Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Najważniejszy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 listopada 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,50

Najważniejszy - ebook

Poruszająca opowieść o rodzicielstwie, niespełnionej miłości i sile rodzinnych więzów.

Martyna jest młoda, samotna mama czteroletniej dziewczynki. Jej kolejne związki z mężczyznami kończą się porażka. Kobieta nie potrafi zrozumieć, dlaczego tak się dzieje.

Nie potrafi, a może nie chce?

Jest ktoś, kto bardzo chciałby zbliżyć się do Martyny i wytłumaczyć, dlaczego w przeszłości ją opuścił, ale Martyna ma w sobie za dużo żalu i nie umie wybaczyć. Powoli jednak zaczyna dopuszczać do siebie myśl, ze może to właśnie w skomplikowanych relacjach z najważniejszym w jej życiu mężczyzna tkwi źródło wszystkich problemów i niepowodzeń.

Co wyniknie ze spotkania zagubionej kobiety, czteroletniego dziecka i mężczyzny, który wciąż nie potrafi zapomnieć o nieszczęśliwej miłości sprzed lat?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-706-8
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

–Chyba po­win­naś już iść.

Jego sło­wa wy­rwa­ły mnie z pół­snu. By­łam zmę­czo­na, moje po­wie­ki opa­da­ły, jak­by ścią­ga­ła je w dół ja­kaś nie­wi­dzial­na siła. Za okna­mi wciąż było ciem­no, ale wie­dzia­łam, że za­raz na­dej­dzie świt. Pró­bo­wa­łam otwo­rzyć oczy, jed­nak ta­jem­na moc oka­za­ła się sil­niej­sza ode mnie. Pod­da­łam się jej, gdy na­gle po­czu­łam szarp­nię­cie za pra­we przed­ra­mię.

– Mar­ty­na, mó­wię se­rio. Idź już. Nie chcę, żeby zo­ba­czy­ła cię moja mama. Pew­nie za­raz wsta­nie – oznaj­mił obo­jęt­nym to­nem.

Ja­kaś część mnie chcia­ła za­py­tać, dla­cze­go wła­ści­wie jego mama nie może mnie zo­ba­czyć, ale zre­zy­gno­wa­łam. Za bar­dzo ba­łam się tego, co mo­gła­bym usły­szeć. Wo­la­łam jesz­cze przez chwi­lę żyć na­dzie­ją, choć i ona za­czę­ła się ulat­niać, kie­dy spoj­rza­łam na Łu­ka­sza i do­strze­głam na jego twa­rzy gry­mas nie­za­do­wo­le­nia. To spra­wi­ło, że sku­li­łam się w so­bie. Po­czu­łam się jak wy­mię­ta, rzu­co­na w kąt ścier­ka, z któ­rej cały brud spły­nął do wia­dra wraz z wodą. Nie tego ocze­ki­wa­ła­bym po wspól­nie spę­dzo­nej nocy. Nocy. To chy­ba za dużo po­wie­dzia­ne.

Po­ko­na­łam zmę­cze­nie i zmu­si­łam się, aby pod­nieść gło­wę z po­dusz­ki. Dość szyb­ko na­mie­rzy­łam su­kien­kę i biu­sto­nosz, ale ni­g­dzie nie mo­głam zna­leźć maj­tek i raj­stop. W koń­cu mi się uda­ło: le­ża­ły splą­ta­ne pod łóż­kiem. Ro­zej­rza­łam się za ła­zien­ką. By­łam w miesz­ka­niu Łu­ka­sza po raz pierw­szy, co nie ozna­cza­ło, że ni­g­dy wcze­śniej ze sobą nie spa­li­śmy. Upra­wia­li­śmy seks w róż­nych dziw­nych miej­scach. Tro­chę wstyd opo­wia­dać, więc może po­mi­nę szcze­gó­ły. My­śla­łam, że te­raz, kie­dy w koń­cu za­pro­sił mnie do sie­bie, przej­dzie­my na inny po­ziom re­la­cji, ale po­wo­li że­gna­łam się ze złu­dze­nia­mi. Wy­rzu­cał mnie z domu dzie­sięć mi­nut po tym, jak do­szedł, wbi­ja­jąc mi bo­le­śnie pal­ce w bio­dra i wgnia­ta­jąc je w ma­te­rac cię­ża­rem swo­je­go cia­ła.

– Szyb­ciej – po­spie­szył mnie Łu­kasz.

Cała sy­tu­acja była na tyle że­nu­ją­ca, że mia­łam ocho­tę się roz­pła­kać. Przy­gry­złam bo­le­śnie dol­ną war­gę i, sto­jąc ty­łem do Łu­ka­sza, pró­bo­wa­łam za­piąć biu­sto­nosz. Wie­dzia­łam, że mnie ob­ser­wu­je, ale ba­łam się na nie­go spoj­rzeć. Co zo­ba­czy­ła­bym w jego oczach? Po­żą­da­nie czy obrzy­dze­nie?

Za­klę­łam, kie­dy zo­rien­to­wa­łam się, że raj­sto­py są dziu­ra­we. Noc była zim­na. Chwy­cił przy­mro­zek, a mała czar­na nie chro­ni­ła przed chło­dem. Za­chwia­łam się, za­kła­da­jąc majt­ki. Po­czu­łam się jesz­cze bar­dziej ża­ło­sna. Wy­pi­łam sta­now­czo za dużo, ale nie mo­głam tłu­ma­czyć swo­jej obec­no­ści w miesz­ka­niu Łu­ka­sza licz­bą za­mó­wio­nych drin­ków. Przy­szła­bym, na­wet gdy­bym nie przy­swo­iła ani jed­ne­go. Taka już je­stem. Nie, nie cho­dzi o seks. Praw­dę mó­wiąc, rzad­ko mie­wam z nie­go przy­jem­ność. Na pal­cach jed­nej ręki zli­czy­ła­bym, ile razy od­czu­wa­łam po sto­sun­ku peł­ną sa­tys­fak­cję. My­ślę, że to dla­te­go, iż nie po­tra­fię roz­ma­wiać o tym, co spra­wia mi przy­jem­ność. Ni­g­dy nie po­wie­dzia­łam żad­ne­mu męż­czyź­nie: „zrób tak”, albo: „to mi się nie po­do­ba”. Dla­cze­go? Nie wiem. Może po pro­stu wie­dzia­łam, że tak na­praw­dę ich to nie ob­cho­dzi?

Wcią­gnę­łam su­kien­kę przez gło­wę i wy­gła­dzi­łam na cie­le ma­te­riał. Nie uda­ło mi się za­kryć dziu­ry w raj­sto­pach na udzie. Na szczę­ście tego wie­czo­ru wło­ży­łam dłu­gi płaszcz. Po­wi­nien choć czę­ścio­wo ochro­nić mnie przed zim­nem.

Wy­czu­łam za sobą ja­kiś ruch. Od­wró­ci­łam się i ką­tem oka do­strze­głam, że Łu­kasz też się ubie­ra. W mil­cze­niu cze­ka­łam na ko­lej­ny ruch. W koń­cu za­ło­żył ko­szul­kę i kiw­nął gło­wą w stro­nę drzwi wyj­ścio­wych.

Łu­kasz zaj­mu­je pię­tro w dwu­kon­dy­gna­cyj­nym domu ro­dzin­nym. Na par­te­rze miesz­ka­ją jego ro­dzi­ce. Kie­dy wy­szli­śmy na klat­kę scho­do­wą, po­ło­żył pa­lec wska­zu­ją­cy na ustach, na­ka­zu­jąc mi tym sa­mym, że­bym za­cho­wy­wa­ła się ci­cho. Na­cią­gnę­łam na nogi ko­za­ki, wło­ży­łam czar­ny płaszcz i bez­sze­lest­nie ze­szłam po scho­dach. Mia­łam ocho­tę gło­śno tu­pać no­ga­mi, ale oczy­wi­ście tego nie zro­bi­łam. Mi­ja­jąc drzwi pro­wa­dzą­ce do miesz­ka­nia ro­dzi­ców Łu­ka­sza, za­trzy­ma­łam na nich spoj­rze­nie, ale Łu­kasz mnie po­spie­szył i po chwi­li by­łam już na ze­wnątrz. On nie wy­szedł. Stał w drzwiach z obo­jęt­nym wy­ra­zem twa­rzy. Na­wet nie pró­bo­wał uda­wać za­kło­po­ta­ne­go.

– Po­ra­dzisz so­bie, praw­da?

To na­wet nie było py­ta­nie. Wy­po­wia­da­jąc te sło­wa, Łu­kasz praw­do­po­dob­nie usi­ło­wał prze­ko­nać sam sie­bie, że nie jest skur­wie­lem i po­tra­fi za­dbać o ko­bie­tę, któ­rą przed kwa­dran­sem miał na wszyst­kie moż­li­we spo­so­by.

Praw­dę mó­wiąc, jego za­cho­wa­nie nie zro­bi­ło na mnie więk­sze­go wra­że­nia. Nie on pierw­szy, nie ostat­ni. Spo­ty­ka­łam tyl­ko ta­kich męż­czyzn. By­łam prze­ko­na­na, że inni po pro­stu nie ist­nie­ją. Bo to nie­moż­li­we ze sta­ty­stycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia. Gdy­by gdzieś na świe­cie żyli ja­cyś przy­zwo­ici fa­ce­ci, w koń­cu mu­sia­ła­bym spo­tkać cho­ciaż jed­ne­go z nich, praw­da? Kil­ku ich już prze­ro­bi­łam. Ko­niec koń­ców, każ­dy z nich oka­zu­je się taki sam. Róż­nią się tyl­ko imio­na­mi i dłu­go­ścią pe­ni­sów.

Nie od­po­wie­dzia­łam. To wy­raz mo­je­go ma­łe­go bun­tu. Wie­dzia­łam, że na­wet się nie za­sta­no­wi, czy do­tar­łam bez­piecz­nie do domu, a po prze­bu­dze­niu o mo­jej obec­no­ści bę­dzie mu przy­po­mi­nać wy­łącz­nie mój za­pach na po­dusz­ce. Po­trze­bo­wa­łam jed­nak krót­kiej chwi­li trium­fu.

Sto­jąc przed jego do­mem, wy­cią­gnę­łam z to­reb­ki te­le­fon. Za­mie­rza­łam za­mó­wić ube­ra, ale apli­ka­cja się za­wie­si­ła i mu­sia­łam po­cze­kać. Przez cały ten czas Łu­kasz stał w pro­gu i mnie ob­ser­wo­wał. Wy­da­wał się co­raz bar­dziej znie­cier­pli­wio­ny. Pew­nie wście­kał się, że na­dal wy­sta­ję przed drzwia­mi jego domu. Nie chciał do­pu­ścić do mo­jej kon­fron­ta­cji z jego mat­ką.

– Po­ra­dzisz so­bie? – po­wtó­rzył py­ta­nie, a ja prze­nio­słam znu­dzo­ny wzrok z wy­świe­tla­cza te­le­fo­nu na jego twarz.

– A czy kie­dy­kol­wiek so­bie nie po­ra­dzi­łam? – Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

Łu­kasz ro­zej­rzał się nie­pew­nie i po chwi­li wa­ha­nia pod­jął de­cy­zję. Za­mknął za sobą drzwi i wy­szedł na ze­wnątrz. W sza­rych spodniach od dre­su, ko­szul­ce z krót­kim rę­ka­wem i klap­kach mu­sia­ło mu być zim­no, ale spra­wiał wra­że­nie nie­znisz­czal­ne­go.

– Było miło – po­wie­dział, choć chy­ba sam wła­ści­wie nie wie­dział po co. – Jak za­wsze.

– Tak – bąk­nę­łam pod no­sem.

Za­wzię­cie kli­ka­łam w ekran smart­fo­na. Choć jesz­cze przed kil­ko­ma mi­nu­ta­mi chcia­łam zo­stać, te­raz ma­rzy­łam tyl­ko o tym, żeby jak naj­szyb­ciej za­koń­czyć tę że­nu­ją­cą sce­nę i od­je­chać w swo­ją stro­nę. Apli­ka­cja za­py­ta­ła mnie, do­kąd je­dzie­my. Za­wa­ha­łam się. Nie chcia­łam być te­raz sama. Mia­łam ogrom­ną ocho­tę wtu­lić się w mięk­kie ciał­ko Amel­ki, za­cią­gnąć się za­pa­chem jej wło­sów umy­tych szam­po­nem dla dzie­ci i ją uca­ło­wać, ale była u ojca. Trud­no. Prze­mek bę­dzie z pew­no­ścią nie­co zdzi­wio­ny moją wi­zy­tą o pią­tej pięć­dzie­siąt, ale wie­dzia­łam, że po­zwo­li mi zo­stać. Co­fam to, co po­wie­dzia­łam o męż­czy­znach. Znam jed­ne­go przy­zwo­ite­go. Ojca mo­jej cór­ki.

Wpi­sa­łam w apli­ka­cję ad­res domu, w któ­rym sama nie­gdyś miesz­ka­łam. Sa­mo­chód miał przy­je­chać za osiem mi­nut. Scho­wa­łam smart­fon do kie­sze­ni płasz­cza i wy­pu­ści­łam po­wie­trze z płuc. Wo­kół mo­ich ust utwo­rzył się kłę­bek pary, a Łu­kasz wciąż dziel­nie tkwił na mro­zie w cien­kiej ko­szul­ce i bez skar­pe­tek. Nie wiem. Może to ja­kiś nowy prze­jaw współ­cze­sne­go dżen­tel­meń­stwa.

– Nie wy­ga­niał­bym cię, gdy­bym miesz­kał sam. Moja mat­ka jest na­praw­dę… – Spoj­rzał za sie­bie, jak­by chciał się upew­nić, że nikt go nie sły­szy. – Od razu za­czę­ła­by mnie wy­py­ty­wać o cie­bie, opo­wie­dzia­ła­by o to­bie ca­łej ro­dzi­nie, a ja nie mam na to sił.

Wciąż nie mia­łam nic prze­ciw­ko temu, żeby po­znać mamę Łu­ka­sza, ale wi­dzia­łam, że dla nie­go to ogrom­ny pro­blem. Za­sta­na­wia­łam się, z cze­go to wy­ni­ka. Wy­da­wa­ło mi się, że dla Łu­ka­sza pro­ble­mem jest Amel­ka. Nie chciał się ze mną wią­zać na sta­łe, bo mam dziec­ko. I w pew­nym stop­niu go ro­zu­mia­łam. Mie­li­śmy po dwa­dzie­ścia trzy lata. Gdy­bym to ja była na jego miej­scu i spo­tka­ła męż­czy­znę z zo­bo­wią­za­nia­mi w po­sta­ci dziec­ka, po­waż­nie za­sta­no­wi­ła­bym się nad wej­ściem w tę re­la­cję. Praw­do­po­dob­nie bym się wy­co­fa­ła. Umów­my się. W wie­ku dwu­dzie­stu trzech lat nie my­śli się o tym, żeby wziąć so­bie na gło­wę taki obo­wią­zek. A jed­nak mu­siał coś do mnie czuć, sko­ro kon­se­kwent­nie wra­ca­li­śmy do punk­tu wyj­ścia, praw­da?

– Ro­zu­miem – za­pew­ni­łam Łu­ka­sza, choć tak na­praw­dę nie ro­zu­mia­łam.

Dla mnie ży­cie jest zero-je­dyn­ko­we. Albo mi na kimś za­le­ży i chcę z nim być, albo nie. Nie­ste­ty, wy­da­je mi się, że je­stem w tym my­śle­niu zu­peł­nie sama.

– Zim­no – ode­zwał się Łu­kasz, po­cie­ra­jąc dłoń­mi ra­mio­na.

– Wra­caj do domu. Po­ra­dzę so­bie – od­par­łam, nie pa­trząc mu w oczy.

Utkwi­łam wzrok w jed­nym punk­cie. Spo­glą­da­łam na uli­cę, uda­jąc, że wy­pa­tru­ję ube­ra, ale tak na­praw­dę ro­bi­łam wszyst­ko, żeby się nie roz­pła­kać. Łzy by­ły­by naj­bar­dziej upo­ka­rza­ją­cym za­koń­cze­niem tego wie­czo­ru, któ­ry prze­cią­gnął się do rana.

Amel­ka spę­dza­ła week­end u ojca. Mia­łam ocho­tę się ro­ze­rwać, dla­te­go umó­wi­łam się ze zna­jo­my­mi i po­szłam na mia­sto. Nie dzwo­ni­łam do Łu­ka­sza, ale skła­ma­ła­bym, mó­wiąc, że nie mia­łam po­ję­cia, iż i on się zja­wi. Ob­ra­ca­li­śmy się w jed­nej gru­pie zna­jo­mych. Wia­do­mo, ja po zaj­ściu w cią­żę i na­ro­dzi­nach Mel­ki mia­łam inne spra­wy na gło­wie, a cza­su na spo­tka­nia to­wa­rzy­skie bra­ko­wa­ło, ale nie­kie­dy uda­wa­ło mi się wy­rwać. Po roz­sta­niu z Prze­mkiem na­wet czę­ściej niż cza­sem. Mel­ka spę­dza­ła u taty co dru­gi week­end, a ja wo­la­łam się spo­ty­kać z ludź­mi, niż pa­trzeć w su­fit i za­sta­na­wiać się, dla­cze­go wła­ści­wie nam się nie uda­ło.

Kie­dy więc Łu­kasz po­ja­wił się w ba­rze, na­wet nie pró­bo­wa­łam uda­wać zdzi­wio­nej. Wciąż mia­łam na­dzie­ję, że tym ra­zem bę­dzie ina­czej, ale od po­cząt­ku dość otwar­cie mnie lek­ce­wa­żył. Przy­kle­ił się do mnie do­pie­ro, kie­dy już wy­pił kil­ka drin­ków. Wła­ści­wie ten sce­na­riusz był mi do­sko­na­le zna­ny. Łu­kasz, do­pó­ki był trzeź­wy, utrzy­my­wał po­zo­ry. Uda­wał, że nie łą­czy nas nic poza re­la­cja­mi czy­sto ko­le­żeń­ski­mi, po czym upi­jał się i wy­cho­dził ze mną z im­pre­zy. Na pew­no każ­dy w to­wa­rzy­stwie wie­dział, że ze sobą sy­pia­my, choć nikt ni­g­dy nie dał mi tego od­czuć.

Wy­da­wa­ło mi się, że w koń­cu po­szli­śmy o krok da­lej. Za­pro­sił mnie do sie­bie. Po­my­śla­łam so­bie na­wet, że wpusz­cza mnie do swo­je­go świa­ta. Nie ocze­ki­wa­łam kon­kret­nych de­kla­ra­cji, a choć­by nie­wiel­kie­go po­stę­pu.

– To na ra­zie – po­że­gnał się ze mną zwy­czaj­nie.

Zu­peł­nie jak­by przed kwa­dran­sem na­sze cia­ła nie były jed­no­ścią.

Jak­bym była jed­ną z wie­lu.

Bo może by­łam?

Agniesz­ka, moja przy­ja­ciół­ka, była zda­nia, że do każ­dej no­wej zna­jo­mo­ści pod­cho­dzę zbyt po­waż­nie. Naj­chęt­niej od razu za­ło­ży­ła­bym fa­ce­to­wi ob­rącz­kę na pa­lec, za­mknę­ła w domu i wio­dła dłu­gie i szczę­śli­we ży­cie. Po­dob­no wła­śnie przez to tak mar­nie koń­czy­łam. Ale czy mo­głam mieć so­bie za złe, że dążę do sta­bi­li­za­cji? Mia­łam czte­ro­let­nią cór­kę. Mel­ka po­trze­bo­wa­ła nor­mal­ne­go domu, a nie za­gu­bio­nej mat­ki i ko­lej­nych wuj­ków. Zresz­tą, z tego po­wo­du już daw­no prze­sta­łam przy­pro­wa­dzać fa­ce­tów do sie­bie. Nie chcia­łam mie­szać dziec­ku w gło­wie. Obie­ca­łam so­bie, że przed­sta­wię jej ko­goś do­pie­ro wte­dy, kie­dy będę go ab­so­lut­nie pew­na. Ale czy to w ogó­le na­stą­pi?

Agniesz­ka mia­ła jesz­cze jed­ną teo­rię. Uwa­ża­ła, że chcę za bar­dzo, ale z tym też nie mo­głam się zgo­dzić. Wy­da­wa­ło mi się, że po­trze­ba ko­cha­nia i by­cia ko­cha­nym jest za­ko­rze­nio­na w każ­dym czło­wie­ku. Nie słu­cha­łam więc Agniesz­ki, kie­dy su­ge­ro­wa­ła, że w moim przy­pad­ku ta po­trze­ba jest wręcz pa­to­lo­gicz­na i unie­moż­li­wia mi trzeź­wy osąd sy­tu­acji.

– Cześć – po­wie­dzia­łam, od­pro­wa­dza­jąc Łu­ka­sza wzro­kiem.

Na­wet się nie obej­rzał. Wszedł do domu i za­mknął za sobą drzwi. Wy­obra­ża­łam so­bie, że ode­tchnął z ulgą. Za­cho­wy­wał się, jak­by się po­zbył pro­ble­mu, a prze­cież sam mnie tu­taj przy­pro­wa­dził. Ro­zej­rza­łam się. Chłód prze­ni­kał moje cia­ło. Cien­kie, dziu­ra­we raj­sto­py nie chro­ni­ły mnie przed zim­nem. Prze­stą­pi­łam z nogi na nogę, w du­chu za­kli­na­jąc kie­row­cę ube­ra, żeby się po­spie­szył. Wy­ję­łam te­le­fon z kie­sze­ni płasz­cza. Mój trans­port po­wi­nien za­raz być. I rze­czy­wi­ście, po chwi­li zza za­krę­tu wy­ło­ni­ła się czar­na sko­da. Szczę­ka­jąc zę­ba­mi z zim­na, otwo­rzy­łam drzwi i usia­dłam na tyl­nej ka­na­pie. Męż­czy­zna za kie­row­ni­cą od­wró­cił się i za­trzy­mał wzrok na mo­ich no­gach. W pierw­szej chwi­li się go prze­stra­szy­łam, ale szyb­ko ode­rwał ode mnie spoj­rze­nie i za­jął się swo­ją pra­cą. Ob­ser­wo­wa­łam go przez chwi­lę. Miał na imię Wi­ta­lij, o czym po­in­for­mo­wa­ła mnie apli­ka­cja. Po­dej­rze­wa­łam, że jest z Ukra­iny, jak po­ło­wa kie­row­ców ube­ra w Ka­to­wi­cach. Część z nich pró­bo­wa­ła za­ba­wiać klien­ta roz­mo­wą, inni całą tra­sę po­ko­ny­wa­li w mil­cze­niu. Wi­ta­lij na­le­żał do tej dru­giej gru­py. Zła­pa­łam się na za­sta­na­wia­niu się nad tym, dla­cze­go po­rzu­cił swo­je ży­cie i za­czął od nowa w Pol­sce. Mu­siał ucie­kać? Chciał dla sie­bie i swo­ich bli­skich lep­szej przy­szło­ści? Ma ko­goś? Żonę, dzie­ci? A je­śli tak, to gdzie oni te­raz są? Na Ukra­inie czy ra­zem z nim? Mia­łam to py­ta­nie na koń­cu ję­zy­ka, ale od­wró­ci­łam wzrok i wyj­rza­łam za okno. Aku­rat za­trzy­ma­li­śmy się na świa­tłach. Roz­glą­da­łam się nie­pew­nie, pró­bu­jąc usta­lić, gdzie je­stem. W Ka­to­wi­cach miesz­kam od uro­dze­nia, ale rzad­ko by­wam w po­łu­dnio­wych dziel­ni­cach. Mam wra­że­nie, że zna­ją je tyl­ko ich miesz­kań­cy. Do­tych­czas nie wi­dzia­łam żad­ne­go po­wo­du, żeby za­pusz­czać się na Ko­stuch­nę. Ko­niec świa­ta.

Z każ­dym prze­by­tym ki­lo­me­trem wra­ca­li­śmy do cy­wi­li­za­cji. Z od­da­li ma­ja­czy­ły po­je­dyn­cze świa­tła w oknach blo­ków na osie­dlu Gwiazd. Opar­łam gło­wę o szy­bę i na se­kun­dę po­zwo­li­łam po­wie­kom opaść. Do­słow­nie po chwi­li po­czu­łam de­li­kat­ne kle­pa­nie po dło­ni.

– Halo, pro­szę pani! – Wi­ta­lij mó­wił ze wschod­nim, śpiew­nym ak­cen­tem. – Je­ste­śmy na miej­scu!

Za­trzy­ma­łam smut­ne spoj­rze­nie na jego twa­rzy. Wy­glą­dał na za­kło­po­ta­ne­go całą sy­tu­acją. Obie­ca­łam so­bie w my­ślach, że zle­cę w apli­ka­cji po­bra­nie z mo­je­go kon­ta na­piw­ku dla kie­row­cy, uśmiech­nę­łam się do nie­go i po­ło­ży­łam dłoń na klam­ce.

– Dzię­ku­ję, do­bra­noc – po­wie­dzia­łam, choć chy­ba po­win­nam była po­że­gnać się sło­wa­mi „do wi­dze­nia”.

Noc ustę­po­wa­ła miej­sca dniu. Wy­sia­dłam z sa­mo­cho­du i ro­zej­rza­łam się po do­sko­na­le zna­nej mi oko­li­cy. Wła­ści­wie od za­wsze miesz­ka­łam na Ko­szut­ce. Naj­pierw w blo­ku przy Okrzei, któ­ry pier­wot­nie miał być ho­te­lem, ale to już inna hi­sto­ria, po­tem przy So­kol­skiej, kil­ka­set me­trów da­lej. Póź­niej tam, przy Klo­no­wej, w domu na­le­żą­cym do ro­dzi­ców Prze­mka. Wy­go­spo­da­ro­wa­li dla nas pię­tro. Lu­bi­łam to miej­sce. Chy­ba na­dal lu­bię. Tam czu­łam się bez­piecz­nie. Po­tem prze­pro­wa­dzi­łam się z Mel­ką do ni­skie­go blo­ku przy Wy­szyń­skie­go. Dość spo­koj­na oko­li­ca, choć kil­ka­dzie­siąt me­trów da­lej prze­bie­ga głów­na uli­ca, ale­ja Kor­fan­te­go. Wy­na­ję­łam to miesz­ka­nie, bo do przed­szko­la mamy dwie mi­nu­ty dro­gi. No i Prze­mek miesz­ka bli­sko, co nie po­zo­sta­je bez zna­cze­nia.

Za­sta­no­wi­łam się, co ja wła­ści­wie chcę zro­bić. Nie mo­głam prze­cież za­dzwo­nić do­mo­fo­nem. Po­sta­wi­ła­bym na nogi cały dom. Nie tyl­ko Prze­mka, ale też jego ro­dzi­ców i Mel­kę. Wy­ję­łam te­le­fon z kie­sze­ni płasz­cza, mo­dląc się w du­chu o to, żeby Prze­mek wciąż nie wy­ci­szał te­le­fo­nu na noc. Kie­dyś bar­dzo mnie to iry­to­wa­ło. Mel­ka jako nie­mow­lę czę­sto bu­dzi­ła się w nocy. Ła­pa­łam chwi­le snu po­mię­dzy jej drzem­ka­mi. A że nasi zna­jo­mi w tam­tym cza­sie wciąż pro­wa­dzi­li bar­dzo roz­ryw­ko­wy tryb ży­cia, przy­po­mi­na­li so­bie o nas póź­ny­mi wie­czo­ra­mi i po­tra­fi­li za­dzwo­nić do Prze­mka o dwu­dzie­stej czwar­tej z py­ta­niem, czy nie wy­rwie się z nimi na piwo. Przy­zna­ję, bo­la­ło mnie to. Zo­sta­li­śmy ro­dzi­ca­mi, kie­dy oby­dwo­je mie­li­śmy po dzie­więt­na­ście lat. Tak, tak. Wiem. To nie jest wiek na ro­dze­nie dzie­ci, a jed­nak przy­tra­fi­ło nam się i obo­je wsko­czy­li­by­śmy za Mel­ką w ogień. Tyl­ko że to ja za­pła­ci­łam za przed­wcze­sne ro­dzi­ciel­stwo znacz­nie wyż­szą cenę. Na­gle sta­łam się trans­pa­rent­na dla więk­szo­ści na­szych przy­ja­ciół. Wia­do­mo, sie­dzia­łam z dziec­kiem w domu, kar­mi­łam pier­sią, nie wy­sy­pia­łam się. Nie mia­łam cza­su i moż­li­wo­ści, żeby pod­trzy­my­wać ży­cie to­wa­rzy­skie. Wy­ma­ga­łam od Prze­mka, żeby sie­dział w tym ze mną. Ale za­rów­no on, jak i nasi zna­jo­mi nie wi­dzie­li więk­sze­go pro­ble­mu, kie­dy wy­cho­dził z nimi na mia­sto.

Wy­bra­łam nu­mer Prze­mka i od­cze­ka­łam sześć sy­gna­łów. Już mia­łam się roz­łą­czyć i po pro­stu wró­cić do domu – da­le­ko nie mia­łam – kie­dy usły­sza­łam za­spa­ny głos Prze­mka.

– Co jest? – za­py­tał, a ja ocza­mi wy­obraź­ni zo­ba­czy­łam, jak prze­cią­ga się w łóż­ku.

Cza­sem wciąż za nim tę­sk­ni­łam. Wła­śnie tak. Cza­sem. Nie cy­klicz­nie, sta­le, cią­gle. Ta tę­sk­no­ta zda­rza­ła mi się przy­pad­kiem, jak wte­dy, kie­dy usły­sza­łam jego głos i wy­obra­zi­łam so­bie, jak się prze­cią­ga. Kie­dyś bu­dził się przy mnie. Na­praw­dę my­śla­łam, że tak bę­dzie już za­wsze.

– Sto­ję przed bra­mą. Otwo­rzysz mi?

Kil­ka se­kund wa­ha­nia. Mu­sia­łam go za­sko­czyć. Nie spo­dzie­wał się mnie o… wła­ści­wie, któ­ra była go­dzi­na? Spoj­rza­łam na ze­ga­rek, któ­ry no­si­łam na le­wym nad­garst­ku. Szó­sta dwa­dzie­ścia sześć. Rze­czy­wi­ście, wie­czór nie­bez­piecz­nie się prze­cią­gnął.

– Cze­kaj, za­raz zej­dę – rzu­cił do te­le­fo­nu i się roz­łą­czył.

Wci­snę­łam dło­nie do kie­sze­ni płasz­cza. Po­ża­ło­wa­łam, że nie za­bra­łam z domu rę­ka­wi­czek. Za­wsze pierw­sze mar­z­ły mi dło­nie. Na­wet w naj­więk­sze mro­zy cho­dzi­łam bez czap­ki, bo nie była mi po­trzeb­na, ale rę­ka­wicz­ki czę­sto ra­to­wa­ły mi ży­cie.

Kie­dy zo­ba­czy­łam Prze­mka w drzwiach, mia­łam ocho­tę rzu­cić mu się w ra­mio­na i wy­pła­kać wszyst­kie swo­je żale. Zmu­si­łam się jed­nak do nie­szcze­re­go uśmie­chu i bez sło­wa we­szłam do domu. Od­wie­si­łam płaszcz na wie­szak, rów­no usta­wi­łam ko­za­ki na pół­ce na buty i spoj­rza­łam na Prze­mka. Jego wzrok za­trzy­mał się na ogrom­nej dziu­rze w mo­ich raj­sto­pach. Po­czu­łam, jak na mo­jej twa­rzy wy­kwi­ta­ją ru­mień­ce. Cza­sem prze­ra­ża­ła mnie świa­do­mość, jak wie­le Prze­mek o mnie wie.

– Nie chcia­łam wra­cać do sie­bie – wy­zna­łam z roz­bra­ja­ją­cą szcze­ro­ścią. – Mel­ka jesz­cze śpi? – za­py­ta­łam, choć od­po­wiedź na to py­ta­nie była oczy­wi­sta.

Po pierw­sze, gdy­by zdą­ży­ła wstać do tej pory, już ska­ka­ła­by wo­kół mnie, cie­sząc się, że przy­szłam. Po dru­gie, Mel­ka to nie­ty­po­wa czte­ro­lat­ka. Nie wsta­je sko­ro świt. Lubi so­bie po­spać.

– Śpi – po­twier­dził Prze­mek.

– Chcia­łam się z nią po­ło­żyć.

Prze­mek wzru­szył ra­mio­na­mi, co mia­ło słu­żyć za całą od­po­wiedź.

– W ła­zien­ce po­win­naś zna­leźć nie­uży­wa­ną szczo­tecz­kę. Umyj zęby, za­nim do niej pój­dziesz – po­wie­dział, po­sy­ła­jąc mi po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nie.

Szczy­ci­łam się tym, że uda­ło nam się roz­stać w cy­wi­li­zo­wa­ny spo­sób, cho­ciaż, oczy­wi­ście, wo­la­ła­bym ni­g­dy nie zna­leźć się w ta­kiej sy­tu­acji. W grun­cie rze­czy mu­sia­łam przy­znać, że Prze­mek oka­zał się wy­jąt­ko­wo doj­rza­ły jak na tych dwa­dzie­ścia parę lat i sta­nął na wy­so­ko­ści za­da­nia. Od po­cząt­ku był do­brym oj­cem, ale ba­łam się, że po na­szym roz­sta­niu jego wię­zi z Mel­ką się roz­luź­nią. Tym­cza­sem mia­łam wra­że­nie, że on jesz­cze bar­dziej się do niej zbli­żył. Był lep­szym oj­cem na od­le­głość, niż kie­dy miesz­ka­li­śmy ra­zem. I w za­sa­dzie nie po­win­nam się temu dzi­wić. Wte­dy tra­cił wie­le cza­su i ener­gii na kłót­nie ze mną, któ­rych zresz­tą Mel­ka była świad­kiem. Dziec­ko ni­g­dy nie po­win­no ob­ser­wo­wać ta­kich scen.

We­szłam do ła­zien­ki i otwo­rzy­łam szaf­kę, w któ­rej, jak mi się wy­da­wa­ło, znaj­dę szczo­tecz­kę. Bin­go. Wy­ję­łam ją z opa­ko­wa­nia, na­ło­ży­łam pa­stę i de­li­kat­nie szarp­nę­łam kran do góry. Za­trzy­ma­łam spoj­rze­nie na swo­im lu­strza­nym od­bi­ciu. Po­krę­ci­łam z dez­apro­ba­tą gło­wą. Gdy­bym żyła w in­nej epo­ce, by­ła­bym wzor­co­wym przy­kła­dem ko­bie­ty upa­dłej. Na szczę­ście w dwu­dzie­stym pierw­szym wie­ku taki wi­dok ni­ko­go nie dzi­wił. Ide­ały roz­trza­ska­ły się o bruk.

Szyb­ko umy­łam zęby i zdję­łam po­tar­ga­ne raj­sto­py. Po­ło­ży­łam szczo­tecz­kę na umy­wal­ce, zwi­nę­łam raj­tu­zy w kul­kę i boso wy­szłam z ła­zien­ki. Nogi same po­nio­sły mnie do kuch­ni, któ­ra była je­dy­nym oświe­tlo­nym po­miesz­cze­niem w domu. Po­trze­bo­wa­łam ko­sza. We­szłam do kuch­ni i, ku swo­je­mu zdu­mie­niu, zo­ba­czy­łam Prze­mka opie­ra­ją­ce­go się o blat. Spo­dzie­wa­łam się, że wró­ci do łóż­ka. Wy­rzu­ci­łam raj­sto­py i pod­nio­słam na nie­go wzrok.

– Dla­cze­go nie śpisz? – za­py­ta­łam ta­kim to­nem, jak­by to, co wy­da­rzy­ło się w cią­gu ostat­nich lat, nie mia­ło miej­sca, a my na­dal by­li­śmy szczę­śli­wą parą wy­cho­wu­ją­cą ra­zem dziec­ko.

– Nie za­snę już – od­po­wie­dział, krzy­żu­jąc ręce na wy­so­ko­ści klat­ki pier­sio­wej.

Za­trzy­mał wzrok na mo­jej nie­co zbyt krót­kiej su­kien­ce. Do­pie­ro kie­dy tak na mnie pa­trzył, uświa­do­mi­łam so­bie, że rze­czy­wi­ście mo­gła­by być o kil­ka cen­ty­me­trów dłuż­sza. Czu­ła­bym się pew­niej.

– Prze­pra­szam, że cię obu­dzi­łam. – Po­de­szłam bli­żej nie­go.

Sama nie wie­dzia­łam, dla­cze­go wła­ści­wie to ro­bię.

Prze­mek spoj­rzał na moje usta. A może tyl­ko mi się tak wy­da­wa­ło? Sama już nie wiem. Na wszel­ki wy­pa­dek od­po­wie­dzia­łam na tę pro­wo­ka­cję, na­wet je­śli mia­ło­by jej nie być. Wy­su­nę­łam ko­niu­szek ję­zy­ka i zwil­ży­łam de­li­kat­nie war­gi. Po­ru­szył się nie­spo­koj­nie, co dało mi pew­ne­go ro­dza­ju sa­tys­fak­cję. Po tym, jak po­trak­to­wał mnie Łu­kasz, po­trze­bo­wa­łam po­twier­dze­nia, że na­dal mogę być chcia­na, po­żą­da­na i ko­cha­na. Tak, ko­cha­na. Ta ostat­nia po­trze­ba była naj­sil­niej­sza.

– Mar­ty­na… – Prze­mek chciał coś po­wie­dzieć, ale głos ugrzązł mu w gar­dle.

Wspię­łam się na pal­ce i zło­ży­łam nie­pew­ny po­ca­łu­nek na jego ustach. Nie mia­łam po­ję­cia, czy Prze­mek w ogó­le na nie­go od­po­wie, ale moje wąt­pli­wo­ści roz­wia­ły się, kie­dy po­czu­łam siłę, z jaką jego war­gi przy­lgnę­ły do mo­ich. Jego ję­zyk prze­śli­zgnął się po mo­ich zę­bach, a ręce za­czę­ły błą­dzić po po­ślad­kach. Na­wet się nie zo­rien­to­wa­łam, kie­dy sie­dzia­łam na bla­cie, a pal­ce Prze­mka śli­zga­ły się po ma­te­ria­le mo­ich maj­tek. Ob­ję­łam go no­ga­mi, a on przy­lgnął do mnie. Jęk­nę­łam. Chy­ba wła­śnie to jęk­nię­cie było czymś, co otrzeź­wi­ło Prze­mka, bo ode­rwał się ode mnie i spoj­rzał z obłę­dem w oczach.

– Nie po­win­ni­śmy! To dro­ga do­ni­kąd, a poza tym ty… ty je­steś pi­ja­na – do­dał słab­szym gło­sem.

Od­no­to­wa­łam, nie bez sa­tys­fak­cji, że nie wspo­mniał o tej ca­łej Ani­cie, z któ­rą spo­ty­kał się od ja­kie­goś cza­su. Wła­ści­wie sama nie wiem, dla­cze­go by­łam o nią za­zdro­sna. Nie wy­szło mi z Prze­mkiem. Zda­wa­łam so­bie spra­wę, że nie ma po­wro­tu do tego, co było, a mimo to nie chcia­łam, żeby uło­żył so­bie ży­cie.

– Prze­cież tego chcesz – po­wie­dzia­łam, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od jego twa­rzy, choć Prze­mek uni­kał mo­je­go spoj­rze­nia.

– Idź spać. Mel­ka nie­dłu­go wsta­nie i bę­dziesz kom­plet­nie nie­przy­tom­na. – Wy­mi­nął mnie i wy­szedł z kuch­ni.

Od­cze­ka­łam jesz­cze chwi­lę, na­słu­chu­jąc od­gło­sów domu, po czym na­la­łam so­bie wody i ze szklan­ką w dło­ni po­szłam do po­ko­ju, któ­ry od ja­kichś czte­rech lat był na­zy­wa­ny po­ko­jem Mel­ki. Jesz­cze kie­dy by­łam w cią­ży, wy­po­sa­ży­li­śmy go, ku­pu­jąc do nie­go łó­żecz­ko, prze­wi­jak, bu­jak i wszyst­kie nie­zbęd­ne me­ble. Ale Mel­ka mia­ła swo­je zda­nie na te­mat tego, gdzie bę­dzie spać. Z po­ko­ju za­czę­ła ko­rzy­stać do­pie­ro, kie­dy skoń­czy­ła trzy lata, a dziad­ko­wie znie­śli do piw­ni­cy wszyst­kie nie­uży­wa­ne me­ble i ku­pi­li nowe. Mel­ka ko­cha­ła ten po­kój. Praw­do­po­dob­nie dla­te­go, że jej wła­sny, w wy­naj­mo­wa­nym prze­ze mnie miesz­ka­niu, był sza­ro-bury, bo wciąż bra­ko­wa­ło mi pie­nię­dzy i cza­su na za­go­spo­da­ro­wa­nie go, a ten u dziad­ków i taty był przy­go­to­wa­ny spe­cjal­nie z my­ślą o ma­łej fan­ce Elsy. Ze skrzy­ni na za­baw­ki uśmie­chał się Olaf, a na łóż­ku znaj­do­wa­ły się wi­ze­run­ki dwóch sióstr z Kra­iny lodu. Na ścia­nie ro­dzi­ce Prze­mka umie­ści­li na­wet fo­to­ta­pe­tę z Fro­zen.

Po­sta­wi­łam szklan­kę na pa­ra­pe­cie. Wie­dzia­łam, że kie­dy się obu­dzę, bę­dzie chcia­ło mi się pić, i wo­la­łam być przy­go­to­wa­na. Łóż­ko było nie­wiel­kie, ale ja ni­g­dy nie grze­szy­łam wzro­stem, więc to aku­rat nie sta­no­wi­ło dla mnie pro­ble­mu. De­li­kat­nie prze­su­nę­łam Mel­kę, któ­ra tra­dy­cyj­nie spa­ła w po­przek, i po­ło­ży­łam się obok niej. Wtu­li­łam się w drob­ne ciał­ko mo­jej có­recz­ki i po­czu­łam za­le­wa­ją­cą mnie falę en­dor­fin. Kie­dy przy­tu­la­łam do pier­si moje dziec­ko, by­łam naj­szczę­śliw­szą ko­bie­tą na świe­cie. Nic nie mia­ło dla mnie zna­cze­nia. Naj­waż­niej­sza była ta mała isto­ta, cał­ko­wi­cie za­leż­na ode mnie, i jej bez­pie­czeń­stwo.

Wszy­scy moi bli­scy i zna­jo­mi, łącz­nie z Przem­kiem, my­ślą, że po­ja­wie­nie się Mel­ki na tym świe­cie było dzie­łem przy­pad­ku. Tyl­ko ja wiem, jaka jest praw­da. Chcia­łam mieć ko­goś, kto bę­dzie mnie ko­chać i kogo będę ko­chać ja. Ma­rzy­łam o wiel­kiej, nie­skoń­czo­nej mi­ło­ści. I choć kie­dy za­szłam w cią­żę, mia­łam nie­wie­le po­nad osiem­na­ście lat i ni­kłą wie­dzę o świe­cie i ży­ciu, ro­zu­mia­łam już, że tyl­ko jed­na mi­łość trwa nie­zmien­nie i nie ma kre­su – mi­łość mat­ki do dziec­ka i dziec­ka do mat­ki. By­łam mło­da, ale czu­łam sil­ny in­stynkt ma­cie­rzyń­ski. Pod­ję­łam więc de­cy­zję za sie­bie i Prze­mka, choć ni­g­dy nie przy­zna­ła­bym się do tego gło­śno. To ta­jem­ni­ca, któ­rą za­bio­rę ze sobą do gro­bu.

– Mamo? – Moja có­recz­ka otwo­rzy­ła oczy i zdzi­wi­ła się, wi­dząc mnie obok.

– Ci­chut­ko, ko­cha­nie, śpij. – Uca­ło­wa­łam Mel­kę w głów­kę.

– Ale co ty tu ro­bisz?

– Przy­szłam, bo bar­dzo za tobą tę­sk­ni­łam. A te­raz śpij.

Mia­łam na­dzie­ję, że Amel­ka usłu­cha i za­śnie, bo nie wy­obra­ża­łam so­bie, że po nie­prze­spa­nej nocy tak na­gle mia­ła­bym za­cząć dzień. I rze­czy­wi­ście, po krót­kiej chwi­li usły­sza­łam, jak od­dy­cha głę­bo­ko, i od­pły­nę­łam do kra­iny nie­spo­koj­ne­go snu.Rozdział 3

Śnieg, któ­ry spadł w nocy, daw­no już zdą­żył stop­nieć. Cią­gnę­łam za sobą san­ki, któ­re grzę­zły w sza­rej brei, ale wie­dzia­łam, że ła­twiej pój­dzie mi po­ko­na­nie w ten spo­sób tych kil­ku­set me­trów, któ­re dzie­li­ły przed­szko­le od miesz­ka­nia, niż wy­tłu­ma­cze­nie Mel­ce, że nie wró­ci­my na san­kach do domu, bo le­żą­cy jesz­cze rano na chod­ni­kach śnieg za­mie­nił się w bło­to. Mela sie­dzia­ła opar­ta wy­god­nie o me­ta­lo­wy ste­laż i po­wta­rza­ła dia­lo­gi z Kra­iny lodu. Od­kąd Prze­mek po­przed­nie­go dnia po ki­nie od­wiózł nas do domu, nie mó­wi­ła o ni­czym in­nym. I choć ja uwa­ża­łam, że dru­ga część baj­ki była zbyt skom­pli­ko­wa­na jak na moż­li­wo­ści czte­ro­lat­ki, Mel­ka nic nie ro­bi­ła so­bie z tego, że po­ło­wy fil­mu po pro­stu nie zro­zu­mia­ła. Już dzie­sięć razy zdą­ży­ła zmie­nić zda­nie na te­mat bo­żo­na­ro­dze­nio­we­go pre­zen­tu. Po pro­jek­cji była zde­cy­do­wa­na na ma­gicz­ne­go ko­nia Elsy, Nok­ka, ale po­tem obej­rza­ły­śmy w sie­ci ga­dże­ty i za­baw­ki z baj­ki. Nie wie­dzieć cze­mu Melę za­fa­scy­no­wa­ły per­fu­my z Elsą. Tłu­ma­czy­łam jej, że jest jesz­cze za mała, aby ich uży­wać, ale ona się upar­ła, a ja w du­chu prze­kli­na­łam czło­wie­ka, któ­ry po­sta­no­wił za­ro­bić pie­nią­dze na, li­to­ści!, per­fu­mach z Elsą. W naj­bliż­szej przy­szło­ści na skle­po­wych pół­kach spo­dzie­wa­łam się pa­pie­ru to­a­le­to­we­go z li­cen­cją z Kra­iny lodu.

Mu­sia­łam przy­znać, że nie­dziel­ne po­po­łu­dnie było za­ska­ku­ją­co miłe. Wła­ści­wie wy­szli­śmy we trój­kę pierw­szy raz od cza­su, kie­dy roz­sta­łam się z Przem­kiem. Ow­szem, ze wzglę­du na Melę spę­dza­li­śmy ra­zem czas – spo­ra­dycz­nie Prze­mek za­miast za­bie­rać na­szą cór­kę do sie­bie, od­wie­dzał ją, a wte­dy ba­wi­li­śmy się ra­zem czy gra­li­śmy w plan­szów­ki – ale nie wy­cho­dzi­li­śmy z domu. Atrak­cje w sty­lu kina, zoo czy wy­ciecz­ki mia­ła dzie­lo­ne po­mię­dzy dwo­je ro­dzi­ców.

– Tak so­bie po­my­śla­łem – za­czął Prze­mek, kie­dy zjeż­dża­li­śmy win­dą na par­king pod­ziem­ny – że może mo­gli­by­śmy to kie­dyś po­wtó­rzyć?

– Może mo­gli­by­śmy. – Uśmiech­nę­łam się do nie­go, na co Mela aż pod­sko­czy­ła z ra­do­ści.

– Tak, chodź­my jesz­cze raz na Kra­inę lodu!

Wła­ści­wie wszyst­ko prze­bie­gło­by ide­al­nie, gdy­by w dro­dze po­wrot­nej Prze­mek nie ode­brał te­le­fo­nu od Ani­ty. Sie­dzia­łam obok nie­go, a w sa­mo­cho­dzie pa­no­wa­ła ide­al­na ci­sza, siłą rze­czy sły­sza­łam więc te wszyst­kie wrza­ski. Gro­zi­ła roz­sta­niem, je­śli Prze­mek jesz­cze raz wy­łą­czy te­le­fon, kie­dy bę­dzie ze mną. Pró­bo­wał jej tłu­ma­czyć, że był w ki­nie, więc mu­siał to zro­bić, ale nie tra­fia­ło do niej żad­ne tłu­ma­cze­nie.

– Jest za­zdro­sna – po­wie­dzia­łam, kie­dy wzbu­rzo­ny Prze­mek za­koń­czył roz­mo­wę i ci­snął te­le­fon na de­skę roz­dziel­czą.

– Prze­sa­dza. Wie­le razy tłu­ma­czy­łem jej, że ty i Mela za­wsze bę­dzie­cie czę­ścią mo­je­go ży­cia, ale wi­dać nie po­tra­fi tego zro­zu­mieć.

Od­wró­ci­łam się, aby zer­k­nąć na Mel­kę. Spa­ła w naj­lep­sze w fo­te­li­ku. Po­dróż sa­mo­cho­dem od za­wsze dzia­ła­ła na nią usy­pia­ją­co.

– Może ma szó­sty zmysł i wy­czu­ła, co wy­da­rzy­ło się dzi­siej­sze­go po­ran­ka?

Sama nie wiem, dla­cze­go do tego na­wią­za­łam. Ob­ser­wo­wa­nie, jak Prze­mek wije się i krę­ci, nie spra­wia­ło mi przy­jem­no­ści. Chy­ba pod­świa­do­mie dą­ży­łam do tego, aby po­twier­dził, że to, do cze­go mię­dzy nami do­szło, było waż­ne. Nie, taka de­kla­ra­cja ni­cze­go nie zmie­ni­ła­by mię­dzy nami. Dla mnie i Prze­mka było już za póź­no. Wy­da­je mi się, że kie­ro­wa­łam się próż­no­ścią. Po pro­stu chcia­łam po­czuć się le­piej.

– Nic się nie wy­da­rzy­ło. – Prze­mek za­ci­snął szczę­ki. – By­łaś pi­ja­na.

– Ja – tak, ale ty…

– Mie­li­śmy już do tego nie wra­cać!

– Prze­pra­szam – wy­mam­ro­ta­łam i od­wró­ci­łam wzrok.

Nie po­dej­mo­wa­łam już tego te­ma­tu, ale kie­dy Prze­mek za­trzy­mał się przed klat­ką scho­do­wą blo­ku, w któ­rym miesz­ka­ły­śmy z Melą, po­wie­dział coś dziw­ne­go. Coś, co za­pa­dło mi w pa­mięć i spra­wi­ło, że na­stęp­ne­go dnia nie mo­głam prze­stać o tym my­śleć.

– Ona po pro­stu wie, że ni­g­dy nie bę­dzie tobą.

Nie mu­siał do­da­wać, kim jest owa „ona”. Prze­kaz był ja­sny, przy­naj­mniej w tam­tym mo­men­cie.

Ale kie­dy wie­czo­rem po­ło­ży­łam Melę spać, za­czę­łam się za­sta­na­wiać, co wła­ści­wie Prze­mek miał na my­śli. Czy cho­dzi­ło mu tyl­ko o to, że je­stem mamą jego cór­ki, co z au­to­ma­tu sta­wia mnie na od­mien­nej po­zy­cji niż każ­dą inną ko­bie­tę w jego ży­ciu? A może miał na my­śli, że to, co się mię­dzy nami wy­da­rzy­ło, było nie­po­wta­rzal­ne i już ni­g­dy z ni­kim tego nie prze­ży­je­my?

Du­ma­łam nad tym rów­nież w dro­dze po­wrot­nej z przed­szko­la do domu. To, co mó­wi­ła Mel­ka, do­cie­ra­ło do mnie pią­te przez dzie­sią­te, ale ja­kimś cu­dem uda­wa­ło mi się zga­dy­wać, któ­re po­sta­cie z baj­ki cy­tu­je, i tyl­ko raz się po­my­li­łam.

Po­ko­na­nie dro­gi, któ­rej przej­ście zwy­kle zaj­mo­wa­ło dwie mi­nu­ty, tym ra­zem za­bra­ło nam kwa­drans. Za­trzy­ma­łam się przed klat­ką scho­do­wą zzia­ja­na. Tyl­ko ro­dzic czte­ro­lat­ka wie, jak trud­ne jest prze­cią­gnię­cie sa­nek z dziec­kiem przez chod­nik po­kry­ty bło­tem. Mel­ka ze­szła z sa­nek, a ja oce­ni­łam ich stan. Pło­zy były całe zdar­te.

– A wiesz, że żad­na z dziew­czy­nek nie była jesz­cze na Kra­inie lodu? – za­gad­nę­ła Mela.

– Czy­li by­łaś pierw­sza – sko­men­to­wa­łam, bo wie­dzia­łam, jak bar­dzo moja cór­ka lubi być pierw­sza.

Wbi­łam kod do do­mo­fo­nu i po chwi­li roz­le­gło się cha­rak­te­ry­stycz­ne trza­śnię­cie, in­for­mu­ją­ce o tym, że wpro­wa­dzi­łam pra­wi­dło­wą se­kwen­cję cyfr. Przy­trzy­ma­łam drzwi, żeby Mel­ka mo­gła wejść do środ­ka, po czym wta­ra­ba­ni­łam się za nią z san­ka­mi. Miesz­ka­my na pierw­szym pię­trze, więc nie mu­sia­łam dłu­go ich dźwi­gać. Po­sta­wi­łam san­ki przed drzwia­mi, po­sta­no­wiw­szy, że wnio­sę je do miesz­ka­nia, kie­dy wy­schną. Wsu­nę­łam klucz do zam­ka i otwo­rzy­łam drzwi.

Lu­bi­łam to miesz­ka­nie, choć mia­łam świa­do­mość, że jest tyl­ko tym­cza­so­we. Wła­śnie w tym wi­dzia­łam naj­więk­szy mi­nus wcze­sne­go ma­cie­rzyń­stwa – moja cór­ka od po­cząt­ku przy­zwy­cza­ja­ła się do tej przej­ścio­wo­ści, któ­ra w na­szym ży­ciu była już wła­ści­wie sta­nem per­ma­nent­nym. A ja nade wszyst­ko chcia­łam dla niej cze­goś sta­łe­go. Dla niej i dla sie­bie, bo poza tym cza­sem, kie­dy żyła moja mama, i tymi dwo­ma la­ta­mi, przez któ­re miesz­ka­łam z Prze­mkiem w domu jego ro­dzi­ców, nie zna­łam po­ję­cia sta­ło­ści.

Kie­dy już się ro­ze­bra­ły­śmy i umy­ły­śmy ręce, Mel­ka za­ży­czy­ła so­bie ba­na­na. Oczy­wi­ście, mia­łam w domu wszyst­kie owo­ce – jabł­ka, man­da­ryn­ki, po­ma­rań­cze, kiwi i cze­go tyl­ko du­sza za­pra­gnie – ale bra­ko­wa­ło aku­rat ba­na­nów. Ryk. Moje tłu­ma­cze­nie. Płacz. Bo ona chce ba­na­na, i ko­niec.

– Kur­wa mać – szep­nę­łam na tyle ci­cho, że by­łam pew­na, iż Mel­ka nie mo­gła mnie usły­szeć, ale po­zba­wi­ła mat­kę resz­tek złu­dzeń, oznaj­mia­jąc try­um­fal­nie:

– Sły­sza­łam!

W koń­cu uda­ło mi się za­pa­no­wać nad sy­tu­acją. Za­dzwo­ni­łam do sio­stry, pro­sząc, aby po dro­dze do mnie ku­pi­ła ba­na­ny, bo bez nich dziec­ko mi się za­pła­cze, i za­ję­łam Melę ko­lo­ro­wan­ką. Mia­łam dla sie­bie ja­kieś pięć mi­nut.

– Ko­cha­nie, mu­szę szyb­ko po­sprzą­tać miesz­ka­nie, bo nie­dłu­go bę­dzie u nas cio­cia Mał­go­sia. Pa­mię­tasz, mó­wi­łam ci, że ma do nas przy­je­chać? Przy­wie­zie ci ba­na­ny.

Mela wręcz uwiel­bia­ła moją sio­strę. Z wza­jem­no­ścią. Mał­go­sia ob­ra­zi­ła się na mnie na śmierć i ży­cie, kie­dy do­wie­dzia­ła się, że w wie­ku osiem­na­stu lat za­szłam w cią­żę, ale – po­dob­nie jak mat­ka Prze­mka – osza­la­ła na punk­cie Mel­ki, kie­dy tyl­ko ją zo­ba­czy­ła. Wszyst­kie moje winy po­szły w nie­pa­mięć. Za­wdzię­cza­łam cór­ce tę dys­pen­sę, choć Mał­go­si wciąż zda­rza­ło się przy­po­mi­nać mi, jak mo­gło­by wy­glą­dać moje ży­cie, gdy­bym była bar­dziej od­po­wie­dzial­na. Wpusz­cza­łam te uwa­gi jed­nym uchem, a dru­gim wy­pusz­cza­łam. Taka już była rola star­szej sio­stry: sta­rać się chro­nić tę młod­szą przed błę­da­mi.

Był taki czas, kie­dy od­da­li­ły­śmy się z Mał­go­sią od sie­bie, dla­te­go cie­szy­ło mnie to, że po­now­nie uda­ło nam się zna­leźć do sie­bie dro­gę. Dzie­li­ło nas coś wię­cej niż tyl­ko róż­ni­ca wie­ku. Przez tych kil­ka naj­trud­niej­szych lat w ogó­le nie utrzy­my­wa­ły­śmy ze sobą kon­tak­tu. Ja by­łam jesz­cze za mło­da, aby sta­no­wić o so­bie, a ona… Sama nie wiem. Może po pro­stu po­trze­bo­wa­ła cza­su, może i ona się bun­to­wa­ła prze­ciw­ko temu, co nas spo­tka­ło?

Kie­dy ode­zwa­ła się po la­tach, by­łam na nią wście­kła. Wy­da­wa­ło mi się, że już ni­g­dy nie od­bu­du­je­my tej sio­strza­nej re­la­cji. Mał­go­sia była dla mnie obcą oso­bą. A jed­nak wię­zy krwi oka­za­ły się sil­niej­sze: nie­dłu­go póź­niej mo­głam już po­wie­dzieć, że sio­stra jest moją naj­lep­szą przy­ja­ciół­ką. Mama na pew­no pa­trzy­ła na nas z góry i uśmie­cha­ła się, wi­dząc, jak bli­skie się so­bie sta­ły­śmy. Spo­ty­ka­ły­śmy się re­gu­lar­nie. Na­sze cór­ki do­ra­sta­ły ra­zem. Mię­dzy Melą a Jul­ką i Zuzą – bliź­niacz­ka­mi – były tyl­ko dwa lata róż­ni­cy. W week­en­dy zjaz­do­we czę­sto za­wo­zi­łam cór­kę do Mał­go­si. Ja też cza­sem zo­sta­wa­łam z bliź­niacz­ka­mi, kie­dy moja sio­stra z mę­żem chcie­li spę­dzić czas tyl­ko we dwo­je. Było tak, jak w każ­dej in­nej ro­dzi­nie. Ale my mia­ły­śmy jesz­cze swo­ją małą tra­dy­cję.

Choć­by ska­ły się wa­li­ły, a mury pę­ka­ły, mu­sia­ły­śmy się spo­tkać dru­gie­go grud­nia, w rocz­ni­cę uro­dzin na­szej mamy. Tak, uro­dzin, nie śmier­ci. Od sze­ściu lat spę­dza­ły­śmy ją w taki sam spo­sób – oglą­da­jąc zdję­cia, wspo­mi­na­jąc mamę, śmie­jąc się, pła­cząc, pi­jąc wino i wy­obra­ża­jąc so­bie, jak wy­glą­dał­by ten dzień, gdy­by ona była z nami. Nie tyl­ko zresz­tą ten je­den dzień. Lu­bi­ły­śmy dys­ku­to­wać o tym, jak wy­glą­da­ło­by całe na­sze ży­cie. Z pew­no­ścią zu­peł­nie ina­czej. Bo od śmier­ci mamy wła­ści­wie wszyst­ko się za­czę­ło, choć może po­win­nam ra­czej po­wie­dzieć: skoń­czy­ło.

***

Mał­go­sia przy­nio­sła bu­tel­kę bia­łe­go pół­słod­kie­go wina, któ­re mu­sia­ło po­cze­kać, aż Mel­ka pój­dzie spać. Ro­bert, mój szwa­gier, zo­stał z dziew­czyn­ka­mi, nie mu­sia­ły­śmy się więc spie­szyć. Mia­ły­śmy przed sobą całą noc. Wpraw­dzie o dzie­wią­tej otwie­ra­łam kwia­ciar­nię, a wcze­śniej mu­sia­łam za­pro­wa­dzić Melę do przed­szko­la, ale nie po­trze­bo­wa­łam dużo snu. Per­spek­ty­wa wie­czo­ru spę­dzo­ne­go z sio­strą na­praw­dę mnie cie­szy­ła i kie­dy tyl­ko parę mi­nut po dwu­dzie­stej Mel­ka za­mknę­ła oczy, po­pę­dzi­ły­śmy do kuch­ni po kie­lisz­ki i kor­ko­ciąg.

– Otwórz. – Wy­ję­łam z lo­dów­ki schło­dzo­ną bu­tel­kę i po­da­łam ją Mał­go­si. – Czyń ho­no­ry star­szej sio­stry!

– Mo­gła­byś się na­uczyć otwie­rać wino! – Moja sio­stra prze­wró­ci­ła ocza­mi.

To praw­da. Uwie­rzy­cie, że nie po­tra­fię uży­wać kor­ko­cią­gu? Po­dob­no to nic skom­pli­ko­wa­ne­go, ale mnie ta czyn­ność prze­ra­sta. Kie­dyś pró­bo­wa­łam i po­ra­ni­łam so­bie szkłem dłoń, dla­te­go już wię­cej nie zdo­by­łam się na od­wa­gę.

Z kuch­ni prze­nio­sły­śmy się na ka­na­pę do du­że­go po­ko­ju. Mał­go­sia roz­la­ła wino do lam­pek, a ja zna­la­złam ja­kąś ko­me­dię ro­man­tycz­ną na Net­flik­sie. Wie­dzia­łam, że i tak jej nie obej­rzy­my, ale lu­bię, kie­dy coś leci w tle. Sio­stra po­da­ła mi kie­li­szek i roz­sia­dła się wy­god­nie obok mnie.

– To co, zdro­wie? – Ostroż­nie pod­nio­sła wy­peł­nio­ną aż po brze­gi lamp­kę.

W swo­im to­wa­rzy­stwie mo­gły­śmy zre­zy­gno­wać z za­sad sa­vo­ir-vi­vre'u i na­peł­nić cały kie­li­szek.

– Za mamę!

– Za mamę!

.

.

.

...(fragment)...

Całość dostępna w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: