Największa pasja lorda Tintagela - ebook
Największa pasja lorda Tintagela - ebook
Lord Inigo Tintagel chciał pokazać światu prawdziwe oblicze pięknej Audevere. Był przekonany, że to ona wraz z ojcem celowo doprowadziła do tragicznych wydarzeń, które będą go prześladować do końca życia. Miał tę kobietę za wroga, tymczasem okazała się jego największym sprzymierzeńcem. Łączy ich więcej, niż mógłby się spodziewać. Oboje są nieufni, bo widzieli wiele zła, oboje chętnie zapomnieliby o przeszłości, podobno nie wierzą też w miłość. Skoro tak, to powinno ich zastanowić, dlaczego coraz częściej rozmawiają o tym, że każdy ma prawo kochać i walczyć o szczęście
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-8819-4 |
Rozmiar pliku: | 677 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
_Londyn, wrzesień 1824 roku_
Kusicielka wychodziła za mąż. Pięć lat od ostatniej próby znowu wyruszyła na poszukiwanie ofiary. Przynajmniej tak to wyglądało z anonsów w rubrykach towarzyskich, a one najczęściej były prawdziwe.
Inigo Vellanoweth odłożył poranne wydanie gazety i upił łyk gorącej kawy, mocnej i gorzkiej, pasującej do wiadomości.
To musiało się wydarzyć. Zaskoczeniem było tylko, że nie stało się to wcześniej, ale nie osłabiło szoku, jaki wywołało zobaczenie informacji w druku. Druk nadawał sprawiał, że plotki stawały się faktami.
Te konkretne plotki Inigo śledził przez cały sezon, zwracał uwagę na każdą wzmiankę o niej i wicehrabim Tremblayu, choć przyćmiewały je inne, większe emocje, które miały miejsce w Londynie: przybycie i późniejsza śmierć króla Hawajów oraz romans Cassiana Truscotta z Penrose Prideaux.
Według gazety kontrakt małżeński między Kusicielką i Tremblayem był już prawie gotowy. Oświadczyny wicehrabiego były spodziewane wkrótce, prawdopodobnie we wrześniu, kiedy większość śmietanki towarzyskiej Londynu będzie nieobecna i nie oburzy się na ich niestosowność ani nie wróci do starych plotek o jej pochodzeniu. Czy tylko on widział w tym wyrachowanie jej ojca?
Sto różnych pytań nurtowało Inigo podczas lektury, a te pytania mieszały się z emocjami, których wolałby nie okazywać. Nie chciał myśleć o niej, o przeszłości, w której ich ścieżki się spotykały, o własnych niepowodzeniach w kontaktach z nią i jej nikczemnym ojcem.
Jego reakcja na tę wiadomość była co najmniej skomplikowana. Wśród niezliczonych pytań było i to, czy tym razem chodziło jej naprawdę o małżeństwo, czy też była to kolejna okazja, żeby mu dopiec. Mogłaby to zrobić, bo choć miała teraz już dwadzieścia dwa lata, wicehrabia Tremblay był poważanym człowiekiem i dobrą partią. Kusicielka wcześniej omotała Collina Truscotta, drugiego syna księcia Hayle’a, który byłby świetną partią dla córki świeżo upieczonego szlachcica. Kiedy sir Gismond Brenley wspinał się po szczeblach kariery, robił to z ambicją i zapałem, wykorzystując wszystko i wszystkich, w tym własną córkę, piękną Audevere.
Nawet teraz, po pięciu latach tragedii i oszustw, które odebrały blask tej niegdyś wspaniałej debiutantce, Inigo wciąż widział ją w myślach taką jak kiedyś: jej blond główka odrzucona do tyłu i odsłonięta szyja, jej głęboki, gardłowy śmiech, który sprawiał, że każdy mężczyzna w jej obecności myślał o blasku świec i rozkoszy, z którą wyjmowałby z jej starannie ułożonych włosów spinki. Pamiętał pełne inteligencji i humoru zielone oczy, które błyszczały, gdy flirtowała z mężczyznami, a potem przesuwała spojrzenie w stronę Collina z tajemniczym półuśmiechem na ustach, który sugerował łączącą ich intymność.
Och, jak on zazdrościł Collinowi Truscottowi, jednemu z najlepszych przyjaciół! W głębi serca Inigo pragnął poznać kobietę, która patrzyłaby na niego tak, jak Audevere patrzyła na Collina. Taką, która potrafiłaby rozśmieszyć go swoim dowcipem, byłaby inteligentna i nie bałaby się tego pokazać, w przeciwieństwie do debiutantek, które zwykle przedstawiano dziedzicom książęcych tytułów.
Odepchnął się od stołu i zaczął chodzić, cały czas wracając do wspomnień, które bardzo chciał od siebie odsunąć. Jednak kawalerskie mieszkanie przy Jermyn Street nie pozostawiało wiele miejsca na ucieczkę od prawdy.
W ciemniejszych, bardziej szczerych chwilach Inigo przyznawał, że nie chodziło o to, by mieć kobietę, z którą mógłby dzielić takie chwile. On pragnął tej konkretnej kobiety. Audevere, narzeczonej swojego przyjaciela. Zawstydziło go to wtedy i zawstydzało nadal, bo choć śmierć Collina była efektem bezwzględnych planów jej ojca, ona też ponosiła za nią częściową odpowiedzialność. To po prostu jego umysł starał się ukryć tę prawdę i przedstawiał Audevere jako mimowolną wspólniczkę, nieświadomą głębi zepsucia swojego ojca. Czasem nawet jako ofiarę zmuszoną – wbrew swojej woli – do pomocy w jego intrygach. Lata temu wyrobił w sobie nawyk usprawiedliwiania jej i siebie. Jednak nieważne, jak często powtarzał sobie, że takie pożądanie jest grzechem, że zazdrość źle o nim świadczy, nie był w stanie otrząsnąć się z zauroczenia. To było żałosne, wiedział o tym, wszak był spadkobiercą, synem księcia Boscastle’a, człowiekiem, który miał talent do przekształcenia starych pieniędzy w niewyobrażalne bogactwo. Miał wszystko, a mimo to zazdrościł Collinowi, człowiekowi, który nigdy nie odziedziczyłby tytułu, zawsze żył w cieniu innych i nie umiał zarabiać pieniędzy. Człowiekowi, który miał tylko swój dobry wygląd i osobowość zwycięzcy, który zawsze byłby zależny od koneksji i bogactwa swojej rodziny.
Jednak ten logiczny wywód nie miał większego znaczenia w przypadku dwudziestopięciolatka, który był rozpaczliwie i sekretnie zakochany. Był zazdrosny o Collina aż do dnia, gdy ten wypłynął łodzią do jaskiń u wybrzeży Porth Karrek i tam utonął. To stało się tydzień po tym, jak Audevere zerwała ich zaręczyny, i dwa tygodnie po tym, jak najnowsze przedsięwzięcie Collina, organizowane wraz z jej ojcem, okazało się dramatycznym niewypałem. Wiele ludzi straciło przez to pracę, a nawet dach nad głową. Rodzina Collina nazwała tę śmierć przypadkową, ale niektórzy twierdzili, że Brenleyowie – ojciec i córka – odebrali Collinowi chęć do życia. Tej strasznej nocy Inigo przysiągł, że za to zapłacą i nikt już nie padnie ofiarą ich intryg. To był początek jego śledztwa, trwającego już pięć lat, podczas których tropił przepływ brudnych pieniędzy. Ślady prowadziły do Gismonda Brenleya, jeśli tylko ktoś chciał się przyjrzeć wystarczająco uważnie, choć większość socjety wolała tego nie robić.
Brenley był ostrożny. Nie robił nic nielegalnego, a jego działania uznawano co najwyżej za niesmaczne, jednak nie we wszystkich kręgach politycznych. Inigo nagle przyszło coś do głowy. Czy Tremblay patrzył wystarczająco uważnie, by podejrzewać przyszłego teścia? Czy miał świadomość, że powinien zajrzeć za kulisy chwalebnych i bohaterskich czynów w czasie wojen napoleońskich, które doprowadziły do nadania Brenleyowi tytułu szlacheckiego? Albo na nagle zdobyte bogactwa, gdy posiadłości Brenleya skorzystały na decyzji parlamentu o budowie dróg przez te, a nie inne wioski? Czy Tremblay rozumiał usunięcie Brenleya z zarządu Blaxford Mining Corporation w zeszłym roku? Wiedział, żr nastąpiło to, bo Brenley zamierzał zyskać monopol na wydobycie węgla w Kornwalii? Może Tremblay był tego wszystkiego świadomy, ale nie dbał o to. Nie, to mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę, jakim typem człowieka był Tremblay – sumiennym i nastawionym prospołecznie. Ale może, jak Collin, był zaślepiony urodą Audevere na tyle, że skłonny będzie przymknąć oko na jej nie najlepsze pochodzenie i brudne interesy ojca?
Inigo zaczął się zastanawiać. Rozsądek podpowiadał, że nie ma powodu do niepokoju, bo z pewnością prawnicy Tremblaya przeprowadzili własne dochodzenie. Jednak odczuwał niepokój, opierając się tylko na tych przypuszczeniach. Kiedyś nie pomyślał o tym, by ostrzec Collina…
To było kolejne pytanie, które sobie dzisiaj zadawał. Czy powinien zatem teraz ostrzec Tremblaya? Wymagałoby to zaangażowania, ale i ujawnienia sekretów rodziny Truscottów, a nie chciał sprawiać im bólu, wracając do tragicznych zdarzeń, które uznali za zrządzenie losu. Być może istniał sposób, aby ostrzec Tremblaya bez narażania Truscottów na ponowne rozdrapywanie ran? Był wszak winien wicehrabiemu, swojemu przyjacielowi, dostęp do tych informacji. Ich zatajenie mogłoby nie tylko zepsuć ich stosunki, ale też było sprzeczne z kodeksem honorowym lordów kornwalijskich – siedmiu ludzi, których podziwiał najbardziej na świecie.
Wszedł do małego pokoju, który służył mu jako gabinet i ściągnął z półek dzienniki, w których zapisywał to, czego udało mu się dowiedzieć w trakcie śledztwa. Był zdecydowany, by działać. Zawiódł Collina, nie chciał zawieść kolejnego przyjaciela. Spotka się z Tremblayem, być może zaprosi go na drinka do White’a i ostrzeże przed katastrofalnym wyborem, zanim historia się powtórzy.
– Spodziewam się, że Tremblay będzie chciał pomówić o małżeństwie, gdy spotkamy się dziś po południu u Tattersalla. – Te słowa przeszyły Audevere Brenley dreszczem zimnym jak kornwalijskie morze. Jej ojciec był zbyt pewny siebie, jak na jej gust, i to ją przerażało, choć starała się nie okazywać strachu. Było na to jeszcze za wcześnie – strach i śniadanie to niezbyt udana kombinacja.
– Czy nie powinien rozmawiać o małżeństwie ze mną? Przecież to nie ciebie chce poślubić. – Popijała poranną herbatę, mocną i czarną, z całą nonszalancją, na jaką mogła się zdobyć. Już kiedyś była w takim punkcie życia, ujmując sprawę metaforycznie. Tutaj, w tym kluczowym momencie, jak pionek w królewskim gambicie. I właśnie nadchodził czas, by pionek został poświęcony, wypełniając swoje zadanie. Nie chciała być w Londynie, po raz kolejny odgrywać rolę przynęty, jaką wyznaczył jej ojciec. Zrobiłby wszystko, by zdobyć tytuł, który mogłyby odziedziczyć jego wnuki i dzięki któremu mógłby manipulować głosami w parlamencie. Pragnęła być w Kornwalii, z dala od tych intryg. Nie chciała, by oświadczał jej się kolejny naiwny mężczyzna, który nie miał pojęcia, jaką katastrofą byłoby to małżeństwo z nią. Mężczyźni widzieli tylko piękną Audevere, dziedziczkę nazwaną tak na cześć starożytnej królowej Merowingów z VI wieku. Choć jej fortuna była nowa, to imię miało szacowny rodowód.
Ojciec zbył jej uwagę zdawkowym machnięciem ręki.
– Tremblay wie, że prawdziwy kontrakt małżeński zawiera się z ojcem. Rozmowa z tobą to jedynie salonowy ceremoniał.
– Wspaniale – warknęła Audevere, spoglądając na niego ironicznym wzrokiem, który mówił, co sądziła o takim rozwiązaniu. – Dlaczego moja opinia miałaby się liczyć? Przecież to tylko reszta mojego życia jest właśnie układana.
Ojciec starał się zaaranżować dla niej małżeństwo, odkąd skończyła szesnaście lat. Powinna była już wtedy zobaczyć, że to oznaka jego chorobliwej ambicji, ale początkowo była zbyt naiwna i zbytnio zależało jej na aprobacie wiecznie nieobecnego ojca. Przez większość jej życia przebywał na morzu, a nagle okazało się, że jest jej jedyną rodziną.
– Cholerna racja, moja droga. – Ojciec skierował w jej stronę swój widelec – Życie, które będzie wspaniałe. Zostaniesz damą, wicehrabiną jednego z najbardziej poważanych rodów królestwa. Całkiem nieźle, jak na córkę człowieka, który dorobił się pieniędzy zaledwie kilka lat temu. Spójrz, jak wysoko i jak szybko zaszliśmy. Nie wydaje ci się, że jednak postąpiłem słusznie? – Rozłożył ręce, jakby chciał objąć pokój i całe jego drogie, eleganckie wyposażenie.
– Tak, dobrze się spisałeś – Uśmiechnęła się uprzejmie. Nie było sensu spierać się z nim, gdy był w takim nastroju, nieugięty i pewny siebie, przekonany o własnej nietykalności. Wiele osiągnął w ciągu zaledwie siedmiu krótkich lat od otrzymania tytułu szlacheckiego, ale jakim kosztem? Pięć lat temu jej pierwszy narzeczony, Collin Truscott, drugi syn księcia Hayle’a, odebrał sobie życie, a powodem była chciwość jej ojca. Teraz na jego celowniku znalazł się wicehrabia, który tylko czekał, by zostać pożarty w ten sam sposób – przez małżeński kontrakt. Historia się powtarzała i nadszedł czas, by położyć temu kres.
– Zobacz, co zyskaliśmy przez pięć lat, córko. – Ojciec napełnił swój talerz. Nieważne, ile miał pieniędzy, wciąż jadł jak człowiek, który nie był pewien, skąd weźmie następny posiłek. – Być może to rekompensata od opatrzności za utratę syna księcia. Truscott nigdy nie odziedziczyłby tytułu, ale Tremblay już jest utytułowany. Wicehrabia to o wiele lepszy interes niż drugi syn księcia. Oczywiście, mój tytuł był wtedy nowy, więc Truscott był najlepszym, na co mogliśmy liczyć, ale teraz osiągnęliśmy więcej.
Audevere odsunęła talerz. Lekceważenie ojca dla jej uczuć i bezduszność w stosunku do Collina odebrały jej apetyt. Zależało jej na Collinie i szczerze go opłakiwała. Wciąż pamiętała dokładnie ten dzień, w którym usłyszała straszne wieści. Cassian Truscott, brat Collina, przyjechał do Truro, by przekazać im tragiczną nowinę. Została wezwana do biura ojca, gdzie czekał Cassian, przemoczony, z wodą spływającą strumieniami z płaszcza na drogi dywan jej ojca. Jego wyraz twarzy, gdy poinformował ich, że Collin utonął u wybrzeży Porth Karrek, na zawsze pozostał w jej pamięci. Miał przy tym surowe, potępiające spojrzenie, którego znaczenie dobrze pojeła – Collin utonął umyślnie. Po tym, jak zerwała zaręczyny, odebrał sobie życie. Nikt nie wypływał sam w kwietniu na zimne kornwalijskie morze. To była jej wina.
Cassian wyszedł, a w chwili, gdy zamknęły się za nim drzwi, zalała się łzami. Jednak ojciec tylko zaklął szpetnie, zły, że nic nie wyszło z jego planów i można uznać cały sezon za zmarnowany. Wtedy po raz pierwszy zobaczyła go takim, jaki naprawdę był – pozbawiony skrupułów oportunista, gotowy po plecach innych wspinać się coraz wyżej. Wykorzystałby do tego nawet własną córkę, wiedziała o tym w głębi serca od kilku lat, ale nie chciała się do tego przyznać. W końcu która córka chciałaby być tak traktowana? Po śmierci Collina znienawidziła ojca i nie próbowała tego ukrywać, co doprowadziło do ujawnienia przez niego tajemnicy, która pozbawiła ją resztek radości życia. Sekretu, który sprawił, że nigdy nie będzie wolna.
Po pewnym czasie zrozumiała, dlaczego tak postąpił. Właśnie po, by uniemożliwić jej ucieczkę. Teraz nie tylko go nienawidziła, ale i bała się go. Nienawidziła też siebie za to, że pozwoliła, by ten strach nią rządził, krępował jej ręce i powstrzymywał przed działaniem. Ale koniec z tym. Nadszedł czas, by pokonać strach i zaryzykować.
– Czy mogę prosić o wybaczenie, ojcze? – Podszedł lokaj, aby przytrzymać jej krzesło, a ona wstała. – Muszę zająć się korespondencją. Tak wielu ludzi nie ma ostatnio w Londynie. – To było subtelne przypomnienie, że dla osób naprawdę modnych sezon już dawno się skończył, zatem oni też powinni wrócić do domu w Truro.
Ojciec machnął ręką, a ona uciekła do swoich pokoi, z radością zamykając za sobą drzwi sypialni. Mogła pisać listy w salonie pani domu na tyłach budynku, ale tutaj czuła się bezpieczniej, z dala od wścibskich oczu służby, która miała obserwować każdy jej ruch. Z dala od ojca, który bez końca snuł śmiałe plany i z dala od dżentelmenów którzy przychodzili do niego w interesach. Poza zasięgiem wzroku, jak najdalej od ojca, chociaż dzisiejsze wiadomości o Tremblayu udowodniły, że nigdzie nie była w pełni bezpieczna.
Lata, które upłynęły od śmierci Collina, dały jej trochę wolności ale niewiele więcej. Podczas drugiego sezonu w towarzystwie jego śmierć była dla niej tarczą ochronną. Nikt się do niej nie zbliżał z szacunku dla jej żałoby, i ojciec nie mógł nic na to poradzić. Gdyby postąpił inaczej, zyskałby opinie bezdusznego łajdaka. Trzeci sezon został zdominowany przez plotki o nieuczciwych interesach jej ojca z Blaxford Mining Corporation w Kornwalii. Ojciec wszedł w spór z kornwalijskimi lordami i źle na tym wyszedł. Nikt się o nią nie starał, co doprowadzało go do szału. Ale to już minęło. W tym roku wpadła w oko wicehrabiemu Tremblayowi, a jej ojciec postarał się, by opleść go niczym trujący bluszcz, nie zważając na jej wysiłki, by zniechęcić wicehrabiego. Niestety ojciec zdawał sobie sprawę, że w przyszłym roku córka już nie będzie atrakcyjną partią. Panna podczas swego piątego sezonu była jak ostatnie ciastko na paterze, bo które sięgnąłby tylko desperat lub kawaler bez pieniędzy i wpływów.
Audevere siedziała przy małym białym biurku, patrząc przez okno wychodzące na ogrody okalające dom. Zamknęła oczy i potarła skronie, czuła, że zbliża się ból głowy. Pojawiał się zawsze, gdy krew w jej żyłach pulsowała w rytm słów: nadszedł czas, nadszedł czas. Nadszedł czas, by skończyć z rolą pionka w machinacjach ojca, czas, by przestać wykonywać jego polecenia. Miała dwadzieścia dwa lata, nie była już siedemnastoletnią dziewczyną, której młodość i naiwność mogły usprawiedliwić bierne godzenie się z losem. Czas, by przestała być bezradna. Nikt nie zamierzał przybyć jej na ratunek. Sama musiała się uratować. I to szybko, zanim kolejny mężczyzna padnie ofiarą jej ojca. Gdyby została żoną Tremblaya, byłaby wspólniczką ojca, bo już wiedziała, w jaki sposób zamierzał ją wykorzystać.
Ale jak mogła powstrzymać ojca, skoro miał w kieszeni listę ludzi, którzy byli mu winni przysługę lub obawiali się szantażu? Nikt nie śmiał kwestionować jego pozycji.
Jedna osoba nie byłaby w stanie mu przeszkodzić. Zrobiła wszystko, co mogła, by – bez wiedzy ojca – zniechęcić Tremblaya do małżeństwa, ale wyglądało na to, że on zamierzał jej się oświadczyć. Nie mogła nic zrobić w tej sprawie, więc będzie musiała zapobiec ślubowi. Nie sposób poślubić kogoś, kogo nie ma, zatem gdyby uciekła, uchroniłaby Tremblaya przed katastrofą. Te myśli ponownie napełniły ją nadzieją. Będzie wolna.
Wolność miała jednak swoją cenę. Nie było nikogo, do kogo Audevere mogłaby się zwrócić, nie było bezpiecznego miejsca. Z jednej strony świat stał przed nią otworem, mogła pójść gdziekolwiek, być kimkolwiek, robić wszystko. Z drugiej jednak – trudno znaleźć bezpieczne miejsce dla samotnej kobiety z ograniczonymi zasobami, kobiety, która musiałaby przybrać nowe imię i zniknąć.
Przypuszczała, że mogłaby dać służbie wolne, pójść na spacer i nigdy nie wrócić. Mogłaby wyruszyć w świat, nie mając nic więcej niż to, co miała przy sobie i dałaby radę włożyć do torebki. Ale chyba nie był to dobry pomysł… Audevere spoglądała na ogrody, perfekcyjnie wypielęgnowane przez ogrodników jej ojca nawet teraz, jesienią. Trzeba było wielkiej odwagi, by z tego wszystkiego zrezygnować. Zdobycze jej ojca, nawet jeśli pochodziły z nieuczciwych interesów, otaczały ją luksusami, z których niełatwo zrezygnować. Cieszyła się nimi na długo przed tym, zanim zdała sobie sprawę, że ludzie cierpieli, aby zapewnić jej taki styl życia.
Spokojnie nabrała tchu. Nie mogła pozwolić, by ta niepewność dłużej ją powstrzymywała, bo takie postępowanie sprawiało, że stawała się wspólniczką ojca. Zło rozwijało się w ukryciu, a ona była kimś więcej niż postronnym obserwatorem. Nie mogła dłużej używać wymówki, że nie wiedziała, co on planuje. Potrzebowała pomocy, potrzebowała przyjaciela.
Ale być może będzie musiała zadowolić się sojusznikiem. Była tylko jedna osoba, która pomogłaby jej uciec. Jedna osoba, która nie zdradziłaby jej przed ojcem, bo wiedziała, kim on naprawdę jest. Uwierzyłaby w jej zapewnienia, że znienawidziła ojca, ponieważ uczynił z jej życia piekło.
Audevere wyciągnęła kartkę papieru i narysowała linię na środku. Po lewej stronie zapisała cechy, jakie powinien posiadać jej sprzymierzeniec: godny zaufania, odważny, współczujący, a przede wszystkim sprytny i dyskretny. Po prawej stronie sporządziła listę przyjaciół. Gdy okazało się, że jest bardzo krótka, dodała znajomych. Gdy i ta okazała się dość ograniczona, dodała każdego, kogo znała, a kto nie prowadził interesów z jej ojcem ani nie był od niego zależny. W sumie, nawet po tych staraniach, jej lista liczyła tylko dwanaście osób, a jedna z nich nie żyła. Zostało jedenaście.
Oceniła pierwsze cztery osoby pod kątem ustalonych wymagań, jednak nikt nie spełniał kryteriów. Siedem ostatnich osób coś łączyło – wszyscy znali Collina. Jego krewni, kuzyni i przyjaciele, którzy przez pewien czas byli także jej przyjaciółmi. Kiedyś była częścią tego kręgu kornwalijskich lordów, ale jak by ją teraz potraktowali? Czy przyjmą ją jak swoją, chociaż zerwała zaręczyny z Collinem? Nie widziała ich od jego śmierci, nie szukała kontaktu, a oni nie odzywali się do niej. Pomysł, że jej pomogą, wydawał się niedorzeczny, ale znajdowała się w naprawdę rozpaczliwej sytuacji. Audevere przestudiowała pozostałe nazwiska, pełna wątpliwości i sprzecznych uczuć. Eaton Falmage. Jej ojciec brał udział w zamachu na życie Eatona w zeszłym roku. Nie mogła go prosić o pomoc. Przekreśliła to nazwisko. Cassian Truscott wyjechał z kraju, spędzał właśnie miesiąc miodowy. Kolejne nazwisko zniknęło. Vennor Penlerick, nowy książę Newlyn, wciąż rozpaczał po stracie rodziców. Pozostała jedna osoba, Inigo Vellanoweth. Człowiek, który kiedyś powiedział jej prosto w twarz, że nie jest wystarczająco dobra, by poślubić Collina. Na pewno nie była to zapowiedź obiecującej współpracy, ale na nikogo więcej nie mogła liczyć.
Inigo Vellanoweth spełniał wszystkie kryteria i podobno wciąż był w mieście. W zeszłym roku zmierzył się z jej ojcem w walce o zarząd nad Blaxford Mining Corporation i wygrał. Być może nadal jest spragniony zemsty i to uczucie okaże się silniejsze niż niechęć do niej.
Nigdy się tego nie dowie, jeśli nie zapyta. Wyjęła kolejną kartkę papieru i zaczęła pisać prostą prośbę o spotkanie jutro wieczorem na balu u Bradfordów. To była świetna okazja. Teraz wystarczyło tylko wymknąć się do ogrodu i wręczyć kilka pensów jakiemuś ulicznemu włóczędze, aby list dotarł do adresata.
Jej odważny plan wchodził w życie – tu i teraz.ROZDZIAŁ DRUGI
Okazało się, że odwaga wymaga cierpliwości, ale przecież nie kupowała kapelusza. Cierpliwość z kolei wymagała nerwów ze stali, aby zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło. Zaledwie dzień po wysłaniu listu do Inigo, miała już kłopoty i z jednym, i z drugim. Bez przerwy chodziła po swoim pokoju i podskakiwała na najcichszy dźwięk. Jej zmysły zdawały się wyostrzone na każdy niuans, na najmniejsze zmiany otoczenia. Nawet teraz usłyszała, jak na dole otwierają się drzwi wejściowe. Ojciec, którego nie widziała od wczorajszego śniadania, był w domu i na pewno miał jakieś wieści. Przygotowała się na to, jakie to mogą być wieści, i na wybuch, który z pewnością nastąpi. Raz kapitan, zawsze kapitan, temperament został mu po latach pływania po morzach. Odliczała w duchu i gdy doszła do trzech, usłyszała:
– Audevere! – Głos jej ojca rozbrzmiał na wielkich schodach Brenley House, odbijając się echem od pokrytych boazerią sufitów, jakby jego posiadacz wciąż znajdował się na pokładzie statku. Audevere wzdrygnęła się na myśl o tym hałasie i o tym, co może on oznaczać. Spojrzała na swój mały zegar.
Gdyby tylko czas płynął szybciej! Wydawało się, że do dzisiejszego balu pozostały całe wieki. Przynajmniej na to była przygotowana. Przećwiczyła wypowiedź, kwestie, które chciała poruszyć, przewidziała każdy argument, jakiego Inigo może użyć. A będzie ich zapewne sporo i będą ważkie. Oboje byli dobrzy w kłótniach i kiedyś cieszyłaby się na taki słowny sparing. Miał błyskotliwy dowcip i bystry umysł, choć mroczniejszy niż Collin.
Collin. Na wspomnienie ich kłótni na jej ustach pojawił się nikły uśmiech, mimo że na schodach znów rozbrzmiał głos ojca.
– Audevere, zejdź tu natychmiast! – Jej ojciec mógł nosić maskę dżentelmena, ubierać się jak dżentelmen i mieszkać jak jeden z nich, ale na zawsze pozostał dowódcą. Oczekiwał natychmiastowego posłuszeństwa. Szybko nauczyła się, że nie wolno ignorować jego wezwań, chociaż rzadko przekazywał jej dobre wieści. Zastała go w gabinecie, stał na rozstawionych szeroko nogach, z wyprostowanymi ramionami i rękami założonymi za plecami, przed masywnym, wypolerowanym mahoniowym biurkiem. To tu załatwiał wszystkie swoje sprawy.
– Ojcze, co się stało? – Przybrała maskę obojętności, aby ukryć swoje zdenerwowanie. Miała nadzieję, że jej notatka nie została odkryta, że nie wezwał jej, by ją ukarać.
Uśmiechnął się szeroko, więc trochę się uspokoiła. Jej mały podstęp nie został ujawniony.
– Przyniosłem ci prezent, oto co się stało. – Gestem wskazał na duże pudełko od krawcowej stojące na niskim stoliku przed sofą. Było przewiązane charakterystyczną wstążką z jasnoróżowej satyny, przymocowaną do czarnej karty ozdobionej złoceniami. Co oznaczało, że zawartość pudełka pochodzi od jednej z najlepszych krawcowych w Londynie.
– Dla mnie? – Audevere z lubością dotykała miękkiej satyny, mimo że miała nerwy napięte jak postronki. To był drogi i niespodziewany prezent. Sama wstążka kosztowała miesięczną pensję robotnika. Miała piętnaście lat, kiedy jej ojciec rozpoczął swoją drogę do fortuny, była więc wystarczająco dorosła, by pamiętać życie przed szlachectwem. Bogactwo pozwoliło im zrezygnować z liczenia każdego pensa, mogli też sobie pozwolić na dobra nie tylko konieczne, ale też jedynie ładne. Wtedy była zbyt młoda na to, by pojąć, czym była okupiona fortuna ojca.
– No dalej, dziewczyno. Otwórz je i zobacz, czy ci pasuje. – Ojciec niecierpliwie pomachał pudełkiem, chyba wciąż dumny, że może robić zakupy w takim eleganckim salonie. Nawet po siedmiu latach ten szczególny dreszczyk emocji nie zniknął, choć ona już się tym tak nie ekscytowała. Bez względu na to, jak ładna była wstążka czy pudełko, żaden prezent od ojca czy jego przyjaciół nigdy nie był bezinteresowny. Przekonała się o tym na własnej skórze, i była to bolesna lekcja. Jak zawsze ostrożna, rozwiązała wstążkę i odłożyła ją na bok. Było jej tam kilka metrów, wystarczająco dużo, by mogła zrobić z niej coś pożytecznego i jeszcze zostanie trochę na prezent dla służącej. Patsy była być może jej jedyną przyjaciółką w Brenley House, na pewno ucieszy się z takiego prezentu. Audevere podniosła wieczko i sięgnęła w głąb białej bibuły. Jej oddech się zatrzymał, gdy wyciągnęła suknię.
– Jest piękna! – Przyłożyła do siebie suknię, rozkładając spódnice. „Piękna” to było niedopowiedzenie. Bordowy jedwab mienił się pod spódnicą z miękkiej koronki w kolorze kości słoniowej, a talię przepasywała szeroka, bordowa wstążka. Suknia była hołdem dla jesieni i Audevere mogła sobie tylko wyobrazić, ile godzin zajęło wykonanie jardów koronki, stanowiącej wierzch spódnicy. Kiedyś nigdy nie marzyłaby o posiadaniu tak pięknej sukni. Okręciła się wokół, pozwalając sobie przez chwilę udawać, że ma normalnego ojca, który rozpieszcza córkę, ponieważ ją kocha i troszczy się o nią. Że ta suknia jest prezentem, którym może się cieszyć bez wstydu, bez poczucia winy, bez strachu.
– Włożę ją dziś wieczorem na bal u Bradfordów. – Ledwie słowa opuściły jej usta, a stało się to, co nieuniknione, czego tak bardzo się obawiała.
– Miałem nadzieję, że to zrobisz. Zamówiłem ją z myślą o ogłoszeniu twoich zaręczyn – oświadczył, nie kryjąc lekkiego rozczarowania. – Jednak teraz potrzebujemy sukni do walki, bo inaczej stracimy wicehrabiego.
Ach. Wreszcie wszystko wróciło do normy, tak jak z góry założyła. Ale wiadomość, która kryła się za słowami ojca, była zaskoczeniem.
– Stracimy go? – Audevere spojrzała w górę, wciąż z zachwytem dotykając prezentu. – Czy coś się stało u Tattersalla? – Z westchnieniem odłożyła kreację z powrotem do pudełka. Piękna suknia w zamian za brzydką przysługę, która miała służyć planom ojca. Cieszyła się, że wicehrabia najwyraźniej wymknął się z rąk jej ojca, ale teraz znów była potrzebna, by nasmarować tryby w procesie jego społecznego awansu.
– Tremblay nie przyszedł. Wyobrażasz to sobie? Przysłał list, że nie może mi towarzyszyć z powodu spraw służbowych. – Rysy ojca były twarde. – Oczywiście chciałem wiedzieć, dlaczego, skoro doskonale wiedział, jaki był cel dzisiejszego spotkania. Dowiedziałem się, o co chodziło. Wolał popijać z Inigo Vellanowethem u White’a. Teraz odmawia przyjęcia mnie. Poprosiłem o spotkanie dziś rano, ale nic z tego. Takim zachowaniem obraża zarówno ciebie, jak i mnie. – Jego pięść mocno uderzyła w blat biurka, aż stojący tam kałamarz podskoczył. – Całe lato nad tym pracowaliśmy, a oto, jak Tremblay mnie traktuje! Jestem szlachcicem!
Zawsze do tego wracał. Jego tytuł, jego pragnienia. Audevere nigdy nie znała osoby bardziej skupionej na sobie i bardziej niebezpiecznej, ale teraz myślała o rewelacjach ojca i o tym, co mogą oznaczać. Na myśl o drinku wicehrabiego z Inigo przeszedł ją dreszcz. Czy to z powodu jej listu? A może do tego czasu jeszcze nie otrzymał wiadomości? Chciałaby to wiedzieć, bo teraz czas był najważniejszy. Jeśli spotkali się po otrzymaniu listu, to znaczyło, że zgodził się jej pomóc i natychmiast zaczął działać w jej imieniu. Ale jeśli spotkanie miało miejsce wcześniej, oznaczało to coś zupełnie innego – że zamierzał się wtrącić, być może w celu zadania ciosu jej ojcu. Czy ten cios obejmował również ją? Czy po pięciu latach jego nienawiść była nadal tak silna? Ta druga ewentualność źle wróżyła na najbliższy wieczór. Powinna zachować ostrożność.
– Musisz odzyskać Tremblaya – mówił tymczasem ojciec. – Lord Tintagel sączy mu do ucha truciznę. – To, że mówił o Inigo, używając jego tytułu, było wystarczającym dowodem na atak furii Gismonda Brenleya. – Dziś wieczorem zatańczysz z Tremblayem, poflirtujesz z nim, zabierzesz go na werandę i pocałujesz. Znajdź kilku zaufanych przyjaciół, którzy to zobaczą, jeśli tak będzie trzeba – warknął. – Wicehrabia musi się wykazać. Potrzebujemy jego oświadczyn, zanim zdecyduje się opuścić miasto albo zanim Tintagel zrujnuje wszystko, jak zrujnował umowę z Blaxford. Niech mnie diabli wezmą, jeśli pozwolimy mu się teraz wymknąć. Wyjdziemy na zdesperowanych głupców. – Zrobił pauzę. – Co znowu? Wyglądasz na przerażoną, ale to przecież nic, czego nie robiłabyś wcześniej. – Machnięciem ręki zbył niesmak malujący się na jej twarzy.
Nie, bardziej niż niesmak było to poczucie winy, wstyd i użalanie się nad sobą. Od szesnastego roku życia podlizywała się przyjaciołom i partnerom biznesowym ojca. Ileż to razy schlebiała mężczyźnie, aż poczuł się ważny, a wszystko po to, by jej ojciec mógł zdobywać kontrakty, zawierać umowy i sprowadzać naiwnych na manowce. Nie tym razem, przyrzekła sobie Audevere w duchu. Nie zaszkodziłoby zatańczyć dziś z wicehrabią, ale nie chciała wymuszać na nim zaręczyn i nie chciała wychodzić za mąż. Jeśli miała jeszcze jakieś wątpliwości co do ucieczki lub zwrócenia się o pomoc do Inigo, to zaistniała sytuacja uzasadniała jej wybór. Musiała działać teraz, a dzisiejszy bal był jej szansą na dobicie targu z niegdysiejszym przyjacielem. I znów usłyszała w głowie tak dobrze znane słowa: nadszedł czas, nadszedł czas.
– Nie podoba mi się pomysł zmuszania Tremblaya do oświadczyn.
– Do niczego go nie zmuszamy. – Ojciec uśmiechnął się zimno. – Pomagamy mu tylko przypomnieć sobie, dlaczego tak bardzo cię lubi. – Przysunął się i ujął ją pod brodę. – Czy muszę ci po raz kolejny mówić, o co toczy się gra?
Był to uprzejmy sposób na uświadomienie jej, co ojciec ujawni, jeśli córka nie będzie mu bezwarunkowo posłuszna. Była pewna, że jego groźby nie są bezpodstawne, zrobiłby to bez mrugnięcia okiem. Nie był dobrym ojcem. Bardzo się starał, żeby nie miała przyjaciół, do których mogłaby się zwrócić, skutecznie ograniczył jej niezależność. Ale teraz, gdy była gotowa zaryzykować, sytuacja wyglądała inaczej. Być może po raz pierwszy mogłaby wyrwać się z jego żelaznych objęć. Jeśli zdobędzie się na odwagę.
Uśmiechnął się, na pozór dobrotliwie, jakby był jej życzliwy.
– Nie zawiedź mnie, moja droga. – W jego tonie zawarte było przypomnienie, że już raz go zawiodła, więc tym razem musi stanąć na wysokości zadania.
Audevere była tutaj. Po pięciu latach unikania jej, teraz była po drugiej stronie pokoju. Jego wspomnienia nie oddawały jej sprawiedliwości. Spojrzenie Inigo podążało za nią po sali balowej, zatrzymując się, gdy się zatrzymywała, poruszając się, gdy się poruszała, wyłapując wszystkie szczegóły jej wyglądu: jej włosy były jaśniejsze, podbródek ostrzejszy, a oliwkowa cera bardziej promienna. Zielone oczy błyszczały intensywniej niż kiedyś, a klasyczne piękno jej twarzy było bardziej zauważalne niż przed laty. Być może to właśnie stateczne otoczenie domu Bradfordów sprawiło, że wyglądała tak olśniewająco, a może zapierała mu dech w piersiach, bo tak działo się zawsze, gdy na nią patrzył, niezależnie od otoczenia. A przecież odegrała niechlubną rolę w życiu Collina. W życiu i w śmierci. Ta wiedza przez lata wywoływała w nim furię. Nie mógł jej teraz uciszyć bez względu na to, jak wzruszające były jej błagania. List miał w kieszeni. Krótki i zwięzły: „Potrzebuję twojej pomocy”.
Słowo „potrzebuję” zostało dwukrotnie podkreślone. Jakiego rodzaju pomocy potrzebowała? W jak wielkiej desperacji była? Dotknął kieszeni, czując w niej złożoną kartkę papieru. Czy Auvedere naprawdę potrzebowała pomocy? A może ta notatka była częścią mściwej intrygi uknutej w odwecie za sprawę z Blaxford? Nie dowie się, dopóki z nią nie porozmawia. „Spotkajmy się na balu u Bradfordów. Przyjdę do Ciebie”. Ironią losu było to, że i tak prawdopodobnie by ją tu spotkał. Tremblay zaprosił go, a on pomyślał, że to dobra okazja, aby mieć przyjaciela na oku po ich spotkaniu u White’a. Najwyraźniej Brenley był tego samego zdania, bo nie opuszczał boku wicehrabiego przez całą noc. To było niepokojące. Gismond Brenley nie zamierzał pozwolić Tremblayowi odejść bez walki, a był nieustępliwy. Inigo oderwał się na chwilę od obserwowania Audevere i przyjrzał się dwóm rozmawiającym mężczyznom. Zastanawiał się, czego Brenley tak bardzo pragnął od Tremblaya. Owszem, miał pewne podejrzenia. Może chciał go przekupić jako członka Izby Lordów i wpływać na jego decyzje w parlamencie? A może chodziło mu o rozległe plantacje cukru Tremblaya w Indiach Zachodnich? Albo o coś innego, o czym Inigo jeszcze nie wiedział. Dokładnie zbadał tego człowieka. Lubił myśleć, że wie wszystko o charakterze Brenleya – zarówno o zaletach, których nie było zbyt wiele, jak i o wadach, których było mnóstwo.
Orkiestra zrobiła krótką przerwę i Inigo skorzystał z okazji, by wyjść na zewnątrz i zaczerpnąć świeżego powietrza. Bal, choć z pewnością nie był tłumny – sezon już się skończył – był wystarczająco tłoczny, by w pomieszczeniach zrobiło się gorąco. Inigo z radością powitał chłodne powietrze owiewające mu twarz, choć wątpił, by inni podzielali jego odczucia. Chłód zatrzymał większość osób w środku. Na werandzie będzie spokojnie i pusto. Da Audevere jeszcze godzinę, żeby się z nim porozumiała, a potem wyjdzie. Może uda mu się przekonać Tremblaya, żeby wyszli razem? Mogliby zatrzymać się w klubie na późną kolację, a potem, przed północą, będzie już we własnym mieszkaniu i w łóżku. Cholera, Londyn poza sezonem był taki nieciekawy! Już czas wracać do domu, do Kornwalii. Gdyby nie ta sprawa z pilnowaniem Tremblaya, dawno wróciłby do domuł, ciesząc się jesienią na wybrzeżu i towarzystwem przyjaciół, przynajmniej tych, którzy jeszcze tam zostali. Cassian Truscott, starszy brat Collina, był za granicą, a Vennor Penlerick nie chciał opuścić Londynu. Ale byli tam Trelevenowie, Kittowie, a także Eaton i Eliza. Czekał go jesienny recital w konserwatorium rodziny Kittów, zbieranie trufli z Eatonem, chciał też sprawdzić, jakie postępy robią dzieci w szkołach górniczych założonych przez Elizę. Był już zmęczony Londynem, co kiedyś wydawało mu się niemożliwe. Londyn był mniej ekscytujący teraz, gdy Eaton i Cassian pojęli za żony swoje wybranki i większość czasu spędzali w Kornwalii. Cassianowi można było wybaczyć – był w podróży poślubnej – ale kiedy wróci, nie będzie chciał tracić czasu w mieście. Z ich czwórki w Londynie został tylko Vennor Penlerick. Minął już ponad rok, odkąd Richard Penlerick i jego żona zginęli, wracając z teatru, ale smutek Vennora był wciąż tak samo głęboki. W którym momencie należy powiedzieć przyjacielowi, że czas wracać do normalnego życia? Kto miał do tego prawo? Czy on, skoro wciąż opłakiwał Collina? Który nadal chciał chronić świat przed brudnymi interesami sir Gismonda Brenleya? Kim był, by mówić Vennorowi, by odłożył na bok swój żal i nie pozwolił, by smutek go pochłonął? Inigo oparł się o kamienną balustradę werandy i wyjrzał na ciemny ogród. Może to był też jego problem, on też pozwolił, by smutek go pochłonął. Eaton i Cassian znaleźli sposób, by znów żyć, znów kochać. On tego nie zrobił i teraz był osamotniony w swoim żalu, odizolowany w swojej zemście przeciwko Brenleyowi, tak jak Vennor był coraz bardziej samotny w poszukiwaniu zabójcy swoich rodziców. To nie znaczyło, że jego sprawa nie była słuszna. Oznaczało jedynie, że wymagała więcej czasu i wysiłku, niż się spodziewał.
Francuskie drzwi otworzyły się za nim, rzucając odrobinę światła na kawałek werandy. Zesztywniał w oczekiwaniu i nie zawiódł się.
– Pomyślałam, że może cię tu znajdę. Zawsze lubiłeś ciemne kąty. – Wszędzie rozpoznałby ten niski, gardłowy ton. Audevere Brenley była obdarzona głosem stworzonym do uwodzenia. W powietrzu poczuł jej zapach – słodki aromat rozgrzanego bursztynu i gałki muszkatołowej. Pachniała jesienią i wspomnieniami.
Inigo odwrócił się i oparł plecami o balustradę, pozwalając sobie na podziwianie z bliska jej piękna, bladozłotych włosów upiętych wysoko, długiej szyi, ciała odzianego w bordowy jedwab i kremową koronkę.
– Dostałem twoją wiadomość. – List czekał na niego, gdy wrócił od White’a.
– Dziękuję, że przyszedłeś – powiedziała po prostu, dołączając do niego przy poręczy, jakby nadal byli starymi przyjaciółmi. – Minęło sporo czasu, Inigo.
Zaskoczyło go, że uśmiechnęła się delikatnie. Zakładał, że ona traktuje ich stosunki w kategoriach wrogości. Najwyraźniej albo tak nie było, albo się z nim bawiła. Zawsze musiał być przygotowany na taką ewentualność.
– Być może zbyt wiele. – W jego tonie pobrzmiewała ostrożność, która wskazywała, że już od dawna nie byli dla siebie przyjaciółmi. Może wcześniej, gdy ich życie było beztroskie i nieskomplikowane, ale teraz już nie. Zbyt wiele się między nimi wydarzyło.
Kiwnęła głową, potwierdzając.
– Być może. Wybacz mi moją śmiałość, ale stawka jest wysoka, a ja nie mam czasu na uprzejmości.
Inigo rzucił jej zdecydowane spojrzenie. Tego wieczoru była inna, w jej głosie usłyszał pojednawczy ton, a chwilami… konspiracyjny. To było do niej niepodobne i od razu przyjął nieufną postawę.
– Czy taka jest twoja strategia? Chcesz wyłudzić ode mnie informacje, korzystając ze swojego uroku? Czy twój ojciec wysłał cię tutaj, żebyś wyciągnęła coś ode mnie pod pretekstem odnowienia starej znajomości?
Jego słowa ją zabolały.
– Nie, przyszłam z własnej woli. Mój ojciec nie podejrzewa, że cię szukałam. Miałam nadzieję, że zdobędziemy się na szczerą rozmowę.
– W takim razie lepiej będzie, jeśli zapytasz mnie bezpośrednio o to, co chcesz wiedzieć. Nie udawajmy, że nie wiesz o moim wczorajszym spotkaniu z Tremblayem ani o tym, dlaczego się z nim spotkałem.
Inigo patrzył, jak jej twarz twardnieje, jak maska łagodności zsuwa się z niej i zostawia ostry, przenikliwy wyraz. Nigdy nie była bardziej błyskotliwa niż wtedy, gdy znalazła się w potrzasku.
– Bardzo dobrze. W takim razie będę bezpośrednia. Czy próbujesz przeszkodzić w moich zaręczynach?
Inigo roześmiał się sucho.
– To pytanie na wyrost, ponieważ żadne zaręczyny się nie odbyły. Tremblay się nie oświadczył.
– Jeszcze nie. Ale miałam powody, by sądzić, że się oświadczy, aż do wczoraj. – Spojrzała na niego z ukosa. – Chyba że się postarałeś, by go zniechęcić. Pamiętam, że zawsze byłeś bardzo dobry w przekonywaniu innych.
– Czy chcesz za niego wyjść? – Poczucie winy ogarnęło go tylko na chwilę. Być może nie tylko przeszkadzał Brenleyowi w interesach, ale też, ostrzegając Tremblaya, ingerował w jej osobiste życie, w jej plan wyrwanie się spod wpływu dominującego ojca. Trudno było myśleć o Audevere Brenley jako o osobie, która ma prawo do własnego szczęścia. Przez tak długi czas była jego wrogiem, ona i jej ojciec. Ale nie tak dawno była kimś innym, kimś wspaniałym, a on ją lubił i podziwiał. Mógłby użyć innych, mocniejszych określeń, jednak nie lubił się do nich przyznawać.
Niezależnie od tych określeń wyglądało na to, że jego uczucia nie zostały całkowicie stłumione, choć nie chciał jej współczuć, bo to ona była przyczyną śmierci Collina.
– To z pewnością moja sprawa, o ile zamierzasz zniszczyć kolejnego dobrego człowieka.
Wyglądała na szczerze zranioną tym stwierdzeniem. Nie umknęła jej też aluzja do losu, jaki spotkał jej pierwszego narzeczonego.
– Nigdy nie miałam takiego zamiaru w stosunku do Collina. Musisz mi uwierzyć. Byłam młoda i naiwna. Nie miałam pojęcia, co robi mój ojciec, dopóki nie było… I nie miałam pojęcia, że Collin… – Głos jej się załamał i nie była w stanie powiedzieć nic więcej.
Inigo dokończył za nią:
– Odbierze sobie życie? – To było ważne. Te słowa musiały zostać wypowiedziane.
– Tak – udało jej się szepnąć. – Był tak pełen życia, tak szczęśliwy, że nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłby zrobić coś podobnego. Do tamtej pory sądziłam, że jest w jakiś sposób nietykalny, że świat nie może go dosięgnąć. – Potrząsnęła głową. – Teraz widzę, jaka byłam naiwna.
– Trudno mi wyobrazić sobie ciebie jako naiwną, więc wybacz, że nie przyjmę tego na wiarę. – Spodziewał się, że obrazi się za tę insynuację, ujawni swój wybuchowy temperament, nawet go spoliczkuje. Był na to przygotowany. Może nawet chciał zobaczyć, jak Audevere się złości. Była jego wrogiem, tym trudniej było pogodzić się z tym, że stała teraz obok niego cicha i skruszona, na swój sposób bezbronna, dzieląc z nim żal po utracie Collina.
Nie spoliczkowała go, tylko lekko dotknęła. Położyła dłoń w rękawiczce na jego rękawie, i ten gest sprawił, że dawne uczucia ożyły ze zdwojoną siłą. Gdy się odezwała, jej głos był równie łagodny, jak jej dotyk.
– Niezależnie od tego, co o mnie myślisz, musisz mi uwierzyć, że nie chciałam śmierci Collina.
Nie, prawdopodobnie nie, pomyślał Inigo niechętnie. To była prawda. Martwy Collin nie mógł w niczym pomóc jej ojcu. A śmierć Collina miała posmak skandalu. Dla kobiety, która chce dobrze wyjść za mąż, skandal to niemal koniec świata. Być może zapłaciła już za tę śmierć. Najlepsze towarzysko lata spędziła ze świadomością, że wszyscy znają jej historię. Wiedzą, że zerwała zaręczyny, a jej narzeczony wkrótce potem zginął w wyniku „nieszczęśliwego wypadku”. Teraz wreszcie mogła ponownie podjąć próbę zdobycia utytułowanego męża. Skandal, w którym grała główną rolę, został przyćmiony przez inne skandale. Nie w mniemaniu Inigo, ponieważ postanowił, że jego zadaniem będzie baczna obserwacja poczynań Brenleyów.
Ona jednak najwyraźniej nie była tego świadoma.
– Będę żyć z poczuciem winy za jego śmierć do końca moich dni. Może była jakaś wskazówka, którą przeoczyłam, może był jakiś sposób, bym dowiedziała się, jaki wpływ wywrze na Collina zerwanie zaręczyn.
Jej wyznanie było zgodne z jego przemyśleniami. On też winił się za to, że nie przewidział, co zrobi Collin. Czyżby naprawdę zależało jej na Collinie?
– Dlatego do ciebie napisałam, Inigo. Dlatego nie mogę dopuścić do małżeństwa z Tremblayem. Nie pozwolę, aby kolejny dobry człowiek został zniszczony. – Im dłużej mówiła, tym bardziej stawała się dziewczyną, którą znał, a mniej wrogiem, za jakiego ją uważał. Inigo postanowił dać odpór takim emocjom. Nie chciał się nad nią litować. Nie chciał czuć nic do tej pięknej dziewczyny, która stała się zgubą jego przyjaciela. Ale wszystkie grzechy, które popełniła, nie wystarczyły, by zniweczyć jej urok. Był świadomy jej bliskości, jej zapachu, dotyku, głosu i urody. Każdy jej ruch sprawiał, że ta świadomość przybierała na sile, a czas nie był w tej kwestii jego sprzymierzeńcem.
– Czego ode mnie oczekujesz? – zapytał bez ogródek, wiedząc, że ma szansę uchronić przyjaciela przed niebezpieczeństwem, jakie stwarzali Brenleyowie. To był diabelski interes, bo wymagał od niego kontaktu z jego największą pokusą.
– Musisz mi pomóc uciec i stać się kimś innym. Chcę wyjechać gdzieś, gdzie będę mogła zacząć od nowa. Gdzie ojciec nigdy mnie nie znajdzie i nie wykorzysta jako narzędzia do krzywdzenia innych.
Zielone oczy błysnęły w mroku i wydawało się, że determinacja i bunt są tylko maską, pod którą krył się lęk, że Inigo jej odmówi. Ta prośba wiele dla niej znaczyła i wymagała odwagi. Kusiło go, by jej uwierzyć, ale nakazał sobie zachowanie ostrożności.
– Chcesz uciec? Zniknąć? Tak po prostu? – Inigo pstryknął palcami. Plan był skandaliczny. Czy ona naprawdę to przemyślała? Nie chodziło o to, że nie da się tego zrobić, ale o to, że nie potrafił sobie wyobrazić, jak wspaniała Audevere Brenley realizuje taki plan.
– Tak. – Wstrzymała oddech.
– Mam ci uwierzyć? A jeśli to misterna intryga, która ma mnie wrobić w porwanie lub zmusić do małżeństwa? Wyobrażam sobie, że twój ojciec znalazłby wiele pozytywnych aspektów w małżeństwie córki z jednym z kornwalijskich lordów. – Trzeba było nie lada samozaparcia, by pozostać kawalerem, gdy matrony wymyślały coraz bardziej wyrafinowane sposoby, by skojarzyć go z ich córkami.
– Tak. – Kurczowo ścisnęła jego ramię. – Proszę, musisz mi uwierzyć, Inigo. Tylko ty zdołasz mi pomóc, bo tylko ty wiesz, kim jest mój ojciec.
Nie można było się jej oprzeć. Nie powinien był odpowiadać na wezwanie ani spotykać się z nią, bo bliskość sprawiła, że trudniej mu było odmówić. Czyż przez pięć lat nie unikał jej i tego, co w nim wzbudzała? Powodowała nim lojalność wobec Collina. I oto był tutaj, kuszony cichymi słowami wypowiadanymi w świetle księżyca i słuchał próśb Audevere Brenley.
– Dlaczego sądzisz, że byłbym zainteresowany udzieleniem ci pomocy?
– Ponieważ wiesz, kim jest mój ojciec. Myślę, że chcesz się zemścić za Collina. Gdybyś mógł zrobić to sam, już byś się tym zajął. Podobnie jak ja. – Wpatrywała się w niego uporczywie. – Potrzebuję cię, Inigo. Potrzebujemy siebie nawzajem. Nie mogę tego zrobić sama i ty też nie.
Jak długo ćwiczyła tę krótką przemowę, układała słowa, aby osiągnąć pożądany efekt? Czy wiedziała, jak uporczywie jego umysł będzie krążył wokół tych fraz? Czy przewidziała wszystkie wnioski, jakie on wyciągnie z tych słów i ekscytację, jaka by go ogarnie, gdyby stał się jej sprzymierzeńcem, a nie wrogiem? Jak wpłynęłaby na niego świadomość, że tak naprawdę zawsze byli sprzymierzeńcami?
Audevere Brenley przyszła tu otulona światłem księżyca i poczęstowała go wzruszającymi słowami, jakby nigdy nie rozdzieliła ich mroczna przeszłość. Co ją zmusiło, by szukać pomocy u dawnego wroga? Dlaczego tak naprawdę chciała uciec i zniknąć? Ciekawość nie dawała mu spokoju, dlatego nie słuchając rozsądku, powiedział:
– Masz pięć minut na przedstawienie swoich racji.