- W empik go
Najważniejsza jest miłość - ebook
Najważniejsza jest miłość - ebook
Lord Kenyon Shaw po powrocie z Indii, gdzie brał udział w bardzo niebezpiecznej Wielkiej Grze, dowiaduje się, że jego bratanek, margrabia Shawforde, związał się z wiejską dziewczyną, którą chce poślubić. Kobieta ta jest piekna i przypomina anioła o jasnych włosach i ogromnych błękitnych oczach. Dla Shawforde i jego ukochanej ich miłość jest wieczna. Jednak jego rodzina nigdy nie będzie tolerować ich związku, jest bardzo niezadowolona z tego i robi wszystko aby nie doszlo do ślubu. Lord Kenyon za namową rodziny udaje się do Little Bunbury, aby nie dopuścić do mezaliansu. Planuje spotkanie z ukochaną bratanką aby namówić ją do zerwania tego romansu. Jest skłonny nawet usatysfakcjonować ją materialnie jeśli okaże się to konieczne. Little jednak o planach rodziny ukochanego nic nie wie i nie podejrzewa niebezpieczeństwa jakim zagrożona jest ich milość.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-117-2650-1 |
Rozmiar pliku: | 730 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rok 1887
Lucille, jadąc bardzo szybko, raptownie spięła konia i elegancko przeskoczyła wysoki żywopłot.
— Dobry konik! — zawołała, klepiąc wierzchowca-po szyi. — Jestem z ciebie bardzo zadowolona.
Powoli przeszła do stępa. W tym czasie z ukrycia pod gałęziami drzew wysunął się mężczyzna na ogromnym ogierze. Gwałtownym gestem zerwał z głowy wysoki kapelusz. Zauważyła, że nieznajomy jest wyjątkowo przystojny i bardzo wytwornie odziany. Natychmiast się zorientowała, że w końcu spotkała margrabiego Shawforde.
— Czy wolno mi pogratulować sposobu, w jaki pokonała pani ten żywopłot? — zapytał. — Miałem właśnie sam to zrobić, ale czuję, że nie uczynię tego tak doskonale jak pani…
Lucille uśmiechnęła się do niego. Zobaczył dwa rozkoszne dołeczki w policzkach. Była doprawdy najładniejszą dziewczyną, jaką w życiu spotkał. W ciemnozielonej amazonce, o jasnych, niemal słonecznych włosach i oczach błękitnych i przejrzystych niczym górski strumień, wywarła na nim niezwykle silne wrażenie. Pomyślał, że musi tu być gościem. Milczeli przez chwilę.
— Czekam na skok Lordowskiej Mości.
— Jeśli pani wie, kim jestem — stwierdził margrabia, unosząc brwi ze zdziwienia — mogę jedynie prosić o uprzejmość, aby mi się pani przedstawiła…
— Nazywam się Lucille Winterton.
Zmarszczył czoło, jakby się zastanawiał.
— Nie widziałem pani w Londynie. Gdybyśmy się spotkali, na pewno bym tego nie zapomniał.
— Nie mógł mnie pan spotkać w Londynie — odparła Lucille. — Z bardzo prostego powodu. Jeszcze tam nie byłam…
— Pani tu mieszka? — zapytał z niedowierzaniem.
— Tuż za wioską. Niedaleko bram pańskiej posiadłości.
— Zatem już nie stracę pani z oczu.
Lucille się roześmiała, jakby uznała to za żart. Skierował konia bliżej wierzchowca Lucille.
— Domyślam się, że skoro znajduje się pani na mojej ziemi, robi pani coś, czego nie powinna.
— Niewątpliwie jest to pańska ziemia — odparła Lucille — jednakże od lat, o ile nie od stuleci, znajduje się tu tor wyścigowy… Wszyscy mieszkańcy wioski, tak jak wielu mieszkańców hrabstwa, jeździ tutaj i pokonuje przeszkody. — Zerknęła na niego szybko i dodała: — Jeśli pan nam tego zabroni, wybuchnie rewolucja.
— Obiecuję, że tego nie uczynię — zapewnił margrabia, uśmiechając się. — Zwłaszcza że dziś poznałem tu panią. — Mówiąc to, podkreślił słowo „panią”.
— Gdyby pan wiedział, jak cała okolica będzie mi zazdrościć — odpowiedziała z filuternym błyskiem w oku.
— Dlaczego? — zaciekawił się margrabia.
— Wszyscy bardzo pragnęli pana poznać i byli bardzo rozczarowani, kiedy nie zaprosił ich pan na ekscytujące przyjęcia w zamku.
— Tego właśnie się spodziewali? — zapytał z uśmiechem.
— Oczywiście! — potwierdziła Lucille. — Mieli nadzieję, że kiedy pan odziedziczył tytuł, w zamku wszystko się zmieni. Okazało się jednak, że jeśli chodzi o sąsiadów, wszystko zostało po staremu.
— Z pewnością można to jakoś naprawić. Kiedy zje pani ze mną kolację?
— Teraz mnie pan zawstydził — odparła Lucille. — Wygląda na to, że zabiegałam o zaproszenie.
— Obiecuję, że otrzyma pani zaproszenie. Bez względu na pani zabiegi! — odrzekł margrabia. Przyjrzał jej się badawczo, jakby chciał się upewnić, że Lucille istnieje naprawdę. — Zatem twierdzi pani, że niedaleko moich bram mieszka więcej takich pięknych młodych dam jak pani? Nie mogę w to uwierzyć…
— O tym musi się pan sam przekonać — roześmiała się. — Już się nie mogę doczekać chwili, kiedy pogalopuję do domu z okrzykiem: „Spotkałam go! Spotkałam!”.
— Teraz pani sprawia, iż czuję, że zachowywałem się niewłaściwie — powiedział z nutą skargi.
— Oczywiście, że zachowywał się pan niewłaściwie! — potwierdziła Lucille.
Spojrzał na nią ze zdumieniem i znowu się roześmiał. Pomyślał, że ta młoda kobieta jest ładniejsza od wszystkich dam, jakie widział w Londynie czy gdziekolwiek indziej. Była również inna od płochliwych dziewczątek, których unikał na balach. Uważał, że są nieśmiałe i nie wiedzą, co powiedzieć.
— Odpowie pani na moje pytanie? Zaprosiłem panią na kolację.
— Wątpię, czy będzie mi wolno przyjąć pańskie zaproszenie — odrzekła Lucille i odwróciła wzrok.
— Kto pani tego zabroni?
— Moja siostra, a gdyby żył tata, jestem pewna, że zażądałby, abym panu odmówiła.
— Dlaczego? Dlaczego? — dopytywał się.
— Mój tata sądził, że pański ojciec niewłaściwie traktował biedniejszych mieszkańców wioski. A moja siostra pańskie przyjęcia uważa za obrazę boską!
— Obrazę boską?! — wykrzyknął ze zdumieniem margrabia. — A cóż ona o nich wie?
— Z pewnością zdaje pan sobie sprawę, milordzie — zaczęła wyjaśnienia Lucille — że wszystko, co pan robi w zamku, jest dobrze znane w wiosce, jeszcze zanim się wydarzy. Całe hrabstwo szczegółowo to omawia…
— Nie miałem o tym pojęcia…
— Od pańskiego przyjazdu o niczym innym nie rozmawiamy — przyznała Lucille otwarcie. — Jestem pewna, że to, co słyszeliśmy, nic nie straciło podczas opowieści.
Pomyślała o służących, którzy pochodzili ze wsi, a których liczba wzrosła po tym, jak margrabia odziedziczył majątek. Podobnie jak młode pokojówki, nie skąpili rodzinie opowieści o zachowaniu margrabiego. Dzięki nim wszyscy, od pastora poczynając, pozostawali w ciągłym szoku. Poprzednik margrabiego zmarł po długiej i wycieńczającej chorobie. Zamek od dawna sprawiał wrażenie pogrążonego w żałobie. Cała okolica przyszła na jego pogrzeb w wiejskim kościele stojącym w rogu parku. W jego murach pochowano sporą część rodziny. Dla wielu był to koniec pewnej epoki.
— Teraz wszystko będzie lepiej — powtarzali z optymizmem okoliczni mieszkańcy.
Nie byli jednak przygotowani na to, co wniesie z sobą młody margrabia. Dwa miesiące później wydał pierwsze przyjęcie i zapełnił dom przyjaciółmi z Londynu. Wyrozumiali twierdzili, iż nikogo nie powinno dziwić, że pragnie się cieszyć towarzystwem pięknych kobiet i tańczyć w sali balowej, której nie otwierano od lat. Któż mógłby oczekiwać, że, tak jak jego schorowany ojciec, nie będzie przyjmował gości, skupiając się wyłącznie na oczekiwaniu na śmierć?
— Przyjęcie to jedno, ale orgia to zupełnie co innego — powiedziała surowo pani Geary, która prowadziła sklep spożywczy.
Wszyscy słuchacze chętnie się z nią zgodzili. Opowiadano, że panowie wypili za dużo. Panie z różem na policzkach i uszminkowanymi wargami brały udział w hulance. Zjeżdżały po poręczach i tańczyły na dachu w świetle księżyca. Jak powtarzano pełnym zgrozy szeptem, miały na sobie wyłącznie nocną bieliznę! Po kolacji w rozległych salonach rozpoczęto „Polowanie na lisa”. Panowie dęli w myśliwskie rogi. „Lisem”, a raczej „lisami”, były kobiety. Ukrywały się w różnych miejscach, a potem „należały” do tego, który je schwytał. Co się działo później, uznano za zbyt nieprzyzwoite dla uszu młodych dam, szczególnie dla córek Dziedzica, jak zawsze nazywano pułkownika Roberta Wintertona. Jego posiadłość była niewielka w porównaniu z majątkiem sąsiada, czyli margrabiego. Mimo to dwór w Little Bunbury znano jako siedzibę Dziedzica, zanim jeszcze zamieszkali tam Wintertonowie. Byli jego właścicielami od ponad stu lat.
Oczekiwanie na margrabiego, piątego w kolejności, ożywiło Little Bunbury. A jednak do tej pory nikt go nie poznał osobiście. Znano go jedynie z pogłosek. Nie spędził dzieciństwa na zamku w Shaw, jak można było tego oczekiwać. Jego rodzice się rozstali, kiedy był jeszcze małym chłopcem. Nie doszło jednak do czegoś tak wulgarnego jak rozwód. Margrabina zabrała syna, aby zamieszkał wraz z nią i jej rodzicami na północy Anglii. Jej mąż sam przyjeżdżał na zamek. Kiedy był młodszy, nie zdarzało się to zbyt często. Pracował w służbie dyplomatycznej i po odziedziczeniu tytułu nie zamierzał rezygnować z robienia kariery. Zmieniał ambasady, wybierając placówki znajdujące się na Dalekim Wschodzie. Do rodzinnej siedziby przyjeżdżał rzadko i na krótko. Zamkiem zajmowały się dwie niezamężne stare ciotki. Wkrótce zestarzały się tak bardzo, że nie brały udziału w okolicznych rozrywkach. Zamek zaczął więc przypominać kostnicę. Okoliczni mieszkańcy mieli ogromną nadzieję, że wszystko się zmieni po przybyciu nowego margrabiego. Krążyło o nim mnóstwo plotek. Był niespotykanie przystojny, uwielbiał nocne życie Londynu i wspaniale jeździł konno.
— Zobaczymy go na polowaniu — zawołała podekscytowana Lucille po wysłuchaniu opowieści.
Czekało ją jednak rozczarowanie. Kiedy rozpoczął się sezon polowań, okazało się, że młody margrabia wyjechał do swojego domku myśliwskiego w hrabstwie Leicester. Dołączył do najelegantszej grupy myśliwych w Quorn. Little Bunbury w Hertfordshire nie mogło konkurować z tym miejscem. Mieszkańcom wypadało jedynie czekać, miesiąc za miesiącem. Kiedy już prawie stracili nadzieję na ujrzenie nieuchwytnego pana, margrabia wreszcie się zjawił. To właśnie wtedy wieś zrozumiała, że młody lord zauważył, iż zamek Shaw dzieli od Londynu odległość, którą bez trudu można pokonać powozem. Było to więc wspaniałe miejsce na spędzanie ostatnich dni tygodnia.
Pierwsze przyjęcie było oczekiwane z radosnym podnieceniem. Dzierżawcy nie tracili nadziei, że margrabia ich odwiedzi. Farmerzy się cieszyli, że opowiedzą mu o zbiorach, a pasterze o swoich stadach. Starzejący się stajenni oczekiwali, że w boksach znajdą się rasowe konie. Spełniły się tylko marzenia stajennych.
Lucille z zachwytem słuchała opisów koni, które miały w sobie arabską krew. Każdy z nich kosztował astronomiczną wprost sumę. Nie pochwaliła się siostrze swoimi planami, ale pojechała do stajni, kiedy margrabia wrócił do Londynu. Przekonała Hansona, stajennego, który pracował na zamku już od czterdziestu lat, żeby pokazał jej nowych podopiecznych.
— Są cudowne, Delio! — zawołała. — Nigdy nie widziałaś piękniejszych koni!
Jej siostra wygłosiła wówczas długi wykład o odwiedzinach na zamku bez zaproszenia…
Teraz Lucille ujrzała margrabiego na jednym z wierzchowców, które tak podziwiała.
— Może będziemy się ścigać? — zaproponowała. — Zaczniemy na końcu pola, przeskoczymy trzy przeszkody i za tym zagajnikiem rododendronów zawrócimy na miejsce startu. — Mówiąc to, wskazała drogę.
— Jaka będzie nagroda? — spytał margrabia.
— Przejażdżka na jednym z pańskich koni — odparła Lucille.
— Przychodzi mi do głowy coś ciekawszego — stwierdził margrabia — lecz powiem pani o tym, kiedy wygram.
— Lepiej nie dzielić skóry na niedźwiedziu — ostrzegła go Lucille.
Stanęli w miejscu, w którym, jak Lucille powiedziała margrabiemu, tradycyjnie zaczynały się wyścigi. To była ekscytująca jazda. Po pokonaniu ostatniej przeszkody o pół długości za margrabią Lucille była pewna, że jeszcze nigdy tak dobrze się nie bawiła. Tylko swoim nadzwyczajnym umiejętnościom jeździeckim zawdzięczała, że na mecie pojawiła się tuż za nim. Ściągnęli wodze i oboje się roześmiali. Galopowali szaleńczo.
— Nigdy nie widziałem tak dobrej amazonki! — zawołał margrabia.
— Dziękuję — odparła Lucille, lekko zdyszana — ale moja siostra jeździ lepiej ode mnie.
— Jeśli powie mi pani, że jest od pani piękniejsza, nie uwierzę!
— Ależ jest! Być może pewnego dnia dostąpi pan zaszczytu i pozna ją.
— Chce mi pani powiedzieć, że już dawno powinienem był panie odwiedzić?
Lucille roześmiała się głośno.
— Tego właśnie spodziewała się spora grupa okolicznych mieszkańców.
— Znaleźliśmy się w tym samym miejscu. Ale teraz, kiedy panią poznałem, sprawi mi to przyjemność.
— Być może powinnam przypomnieć panu, milordzie — powiedziała sztywno Lucille — że nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni.
— Już jest na to za późno — rzucił margrabia. — Ale wygrałem wyścig i należy mi się nagroda. Powiem, co to za nagroda, jeśli dziś wieczorem zje pani ze mną kolację.
— Wydaje pan przyjęcie?
— Właściwie zamierzałem powrócić do Londynu, lecz jeśli przyjdzie pani na kolację, nic mnie stąd nie wyciągnie…
— Czyżbyśmy mieli zjeść ją sami? — Lucille spojrzała na niego oczami rozszerzonymi ze zdumienia.
— Oczywiście! Tyle rzeczy chciałbym pani powiedzieć, a w tłumie podsłuchujących nas osób byłoby to niemożliwe.
Lucille roześmiała się lekko.
— Pragnę podziękować Waszej Lordowskiej Mości za uprzejme zaproszenie, ale jestem już umówiona…
— Co chce pani przez to powiedzieć?
— Jeśli chce poznać pan prawdę, to nigdy, bez względu na okoliczności, nie otrzymałabym zezwolenia na kolację sam na sam z osławionym, rozpustnym margrabią Shawforde, o którym krąży tyle plotek.
— Nigdy jeszcze nie słyszałem podobnych głupstw! Chcę panią zobaczyć! — Lucille nie odpowiedziała. — Naprawdę dziś wieczorem nie będę się cieszył pani towarzystwem?
Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs. Były zaskakująco ciemne w porównaniu z jasnymi włosami.
— Wkrótce pan stwierdzi, że na pański widok matki będę chować córki, a mężowie zamykać żony. To skutek opowieści krążących na pański temat.
Margrabia odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głośno.
— Jest naprawdę aż tak źle?
— Nawet gorzej — odparła szczerze. Wstrzymał konia. Lucille bez zastanowienia uczyniła to samo.
— A więc co zrobimy? — zapytał. — Muszę panią jeszcze zobaczyć, Lucille.
Na chwilę ich spojrzenia się spotkały. Żadne z nich nie mogło odwrócić oczu.
— To zależy od pana! Żegnam, milordzie, i dziękuję!
Zanim się zorientował, że zamierza go opuścić, Lucille dotknęła konia szpicrutą. Po chwili galopowała z daleka od niego. Znikała i pojawiała się między drzewami, jadąc tak pewnie, iż bez trude się żonentował, że zna każdą piędź niewidzialnej ścieżki. Zaprowadziła ona Lucille na wjazd do wioski. Była to najkrótsza droga do toru wyścigowego, po którym jeździli razem. Margrabia nie podążył za nią. Śledził ją spojrzeniem, dopóki nie zniknęła mu z oczu. Potem ruszył stępa przez park w stronę zamku.
* * *
------------------------------------------------------------------------
Lucille dotarła do dworu i skierowała się prosto do stajni. Stajenny pospieszył, aby odebrać od niej konia.
— Dobrze się.pani jeździło, panienko Lucille?
— Cudowine — odparła. — Jaskółka fruwała nad przeszkodami. Na pewno to na niej wezmę udział w następnym wyścigu,
— Kiedy panienka tak zrobi, wszyscy zobaczą panienki plecy — zapewnił ją stajenny.
Uśmiechnęła się do niego i pobiegła do domu. Był to piękny stary dwór, wzniesiony w czasach Tudorów. Przebudowywali go i rozbudowywali wszyscy kolejni właściciele. Matka Lucille zmieniła dom od piwnic po dach, jak tylko mąż przywiózł ją tu po ślubie. Później już nie wprowadzano zbyt wielu zmian.
Lucille wbiegła do saloniku na parterze, w którym zazwyczaj siadywały. Okna wychodziły na ogród różany, z zegarem słonecznym na środku. Jej siostra Delia układała w wazonie pierwsze gałązki róż z ulubionego krzewu ich matki. Spojrzała na wchodzącą Lucille. Każdego, kto widział je razem, uderzało ich podobieństwo. Zdecydowanie zaś różniły się charakterami i osobowością. Spostrzegawczy obserwator dostrzegał to w otaczającej je aurze oraz w ich oczach. Delia również była jasnowłosa, ale miała oczy o łagodnej szarości gołębiej piersi. Było w niej coś eterycznego. Brakowało jej żywotności i energii Lucille. Sprawiała wrażenie bardzo uduchowionej. Była piękna. Każdy, kto spojrzał na nią, musiał popatrzeć jeszcze raz. Uroda Lucille była oczywista jak słońce i olśniewająca jak bezchmurne niebo.
— Delio! Delio! Co ty na to? — zawołała, wchodząc do pokoju. — Poznałam margrabiego.
Delia znieruchomiała z pączkiem róży w ręku.
— Margrabiego? — powtórzyła. — Gdzie go spotkałaś?
— Na torze wyścigowym. Jest niezwykle przystojny i czarujący!
— Rozmawiałaś z nim?
— Oczywiście, że z nim rozmawiałam — odparła Lucille. — Ścigałam się z nim przez przeszkody. Dosiadał najwspanialszego konia, jakiego można sobie wyobrazić. Naturalnie wygrał!
— Powinnam była cię ostrzec, abyś nie jeździła na tor, kiedy margrabia jest w domu — powiedziała powoli Delia.
— Wiesz dobrze, że poza torem nie ma gdzie jeździć — odparła Lucille. — Wcześniej czy później musieliśmy się spotkać. Powiedziałam mu, że powinien był nas odwiedzić.
— Lucille, nie mogłaś tak powiedzieć!
— Ale powiedziałam, a on zaprosił mnie na kolację.
Delia krzyknęła z przerażenia.
— Posłuchaj, Lucille, nie mówiłam o tym wcześniej, bo wydawało się mało prawdopodobne, abyśmy kiedykolwiek zobaczyły margrabiego. Teraz jednak, kiedy go spotkałaś, muszę ci powiedzieć, że nigdy więcej nie wolno ci z nim rozmawiać.
— Dlaczego?
— Znasz odpowiedź na to pytanie równie dobrze jak ja — odparła Delia. — Swoim zachowaniem wywołał skandal. Całe hrabstwo jest wstrząśnięte opowieściami o jegp przyjęciach.
— Nigdy nie byłaś na żadnym z nich — stwierdziła Lucille. — Jak możesz być pewna, że to, co powtarzają w wiosce, nie jest po prostu stekiem kłamstw?
— Jestem gotowa uwierzyć, że przesadzono trochę czy nawet wymyślono niektóre rzeczy — przyznała Delia. — Pamiętaj jednak, że ludzie, którzy spotkali margrabiego w Londynie, byli przerażeni jego postępowaniem.
— A ja uważam, że jest zachwycający! — oznajmiła Lucille.
— Sądzę, kochanie, że nie potrafisz ocenić mężczyzny tego rodzaju.
— Chcę zjeść z nim kolację.
— To niemożliwe — sprzeciwiła się Delia. — Całkowicie niemożliwe. Wiesz, że tata byłby oburzony niegodziwym sposobem, w jaki zachował się wobec ludzi w majątku.
— Być może mogłabym go przekonać, żeby zachowywał się lepiej.
— Wyobrażasz sobie, że jesteś bohaterką jednej z tych śmiesznych nowelek, którymi się zaczytujesz?
— A dlaczego nie? — spytała Lucille.
— Zawsze w nich piszą o „naprawie niegodziwca”, który w ciągu jednej nocy staje się dobrym, szlachetnym człowiekiem i w przyszłości przestaje grzeszyć. Doskonale wiesz, że w życiu tak się nie zdarza.
— Jestem pewna, że się zdarza — zaprzeczyła Lucille. — Tylko o tym nie słyszałyśmy,
— Obawiam się, że się mylisz — odparła Delia. — Bez względu na twoje argumenty moja odpowiedź zdecydowanie brzmi „Nie”!
— Teraz jesteś niesprawiedliwa i okrutna dla mnie — zaprotestowała Lucille. — Bardzo chętnie poszłabym na kolację do zamku choćby po to, aby zobaczyć, jakie zmiany wprowadził margrabia.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.