Najważniejszy - ebook
Najważniejszy - ebook
Poruszająca opowieść o rodzicielstwie, niespełnionej miłości i sile rodzinnych więzów.
Martyna jest młoda, samotna mama czteroletniej dziewczynki. Jej kolejne związki z mężczyznami kończą się porażka. Kobieta nie potrafi zrozumieć, dlaczego tak się dzieje.
Nie potrafi, a może nie chce?
Jest ktoś, kto bardzo chciałby zbliżyć się do Martyny i wytłumaczyć, dlaczego w przeszłości ją opuścił, ale Martyna ma w sobie za dużo żalu i nie umie wybaczyć. Powoli jednak zaczyna dopuszczać do siebie myśl, ze może to właśnie w skomplikowanych relacjach z najważniejszym w jej życiu mężczyzna tkwi źródło wszystkich problemów i niepowodzeń.
Co wyniknie ze spotkania zagubionej kobiety, czteroletniego dziecka i mężczyzny, który wciąż nie potrafi zapomnieć o nieszczęśliwej miłości sprzed lat?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-706-8 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
–Chyba powinnaś już iść.
Jego słowa wyrwały mnie z półsnu. Byłam zmęczona, moje powieki opadały, jakby ściągała je w dół jakaś niewidzialna siła. Za oknami wciąż było ciemno, ale wiedziałam, że zaraz nadejdzie świt. Próbowałam otworzyć oczy, jednak tajemna moc okazała się silniejsza ode mnie. Poddałam się jej, gdy nagle poczułam szarpnięcie za prawe przedramię.
– Martyna, mówię serio. Idź już. Nie chcę, żeby zobaczyła cię moja mama. Pewnie zaraz wstanie – oznajmił obojętnym tonem.
Jakaś część mnie chciała zapytać, dlaczego właściwie jego mama nie może mnie zobaczyć, ale zrezygnowałam. Za bardzo bałam się tego, co mogłabym usłyszeć. Wolałam jeszcze przez chwilę żyć nadzieją, choć i ona zaczęła się ulatniać, kiedy spojrzałam na Łukasza i dostrzegłam na jego twarzy grymas niezadowolenia. To sprawiło, że skuliłam się w sobie. Poczułam się jak wymięta, rzucona w kąt ścierka, z której cały brud spłynął do wiadra wraz z wodą. Nie tego oczekiwałabym po wspólnie spędzonej nocy. Nocy. To chyba za dużo powiedziane.
Pokonałam zmęczenie i zmusiłam się, aby podnieść głowę z poduszki. Dość szybko namierzyłam sukienkę i biustonosz, ale nigdzie nie mogłam znaleźć majtek i rajstop. W końcu mi się udało: leżały splątane pod łóżkiem. Rozejrzałam się za łazienką. Byłam w mieszkaniu Łukasza po raz pierwszy, co nie oznaczało, że nigdy wcześniej ze sobą nie spaliśmy. Uprawialiśmy seks w różnych dziwnych miejscach. Trochę wstyd opowiadać, więc może pominę szczegóły. Myślałam, że teraz, kiedy w końcu zaprosił mnie do siebie, przejdziemy na inny poziom relacji, ale powoli żegnałam się ze złudzeniami. Wyrzucał mnie z domu dziesięć minut po tym, jak doszedł, wbijając mi boleśnie palce w biodra i wgniatając je w materac ciężarem swojego ciała.
– Szybciej – pospieszył mnie Łukasz.
Cała sytuacja była na tyle żenująca, że miałam ochotę się rozpłakać. Przygryzłam boleśnie dolną wargę i, stojąc tyłem do Łukasza, próbowałam zapiąć biustonosz. Wiedziałam, że mnie obserwuje, ale bałam się na niego spojrzeć. Co zobaczyłabym w jego oczach? Pożądanie czy obrzydzenie?
Zaklęłam, kiedy zorientowałam się, że rajstopy są dziurawe. Noc była zimna. Chwycił przymrozek, a mała czarna nie chroniła przed chłodem. Zachwiałam się, zakładając majtki. Poczułam się jeszcze bardziej żałosna. Wypiłam stanowczo za dużo, ale nie mogłam tłumaczyć swojej obecności w mieszkaniu Łukasza liczbą zamówionych drinków. Przyszłabym, nawet gdybym nie przyswoiła ani jednego. Taka już jestem. Nie, nie chodzi o seks. Prawdę mówiąc, rzadko miewam z niego przyjemność. Na palcach jednej ręki zliczyłabym, ile razy odczuwałam po stosunku pełną satysfakcję. Myślę, że to dlatego, iż nie potrafię rozmawiać o tym, co sprawia mi przyjemność. Nigdy nie powiedziałam żadnemu mężczyźnie: „zrób tak”, albo: „to mi się nie podoba”. Dlaczego? Nie wiem. Może po prostu wiedziałam, że tak naprawdę ich to nie obchodzi?
Wciągnęłam sukienkę przez głowę i wygładziłam na ciele materiał. Nie udało mi się zakryć dziury w rajstopach na udzie. Na szczęście tego wieczoru włożyłam długi płaszcz. Powinien choć częściowo ochronić mnie przed zimnem.
Wyczułam za sobą jakiś ruch. Odwróciłam się i kątem oka dostrzegłam, że Łukasz też się ubiera. W milczeniu czekałam na kolejny ruch. W końcu założył koszulkę i kiwnął głową w stronę drzwi wyjściowych.
Łukasz zajmuje piętro w dwukondygnacyjnym domu rodzinnym. Na parterze mieszkają jego rodzice. Kiedy wyszliśmy na klatkę schodową, położył palec wskazujący na ustach, nakazując mi tym samym, żebym zachowywała się cicho. Naciągnęłam na nogi kozaki, włożyłam czarny płaszcz i bezszelestnie zeszłam po schodach. Miałam ochotę głośno tupać nogami, ale oczywiście tego nie zrobiłam. Mijając drzwi prowadzące do mieszkania rodziców Łukasza, zatrzymałam na nich spojrzenie, ale Łukasz mnie pospieszył i po chwili byłam już na zewnątrz. On nie wyszedł. Stał w drzwiach z obojętnym wyrazem twarzy. Nawet nie próbował udawać zakłopotanego.
– Poradzisz sobie, prawda?
To nawet nie było pytanie. Wypowiadając te słowa, Łukasz prawdopodobnie usiłował przekonać sam siebie, że nie jest skurwielem i potrafi zadbać o kobietę, którą przed kwadransem miał na wszystkie możliwe sposoby.
Prawdę mówiąc, jego zachowanie nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Nie on pierwszy, nie ostatni. Spotykałam tylko takich mężczyzn. Byłam przekonana, że inni po prostu nie istnieją. Bo to niemożliwe ze statystycznego punktu widzenia. Gdyby gdzieś na świecie żyli jacyś przyzwoici faceci, w końcu musiałabym spotkać chociaż jednego z nich, prawda? Kilku ich już przerobiłam. Koniec końców, każdy z nich okazuje się taki sam. Różnią się tylko imionami i długością penisów.
Nie odpowiedziałam. To wyraz mojego małego buntu. Wiedziałam, że nawet się nie zastanowi, czy dotarłam bezpiecznie do domu, a po przebudzeniu o mojej obecności będzie mu przypominać wyłącznie mój zapach na poduszce. Potrzebowałam jednak krótkiej chwili triumfu.
Stojąc przed jego domem, wyciągnęłam z torebki telefon. Zamierzałam zamówić ubera, ale aplikacja się zawiesiła i musiałam poczekać. Przez cały ten czas Łukasz stał w progu i mnie obserwował. Wydawał się coraz bardziej zniecierpliwiony. Pewnie wściekał się, że nadal wystaję przed drzwiami jego domu. Nie chciał dopuścić do mojej konfrontacji z jego matką.
– Poradzisz sobie? – powtórzył pytanie, a ja przeniosłam znudzony wzrok z wyświetlacza telefonu na jego twarz.
– A czy kiedykolwiek sobie nie poradziłam? – Wzruszyłam ramionami.
Łukasz rozejrzał się niepewnie i po chwili wahania podjął decyzję. Zamknął za sobą drzwi i wyszedł na zewnątrz. W szarych spodniach od dresu, koszulce z krótkim rękawem i klapkach musiało mu być zimno, ale sprawiał wrażenie niezniszczalnego.
– Było miło – powiedział, choć chyba sam właściwie nie wiedział po co. – Jak zawsze.
– Tak – bąknęłam pod nosem.
Zawzięcie klikałam w ekran smartfona. Choć jeszcze przed kilkoma minutami chciałam zostać, teraz marzyłam tylko o tym, żeby jak najszybciej zakończyć tę żenującą scenę i odjechać w swoją stronę. Aplikacja zapytała mnie, dokąd jedziemy. Zawahałam się. Nie chciałam być teraz sama. Miałam ogromną ochotę wtulić się w miękkie ciałko Amelki, zaciągnąć się zapachem jej włosów umytych szamponem dla dzieci i ją ucałować, ale była u ojca. Trudno. Przemek będzie z pewnością nieco zdziwiony moją wizytą o piątej pięćdziesiąt, ale wiedziałam, że pozwoli mi zostać. Cofam to, co powiedziałam o mężczyznach. Znam jednego przyzwoitego. Ojca mojej córki.
Wpisałam w aplikację adres domu, w którym sama niegdyś mieszkałam. Samochód miał przyjechać za osiem minut. Schowałam smartfon do kieszeni płaszcza i wypuściłam powietrze z płuc. Wokół moich ust utworzył się kłębek pary, a Łukasz wciąż dzielnie tkwił na mrozie w cienkiej koszulce i bez skarpetek. Nie wiem. Może to jakiś nowy przejaw współczesnego dżentelmeństwa.
– Nie wyganiałbym cię, gdybym mieszkał sam. Moja matka jest naprawdę… – Spojrzał za siebie, jakby chciał się upewnić, że nikt go nie słyszy. – Od razu zaczęłaby mnie wypytywać o ciebie, opowiedziałaby o tobie całej rodzinie, a ja nie mam na to sił.
Wciąż nie miałam nic przeciwko temu, żeby poznać mamę Łukasza, ale widziałam, że dla niego to ogromny problem. Zastanawiałam się, z czego to wynika. Wydawało mi się, że dla Łukasza problemem jest Amelka. Nie chciał się ze mną wiązać na stałe, bo mam dziecko. I w pewnym stopniu go rozumiałam. Mieliśmy po dwadzieścia trzy lata. Gdybym to ja była na jego miejscu i spotkała mężczyznę z zobowiązaniami w postaci dziecka, poważnie zastanowiłabym się nad wejściem w tę relację. Prawdopodobnie bym się wycofała. Umówmy się. W wieku dwudziestu trzech lat nie myśli się o tym, żeby wziąć sobie na głowę taki obowiązek. A jednak musiał coś do mnie czuć, skoro konsekwentnie wracaliśmy do punktu wyjścia, prawda?
– Rozumiem – zapewniłam Łukasza, choć tak naprawdę nie rozumiałam.
Dla mnie życie jest zero-jedynkowe. Albo mi na kimś zależy i chcę z nim być, albo nie. Niestety, wydaje mi się, że jestem w tym myśleniu zupełnie sama.
– Zimno – odezwał się Łukasz, pocierając dłońmi ramiona.
– Wracaj do domu. Poradzę sobie – odparłam, nie patrząc mu w oczy.
Utkwiłam wzrok w jednym punkcie. Spoglądałam na ulicę, udając, że wypatruję ubera, ale tak naprawdę robiłam wszystko, żeby się nie rozpłakać. Łzy byłyby najbardziej upokarzającym zakończeniem tego wieczoru, który przeciągnął się do rana.
Amelka spędzała weekend u ojca. Miałam ochotę się rozerwać, dlatego umówiłam się ze znajomymi i poszłam na miasto. Nie dzwoniłam do Łukasza, ale skłamałabym, mówiąc, że nie miałam pojęcia, iż i on się zjawi. Obracaliśmy się w jednej grupie znajomych. Wiadomo, ja po zajściu w ciążę i narodzinach Melki miałam inne sprawy na głowie, a czasu na spotkania towarzyskie brakowało, ale niekiedy udawało mi się wyrwać. Po rozstaniu z Przemkiem nawet częściej niż czasem. Melka spędzała u taty co drugi weekend, a ja wolałam się spotykać z ludźmi, niż patrzeć w sufit i zastanawiać się, dlaczego właściwie nam się nie udało.
Kiedy więc Łukasz pojawił się w barze, nawet nie próbowałam udawać zdziwionej. Wciąż miałam nadzieję, że tym razem będzie inaczej, ale od początku dość otwarcie mnie lekceważył. Przykleił się do mnie dopiero, kiedy już wypił kilka drinków. Właściwie ten scenariusz był mi doskonale znany. Łukasz, dopóki był trzeźwy, utrzymywał pozory. Udawał, że nie łączy nas nic poza relacjami czysto koleżeńskimi, po czym upijał się i wychodził ze mną z imprezy. Na pewno każdy w towarzystwie wiedział, że ze sobą sypiamy, choć nikt nigdy nie dał mi tego odczuć.
Wydawało mi się, że w końcu poszliśmy o krok dalej. Zaprosił mnie do siebie. Pomyślałam sobie nawet, że wpuszcza mnie do swojego świata. Nie oczekiwałam konkretnych deklaracji, a choćby niewielkiego postępu.
– To na razie – pożegnał się ze mną zwyczajnie.
Zupełnie jakby przed kwadransem nasze ciała nie były jednością.
Jakbym była jedną z wielu.
Bo może byłam?
Agnieszka, moja przyjaciółka, była zdania, że do każdej nowej znajomości podchodzę zbyt poważnie. Najchętniej od razu założyłabym facetowi obrączkę na palec, zamknęła w domu i wiodła długie i szczęśliwe życie. Podobno właśnie przez to tak marnie kończyłam. Ale czy mogłam mieć sobie za złe, że dążę do stabilizacji? Miałam czteroletnią córkę. Melka potrzebowała normalnego domu, a nie zagubionej matki i kolejnych wujków. Zresztą, z tego powodu już dawno przestałam przyprowadzać facetów do siebie. Nie chciałam mieszać dziecku w głowie. Obiecałam sobie, że przedstawię jej kogoś dopiero wtedy, kiedy będę go absolutnie pewna. Ale czy to w ogóle nastąpi?
Agnieszka miała jeszcze jedną teorię. Uważała, że chcę za bardzo, ale z tym też nie mogłam się zgodzić. Wydawało mi się, że potrzeba kochania i bycia kochanym jest zakorzeniona w każdym człowieku. Nie słuchałam więc Agnieszki, kiedy sugerowała, że w moim przypadku ta potrzeba jest wręcz patologiczna i uniemożliwia mi trzeźwy osąd sytuacji.
– Cześć – powiedziałam, odprowadzając Łukasza wzrokiem.
Nawet się nie obejrzał. Wszedł do domu i zamknął za sobą drzwi. Wyobrażałam sobie, że odetchnął z ulgą. Zachowywał się, jakby się pozbył problemu, a przecież sam mnie tutaj przyprowadził. Rozejrzałam się. Chłód przenikał moje ciało. Cienkie, dziurawe rajstopy nie chroniły mnie przed zimnem. Przestąpiłam z nogi na nogę, w duchu zaklinając kierowcę ubera, żeby się pospieszył. Wyjęłam telefon z kieszeni płaszcza. Mój transport powinien zaraz być. I rzeczywiście, po chwili zza zakrętu wyłoniła się czarna skoda. Szczękając zębami z zimna, otworzyłam drzwi i usiadłam na tylnej kanapie. Mężczyzna za kierownicą odwrócił się i zatrzymał wzrok na moich nogach. W pierwszej chwili się go przestraszyłam, ale szybko oderwał ode mnie spojrzenie i zajął się swoją pracą. Obserwowałam go przez chwilę. Miał na imię Witalij, o czym poinformowała mnie aplikacja. Podejrzewałam, że jest z Ukrainy, jak połowa kierowców ubera w Katowicach. Część z nich próbowała zabawiać klienta rozmową, inni całą trasę pokonywali w milczeniu. Witalij należał do tej drugiej grupy. Złapałam się na zastanawianiu się nad tym, dlaczego porzucił swoje życie i zaczął od nowa w Polsce. Musiał uciekać? Chciał dla siebie i swoich bliskich lepszej przyszłości? Ma kogoś? Żonę, dzieci? A jeśli tak, to gdzie oni teraz są? Na Ukrainie czy razem z nim? Miałam to pytanie na końcu języka, ale odwróciłam wzrok i wyjrzałam za okno. Akurat zatrzymaliśmy się na światłach. Rozglądałam się niepewnie, próbując ustalić, gdzie jestem. W Katowicach mieszkam od urodzenia, ale rzadko bywam w południowych dzielnicach. Mam wrażenie, że znają je tylko ich mieszkańcy. Dotychczas nie widziałam żadnego powodu, żeby zapuszczać się na Kostuchnę. Koniec świata.
Z każdym przebytym kilometrem wracaliśmy do cywilizacji. Z oddali majaczyły pojedyncze światła w oknach bloków na osiedlu Gwiazd. Oparłam głowę o szybę i na sekundę pozwoliłam powiekom opaść. Dosłownie po chwili poczułam delikatne klepanie po dłoni.
– Halo, proszę pani! – Witalij mówił ze wschodnim, śpiewnym akcentem. – Jesteśmy na miejscu!
Zatrzymałam smutne spojrzenie na jego twarzy. Wyglądał na zakłopotanego całą sytuacją. Obiecałam sobie w myślach, że zlecę w aplikacji pobranie z mojego konta napiwku dla kierowcy, uśmiechnęłam się do niego i położyłam dłoń na klamce.
– Dziękuję, dobranoc – powiedziałam, choć chyba powinnam była pożegnać się słowami „do widzenia”.
Noc ustępowała miejsca dniu. Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się po doskonale znanej mi okolicy. Właściwie od zawsze mieszkałam na Koszutce. Najpierw w bloku przy Okrzei, który pierwotnie miał być hotelem, ale to już inna historia, potem przy Sokolskiej, kilkaset metrów dalej. Później tam, przy Klonowej, w domu należącym do rodziców Przemka. Wygospodarowali dla nas piętro. Lubiłam to miejsce. Chyba nadal lubię. Tam czułam się bezpiecznie. Potem przeprowadziłam się z Melką do niskiego bloku przy Wyszyńskiego. Dość spokojna okolica, choć kilkadziesiąt metrów dalej przebiega główna ulica, aleja Korfantego. Wynajęłam to mieszkanie, bo do przedszkola mamy dwie minuty drogi. No i Przemek mieszka blisko, co nie pozostaje bez znaczenia.
Zastanowiłam się, co ja właściwie chcę zrobić. Nie mogłam przecież zadzwonić domofonem. Postawiłabym na nogi cały dom. Nie tylko Przemka, ale też jego rodziców i Melkę. Wyjęłam telefon z kieszeni płaszcza, modląc się w duchu o to, żeby Przemek wciąż nie wyciszał telefonu na noc. Kiedyś bardzo mnie to irytowało. Melka jako niemowlę często budziła się w nocy. Łapałam chwile snu pomiędzy jej drzemkami. A że nasi znajomi w tamtym czasie wciąż prowadzili bardzo rozrywkowy tryb życia, przypominali sobie o nas późnymi wieczorami i potrafili zadzwonić do Przemka o dwudziestej czwartej z pytaniem, czy nie wyrwie się z nimi na piwo. Przyznaję, bolało mnie to. Zostaliśmy rodzicami, kiedy obydwoje mieliśmy po dziewiętnaście lat. Tak, tak. Wiem. To nie jest wiek na rodzenie dzieci, a jednak przytrafiło nam się i oboje wskoczylibyśmy za Melką w ogień. Tylko że to ja zapłaciłam za przedwczesne rodzicielstwo znacznie wyższą cenę. Nagle stałam się transparentna dla większości naszych przyjaciół. Wiadomo, siedziałam z dzieckiem w domu, karmiłam piersią, nie wysypiałam się. Nie miałam czasu i możliwości, żeby podtrzymywać życie towarzyskie. Wymagałam od Przemka, żeby siedział w tym ze mną. Ale zarówno on, jak i nasi znajomi nie widzieli większego problemu, kiedy wychodził z nimi na miasto.
Wybrałam numer Przemka i odczekałam sześć sygnałów. Już miałam się rozłączyć i po prostu wrócić do domu – daleko nie miałam – kiedy usłyszałam zaspany głos Przemka.
– Co jest? – zapytał, a ja oczami wyobraźni zobaczyłam, jak przeciąga się w łóżku.
Czasem wciąż za nim tęskniłam. Właśnie tak. Czasem. Nie cyklicznie, stale, ciągle. Ta tęsknota zdarzała mi się przypadkiem, jak wtedy, kiedy usłyszałam jego głos i wyobraziłam sobie, jak się przeciąga. Kiedyś budził się przy mnie. Naprawdę myślałam, że tak będzie już zawsze.
– Stoję przed bramą. Otworzysz mi?
Kilka sekund wahania. Musiałam go zaskoczyć. Nie spodziewał się mnie o… właściwie, która była godzina? Spojrzałam na zegarek, który nosiłam na lewym nadgarstku. Szósta dwadzieścia sześć. Rzeczywiście, wieczór niebezpiecznie się przeciągnął.
– Czekaj, zaraz zejdę – rzucił do telefonu i się rozłączył.
Wcisnęłam dłonie do kieszeni płaszcza. Pożałowałam, że nie zabrałam z domu rękawiczek. Zawsze pierwsze marzły mi dłonie. Nawet w największe mrozy chodziłam bez czapki, bo nie była mi potrzebna, ale rękawiczki często ratowały mi życie.
Kiedy zobaczyłam Przemka w drzwiach, miałam ochotę rzucić mu się w ramiona i wypłakać wszystkie swoje żale. Zmusiłam się jednak do nieszczerego uśmiechu i bez słowa weszłam do domu. Odwiesiłam płaszcz na wieszak, równo ustawiłam kozaki na półce na buty i spojrzałam na Przemka. Jego wzrok zatrzymał się na ogromnej dziurze w moich rajstopach. Poczułam, jak na mojej twarzy wykwitają rumieńce. Czasem przerażała mnie świadomość, jak wiele Przemek o mnie wie.
– Nie chciałam wracać do siebie – wyznałam z rozbrajającą szczerością. – Melka jeszcze śpi? – zapytałam, choć odpowiedź na to pytanie była oczywista.
Po pierwsze, gdyby zdążyła wstać do tej pory, już skakałaby wokół mnie, ciesząc się, że przyszłam. Po drugie, Melka to nietypowa czterolatka. Nie wstaje skoro świt. Lubi sobie pospać.
– Śpi – potwierdził Przemek.
– Chciałam się z nią położyć.
Przemek wzruszył ramionami, co miało służyć za całą odpowiedź.
– W łazience powinnaś znaleźć nieużywaną szczoteczkę. Umyj zęby, zanim do niej pójdziesz – powiedział, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.
Szczyciłam się tym, że udało nam się rozstać w cywilizowany sposób, chociaż, oczywiście, wolałabym nigdy nie znaleźć się w takiej sytuacji. W gruncie rzeczy musiałam przyznać, że Przemek okazał się wyjątkowo dojrzały jak na tych dwadzieścia parę lat i stanął na wysokości zadania. Od początku był dobrym ojcem, ale bałam się, że po naszym rozstaniu jego więzi z Melką się rozluźnią. Tymczasem miałam wrażenie, że on jeszcze bardziej się do niej zbliżył. Był lepszym ojcem na odległość, niż kiedy mieszkaliśmy razem. I w zasadzie nie powinnam się temu dziwić. Wtedy tracił wiele czasu i energii na kłótnie ze mną, których zresztą Melka była świadkiem. Dziecko nigdy nie powinno obserwować takich scen.
Weszłam do łazienki i otworzyłam szafkę, w której, jak mi się wydawało, znajdę szczoteczkę. Bingo. Wyjęłam ją z opakowania, nałożyłam pastę i delikatnie szarpnęłam kran do góry. Zatrzymałam spojrzenie na swoim lustrzanym odbiciu. Pokręciłam z dezaprobatą głową. Gdybym żyła w innej epoce, byłabym wzorcowym przykładem kobiety upadłej. Na szczęście w dwudziestym pierwszym wieku taki widok nikogo nie dziwił. Ideały roztrzaskały się o bruk.
Szybko umyłam zęby i zdjęłam potargane rajstopy. Położyłam szczoteczkę na umywalce, zwinęłam rajtuzy w kulkę i boso wyszłam z łazienki. Nogi same poniosły mnie do kuchni, która była jedynym oświetlonym pomieszczeniem w domu. Potrzebowałam kosza. Weszłam do kuchni i, ku swojemu zdumieniu, zobaczyłam Przemka opierającego się o blat. Spodziewałam się, że wróci do łóżka. Wyrzuciłam rajstopy i podniosłam na niego wzrok.
– Dlaczego nie śpisz? – zapytałam takim tonem, jakby to, co wydarzyło się w ciągu ostatnich lat, nie miało miejsca, a my nadal byliśmy szczęśliwą parą wychowującą razem dziecko.
– Nie zasnę już – odpowiedział, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.
Zatrzymał wzrok na mojej nieco zbyt krótkiej sukience. Dopiero kiedy tak na mnie patrzył, uświadomiłam sobie, że rzeczywiście mogłaby być o kilka centymetrów dłuższa. Czułabym się pewniej.
– Przepraszam, że cię obudziłam. – Podeszłam bliżej niego.
Sama nie wiedziałam, dlaczego właściwie to robię.
Przemek spojrzał na moje usta. A może tylko mi się tak wydawało? Sama już nie wiem. Na wszelki wypadek odpowiedziałam na tę prowokację, nawet jeśli miałoby jej nie być. Wysunęłam koniuszek języka i zwilżyłam delikatnie wargi. Poruszył się niespokojnie, co dało mi pewnego rodzaju satysfakcję. Po tym, jak potraktował mnie Łukasz, potrzebowałam potwierdzenia, że nadal mogę być chciana, pożądana i kochana. Tak, kochana. Ta ostatnia potrzeba była najsilniejsza.
– Martyna… – Przemek chciał coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mu w gardle.
Wspięłam się na palce i złożyłam niepewny pocałunek na jego ustach. Nie miałam pojęcia, czy Przemek w ogóle na niego odpowie, ale moje wątpliwości rozwiały się, kiedy poczułam siłę, z jaką jego wargi przylgnęły do moich. Jego język prześlizgnął się po moich zębach, a ręce zaczęły błądzić po pośladkach. Nawet się nie zorientowałam, kiedy siedziałam na blacie, a palce Przemka ślizgały się po materiale moich majtek. Objęłam go nogami, a on przylgnął do mnie. Jęknęłam. Chyba właśnie to jęknięcie było czymś, co otrzeźwiło Przemka, bo oderwał się ode mnie i spojrzał z obłędem w oczach.
– Nie powinniśmy! To droga donikąd, a poza tym ty… ty jesteś pijana – dodał słabszym głosem.
Odnotowałam, nie bez satysfakcji, że nie wspomniał o tej całej Anicie, z którą spotykał się od jakiegoś czasu. Właściwie sama nie wiem, dlaczego byłam o nią zazdrosna. Nie wyszło mi z Przemkiem. Zdawałam sobie sprawę, że nie ma powrotu do tego, co było, a mimo to nie chciałam, żeby ułożył sobie życie.
– Przecież tego chcesz – powiedziałam, nie odrywając wzroku od jego twarzy, choć Przemek unikał mojego spojrzenia.
– Idź spać. Melka niedługo wstanie i będziesz kompletnie nieprzytomna. – Wyminął mnie i wyszedł z kuchni.
Odczekałam jeszcze chwilę, nasłuchując odgłosów domu, po czym nalałam sobie wody i ze szklanką w dłoni poszłam do pokoju, który od jakichś czterech lat był nazywany pokojem Melki. Jeszcze kiedy byłam w ciąży, wyposażyliśmy go, kupując do niego łóżeczko, przewijak, bujak i wszystkie niezbędne meble. Ale Melka miała swoje zdanie na temat tego, gdzie będzie spać. Z pokoju zaczęła korzystać dopiero, kiedy skończyła trzy lata, a dziadkowie znieśli do piwnicy wszystkie nieużywane meble i kupili nowe. Melka kochała ten pokój. Prawdopodobnie dlatego, że jej własny, w wynajmowanym przeze mnie mieszkaniu, był szaro-bury, bo wciąż brakowało mi pieniędzy i czasu na zagospodarowanie go, a ten u dziadków i taty był przygotowany specjalnie z myślą o małej fance Elsy. Ze skrzyni na zabawki uśmiechał się Olaf, a na łóżku znajdowały się wizerunki dwóch sióstr z Krainy lodu. Na ścianie rodzice Przemka umieścili nawet fototapetę z Frozen.
Postawiłam szklankę na parapecie. Wiedziałam, że kiedy się obudzę, będzie chciało mi się pić, i wolałam być przygotowana. Łóżko było niewielkie, ale ja nigdy nie grzeszyłam wzrostem, więc to akurat nie stanowiło dla mnie problemu. Delikatnie przesunęłam Melkę, która tradycyjnie spała w poprzek, i położyłam się obok niej. Wtuliłam się w drobne ciałko mojej córeczki i poczułam zalewającą mnie falę endorfin. Kiedy przytulałam do piersi moje dziecko, byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Nic nie miało dla mnie znaczenia. Najważniejsza była ta mała istota, całkowicie zależna ode mnie, i jej bezpieczeństwo.
Wszyscy moi bliscy i znajomi, łącznie z Przemkiem, myślą, że pojawienie się Melki na tym świecie było dziełem przypadku. Tylko ja wiem, jaka jest prawda. Chciałam mieć kogoś, kto będzie mnie kochać i kogo będę kochać ja. Marzyłam o wielkiej, nieskończonej miłości. I choć kiedy zaszłam w ciążę, miałam niewiele ponad osiemnaście lat i nikłą wiedzę o świecie i życiu, rozumiałam już, że tylko jedna miłość trwa niezmiennie i nie ma kresu – miłość matki do dziecka i dziecka do matki. Byłam młoda, ale czułam silny instynkt macierzyński. Podjęłam więc decyzję za siebie i Przemka, choć nigdy nie przyznałabym się do tego głośno. To tajemnica, którą zabiorę ze sobą do grobu.
– Mamo? – Moja córeczka otworzyła oczy i zdziwiła się, widząc mnie obok.
– Cichutko, kochanie, śpij. – Ucałowałam Melkę w główkę.
– Ale co ty tu robisz?
– Przyszłam, bo bardzo za tobą tęskniłam. A teraz śpij.
Miałam nadzieję, że Amelka usłucha i zaśnie, bo nie wyobrażałam sobie, że po nieprzespanej nocy tak nagle miałabym zacząć dzień. I rzeczywiście, po krótkiej chwili usłyszałam, jak oddycha głęboko, i odpłynęłam do krainy niespokojnego snu.Rozdział 3
Śnieg, który spadł w nocy, dawno już zdążył stopnieć. Ciągnęłam za sobą sanki, które grzęzły w szarej brei, ale wiedziałam, że łatwiej pójdzie mi pokonanie w ten sposób tych kilkuset metrów, które dzieliły przedszkole od mieszkania, niż wytłumaczenie Melce, że nie wrócimy na sankach do domu, bo leżący jeszcze rano na chodnikach śnieg zamienił się w błoto. Mela siedziała oparta wygodnie o metalowy stelaż i powtarzała dialogi z Krainy lodu. Odkąd Przemek poprzedniego dnia po kinie odwiózł nas do domu, nie mówiła o niczym innym. I choć ja uważałam, że druga część bajki była zbyt skomplikowana jak na możliwości czterolatki, Melka nic nie robiła sobie z tego, że połowy filmu po prostu nie zrozumiała. Już dziesięć razy zdążyła zmienić zdanie na temat bożonarodzeniowego prezentu. Po projekcji była zdecydowana na magicznego konia Elsy, Nokka, ale potem obejrzałyśmy w sieci gadżety i zabawki z bajki. Nie wiedzieć czemu Melę zafascynowały perfumy z Elsą. Tłumaczyłam jej, że jest jeszcze za mała, aby ich używać, ale ona się uparła, a ja w duchu przeklinałam człowieka, który postanowił zarobić pieniądze na, litości!, perfumach z Elsą. W najbliższej przyszłości na sklepowych półkach spodziewałam się papieru toaletowego z licencją z Krainy lodu.
Musiałam przyznać, że niedzielne popołudnie było zaskakująco miłe. Właściwie wyszliśmy we trójkę pierwszy raz od czasu, kiedy rozstałam się z Przemkiem. Owszem, ze względu na Melę spędzaliśmy razem czas – sporadycznie Przemek zamiast zabierać naszą córkę do siebie, odwiedzał ją, a wtedy bawiliśmy się razem czy graliśmy w planszówki – ale nie wychodziliśmy z domu. Atrakcje w stylu kina, zoo czy wycieczki miała dzielone pomiędzy dwoje rodziców.
– Tak sobie pomyślałem – zaczął Przemek, kiedy zjeżdżaliśmy windą na parking podziemny – że może moglibyśmy to kiedyś powtórzyć?
– Może moglibyśmy. – Uśmiechnęłam się do niego, na co Mela aż podskoczyła z radości.
– Tak, chodźmy jeszcze raz na Krainę lodu!
Właściwie wszystko przebiegłoby idealnie, gdyby w drodze powrotnej Przemek nie odebrał telefonu od Anity. Siedziałam obok niego, a w samochodzie panowała idealna cisza, siłą rzeczy słyszałam więc te wszystkie wrzaski. Groziła rozstaniem, jeśli Przemek jeszcze raz wyłączy telefon, kiedy będzie ze mną. Próbował jej tłumaczyć, że był w kinie, więc musiał to zrobić, ale nie trafiało do niej żadne tłumaczenie.
– Jest zazdrosna – powiedziałam, kiedy wzburzony Przemek zakończył rozmowę i cisnął telefon na deskę rozdzielczą.
– Przesadza. Wiele razy tłumaczyłem jej, że ty i Mela zawsze będziecie częścią mojego życia, ale widać nie potrafi tego zrozumieć.
Odwróciłam się, aby zerknąć na Melkę. Spała w najlepsze w foteliku. Podróż samochodem od zawsze działała na nią usypiająco.
– Może ma szósty zmysł i wyczuła, co wydarzyło się dzisiejszego poranka?
Sama nie wiem, dlaczego do tego nawiązałam. Obserwowanie, jak Przemek wije się i kręci, nie sprawiało mi przyjemności. Chyba podświadomie dążyłam do tego, aby potwierdził, że to, do czego między nami doszło, było ważne. Nie, taka deklaracja niczego nie zmieniłaby między nami. Dla mnie i Przemka było już za późno. Wydaje mi się, że kierowałam się próżnością. Po prostu chciałam poczuć się lepiej.
– Nic się nie wydarzyło. – Przemek zacisnął szczęki. – Byłaś pijana.
– Ja – tak, ale ty…
– Mieliśmy już do tego nie wracać!
– Przepraszam – wymamrotałam i odwróciłam wzrok.
Nie podejmowałam już tego tematu, ale kiedy Przemek zatrzymał się przed klatką schodową bloku, w którym mieszkałyśmy z Melą, powiedział coś dziwnego. Coś, co zapadło mi w pamięć i sprawiło, że następnego dnia nie mogłam przestać o tym myśleć.
– Ona po prostu wie, że nigdy nie będzie tobą.
Nie musiał dodawać, kim jest owa „ona”. Przekaz był jasny, przynajmniej w tamtym momencie.
Ale kiedy wieczorem położyłam Melę spać, zaczęłam się zastanawiać, co właściwie Przemek miał na myśli. Czy chodziło mu tylko o to, że jestem mamą jego córki, co z automatu stawia mnie na odmiennej pozycji niż każdą inną kobietę w jego życiu? A może miał na myśli, że to, co się między nami wydarzyło, było niepowtarzalne i już nigdy z nikim tego nie przeżyjemy?
Dumałam nad tym również w drodze powrotnej z przedszkola do domu. To, co mówiła Melka, docierało do mnie piąte przez dziesiąte, ale jakimś cudem udawało mi się zgadywać, które postacie z bajki cytuje, i tylko raz się pomyliłam.
Pokonanie drogi, której przejście zwykle zajmowało dwie minuty, tym razem zabrało nam kwadrans. Zatrzymałam się przed klatką schodową zziajana. Tylko rodzic czterolatka wie, jak trudne jest przeciągnięcie sanek z dzieckiem przez chodnik pokryty błotem. Melka zeszła z sanek, a ja oceniłam ich stan. Płozy były całe zdarte.
– A wiesz, że żadna z dziewczynek nie była jeszcze na Krainie lodu? – zagadnęła Mela.
– Czyli byłaś pierwsza – skomentowałam, bo wiedziałam, jak bardzo moja córka lubi być pierwsza.
Wbiłam kod do domofonu i po chwili rozległo się charakterystyczne trzaśnięcie, informujące o tym, że wprowadziłam prawidłową sekwencję cyfr. Przytrzymałam drzwi, żeby Melka mogła wejść do środka, po czym wtarabaniłam się za nią z sankami. Mieszkamy na pierwszym piętrze, więc nie musiałam długo ich dźwigać. Postawiłam sanki przed drzwiami, postanowiwszy, że wniosę je do mieszkania, kiedy wyschną. Wsunęłam klucz do zamka i otworzyłam drzwi.
Lubiłam to mieszkanie, choć miałam świadomość, że jest tylko tymczasowe. Właśnie w tym widziałam największy minus wczesnego macierzyństwa – moja córka od początku przyzwyczajała się do tej przejściowości, która w naszym życiu była już właściwie stanem permanentnym. A ja nade wszystko chciałam dla niej czegoś stałego. Dla niej i dla siebie, bo poza tym czasem, kiedy żyła moja mama, i tymi dwoma latami, przez które mieszkałam z Przemkiem w domu jego rodziców, nie znałam pojęcia stałości.
Kiedy już się rozebrałyśmy i umyłyśmy ręce, Melka zażyczyła sobie banana. Oczywiście, miałam w domu wszystkie owoce – jabłka, mandarynki, pomarańcze, kiwi i czego tylko dusza zapragnie – ale brakowało akurat bananów. Ryk. Moje tłumaczenie. Płacz. Bo ona chce banana, i koniec.
– Kurwa mać – szepnęłam na tyle cicho, że byłam pewna, iż Melka nie mogła mnie usłyszeć, ale pozbawiła matkę resztek złudzeń, oznajmiając tryumfalnie:
– Słyszałam!
W końcu udało mi się zapanować nad sytuacją. Zadzwoniłam do siostry, prosząc, aby po drodze do mnie kupiła banany, bo bez nich dziecko mi się zapłacze, i zajęłam Melę kolorowanką. Miałam dla siebie jakieś pięć minut.
– Kochanie, muszę szybko posprzątać mieszkanie, bo niedługo będzie u nas ciocia Małgosia. Pamiętasz, mówiłam ci, że ma do nas przyjechać? Przywiezie ci banany.
Mela wręcz uwielbiała moją siostrę. Z wzajemnością. Małgosia obraziła się na mnie na śmierć i życie, kiedy dowiedziała się, że w wieku osiemnastu lat zaszłam w ciążę, ale – podobnie jak matka Przemka – oszalała na punkcie Melki, kiedy tylko ją zobaczyła. Wszystkie moje winy poszły w niepamięć. Zawdzięczałam córce tę dyspensę, choć Małgosi wciąż zdarzało się przypominać mi, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdybym była bardziej odpowiedzialna. Wpuszczałam te uwagi jednym uchem, a drugim wypuszczałam. Taka już była rola starszej siostry: starać się chronić tę młodszą przed błędami.
Był taki czas, kiedy oddaliłyśmy się z Małgosią od siebie, dlatego cieszyło mnie to, że ponownie udało nam się znaleźć do siebie drogę. Dzieliło nas coś więcej niż tylko różnica wieku. Przez tych kilka najtrudniejszych lat w ogóle nie utrzymywałyśmy ze sobą kontaktu. Ja byłam jeszcze za młoda, aby stanowić o sobie, a ona… Sama nie wiem. Może po prostu potrzebowała czasu, może i ona się buntowała przeciwko temu, co nas spotkało?
Kiedy odezwała się po latach, byłam na nią wściekła. Wydawało mi się, że już nigdy nie odbudujemy tej siostrzanej relacji. Małgosia była dla mnie obcą osobą. A jednak więzy krwi okazały się silniejsze: niedługo później mogłam już powiedzieć, że siostra jest moją najlepszą przyjaciółką. Mama na pewno patrzyła na nas z góry i uśmiechała się, widząc, jak bliskie się sobie stałyśmy. Spotykałyśmy się regularnie. Nasze córki dorastały razem. Między Melą a Julką i Zuzą – bliźniaczkami – były tylko dwa lata różnicy. W weekendy zjazdowe często zawoziłam córkę do Małgosi. Ja też czasem zostawałam z bliźniaczkami, kiedy moja siostra z mężem chcieli spędzić czas tylko we dwoje. Było tak, jak w każdej innej rodzinie. Ale my miałyśmy jeszcze swoją małą tradycję.
Choćby skały się waliły, a mury pękały, musiałyśmy się spotkać drugiego grudnia, w rocznicę urodzin naszej mamy. Tak, urodzin, nie śmierci. Od sześciu lat spędzałyśmy ją w taki sam sposób – oglądając zdjęcia, wspominając mamę, śmiejąc się, płacząc, pijąc wino i wyobrażając sobie, jak wyglądałby ten dzień, gdyby ona była z nami. Nie tylko zresztą ten jeden dzień. Lubiłyśmy dyskutować o tym, jak wyglądałoby całe nasze życie. Z pewnością zupełnie inaczej. Bo od śmierci mamy właściwie wszystko się zaczęło, choć może powinnam raczej powiedzieć: skończyło.
***
Małgosia przyniosła butelkę białego półsłodkiego wina, które musiało poczekać, aż Melka pójdzie spać. Robert, mój szwagier, został z dziewczynkami, nie musiałyśmy się więc spieszyć. Miałyśmy przed sobą całą noc. Wprawdzie o dziewiątej otwierałam kwiaciarnię, a wcześniej musiałam zaprowadzić Melę do przedszkola, ale nie potrzebowałam dużo snu. Perspektywa wieczoru spędzonego z siostrą naprawdę mnie cieszyła i kiedy tylko parę minut po dwudziestej Melka zamknęła oczy, popędziłyśmy do kuchni po kieliszki i korkociąg.
– Otwórz. – Wyjęłam z lodówki schłodzoną butelkę i podałam ją Małgosi. – Czyń honory starszej siostry!
– Mogłabyś się nauczyć otwierać wino! – Moja siostra przewróciła oczami.
To prawda. Uwierzycie, że nie potrafię używać korkociągu? Podobno to nic skomplikowanego, ale mnie ta czynność przerasta. Kiedyś próbowałam i poraniłam sobie szkłem dłoń, dlatego już więcej nie zdobyłam się na odwagę.
Z kuchni przeniosłyśmy się na kanapę do dużego pokoju. Małgosia rozlała wino do lampek, a ja znalazłam jakąś komedię romantyczną na Netfliksie. Wiedziałam, że i tak jej nie obejrzymy, ale lubię, kiedy coś leci w tle. Siostra podała mi kieliszek i rozsiadła się wygodnie obok mnie.
– To co, zdrowie? – Ostrożnie podniosła wypełnioną aż po brzegi lampkę.
W swoim towarzystwie mogłyśmy zrezygnować z zasad savoir-vivre'u i napełnić cały kieliszek.
– Za mamę!
– Za mamę!
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej.