie jest w nim świetny klimat. Drogi był?
Wzruszyłam ramionami, bo wstydziłam się odpowiedzi.
– To własność moich rodziców. Wynajmuję go od nich.
Santeri nie odpowiedział, wysiadł po prostu z samochodu i ruszył do bagażnika.
Wspięłam się po kilku stopniach do drzwi i weszliśmy do małej sieni. Po lewej stronie była kuchnia, z której drzwi prowadziły do małego korytarza. Po jego drugiej stronie mieściły się sypialnia i salon. Mogłam zaoferować Santeriemu gościnę, bo każde pomieszczenie miało drzwi, co zapewniało nam obojgu prywatność. Salon z kanapą przeznaczyłam dla Santeriego.
Chociaż mieszkanie nie należało do mnie, kochałam je ponad wszystko. W kuchni wisiały szafki z lat czterdziestych, podłogi były z desek, a na ścianach w salonie i sypialni osobiście położyłam tapety ze staromodnymi kwiatowymi wzorami. Bez końca krążyłam po targach staroci i śledziłam aukcje internetowe, żeby znaleźć odpowiednie meble, i w końcu osiągnęłam cel – elegancką mieszaninę stylów. Większą część wyposażenia stanowiły ciemne meble z pierwszej połowy dwudziestego wieku, jedynie kanapę, łóżko i półkę na książki kupiłam nowe.
Poprowadziłam Santeriego do salonu i wskazałam na kanapę.
– Rozkłada się i jest całkiem wygodna, więc powinno ci się dobrze spać.
– Tu jest naprawdę ładnie.
– Dziękuję.
Było mi miło. Słowa Santeriego brzmiały szczerze, a poza tym on nigdy nie miał w zwyczaju gadać po próżnicy. Krążył teraz po pokoju, zatrzymał się na chwilę, żeby obejrzeć dwie grafiki, które kupiłam przed paroma laty, i w końcu przystanął – tak jak się spodziewałam – przy pięciometrowej półce z książkami. Nagle nie wiedziałam, co powiedzieć, więc postanowiłam uciec.
– Zostawię cię, rozpakuj się, a… No, prysznic jest koło mojej sypialni. Przygotuję ci ręczniki.
Santeri odwrócił się i skinął głową, trzymając w ręku Emmę Jane Austen.
– Widzę, że masz całą twórczość Austen, ale wciąż nic z Szekspira – uśmiechnął się kpiąco.
Już w gimnazjum przeczytałam Dumę i uprzedzenie i wracałam do niej wiele razy, ale musiałam ze wstydem przyznać mu rację – nie miałam ani nie przeczytałam nigdy niczego Szekspira.
– Mam niedługo urodziny. Kup mi dzieła wszystkie, kiedy już cię stać. Pierwsze wydanie, dziękuję.
Santeri westchnął zamyślony, wsunął książkę z powrotem na półkę i podszedł do mnie, na środek salonu.
– Zaprosiłaś mnie tu, mając nadzieję na drogie prezenty? – zapytał z błyskiem w oku.
Ton jego głosu był lekki, ale przestraszyłam się, że on naprawdę może mnie posądzić o próbę wyciągania od niego pieniędzy.
– Oczywiście, że nie. To był… To był tylko żart. Raczej kiepski – westchnęłam, po części wystraszona, po części urażona.
Santeri wybuchnął śmiechem i powiedział niemal czułym głosem:
– Ależ z ciebie głuptas. Gdybyś widziała swoją minę.
Zrobił jeszcze jeden krok naprzód, chwycił mnie w ramiona i znów byłam w jego objęciach, już drugi raz w ciągu paru godzin. Poczułam jednocześnie przerażenie i zachwyt, a moje – jak się okazało – całkiem samodzielne ręce znalazły błyskawicznie drogę do jego talii. Santeri głaskał mnie po upiętych w koński ogon włosach, a we mnie narastało dudnienie, które rozbrzmiewało w moich uszach i wprawiało w wibrację całe ciało. Jedyne, co byłam w stanie odczuwać, to rozpływająca się we mnie przyjemność spowodowana wtulaniem się w niego. Jęknęłam cicho i przez chwilę wydawało mi się, że Santeri objął mnie jeszcze mocniej.
– Sofia? – powiedział miękko nad moją głową.
– Tak? – zapytałam stłumionym głosem, oszołomiona, z iskierkami szalejącymi w moich żyłach.
– Dzięki, że mogę u ciebie pomieszkać. Fajnie się znów kumplować. Albo – jak by powiedzieli Jankesi – awesome. Albo amazing.
Kiedy Santeri uniósł moją brodę, żeby spojrzeć mi w oczy, wpatrywałam się w niego niewidzącym wzrokiem i nie potrafiłam nic powiedzieć. Jego twarz zbliżała się do mojej, wewnętrzne dudnienie stawało się ogłuszające, rozchyliłam w oczekiwaniu spragnione usta. A potem poczułam na policzku niewinny pocałunek i zostałam postawiona na miękkich nogach pośrodku pokoju, który wydał mi się teraz zimny i nieprzyjemny.
– Myślałem o czymś innym na prezent niż stos starych książek. W ciągu ostatnich lat moje dochody rzeczywiście wzrosły, ale nie mam jeszcze milionów do marnotrawienia na książki, których nawet nie czytasz – zapewnił spokojnym, przyjemnym głosem Santeri z szelmowskim błyskiem w oku.
Jakiś czas gapiłam się na niego, nic nie rozumiejąc, parę razy otwierałam i zamykałam usta, zanim z cichym westchnięciem wydobyło się z nich „no tak”. W końcu upokorzenie zwyciężyło z pożądaniem oraz dobrym samopoczuciem i zrobiłam szybki krok w tył.
– Więc… – zaczęłam z trudem i przerwałam, potem spróbowałam jeszcze raz: – Więc chcę powiedzieć, że nie musisz dziękować. I żadnych prezentów… Oczywiście… Nie miałam na myśli…
Zdałam sobie sprawę, że się jąkam, i jeszcze dalej odsunęłam się od Santeriego, który obserwował mnie z zainteresowaniem swoimi bystrymi, jasnymi jak morska woda oczami. Przestraszyłam się, że odczyta moje pożądliwe myśli, i odwróciłam się szybko, ruszając do wyjścia.
– Zrobię coś do jedzenia. Bądź gotów za pół godziny.
Z tymi słowami uciekłam do kuchni, jakby stado demonów deptało mi po piętach.
„Idiotka” – powtarzałam sobie raz po raz, nastawiając trzęsącymi się rękami wodę na makaron. Jak mogłam nawet przez chwilę wyobrażać sobie, że Santeri może być mną zainteresowany jako kobietą, w seksualnym sensie? Mężczyzna, którego wcześniejsze dziewczyny były z pewnością najwyższej klasy pięknościami.
I o co do diabła mi chodziło? Facet chciał mi dać całusa w policzek, tak zwyczajnego w Stanach, a ja byłam gotowa zedrzeć z siebie ubranie. Jak mogłam być tak powierzchowna, żeby pożądać starego przyjaciela, skoro i tak nie miałam ich zbyt wielu?
„Seks by tylko wszystko popsuł. Absolutnie wszystko. Dzięki Bogu Santeri miał najwyraźniej więcej rozumu w głowie i w spodniach niż ja” – myślałam ze wstydem.
Usiadłam zdeterminowana przy stole w kuchni i otworzyłam komputer. Co to był za portal randkowy, który ostatnio polecała Kerttu?
A, jasne. Love & Lust. Dość głupia nazwa, ale Kerttu przysięgała, że tam znajdę kogoś na każde wyjście. Powinnam się tylko wziąć w garść. Nauczyć się paplać na luzie i flirtować, a może wtedy będzie mi łatwiej kogoś poznać. Czy to może być trudne? Zwłaszcza że byłam już niewątpliwie seksualnie sfrustrowana. Kiedy bym się już wciągnęła, byłoby po zmartwieniu. Chodziłabym na randki, znalazłabym miłego faceta i uprawiałabym z nim seks. Im prędzej, tym lepiej.
Wypełniałam profil, dopóki woda na makaron nie zaczęła się gotować, potem zrobiłam prosty, ale wyśmienity sos z pomidorów oraz koziego sera. Po chwili krzyknęłam do Santeriego, że jest jedzenie, a kiedy usiadł naprzeciw mnie, zaświtał mi w głowie genialny pomysł. Nawijałam makaron na widelec, kiedy zjadłam parę kęsów, rzuciłam:
– Ty przecież miałeś dużo dziewczyn? Wspominałeś w mailach tylko o paru, ale w gazetach pisali…
Umilkłam, kiedy zobaczyłam, że Santeri przygląda mi się z uniesionymi brwiami i pytającym wyrazem twarzy.
– Dużo to pojęcie względne – odpowiedział nieśpiesznie. – Ale tak, miałem dziewczyny. Czemu?
– No wiesz… Po rozstaniu z Riku próbowałam się umawiać, ale jestem w tym beznadziejna.
Nie chciałam dodawać, że i moje życie seksualne było zawsze beznadziejne. Riku powiedział mi wprost, że byłam w łóżku zimna jak głaz. I to, według niego, usprawiedliwiało jego wielokrotne zdrady. Kiedy go zapytałam, dlaczego w ogóle chciał ze mną być, odpowiedział, że byłam wspaniałą domową towarzyszką. Bezpieczna. Sympatyczna. Niewymagająca. Taka, która nie robi niepotrzebnych dramatów i do której dobrze się wraca.
Złość wciąż ściskała mi gardło, kiedy sobie przypominałam tę ostatnią rozmowę i letnio brzmiące przymiotniki, którymi opisał mnie Riku. „No, ale teraz w ogóle nie czuję się letnio” – pomyślałam zuchwale i zadrżałam, kiedy moje spojrzenie padło na duże dłonie Santeriego i jego długie palce. Wyprostowałam się i znów spojrzałam mu w oczy.
– Pomyślałam, że mógłbyś mnie czegoś nauczyć. Podrzucić parę sztuczek. Co mówić. Czego nie mówić. Jak flirtować. I takie tam.
Santeri uniósł brwi jeszcze wyżej i powiedział miękkim, niskim głosem, w którym jednak dało się wyczuć groźny ton:
– Pozwól, że się upewnię. Spotykamy się po dziesięciu latach, a ty właśnie teraz chcesz zacząć randkować? Po długiej przerwie?
W ogóle tak o tym nie pomyślałam. Byłam tak poruszona uczuciami, które we mnie obudził, że rzuciłam się do realizowania swoich planów, nie biorąc pod uwagę tego, jak on może się z tym poczuć. Pewnie nie miałby nic przeciwko temu, żebym poszła na parę randek w czasie jego pobytu, ale czym innym było wyznanie, że od lat się z nikim nie spotykałam, a właśnie teraz chcę zacząć. Z jego przyjacielską pomocą. Zwiesiłam głowę i utkwiłam wzrok w talerzu.
– Przepraszam. To był naprawdę głupi pomysł. Nieprzemyślany. Nie sądziłam oczywiście, że będę co wieczór gdzieś biegać, kiedy ty tutaj… – tłumaczyłam się z rumieńcami na twarzy i głosem zachrypniętym z rozpaczy.
W tym momencie przypomniało mi się, że zbliża się pogrzeb ojca Santeriego i jeśli tego dnia narobiłam sobie już wstydu, to teraz naprawdę sięgnęłam dna. Zapragnęłam zapaść się pod ziemię co najmniej na tydzień.
– I pogrzeb twojego ojca, i w ogóle… – wydusiłam z siebie.
– Ten palant niech się smaży w piekle. Mam w dupie jego pogrzeb. – W głosie Santeriego zabrzmiał stalowy ton, którego nigdy wcześniej u niego nie słyszałam.
Po krótkiej pauzie odezwał się znowu:
– Może mógłbym ci pomóc. Ale mam trzy warunki.
Splotłam dłonie i z nadzieją podniosłam głowę.
– Jakie?
– Jeśli będę twoim nauczycielem, musisz być posłuszna w czasie ćwiczeń. Bo będziesz przecież moją uczennicą. Zgadza się?
Santeri zmrużył swoje srebrne oczy, z których biła teraz nieznana mi stanowczość. Skinęłam głową z zapałem.
– Oczywiście. Przecież tego mi trzeba. Ćwiczenia.
– Drugi warunek jest taki, że będziesz uczciwie opowiadała o swoich randkach. Żadnych kłamstw, pomniejszania albo wyolbrzymiania. Inaczej się nie rozwiniesz.
Znów potaknęłam.
– Jaki jest trzeci warunek?
– Nie pokłócimy się i już nie zerwiemy znajomości z powodu żadnego faceta. A jeśli znajdziesz takiego, z którym chciałabyś zacząć prawdziwy związek, to dopiero po moim wyjeździe. Czyli najwyżej trzy randki z tym samym gościem.
Santeri mówił teraz kategorycznym, poważnym tonem i sprawiła mi przyjemność myśl, że i on najwyraźniej cierpiał z powodu naszego rozstania. Bardzo.
– Przecież nawet bym nie zdążyła przez ten czas iść na trzy randki z tym samym gościem. Myślałam, że mogę spotkać się z paroma facetami, jeśli znajdą się jacyś fajni – stwierdziłam rzeczowo.
Nie zdradziłam, że chcę spróbować przygody na jedną noc, jeśli tylko nadarzy się okazja. To mogłabym powiedzieć już po fakcie.
– Jasne – stwierdził Santeri i czułam się, jakby przygwoździł mnie wzrokiem do krzesła. – Jutro zaczynamy.